Lalani z dalekich mórz - ebook
Lalani z dalekich mórz - ebook
Urzekająca, pełna pierwotnej magii powieść bestsellerowej autorki, nagrodzonej Medalem Johna Newbery’ego.
Są dzieci stworzone do wielkich czynów i walki ze złem. Ale Lalani do nich nie należy. Gdyby sama miała wybierać, wskazałby na swoją przyjaciółkę, Veydę. Jej nie jest straszna wznosząca się nad ich wyspą mściwa góra Kahna ani budząca grozę mgła, która na północy pochłania żeglarzy poszukujących bardziej gościnnej krainy. A jednak to właśnie Lalani będzie musiała opuścić rodzinną Sanlagitę i wyruszyć w niebezpieczną podróż. Podczas podobnej wyprawy przed laty zginął jej ojciec.
Czy dziewczynce uda się pokonać przeciwności i przetrwać? Jakie mityczne stworzenia spotka na swojej drodze? Wytyczy własną ścieżkę, czy pogodzi się z losem? I czy odnajdzie legendarne bogactwa góry Isa, by ocalić mieszkańców wioski i wyleczyć mamę?
Lalani z dalekich mórz to piękna, inspirowana filipińskim folklorem opowieść o przyjaźni, odwadze i poszukiwaniu własnej tożsamości. Must read dla wielbicieli Dziewczynki, która wypiła księżyc pióra Kelly Barnhill oraz powieści Kiran Millwood Hargrave Dziewczynka z atramentu i gwiazd.
Erin Entrada Kelly – amerykańska pisarka filipińskiego pochodzenia. Autorka nagradzanych książek dla dzieci. Za Hello, Universe otrzymała w 2018 roku Medal Johna Newbery’ego. Lalani z dalekich mórz to jej pierwsza powieść fantasy.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07290-5 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dwunastoletnia Lalani Sarita wiele razy słyszała historię o bestii z gór. Wiedziała, że potwór ma pokiereszowaną twarz i skłonność do płatania złośliwych figli oraz że w swojej kryjówce strzeże skradzionych skarbów, ale mimo wszystko chciała usłyszeć tę opowieść jeszcze raz. W taką noc aż się prosi, żeby opowiadać historie o duchach. Niebieskawy blask księżyca przedostawał się przez szczeliny do domu rodziny Yuzich. Świetliki w słoiczkach porozstawianych w kątach pomieszczenia połyskiwały delikatnie. Lo Yuzi pochyliła się na bujanym fotelu i spojrzała na zasłuchane dzieci. Było ich troje: Lalani, jej przyjaciółka Veyda oraz młodszy brat Veydy, Hetsbi.
– Wyobraź sobie, że jesteś stary – odezwała się Lo Yuzi, mama Veydy i Hetsbiego. Mówiła teatralnym szeptem. Fotel skrzypiał przy każdym jej ruchu. Szorstkie ręce, pokryte bliznami po latach pracy na roli, trzymała złożone na kolanach. – Masz zmarszczki na twarzy, a nos dawno ci odpadł.
Lalani uniosła dłonie i chwyciła się za policzki, wyobrażając sobie opadającą, zwiotczałą skórę. O rok młodszy od dziewcząt Hetsbi roześmiał się, zatykając sobie usta pięścią.
– Mieszkasz na górze Kahna – ciągnęła opowieść Lo Yuzi. – Całe dnie spędzasz w samotności, śniąc o dawnym życiu, kiedy miałeś jeszcze przyjaciół i rodzinę. Ale wiesz, że tamtego życia już nie ma, że teraz czeka cię inny los, bo musisz zapłacić za grzechy. Pewnego dnia dzielny, lecz wystraszony chłopiec postanawia wejść na szczyt góry, choć wszyscy w wiosce ostrzegają go, żeby tego nie robił. – Twarz opowiadającej spochmurniała. – „Góra Kahna nie życzy sobie intruzów!”, mówią miejscowi. „Pożre cię żywcem!” – Gwałtownym ruchem wyciągnęła rękę i pstryknęła palcami przed twarzami dzieci. Wzdrygnęły się, choć robiła to już wiele razy. – I mają rację, bo góra kocha tylko złych ludzi, takich jak ty. Ale chłopiec nie słucha wieśniaków. Napełnia wodą mosiężną manierkę, która przynosi mu szczęście, i rusza w drogę. Cieszysz się, bo...
– Chwileczkę – Hetsbi zmarszczył czoło. – Zapomniałaś o oczach.
No tak! Lalani też sobie przypomniała – przecież oczy są w tej historii najważniejsze!
Veyda przerzuciła sobie przez ramię długie czarne włosy i splotła je w warkocz. Zawsze tak robiła, kiedy ogarniało ją zniecierpliwienie.
– A, tak, oczy – podjęła Lo Yuzi. Westchnęła i oparła się na fotelu. Skrzyp. – No to chyba będziemy musieli zacząć od początku, ale innym razem.
– Nie, nie, wystarczy się odrobinę cofnąć. Słuchamy – wtrąciła szybciutko Lalani.
– Wolałabym ruszyć nową ścieżką, niż iść tą, którą już znam – odparła Lo Yuzi. – Poza tym czas spać. Jutro musimy wcześnie wstać, jeśli chcemy zdążyć przed słońcem.
Ale wszyscy wiedzieli, że to nie ma sensu. Od miesięcy nie padało, z nieba lał się żar. Nie miało znaczenia, o której wstaną – i tak będą musieli męczyć się w upale.
Veyda już się podnosiła. Lo Yuzi pstryknęła palcami i gestem dłoni nakazała córce usiąść. – Musimy odmówić modlitwę.
Veyda westchnęła i opadła na swoje miejsce.
Lo Yuzi schyliła głowę. Lalani zrobiła to samo.
– Wielka góro Kahna – zaczęli wszyscy chórem, choć Lalani podejrzewała, że Veyda nie odezwała się ani słowem. – Podaruj nam jeszcze jedną noc. Zachowaj ciszę i spokój. Zanosimy ci nasze wdzięczne modły.
Kiedy już spoczęli się na rozłożonych na podłodze pierzynach wypełnionych oostrum, Veyda zaczęła, jak zwykle, narzekać na modlitwę.
– To głupota – szepnęła. Obróciła się na bok, by ułożyć się przodem do Lalani. Lo Yuzi poszła do umywalni i płukała warzywa, które udało im się zebrać w ciągu dnia. – Dlaczego prosimy górę, żeby była cicho? Przecież góry to góry.
– Nie mów tak! – zaprotestował Hetsbi. Lalani nie znała innego chłopca, którego tak łatwo byłoby wystraszyć. Może dlatego, że Hetsbi nie miał ojca, który wychowałby go na mężczyznę. Ale przecież wielu chłopców znajdowało się w podobnej sytuacji, szczególnie jeśli byli dziećmi żeglarzy. Jak cała nasza trójka.
Żeglarze z wyspy Sanlagita nie żyli długo.
– Tak czy inaczej, to ciekawa historia – odezwała się Lalani. – Szkoda, że moja mama nie umie takich opowiadać.
Dziewczynka pomyślała o swojej matce – o jej pooranej zmarszczkami twarzy i podkrążonych oczach.
– No dobra, ale to tylko bajka. W naszej wiosce znamy ich więcej – ciągnęła Veyda.
– To może sama byś spróbowała wspiąć się na szczyt – zaproponował Hetsbi, szturchając siostrę w plecy. – Skoro to tylko góra. Weź manierkę i jutro z samego rana ruszaj w drogę. Zobaczymy, jaka jesteś odważna.
– Mam ważniejsze rzeczy do roboty – prychnęła Veyda. – Muszę zebrać rośliny na syrop dla Toppiego.
Mówiła o chorym niemowlęciu w rodzinie mieszkającej trzy domy dalej.
Lalani rozkopała pierzynę. Noc była ciepła. Za ciepła na cokolwiek.
– Pomogę ci – powiedziała. Veyda uśmiechnęła się smutno.
– No nie wiem, czy twoja pomoc wystarczy, sola, przyjaciółko. Nie zostało już wiele roślin.
– A skoro mowa o Toppim – odezwał się z przejęciem Hetsbi – jego siostry powiedziały, że znalazły włosy na skałach na południowym wybrzeżu. Włosy Zivy.
– Serio? – zaciekawiła się Lalani. Veyda przewróciła oczyma. – A skąd wiedzą, że to włosy Zivy?
– Były długie, czarne, rozpościerały się między kamieniami jak pajęcza sieć! – opowiadał Hetsbi, splatając palce. – To czyje mogłyby być?
– Wszystkie kobiety z wioski mają długie czarne włosy – zauważyła Veyda. – Więc nie sposób powiedzieć, do kogo należały.
Hetsbi opuścił ramiona. – A niby skąd się wzięły między skałami?
– Można to wyjaśnić na wiele sposobów – odparła Veyda. – Mówiłam ci już, że w tej wiosce krąży mnóstwo bajek. A przecież mamy prawdziwe problemy, ja na przykład muszę się zastanowić, jak zrobię lekarstwo, skoro nie mam roślin.
Cała trójka leżała teraz w milczeniu. Bo to rzeczywiście był problem.
– Może poprosimy górę, żeby zesłała nam deszcz? – zasugerowała Lalani.
– Nie będę o nic prosił góry – szepnął Hetsbi. – A jeśli usłyszy nas potwór? Może nawet teraz nas słucha, strzyże uszami, a gdy zaśniemy, przyjdzie i nas pożre?
– To tylko bajka – odezwała się Veyda. Lalani ścisnęła dłoń przyjaciółki.
– To ja poproszę o deszcz. Na wszelki wypadek.
Zamknęła oczy. Proszę, Kahno, ześlij nam deszcz. Myśli Lalani popłynęły na szczyt góry. Dziewczynka próbowała sobie wyobrazić życzliwą, dobroduszną istotę, ale wciąż miała przed oczyma potwora, którego opisywała im Lo Yuzi. Tym razem jednak bestia miała ostre, spiczaste pazury. Czołgała się w stronę Lalani, przemykała jak nadrzewne stworzenie, po drodze przewracając ukryte skarby.
Oddaj mi swoje oczy, syknęła bestia. Jeśli oddasz mi oczy, dostaniesz wszystko, o co poprosisz.Zmienność natury
Przyroda jest zmienna. Wykorzystuje to, że jest nam wygodnie w naszym otoczeniu. Ludzie popełniają błąd, kiedy wydaje im się, że wiedzą lepiej, ale przyroda za każdym razem przypomina im, że nie byli tu pierwsi. I zwykle robi to w najgorszym możliwym momencie.
Lalani nie miała w zwyczaju uważać, że cokolwiek wie lepiej. Nigdy dotąd nie zapuszczała się w głąb lasu, a już na pewno nie na zbocze góry.
Na początku ostrożnie stawiała stopy, kierując się śladem Mojego Szeka. Po jakimś czasie myślała już tylko o tym, żeby odnaleźć zwierzęta, i zapomniała o strachu. Po drodze nawoływała je: „Tss, tss, szek, szek, szek!”. Ale nie przychodziły. Stały ze schylonymi głowami, z nosami w trawie i szukały pożywienia. Kiedy Lalani podeszła na tyle blisko, że już prawie łapała jednego z nich za fałdy skóry na karku, zwierzę otrzepało się i wszystkie szeki znów uciekły.
Dziewczynka podążyła za nimi. Nie zastanawiała się, jak długo idzie. Opamiętała się, dopiero gdy stopy ją rozbolały, a oczom ukazało się drzewo o złotych liściach. Czy widziała już kiedyś takie drzewo? Jak bardzo oddaliła się od wioski?
Bosalene wraz z innymi prządkami została daleko za nią. Dlaczego jednak nie widać stąd było spadzistych dachów ich domów ani żadnych innych budynków w wiosce?
Lalani spojrzała wysoko w górę. Jak okiem sięgnąć, wszędzie rosły drzewa. Zaczynało robić się ciemno. Może nie całkiem czarno jak w środku nocy, lecz niebo było już lekko szare. Lalani wcześniej tego nie zauważyła. Baldachim drzew zasłaniał słońce. Wciąż było gorąco, ale już nie tak bardzo jak wcześniej. W innych okolicznościach byłaby to pociecha.
Lalani otuliła się ramionami. Wciąż widziała przed sobą szeki. Zwierzęta najwyraźniej nie zdawały sobie sprawy z niebezpieczeństwa. (Bo przecież groziło im coś strasznego, prawda?) Dziewczynka odwróciła się powoli i rozejrzała dookoła. Nawet jeśli uda jej się jakoś przywołać szeki, to jak miałaby zaprowadzić je z powrotem do zagrody? Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała?
Wokół było cicho jak makiem zasiał. Liście drzew zwisały nieruchomo, nie niepokoił ich żaden podmuch wiatru. Nie widać było też ptaków. Lalani słyszała tylko własny oddech i stłumione odgłosy wydawane przez szeki przeżuwające trawę.
– Wszystko będzie dobrze – odezwała się, choć zwierzęta nie wyglądały na zmartwione. – Nie jesteśmy daleko.
Ale sama nie wiedziała, czy to prawda. Przestała oglądać się za siebie.
Nie miała pojęcia, co robić. Nie wiedziała, jaki ma wybór. Stała bez ruchu i czekała, aż coś wskaże jej odpowiedź na dręczące ją pytanie, choć prawdę mówiąc, nie wiedziała też, skąd miałaby spodziewać się odpowiedzi. Może od potwora z góry, który i tak się pojawi, by pożreć ją i szeki? Nagle wyobraźnia podsunęła dziewczynce paskudny obrazek: oto wygłodniały potwór z góry ściga ją, szczerząc ostre zęby. Z pyska leci mu piana, tak jak szekom, tylko że potwór jest nie spragniony, lecz głodny. I te pazury – co to za pazury! I ponury ryk: „Oczy. Oddaj mi swoje oczy!”. Bo tego przecież chciał. Potwór zawsze tego chciał.
Domagał się oczu. Na kolację.I wtedy atakują
Liście szeleściły pod stopami Lalani. Szszsz...
Wyobraziła sobie twarz mamy, potem Lo Yuzi, a później Veydy. Przywoływała obrazy, które miały dodać jej otuchy.
Góry to góry.
Zatrzymała się i rozejrzała dookoła. Gdzie to płaczące drzewo? Koło niego czuła się jakoś raźniej. Może powinna usiąść pod jego gałęziami i zastanowić się, co dalej.
Szszsz... Zamknęła oczy i otworzyła je, próbując odpędzić złe myśli.
– Nie boję się – powiedziała, tym razem głośniej. – Wcale się nie boję.
Uniosła pięści, w których ściskała rośliny, i zawołała:
– Jestem dzielną wojowniczką! Zdobędę tę górę! Biada tym, którzy staną mi na drodze!
Serce biło jej coraz szybciej.
Dziewczynka urwała gałązkę zwisającą z pobliskiego drzewa i machnęła nią. Gałązka przypominała kształtem toporek. Miała końcówkę zakrzywioną jak hak.
Świstu, świst. Dźwięk przeciął martwą ciszę.
Ale po chwili Lalani usłyszała coś jeszcze. Co to było?
Upuściła gałązkę. O, znowu. Ledwie słyszalny dźwięk. Bzzz, bzzz, bzzz. Coś mrugnęło. Coś błysnęło. Na początku Lalani zauważyła tylko jedno światełko, potem drugie i jeszcze jedno.
Świetliki. Trzy świetliki. Małe, ruchliwe owady z lśniącymi skrzydełkami. Mimo że sytuacja w dalszym ciągu nie była godna pozazdroszczenia, dziewczynka poczuła nagły przypływ radości. Tak bardzo lubiła świetliki!
Niewiele myśląc, podążyła za nimi. Ich światełka dodawały jej nadziei, choć właściwie jeszcze nie było tak ciemno. W końcu Lalani dotarła do strumyka. Opadła na kolana i zaczęła łapczywie pić. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że jest aż tak spragniona. Piła, piła i piła, mimo że czasami nabierała wody z drobinkami ziemi, które drapały ją w gardle, i kaszlała. Strumyczek był wąski, wił się po ziemi jak robak. Ale woda to woda. Lalani mogła tylko mieć nadzieję, że Mój Szek też znalazł – lub wkrótce znajdzie – ten potoczek.
Świetliki już odleciały, więc dziewczynka ruszyła wzdłuż strumienia. Lo Yuzi mówiła jej kiedyś, że woda to życie. Miała rację. Bez deszczu życie zamiera. Być może gdzieś dalej strumyk zmieniał się w rwącą rzekę. Na razie nic na to nie wskazywało, ale rzeczy nie zawsze są takie, jakimi się wydają.
Powietrze się ochłodziło i Lalani przypomniała sobie, jak daleko odeszła od domu. Od mamy. Od Veydy.
Zgubiła się.
Las robił się coraz gęstszy. Dookoła rosło coraz więcej drzew.
– Góry mi nie zagrażają! – powiedziała do siebie. – Żadna góra nie jest silniejsza od mojego ducha.
Żałowała, że tak łatwo pozbyła się gałązki. Wyciągnęła rękę, chcąc znaleźć drugą, ale drzewa meha były zbyt duże i potężne, by można było liczyć na jakąś luźną, ułamaną gałązkę w pobliżu.
– Jestem silna jak drzewo meha!
Ale w głębi duszy wiedziała, że jest inaczej.
Zwróciła się na zachód. A przynajmniej tak jej się wydawało. W którymś momencie strumyk zniknął. Ale Lalani nie była sama. Usłyszała jakiś cichy odgłos – westchnienie. To szelest liści. Szła dalej i nagle zobaczyła to drzewo porośnięte mchem, które wyglądało na zapłakane. Jest! To już coś.
Zrobiła kolejny krok. Znów coś usłyszała. Tyle że tym razem to nie było westchnienie. Nic z tych rzeczy. Warknięcie. Syk. Wielka, szeroko otwarta paszcza. Gorący oddech na szyi. Krople spienionej śliny na ramionach.
Serce Lalani zatrzymało się na moment. Stanęła jak wryta.
Pomyślała: uciekać!
Ale nie mogła się ruszyć. A kiedy już była w stanie, zobaczyła dwie łapy zakończone pazurami, które wysunęły się i ją schwytały.Oczy
Wiesz, ile miałaś szczęścia?
Słowa dobiegały z daleka. To był głos mężczyzny. Głęboki, gardłowy. Lalani leżała z zamkniętymi oczami, bała się je otworzyć. Poruszyła palcami u rąk i nóg. Była cała i zdrowa. Ale co się stało?
Powietrze dookoła było nieruchome i zatęchłe. Leżała w jakimś pomieszczeniu. Czuła, że położono ją na drewnianej podłodze – może to deski z drzewa fenka? Czyżby znalazła się z powrotem w wiosce?
Nagle usłyszała jakiś odgłos. Klap, klap, klap. I bliżej. Klap-szsz. Klap-szsz. Powoli, powolutku. Tuż przy jej uchu. Serce podeszło Lalani do gardła i po chwili waliło już jak oszalałe.
– Omal nie zginęłaś – odezwał się znów mężczyzna.
Dziewczynka natychmiast usiadła i zaczęła cofać się gwałtownie, aż trafiła na ścianę. Przed nią stał człowiek wysoki jak wieża. Wznosił się nad nią jak wielka skała. Na głowie miał dwa ogromne, kręte, ostro zakończone rogi. Wyglądały na ciężkie i Lalani zastanawiała się, jak mężczyzna to wytrzymuje. Ale nie to najbardziej ją przestraszyło, choć owszem, człowiek z rogami to nie jest codzienny widok. Najbardziej przeraziła ją jego twarz.
Mężczyzna nie miał oczu.
– Wyczuwam twój strach – powiedział. – Ale nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy. Uratowałem ci życie. O mało nie wpadłaś w łapy bestii, która żyje w tych górach.
Chata była mała – miała zaledwie jedno pomieszczenie. Mężczyzna opierał się na połamanej, ociosanej gałęzi – ta dziwna laska zdawała się błyszczeć. Na szyi mężczyzny wisiał mały woreczek. Lalani spojrzała w lewo. Zauważyła stół, a na nim kawałki kory. Obok stało krzesło, zakryte kocem. Dziewczynka wstrzymała oddech i naparła plecami na ścianę.
Mężczyzna cały czas stał przed nią, w milczeniu opierając się na gałęzi. Skinął brodą na Lalani, jak gdyby ją widział. W miejscu, w którym wyrastały mu rogi, jego siwe włosy były brudne i matowe. Dziewczynka dopiero teraz spostrzegła, że ten człowiek ma również brodę – ona też była zmierzwiona i matowa.
– Bestii? – zapytała wreszcie.
Mężczyzna skinął głową. – Wszędzie roi się od bestii. Jak się nazywasz?
Lalani się zawahała. Przycisnęła dłonie do ziemi.
– Wolałabym nie mówić.
– Dobrze. W takim razie będę cię nazywał dziewczynką – odparł tajemniczy nieznajomy. Wyprostował się i oznajmił: – Ja nazywam się Ellseth.
Lalani się zastanowiła. Czy w opowieściach Lo Yuzi kiedykolwiek pojawiał się człowiek o imieniu Ellseth? Chyba nie. Ale mówiła o bestiach bez oczu. A ten mężczyzna z całą pewnością nie miał oczu. Był jednak za stary i raczej zbyt zmęczony życiem, by być bestią.
Lalani nie wiedziała, co o tym myśleć. Jeśli rzeczywiście w górach żyje człowiek bez oczu, to w takim razie prawdą może być również to, że człowiek bez oczu chciałby zjeść jej oczy na kolację. Prawda? Czy obie te rzeczy mogą być prawdą? Albo półprawdą? Skąd miałaby to wiedzieć?
Żałowała, że nie ma przy niej Veydy.
– Ellseth – powtórzyła na głos.
Świadomość, że nieznajomy ma jakieś imię, dodała jej otuchy. Trudniej bać się kogoś, kto jakoś się nazywa.
– Pewnie pochodzisz z tej wioski u stóp góry – powiedział mężczyzna. Odwrócił się i podszedł do krzesła, torując sobie drogę laską. Usiadł z ciężkim westchnieniem.
– Nigdy tam nie byłem. Nie mogę daleko podróżować, jak się zapewne domyślasz – wskazał ręką na swoją twarz. – Już nie mogę.
Lalani wzięła głęboki oddech. Serce biło jej teraz bardzo powoli. Umysł wciąż szeptał: uwaga, uwaga, niebezpieczeństwo, ale zdołała jakoś go uciszyć. Gdyby trzeba było, z łatwością uciekłaby z tego pomieszczenia. Ale nawet jeśliby uciekła, to jak znalazłaby drogę do domu? I co, jeśli bestia znów by ją zaatakowała?
Odchrząknęła i zapytała:
– Zna pan drogę do wioski?
Mężczyzna oparł pomarszczone dłonie o laskę. – Obawiam się, że nie. Orientuję się tylko, gdzie jestem i mniej więcej od jak dawna.
– Nie urodził się pan na górze Kahna?
– Co to jest Kahna?
– Ta góra, która nas obserwuje.
– Kahna – powtórzył mężczyzna, jakby przyzwyczajał się do brzmienia tego słowa.
– Jeśli nie pochodzi pan z tej góry ani z naszej wioski, to skąd?
Lalani nigdy nie spotkała nikogo, kto nie pochodziłby z Sanlagity. Właściwie nikt z Sanlagitan nie miał pojęcia, czy istnieje cokolwiek poza ich wyspą. Według legend na północy, za Przesłoniętym Morzem leżała inna wyspa – nic ponadto nie wiedzieli. Jak to możliwe, że ten człowiek (a może wcale nie człowiek?) nie pochodzi ani z Sanlagity, ani z góry Kahna? Wydawało się to tak samo niepojęte jak śpiewające ptaki. W tym momencie ciekawość Lalani wzięła górę nad strachem. Nie słyszała już głosu, który ostrzegał ją: uważaj, uważaj, niebezpieczeństwo.
– Pochodzę z wyspy Isa – odpowiedział Ellseth.
Okrzyk zaskoczenia uwiązł Lalani w gardle. Tylu ludzi zginęło, próbując odnaleźć tę wyspę – w tym jej tata i ojciec Veydy. Wszyscy się zastanawiali, czy ona w ogóle istnieje. A teraz ten rogaty człowiek mówi, że tam był.
A może kłamie? Lalani przyjrzała mu się uważnie, ale niczego podejrzanego nie zauważyła.
– Z wyspy Isa? – upewniła się.
– Tak, oczywiście.Trzy krople
Lalani dała Ellsethowi słowo, że dochowa sekretu, a on zgodził się sprowadzić deszcz. Kiedy podszedł do stołu, dziewczynka ruszyła w ślad za nim. Mężczyzna zdjął woreczek, który miał zawieszony na szyi, otworzył go swoim długim, kościstym palcem i wyjął ze środka jakiś ostry, lśniący przedmiot.
– Co to takiego? – zapytała Lalani.
– Nie widziałaś nigdy grotu strzały? – zdziwił się Ellseth, marszcząc czoło. Obracał w dłoni niewielki przedmiot. – To jak wy polujecie? Co jecie?
– Ryby z morza na południu wyspy. I mięso szeków, kiedy nie dają już wełny – Lalani pomyślała o Moim Szeku i pozostałych zwierzętach. Gdzie teraz są? Czy dotarły do domu?
– Na wyspie Isa nie da się przetrwać bez strzał – wyjaśnił Ellseth.
– To tam jest niebezpiecznie? W opowieściach zawsze...
– Wszędzie jest niebezpiecznie – przerwał jej Ellseth. – Zagrożenie czai się tam, gdzie jest ciemno. Ale spotkasz je też w pięknych miejscach. Nie da się przed nim uciec.
Lalani wstrzymała oddech.
– A czy to prawda, że na wyspie Isa jest góra, na której można znaleźć szczęście?
– Owszem, to prawda.
– A to prawda, że rośnie tam żółty kwiat w białe cętki?
– Fei Diwata ma ogród, w którym rośnie mnóstwo kwiatów, ale nigdy się im nie przyglądałem.
– Gdzie jest Fei Diwata i jak wygląda ta góra?
Ellseth chwycił kawałek kory. Jego palce poruszały się tak sprawnie, jak gdyby znał na pamięć każdy centymetr tego pomieszczenia.
– Zadajesz za dużo pytań, dziewczynko. Daj rękę.
Lalani była tak pochłonięta swoimi pytaniami, że bez wahania podała mu dłoń. Usta nie nadążały za galopującymi myślami.
– Co to za szczęście, które można znaleźć na górze? Co się stanie, kiedy się tam dotrze?
– Fei Diwata to nie jest miejsce. To istota. Mieszka na górze, na której jest wszystko, co dobre – odparł mężczyzna. – Ale Fei Diwata zazdrośnie strzeże tych darów. Dlatego wokół jest tyle nieszczęścia. Nie chce się dzielić. Zawsze wydawało mi się głupie, że to właśnie ona pilnuje góry. Dlaczego ona? Równie dobrze mógłbym to być ja.
Lalani pomyślała o mamie i jej skaleczonym palcu. O ojcu, który zaginął, usiłując znaleźć wyspę Isa. O różowych policzkach Toppiego. O ludziach, którym menyoro kazał pilnować studni, bo brakowało wody.
I o tej złośliwej istocie, która chciała zachować wszystko, co dobre, dla siebie.
– Czy ktoś kiedyś rozmawiał z Fei Diwatą? Czy mówiliście jej, że wokół jest tyle nieszczęścia?
Ellseth westchnął.
– Fei Diwata jest do niczego – poruszył grotem strzały. – Kropla krwi za życzenie. Taka jest umowa. I pamiętaj, nikomu ani słówka.
Zanim Lalani zdążyła zaprotestować, mężczyzna przeciął jej kciuk grotem strzały i wycisnął trzy duże krople krwi, które padły na kawałek kory.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------