- W empik go
Łapy i ogony - ebook
Łapy i ogony - ebook
W domu Tomika nie było nigdy zwierząt. Tato weterynarz twierdził, że wystarczą mu te w pracy. To się jednak zmieniło gdy rodzice uratowali psa potrąconego na ulicy. Może po wypadku samochodowym, w którym sami niedawno ucierpieli, ich serca stały się wrażliwsze? Było naturalne, że uratowany pies po amputacji nogi zamieszka u nich w domu. A potem przybyli kolejni posiadacze łap i ogonów, którzy zawojowali serca całej rodziny.
Dla czytelnika powyżej 9 lat.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7551-657-9 |
Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spotkaliśmy się u adwokata z kierowcą tego drugiego samochodu. Było mu przykro i bardzo przepraszał. Co innego mógł zrobić? Zaproponował, że nas odwiezie po spotkaniu do domu. Nie chcieliśmy. Tata zadzwonił po taksówkę, ale zanim przyjechała, poszliśmy na przystanek tramwajowy. Jazda tramwajem mniej przypomina jazdę samochodem.Rozdział 1
Łatwo nie było. Jeździliśmy po lekarzach, chociaż moim zdaniem byłem już zupełnie zdrowy.
– Pozwól, że ortopeda o tym zdecyduje, Tomik – upierała się mama, zaglądając przez uchylone drzwi do mojego pokoju. Nie dało się ich szerzej otworzyć, bo torba z rakietą do tenisa leżała tuż przy wejściu. Od jakiegoś czasu. Jedyna korzyść z tego wszystkiego była taka, że rodzice przestali się czepiać mojego bałaganu. Sami też wcześniej zwykle nie chowali swoich ciuchów, za to teraz przerzucili się na codzienne generalne porządki. Nikt ostatnio nas nie odwiedzał, bo mama poprosiła babcię, żeby pozwoliła nam pobyć bez gości. Może nie wydało się to babci szczególnie miłe, ale przynajmniej nie musiałem przed jej przyjściem upychać ciuchów do szafy.
Nasze mieszkanie nie było specjalnie duże. Z małego przedpokoju wchodziło się do wszystkich pokoi: dużego, zwanego stołówką, sypialni rodziców i mojego. Sypialnia rodziców była bardzo mała i oprócz łóżka, szafki zastawionej książkami i dużej szafy z ubraniami rodziców nic się w niej nie mieściło.
Mój pokój był trochę większy od sypialni. Bardzo go lubiłem. Na ścianach przyczepiłem sobie kartki ze skrótami klawiaturowymi, hasła do gier i kont. Lubiłem grać w gry, chociaż wcale nie spędzałem przy komputerze tyle czasu, ile bym chciał. Moi koledzy grali o wiele więcej, nie musieli wynosić śmieci, zmywać naczyń i jeździć po lekarzach. Mimo to tata się denerwował, że całe dnie siedzę przy kompie. Sam też tak robił, więc nie wiedziałem, o co mu właściwie chodzi. Mama snuła się z kąta w kąt. Co kilka dni wychodziła po zakupy. Albo po prostu chodziła gdzieś bez celu. Wracała zawsze z czerwonymi, podpuchniętymi oczami. Tata tysiąc razy jej tłumaczył, że całkowitą winę za wypadek ponosi tamten kierowca, ale mama i tak ciągle płakała.
Dzisiaj wyszła na zakupy i wróciła jeszcze bardziej zapłakana niż zwykle. Zamknęli się z tatą w sypialni i przez kilka minut rozmawiali tak cicho, że nie mogłem nic usłyszeć. Tata szybko założył buty i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami. Po chwili wrócił, kazał mamie zadzwonić do wujka, odkręcił drzwiczki od szafki w przedpokoju, wziął je pod pachę i wybiegł. Słychać było jego kroki na schodach – nie czekał na windę. Mama wyrzuciła wszystko na podłogę ze swojej torebki, wzięła telefon i zamknęła się w sypialni. Podszedłem do drzwi, cicho je uchyliłem i próbowałem zrozumieć, co mówiła. Jedno dosłyszałem: ktoś miał wypadek samochodowy i tata pobiegł go ratować. Tylko dlaczego nie wezwali pogotowia? I dlaczego wujek ma czekać na tatę w przychodni?
Tata miał krótkie, ciemne włosy, nosił okulary i lubił oglądać śmieszne filmiki o kotach w Internecie, chociaż do tego ostatniego nie chciał się przyznać.
– Nie oglądam śmiesznych filmów – powiedział, gdy przyłapaliśmy go z mamą na naśmiewaniu się z kotów kąpanych w wannie. – Obserwuję różne zachowania zwierząt. To mi jest potrzebne do pracy.
– Szczególnie te fragmenty o malutkich kotkach, które po kąpieli leżą na poduszkach obok swoich panów – śmiała się mama.
– Albo o psach, które liżą szybę – dodałem, bo tata kiedyś zawołał mnie, gdy oglądał taki film.
– Nic nie rozumiecie. Wykonuję poważny zawód i muszę się dokształcać. Sami zobaczcie. – Pokazał nam film o kocie, który zabiera psu miskę sprzed nosa. Śmiał się z tego na cały głos.Rozdział 2
Tata był weterynarzem. Razem z wujkiem pracował w przychodni przy sąsiedniej ulicy. Wszyscy okoliczni psiarze i kociarze leczyli u nich swoje zwierzaki. Mama mówiła, że gdyby chociaż połowa ludzi płaciła tacie i wujkowi za wizyty, bylibyśmy milionerami. Trudno powiedzieć. Wiedziałem natomiast, że tata często w nocy chodził ze swoją walizeczką do pacjentów. Raz nawet poszedł w piżamie – wtedy, kiedy kotka sąsiadów nie mogła się okocić.
To zawsze mnie zastanawia: bezpańskie psy i koty rodzą się bez żadnych problemów w każdej piwnicy, a te udomowione nie mogą sobie poradzić z przyjściem na świat w hotelowych warunkach.
Hotelowe warunki – to ulubione powiedzenie taty. Normalnie oznacza ono całkiem miłe miejsce, ale dla taty to zupełnie coś innego. Tata mówił, że hotelowe warunki dla zwierząt są wtedy, gdy pies albo kot mieszka z kimś, kogo całymi dniami nie ma w domu. Taki ktoś traktuje swój dom jak hotel, a psa jak telewizor. Wujek też często narzekał, że ludzie kupują sobie zwierzęta, a potem nie poświęcają im dość czasu. Dlatego wujek i tata nie chcieli mieć w swoich domach psów. Wujek – to jasne – mieszkał sam i od rana do wieczora był w przychodni. Ale tata!? Ja bardzo chciałem mieć jakieś zwierzę. Najchętniej psa – rasowego beagle’a. Są cudowne. Gładkowłose, trójkolorowe, z klapiącymi uszami. I mają uśmiechnięte pyski. Mama na ogół była w domu, chociaż przeważnie zamykała się w sypialni i pracowała. W czasie tych wakacji prawie wcale nie wychodziła z domu. Ja też mógłbym się beaglem opiekować. Od września miałem zacząć chodzić do nowej szkoły, w której przecież też nie siedzi się cały dzień. A tata ciągle się upierał, że nie chce w domu żadnych zwierząt.
– Mam dosyć łap i ogonów w pracy – mówił, gdy zaczynałem drążyć temat zwierząt w domu. – W domu wolę odpoczywać od futrzastych.Rozdział 3
Mama stanęła w przedpokoju kompletnie wyprowadzona z równowagi dzisiejszym wypadkiem. Patrzyła na mnie zapłakana. Weszła do kuchni, zrobiła dwa kubki herbaty i kiwnęła, żebym usiadł przy stole. Nasza kuchnia była mała, ciasna i pełna rzeczy, które trzeba by w niej od czasu do czasu posprzątać. Przed wypadkiem mama co kilka dni podejmowała walkę z bałaganem. Zakładała wtedy gumowe rękawiczki, nalewała wody do miski, szykowała stertę szmatek i zaczynała porządki. Przeważnie jednak w kuchni panował miły kuchenny nieład. Jego autorem był głównie tata. No i ja. Ten nieład pozwalał nam znaleźć coś dobrego do zjedzenia w najmniej spodziewanym miejscu. W wypadku ucierpiała, niestety, także nasza kuchnia – mama i tata ciągle ją teraz sprzątali, wyrzucili z niej mnóstwo naczyń i z miłego, przytulnego kącika stała się kuchnią jak z wystawy.
Siedząca przy lśniącym blacie mama, z czerwonymi oczami i potarganymi włosami, wyglądała bardzo smutno.
– Przy warzywniaku samochód potrącił psa. Na moich oczach. Kierowca nawet się nie zatrzymał, tylko z piskiem opon pojechał dalej.
– Może nie zauważył… – wtrąciłem, ale mama spiorunowała mnie wzrokiem.
– To był pies długości wilczura, ale niższy. Rudy. Przechodził na przejściu dla pieszych na zielonym świetle. A ten idiota po prostu odjechał. Tak bardzo żałuję, że nie zwróciłam uwagi na numery rejestracyjne.
– Tata poszedł go sprzątnąć?
– A niby jak miałby to zrobić?
– No nie wiem. Do worka, czy jak…
Mama spojrzała na mnie, uśmiechając się przez łzy.
– Myślałam, że chcesz, żeby tata sprzątnął tego kierowcę. Tak, poszedł zdjąć psa z ulicy. Zadzwonią z wujkiem do firmy, która zajmuje się kremacją zwierząt. Chociaż tyle mu się należy.
– A po co tacie drzwi od szafki?
– Ten pies może być bardzo ciężki. Będą go nieśli na drzwiczkach.
Wypiłem łyk herbaty. Była gorzka i bardzo gorąca. Przysunąłem do siebie cukiernicę i wsypałem do kubka trzy łyżeczki cukru. To kolejna korzyść z wypadku – teraz nikt nie marudzi, że tyle słodzę.
– A łokieć? – spytałem cicho.
– Jaki łokieć? – Mama spojrzała na mnie tak, jakby się właśnie obudziła. Zawsze gdy się zamyśli, odlatuje na inną planetę.
– Taty łokieć. Ten bolący po wypadku. Jak będzie niósł na drzwiczkach zwłoki, skoro go boli łokieć?
Mama była zaskoczona.
– Nie pomyślałam o tym – zaczęła niepewnie, zerkając na swoją komórkę. – Może… A którą ręką niósł drzwiczki?
Wstałem, poszedłem do przedpokoju, ustawiłem się w tę samą stronę co wychodzący z domu tata i powiedziałem zaskoczony:
– Prawą.
– Czyli już go nie boli. Cudze nieszczęście jest najlepszym lekarstwem dla… – zaczęła, ale wybiegła z kuchni do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi. Po chwili słyszałem, jak płacze i wyciera nos. Głupi pies. Mama nigdy nie dojdzie do siebie, jeśli będzie oglądać różne śmiertelne wypadki. Zwłaszcza na naszej ulicy.
Mama po naszym wypadku nie lubiła jeździć samochodem. Tata nie mógł prowadzić, bo miał problemy z patrzeniem na boki. Mama jeździła bardzo wolno, prawie zatrzymywała się przed każdym przejściem dla pieszych, nawet gdy w pobliżu nie było żadnych ludzi. Kiedyś na sąsiednim pasie zahamował z piskiem jakiś samochód. Mama się popłakała, ręce jej się trzęsły, musiała zjechać na pobocze i wyjść na chodnik, żeby się uspokoić. Akurat przejeżdżał policyjny radiowóz. Policjanci podeszli do nas, bo wyglądaliśmy jak świeżo po wypadku – tata dziwnie wyprostowany, mama zapłakana i ja, siedzący na krawężniku. Zastanawiałem się wtedy, czy też miałbym aż takie lęki, gdybym był kierowcą i miał wypadek.
Potem w domu powiedziałem o tym tacie.
– Złe wspomnienia są jak plamy na dżinsach – powiedział po zastanowieniu. – Niektórzy ludzie wcale się nimi nie przejmują i chodzą normalnie po świecie. Inni są z nich dumni i opowiadają o nich wszystkim dookoła. A jeszcze inni nie umieją z takimi plamami żyć. Potrzebują wiele proszku i wiele starań, żeby plamy zniknęły. I co na te plamy spojrzą, to znowu się nimi martwią.
– Tak jak mama?
– Mama myśli, że wszyscy ją źle oceniają za plamy, z którymi ona sama nie umie sobie poradzić. A większość ludzi nie zwraca na cudze spodnie żadnej uwagi.
– Może mamę całą powinniśmy wsadzić do pralki, razem z plamami? – spytałem.
– Może ktoś kiedyś wynajdzie jakiś cudowny proszek.