- promocja
- W empik go
Last Resort - ebook
Last Resort - ebook
Miałam go już nigdy więcej nie spotkać.
Poznaliśmy się w nocnym klubie. Zaczął mnie podrywać przy barze, a ja wprost nie mogłam oderwać od niego wzroku. Obłędnie przystojny, irytująco arogancki, ale pociągający jak diabli. Przy nim udało mi się nawet zapomnieć, że zaledwie parę godzin wcześniej rozstałam się z chłopakiem, i pozwoliłam sobie na chwilowe szaleństwo. Drinki z pewnością mi to ułatwiły…
Na jedną upojną noc.
Bez imion. Bez nazwisk.
Bez zobowiązań. Bez dalszego ciągu.
Najlepszy seks w moim życiu – ale to wszystko.
Takie przygodne znajomości nie są w moim stylu.
Następnego ranka przychodzę do pracy na stresującą rozmowę z naszym nowym klientem. I kogo widzą moje podkrążone, niewyspane oczy? Jego. A raczej trzech facetów, którzy wyglądają jak on. Trojaczki. W ramionach którego z nich wczoraj krzyczałam z rozkoszy?
I tak oto wylądowałam w tym rajskim miejscu, na Wyspach Dziewiczych, jako konsultantka firmy S.I.N., u boku jednego z braci, Callahana Sharpe’a. Moim zadaniem jest pomóc mu spełnić obietnicę, którą dał swojemu umierającemu ojcu – uratować przynoszący straty kurort i zająć się jego całkowitą metamorfozą. To trudny projekt, ale jeszcze trudniejsze jest trzymanie się zasady: nie sypiaj ze swoim szefem, bo masz zbyt wiele do stracenia…
Pierwsza część serii romansów o braciach Sharpe autorki bestsellerów „New York Timesa”.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67790-73-4 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sutton
O CZYM TAK ROZMYŚLASZ, SUTTON?
– Słucham? – mówię rozkojarzona i zmęczona jak cholera.
Powinnam być w świetnej formie, skoro chcę zrobić jak najlepsze wrażenie na nowym kliencie, ale warto było doprowadzić się do takiego stanu.
Roz, moja szefowa, obserwuje mnie z zaciekawioną miną i powtarza:
– Spytałam, o czym tak rozmyślasz.
Wyświetlają mi się w głowie obrazy minionej nocy. Przypominam sobie, jak stał między moimi rozchylonymi nogami, szepcząc: „Powiedz, czego chcesz”.
Jak zaciskał dłonie na moich udach.
Jak przesuwał językiem po mojej skórze.
Jak wszedł we mnie po raz pierwszy, a ja rozpływałam się w rozkoszy, jakiej nigdy wcześniej nie zaznałam.
Rzucam szefowej spojrzenie spłoszonej sarny i usiłuję wymyślić odpowiedź.
– Ja... yyy...
– Nie stresuj się. – Klepie mnie lekko po dłoni, błędnie interpretując moją powalającą elokwencję jako oznakę zdenerwowania, a nie bombardujących mnie wspomnień.
– Nie stresuję się.
To nie jest zgodne z prawdą.
Jakim cudem mam siłę się denerwować?
Rozglądam się po imponującym lobby i dochodzę do wniosku, że to jednak naturalna reakcja. Znajdujemy się na ostatnim piętrze drapacza chmur górującego nad Manhattanem i czekamy na ważne spotkanie biznesowe, podczas którego będą oceniane moje umiejętności.
Zresztą po ostatnich zakręconych dwudziestu czterech godzinach powinnam mieć teraz na drugie imię Panika. Najpierw dramatyczna rozmowa z moją najlepszą przyjaciółką, Lizzy. Potem niespodziewana decyzja Roz, by mianować mnie liderką tego projektu. Następnie moje nagłe zerwanie z Clintem. A na koniec pierwszy w życiu przygodny seks, po którym ciągle jeszcze nie ochłonęłam, odkąd obudziłam się parę godzin temu w pustym łóżku w pokoju hotelowym.
– Stresujesz się – powtarza Roz z uśmiechem, lustrując mnie wzrokiem ukrytym za ciemnymi okularami. – Posłuchaj. Wiem, że podjęłam tę decyzję w ostatniej chwili i zarzuciłam cię mnóstwem szczegółów, których nie zdążyłaś sobie przyswoić, ale nie mam wątpliwości, że świetnie sobie poradzisz. A gdybyś czegoś nie wiedziała, to po prostu improwizuj. – Mruga do mnie. – Jeśli masz być rzucona wilkom, przynajmniej udawaj, że umiesz wyć tak jak one. Wszyscy stosujemy tę metodę.
– Na razie oszczędzę ci mojego wycia – odpowiadam z uśmiechem. Myślę o dokumentach, nad którymi ślęczałam dziś rano, popijając espresso. Miejmy tylko nadzieję, że zapamiętałam najważniejsze szczegóły i sensownie się zaprezentuję podczas spotkania. Potem będę miała trzy dni i bardzo długą podróż samolotem, żeby nauczyć się na pamięć pozostałych informacji.
– Dasz sobie radę. Pamiętaj tylko, że nasi klienci nigdy nie są tak straszni, jak się na początku wydaje. Przyklej sobie uśmiech do twarzy i spoglądaj na mnie, jeśli będziesz potrzebowała mojej pomocy albo podpowiedzi.
Domyślam się, że chodzi jej o braci Sharpe z firmy Sharpe International Network lub S.I.N., jak powiedziała recepcjonistka przez telefon, gdy tutaj wchodziłyśmy – ale słowa Roz są całkowitym zaprzeczeniem tego, co twierdziła wcześniej. Wczoraj opowiadała, że ci faceci to skrajni perfekcjoniści, wymagający, ale sprawiedliwi. Niechętnie kiwam głową. Tylko to mogę zrobić, skoro jest już za późno, żeby się wycofać.
– Och, i muszę cię ostrzec, że oni są...
– Są już gotowi na spotkanie – oznajmia szykowna asystentka, idąc w naszą stronę i stukając obcasami o białą marmurową podłogę.
Wstajemy i ruszamy za nią. Wpatruję się w szew jej ołówkowej spódnicy i próbuję uspokoić nerwy, które zaczynają we mnie szaleć.
Dam radę.
Zrób coś dla siebie, Sutton.
Słowa Lizzy odbijają się echem w mojej głowie, gdy asystentka otwiera wysokie drzwi sali konferencyjnej. Roz wchodzi pierwsza, a ja podążam tuż za nią.
– Panowie – wita się z nimi Roz i staje z boku, żeby odsłonić mi widok na nich.
Nagle uginają się pode mną kolana.
Moje serce przestaje bić.
Rozdziawiam usta.
O cholera.
Przy przeciwnym krańcu stołu siedzi facet, który był ze mną – oraz na mnie i we mnie – ubiegłej nocy. Przenoszę wzrok na drugiego z nich i znowu przeklinam w duchu. Wyglądają jak sklonowani. Bliźniaki. Czy to się dzieje naprawdę? Spokojnie, to tylko nerwy i zmęczenie. Biorę drżący oddech i zauważam trzeciego mężczyznę. Wraca do stołu, niosąc kawę.
Kurwa mać.
Nie, to nie może się dziać naprawdę.
Jest ich trzech. Identyczne trojaczki. Wszyscy oszałamiająco przystojni. I wszyscy gapią się na mnie.
Jak Boga kocham, nie mam pojęcia, czyj zapach ciągle czuję w nozdrzach, czyj smak wciąż mam na języku.
– Witam – odzywa się ten pośrodku, w śnieżnobiałej koszuli i czerwonym krawacie. Jego uśmiech wydaje się wysilony, ale z domieszką ciepła i rozbawienia. – Przepraszam. Czyżby Roz cię nie ostrzegła? Wiemy, że to może być lekki szok, zobaczyć nas trzech za jednym zamachem.
– Przepraszam. Tak. – Ogarnij się. Potrząsam lekko głową. – Dzień dobry. – Z trudem przełykam ślinę, walcząc z rumieńcem, który wkrada się na moje policzki. – Nazywam się Sutton Pierce – mówię zdrętwiałym językiem. Po kolei patrzę im wszystkim w oczy. Nie jestem pewna, czy chcę dostrzec w spojrzeniu jednego z nich iskierkę rozpoznania, czy nie. – Bardzo mi miło.
Moją uwagę przyciąga ten po prawej, który śmieje się pod nosem. Jest ubrany w elegancką ciemnoszarą koszulę rozpiętą pod szyją. Podwinięte rękawy odsłaniają muskularne przedramiona i silne dłonie. Włosy ma lekko kręcone, nieco dłuższe niż bracia. Patrzę na jego ręce i zastanawiam się, czy to one wczoraj na zmianę odbierały mi dech w piersi i wydobywały okrzyki z moich ust.
– Cała przyjemność po naszej stronie.
Unoszę wzrok na jego twarz. Nasze spojrzenia się zderzają.
Czy to był on?
Mój umysł znów wypełniają wspomnienia ubiegłej nocy. Pamiętam, jak klęczałam i patrzyłam w jego bursztynowe oczy, biorąc do ust jego twardego, grubego członka. Jak zagryzał dolną wargę, gdy we mnie wchodził. Jak pieścił mnie językiem między udami. Jak dzięki niemu poczułam coś, czego nigdy wcześniej nie poznałam. Nawet nie wiedziałam, że mogę się tak czuć.
Te sceny układają się w film wyświetlany w mojej głowie.
Film, którego nie mogę zatrzymać.
Więc stoję tutaj, jednocześnie podniecona, zdezorientowana i całkowicie oniemiała, a oni mnie obserwują i oceniają. Puszczam w myślach soczystą wiązankę.
– Proszę usiąść – mówi ten po lewej. Patrzę na jego białą koszulę, ciemnoszarą kamizelkę i żółty krawat. Ma te same oczy. Te same włosy. Ten sam uśmiech.
I ma przed sobą kubek na wynos ze Starbucksa.
To musi być on. Prawda?
Ogarnij się. Zachowuj się normalnie, jakbyś wcale nie zgadywała, z którym przeżyłaś najlepszy seks w życiu.
– Dziękuję – mruczę i siadam obok Roz, dotkliwie świadoma tego, że w tej chwili jeden z tych mężczyzn rozbiera mnie wzrokiem. Z całych sił staram się na nich nie patrzeć, nie przypominać sobie żadnych fizycznych szczegółów, żeby rozgryźć, z którym się przespałam. Mogłabym też wczołgać się pod stół i umrzeć ze wstydu.
Zamiast tego skupiam się z absurdalną intensywnością na wyciąganiu z torby notesu i długopisu do sporządzania notatek.
– Ja jestem Fordham Sharpe – przedstawia się ten w żółtym krawacie i kamizelce. – Mów do mnie Ford. A to jest Ledger. – Wskazuje na brata siedzącego pośrodku, tego z czerwonym krawatem pod szyją. – A to jest Callahan. – Ten w szarej koszuli, bez krawata, unosi rękę i kiwa głową.
– Później będziemy cię egzaminować – informuje mnie Callahan. Nasze spojrzenia krzyżują się na chwilę. To ty jesteś Johnnie Walker?
– Nie martw się – mówi Ledger, odciągając mnie od gorączkowych myśli. – Im dłużej będziesz z nami pracowała, tym łatwiej będziesz nas rozróżniać. Naprawdę każdy z nas jest inny.
Callahan prycha rozbawiony.
– On jest najmłodszy – wtrąca Ford z uśmieszkiem, a Callahan przewraca oczami. – Staramy się nie mieć mu tego za złe.
Wszyscy trzej się uśmiechają, a ja mogłabym przysiąc, że nawet Roz obok mnie wzdycha, zachwycona czystym pięknem, jakie ucieleśniają bracia Sharpe.
– To co, zaczynamy?ROZDZIAŁ DRUGI
Sutton
Dwadzieścia cztery godziny wcześniej
DZISIAJ O DZIESIĄTEJ W COQUETTE.
– Zaliczyłaś aż taki awans społeczny? – rzucam żartobliwie. Coquette to w tej chwili najmodniejszy adres na klubowej mapie miasta, ale żeby dostąpić zaszczytu przebywania w tym lokalu, trzeba albo znać kogoś ważnego, albo być kimś ważnym. – Jak załatwiłaś sobie wejściówki, czy co tam trzeba mieć, żeby cię wpuścili?
– Możliwe, że umawiam się z jednym z tamtejszych menadżerów.
Unoszę brwi, chociaż wcale nie jestem zdziwiona. To typowa akcja w stylu Lizzy. Ona ma talent do bycia z właściwymi ludźmi w odpowiedniej chwili. Jak magnes przyciąga do siebie szczęśliwe zdarzenia i dobrą zabawę.
– Więc? Idziesz z nami? To byłby nasz pierwszy babski wieczór od niepamiętnych czasów.
– Nie mogę – szepczę do telefonu i wychylam się ze swojego boksu w kącie biura, chcąc sprawdzić, czy nikt mnie nie słyszy. Ani nie widzi skrzywionej miny, którą reaguję na pytanie mojej najlepszej przyjaciółki.
Niepotrzebnie odebrałam połączenie. Zwłaszcza że sytuacja między nami od paru miesięcy była bardzo napięta.
– Wiadomo. – Lizzy wzdycha z rezygnacją. Ten odgłos świetnie oddaje nastrój, w jakim się znajduję od dłuższego czasu.
– Co to miało znaczyć?
– To oznaczało: Kiedy ostatni raz Clint, twój pan i władca, spuścił cię z oczu? Na miłość boską, to jest babski wieczór. Naprawdę jesteś jego własnością przez okrągłą dobę?
– Lizzy, nie o to chodzi.
– Właśnie o to, Sutton. Ten dupek może wychodzić, kiedy chce, i imprezować, kiedy chce, ale, o dziwo, tobie nie przysługuje takie prawo, bo w każdej chwili może się okazać, że on ciebie pilnie potrzebuje. Sam może przyjmować kolejne awanse i wspinać się po szczeblach kariery w korpo, natomiast w momencie, gdy ty pomyślisz o zrobieniu tego samego, on robi wszystko, żebyś podała w wątpliwość swoje umiejętności i zaprzepaściła podobne szanse. Cholera, on nawet pomaga ci wybierać kiecki na jego firmowe przyjęcia, na których następnie publicznie cię upokarza, mówiąc, że dokonałaś złego wyboru. – Lizzy wydaje z siebie odgłos frustracji, a ja czuję, jak łzy pieką mnie w oczy.
W ubiegłym miesiącu wyżaliłam się przed nią i wiedziałam, że będę tego później żałowała. Zadzwoniłam do niej w chwili słabości, a teraz wszystko, co wtedy powiedziałam, ona oczywiście wykorzystuje przeciwko mnie.
Z jednej strony pragnę od niej wsparcia, a z drugiej czuję potrzebę, by stanąć w obronie Clinta i własnej dumy. To drugie zwycięża.
– Jestem w pracy. Nie mogę teraz rozmawiać na ten temat.
– Zawsze znajdziesz jakieś usprawiedliwienie, żeby o tym nie gadać. I zawsze masz wymówkę, żeby go bronić. – W jej głosie pobrzmiewa błagalna nuta, ale udaję, że tego nie słyszę. – Spójrz na siebie. W pracy codziennie dajesz czadu, jesteś totalnym kozakiem... i domyślam się, że to jest jedyna część twojego życia, której on nie może tknąć oraz na którą nie może wpłynąć.
– Lizz...
– Nie chcę cię ranić, ale ty po prostu tego nie widzisz. – Wzdycha ciężko, gdy nie odpowiadam. – Wiem, że go kochasz, ale to nie jest miłość. On sprawuje nad tobą obsesyjną kontrolę. Żeruje na twojej niskiej samoocenie. Ciągnie cię w dół.
– To nieprawda – szepczę bez krzty przekonania.
– Zgasił w tobie ostatnią iskierkę. Całkowicie stłamsił osobowość mojej najlepszej przyjaciółki i nie będę się na to dłużej godziła. Przez dwa lata siedziałam bezczynnie i patrzyłam, jak cię stopniowo ubywa, jak znikasz, podczas gdy on ciągnie za sznureczki, którymi tobą steruje. Zaciska je coraz bardziej, a ja już tego nie zniosę. Wolę zniszczyć naszą przyjaźń, wygarniając ci brutalną prawdę, niż pozwolić, żebyś stała się cieniem osoby, którą kiedyś znałam.
– Powiedziałam, że nie mogę teraz o tym rozmawiać.
Mimo to się nie rozłączam.
Nawet nie próbuję.
Bo wiem, że Lizzy ma rację. Nic, co przed chwilą z siebie wyrzuciła, nie jest dla mnie nowością. Prawdę mówiąc, są to rzeczy, które sama sobie powtarzam. Rzeczy, o których myślę wieczorami, gdy siedzę samotnie w domu, bez Clinta, bo znowu gdzieś go wywiało. Dotarłam nawet do punktu, w którym przyznałam się sama przed sobą, że nasz związek jest niezdrowy. Że nasze rozmowy o małżeństwie i przyszłości to tylko głupie gadanie. Wiem, że nie mogę wiecznie w tym trwać, ale na razie nie jestem na tyle silna, by odejść.
A może jestem?
Ta myśl jest jak cios prosto w klatkę piersiową. Przez chwilę nie mogę oddychać, podczas gdy Lizzy dalej nawija mi do ucha.
Czy on aż tak mnie stłamsił, zniewolił? Tak bardzo, że świadomość, jak strasznie mnie potrzebuje, przysłania mi myśli o własnym samopoczuciu? Że jego ciągła śpiewka o tym, jak rozpadłby się bez mojej obecności, bez mojej opieki, stała się ważniejsza niż to, kto troszczy się o mnie?
A mimo to recytuję jak automat:
– Lizzy, on mnie potrzebuje.
– Nawet nie waż się myśleć, że bez ciebie jego świat by się zawalił – odpowiada. – To jest dorosły chłop, który potrafi zadbać o siebie. Zmanipulował cię. Perfidnie wpoił przekonanie, że jeśli kiedykolwiek go opuścisz, rozpadnie się na kawałki. To jego problem, a nie twój.
– To nie jest takie proste, jak myślisz. – Czuję zażenowanie, że w ogóle wypowiadam te słowa, ponieważ jestem w połowie drogi między dwudziestką a trzydziestką i powinnam mieć uporządkowane życie. Lizzy wie o moim astronomicznym długu studenckim, ale nie ma pojęcia o moich prawie nieistniejących oszczędnościach. Nie stać mnie na wynajmowanie mieszkania w pojedynkę w Nowym Jorku.
Krzywię się pod nosem.
To nie jest wystarczający powód, żeby ciągnąć związek z Clintem.
Boże. Czy tylko dlatego z nim zostałam?
– Wiem, że to nie jest proste. Przeciwnie, to jest piekielnie trudne, bo zdążył cię już tak wyniszczyć i wytresować, żebyś wierzyła, że nie możesz tego zrobić.
– Mieszkamy razem. Nie mogę się po prostu spakować i wyprowadzić.
– Możesz, Sutt. Naprawdę możesz się po prostu spakować i wyprowadzić. Już ci mówiłam, że chętnie cię przygarnę, dopóki nie wykombinujesz, co dalej. Ta oferta jest nadal aktualna.
– Dziękuję – odpowiadam szeptem. Jej słowa są jak krzyk w mojej głowie, który zagłusza przygniatający lęk, że Clint uczynił mnie swoją własnością już dawno temu; dawniej, niż chcę się do tego przyznać.
To dziwne uczucie: wiedzieć, co jest słuszną decyzją, i chcieć ją podjąć, ale jednocześnie paść ofiarą poczucia winy i wstydu, które powstrzymują mnie przed zrobieniem tego kroku.
– Tęsknię za przyjaciółką, która tańczyła ze mną na barze i dzwoniła o trzeciej w nocy, żeby wyskoczyć na lody, bo pracowała do późna i stęskniła się za mną. Tęsknię za twoim śmiechem i poczuciem humoru. Nigdy mu nie wybaczę, że ukradł ci to wszystko. Sutt, po prostu tęsknię za prawdziwą tobą.
Kaszlę, próbując powstrzymać szloch wzbierający w mojej piersi, i w pośpiechu przemykam przez biuro do łazienki, żeby się schować i odzyskać równowagę.
– Lizz... – Mój zdławiony głos odbija się echem po pustym, wykafelkowanym pomieszczeniu, gdy zamykam za sobą drzwi. – Ciągle tu jestem. Ciągle jestem sobą. Jestem.
– A ja ciągle cię kocham.
Jej słowa łamią mi serce.
– Muszę już lecieć.
Opieram się plecami o drzwi i osuwam na podłogę. Z moich oczu płyną łzy. Poddaję się fali emocji, która mnie zalewa, obezwładnia.
Ona ma rację.
Tak, Lizzy ma rację, a ja jestem przerażona. Czy właśnie ta chwila jest przysłowiową kroplą przelewającą czarę goryczy?
Czy chcę, żeby nią była?
Mój płacz przybiera na sile, gdy siadam w stylu niegodnym damy na kosztownej marmurowej podłodze i pozwalam sobie przez moment użalać się nad sobą, a następnie próbuję przetrawić wszystko, co usłyszałam od Lizzy w tak dosadnej, brutalnej formie.
Mój telefon brzęczy. Dostaję wiadomość.
LIZZY: Jak się czujesz?
JA: Przeżyję.
LIZZY: Kocham cię. Chcę tylko tego, co dla ciebie najlepsze.
Pociągam nosem. Łzy rozmywają mi ekran. Ocieram je wierzchem dłoni, biorę głęboki wdech i wystukuję na klawiaturze najtrudniejsze pytanie, jakie kiedykolwiek zadałam.
JA: Jak mam zmienić swoje życie?
LIZZY: Małymi kroczkami. Nie jesteś sama. Zacznij od zrobienia czegoś dla siebie. Jakiejś jednej rzeczy. Już dzisiaj. Przysięgnij.
JA: Przysięgam.
Wpatruję się w ekran, w swoją obietnicę i czuję, jak łzy ustają, a moja determinacja się umacnia.
Zrób coś dla siebie.
Jedną rzecz.
Dam radę.
Podnoszę się z podłogi, ocieram łzy z policzków zimnym ręcznikiem i uświadamiam sobie, że w idei akceptacji tkwi wielka siła. Że w momencie, gdy patrzysz prawdzie w oczy i mierzysz się z rzeczami, przed którymi uciekałaś, zaczynasz zdobywać nad nimi władzę.
– Wszystko w porządku?
Rzucam szybkie spojrzenie na Melissę, koleżankę, obok której siedzę w pracy, i kiwam głową.
– Tak. Moje alergie dają mi w kość.
– Na pewno? – Przygląda mi się uważniej, a ja zmuszam się do uśmiechu. Zakrywanie opuchniętych oczu jedynie nasiliłoby jej podejrzenia.
– Tak. Raz na jakiś czas mam z tym problem. – Wzruszam nonszalancko ramionami, jakbym przed chwilą nie ryczała na podłodze w łazience, kwestionując wszystkie swoje życiowe decyzje. – Co się dzieje?
– Szukałam cię. Roz chce się z tobą zobaczyć.
Spoglądam na nią zdziwiona.
– Ze mną? Dlaczego?
Moja szefowa nigdy nie wzywa do siebie pracowników, chyba że jakiś podwładny ma kłopoty albo zostanie zwolniony. Czy ktoś słyszał mnie w łazience? Słyszał, jak prowadzę prywatną rozmowę telefoniczną w czasie pracy? Czy zostanę...
– Nie mam pojęcia, ale na twoim miejscu nie kazałabym jej długo czekać – odpowiada Melissa.
Po kilku minutach już siedzę w szklanym pałacu, który właścicielka firmy Resort Transition Consultants, Roz, nazywa swoim gabinetem. Okna sięgające od podłogi do sufitu teoretycznie powinny ukazywać panoramę Manhattanu, ale tak naprawdę dają widok głównie na inny pobliski wieżowiec. Pocieram wilgotnymi od potu dłońmi o spodnie i modlę się w duchu, żeby nie zauważyła żadnych śladów mojego niedawnego załamania nerwowego albo nie uznała moich zaczerwienionych oczu za oznakę tego, że piję w pracy czy coś w tym stylu.
Siedzi naprzeciwko mnie. Tradycyjnie ma na sobie czarny sweter i okulary w czarnych oprawkach, a do tego fryzurę pixie cut. Przygląda mi się uważnie.
– W ostatniej chwili wpadł nam nowy, pilny projekt.
– Świetnie – odpowiadam. W środku jednak jęczę, bo już jesteśmy maksymalnie zawaleni pracą.
– Tak, zwłaszcza że współpraca z tak prestiżowym klientem to dla nas zupełnie nowy poziom działalności. Samo wynagrodzenie za ten projekt sprawia, że warto się go podjąć, a rozgłos i reputacja, jakie zdobylibyśmy dzięki udziałowi w tym przedsięwzięciu, byłyby rzeczą zupełnie bezcenną. – Wykrzywia wargi w uśmiechu, a ja jestem pewna, że gdybym nie siedziała tu przed nią, zacierałaby ręce, przeliczając w myślach pieniądze, które wpłyną na konto firmy. – Jedynym minusem jest to, że oczekuje się od nas, żebyśmy natychmiast zapoznali się ze wszystkimi szczegółami dotyczącymi sytuacji, byli gotowi do pracy i obecni na miejscu za pięć dni.
– Rozumiem – mówię tylko po to, żeby coś odpowiedzieć, bo choć wszyscy uwielbiamy pracować dla Roz, ona jest najbardziej rozmiłowana w słuchaniu własnego głosu.
Ale pięć dni? To jakiś obłęd!
– Nasz klient niedawno nabył znajdującą się na Wyspach Dziewiczych nieruchomość, która kiepsko prosperuje. Jest położona w świetnej lokalizacji, pięknej i malowniczej, ale boryka się z pewnymi problemami.
– Jak to zwykle bywa.
– I tutaj do akcji wkraczamy my. – Uśmiecha się promiennie. – Zostaliśmy zatrudnieni, żeby pojechać na miejsce, zidentyfikować te problemy oraz pomóc właścicielom przekształcić ten ośrodek w coś pięknego.
I mamy się przygotować do tego zadania w pięć dni? Serio?
A jednak pobyt na Wyspach Dziewiczych brzmi zachęcająco. Wiele dałabym za to, żeby się wyrwać ze swojego normalnego życia i całkowicie poświęcić pracy, a jednocześnie spróbować uporządkować moje osobiste sprawy.
– To brzmi jak świetna szansa dla firmy.
– Nawet nie masz pojęcia. – Macha ręką, żeby dać mi znać, że ona ma. – Kto odrzuciłby możliwość pracy w rajskiej krainie przez parę miesięcy? Cholera, gdybym tylko mogła, sama wzięłabym ten projekt, ale muszę siedzieć tu na miejscu i pilnować interesu.
– Więc... – próbuję zgadnąć, o co właściwie Roz mnie prosi bez ubierania tego w słowa – chcesz, żebym pomogła Gwen w przygotowaniach, skoro ona jest teraz zajęta nieruchomościami Rothschilda, tak? – Chodzi mi o starszą konsultantkę, do której jestem przydzielona przy większości projektów. Mówiąc „przydzielona”, mam na myśli to, że odwalam za nią całą robotę, a ona zbiera pochwały.
– Nie tym razem.
– Więc czego potrzebujesz?
Przesuwa parę rzeczy na biurku, po czym podnosi wzrok i patrzy mi w oczy.
– Wiem, że marnuję czas na tę rozmowę, skoro już kiedyś podkreślałaś, że nie czujesz się gotowa na obowiązki wykraczające poza rolę asystentki konsultanta, ale i tak zapytam. Sutton, czy byłabyś zainteresowana tym projektem?
– Oczywiście. Tak jak wspominałam, chętnie pomogę w każdy możliwy sposób.
– Wiem, że pomożesz, ale nie o to cię proszę – odpowiada z uśmiechem. – Czy chciałabyś kierować tym projektem?
Przez chwilę wpatruję się w nią osłupiała i oniemiała.
– „Kierować” w sensie... kierować?
– Tak. Być liderką tego projektu. Główną konsultantką współpracującą z klientem i podejmującą wszystkie decyzje.
– Na Wyspach Dziewiczych?
– Tak, tam się znajduje ośrodek.
Głośno przełykam ślinę. Moje dłonie prawie ociekają potem, a serce galopuje jak szalone.
– Masz świadomość, że nigdy wcześniej nie pracowałam przy tak dużym projekcie? A co dopiero mówić o kierowaniu taką operacją? Dotychczas dostawałam jedynie zlecenia z małym budżetem, obarczone niskim ryzykiem. Nie było mowy o żadnych luksusowych ośrodkach, nieskończonych funduszach i przedsięwzięciach, które wymagają dziesięciokrotnie większego doświadczenia niż moje. To znaczy, bez wątpienia dałabym sobie radę i zrobiłabym wszystko zgodnie z preferencjami klienta, ale to ogromne ryzyko mianować mnie liderką.
– Tak, jestem tego świadoma. – Roz kiwa głową i rzuca mi pełny otuchy uśmiech. – Ale wiem również, że kiedyś będziesz musiała się nauczyć samodzielnego kierowania projektem i może właśnie pojawiła się ku temu idealna okazja. Najlepszą szkołą jest praktyka. Wszystko, czego się nauczyłam o tej branży, wzięło się stąd, że byłam zmuszona wychodzić poza swoją strefę komfortu.
Roz zdaje się jednak zapominać, że mój brak doświadczenia mógłby się skończyć dla firmy kompromitacją, gdybym coś spieprzyła i zaprzepaściła szansę współpracy z tym niezwykle prestiżowym klientem.
– Jeśli to zlecenie jest tak ważne, to dlaczego nie wybierzesz któregoś ze starszych konsultantów? Z przyjemnością dokończyłabym za tę osobę to, nad czym już zaczęła pracować.
– Ponieważ nasz klient poprosił o oddaną specjalistkę, która skupi się całkowicie na ich projekcie i niczym innym.
– Czyli mają wysokie wymagania.
– Kiedy funkcjonujesz na takim poziomie sukcesu jak oni, możesz mieć dowolne życzenia i żądania. Po co mieliby się ograniczać, skoro ludzie oddaliby wszystko za możliwość wpisania sobie współpracy z nimi do CV.
Wpatruję się w moją szefową. W głowie kłębi mi się milion pytań. Dlaczego ja? A jeśli nawalę? A jeśli, jeśli, jeśli... Mimo wszystko zdaję sobie sprawę, że nie złożyłaby mi tej propozycji, gdyby nie była pewna moich umiejętności.
– A druga część mojej odpowiedzi – odzywa się, gdy ciągle milczę – jest taka, że wierzę w ciebie, Sutton. Nie tylko szybko się uczysz i masz dobre pomysły, ale też uważnie śledzę twoje poczynania. Gwen cały czas opowiada mi o tym, jak się poświęcasz i pomagasz przy jej projektach, więc myślę, że to najwyższy czas, żebyś uwolniła swój pełny potencjał. Oczywiście to zlecenie wiązałoby się z podwyżką, zakwaterowaniem w kurorcie na czas pobytu oraz perspektywą awansu po ukończeniu projektu. – Patrzymy sobie w oczy. – Nie chcę wywierać na tobie presji i zmuszać cię do zgody. Naprawdę nie chcę, żebyś przyjęła to zadanie z poczucia obowiązku, a potem była nieszczęśliwa, ponieważ to się odbije niekorzystnie na twojej pracy. Z drugiej strony, jeśli dalej będziesz odrzucała takie okazje, zablokujesz sobie drogę dalszego rozwoju w naszej firmie. – Obdarza mnie łagodnym, zachęcającym uśmiechem, a ja czuję, jak adrenalina zaczyna krążyć w moich żyłach. – Więc co ty na to?
Zrób coś dla siebie. Jedną rzecz. Dzisiaj.
Gdy poprzednim razem Roz poprosiła mnie o udział w projekcie, który byłby dla mnie okazją do rozwoju, wymyśliłam długą listę wymówek, dlaczego nie mogę się zgodzić, a tak naprawdę chodziło o to, żebym, broń Boże, nie prześcignęła Clinta w robieniu kariery. Powiedział, że dobrze postąpiłam, bo tylko bym się ośmieszyła i narobiła wstydu firmie, a co najgorsze – jemu. Później tamtego wieczoru płakałam pod prysznicem, żeby mnie nie słyszał. Czułam, że zawiodłam samą siebie, jednocześnie wmawiając sobie nadaremnie, że podjęłam słuszną decyzję.
Najwyższy czas, żebyś uwolniła swój pełny potencjał.
O mój Boże. Jak mogłam to sobie zrobić? Przecież wymiatam w swojej pracy.
Krew szumi mi w uszach, ale wraz z każdym uderzeniem serca wzbiera się we mnie odwaga. Spoglądam na Roz i odpowiadam z uśmiechem:
– Tak, jestem bardzo zainteresowana.
Na twarzy Roz odmalowuje się zaskoczenie.
– Naprawdę?
Biorę drżący oddech i przytakuję.
– Tak. To byłaby dla mnie wspaniała szansa. – Małe kroczki. – Boję się, ale melduję pełną gotowość.
– Wszystkie dobre rzeczy w życiu powinny budzić w nas trochę niepokoju. Dzięki temu wiesz, że naprawdę żyjesz.
Osiemnaście godzin temu
– Sutton? Kochanie! – mówi Lizzy i wpatruje się we mnie, gdy stoję przed jej drzwiami, z torbami przy stopach i zagubioną miną.
– Miałaś rację. – Mój głos jest ledwie słyszalnym szeptem. Patrzę na moją najlepszą przyjaciółkę, nie mówiąc nic więcej, ale ona wie, dlaczego tutaj jestem i czego dokładnie potrzebuję. Wprowadza mnie do mieszkania i po prostu mocno przytula.
– Wszystko będzie dobrze – powtarza cichym, kojącym głosem, gdy tak stoimy wtulone w siebie. Odnoszę wrażenie, jakbym pierwszy raz od bardzo dawna wreszcie mogła oddychać. – Co się stało?
Mówię jej o propozycji Roz. O tym, że przyjęłam to zadanie, chcąc pozostać wierna obietnicy, jaką dałam Lizzy – żeby zrobić coś dla siebie. A potem opowiadam, jak wróciłam do domu, przekazałam wieści Clintowi, a on wybuchł.
Z początku zachowywał się spokojnie, chociaż nie szczędził kąśliwych komentarzy. Sądziłam, że potrzebuje trochę czasu, żeby oswoić się z tą wizją. Cholera, podsunęłam nawet pomysł, żeby poleciał razem ze mną na Wyspy Dziewicze i pracował stamtąd zdalnie. Ale im bardziej tłumaczyłam, że jestem podekscytowana perspektywą tego wyjazdu, on tym bardziej się wściekał. Wpadł w furię, uderzał pięściami w ściany, robiąc w nich dziury, obrzucał mnie obelgami, wbijał mi szpileczki.
A potem nastąpił chłodny spokój.
– Beze mnie zawsze będziesz nikim, Sutton. – Jego opanowany głos przyprawia mnie o dreszcz. – Oboje o tym wiemy. Ale śmiało, leć tam, leć, jeśli tak bardzo chcesz przeżyć porażkę. Pamiętaj tylko, że w następny piątek idziemy na kolację z moim szefem. Dopilnuj, żeby wrócić do tej pory, bo gorzko pożałujesz, jeśli narobisz mi wstydu.
– Koniec z nami, Clint – powtarzam już chyba dziesiąty raz w ciągu ostatnich dziesięciu minut. Jakim cudem wcześniej nie słyszałam tych zawoalowanych pogróżek? Dlaczego zawsze byłam posłuszną owieczką zamiast mu się postawić?
Uśmiecha się szyderczo. Uniesiona brew to oznaka, że kwestionuje powagę moich słów o końcu tego związku.
Moją jedyną reakcją jest wrzucenie wszystkiego, co mam w zasięgu ręki, do torby podróżnej. Jestem zbyt roztrzęsiona i urażona, żeby porządnie się spakować i wziąć to, czego najbardziej potrzebuję, ale nie mogę się ani na chwilę zatrzymać, zawahać, bo jeśli to zrobię, on wykorzysta okazję i będzie chciał mi udowodnić, że tak naprawdę nie mam na myśli tego, co powiedziałam.
Że tak naprawdę to nie jest nasz koniec.
– Zobaczysz, że wrócisz. Nie ma szans, żebyś przeżyła sama, beze mnie. Kto cię będzie trzymał za rączkę i naprawiał błędy, które ciągle popełniasz? – Przesuwa wzrokiem po moim ciele i kręci głową z niesmakiem. – Ale bądź gotowa płaszczyć się przede mną i przepraszać. – Śmieje się obleśnie. – Jedyne, co tym wszystkim osiągniesz, to uświadomisz sobie, że jestem najlepszą rzeczą, jaka ci się przytrafiła.
– To było tak, jakbym pierwszy raz w życiu wyraźnie dostrzegła to, co robi, i usłyszała to, co mówi. Ale w tamtej chwili czułam się tak pozbawiona emocji, że w końcu zrozumiałam wszystko, o czym zawsze mówiłaś – wyjaśniam, kręcąc głową. – Zauważyłam jego obsesję na punkcie kontroli. Potrzebę pozbawiania mnie poczucia wartości. Próbę przycięcia mojej osobowości tak, żeby zmieściła się w jego szufladce jako jego prywatna własność.
Lizzy siedzi obok mnie na kanapie, ściska moją dłoń i kiwa głową.
– Więc wyszłaś.
Przytakuję.
– Powiedziałam, że to koniec. Że już nas nie ma. A potem – wzruszam ramionami – spakowałam parę toreb, przez jakiś czas krążyłam samochodem bez celu, aż wreszcie wylądowałam tutaj.
– I jak się teraz czujesz po tym wszystkim?
Wykrzywiam usta i próbuję obudzić w sobie jakieś emocje. Powinnam coś czuć, prawda? Cokolwiek. Powinnam krzyczeć, wrzeszczeć i wariować, bo właśnie zerwałam z facetem, z którym byłam dwa lata, ale nie czuję niczego oprócz zmęczenia. Normalnego, kompletnego wyczerpania.
Nie, to nieprawda.
Potrafię znaleźć w sobie jedną jedyną emocję.
– Czuję ulgę. – Patrzę na Lizzy i uśmiecham się słabo. – Absolutną ulgę. I nic więcej.
– To chyba powinno ci wystarczyć, żeby wiedzieć, że postąpiłaś słusznie.
Tak, wystarcza.
Jestem pewna, że prędzej czy później będę opłakiwała utratę tego, co do tej pory było sednem mojej egzystencji. Czyli utratę... czego? Nie mam całkowitej pewności, bo w ciągu tych dwóch lat uzbierało się tak niewiele dobrych wspomnień, że z trudem usiłuję przywołać chociaż jedno, które nie wiązało się z tym, że coś dla Clinta poświęciłam albo coś przemilczałam.
Zatapiam się w kanapie, opieram głowę i zamykam oczy, żeby objąć umysłem tę chwilę.
Chwilę, która – wiedziałam o tym – od jakiegoś czasu nadchodziła, ale brakowało mi odwagi, żeby wyjść jej naprzeciw.
Jedno jest pewne. Ewidentnie się odsunęłam i odcięłam od Clinta już dużo wcześniej, a nie dopiero dzisiaj. Mój brak emocji to nie wynik szoku. To raczej oznaka, że zrobiłam coś, co powinnam była zrobić dawno temu. Gdzieś czytałam, że kobiety porzucają swoich partnerów emocjonalnie, zanim odejdą fizycznie. A ja właśnie potwierdziłam tę teorię.
Odzyskałam siebie.
Zrobiłam to.
Wreszcie.
I już mam do siebie żal, że tak długo zwlekałam.
Piętnaście godzin temu
Stoję w drzwiach łazienki i obserwuję, jak Lizzy przykleja sobie sztuczne rzęsy. Jej makijaż jest perfekcyjny, jej włosy są olśniewające. W kącie wisi obcisła, błyszcząca sukienka, której cekiny odbijają światło, zdobiąc cały pokój migotliwymi plamkami.
– Zakładanie ich to chyba prawdziwe utrapienie – mruczę, wskazując na sztuczne rzęsy pomiędzy jej palcami.
– Po jakimś czasie nabierasz wprawy. – Lizzy odwraca się i ciągnie mnie za rękę, żebym stanęła bliżej niej. – Tobie też założę.
– Nie warto ich na mnie marnować, nie sądzisz?
– Jeśli pójdziesz z nami, to nie będzie mowy o marnowaniu. – Chwyta mnie za obie dłonie i ściska. – Zdaję sobie sprawę, że w tej chwili nie czujesz się najlepiej, ale może odrobina czasu spędzonego w babskim towarzystwie oraz terapia koktajlowa poprawią ci nastrój.
– Nie wiem – mamroczę. – Czy to...
– Czy co? Czy to będzie źle wyglądało, jeśli po dwóch latach odmawiania sobie wszystkiego w końcu wyjdziesz i trochę się rozerwiesz? – Teatralnie przewraca oczami. – Pewnie, że nie. Ludzie ciągle robią takie rzeczy. Chodź. Ubierz się i pójdziesz ze mną. Mam dla ciebie idealną kieckę. I będziesz mogła wrócić w każdej chwili, kiedy tylko zechcesz. – Przyciąga mnie do siebie i przytula z jedną doklejoną rzęsą na powiece. – Chcieć poczuć, że żyjesz, to nic złego, Sutton.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------