- promocja
- W empik go
Last Dragon King. Kings of Avalier. Tom 1 - ebook
Last Dragon King. Kings of Avalier. Tom 1 - ebook
Czy będzie wystarczająco silna, by stać się smoczą wybranką i nie zdradzić swoich tajemnic?
Arwen Novakson mieszka w krainie, w której magia płynie we krwi wszystkich żywych istot. Sama ma jej niewiele, ale robi wszystko, aby zapewnić swojej rodzinie przetrwanie.
Smoczy Król ogłosił, że szuka żony, która ma wystarczająco dużo magii, aby urodzić królewskiego potomka. Kiedy do miasteczka przybywają ludzie króla, matka dziewczyny wpada w popłoch i próbuje za wszelką cenę ukryć przed nimi córkę. Mimo jej usilnych prób Arwen zostaje wybrana, by zaprezentować się w zamku Smoczego Króla jako potencjalna żona. Okazuje się także, że czeka ją udział w niełatwych eliminacjach. Król jest zdeterminowany, aby odnaleźć dziewczynę przewyższającą magią wszystkie pozostałe kandydatki.
Spędzając kolejne dni w zamku, Arwen poznaje przerażający sekret o swoim pochodzeniu. Jeśli Smoczy Król pozna prawdę, dziewczyna zamiast na wesele będzie musiała szykować się na własny pogrzeb.
Ta historia jest naprawdę Spicy. Sugerowany wiek: 18+
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8371-564-3 |
Rozmiar pliku: | 5,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy wracałam do rodzinnej Sadzy, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Osada znajdowała się u podnóża Pyłowego Wierchu, w którego zboczach wydrążono wiele kopalni węgla. Drobny pył pokrywał przez to każdy jej zakątek. Na kamienistej ścieżce prowadzącej do Sadzy zalegała dzisiaj wyjątkowo gruba warstwa, przez co czernił też czubki moich butów. Już od dawna nie zwracałam na to uwagi, chyba łatwo się przyzwyczaić, kiedy się tu mieszka. Pył wciskał się do uszu, nosa, tkwił między zębami i w innych miejscach, o których wolałabym nie wspominać. W Jadeitowym Mieście, stolicy Królestwa Żaru, mieszkaniec Sadzy wyróżniał się nawet w tłumie. Wzbijaliśmy obłoki pyłu przy każdym kroku i byliśmy z tego dumni. Ciężko pracowaliśmy, zamiast całymi dniami bezczynnie siedzieć.
– Niezła zdobycz, Arwen – zawołał Nathanial ze swojego posterunku na szczycie bramy prowadzącej do Sadzy.
Był jednym z najprzystojniejszych chłopaków w wiosce. Miał włosy jasne jak drobny piasek na plaży, piwne oczy, wyraźnie zarysowaną szczękę… Wystarczyło, że na niego spojrzałam, a w brzuchu czułam ciepło.
– Wpadniesz potem na obiad? – Uśmiechnęłam się głupkowato. – Przyjdź z rodzicami!
Nathanial kiwnął głową, oblizując się.
– Chętnie!
Minęło już dwadzieścia zim od Wielkiego Głodu, ale nasi rodzice wciąż pamiętali go zbyt dobrze, więc uczyli młodych, jak polować, oporządzać zdobycz i uprawiać rośliny. Zazwyczaj to mężczyźni zajmowali się zabijaniem, a kobiety polem, ale mój ojciec nie żył, więc wszystko spadło na moje barki. Uczono nas też pomagania sobie nawzajem i dzielenia się posiłkiem, kiedy mogliśmy. Przyszły dobre czasy, ten kuguar to o wiele więcej, niż potrzebowałyśmy.
Zwierzę było ciężkie, między łopatkami czułam już ostry ból. Na koszulę kapała mi krew z rany na jego szyi, z której wystawała strzała. Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie zrzucę z siebie upolowaną zdobycz i porządnie się umyję.
Minęłam stragany na targu, kiwając głową mężczyznom i kobietom, którzy przy nich pracowali. Podziwiałam piękne kwiatowe girlandy, które wisiały w całej wiosce i przypominały o nadchodzącym Dniu Miłości. Martwiłam się, że nie zdążę wrócić na święto, na które tak czekałam. Skończyłam jednak polowanie na czas i gdybym szybko się umyła, mogłabym nawet pójść do namiotu pocałunków.
Ruszyłam szybciej. Skręciłam za róg, minęłam rząd chat i wreszcie dotarłam do domu. Dachy kryte strzechą, czysta woda ze strumienia, pola wielkich ziemniaków i słodkich bulw rosnących w żyznej ziemi, kopalnia węgla – oto Sadza. Wioska prostych ludzi wiodących proste życie.
Kiedy miałam piętnaście zim, odwiedziłam Jadeitowe Miasto. Podróż trwała trzy dni, ale było warto. To najpiękniejsze miasto w całym królestwie, tam mieszkali wszyscy nasi królowie. Stolica była tak bogata i pełna splendoru, że nie uwierzyłabym w to wszystko, gdybym nie zobaczyła tego na własne oczy. Nigdy nie widziałam tyle jadeitu, złota i rubinów. Drogi były brukowane, budynki wzniesiono z białego kamienia, a ulice rozświetlały się nocami jak klejnoty. Miód płynął nieprzerwanym strumieniem, kramy uginały się pod ciężarem jedzenia, a na ulicach mijało się mnóstwo drakonidów.
Nigdy nie spotykałam ich aż tylu, ale w stolicy ich tłum nikogo nie zaskakiwał. Drakonidzi byli złączeni z ich królem, Drae’em Valdrenem. To on zapewniał im moc, więc chcieli żyć blisko niego. Wyjątkowo potężni drakonidzi potrafili leczyć, ziać ogniem, mieli też niezwykłą siłę. Tylko król potrafił jednak przyjmować w pełni smoczą formę. To najpotężniejszy drakonida w dziejach.
Sadza była wyjątkiem na tle reszty królestwa. Wioska znajdowała się co prawda na jego terenie i rządził nią smoczy król, ale mieliśmy tu istoty z całego Avalier. Ludzi, drakonidów, elfy, fae, nawet kilku wilków. Mieszańców i istoty o słabszej magii zazwyczaj wypędzano i kończyli tutaj. Tak powstała społeczność wygnańców. Moja mama to człowiek; jej rodzice uciekli ze Zmroku, stolicy Królestwa Zmierzchu, kiedy była jeszcze mała. Mój ojciec był w jednej dziesiątej drakonidą. Smoczej krwi nie wystarczyło, żeby miał jakiekolwiek ogniste moce, ale potrafił podnosić wielkie kamienie w kopalni i zapewnić swojej rodzinie godne życie.
Przynajmniej dopóki nie zmarł, kiedy miałam dziewięć zim.
– Chwała Stwórcy, co za zdobycz! – krzyknęła mama, stojąc w drzwiach naszej chaty.
Przestałam myśleć o ojcu. Bolały mnie wszystkie mięśnie. Byłam wykończona, usmarowana krwią i śmierdziałam. A jednak kiedy zobaczyłam mamę, uśmiechnęłam się do niej szeroko.
– W przyszłym tygodniu nie będę już musiała nosić paska w spodniach – zażartowałam.
W drzwiach pojawiła się głowa Adaline. Oczy mojej siostry stały się ogromne na widok zwierzęcia.
– Stek z kuguara! Obiad! – krzyczała z radości.
Znów się zaśmiałam. Zielenina i pieczone ziemniaki były sycące, ale nic nie smakowało jak stek naszej mamy.
Weszłam do domu, przeszłam przez świeżo zamieciony pokój, minęłam kuchnię, która wychodziła na tylny ganek. Mama wyciągnęła już noże rzeźnickie i wielki kawałek deski. Wiedziała, że nie wrócę z niczym. Byłam dumna, że tak mi ufała. Rzuciłam zwierzę na stół i jęknęłam, rozmasowując szyję.
– Dobra robota, Arwen. – Mama pogładziła mnie po włosach, po czym zmarszczyła nos. – Śmierdzisz śmiercią.
Adaline szczerze się roześmiała. Rzuciłam się w jej stronę i pobiegłam za nią z rękami wyciągniętymi jak u krwiopijcy z Królestwa Nocy. Naprawdę krzyknęła ze strachu, na co z kolei ja wybuchnęłam śmiechem.
– Wystarczy, nie strasz siostry – zganiła mnie mama. – Idź się umyć, w końcu to Dzień Miłości.
Dzień Miłości.
Westchnęłam. Dziewczyny i chłopcy na progu dorosłości staną z zakrytymi oczami i zaczną iść przed siebie, żeby pocałować pierwszą osobę, na którą wpadną. To była stara tradycja w Sadzy i może brzmi to trochę strasznie, ale jest też ekscytujące. Mówi się, że osoba, którą pocałujesz w Dzień Miłości, jest ci przeznaczona. Skończyłam już osiemnaście zim, więc mogłabym wziąć udział w tych obchodach po raz pierwszy zimę wcześniej, ale pochorowałam się jak pies, który najadł się trujących jagód, więc mnie to ominęło.
Dotknęłam ust. Ciekawe, czy Nathanial mnie pocałuje. Nie powinno się podglądać, ale niektórym chłopcom „przypadkowo” opadały opaski, dzięki czemu mogli iść do tych dziewczyn, do których chcieli.
Ja chciałam Nathaniala.
Weszłam do pokoju, który dzieliłam z Adaline, i podniosłam czystą tunikę i spodnie. Mama już dawno przestała mnie zmuszać do spódnic i sukienek. Od kiedy zmarł ojciec, to ja musiałam polować dla rodziny, a sukienki tylko by to utrudniały. Adaline schowała się pod futrami; chyba bała się, że wytrę w nią krew kuguara. Podeszłam do siostry i pochyliłam się nad nią. Po chwili chyba pomyślała, że już sobie poszłam, bo powoli się odkryła, ale kiedy mnie zobaczyła, krzyknęła i nakryła się z powrotem. Parsknęłam śmiechem.
– Arwen! – krzyknęła mama.
– Dobrze – warknęłam; śmiech zniknął mi gdzieś w głębi gardła.
Czasami chciałam po prostu powygłupiać się ze swoją siostrą, ale musiałam szybko dorosnąć. Nie żebym mogła wybierać. Miałyśmy dach nad głową i wystarczająco jedzenia, więc nie warto było narzekać.
– Swoją drogą, zaprosiłam Nathaniala na obiad – powiedziałam do mamy, wychodząc do publicznej łaźni.
Starałam się zabrzmieć swobodnie; zaproszenie na obiad w Dzień Miłości było dużym wydarzeniem, pewnie dlatego mama uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo.
– Chciałam być miła! Podzielić się zdobyczą! – dodałam, czując, że twarz zaczyna mnie palić.
Zaproszenie gości na ucztę po udanym polowaniu było miłym zwyczajem. Miało przynieść szczęście. Mama o tym wiedziała. Do innego zwyczaju należało jednak zapraszanie na obiad, żeby rodziny potencjalnych nowożeńców mogły się poznać.
– Oczywiście, kochanie – powiedziała przesłodzonym tonem, na co jęknęłam głośno. Miałam już osiemnaście zim i oczekiwano ode mnie, że znajdę sobie męża. Nathanial byłby dobrym wyborem. Miał ważną pracę w osadzie i był jednym z niewielu chłopaków, których nie odstraszało moje polowanie z innymi mężczyznami. Nawet po ślubie nadal musiałabym zajmować się Adaline i mamą. Nathanial to rozumiał.
Poszłam ulicą między apteką pana Korbana i piekarnią pani Holiny, starając się zapomnieć o dziwnym uśmiechu mamy, i weszłam do łaźni Naomie.
– Skarbie, śmierdzisz jak zdechły szczur! – Naomie zatkała nos, kiedy weszłam do środka. – Z tym poradzi sobie tylko osobna balia z olejkiem z drzewa sandałowego.
Uśmiechnęłam się krzywo. Naomie była babcią całej osady i miała naprawdę cięty język. Zajmowała się nami wszystkimi i zawsze była szczera, nawet kiedy mogło to kogoś zranić. Na co dzień używałam do mycia tylko kubła z podgrzaną wodą w naszej chacie, ale po tygodniu polowań marzyłam tylko o porządnej kąpieli u Naomie.
Poszłam do części dla kobiet i minęłam grupowe łaźnie, kiwając głową znajomym. Pani Beezle i pani Haney były akurat zaaferowane plotkowaniem o życiu osady. Podsłuchałam, że Bardic powinien przestać pić, a pani Namal poświęcić swojemu mężowi więcej uwagi, żeby nie oglądał się za innymi. Powierzchnia wody była czarna od pyłu.
Kiedy Naomie wprowadziła mnie do jednego z prywatnych pokoi oddzielonego od innych plecioną ścianą, położyłam ubrania na stołku obok balii. Pył i brud zmywało się w grupowych salach, ale krew i wnętrzności zwierząt nie były tam dozwolone. Naomie miała ponad sześćdziesiąt zim, a palce miała powykręcane przez chorobę. Zawsze wiązała swoje srebrne włosy w kok na czubku głowy. Odkręciła kran i gorąca woda wypełniła balię, a obłoki pary sięgnęły sufitu. Naomie była jedną z kilku osób w osadzie, które miały bieżącą wodę, bo jej łaźnia znajdowała się nad gorącym źródłem. Jej prapradziadek był rzemieślnikiem pracującym z metalem, więc sam skonstruował wszystkie rury tak, żeby można było wydobyć gorącą wodę spod ziemi. Rodzina Naomie prowadziła łaźnię od zawsze.
– Musiałam podnieść ceny – powiedziała, patrząc na mnie ze współczuciem. – Wojna, którą zaczęła królowa Zmierzchu na granicy, sprawia, że trudniej dostać mydło i wonne olejki od elfów ze Złotego Łuku.
Kiwnęłam głową.
– O ile?
– Dwie jadeitowe monety albo wymiana.
Dwie? Dotychczas płaciło się jedną. Słyszałam trochę o konflikcie, przez który dostawy do Królestwa Żaru były utrudnione, ale wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Ta baba zawsze wywoływała jakieś wojny.
– Mogę dać ci jadeit albo podzielić się dorosłym samcem kuguara. Podejdź do mojej mamy po zamknięciu, żeby wybrać najlepszy kawałek.
Oczy Naomie rozbłysły.
– Wezmę mięso, dziękuję.
Kiwnęłam głową, na co kobieta zniknęła z pokoju. Kuguar miał intensywny aromat, ale był pyszny, z niewielką ilością tłuszczu i chrząstek. Tylko mięso łosia było bardziej poszukiwane, więc wiedziałam, że każdy wybrałby wymianę. Może udałoby mi się nawet kupić mamie nową sukienkę na jesienny festiwal.
Zdjęłam resztę ubrań i weszłam do wody. Mruknęłam z czystej rozkoszy i ulgi, aż kobiety za ścianą prychnęły. Miałam to w nosie, było mi zbyt dobrze. Zanurzyłam się głębiej i poczułam kłucie w paru miejscach. Podczas polowania upadłam plecami na skały, pewnie zostały mi zadrapania. Woda nadal płynęła z kranu, a ja śniłam na jawie o tym, jak by to było mieć bieżącą wodę w naszej chacie. Kąpałabym się codziennie. W ciepłej wodzie prałabym ubrania i zmywałabym naczynia, a każdego ranka dla przyjemności opłukiwałabym nią twarz, żeby się rozbudzić. Westchnęłam z zadowoleniem.
– To ja – zapowiedziała Naomie, po czym weszła do pomieszczenia.
Nie zawracałam sobie głowy okrywaniem się. Naomie widziała mnie nago już setki razy, przychodziłam do łaźni z mamą, od kiedy byłam mała. Poza tym nie gapiła się, była profesjonalistką.
Dodała oleju zapachowego do wody i silny aromat drzewa sandałowego rozniósł się dookoła. Znowu westchnęłam. Pyłowy Wierch był znany z drzewa sandałowego, więc mieliśmy tu dużo oleju, a jego zapach zawsze kojarzył mi się z domem.
Mydło wpadło do wody i przesunęło mi się pod plecy, ale zignorowałam to. Chciałam się tylko namaczać, a każdy mięsień krzyczał z rozkoszy.
– Masz jakieś zadrapania? – spytała Naomie.
Zajmowała się mężczyznami, którzy wracali z polowań, więc dobrze wiedziała, jak mogło wyglądać ciało po wyprawie. Kiwnęłam głową i usiadłam, odsłaniając plecy. Naomie gwizdnęła przeciągle.
– W większą ranę chyba wdała się infekcja. Przyniosę oleju z miodli i dodam do wody. Mięso kuguara jeszcze to pokryje.
Miodla była droga, więc doceniłam, że nie policzyła mi za nią dodatkowo ani nie poprosiła o więcej mięsa. Naomie wróciła po chwili i wlała olejek do wody. Wyjęła z niej mydło, pochyliłam się do przodu. Namydliła mi plecy. Syknęłam, kiedy przesunęła nim po ranie. Musiała być większa, niż myślałam. Tak podekscytowało mnie upolowanie pierwszego kuguara, że nie czułam w ogóle swoich obrażeń, chciałam po prostu wrócić do domu. Kiedy Naomie skończyła mnie torturować, upuściła mydło z powrotem do wody i wyszła.
Nareszcie mogłam się odprężyć. Oparłam się o ścianę balii i zanurzyłam tak głęboko, że tylko twarz wystawała nad powierzchnię wody. Włosy wiły się wokół głowy jak węże; byłam zaskoczona i trochę zażenowana, że z brudu zmieniły kolor z blond na brązowe. Woda w balii nabrała czerwonawej barwy od całej tej krwi, więc po prostu zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać, wypełniać nos zapachem miodli i drzewa sandałowego. Siedem dni tropiłam kuguara, spałam na kamieniach i liściach, ale było warto. Już miałam za sobą czasy polowań na drobnicę taką jak króliki i oposy, czasy bycia wyśmiewaną przez mężczyzn z osady. Teraz byłam szanowaną łowczynią i ci, którzy ze mnie szydzili, mogliby pozwolić mi nawet dołączyć do cechu…
– Królewscy tu idą! – Kobiecy głos przeciął ciszę łaźni.
Otworzyłam szybko oczy, wyrwana ze snu na jawie. Ludzie króla? Prowadzili zaciąg do armii? Po co innego mieliby tu przybyć aż z Jadeitowego Miasta? Zazwyczaj to my przywoziliśmy im węgiel i drzewo sandałowe na handel, ale oni nigdy nie przybywali do nas. Byliśmy brudną, zapomnianą osadą, którą król tolerował, ale nigdy jej nie odwiedził ani nie poświęcił jej uwagi. Nie mieszkali tu żadni potężni drakonidzi, którzy mogliby być użyteczni w jego armii. Byliśmy tylko bandą uchodźców.
– Słuchajcie! – zawołała ta sama kobieta.
Usiadłam i sięgnęłam ku drzwiom, żeby je otworzyć.
Kendal. Powinnam była wiedzieć. Była największą plotkarą w osadzie i żyła niestworzonymi historiami, zwłaszcza dotyczącymi Jadeitowego Miasta i smoczego króla. Lubiła myśleć o sobie jako o jedynym źródle wiedzy na temat świata w Sadzy. Lubiłyśmy się, ale nie mogłam z nią wytrzymać zbyt długo. Sięgnęła po płaszcz i wyjęła z niego oficjalnie wyglądający zwój.
– Król Valdren szuka nowej żony. Kobiety, która da mu dziedzica – zamilkła, a wszyscy zebrani wstrzymali oddech.
Minęły dopiero trzy zimy od ślubu króla z królową Amelią. Stracili czworo dzieci, a ich matka zmarła w połogu. Valdren był młodym królem – wziął ślub w moim wieku, a teraz miał tylko dwadzieścia jeden zim. To na jego ceremonię zaślubin pojechałam do Jadeitowego Miasta. O tym weselu mówiono w całym królestwie. Królowa Amelia zmarła dopiero zimę temu, a bez dziedzica królestwo było zbyt słabe, żeby przeciwstawić się królowej Zmierzchu, która chciała podbić Królestwo Żaru i pozbyć się wszystkich drakonidów. Do poszukiwań nowej żony musiało w końcu dojść, ale tak oficjalna informacja była zaskakująca.
Kendal odchrząknęła, próbując ukryć uśmiech.
– Teraz król szuka nowej żony w całym Królestwie Żaru…
Westchnienia i piski przetoczyły się po całej łaźni i nie mogłam powstrzymać grymasu na dźwięk tej desperacji. Valdren nigdy by nie poślubił dziewczyny z Sadzy. To, że ogłosił poszukiwania także u nas, było tylko formalnością – w końcu osada znajdowała się na terenie królestwa.
– Król wyśle swoich ludzi do wszystkich miast, wiosek i osad w królestwie, żeby znaleźć kobietę o magii wystarczająco silnej, żeby dać mu potomka – ciągnęła Kendal. – Wszystkie kandydatki muszą być mu przedstawione przed następną pełnią.
Łaźnię wypełnił jęk rozczarowania.
– Nie znajdzie nikogo z magicznymi zdolnościami w Sadzy – jęknęła jedna z młodszych kobiet.
– Na pewno nie z tak silną magią, żeby donosić ciążę – zgodziła się Naomie.
Miały rację. Niestety królowa Amelia zmarła, bo nie mogła urodzić dziecka króla z powodu jego potężnej magii, a sama była w połowie drakonidką.
Kendal zarzuciła włosy za ramię.
– Ja na przykład jestem w jednej czwartej drakonidką, więc…
Łaźnię wypełnił śmiech, sama nie mogłam się powstrzymać.
– Skarbie, ćwierćdrakonidka? – Naomie pokręciła głową. – Żeby urodzić dziecko samego smoczego króla, musiałabyś być drakonidką przynajmniej w połowie, musiałby cię też pobłogosławić sam Stwórca.
Kendal w pośpiechu zwinęła wiadomość i schowała ją pod płaszcz.
– Niech zadecydują królewscy!
Kiedy wybiegła z sali, plotki rozgorzały na dobre.
– Biedaczek, stracił żonę i czwórkę dzieci – powiedział ktoś.
– Dlaczego nie mogła donosić ciąży? Hadesie, z moimi biodrami mogłabym dać mu dziesiątkę dziedziców – przechwalała się Bertha Beezle.
Nagle poczułam, że muszę stanąć w obronie królowej.
– To nie jej wina! Magia króla jest zbyt potężna dla śmiertelnej kobiety – rzuciłam.
Musiała zniszczyć w królowej to, co ludzkie, zbyt słabe.
Szepty zaczęły ustawać i uznałam, że to dobry moment na umycie włosów i odcięcie się od rozmowy. Raz spotkałam królową Amelię, chociaż „spotkałam” jest grubą przesadą – widziałam ją z daleka, kiedy pojechałam do stolicy. Gdy wspięłam się na dach kwiaciarni i wbiłam wzrok w nową królową, króla już nie było. Nigdy nie widziałam tak pięknej kobiety. Długie włosy czarne jak atrament opadały jej falami aż do talii. Miała na sobie suknię tak bogato zdobioną jadeitem, że strój musiał ważyć tyle co kuguar. Podobno król Valdren i królowa Amelia zostali wybrani jako idealna para, która miała dać początek nowej magicznej dynastii.
Życie potrafi być jednak okrutne. Najpierw tuż po ślubie król stracił ojca, potem dzieci, a w końcu zmarła jego żona. To za dużo dla jednej osoby. Nie zastanawiałam się nad tym jednak zbyt długo. Naprawdę miałam nadzieję, że znajdzie nową żonę, która da mu zdrowe dziecko.
Podniosłam mydło i nacierałam nim energicznie skórę i włosy tak długo, aż zaczęłam lśnić czystością i pachnieć jak apteka. Moje kosmyki odzyskały kolor jasnej pszenicy; wyglądałam całkiem przyzwoicie, pomijając blizny i brud pod paznokciami, którego chyba już nigdy się nie pozbędę. Wstałam, wylałam na siebie ostatni kubeł czystej wody i wyszłam z balii. Umyłam zęby nad małą umywalką w rogu pomieszczenia, owinęłam się lnianą tkaniną i wyjęłam korek. Szybko wycierając włosy i zaplatając je w warkocz, patrzyłam, jak znika woda zabarwiona brudem i krwią. Na koniec ubrałam się w czystą niebieską tunikę i białe spodnie.
Ludzie na zewnątrz byli ożywieni; wieści musiały się szybko rozejść. Teraz cała wioska będzie huczała od plotek przez następne tygodnie długo po tym, jak królewscy do niej przybędą i ją opuszczą. Ich pojawienie się w Dzień Miłości było wielkim wydarzeniem.
– Arwen! – Usłyszałam głos mamy przez plecioną ściankę. Odsunęłam ją i pomachałam do niej, ale ręka zastygła mi w powietrzu, kiedy zobaczyłam, jak bardzo była blada. Podeszła do mnie szybkim krokiem, złapała za ramiona i wyszeptała mi do ucha: – Musisz uciekać. Teraz. Biegnij.
Zaśmiałam się, zastanawiając, w co ona gra, ale kiedy się odsunęła, miała całkowicie poważną minę.
– Co się dzieje? – spytałam.
Obejrzała się przez ramię, jakby chciała powiedzieć, że nie może teraz o tym mówić. Kiwnęłam głową. Nadal byłam w szoku, mama nigdy tak się nie zachowywała. Zawsze była spokojna, rzadko okazywała strach. Sytuacja musiała być poważna. Kiedy wychodziłam za nią z łaźni, uśmiechnęłam się do Naomie, pomachałam jej i ruszyłam w kierunku naszej chaty. Kiedy wyszłyśmy za róg naszej ulicy, zobaczyłam biały namiot pocałunków z okazji Dnia Miłości, który rozstawiono pośrodku osady. Różowe i fioletowe girlandy zwisały przy wejściu. Malowniczo, romantycznie. Młode kobiety z wioski już wchodziły do środka. Zatrzymałam się.
– Mamo, czy to może poczekać? W zeszłym roku ominęło mnie święto i… Tak się cieszyłam na…
Na swój pierwszy pocałunek. Nie chciałam mówić tego na głos, ale moja mama zrozumiała. Rzuciła okiem na namiot i na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie.
– Racja. Dzień Miłości. W zeszłym roku byłaś chora.
Kiwnęłam głową, patrząc z podekscytowaniem na wchodzącego do namiotu Nathaniala.
– Mamo, proszę.
Podeszła do dzikich kwiatów rosnących przed domem pani Patties, zerwała jeden z fiołków i wetknęła go w mój warkocz.
– Idź, pocałuj kogoś po raz pierwszy, a potem wracaj jak najszybciej do domu. Spakuję twoje rzeczy. – Kiwnęła głową.
Zastygłam. Spakuje rzeczy? Przecież dopiero wróciłam z całotygodniowego polowania. Nie miałam zamiaru nigdzie wyruszać, dopóki porządnie nie odpocznę. Mama zgodziła się jednak na to, żebym poszła do namiotu, więc nie chciałam się kłócić.
Popędziłam przez plac do ogródka ziołowego pani Graseen i zerwałam łodyżkę mięty. Właścicielka pozwalała nam czasem korzystać ze swojego ogródka, a w zamian pieliliśmy go i naprawialiśmy płot, kiedy przedzierały się przez niego drapieżniki.
Pani Graseen wystawiła głowę przez okno i uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo.
– Namiot pocałunków? – spytała.
Zarumieniłam się, wetknęłam ostatnie dwa listki do ust i przeżułam, żeby odświeżyć oddech. Mimo że dopiero umyłam zęby, nie chciałam ryzykować – nie podczas pierwszego pocałunku.
Odwróciłam się, żeby wejść do białego namiotu, ale nagle usłyszałam poruszenie przy głównej bramie. Odwróciłam się w tamtym kierunku. W naszą stronę kroczyła królewska straż. Zamarłam z zachwytu nad zbrojami wojowników i ich końmi. Słońce odbijało się w herbach ze złotymi smokami. Od razu zapomniałam o namiocie. Od kiedy sama potrafiłam unieść miecz, zawsze chciałam trafić do królewskiej straży. To nie było, oczywiście, zbyt kobiece zajęcie, więc mama mnie zniechęcała, ale nigdy nie porzuciłam tego marzenia. Z tego, co wiedziałam, w straży była tylko jedna kobieta.
Regina Wayfeather.
Mówiono, że była dowódczynią całej straży. Chciałam podbiec i sprawdzić, czy przybyła do Sadzy, poprosić, żeby dotknęła mojego łuku na szczęście, ale czas uciekał, a przecież miałam po raz pierwszy kogoś pocałować. Poza tym mama zachowywała się dziwnie, więc z namiotu powinnam od razu pobiec do domu.
Wśliznęłam się do środka, kiedy strażnicy zsiadali z koni. Podekscytowane rozmowy wypełniły mi uszy. Spojrzałam w kierunku drugiego końca namiotu, gdzie stali wolni chłopcy. Spojrzenia moje i Nathaniala się spotkały; posłał mi uśmiech, a ja go odwzajemniłam.
– Arwen! – zawołała Kendal.
Przeszłam na prawo, gdzie wszystkie dziewczyny stały w długim rzędzie. Były ubrane w swoje najlepsze sukienki, podkreśliły oczy węglem, a usta czerwienią z buraków, podczas gdy ja miałam na sobie lniane spodnie i mokry warkocz, który mama próbowała upiększyć fiołkiem. Czułam się głupio. Kto przychodzi do namiotu w spodniach?
Łowcy.
Nigdy nie zapomnę głodu, który panował w domu przez następny rok po śmierci ojca w środku zimy. Ludzie z osady pomagali, jak mogli, ale żadna z nas nie przeżyłaby bez kogoś, kto by co księżyc polował lub pracował w kopalni. Tamtego roku założyłam swoje pierwsze wnyki i zaczęłam przynosić do domu małe upolowane zwierzęta. Szczury nie były zbyt pożywne, ale przynajmniej pozwoliły mojej mamie przeżyć żałobę – nie musiała na gwałt szukać nowego męża, żeby wyżywić rodzinę.
Potrząsnęłam głową, żeby odpędzić te wspomnienia.
Pani Brenna, która co roku prowadziła Dzień Miłości, wyszła na środek namiotu i odchrząknęła. Była człowiekiem, jedną ze szwaczek w osadzie. Szyła wszystkie suknie ślubne, więc w jej interesie było, żeby pierwsze pocałunki dały początek związkom na całe życie. Sama zawsze nosiła piękne suknie, które podkreślały jej piersi i rozpraszały wszystkich mężczyzn.
– Dziś być może spotkacie swoje przyszłe żony – zwróciła się do chłopaków, na co odpowiedzieli jej okrzykami i gwizdami. – Nie martwcie się, z czasem będą w tym coraz lepsi – dodała w stronę dziewcząt.
Wybuchnęłyśmy nerwowym śmiechem, a z drugiego końca namiotu dotarły do nas jęki urażonych chłopaków. Ustawiłam się dokładnie naprzeciwko Nathaniala, po czym świat zasłoniła mi opaska.
– Bez oszukiwania – powiedziała Kendal, mocno zawiązując mi materiał z tyłu głowy.
Powoli i ostrożnie spróbowałam unieść opaskę choć odrobinę, ale ktoś uderzył mnie w dłoń.
– Teraz wszystko w rękach Stwórcy – upomniała mnie pani Brenna, na co poczułam ucisk w żołądku.
– Niech wszyscy, którzy kochają, pójdą przed siebie i pocałują pierwszą osobę, której dotkną – oznajmiła stanowczym głosem.
Szuranie stóp wypełniło mi uszy. Wszyscy ostrożnie posuwaliśmy się naprzód z wyciągniętymi rękami. Chciałam zawołać Nathaniala, ale wyszłabym na zdesperowaną. Próbowałam spojrzeć w dół, żeby rozpoznać jego buty, ale Kendal zawiązała mi opaskę zbyt mocno. Nagle wpadłam na kogoś, a jego ramiona oplotły mnie w talii, żebym się nie przewróciła.
Serce podeszło mi do gardła.
To ten moment. Mój pierwszy pocałunek.
Modliłam się do Stwórcy, żeby to nie był dłubiący w nosie Vernon. Dłonią przesunęłam po jego piersi, żeby znaleźć twarz. Ciało zesztywniało pod moim dotykiem, na co prawie straciłam nad sobą kontrolę. Czy on się bał? Przesuwałam palcami po miękkim materiale i dotarłam do szyi. Zatrzymałam się, bałam się dotknąć twarzy. On trzymał dłonie na moich plecach nieruchomo jak posąg. Zwilżyłam usta. Zgodnie z tradycją to dziewczyny robiły pierwszy krok i całowały tego, kogo dotknęły; mogły się wycofać, jeżeli nie czuły się gotowe.
Czy to Nathanial? Chciał mnie pocałować czy wolał się wycofać? Podobno wszyscy chłopcy podglądali, a pani Brenna pozwalała im wiązać opaski luźno. Dzięki temu jeśli trafiali na dziewczynę, która im nie odpowiadała, mogli pocałować ją szybko i delikatnie, bez żadnych podtekstów. Tak jakby dali buziaka swojej mamie w dzieciństwie. Jeżeli jednak dziewczyna podobała się chłopakowi… podobno w takiej chwili mógł zawirować cały świat.
Chciałam, żeby mój świat zawirował. Mój ojciec zmarł tak młodo, więc w życie weszłam w spodniach, z ostrzem i łukiem – zostałam łowczynią. Lubiłam to zajęcie, ale z jego powodu nie byłam w oczach mężczyzn zbyt pociągająca.
Cholera, chciałam tego pocałunku.
Ze zdenerwowania poczułam ucisk w gardle. Przełknęłam ślinę i pochyliłam się naprzód, po czym zupełnie pękłam. Pod kciukami poczułam zarost i mocno zarysowaną linię żuchwy.
Ten mężczyzna na pewno nie był Nathanialem.
Zamarłam, spanikowana.
Nathanial miał dość dziecięco wyglądającą twarz, bez zarostu, a jego szczęka nie była aż tak mocno zarysowana.
Dotykając tej męskiej twarzy, zastanawiałam się, czy powinnam zrobić kolejny krok. Byłam tak nastawiona na pocałunek z Nathanialem, że teraz, kiedy wiedziałam, że to nie on trzyma mnie w ramionach, chciałam się wycofać. Nagle jednak poczułam jego usta na swoich. Złamał najważniejszą zasadę panującą w namiocie. Iskra przeszła po mojej skórze i westchnęłam, tak samo jak on – oboje wdychaliśmy wzajemne zaskoczenie. Żar spłynął po moim kręgosłupie i pochyliłam się ku mężczyźnie, pogłębiając pocałunek. Jego usta były miękkie i z początku niepewne, ale kiedy się rozchyliły, wsunęłam w nie swój język, tak jak radziła mi Kendal. Kiedy dotknął jego języka, usłyszałam cichy jęk, mój świat zawirował, poczułam, jak kąciki ust same mi się unoszą. Jego dłonie zakreśliły na moich biodrach niewielkie koła, po czym odwzajemnił to, co ja zrobiłam ze swoim językiem.
Na Stwórcę.
To był najlepszy pierwszy pocałunek, jakiego mogłam oczekiwać. Czułam w sobie żar, a serce trzepotało w piersi. Ciepłe, miękkie usta, które czułam na swoich, sprawiały, że wszystko we mnie wołało o więcej.
– Wystarczy, bo spalicie namiot – wtrąciła ze śmiechem Brenna. – Zdejmijcie opaski i poznajcie się, kochani.
W jednej chwili odsunął się ode mnie – usta, dłonie, ciepło, motyle. Czułam się, jakbym zanurzyła się w lodowatej wodzie. Zdarłam roztrzęsionymi rękami opaskę z oczu, ale zobaczyłam tylko ścianę namiotu.
Zniknął.
Poczułam ból w piersi. Gardło się zacisnęło i odchrząknęłam, próbując ukryć emocje. Czułam się tak, jakby porzucił mnie przy ołtarzu. Nie uciekało się z namiotu, chyba że pocałunek był fatalny i ktoś nie chciał być rozpoznany. Spojrzałam w lewo i ból stał się silniejszy. Nathanial pochylał się nad zarumienioną Ruby Ronaldson. Jej włosy czarne jak atrament opadały falami aż do pasa. Nathanial obejmował mocno jej biodra przez delikatny materiał zielonej sukienki. Ruby była piekarką, kobiecą, noszącą sukienki, umiejącą gotować – idealny materiał na żonę.
Miała wszystko, czego mi brakowało.
Świat rozpłynął się we łzach, które pojawiły się w moich oczach, ale zamrugałam, żeby się ich pozbyć. Chciałam jak najszybciej wyjść. To było głupie. Odwróciłam się i wyśliznęłam z namiotu, żeby znaleźć mamę. Wyglądała na tak wystraszoną, a ja musiałam czymś odwrócić swoją uwagę.
Żeby zapomnieć o pocałunku, który zmienił wszystko, i bolesnym pożegnaniu, które po nim nastąpiło.iedy weszłam do chaty, poczułam zapach potrawki z kuguara. Od razu zgłodniałam. Wzrok zatrzymał się jednak na plecaku podróżnym opartym o ścianę. Został wyczyszczony, spakowany, wyglądał na gotowy do drogi.
– Mamo, zaczynam się ciebie bać. Czemu spakowałaś mój plecak? Przecież dopiero wróciłam.
Włożyła moje brudne ubrania do kosza, po czym odwróciła się do mnie. W oczach miała łzy.
– Kazałam twojej siostrze pobawić się z Violet, żebyśmy mogły spokojnie się pożegnać.
Oczy prawie wyszły mi z orbit.
– Pożegnać? Nigdzie się nie wybieram. Byłam cały tydzień w drodze i dopiero wróciłam.
Nie wspominając już o tym, że właśnie zostałam porzucona w namiocie i teraz czułam się martwa w środku. Kimkolwiek był tamten mężczyzna, zamierzałam unikać go za wszelką cenę. Chciałam już tylko pójść do siebie, płakać, dopóki nie zasnę, a potem zostać w łóżku przez następne dwa dni.
Mama splotła palce, kręcąc głową. Jej ciemnobrązowe loki wirowały wokół jej twarzy.
– Jest coś, co ukrywałam przed tobą przez całe twoje życie, Arwen. Pewien mroczny sekret.
Poczułam lodowaty dreszcz. Oparłam się o krzesło, nieprzygotowana na to oświadczenie.
– O czym ty mówisz?
Podeszła do mnie, podniosła plecak i podała mi go.
– Musisz zniknąć, zanim znajdą cię ludzie króla.
Wzięłam od niej plecak, po czym upuściłam go na podłogę. Chwyciłam mamę za ramiona i spojrzałam jej głęboko w oczy.
– Co to za sekret?
To słowa, których nigdy nie chcesz usłyszeć od kogoś bliskiego. Teraz już traciłam głowę. Dlaczego miałabym uciekać przed ludźmi króla? Oni wyczuwali magię w ludziach, a we mnie nie było jej prawie w ogóle. Nie mieli powodu, żeby się mną interesować.
Mama westchnęła, a w jej oddechu czuć było szałwię i rozmaryn, co przypomniało mi dzieciństwo. Uwielbiała rzuć zioła, kiedy gotowała.
– Twój ojciec i ja… staraliśmy się o dziecko przez pięć zim. Znachor mówił jednak, że coś było nie tak z nasieniem.
Jej słowa cięły mnie jak ostrza, wywoływały ciarki. O czym ona mówiła?
– Jesteś moim dzieckiem. Moją córką – ciągnęła, chwytając moje przedramiona, jakby chciała mnie przekonać.
To sprawiło, że poczułam mdłości. Oczywiście, że byłam jej córką. Dlaczego mi to mówiła?
– Urodziła cię jednak inna kobieta.
Opuściłam ręce, wyrwałam się z jej uścisku i opadłam na krzesło. Nie mogłam złapać oddechu, który stał się płytki, urywany. Mama opadła przede mną na kolana, łzy spływały jej po twarzy.
– Powinnam była ci to powiedzieć wcześniej, ale nigdy nie było dobrego momentu. Nie chciałam, żebyś pomyślała, że nie jesteś moja.
Siedziałam tam przez dłuższą minutę w ciążącej wokół nas ciszy. Mama w końcu wstała i przysunęła sobie krzesło.
– Kim ona była? – spytałam; w końcu mogłam wziąć głęboki oddech i opanować narastającą panikę.
Mama przygryzła policzek.
– Podróżniczką. Była ubrana jak szlachcianka. Jedwab w jasnych kolorach wysadzany jadeitem. Wtedy jeszcze pracowałam w gospodzie.
Byłam szlachcianką? Czy to miała na myśli? Byłam w takim razie przynajmniej półdrakonidką, może nawet płynęło we mnie więcej smoczej krwi.
– Jak to się stało?
Nie rozpoznawałam swojego głosu. Musiałam się dowiedzieć wszystkiego jak najszybciej. Dziura w mojej piersi była teraz zbyt wielka, musiałam ją czymś wypełnić. Bałam się, że jeśli tego nie zrobię, zniknę. Mama przełknęła z trudem.
_Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji_