Łapa w łapę - ebook
Łapa w łapę - ebook
To niezwykła książka. Od wiosny 2012 roku Andrzej Łapicki i jego żona Kamila toczyli rozmowy o życiu, poglądach, wielkich aktorach, literaturze. Książka, pełna wspaniałego, przewrotnego poczucia humoru Andrzeja Łapickiego została skończona w czerwcu. Śmierć Wielkiego Aktora sprawiła, że stała się jego ostatnim słowem…
Wstęp Kamili Łapickiej do książki "Łapa w łapę" Szanowni Czytelnicy,
Zanim poznacie Państwo mnie i mojego męża trochę lepiej, muszę uprzedzić, że to nie będzie zwyczajny wstęp. Nie napiszę o tym, jak w wolnych chwilach siadaliśmy na kanapie, w kawiarni, czy w teatrze i nagrywaliśmy spontaniczne rozmowy. Nie wspomnę o gradowej chmurze na czole Andrzeja, kiedy chciałam porozmawiać w przerwie finałowego meczu Euro, bo uznałam, że spokojnie możemy wykorzystać ten kwadrans. Pominę też opowieść o ironicznym uśmiechu męża, którym kwitował wszystkie moje naiwności. Mogę Państwu natomiast zdradzić, że były momenty, w których sam Andrzej miał wielką ochotę na te miniwywiady. Mówił wtedy, z premedytacją korzystając z gamy środków przypisanych emploi amanta: „Włącz tę swoją maszynę, to coś nagramy”. Słowem „maszyna” określał większość używanych przede mnie nowinek technicznych – komputera, dyktafonu, tabletu. Bardzo mnie to wzruszało. Chciał rozmawiać zwykle wtedy, kiedy był z czegoś naprawdę zadowolony. Z udanego wieczoru w teatrze, z własnego występu, z przychylności widzów. Cieszył go nadchodzący sezon. Przy jego łóżku leżała „Zemsta” i „Trzy po trzy” – pamiętniki Aleksandra Fredry. Z lektury pierwszych rozmów dowiecie się Państwo, dlaczego. Czytał na głos, kiedy nie było mnie w domu, albo prosił, żebym wyszła do drugiego pokoju – nie chciał się przede mną „wygłupiać”.
Piszę w liczbie pojedynczej, bo 21 lipca 2012 Andrzej Łapicki, mój mąż, zasnął na zawsze. Kilka dni wcześniej skończyliśmy naszą książkę. Andrzej często w trakcie jej powstawania powtarzał, że bardzo go ciekawi, kim będą nasi Czytelnicy. „Myślisz, że ktoś to kupi?” – żartował. Skoro czytacie Państwo moje słowa, to znak, że jego obawy były zbędne."
Powierzam Państwu zapis ostatnich siedmiu miesięcy (styczeń – lipiec 2012) naszego wspólnego życia i cieszę się, że przez kilka najbliższych chwil będziecie Państwo z nami wędrować „Łapa w łapę”.
Kamila Łapicka
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7700-058-8 |
Rozmiar pliku: | 5,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zanim poznacie Państwo mnie i mojego męża trochę lepiej, muszę uprzedzić, że to nie będzie zwyczajny wstęp. Nie napiszę o tym, jak w wolnych chwilach siadaliśmy na kanapie, w kawiarni czy w teatrze i nagrywaliśmy spontaniczne rozmowy. Nie wspomnę o gradowej chmurze na czole Andrzeja, kiedy chciałam podyskutować w przerwie finałowego meczu EURO 2012, bo uznałam, że spokojnie możemy wykorzystać ten kwadrans. Pominę też opowieść o ironicznym uśmiechu męża, którym kwitował wszystkie moje naiwności. Mogę Państwu natomiast zdradzić, że były momenty, w których sam Andrzej miał wielką ochotę na te miniwywiady. Mówił wówczas, z premedytacją korzystając z gamy środków przypisanych emploi amanta: „Włącz tę swoją maszynę, to coś nagramy”. Słowem „maszyna” określał większość używanych przeze mnie nowinek technicznych – komputer, dyktafon, tablet. Bardzo mnie to wzruszało. Chciał rozmawiać zwykle wtedy, kiedy był z czegoś naprawdę zadowolony. Z udanego wieczoru w teatrze, z własnego występu, z przychylności widzów. Cieszył go nadchodzący sezon. Przy jego łóżku leżała „Zemsta” i „Trzy po trzy” – pamiętniki Aleksandra Fredry. Z lektury pierwszych rozmów dowiecie się Państwo, dlaczego. Czytał na głos, kiedy nie było mnie w domu, albo prosił, żebym wyszła do drugiego pokoju – nie chciał się przede mną „wygłupiać”.
Piszę w liczbie pojedynczej, bo 21 lipca 2012 r. Andrzej Łapicki, mój mąż, zasnął na zawsze. Kilka dni wcześniej skończyliśmy naszą książkę. Andrzej często w trakcie jej powstawania powtarzał, że bardzo go ciekawi, kim będą nasi Czytelnicy. „Myślisz, że ktoś to kupi?” – żartował. Skoro czytacie Państwo moje słowa, to znak, że jego obawy były zbędne.
Powierzam Państwu zapis ostatnich siedmiu miesięcy (styczeń–lipiec 2012 r.) naszego wspólnego życia i cieszę się, że przez kilka najbliższych chwil będziecie Państwo z nami wędrować „Łapa w Łapę”.
Kamila ŁapickaDzisiaj jest dzień* dobrych wiadomości, nie sądzisz?
Wyjątkowo nie mogę zaprzeczyć.
Wydawało mi się, że propozycję Andrzeja Seweryna, żebyś w jego Teatrze Polskim zagrał Dyndalskiego w „Zemście”*, przyjąłeś z radością.
Ponieważ jeszcze nie grałem Dyndalskiego. To wyzwanie. Poza tym poproszę Andrzeja, żeby mi urządził jubileusz, i wtedy już będę zupełnie jak Ludwik Solski.
Dlaczego?
Też mu zrobili jubileusz w Polskim – jak miał skończyć sto lat. Mimo że miał dopiero dziewięćdziesiąt dziewięć, jubileusz się odbył, a Solski nie dożył setki.
Jaką rolę grał?
Dyndalskiego.
To nie jest najlepsza wróżba.
Też się nad tym zastanawiam, chociaż za tę cenę nie będę drobiazgowy.
Ze cenę powrotu do teatru?
Tak.
Też się cieszę, że dostałeś kolejną rolę.
Ja nie dostaję ról.
Więc?
Mnie proszą, żebym zaszczycił.
W porządku. Czy cieszysz się, że zaszczycisz kolegów tak znakomitych jak Daniel Olbrychski czy Andrzej?
Daniela znam długo i bardzo dobrze nam się razem gra. To szalenie ważne, szczególnie w postaci Dyndalskiego, która jest oparta właściwie na jednej scenie – pisania listu dyktowanego przez Cześnika.
Czy grałeś kiedyś z Andrzejem Sewerynem?
Nigdy. Ani w teatrze, ani w telewizji.
Uczyłeś go w szkole?
Nie.
On przez chwilę był na roku z Danielem, jego też nie uczyłeś?
Nie. Miałem wtedy przerwę, nie pracowałem w szkole.
W „Zemście” zagra też Wojciech Pszoniak, więc na scenie spotkają się trzej koledzy z „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy. Zabawne.
Rzeczywiście. A kto będzie grał Jędrusik?
Może ja się poświęcę.
Odmawiam.
Jesteś zazdrosny?
Skąd!
A Papkin to trudna rola?
Od Papkina zależy cała „Zemsta”. Jeśli Papkin jest dobry, „Zemsta” też jest dobra. Najlepszy przykład to film Wajdy. Nie wyszedł, bo Roman Polański nie zagrał Papkina. Snuł się po ekranie przeraźliwie smutny.
Taka była koncepcja.
Mnie mógłby Ingmar Bergman do spółki z Wajdą i tłumaczem ze szwedzkiego mówić sto razy, że jako Dyndalski mam nie być śmieszny, a ja dalej byłbym śmieszny, bo wiem, że innego sposobu na to nie ma. Aktor musi słuchać siebie.
Widziałeś dobrego Papkina?
Nie będę sięgał do Jerzego Leszczyńskiego, ale ostatnio Damian Damięcki zagrał go świetnie.
Mówisz o przedstawieniu z 1998 r., które sam wyreżyserowałeś w Polskim?
Tak.
Pamiętasz dobrą Klarę?
Nie.
Dlaczego się śmiejesz?
Bo to nie do zagrania. Może dobrze grała Karolina Lubieńska* albo pamiętam ją dlatego, że mi się podobała.
Jaką młodą aktorkę widziałbyś dzisiaj w roli Klary?
Ładną i śmieszną.
A talent?
Może być z talentem.
A inteligencja?
Nie… Do niczego inteligencja niepotrzebna Klarze.KIEDY PODCZAS SALONU POEZJI skamandrytów Andrzej czytał fragment „Kwiatów polskich” Juliana Tuwima, używając warszawskiej gwary, wywoływał na twarzach widzów uśmiech. Oprócz niego został nam na pamiątkę serdeczny list Andrzeja Seweryna. Panowie takie listy pisali często, a ja pełniłam rolę kuriera. Obaj byli zdania, że pewien dobry obyczaj zanika, i chcieli go ocalić. Zresztą dla męża – miłośnika sztuki epistolografii – nawet fakt, iż nie miałam w drukarce papeteryjnego papieru, był niewybaczalny.Komentator sportowy to zawód czy powołanie?
Każda praca, która zakłada porozumienie z ludźmi, wynika, moim zdaniem, z powołania.
Jakie cechy powinny wyróżniać dobrego komentatora?
Rzeczowość. Rzeczowość, a nie histeria. Nie powinien się zachowywać jak kibice na trybunach. Krzyki i gwizdy są wykluczone. Komentator powinien zdawać relację z tego, co się dzieje. Objaśniać.
Kto jest teraz najlepszy w Polsce?
Teraz nie wymieniłbym nikogo. Przez wojną najlepszy był Michał Frank.
Obejrzałeś mnóstwo meczów na EURO 2012 i uważasz, że nikogo z komentatorów telewizyjnych nie można wyróżnić?
Nikogo. Nie znają się na piłce.
Jesteś bardzo surowy.
A ty bardzo mało oglądasz, więc nie wiesz, że komentatorzy telewizyjni często zapominają o podstawowej rzeczy – widz widzi. Skoro siedzę przed ekranem, to po co mi sprawozdanie z tego, jak bramkarz ustawia piłkę.
Co w takim razie powinien mówić komentator?
Nie jestem pewien, czy w telewizji w ogóle komentator jest potrzebny.
Dlaczego?
Dlatego że widz często lepiej na zbliżeniu może dostrzec, czy był spalony na przykład.
Ale są osoby, które nie znają się na piłce nożnej. Mało tego – nie rozróżniają zawodników.
Tak, rzeczywiście. Dzięki tobie komentatorzy mają pracę.
Cenisz zaangażowanie emocjonalne?
W żadnym razie! Komentator nie powinien się angażować uczuciowo.
Mnie się to bardzo podoba.
A dla mnie jest bez sensu. Obcy człowiek będzie mnie podniecał i przekonywał, że coś jest świetne albo że takie właśnie nie jest. Nie lubię tego. Lubię sam oceniać i nie potrzebuję do tego żadnych pomocników.
Czy jakaś dyscyplina sportu ma twoim zdaniem w Polsce godnego komentatora?
Tenis, kiedy go komentuje Bohdan Tomaszewski. Niestety on ma już swój wiek, ale świetnie się na tenisie zna i mówi bardzo dobrze. Sam uprawiał tę dyscyplinę, stąd jest fachowy. Bardzo lubię go słuchać i mam do niego zaufanie.
Zgodziłbyś się być gościem – komentatorem w studiu telewizyjnym?
W tej sprawie mnie w telewizji nie zobaczysz. Tam każdy chce wypaść jak najmądrzej i myśli tylko o sobie.
Co w tym dziwnego? Telewizja to potężne medium. Sądzę, że 90 proc. gości w programach rozrywkowych czy publicystycznych myśli o tym samym.
Dlatego siedzę przed telewizorem.
A doceniasz kunszt komentatorów radiowych? Na przykład klasyczny już komentarz Tomasza Zimocha, który mistrzowsko przekazał emocje towarzyszące olimpijskiemu biegowi Justyny Kowalczyk w Vancouver? Mój ulubiony fragment to: „Musisz odkryć swój skarb. Czytałaś to wielokrotnie w »Alchemiku«!”.
Pan Zimoch się zna. To przyznaję.Po co ludziom religia?
Ze strachu przed śmiercią.
Z tego jednego powodu powstały wszystkie doktryny?
Prawdopodobnie tak. Ten strach jest niezwykle potężny. Jeśli ktoś obieca ludziom, że zostaną z niego wybawieni, uwierzą we wszystko. Gdyby człowiek był nieśmiertelny, nie byłoby żadnej religii.
Co sądzisz o niedawnej apostazji Janusza Palikota?
Nie sądzę, żeby wykonał ten gest z braku wiary czy z potrzeby reformy Kościoła. To jest zagranie polityczne, obliczone na pewien efekt. Mówimy o nim, więc chyba go osiągnął. A to, że ktoś się Kościoła wyrzekł, jest jego prywatną sprawą, i nie robiłbym z tego powodu takiego szumu.
Zauważ, że wiele aktów religijnych ma jednak charakter widowiska. Chrzest, Pierwsza Komunia, ślub – są publicznymi aktami, a słowo pisane czy mówione ma w tych przypadkach moc legitymizacji rzeczywistości.
Jesteś za czy przeciw?
Wstrzymuję się od głosu. Wskazuję tylko na pewien sens. Nie treściowy, ale formalny.
Komuś się nie podoba Kościół i nie chce do niego należeć – mogę zrozumieć, że ktoś taki się znajdzie – i wobec tego mówi: wypisuję się z tej organizacji, nie chcę, żeby ona mi dyktowała, jak mam żyć. Ja ci powiem, że to ma w ogóle niewiele z wiarą wspólnego.
A z czym ma wiele wspólnego?
Z administracją.
To znaczy?
Jeśli człowiek jest ochrzczony jako nieświadome niemowlę, zostaje jakby przymuszony do bycia członkiem pewnej organizacji i dostosowania się do jej zasad. Te zasady w późniejszym wieku mogą się człowiekowi nie podobać i często się nie podobają.
Uważasz, że człowiek powinien mieć prawo do wyboru religii?
Myślę, że jest niemożliwe, aby czekać z tym wyborem do osiemnastego roku życia.
Z jednej strony masz rację, bo trudno w najbardziej chyba kształtującym osobowość okresie życia tkwić w próżni, a z drugiej, przez ten czas człowiek mógłby się dowiedzieć, jaka wiara i sposób życia są mu najbliższe.
Myślę, że przynajmniej komunia powinna być przesunięta. To na pewno. Powinno się jej udzielać w wieku lat dwunastu. Wtedy ten chłopak czy dziewczyna coś już o świecie wiedzą. Wcześniej to jest wykonywanie procedur, których się do końca nie rozumie. Opowiadałem ci historyjkę o moim koledze, który spisał grzechy w zeszyciku, a myśmy ten zeszycik znaleźli i tarzali się ze śmiechu.
Tak, pamiętam. A ja ci powiem, że trochę na ten temat czytając, trafiłam na portal internetowy Świadomychrzest.pl, który twórcy opisują w ten sposób: „Niniejsza witryna nie jest przeznaczona dla osób o głębokiej wierze. Powstała dla osób mających wątpliwości co do celowości chrztu i szukających informacji na ten temat”. Rzeczywiście, informacje są bardzo różne, od dyskusji dotyczącej tego, czy wybierając rodziców chrzestnych, kierujemy się raczej stanem konta niż ewentualną możliwością opieki nad dzieckiem, do porad, jak sobie radzić z presją rodziny, kiedy nie decydujemy się na sakrament.
Z tym kontem to prawda. Z presją zresztą też.
Dlaczego na temat wiary nigdy nie wypowiadasz się publicznie?
Nie chcę się wdawać w te dyskusje. Swoje myślę, a z Panem Bogiem mam kontakt osobisty, to znaczy rozmawiam sobie z nim. To mi wystarczy.
Dlaczego o geście Palikota mówi się tak głośno?
Bo to Palikot. Gdyby wykonał go Kowalski, toby się nie mówiło. Zauważ, jaką inscenizację wymyślił. Marcina Lutra naśladował. Na drzwiach przybił ten dokument. To wszystko razem jest bardzo zabawne.
Nie wiem, czy zabawne. Dla mnie to było przerażające.
Dlaczego przerażające?
Bo kiedy człowiek wyrzeka się Boga, wszystko jedno, jakiego jest wyznania, to znika z jego życia bardzo ważny pierwiastek. Zostaje sam.
A jeśli nie wierzy, to co ma zrobić? A jeśli mu się nie podobają biskupi, to co ma zrobić? Kościół sam jest sobie winien, bo nie dopuszcza żadnej krytyki, nie dopuszcza wariantów. Jest szalenie dogmatyczny.
Uważasz, że księża powinni mieć możliwość założenia rodziny?
Myślę, że ten celibat jest czymś nienormalnym. Jeśli ktoś wierzy w Boga, w ten Kościół, który prowadzi, i w ludzi, którzy przychodzą się modlić, to przecież Panu Bogu jest chyba obojętne, czy on ma żonę, dzieci i tak dalej. To go uwalnia od wielu innych zmartwień. Na przykład od pokus, które są realizowane, a na które Kościół bardzo słabo reaguje.
O czym ostatnio rozmawiałeś z Bogiem?
O sobie. I powiem ci, że bardzo lubię te swoje rozmowy. Bo wierzę, że On mnie słucha.W swoim archiwum posiadasz kilka listów*, które dzisiaj mają już wartość historyczną. Napisał je m.in. Kazimierz Brandys.
Możesz je przeczytać, a nawet opublikować. Nie ma tam niczego wstydliwego. Przeciwnie.
Świetnie, tak zrobię. A tymczasem popraw mnie, jeśli się mylę, ale chyba Brandys jest dziś najczęściej kojarzony z napisanym w latach 60. opowiadaniem „Jak być kochaną”, które zekranizował Wojciech Jerzy Has?
To możliwe. Zrobiłabyś mu przyjemność tym skojarzeniem.
Dlaczego?
Bo to nie jest utwór polityczny.
Rozumiem. Listy pochodzą z końca lat 80. Pamiętasz przy jakiej okazji zostały napisane?
Oczywiście! Grałem wtedy z Anią Seniuk „Sztukę konwersacji”. Wystawiliśmy ją w Teatrze Kameralnym, a potem jeździliśmy za granicę. Brandys widział to chyba w Szwajcarii, przyjechał na spektakl z żoną.
„Sztuka konwersacji” była napisana dla ciebie?
Nie wiem, ale Brandys na pewno o mnie myślał. Byłem jego ulubionym aktorem od chwili, gdy zagrałem „Sposób bycia”.
Twój słynny monodram?
Tak. Słynny i jedyny.
Gdzie się poznaliście?
W Łodzi, zaraz po wojnie. Tam byli wszyscy, tam była wtedy Warszawa. Mieszkał naprzeciwko mnie – po drugiej stronie ulicy Bandurskiego. Wieczorem spotykaliśmy się w Pickwicku. Rankami on pisał do „Kuźnicy”.
Potem przyjechaliście do Warszawy?
Tak, a potem on wyemigrował.
Dlaczego wyjechał?
Bo był Żydem.
Listy są nadawane z Paryża.
Jako uciekinier z komuny dostał od mera Paryża bardzo ładne mieszkanko. Mieszkał tam ze swoją Marysią – miłością jeszcze z czasów okupacji. Całe życie spędzili razem i ona nim pięknie kierowała.
Do śmierci był we Francji?
Tak, pochowali go na Père-Lachaise.
Długo ze sobą korespondowaliście?
Do końca. Oraz bywaliśmy u siebie. Ja w Paryżu częściej.
Jak byś go określił – kolega, przyjaciel, pokrewna dusza?
Inteligent polski.11 kwietnia 2012 r.
Wielkanoc minęła, ale zostaliśmy jeszcze kilka dni w domu Pracy Twórczej w Radziejowicach, gdzie często spędzamy święta, wakacje itp. Redaktorem prowadzącym dzisiejszej rozmowy miał być Andrzej, a brzmiała ona mniej więcej tak:
Czemu tak często wychodzisz z domu?
Bo mam taką potrzebę wewnętrzną, gna mnie, nie mogę siedzieć w zamknięciu. Lubię poznawać nowe miejsca, osoby, zapachy. Wszystko mnie ciekawi.
Ale ty w ogóle nie znasz Warszawy.
Jaki to ma związek?
Nie możesz się zaciekawić tym, co jest na Mokotowie?
Mogę, ale nie o to chodzi, czy coś jest daleko, czy blisko. Ważne, żeby było na zewnątrz. A Warszawę znam. Mniej więcej.
Akurat! Wczoraj mnie zapytałaś, gdzie jest Wilcza.
Bo często mam problem z topograficznym usytuowaniem jakiegoś miejsca, nawet jeśli byłam tam już kilka razy.
Taki feler?
Wiesz dobrze i wiedzą wszyscy, którzy mnie znają choć trochę, że trzeba mi rysować mapkę, jak dziecku, albo prowadzić przez telefon. Taki mój urok.
Ciekawe…
Dla takich ludzi jak ja wymyślono GPS.
Nie ufałbym.
Przecież ty mało czemu i mało komu w ogóle ufasz.
Masz rację. I dobrze na tym wychodzę.
I tak dalej, i tak dalej. Rozmowa niespecjalnie się kleiła, więc Andrzej zajął się przeglądem prasy, a ja poszłam obejrzeć wystawę Józefa Chełmońskiego „Na wielkich łowach natury”. I olśnienie! Kiedy zatrzymałam się przed płótnem „Wnętrze chaty na Polesiu”, głos przewodnika oznajmił: „W bogatym oeuvre Chełmońskiego sceny rodzajowe we wnętrzach należą do absolutnych wyjątków. Zafascynowany światem, który go otaczał, artysta z upodobaniem chłonął jego barwy, światła, zapachy, dźwięki, a przede wszystkim ów szeroki oddech ziemi dający poczucie swobody. (…) Chełmoński dusił się w zamkniętych pomieszczeniach (…). Jakże lekko było temu wolnemu ptakowi poza ścianami klatki, w której musiał przebywać! Na dworze cieszył się wszystkim: wichrem goniącym obłoki i wiatrem grającym na zbożach”*.
Zaaferowana, pobiegłam opowiedzieć o swoim odkryciu Andrzejowi. Jego reakcja nie była dla mnie zaskoczeniem:
Nie zgadzam się z Chełmońskim. Przecież na jednym z jego najsłynniejszych obrazów rodzice siedzą przed chatą, a obok nich stoi dziecięca trumna.
Po pierwsze „przed”, a nie „w”, a po drugie to obraz Aleksandra Gierymskiego – „Trumna chłopska”.
Ale style podobne – i to, i to realizm.
Jasne, ale wróćmy do Chełmońskiego i do osób z potrzebą przebywania w otwartej przestrzeni. Tym wzniosłym przykładem usiłuję, nie bez odcienia pychy, udowodnić ci, że nie jestem osamotniona. Rozumiesz mnie?
Oczywiście, ale ja nie z pomocą Chełmońskiego mogę cię zrozumieć. To, że miał akurat takie gusta czy mówiąc wprost: wady, nie świadczy za tobą.
Pewnie, że nie świadczy, ale pokazuje, iż są osoby o podobnej konstrukcji.
Przecież ludzie są różni i ja wszystkich akceptuję.
Chyba, jak niewierny Tomasz, zanotuję godzinę, w której wypowiedziałeś te słowa. Skoro jesteś taki wielkoduszny, dlaczego ciągle mnie pytasz, czemu wychodzę z domu.
Bo ledwo przyjdziesz, już lecisz z powrotem. To nie jest normalne, moim zdaniem.
Przecież przed chwilą powiedziałeś, że wszystko akceptujesz, i zgodziłeś się, iż taka jest moja konstrukcja.
Że ty jesteś Chełmońska?
Z ducha – tak.
Musisz być na powietrzu, żeby odpoczywać?
Nie tylko. Mogę też odpoczywać we własnej głowie. Słuchać muzyki, oglądać filmy, myśleć.
A ja najlepiej odpoczywam, gdy patrzę w sufit.
Objąłeś kiedyś drzewo?
Nie pamiętam. Może jakiś wyjątkowo stary dąb… To nie jest tak, że ja nie lubię przestrzeni. Bardzo dobrze czuję się na przykład nad morzem. Mogę usiąść na brzegu i patrzeć w morze całymi godzinami. To wrażenie nieskończoności sprawia mi przyjemność.
A mnie przeraża. Nie lubię morza. Wolę góry – przyrodę stacjonarną.
Więc jednak jest w tobie coś stałego. To dobrze. Już się zaczynałem martwić.Co sądzisz o publicznym okazywaniu sobie uczuć?
Nie jestem entuzjastą.
Dlaczego?
Uważam, że należy być powściągliwym. Gdy kogoś lubię czy kocham, na pewno dam mu znać. Okazywanie tego przy ludziach jest niepotrzebne.
Pocałunek w usta to już manifestacja?
To już pornografia.
Co dopiero poklepywanie i podszczypywanie obecne na co dzień na przykład w środkach komunikacji miejskiej.
Teraz już w ogóle nie ma granic, co nie znaczy, że to musi mi się podobać.
A premierowe cmok-cmok?
To dopuszczam. Jest żartobliwe i bez znaczenia.
I całowanie w rączkę?
O, nie! Jestem wrogiem całowania w rączkę.
Znam twoich kolegów, którzy pięknie całują…
To ich przyjemność.
I moja!
Brawo!
Czy twoi rodzice okazywali sobie uczucia w twojej obecności?
Ciekawe pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
Widziałeś, żeby całowali się na przykład na dzień dobry?
Nie, ale sobie okazywali. Kiedyś podsłuchałem.
A w bardziej subtelny sposób?
Bardzo subtelnie to robili…
Ja nie bardzo umiem trzymać uczucia na wodzy. Kiedy się cieszę, to skaczę, krzyczę i zdarza mi się kogoś pocałować w policzek.
Jesteś wybuchowa.
To coś złego?
Nie, taka jesteś.
Na jakie trzy rzeczy zwracasz uwagę u nowo poznanej kobiety?
Nogi i oczy.
A trzecia?
Dlaczego musi być trzecia?
Tak się mówi.
Usta.
Jakie powinny być?
Zachęcające.
Do publicznego okazywania uczuć?
W tym nie ma nic publicznego!
Czemu się denerwujesz?
Bo dla mnie uczucie zaczyna się za progiem.
Domu?
Skąd! Alkowy.
Jak tyś się uchował z tymi purytańskimi poglądami?
Zapominasz, że ja jestem z wieku XIX.Jakie masz pierwsze skojarzenie z kawiarnią Czytelnik, w której właśnie siedzimy?
Kotlet mielony. Moje stałe danie.
A klopsik?
Wolę mielony, który jest jeszcze gorszy niż klopsik.
Ja wolę indyka w konfiturze. Kiedy po raz pierwszy tu przyszedłeś?
Dawno, w latach 60., może 70. Nie było pojedynczych stolików tak jak teraz, tylko jeden wielki stół, przy którym siedzieli rabini marksizmu i zbawiali Polskę Ludową.
Wtedy to zaczęło być miejsce towarzyskich spotkań?
Tak, przychodził tu na przykład Antoni Słonimski, bardzo złośliwy, niesprawiedliwy pan, oraz Tadzio Konwicki i Gucio Holoubek, który brylował i opowiadał swoje dowcipy. Ja wtedy rzadko tu bywałem, chociaż jestem na tej liście.
Na jakiej liście?
Bywalców. Ten lokal był obserwowany jako miejsce niby-opozycyjne.
Kto sporządził tę listę?
Dziennikarze. Ukazał się reportaż na temat kawiarni i Tadzio powiedział: „Więcej tu moja noga nie postanie” – obraził się na Czytelnika i przeniósł się do Bliklego.
Kiedy to mogło być?
Na początku lat 90.
Chodziło o utratę prywatności?
Jasne.
A kiedy znowu zaczęliście przychodzić?
Tadzio cały czas chodził na swoje klopsiki z sosem koperkowym, ale to były wizyty wyłącznie gastronomiczne. Z życiem towarzyskim koniec.
My jednak łączymy życie gastronomiczne z towarzyskim, bo Tadzia spotykamy codziennie.
Który zawsze mówi: „Wszystkiego najlepszego życzy kominiarz”.
Lubisz tutaj ze mną przychodzić?
Pewnie, wszędzie lubię z tobą przychodzić.Będziemy rozmawiać o samotności.
Proszę bardzo.
Wczoraj w moim ulubionym serialu „Dr House” usłyszałam zdanie, które jest tytułem właśnie czytanej przez ciebie książki – „Każdy umiera w samotności”. Trochę mnie to przeraża, pewnie dlatego, że to prawda.
Tak, tylko w książce to miało polityczny wydźwięk, a ty mu nadajesz ogólnoludzki.
„House” to serial o zabarwieniu egzystencjalnym.
Wiesz, człowiek jest w ogóle sam. Może dlatego ten wiersz Jarosława Iwaszkiewicza, który czytam, tak mi się podoba.
Który wiersz?
Ze zbiorku „Mapa pogody”. Jest tam taki fragment: „Żono! nie odchodź / Zostań chwilę ze mną / Chcę być sam”, a potem: „Nie odchodź / bądź przy mnie / Bo chcę być sam / sam / taki zupełnie sam”. Będę go mówił w niedzielę*.
Ja też często czuję się samotna czy sama. Wiem, że moje życie należy tylko do mnie. Ja to ja.
Też tak uważam. Każdy odpowiada tylko za siebie i każdy jest w decydującej chwili sam.
Nie zawsze. Niedawno czytałam o zwyczajach pogrzebowych na kresach, gdzie ludzie wokół łóżka umierającego modlą się o dobrą, szybką śmierć, a jeśli nie przychodzi, to znaczy, że jakieś ziemskie sprawy, grzechy nie dają mu łatwo odejść. Wtedy zaprasza się osobę, z którą jest skłócony, i pojednanie pomaga mu spokojnie zasnąć. Ja lubię takie bajki.
Tak, to są bajki.
Trochę się boję, co będzie, kiedy mnie nie będzie.
Nie będziesz wiedziała, więc powinno ci być wszystko jedno.
Ale ja bym wolała wiedzieć.
To niemożliwe. Kochana, zejdźmy z tego tematu.20 czerwca 2012 r.
Za kilka dni robię z Wojciechem Kępczyńskim wywiad do sierpniowego wydania „Pani”. Będziemy rozmawiać o fenomenie musicalu i najnowszej premierze Teatru Roma. Jak myślisz, od czego powinnam zacząć?
Zapytaj, dlaczego poświęcił się musicalowi. Nie oceniam jego osiągnięć niewątpliwych, ale ciekawi mnie to, bo był moim studentem na wydziale aktorskim warszawskiej PWST. I to studentem obiecującym. Nie ujawniał w szkole swoich zamiłowań muzycznych. O ile Jerzy Połomski popisywał się swoim tenorem, on nigdy nie śpiewał, nie pamiętam też, żeby szczególnie angażował się w jakieś imprezy muzyczne. Stąd moje zdziwienie, iż nagle znalazł swoje miejsce, i to bardzo fachowe, właśnie w teatrze muzycznym.
Pod koniec września odbędzie się w Romie premiera „Deszczowej piosenki”. Jesteś jej ciekaw?
Wiesz, Gene Kelly zaśpiewał ten numer wyjątkowo dobrze, jego wykonanie przeszło do historii. Nie wiem, kto dzisiaj ten sukces mógłby powtórzyć. Tak… To jest piękna melodyjka.
Wiesz, że film, którego Kelly jest współreżyserem, ma już ponad pięćdziesiąt lat?
I co mu to szkodzi?
Jesteś jego fanem?
Ba! Oczywiście. Amerykanie umieją robić musicale najlepiej na świecie, przecież oni to wymyślili.
Trwają właśnie egzaminy do warszawskiej Akademii Teatralnej imienia Aleksandra Zelwerowicza. Dzisiaj dowiedziałam się, że na wydział aktorski startuje tysiąc czterystu kandydatów, w tym tysiąc sto dziewczyn.
Śmieszne to jest. I każdy myśli, że będzie świetny.
Skąd tak duże zainteresowanie?
Bo to jest łatwy chleb. Poza tym szalona popularność. Ludzie bardzo chcą być popularni, występować w telewizji i tak dalej. Aktorstwo jest do tego prostą drogą. Takie są czasy.
Ilu przeciętnie wybiera się studentów?
Nie wiem, jak jest teraz, ale za moich czasów rocznik liczył około dwudziestu osób.
Pół na pół?
Z przewagą chłopców. Powiedzmy: trzynastu chłopców, siedem dziewczyn.
Dlaczego?
Ponieważ autorzy piszą sztuki tak, że jest więcej ról męskich.
A parytet?
Jaki parytet? To przecież nie jest Sejm.
Czemu w tym roku nie zgodziłeś się być członkiem komisji egzaminacyjnej?
To jest jedna z najbardziej męczących czynności – przesłuchiwać te setki czy tysiące kandydatów i ich odrzucać.
Przecież nie mówisz im tego w oczy, odczytują wynik na tablicy.
Ale wiedzą, kto siedział w komisji.
Racja. Pamiętam, że na moim egzaminie siedziały Joanna Szczepkowska i Zofia Kucówna.
No widzisz. Ja od dawna nie brałem udziału w egzaminach, właśnie z powodu tego potwornego fizycznego zmęczenia. Trzeba mieć uwagę nieustannie napiętą. To niezwykle trudne.
Pójdziesz na premierę „Deszczowej piosenki”?
Żeby usłyszeć jedną dobrą melodię?W teatrze niedawno usłyszałam takie zdanie: „Miłość jest wtedy, kiedy się poluje na cudze spojrzenie”. Co ty na to?
Bardzo płytkie. To raczej taka zaczepka. Zarzucenie wędki i obserwacja, jak spławik zaczyna się delikatnie ruszać. Oznacza to, że ryba gdzieś tam koło przynęty macha ogonem. I tyle. Nic więcej. To nie jest żadna miłość.
Autorem tego zdania jest Nikołaj Kolada, jeden z najlepszych współczesnych dramaturgów rosyjskich.
Bardzo możliwe, ale głupstwo może powiedzieć i dramaturg. Wiesz, ile głupstw William Shakespeare powiedział?
To nie jest prywatna złota myśl Kolady, tylko zdanie z jego sztuki „Proca”.
Wszystko jedno. W każdym razie nie akceptuję tego.
Miłość jest siłą destrukcyjną czy pobudza do działania?
Spełniona miłość jest dopingiem.
Co to znaczy „spełniona miłość”?
Istnieje wtedy, kiedy oboje się kochają, zajmują się sobą, myślą w jeden sposób. To jest miłość i to jest prawdziwa para, a takie tam – spojrzał czy nie spojrzał… To jest kompletnie bez znaczenia.
Przecież każdy człowiek myśli inaczej i świat widziany jego oczyma jest innym światem niż świat jego sąsiada czy nawet ukochanej osoby. Jak zatem wyznacznikiem miłości może być podobny sposób myślenia?
Chodzi o to, że trzeba mieć zgodę w kwestii pewnych zjawisk.
Daj, proszę, przykład.
Że wszelka nietolerancja jest największym złem, jakie może się zdarzyć.
Przecież ty jesteś mało tolerancyjny.
A czy ja daję siebie za pozytywny przykład? W życiu jeszcze o sobie dobrze nie powiedziałem.
Moim zdaniem, wspólnota poglądów nie jest koniecznym warunkiem uczucia.
Gdybyś była w partii X, tobyś tu nie siedziała.
Dlaczego?
Bo ich nie lubię.
A miłość Hannah Arendt i Martina Heideggera?
Nie wiem. Ty mi zadajesz takie pytania talmudyczne.
Ale jednak! Ona był Żydówką, a on członkiem NSDAP.
Były takie anomalie. Gestapowcy, co się kochali w Żydówkach.
To nie żadne anomalie. To jest stan ponad ludzką wiedzę, wolę.
Może to ich podniecało?
Przez pięćdziesiąt lat? Tak długo trwał ich związek.
No, masz mnie. Nie wiem. Coś innego musiało ich łączyć. Może erotyzm…
Głównie ze sobą korespondowali.
W podtekście też można przekazać różne treści.
Dobrze, wróćmy do tego, od czego wyszliśmy. Jakie jeszcze są według ciebie elementy „spełnionej miłości”?
No więc: jedność poglądów, gotowość poświęcenia się dla drugiego…
Ale obie osoby muszą umieć się poświęcić?
Obie, obie. Ale bywa tak, że tylko jedna daje całą siebie, a druga czerpie wszystko, co może.
I co to wtedy jest?
To też jest miłość, bo ten drugi człowiek jest wdzięczny za to, ile pierwszy mu ofiarował.
Znasz jakiś przykład takiej miłości?
Znam. Ja i moja pierwsza żona.Od czego cię oderwałam?
Od meczu ligi angielskiej – jedynej rzeczy, która mnie na świecie interesuje.
A kto gra?
Manchester United i Arsenal Londyn.
Kto jest lepszy?
Raczej Manchester, ale to są szczyty, nikt nie gra tak jak Anglicy.
Dlaczego?
Hiszpanie mnie nudzą, Francuzi mnie nudzą, Niemcy mnie nudzą, a Anglicy grają jak mężczyźni.
Czyli?
Walczą jak na wojnie.
Którzy piłkarze są najlepsi?
(ciężkie westchnienie) Wayne Rooney, Ryan Giggs, Paul Scholes.
A David Beckham?
On już się wycofuje, to prawie emeryt, model.
Kiedyś oglądałam piłkę z bratem i lubiłam takiego rudego, brzydkiego piłkarza z Bayernu Monachium. Jak mógł się nazywać?
Nie wiem. W Bayernie każdy jest rudy.
Jak widzisz, nie znam się na piłce nożnej.
I chwała Bogu.
Nie uważasz, że to mnie trochę dyskwalifikuje?
Skąd! Byłoby okropne, gdybyś się wtrącała w mecz. Nie znasz się i dlatego to jest tylko moja przyjemność, muszę mieć coś swojego.
A co jest moją przyjemnością?
Mineralne cienie i miliony pędzli, które mi przynosisz, i objaśniasz, jaki do czego służy, a ja pamiętam tylko, że najlepszy wygląda jak pędzel do golenia.
To kabuki. Chciałeś być kiedyś piłkarzem?
Tak, grałem nawet w takim dzikim klubie, który nazywał się Błysk. Zdobyliśmy mistrzostwo Mokotowa!
Ile miałeś lat?
Szesnaście, siedemnaście.
Czy grałeś kiedyś piłkarza, na przykład w filmie?
Nie. Wszystkie filmy fabularne o piłce to lipa, tego się nie da pokazać. Mecz jest dobry, kiedy jest na żywo, jak teatr telewizji. Wtedy ludzie się nim przejmują, bo nie znają wyniku.
Ale sędziowie są omylni – czy myślisz, że powinno się ich pracę udoskonalić, na przykład nagrywać mecze i analizować na zwolnieniach?
(spojrzenie, pod którym topnieją lodowce) Nie. Wszystko powinno zostać tak, jak jest.
Pamiętasz jakąś spektakularną pomyłkę?
Widziałem, jak Polak strzelił gola ręką, a sędzia go uznał.
Co to był za Polak?
Zapomniałem. Dość, że dzięki temu weszliśmy do mundialu, po to, żeby odpaść oczywiście. O! Przypomniałem sobie, nazywał się Jan Furtok.
Jaka jest idea grania w piłkę nożną?
Bycie drużyną, dlatego jest właśnie jak na wojnie.
Nie musisz zerkać na ekran, jest 0:0.
Myślisz, że gdy jest 0:0, to reszta nie ma już znaczenia?
Dla mnie liczy się wynik.
Może być 0:0 i fantastyczny mecz. Powinnaś wiedzieć, że fakt, iż rozmawiam z tobą podczas meczu Manchester–Arsenal to jest dowód największej miłości.
To zwracam ci wolność, bo słyszę, że już 1:0…Co to są walonki?
To są takie wysokie, ciepłe buty z filcu, dobre na mrozy.
Dzisiaj jest 26 °C, mogłyby się nam przydać.
Przecież masz samochód. Wsiadasz i jedziesz.
Nie zawsze jest to takie proste. Jakie buty na zimę miałeś w dzieciństwie? Ja chodziłam w czerwonych relaxach.
A ja miałem buty po kostki, na które się wkładało skarpetki. W podeszwach były uchwyty i można było przypiąć łyżwy, bo najtańsze łyżwy były właśnie przykręcane.
Nie wiedziałam o tym.
Używałem ich krótko, bo szybko dostałem łyżwy – hokejówki.
Nie mogę sobie ciebie wyobrazić na boisku.
Dlaczego? Grałem na bramce oraz byłem wynalazcą ochraniaczy, które można było zrobić ze starych zeszytów.
Kiedy ostatnio byłeś na lodowisku?
Kiedyś w Zakopanem.
Kiedy „kiedyś”?
Teraz, po wojnie. Wypożyczyłem łyżwy, myślałem, że mam szesnaście lat. Odbiłem się i od razu rąbnąłem o lód. To się jednak zapomina.
Jaki był finał?
Jestem uparty, więc po godzinie sobie przypomniałem.
Nie widziałam, żebyś oglądał w telewizji łyżwiarstwo czy hokej.
Bo to jest nietelewizyjny sport. Krążek jest za mały i go w ogóle nie widać.
I kariera krótka.
Jakieś dziesięć lat.
A potem?
Można zostać trenerem.
A jak się uda?
Sprzedajesz mydło. Sportowiec to jest zawód ryzyka.
Pod tym względem aktor ma komfort.
Bo to właściwie dożywocie.
Jednak podjąłeś decyzję o rezygnacji i powrocie.
Brakowało mi tego przyjemnego podniecenia. Publiczności.
Tak jak sportowcowi adrenaliny. Powiedziałeś, że aktora nie można „wytrenować”, jeśli nie ma w sobie do tego zawodu powołania, a sportowca?
Też nie. Musi mieć w sobie podobną co aktor charyzmę. Musi wiedzieć, że jest lepszy od innych.
Ale Adam Małysz jest skromny.
On już nie skacze, więc o czym my mówimy?„Zapamiętaj, że zawsze, kiedy robi się aluzję, należy zaznaczać, iż się jej nie robi”*. Kto to powiedział?
Stefan Kisielewski?
Nie. Stefania Grodzieńska. Lubisz jej poczucie humoru?
Nie.
Dlaczego?
Bo jest szalenie egotyczne. Ona uważała się za najdowcipniejszą na świecie, a z tym się nie zgadzam.
Kto jest zatem najdowcipniejszy na świecie?
Oscar Wilde. Słusznie go nazywano Lord Paradox.
Sam siebie tak nazywał.
Co ty powiesz?
Powiem ci więcej. Niedawno czytałam bardzo ciekawy artykuł* na temat prywatnego życia Wilde’a. Autorka pisze o nim: „Gajusz Petroniusz wiktoriańskiej Anglii”. To chyba wszystko wyjaśnia. Nie było rozkoszy, której by sobie odmówił, i nie było rozkoszy, której spróbowania by żałował. Czy tak należy żyć?
Należy mówić to, co się myśli, i obalać konwenanse. Z tym się zgadzam. Życie prywatne czy intymne Wilde’a, który ujmijmy to w ten sposób: stronił od kobiet, nie było dla mnie szczególnie wzruszające.
To wróćmy do dowcipu.
Nadal uważam, że najdowcipniejsi są Anglicy. Na przykład George Bernard Shaw czy Pelham Grenville Wodehouse.
Kto?
Powieściopisarz modny za czasów mojej młodości. A nawet powiedziałbym: Shakespeare.
Shakespeare to łatwizna, każdy może go wymienić.
Ale nie każdy go zna.
No dobrze. Co to jest aluzja?
Opowiem ci anegdotę. Był taki teatralny fryzjer z Wilna. Bardzo znany. Robił wąsy i zarosty do wszystkich sztuk. On wiedział, co to jest aluzja. Kiedy go poprosiłem: „Niech mi pan zrobi wąsik, ale taki mały, lekki, żeby ledwo go było widać”, odpowiedział: „Rozumiem świetnie. Panu chodzi o aluzję wąsa!”.
Niezłe. Nosiłeś kiedyś wąsy?
Do roli ze dwa razy zapuściłem.
A na życie?
Na życie nie, bo to głupio raptem się zmieniać.
Dlaczego?
Kobietom to przystoi, ale mężczyźnie nie bardzo.
Skoro sądzisz, iż coś mężczyźnie nie przystoi, to znaczy, że masz w głowie pewien wizerunek mężczyzny, od którego odstępstwa negujesz. Czy tak?
Oczywiście.
W takim razie z czego składa się wizerunek mężczyzny?
Z ubrania, sposobu mówienia, sposobu zachowywania, podawania czy niepodawania ręki i tak dalej.
A zestaw cech psychicznych?
W towarzystwie idealnego mężczyzny kobieta powinna czuć się bezpiecznie.
Coś mi się wydaje, że to cytat.
Z kogo?
Ze mnie.
Imputujesz mi, że nie jestem oryginalny?
Skąd, to była tylko taka drobna aluzja.SESJA ZDJĘCIOWA DO „MAZEPY”. Kradnę zarobek znakomitemu fotografowi, Krzysztofowi Bielińskiemu. W jego obiektywie – Wojewoda, czyli Daniel Olbrychski, w charakteryzacji, kolczudze i… jeansach. Ale o tym sza! Daniel nosił dziesięciokilogramową kolczugę lekko, jak płaszcz Burberry. Podobnie wypowiadał ulubioną przez wszystkich kwestię: „Gdy jeleń wejdzie w moją puszczę / To, mości królu, jeleń mój – ja dobrze strzelam. Ja tu was teraz starą męką rozweselam / Śmiejcie się! – i ty, żono, śmiej się, pókiś żywa”.Przypisy
AKTOR MUSI SŁUCHAĆ SIEBIE:
* 27 lutego 2011 r., poniedziałek.
* Premiera „Zemsty” w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego jest planowana w Teatrze Polskim w Warszawie na marzec 2013 r.
* Grała w „Zemście” wystawionej w 1933 r. w Teatrze Narodowym. Spektakl wyreżyserował Karol Borowski, a na scenie pojawili się m.in. Józef Węgrzyn (Rejent), Jerzy Leszczyński (Cześnik) i Mieczysława Ćwiklińska (Podstolina).
KAZIMIERZ BRANDYS:
* objaśnienia do listów (jeden z okresu przed wystawieniem „Sztuki konwersacji”, drugi po jej obejrzeniu przez Brandysów):
* „Pernambuco” – opowiadanie Brandysa, znane Andrzejowi jedynie z lektury. Nie przypadło mu do gustu na równi ze „Sposobem bycia” czy „Sztuką konwersacji”, więc nie angażował się w jego wystawienie. W 1991 r. zostało zekranizowane dla Teatru Telewizji przez Jerzego Markuszewskiego (pt. „Pani King”).
CHEŁMOŃSKA:
* P. Górska, O Chełmońskim. Wspomnienia, Warszawa 1932, ss. 11, 85
DECYDUJĄCA CHWILA:
* 12 lutego 2012 r. Andrzej wziął udział w „Salonie poezji”, organizowanym cyklicznie przez Teatr Polski w Warszawie. Czytał wybrane przez siebie wiersze Skamandrytów.
DROBNA ALUZJA:
* Cyt. pochodzi z rozmowy Beaty Kęczkowskiej ze Stefanią Grodzieńską „Duży małego nie zrozumie”. http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,91536,5005899.html. Dostęp z dnia 15.04.2012 r.
* Mowa o tekście Joanny Ellman „Oscar Wilde, bezpański pies dziewiętnastego wieku”, zamieszczonym w magazynie społeczno-politycznym „Liberté!”, nr 15 i 16/2010 r.
DRUŻYNA WAJDY:
* A. Rudnicki, „Wczoraj wieczorem”, „Teatr”, nr 11/1970 r.
* W „Tygodniku Powszechnym” z dn. 25.02.1973 r. ukazała się recenzja Antoniego Słonimskiego na temat filmu Wajdy, w której można było przeczytać m.in.: „W krwawym filmie Andrzeja Wajdy dwa są grzechy główne; dwa popełniono tu przestępstwa. Prawdę historyczną zlekceważono, poezję zmasakrowano. Sen Wyspiańskiego o Polsce wolnej, żal do współczesnych, ból, sarkazm. Ten porachunek poetycki z własnym pokoleniem Wajda przetłumaczył na język filmu, a raczej na wrzask i bełkot. Inteligencję tych czasów przedstawił nam, jako bandę niezdolnych do czynu kabotynów, którym w pijackim zamęcie coś tam we łbach się majaczyło. (...) Ambitny Wajda chciał zrobić z »Wesela« film światowy. Potrzeba mu było krwi i Cepelii, i aby dla tych dwu elementów miejsca starczyło, poobcinał kosą chłopską najpiękniejsze strofy naszej poezji narodowej. Wszystkie niemal delikatne dialogi »Wesela« zagłuszył muzyką taneczną i wrzaskiem pijanej czeredy. (...) Nigdy nie byłem głosicielem hasła: »Ale świętości nie szargać, bo trza, żeby święte były«. Sam niemało w życiu naszargałem i nie jestem lękliwy, ale tych słów z tekstu »Wesela« nie ośmieliłbym się wykreślić”.
DZIENNIKI:
* S. Mrożek, Baltazar. Autobiografia, Warszawa 2006, s. 24
KOBIETA PRACUJĄCA:
* Kiedy piszemy te słowa, w styczniu 2012 r., prowadzę rubrykę teatralną w miesięczniku „Pani” i jestem asystentem reżysera Piotra Tomaszuka przy spektaklu „Mazepa”, który wystawiany będzie w Teatrze Polskim w Warszawie.
* Traf chciał, że w ciągu ostatniego tygodnia Andrzej zakończył współpracę z dziennikiem „Rzeczpospolita”, gdzie pisał cotygodniowe felietony, i z serialem „M jak miłość”.
LWICA SALONOWA:
* Mowa o próbie „Mazepy” w Teatrze Polskim, w której Olbrychski mistrzowsko gra Wojewodę, a ja jak już wspomniałam, asystuję. Premiera przedstawienia odbyła się 24 marca, na razie mamy jednak 18 lutego 2012 r.
PIERWSZA LIGA:
* Impreza zorganizowana przez Gdański Teatr Szekspirowski i Andrzeja Wajdę. Odbyła się w Gdańsku 23.04.2012 r.
* Koledzy z obsady „Dożywocia” Aleksandra Fredry to m.in.: Tadeusz Łomnicki, Zbigniew Zapasiewicz, Mieczysław Czechowicz, Tadeusz Fijewski, Wiesław Michnikowski i Marta Lipińska. Sztukę wyreżyserował Jerzy Kreczmar, a premiera odbyła się w warszawskim Teatrze Współczesnym 24.10.1963 r.
PTAKI BOŻE:
* Rozmowa została zamieszczona w miesięczniku „Pani”, nr 5/2012 r.
RDZA I CZYSTA WODA:
* Marian Wieczysty (1902–1986) – urodzony we Lwowie tancerz, nauczyciel i propagator tańca towarzyskiego oraz autor książki „Tańczyć może każdy”.
RESURSA:
* 1 kwietnia 2012 r., niedziela
TADEUSZ KONWICKI:
* Rozmawiamy pięć dni po śmierci Wisławy Szymborskiej.
TAJEMNICA DWORU:
* http://muzeumliteratury.pl/grazyna-grochowiakowa-literaci-u-wod/. Dostęp z dnia 04.03.2012 r.
TAK JAK U NAS:
* Mowa o weekendzie 18–19 lutego. „Sponsoring” wyreżyserowała Małgorzata Szumowska, a „Seks dla opornych” Krystyna Janda, grany jest w Teatrze Polonia.
TEATR POLSKI:
* Rozmawiamy w niedzielny poranek, 29 stycznia 2012 r.
OSZUKAĆ NATURĘ:
* W. Tatarkiewicz, O szczęściu, Warszawa 1962, s. 364
* 1 lipca 2012 r., niedziela