- W empik go
Las, pole, dwa sobole - ebook
Las, pole, dwa sobole - ebook
W tej książce jest wszystko. Liryka, refleksja, czarny humor i obrazki rodzajowe połączone w całość wyobraźnią. Ból po stracie, bezradność, zagubienie, koniec i początek. Opowiedziane ściszonym głosem, spokojnym tonem, przy użyciu minimalnej liczby słów. To prozatorski odpowiednik haiku. Małe, skondensowane olśnienie. Jedno z tych, których nigdy się nie zapomina.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-956747-9-2 |
Rozmiar pliku: | 870 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Umówiły się na koniec sierpnia. Wcześniej jakoś się nie składało. Lato męczyło upałami, im coś ciągle wypadało, a to nieplanowany remont, a to praca albo sprawy z dziećmi. Ucieszyły się na swój widok, dawno się nie widziały. Rozpakowywały rzeczy i jedna przez drugą opowiadały, co u nich. Roześmiały się, gdy wyszło na jaw, że obie kupiły takie samo wino. Ona powiedziała, że zostawią je sobie na wieczór. Będzie pasować do tego sierpnia i babskich pogaduszek.
Skąd mogła wiedzieć, że wszystko potoczy się inaczej?
Po śniadaniu poszły na spacer. Dzień zapowiadał się wspaniale. Ranek okazał się zaskakująco chłodny w porównaniu z poprzednimi i rosa jeszcze do teraz skrzyła się w cienistych miejscach. Powietrze było zupełnie inne niż w miastach, w których mieszkały. Obie wyjechały na długo przed świtem, byle już nie oglądać pożółkłych trawników, rozgrzanego, lepkiego asfaltu i wymęczonych upałem ludzi. W mieście nawet nocą nie dało się od niego uciec. Beton tak się rozgrzewał, że do rana oddawał ciepło i ciężko było oddychać. Tutaj to co innego, aż chciało się wyjść.
Skąd mogła wiedzieć, że tak szybko przyjdzie jej wracać?
Szły wąwozem wzdłuż strumienia. Woda chlupotała o kamienie, a powietrze pachniało wilgotnymi ziołoroślami. Co za luksus po skwarze miasta i spacerach w przywiędłych parkach! Za krzyżem wspięły się do przełęczy, skąd był najlepszy widok na okolicę. Z tej perspektywy pobliskie wzgórza i ukryte pomiędzy nimi miasteczko przywoływały na myśl Toskanię – kamienna wieża kościoła, biegnący wokół zabudowań mur obronny i topole przy krętej drodze z daleka przypominające cyprysy. Do tego dachy starych domów, z których każdy chylił się w inną stronę. Niektóre były wprawdzie wyremontowane, ale inne pozostały przybrudzone i gdzieniegdzie porośnięte mchem. Piętrzyły się jeden obok drugiego niczym kolonia opieniek.
Zapatrzyły się na ten widok i ona powiedziała, że muszą przyjść tu na wschód słońca. Już sobie wyobrażała te mgły w dolinie i różowe zorze na horyzoncie.
Skąd mogła wiedzieć, że następnego ranka będzie zupełnie gdzie indziej?
Obiad zjadły w tym samym zajeździe co zwykle. Podawali tam najlepszą kwaśnicę, jaką kiedykolwiek jadły. Nigdy im się nie nudziła. Za to zawsze miały problem, czy wybrać pierogi, czy wątróbkę. Jedno i drugie smakowało wyśmienicie. Niby zwykłe domowe jedzenie, a oddałyby za nie najbardziej wykwintne frykasy z pięciogwiazdkowych restauracji. W końcu zdecydowały, że dziś zjedzą ruskie, ale ona dodała jeszcze, by właścicielka nie zapomniała jutro o wątróbce, bo na pewno się na nią skuszą.
Skąd mogła wiedzieć, że nieprędko pomyśli o jedzeniu?
Usiadły w ogrodzie pod pergolą. Nasturcje pięły się na nią i na płot. Tak się rozrosły, że zawinęły się również na daliach i teraz trudno byłoby je rozdzielić. Jadły w milczeniu, zapatrzone na rozciągnięte w pasy chmury na niebie, na sunące po pobliskiej drodze samochody i rudego kota, który z pochyloną głową skradał się w zaroślach. Tak się najadły, że nie chciało im się odzywać. Pogaduszki zostawiły sobie na wieczór.
Skąd mogły wiedzieć, że spędzą go inaczej, niż planowały?
Po południu wybrały się nad staw. Był tam rząd starych, chylących się topoli o balsamicznym zapachu, niewielka łąka z jaskrami i plaża, na której rozłożyły koce. Siedziały z nogami zanurzonymi w piasku, woda srebrzyła się jak rtęć. Czasem przesuwały się po niej nartniki albo tuż nad nią zawisała błękitna ważka. Wróble kłóciły się w gałęziach, pies szczekał w oddali. Kot gospodarzy przyszedł i kręcił się obok nich. Trącał ją głową, by nie przestawała go głaskać. Drapała go więc za uchem i wpatrywała się w swoje zapiaszczone nogi. Miała wrażenie, że czas zatrzymał się w tym miejscu. Zastygł, jakby nie miało być już żadnego potem. Chwila przeciągała się w nieskończoność, a ona czuła, że coś jest poza tym, coś ważnego, tylko jeszcze tego nie rozumie.
I wtedy zadzwonił telefon. Wyciągnęła go z torby, zobaczyła „Mama” na wyświetlaczu i zaklęła. Przypomniała sobie, że obiecała do niej zadzwonić, gdy tylko dojedzie. Nie zadzwoniła. Zapomniała albo chciała zapomnieć. Nie przepadała za tym zwyczajem, była już dorosła.
– Halo? – Odebrała i czas ruszył z miejsca.