- W empik go
Lassie, wróć! - ebook
Lassie, wróć! - ebook
Prawdziwa przyjaźń przezwycięży wszystkie przeszkody.
Joe ma szczęśliwe dzieciństwo, dopóki jego rodzice nie wpadają w finansowe tarapaty. Sposobem na wyjście z kłopotów jest sprzedaż Lassie - ukochanego pupila chłopca. Załamany Joe musi pożegnać się z psem, który trafia do posiadłości księcia Rudlinga w dalekiej Szkocji. Czy ogromny dystans zakończy niezwykłą relację między człowiekiem a zwierzęciem?
Utwór został wydany jako nowela, ale ze względu na popularność autor napisał na jego podstawie również powieść. W 1943 r. zekranizowano historię z udziałem 10-letniej Elizabeth Taylor.
Doskonała pozycja dla młodych miłośników "O psie, który jeździł koleją".
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-285-3179-2 |
Rozmiar pliku: | 434 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
NIE NA SPRZEDAŻ
Wszyscy w Greenall Bridge znali Lassie, psa Sama Carraclougha. Rzeczywiście, była w miasteczku najpopularniejszym czworonogiem — i to z trzech powodów:
Po pierwsze, prawie wszyscy mieszkańcy zgodnie twierdzili, że to najpiękniejszy owczarek collie, jakiego kiedykolwiek widzieli. Był to ogromny komplement dla psa, gdyż Greenall Bridge leży w hrabstwie Yorkshire, a ze wszystkich miejsc na świecie właśnie tam żyje się psom po królewsku. Surowy klimat północnej Anglii służy im jak żaden inny. Dzięki zimnym wiatrom i deszczom zacinającym nad wrzosowiskami psom rośnie gęsta sierść, a one same stają się bardziej wytrzymałe i zahartowane, podobnie jak tamtejsi mieszkańcy.
Ludzie ci kochają psy i wiedzą, jak je hodować. W każdym górniczym miasteczku tego największego angielskiego hrabstwa można podziwiać piękne, rasowe okazy spacerujące z gracją w towarzystwie zwykłych robotników i górników, wzbudzających tym ogromną zazdrość bogatych hodowców z innych części kraju.
Pod tym względem Greenall Bridge nie różniło się niczym od innych miasteczek Yorkshire. Jego mieszkańcy znali, rozumieli i kochali psy. Wokoło żyło sporo pięknych sztuk, ale nikt nie wątpił, że jeżeli w Greenall Bridge znalazł się kiedyś wspanialszy pies niż trójbarwny collie Sama Carraclougha, to musiało to być bardzo, bardzo dawno temu, nie za ich pamięci.
Lassie była znana w miasteczku z innego jeszcze powodu. Jak mawiały tamtejsze kobiety: _Według Lassie można nastawiać zegary._ Zaczęło się to wiele lat wcześniej, gdy była jeszcze wesołym, beztroskim szczeniakiem. Któregoś dnia syn Sama Carraclougha, Joe, wrócił do domu niezwykle podekscytowany.
— Mamo! Wychodzę dziś ze szkoły i zgadnij, kto tam siedzi i czeka na mnie? Lassie! Skąd ona wiedziała, gdzie mnie szukać? Jak sądzisz, mamo?
— Pewnie poszła twoim śladem, Joe, no bo co innego?
Nazajutrz Lassie znowu czekała przy szkolnej bramie, i trzeciego dnia także. Tak mijały tygodnie i miesiące, a potem lata, i zawsze było tak samo. Kobiety spoglądające przez okna swych domków czy sprzedawcy na głównej ulicy przyzwyczaili się do widoku biegnącego dostojnie dumnego, biało-czarno-złotego psa i powtarzali:
— Musi być za pięć czwarta, bo Lassie już idzie!
Bez względu na pogodę pies siedział zawsze w tym samym miejscu, czekając na chłopca — jednego z tuzina, którzy jak burza wypadali na szkolne boisko — jednak dla Lassie tylko on się liczył. Powitanie było zawsze głośne i wesołe, a potem wracali razem do domu — chłopiec i pies. Wciąż tak samo, już od czterech lat.
Lassie była w miasteczku bardzo poważana. Prawie każdy ją znał. Mieszkańcy Greenall Bridge byli z niej nawet dumni, bo stanowiła symbol czegoś, co nie do końca potrafili wyjaśnić. Świadomi byli jedynie tego, że ich duma łączy się mocno ze sprawą pieniędzy.
Jeżeli człowiek wychowa sobie wyjątkowego psa, to w którymś momencie nie jest on już dla niego zwykłym pupilem — stanie się czymś na czterech nogach wartym duże pieniądze. Oczywiście jest ciągle zwierzęciem, ale jednocześnie czymś znacznie więcej, bo może o nim usłyszeć jakiś zamożny człowiek lub zapalony hodowca psów i zechce go kupić. Bogaty potrafi tak samo kochać psa jak biedny, tu nie ma między nimi różnicy. Różni ich natomiast stosunek do pieniędzy. Niezamożny policzy sobie, ile węgla będzie potrzebował na zimę, ile par butów zużyje, ile muszą zjeść jego dzieci, by były zdrowe, a wtedy wróci pewnego dnia do domu i powie:
— No, trudno, musiałem to zrobić. Nie było rady. Potem weźmiemy sobie innego psa, wychowamy i wszyscy będziecie go kochać tak jak tamtego...
W ten sposób wiele wspaniałych psów opuściło Greenall Bridge. Ale nie Lassie!
Wszyscy wiedzieli, że Sam Carraclough nie chciał jej sprzedać nawet księciu Rudlingowi, którego majątek położony był o półtora kilometra od miasteczka i który posiadał wspaniałą hodowlę pełną pięknych okazów.
Przez trzy lata książę próbował nabyć Lassie od Sama Carraclougha, ale ten nie dał się skusić.
— Nie ma co podnosić ceny, wasza wysokość — powtarzał. — Ona nie jest na sprzedaż, za żadną cenę...
W miasteczku znali tę historię. Dlatego też byli bardzo dumni z Lassie. Dumni, że nikt, nawet za największe pieniądze, nie mógł im jej odebrać.
Ale psy mają swoich właścicieli, a tych los różnie doświadcza. I czasami przychodzi taki moment, że ów los tak człowieka chłoszcze, iż ten musi ugiąć kark i schować dumę do kieszeni, by jego rodzinie nie zabrakło chleba.ROZDZIAŁ II
NIGDY NIE CHCĘ MIEĆ INNEGO PSA!
Psa nie było! Tylko tyle wiedział Joe Carraclough.
Tego dnia opuścił szkołę razem z innymi i biegł przez dziedziniec uradowany, jak wielu chłopców w jego wieku, że właśnie skończyła się ostatnia lekcja. Z przyzwyczajenia, jak co dzień od wielu miesięcy, wybiegł przed bramę, gdzie zwykle czekała na niego Lassie. A jej tam nie było!
Joe Carraclough, krępy chłopiec o miłej twarzy, stał, próbując zrozumieć, co zaszło. Jego czoło nad brązowymi oczami zmarszczyło się nagle. W pierwszej chwili był tak zdziwiony, że nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Rozejrzał się dookoła. Może Lassie się spóźniła? Lecz nie — wiedział przecież, że zwierzęta nie są jak istoty ludzkie. Ludzie korzystają z zegarów, a i tak nierzadko się spóźniają. Zwierzęta nie potrzebują niczego, co podpowiada godzinę. W nich samych jest coś o wiele dokładniejszego od zegarka. To jakby „zmysł czasu”, który nigdy nie zawodzi. Zwierzęta wiedzą bez żadnych pomyłek, kiedy jest pora na czynność powtarzającą się każdego dnia.
Joe był tego świadom. Często rozmawiał z ojcem, pytał go, jak to jest, że Lassie wie, kiedy wyruszyć pod szkolną bramę. Było niemożliwe, żeby się spóźniła.
Joe stał tak i rozmyślał w ten słoneczny dzień wczesnego lata, gdy nagle coś mu zaświtało.
Może Lassie ktoś przejechał!
Od razu jednak odrzucił tę okropną myśl. Lassie była zbyt mądra, by włóczyć się po okolicy. Zawsze poruszała się z godnością i pewnie po chodnikach. Do tego ruch kołowy w Greenall Bridge był naprawdę niewielki. Główna szosa omijała miasteczko, biegnąc o półtora kilometra stąd, wzdłuż rzeki. Do Greenall Bridge prowadziła tylko jedna droga, zwężająca się z każdym krokiem, gdy dochodziło się do wrzosowisk.
A może ktoś ukradł Lassie?!
To też było mało prawdopodobne. Nikt obcy nie mógł jej nawet tknąć, dopóki ktoś z Carracloughów nie kazał jej stać spokojnie. Zresztą była zbyt znana w promieniu wielu kilometrów, by ktoś ośmielił się ją ukraść.
Gdzie w takim razie mogła się podziewać?
Joe rozwiązał swój problem tak, jak robią to setki tysięcy chłopców na całym świecie. Pobiegł do domu, aby opowiedzieć o wszystkim matce.
Jak szalony pędził główną ulicą. Nie zatrzymując się mijał sklepy, wypadł z miasteczka na ścieżkę prowadzącą pod górę, minął furtkę ogródka, przebiegł steczką i już otwierał drzwi domku, wołając głośno:
— Mamo! Mamo! Coś się stało z Lassie! Nie przyszła po mnie!
Ledwie Joe wyrzucił to z siebie, a już wiedział, że zaszło coś niedobrego. Nikt w całym domu nie poruszył się, aby zapytać, co się właściwie stało. Nikt nie był zdziwiony, że coś złego mogło spotkać ich wspaniałego psa.
Joe zauważył to od razu. Oparł się o drzwi i czekał. Matka spuściła wzrok na stół, gdzie nakrywała do podwieczorku. Potem spojrzała na męża.
Ten siedział na stołeczku przed kominkiem ze spojrzeniem utkwionym w syna. Wolno, bez słowa odwrócił głowę i zapatrzył się w ogień.
— Co to znaczy, mamo? — zawołał gwałtownie Joe. — Co się stało?
Pani Carraclough powolnym ruchem postawiła tacę na stole i wtedy przemówiła:
— Ktoś musi mu to powiedzieć... — rzekła jakby sama do siebie.
Jej mąż nie poruszył się. Pani Carraclough sama więc odwróciła głowę w stronę syna.
— Powiem wprost, Joe — rzekła. — Lassie nie będzie już przychodzić po ciebie pod szkołę. I nie ma co z tego powodu płakać.
— Dlaczego? Co się z nią stało?
Pani Carraclough wróciła do kuchni i nastawiła czajnik z wodą. Mówiła dalej, odwrócona do nich plecami:
— Sprzedaliśmy ją. Dlatego.
— Sprzedaliście?! — chłopiec powtórzył jak echo. — Sprzedaliście! — Jego głos drżał. — Dlaczego ją sprzedaliście? Lassie...? Dlaczego ją sprzedaliście?
Matka odwróciła się ze złością.
— Sprzedaliśmy i koniec. Nie zadawaj więcej pytań. To i tak nic nie zmieni. Lassie nie ma, stało się... i nie mówmy już o tym.
— Ależ, mamo...
Głos chłopca załamał się.
Matka wtrąciła szybko:
— Dosyć! Siadaj i pij herbatę. No, dalej. Chodź tu.
Chłopiec posłusznie podszedł do stołu i usiadł na krześle. Kobieta odwróciła się do męża siedzącego przy kominku.
— Chodź, Sam, jedz. Jeden Bóg widzi, jak skromny jest ten nasz podwieczorek.
Zamilkła, gdy mąż wstał pełen gniewu i smutku. Bez słowa podszedł do drzwi, zdjął czapkę z wieszaka i wyszedł. Drzwi trzasnęły za nim. Przez chwilę w całym domu panowała cisza. Potem matka rzekła z wyrzutem w głosie:
— Widzisz, co narobiłeś? Rozgniewałeś ojca. Zadowolony jesteś?
Zrezygnowana opadła na krzesło i utkwiła wzrok w blacie stołu. Przez dłuższy czas żadne z nich się nie odzywało. Joe wiedział, że matka niesłusznie karciła go za to, co się stało. Wiedział też, że w ten sposób skrywała swoje prawdziwe uczucia. Właśnie wyżywając się na innych. Tacy już byli tutejsi ludzie: twardzi, uparci, przywykli do ciężkiego życia. Kiedy coś ich dotknęło, potrafili ukryć to, co czuli. Kobiety złorzeczyły wtedy podniesionym głosem, by nie okazywać bólu. Nie umiały inaczej. Po chwili wszystko mijało...
— Jedz, Joe.
Głos matki był znowu łagodny i serdeczny. Chłopiec gapił się w talerz, siedząc w bezruchu.
— Jedz ten chleb z masłem. Zobacz, jaki świeży. Dzisiaj go upiekłam. Nie smakuje ci?
Chłopiec opuścił głowę.
— Nie jestem głodny — wyszeptał.
— Ach, te psy! — rzuciła matka. W jej głosie znowu słychać było gniew. — Tyle hałasu o jednego kundla. Jeśli o mnie chodzi, to jestem zadowolona, że sprzedaliśmy Lassie. Żebyś wiedział. Ile przy niej było zachodu — jak przy dziecku! Teraz pozbyłam się jej i bardzo się cieszę... tak, bardzo się cieszę!
Pani Carraclough mocno wzruszyła pulchnymi ramionami i pociągnęła nosem. Potem wyjęła z fartucha chusteczkę i głośno go wydmuchała. Wreszcie spojrzała na syna, który ciągle siedział nieruchomo i milczał. Pokiwała głową. Jej głos po chwili brzmiał serdecznie:
— Chodź do mnie, Joe.
Chłopiec wstał i podszedł do matki. Objęła go pulchnym ramieniem i odezwała się, odwracając głowę w stronę kominka:
— Posłuchaj, synku, jesteś już dużym chłopcem i powinieneś to zrozumieć. Widzisz... nie wszystko układa się dobrze w ostatnim czasie. Sam zresztą wiesz. Musimy coś jeść i płacić za dom. A Lassie była warta sporo pieniędzy i nie było nas na nią już stać. To wszystko. Nadeszły ciężkie czasy. Nie możesz... nie wolno ci drażnić ojca. I tak dość się już przejmuje, a Lassie na pewno nie wróci.
Joe stał tak u boku matki w ich małym domku. Rozumiał wszystko. Nawet dwunastoletni chłopiec w Greenall Bridge wiedział dobrze, co znaczą „ciężkie czasy”.
Tak daleko, jak sięgały pamięcią, dzieci wiedziały, że ich ojcowie pracowali w kopalni Wellington za miasteczkiem. Szli szychta za szychtą, zabierając ze sobą prowiant i lampki górnicze, i pracowali w pocie czoła, wydobywając węgiel. Potem przyszły „ciężkie czasy”. Kopalnie czynne były z przerwami i mężczyźni zarabiali mniej. Czasami tylko robota ruszała na dłużej i znajdowała się praca na całej zmianie.
Wtedy każdy był zadowolony. Nie oznaczało to jednak opływania w dostatek, bo życie górników w przykopalnianych miasteczkach zawsze było ciężkie. Lecz było to życie dzielnych ludzi i zgodnych rodzin, i nawet gdy posiłki na stole były dość skromne, to zawsze wystarczyło ich dla każdego.
Tylko że kilka miesięcy temu kopalnię zamknięto na dobre. Duże koło na wieży już się nie obracało. Mężczyźni nie zdążali już tłumnie na swoją zmianę. Stali za to ciągle przed biurem pośrednictwa pracy. Czekali na zatrudnienie. Niestety, pracy nie było. Wyglądało na to, że mieszkali teraz w jednym z tych regionów, które prasa określała jako „dotknięte recesją”, czyli takie, w których upadł wszelki przemysł. Miasteczka roiły się od bezrobotnych. Nie było żadnych możliwości zarobku. Państwo wypłacało tygodniowe zasiłki, aby mogli przetrwać te ciężkie czasy.
Joe był tego wszystkiego świadom. Słyszał, co mówili ludzie. Widział mężczyzn stojących przed biurem pracy. Wiedział, że ojciec nie chodzi już do kopalni. Wiedział też, że ani ojciec, ani matka nie wspominali przy nim o tych kłopotach — że na swój twardy sposób starali się nie obciążać nimi jego młodych barków.
Rozum potrafił to wszystko wytłumaczyć, ale serce rozpaczało za Lassie. Wolał to jednak przemilczeć. Stał spokojnie i zadał tylko jedno pytanie:
— Czy będziemy mogli ją kiedyś odkupić, mamo?
— Posłuchaj, Joe... Ona jest teraz bardzo drogim psem, za drogim już dla nas. Ale kiedyś weźmiemy sobie innego psa. Poczekaj trochę. Czasy mogą się zmienić i wtedy weźmiemy jakiegoś szczeniaka. Nie chciałbyś?
Joe Carraclough opuścił głowę, jak mógł najniżej, i pokręcił nią powoli. Jego głos był już tylko szeptem:
— Nigdy nie chcę mieć innego psa. Nigdy! Chcę tylko Lassie!ROZDZIAŁ III
STARY DZIWAK
Książę Rudling stał przy żywopłocie z rododendronów i rozglądał się dookoła. Wreszcie zawołał raz jeszcze:
— Hynes! — zagrzmiał. — Hynes! Gdzież się ten hultaj podział? Hynes!
W tym momencie, z twarzą poczerwieniałą od gniewu i rozwichrzoną siwą czupryną, książę wyglądał tak, jak go określano: najgorzej usposobiony starzec w całym Yorkshire.
Czy rzeczywiście zasługiwał na taką opinię? Dość powiedzieć, że potwierdzały ją jego słowa i czyny.
Możliwe, że po części przyczynił się do tej opinii fakt, iż książę był głuchy jak pień i do każdego mówił głośno, jakby dowodził brygadą piechoty na defiladzie, co zresztą wiele lat temu nie było mu obce. Do tego ciągle nosił ciężką laskę z drewna tarniny i wywijał nią zamaszyście dla podkreślenia wagi swoich słów. Wreszcie, jego przykry temperament brał się z wiecznych pretensji do całego świata.
Książę wierzył bowiem niezachwianie, że — jak sam mawiał — świat zszedł na psy. Obecnie nic nie było już tak dobre jak za czasów jego młodości. Konie nie były tak szybkie, młodzieńcy nie tak odważni i śmiali, kobiety nie tak piękne, kwiaty nie kwitły tak wspaniale, zaś co do psów — jeśli zostały jeszcze na świecie okazy godne uwagi — to chyba tylko w jego własnej psiarni.
Ludzie nie potrafili już mówić poprawnie, jak to było w czasach jego młodości. Nie miał też wątpliwości, że nie słyszy już tak dobrze jak kiedyś nie dlatego, że jest głuchy, lecz ponieważ ludzie dzisiejsi mają fatalny zwyczaj bełkotania i cedzenia słów, zamiast wyraźnego ich wymawiania, tak jak to robili, gdy on był młody.
I wreszcie sprawa młodego pokolenia. Książę godzinami potrafił rozprawiać na temat beznadziejności każdego, kto przyszedł na świat w dwudziestym wieku.
To ostatnie stwierdzenie było dość niezwykłe, jako że jedyną osobą, którą książę tolerował (i która, jak się wydaje, tolerowała także jego), była najmłodsza z całej rodziny, dwunastoletnia wnuczka Priscilla.
I właśnie Priscilla przybiegła mu na pomoc, gdy tak stał, wymachując laską i grzmiąc w stronę żywopłotu z rododendronów.
Zręcznie unikając pałki księcia, podeszła do niego od tyłu i pociągnęła za połę płaszcza. Książę odwrócił się z najeżonymi wąsami.
— Ach, to ty! — zagrzmiał. — To cud, że wreszcie ktoś się zjawił. Źle się dzieje na świecie. Służba jest do niczego! Wszyscy są głusi! Kraj schodzi na psy!
— Bzdura — odparła Priscilla.
Była w gruncie rzeczy spokojną i ułożoną dziewczynką. Jednak przebywając ciągle z dziadkiem, nabrała przekonania, że świetnie do siebie pasują — że oboje są albo dużymi dziećmi, albo bardzo małymi dorosłymi.
— Co takiego?! — Książę spojrzał na nią z góry. — Mów głośniej! Nie mrucz pod nosem!
Priscilla przyciągnęła jego głowę do siebie i huknęła mu wprost do ucha:
— Powiedziałam: bzdura!
— Bzdura?! — wrzasnął książę.
Przez chwilę patrzył na nią uważnie, potem ryknął śmiechem. Miał na jej temat dość osobliwe zdanie. Był przekonany, że jeśli jest na tyle odważna, by nie zgadzać się z dziadkiem, to musiała to odziedziczyć właśnie po nim.
Od razu poprawił mu się humor, gdy tak spoglądał na swoją wnuczkę. Podkręcał przy tym długie, białe wąsy, które były, rzecz jasna, bardziej okazałe od tych, jakie noszą mężczyźni w obecnych czasach.
— Cieszy mnie, że tu jesteś — zagrzmiał znowu. — Chcę ci pokazać nowego psa. Jest cudowny! Piękny! Wspanialszego collie moje oczy jeszcze nie widziały!
— Zapewne nie jest tak piękny jak te, które żyły w dawniejszych czasach, prawda? — zauważyła Priscilla.
— Nie mrucz — huknął książę. — Nie słyszę, co mówisz.
Akurat to słyszał bardzo dobrze, ale postanowił zignorować.
— Wiedziałem, że ją zdobędę! — kontynuował. — Czekałem trzy lata.
— Trzy lata! — powtórzyła jak echo Priscilla wiedząc, że tego właśnie oczekuje po niej dziadek.
— Tak, trzy lata. Myślał, że wyciągnie ode mnie więcej, ale nie udało mu się. Trzy lata temu dawałem za nią dziesięć funtów, ale nie chciał sprzedać. Dwa lata temu — dwanaście, ale też się nie zgadzał. W zeszłym roku podwyższyłem do piętnastu, zaznaczając, że to ostateczna cena. I tak się stało. On jednak myślał inaczej. Zwlekał jeszcze następne pół roku, aż w zeszłym tygodniu przysłał mi wiadomość, że jest do wzięcia.
Książę czuł się zadowolony z siebie, ale Priscilla pokręciła głową.
— Skąd wiesz, że nie jest podrasowana?
To pytanie było uzasadnione, bo ludzie w Yorkshire znają się na hodowli psów, ale czasami posuwają się z tą wiedzą zbyt daleko. Ukrywają dosyć często psie mankamenty: prostują skrzywione uszy albo ogony. Są to wady niedostrzegalne tak długo, dopóki mało doświadczony nabywca nie zapłaci i nie zabierze psa ze sobą. Tego rodzaju sztuczki i sposoby znane są jako „rasowanie”. W handlu psami — tak jak w handlu końmi — obowiązuje niepisane prawo: _caveat emptor —_ kupcu, uważaj!
Książę jednak zagrzmiał jeszcze głośniej, słysząc słowa Priscilli:
— Skąd wiem, że nie jest podrasowana? Bo sam pochodzę z Yorkshire! Znam wszystkie te sztuczki, a może nawet jeszcze więcej. Gwarantuję ci. To jest pies najczystszej rasy. Nabyłem go przecież od tego... jak mu tam... Carraclouhga. Znam go zbyt dobrze. Nie próbowałby mnie oszukać. Nie mnie!
Na potwierdzenie tych słów książę machnął w powietrzu laską, jakby ku przestrodze tym, którzy odważyliby się go nabrać. Potem ruszył z wnuczką do psiarni. Tam zatrzymali się przed drucianą siatką, patrząc na psa.
Priscilla zobaczyła dużego collie o biało-czarno-złotej sierści. Leżał z głową na przednich łapach. Delikatna czerń szlachetnej głowy odcinała się wyraźnie od tła śnieżnej kryzy na karku.
Książę cmoknął, ale zwierzę nie zareagowało. Jedynie lekkie drgnięcie ucha świadczyło, że dźwięk do niego dotarł. Pies leżał w bezruchu, jego oczy nawet nie zwróciły się w ich stronę.
Priscilla przykucnęła, klasnęła w dłonie i rzuciła szybko:
— Chodź, piesku! Chodź do mnie! No, chodź!
Na moment wielkie brązowe oczy zwróciły się w stronę dziewczynki. Wzrok zwierzęcia wyrażał jedynie smutek i zadumę. Potem oczy znowu odwróciły się i znieruchomiały.
Priscilla wstała.
— Nie wygląda zbyt dobrze, dziadku!
— Głupstwa gadasz! — odparł książę. — Nic jej nie jest. Hynes! Hynes! Gdzie się podział ten nicpoń? Hynes!
— Idę, już idę, sir!
Ostry, nosowy głos psiarczyka dobiegł zza budynku i po chwili zjawił się on sam.
— Tak, sir! Pan mnie wołał?
— Oczywiście! Czyś ty ogłuchł? Hynes, co jest z tym psem? Jakoś marnie wygląda.
— Zgadza się, sir, ona nie chce jeść — pospiesznie tłumaczył psiarczyk. — Na moje oko to jest rozpuszczona. Rozpuszczają tam psy, w miasteczku. Dają im najlepsze kawałki, można powiedzieć. Ale minie jej to. Za kilka dni będzie żarła jak wszystkie nasze psy, sir.
— No, Hynes. Miej na nią oko — zagrzmiał książę. — Jest tu najważniejsza!
— Tak, sir. Będę jej pilnował — Hynes odparł służalczo.
— Pamiętaj, Hynes — dodał książę.
Odchodząc mruczał coś jeszcze. Był naprawdę rozczarowany. Chciał, aby Priscilla zobaczyła jego wspaniały nowy nabytek, a ujrzała jedynie przygnębionego psa...
Mówiła właśnie coś do niego.
— Co powiedziałaś?
Podniosła głowę.
— Pytałam, dlaczego ten człowiek sprzedał ci psa?
Książę zatrzymał się na chwilę i podrapał za uchem.
— Hm, pewnie wiedział, że daję mu najlepszą cenę. Mówiłem mu, że nie dostanie ani pensa więcej, i chyba to go w końcu przekonało. To wszystko.
Gdy byli już blisko starego dworu, psiarczyk Hynes wściekle odezwał się do psa.
— Masz mi tu żreć! — krzyknął. — Będziesz żarła, nawet gdybym ci musiał wpychać jedzenie do gardła.
Lassie nawet nie drgnęła. Przymrużyła tylko oczy, jakby gardziła człowiekiem po drugiej stronie siatki.
Kiedy odszedł, leżała dalej na słońcu, do czasu aż cienie się wydłużyły. Wtedy podniosła się wolno. Uniosła głowę i węszyła, łapała wiatr. Zaskomlała cicho, jakby nie znalazła w nim tego, czego pragnęła. Następnie zaczęła obchodzić teren wzdłuż siatki, tam i z powrotem, tam i z powrotem.
Była psem i nie potrafiła myśleć tak jak człowiek. W jej mózgu i całym ciele zrodziło się tylko coś, jakieś nieokreślone pragnienie. Stopniowo jednak zaczęło przybierać bardziej wyraziste formy. Zmysł czasu poruszył jej mózg i mięśnie.
Nagle Lassie poczuła, że wie, czego chce. Rozpoznała to.ROZDZIAŁ IV
LASSIE WRACA DO DOMU
Kiedy Joe Carraclough wyszedł ze szkoły i minął bramę, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Stanął jak wryty, a po chwili pisnął z radości:
— Lassie! Lassie!
Dopadł do psa i z dziką radością zaczął go tulić i tarmosić, zagłębiając ręce w gęstej sierści. Schował twarz w grzywę Lassie i poklepywał lekko jej boki.
Potem podniósł się z kolan i prawie zatańczył z radości. Był to niezwykły widok. Chłopiec szalał ze szczęścia, a Lassie siedziała spokojnie. Machała tylko puszystym, biało zakończonym ogonem, okazując w ten sposób swoje zadowolenie ze spotkania.
Sprawiała wrażenie, jakby chciała powiedzieć: „Z czego się tak cieszysz? Miałam przyjść, więc przyszłam. Co w tym takiego nadzwyczajnego?”
— Chodź, Lassie — rzekł w końcu chłopiec.
Odwrócił się i pobiegł ulicą. Nie zastanawiał się, czemu Lassie wróciła. A kiedy przyszła mu do głowy taka myśl, odepchnął ją błyskawicznie.
Po co miałby się nad tym zastanawiać? Najważniejsze, że była.
Mimo to wyobraźnia podsuwała mu różne obrazy.
Czy ojciec odkupił psa? Możliwe, że tak!
Pędził dalej główną ulicą, a Lassie wyraźnie udzielił się nastrój chłopca. Biegła tuż obok niego, skacząc wysoko i poszczekując, jak to szczęśliwe psy potrafią. Rozchyliła szeroko pysk, tak jak większość collie robi to w chwilach radości, a ich właściciele mogliby wtedy przysiąc, że owczarki szkockie śmieją się, gdy są szczęśliwe.
Joe zwolnił kroku dopiero, gdy mijali biuro pośrednictwa pracy. Usłyszał, jak jeden ze stojących pod budynkiem mężczyzn woła za nim:
— Hej, synku! Skądżeś znowu wziął tego psa?
Wypowiedział te słowa w miejscowej gwarze i Joe odpowiedział mu w ten sam sposób. Kiedy był w szkole, podobnie jak inne dzieci, używał poprawnego języka, ale chcąc być grzecznym wobec dorosłych, należało odpowiadać w gwarze, której oni używają na co dzień.
— Ano czekała na mnie przy bramie pod szkołą — odparł Joe.
W tym momencie jednak uzmysłowił sobie prawdę. Jego ojciec nie odkupił psa, bo w takim wypadku wszyscy by o tym wiedzieli. W tak małej mieścinie jak Greenall Bridge każdy wiedział wszystko o wszystkich i nie dałoby się ukryć tak ważnej wiadomości jak odkupienie Lassie.
A więc Lassie uciekła! Nie było innego wytłumaczenia. Joe zwolnił kroku, jego radość minęła. Szedł teraz wolno, powłócząc nogami, i sam nie wiedział, kiedy znalazł się na drodze wiodącej pod górę, do domu. Przy drzwiach rzucił jeszcze do psa ze smutkiem:
— Do nogi, Lassie...
Zamyślony i przygnębiony stał przez chwilę przed wejściem. Próbował przybrać obojętny wyraz twarzy, aż w końcu otworzył drzwi i przekroczył próg.
— Mamo — zaczął — mam dla ciebie niespodziankę.
Wyciągnął do niej rękę, jakby ten gest miał mu pomóc w zdobyciu tego, czego tak bardzo pragnął.
— Lassie wróciła — wyjaśnił.
Zobaczył przerażenie w oczach matki. Ojciec popatrzył na niego ze swojego miejsca przy kominku. Potem oboje spojrzeli na psa wślizgującego się za chłopcem do domu. Utkwili w nim wzrok, nic nie mówiąc.
Lassie zdawała się rozumieć to milczenie, bo zatrzymała się na moment. Potem ze spuszczoną głową ruszyła do przodu — jak każdy pies, który czuje, że coś przeskrobał, ale nie bardzo wie co. Podeszła do swojego dywanika przy kominku i pomachała ogonem, dając do zrozumienia, że nawet jeśli z jej winy stało się coś złego, to nigdy więcej się to nie powtórzy.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.