Lapidaria myśli - ebook
Maja Wójtowicz-Kaim, ur. 1978 r. w Oświęcimiu, mieszka w Krakowie.
Kokieteryjna życiem, liryką, wymownym imieniem treści.
Utwory zamieszczone w tym zbiorze są swoistym mixtum compositum poezji, melanżem tajemniczości i niepokoju.
Uczucie to towarzyszy czytelnikowi od początku, aż po swoistą głębię autobiograficznej tkliwości.
| Kategoria: | Poezja |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-7564-156-1 |
| Rozmiar pliku: | 984 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
uczynił, że skrzydła jej wyrosły…
Teraz –
oczy zapłakane łzami
takie smutne
szare
bez życia
Usta
wykrzywione z bólu –
szminka rozmazana
Palce
poranione pasem
krew zaschnięta
lekko odbiła się na koszuli
Dłonie
roztrzęsione strachem
dygoczą
nie mogąc utrzymać szklanki
Siedzi cicho schowana w kącie
skulona –
kobieta bez płci
z twarzą anioła –
prezentuje
samotność do wzięcia
w pustce jej codzienności
Nie szlocha
Nie oddycha
Nie istnieje
Nadchodzi kat – mąż
znowu zapomniała
umyć kubka
po herbacie…Szeptem
ponieważ jestem jeszcze młoda, dla mnie jesteś ty. i dla mnie twój jasny uśmiech brzozy, krawat w te ładne groszki, misternie wykonane obłoki śnieżnych spojrzeń. to wszystko dla mnie dziś.
ponieważ jesteś jeszcze młody, dla ciebie jestem ja. i jedwab mojej sukni, wieczorem cichym jest.
a potem wszystko to, co było między nami, co nam się zdawać tylko mogło, przepoczwarzyło się w nieboskłon przeźroczysty, oddechy czyste, płytkie, tak doskonałe.
a potem wszystko to, co pozostałe, włożymy w pudełko kartonowe. na strychu schowane głęboko, poczeka na nowe dzieje.
ponieważ jestem już wiekowa, nie dla mnie jesteś ty. i nie dla mnie wargi, co łagodnieją na jedną choć chwilę w półuśmiechu. subtelnieją, wypełniają sobą przestrzeń. choć będę mogła zatańczyć, jestem tchórzem – wymknę się ręką na werandę.Między narodzinami a śmiercią
między bólem istnienia
a bólem umierania –
jest krzyk
zwany życiem
i krótkie obrazy istnienia
przepływają przed oczami
duszy mojej
i proste słowa
i czynności banalne
i wschody słońc
i zachody księżyców
i radość i śmiech
i smutek i łzy
i wszystko to
co konstatuje zniecierpliwienie
i abominuje niechęć –
uprzedmiotowienie ludzi
manipulowanie ciałami
wulgaryzowanie gestów
ruchów
mimiki
Ach, bogowie wspaniali!
Czy wy to widzicie
surogat polskości
w zalążku kiełkuje
za chwilę jedną przeciągnę
granicę tego krzyku
nieskończonością wyobraźni
niedorzecznością sytuacji
zwyczajnych tak
A w oczach Waszych
rozpromienionych
i w twarzach
rumieńcem oblanych
naprzeciw obrazów
tak krótkich
tak zwyczajnych
oddech
spojrzenie
gest –
jest esencja treści
sens trwania
dobro i prawda zarazem
a na końcu samym –
samotność Pariasa
sól ziemi
zrozpaczone ruchy
stoi tak
wąska sylwetka
czarny kolor garnituru
szare odcienie pomarszczonych szat
wolno opływają zapachy
bibliograficznych szczegółów
które tak hojnie karmią
znajome wnętrze
codziennego gwaru ulic
szumu kawiarni i klubów
ciszy galerii
spokoju świątyń
Nadsłuchuję ciszy –
spokojna jest
chwytam łapczywie
umykające dnie i chwile
garściami pełnymi zagarniam –
ból istnienia
ból umierania
rozproszony na liściu eskapizm
biorę
Nie ma pewności niczego
istnienie jest tylko egzystencją
a bogiczność bogów –
fantazmatem dzieciństwa
Alegoria moralno-dydaktyczna
coraz bardziej pulsuje
jak ziemiaZa tysiącem twoich rzęs
czas granic nie ma
czoło marszczy dumnie
kłos istnienia
włosy wiatr rozwiewa
suche usta bladych rąk
nie szepczą nic –
poszarpane lecą
grochem łzy
Za tysiącem twoich rzęs
rdzawe liście spadają
na mą dłoń
Za oczami zaszłymi mgłą
dywan uczuć ściele się
rozkłada –
pięknieje we mnie toń
a dalej tam –
wachlarz ogrodem
odsłania nam swą woń
kwiat ku twym oczom
śmieje się
Za firaną twoich rzęs…
twoich rąk…
Pod wieczornym parasolem
chmurnym czołem widnokręgu
czerwone języki
tańczyć skocznie chcą –
nie mówią nic
Za kaskadą wonnego bzu
za girlandami słodkich malin
w miękkości dłoni twych
zatopić się chcę
prócz szumiącego trzepotu rzęs –
omamić cień
Za kasztanem blasku źrenic
niebo z widokiem na niebo
kryje się
A my –
usiądziemy pod drzewem
usiądziemy pod drzewem –
znikną ciała dwa…
W empik go