Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Last Resort - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Last Resort - ebook

Miałam go już nigdy więcej nie spotkać.
Poznaliśmy się w nocnym klubie. Zaczął mnie podrywać przy barze, a ja wprost nie mogłam oderwać od niego wzroku. Obłędnie przystojny, irytująco arogancki, ale pociągający jak diabli. Przy nim udało mi się nawet zapomnieć, że zaledwie parę godzin wcześniej rozstałam się z chłopakiem, i pozwoliłam sobie na chwilowe szaleństwo. Drinki z pewnością mi to ułatwiły…
Na jedną upojną noc.
Bez imion. Bez nazwisk.
Bez zobowiązań. Bez dalszego ciągu.
Najlepszy seks w moim życiu – ale to wszystko.
Takie przygodne znajomości nie są w moim stylu.
Następnego ranka przychodzę do pracy na stresującą rozmowę z naszym nowym klientem. I kogo widzą moje podkrążone, niewyspane oczy? Jego. A raczej trzech facetów, którzy wyglądają jak on. Trojaczki. W ramionach którego z nich wczoraj krzyczałam z rozkoszy?
I tak oto wylądowałam w tym rajskim miejscu, na Wyspach Dziewiczych, jako konsultantka firmy S.I.N., u boku jednego z braci, Callahana Sharpe’a. Moim zadaniem jest pomóc mu spełnić obietnicę, którą dał swojemu umierającemu ojcu – uratować przynoszący straty kurort i zająć się jego całkowitą metamorfozą. To trudny projekt, ale jeszcze trudniejsze jest trzymanie się zasady: nie sypiaj ze swoim szefem, bo masz zbyt wiele do stracenia…
Pierwsza część serii romansów o braciach Sharpe autorki bestsellerów „New York Timesa”.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67790-73-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Sut­ton

O CZYM TAK ROZ­MY­ŚLASZ, SUT­TON?

– Słu­cham? – mó­wię roz­ko­ja­rzona i zmę­czona jak cho­lera.

Po­win­nam być w świet­nej for­mie, skoro chcę zro­bić jak naj­lep­sze wra­że­nie na no­wym klien­cie, ale warto było do­pro­wa­dzić się do ta­kiego stanu.

Roz, moja sze­fowa, ob­ser­wuje mnie z za­cie­ka­wioną miną i po­wta­rza:

– Spy­ta­łam, o czym tak roz­my­ślasz.

Wy­świe­tlają mi się w gło­wie ob­razy mi­nio­nej nocy. Przy­po­mi­nam so­bie, jak stał mię­dzy mo­imi roz­chy­lo­nymi no­gami, szep­cząc: „Po­wiedz, czego chcesz”.

Jak za­ci­skał dło­nie na mo­ich udach.

Jak prze­su­wał ję­zy­kiem po mo­jej skó­rze.

Jak wszedł we mnie po raz pierw­szy, a ja roz­pły­wa­łam się w roz­ko­szy, ja­kiej ni­gdy wcze­śniej nie za­zna­łam.

Rzu­cam sze­fo­wej spoj­rze­nie spło­szo­nej sarny i usi­łuję wy­my­ślić od­po­wiedź.

– Ja... yyy...

– Nie stre­suj się. – Kle­pie mnie lekko po dłoni, błęd­nie in­ter­pre­tu­jąc moją po­wa­la­jącą elo­kwen­cję jako oznakę zde­ner­wo­wa­nia, a nie bom­bar­du­ją­cych mnie wspo­mnień.

– Nie stre­suję się.

To nie jest zgodne z prawdą.

Ja­kim cu­dem mam siłę się de­ner­wo­wać?

Roz­glą­dam się po im­po­nu­ją­cym lobby i do­cho­dzę do wnio­sku, że to jed­nak na­tu­ralna re­ak­cja. Znaj­du­jemy się na ostat­nim pię­trze dra­pa­cza chmur gó­ru­ją­cego nad Man­hat­ta­nem i cze­kamy na ważne spo­tka­nie biz­ne­sowe, pod­czas któ­rego będą oce­niane moje umie­jęt­no­ści.

Zresztą po ostat­nich za­krę­co­nych dwu­dzie­stu czte­rech go­dzi­nach po­win­nam mieć te­raz na dru­gie imię Pa­nika. Naj­pierw dra­ma­tyczna roz­mowa z moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką, Lizzy. Po­tem nie­spo­dzie­wana de­cy­zja Roz, by mia­no­wać mnie li­derką tego pro­jektu. Na­stęp­nie moje na­głe ze­rwa­nie z Clin­tem. A na ko­niec pierw­szy w ży­ciu przy­godny seks, po któ­rym cią­gle jesz­cze nie ochło­nę­łam, od­kąd obu­dzi­łam się parę go­dzin temu w pu­stym łóżku w po­koju ho­te­lo­wym.

– Stre­su­jesz się – po­wta­rza Roz z uśmie­chem, lu­stru­jąc mnie wzro­kiem ukry­tym za ciem­nymi oku­la­rami. – Po­słu­chaj. Wiem, że pod­ję­łam tę de­cy­zję w ostat­niej chwili i za­rzu­ci­łam cię mnó­stwem szcze­gó­łów, któ­rych nie zdą­ży­łaś so­bie przy­swoić, ale nie mam wąt­pli­wo­ści, że świet­nie so­bie po­ra­dzisz. A gdy­byś cze­goś nie wie­działa, to po pro­stu im­pro­wi­zuj. – Mruga do mnie. – Je­śli masz być rzu­cona wil­kom, przy­naj­mniej uda­waj, że umiesz wyć tak jak one. Wszy­scy sto­su­jemy tę me­todę.

– Na ra­zie oszczę­dzę ci mo­jego wy­cia – od­po­wia­dam z uśmie­chem. My­ślę o do­ku­men­tach, nad któ­rymi ślę­cza­łam dziś rano, po­pi­ja­jąc espresso. Miejmy tylko na­dzieję, że za­pa­mię­ta­łam naj­waż­niej­sze szcze­góły i sen­sow­nie się za­pre­zen­tuję pod­czas spo­tka­nia. Po­tem będę miała trzy dni i bar­dzo długą po­dróż sa­mo­lo­tem, żeby na­uczyć się na pa­mięć po­zo­sta­łych in­for­ma­cji.

– Dasz so­bie radę. Pa­mię­taj tylko, że nasi klienci ni­gdy nie są tak straszni, jak się na po­czątku wy­daje. Przy­klej so­bie uśmiech do twa­rzy i spo­glą­daj na mnie, je­śli bę­dziesz po­trze­bo­wała mo­jej po­mocy albo pod­po­wie­dzi.

Do­my­ślam się, że cho­dzi jej o braci Sharpe z firmy Sharpe In­ter­na­tio­nal Ne­twork lub S.I.N., jak po­wie­działa re­cep­cjo­nistka przez te­le­fon, gdy tu­taj wcho­dzi­ły­śmy – ale słowa Roz są cał­ko­wi­tym za­prze­cze­niem tego, co twier­dziła wcze­śniej. Wczo­raj opo­wia­dała, że ci fa­ceci to skrajni per­fek­cjo­ni­ści, wy­ma­ga­jący, ale spra­wie­dliwi. Nie­chęt­nie ki­wam głową. Tylko to mogę zro­bić, skoro jest już za późno, żeby się wy­co­fać.

– Och, i mu­szę cię ostrzec, że oni są...

– Są już go­towi na spo­tka­nie – oznaj­mia szy­kowna asy­stentka, idąc w na­szą stronę i stu­ka­jąc ob­ca­sami o białą mar­mu­rową pod­łogę.

Wsta­jemy i ru­szamy za nią. Wpa­truję się w szew jej ołów­ko­wej spód­nicy i pró­buję uspo­koić nerwy, które za­czy­nają we mnie sza­leć.

Dam radę.

Zrób coś dla sie­bie, Sut­ton.

Słowa Lizzy od­bi­jają się echem w mo­jej gło­wie, gdy asy­stentka otwiera wy­so­kie drzwi sali kon­fe­ren­cyj­nej. Roz wcho­dzi pierw­sza, a ja po­dą­żam tuż za nią.

– Pa­no­wie – wita się z nimi Roz i staje z boku, żeby od­sło­nić mi wi­dok na nich.

Na­gle ugi­nają się pode mną ko­lana.

Moje serce prze­staje bić.

Roz­dzia­wiam usta.

O cho­lera.

Przy prze­ciw­nym krańcu stołu sie­dzi fa­cet, który był ze mną – oraz na mnie i we mnie – ubie­głej nocy. Prze­no­szę wzrok na dru­giego z nich i znowu prze­kli­nam w du­chu. Wy­glą­dają jak sklo­no­wani. Bliź­niaki. Czy to się dzieje na­prawdę? Spo­koj­nie, to tylko nerwy i zmę­cze­nie. Biorę drżący od­dech i za­uwa­żam trze­ciego męż­czy­znę. Wraca do stołu, nio­sąc kawę.

Kurwa mać.

Nie, to nie może się dziać na­prawdę.

Jest ich trzech. Iden­tyczne tro­jaczki. Wszy­scy osza­ła­mia­jąco przy­stojni. I wszy­scy ga­pią się na mnie.

Jak Boga ko­cham, nie mam po­ję­cia, czyj za­pach cią­gle czuję w noz­drzach, czyj smak wciąż mam na ję­zyku.

– Wi­tam – od­zywa się ten po­środku, w śnież­no­bia­łej ko­szuli i czer­wo­nym kra­wa­cie. Jego uśmiech wy­daje się wy­si­lony, ale z do­mieszką cie­pła i roz­ba­wie­nia. – Prze­pra­szam. Czyżby Roz cię nie ostrze­gła? Wiemy, że to może być lekki szok, zo­ba­czyć nas trzech za jed­nym za­ma­chem.

– Prze­pra­szam. Tak. – Ogar­nij się. Po­trzą­sam lekko głową. – Dzień do­bry. – Z tru­dem prze­ły­kam ślinę, wal­cząc z ru­mień­cem, który wkrada się na moje po­liczki. – Na­zy­wam się Sut­ton Pierce – mó­wię zdrę­twia­łym ję­zy­kiem. Po ko­lei pa­trzę im wszyst­kim w oczy. Nie je­stem pewna, czy chcę do­strzec w spoj­rze­niu jed­nego z nich iskierkę roz­po­zna­nia, czy nie. – Bar­dzo mi miło.

Moją uwagę przy­ciąga ten po pra­wej, który śmieje się pod no­sem. Jest ubrany w ele­gancką ciem­no­szarą ko­szulę roz­piętą pod szyją. Pod­wi­nięte rę­kawy od­sła­niają mu­sku­larne przed­ra­miona i silne dło­nie. Włosy ma lekko krę­cone, nieco dłuż­sze niż bra­cia. Pa­trzę na jego ręce i za­sta­na­wiam się, czy to one wczo­raj na zmianę od­bie­rały mi dech w piersi i wy­do­by­wały okrzyki z mo­ich ust.

– Cała przy­jem­ność po na­szej stro­nie.

Uno­szę wzrok na jego twarz. Na­sze spoj­rze­nia się zde­rzają.

Czy to był on?

Mój umysł znów wy­peł­niają wspo­mnie­nia ubie­głej nocy. Pa­mię­tam, jak klę­cza­łam i pa­trzy­łam w jego bursz­ty­nowe oczy, bio­rąc do ust jego twar­dego, gru­bego członka. Jak za­gry­zał dolną wargę, gdy we mnie wcho­dził. Jak pie­ścił mnie ję­zy­kiem mię­dzy udami. Jak dzięki niemu po­czu­łam coś, czego ni­gdy wcze­śniej nie po­zna­łam. Na­wet nie wie­dzia­łam, że mogę się tak czuć.

Te sceny ukła­dają się w film wy­świe­tlany w mo­jej gło­wie.

Film, któ­rego nie mogę za­trzy­mać.

Więc stoję tu­taj, jed­no­cze­śnie pod­nie­cona, zdez­o­rien­to­wana i cał­ko­wi­cie onie­miała, a oni mnie ob­ser­wują i oce­niają. Pusz­czam w my­ślach so­czy­stą wią­zankę.

– Pro­szę usiąść – mówi ten po le­wej. Pa­trzę na jego białą ko­szulę, ciem­no­szarą ka­mi­zelkę i żółty kra­wat. Ma te same oczy. Te same włosy. Ten sam uśmiech.

I ma przed sobą ku­bek na wy­nos ze Star­bucksa.

To musi być on. Prawda?

Ogar­nij się. Za­cho­wuj się nor­mal­nie, jak­byś wcale nie zga­dy­wała, z któ­rym prze­ży­łaś naj­lep­szy seks w ży­ciu.

– Dzię­kuję – mru­czę i sia­dam obok Roz, do­tkli­wie świa­doma tego, że w tej chwili je­den z tych męż­czyzn roz­biera mnie wzro­kiem. Z ca­łych sił sta­ram się na nich nie pa­trzeć, nie przy­po­mi­nać so­bie żad­nych fi­zycz­nych szcze­gó­łów, żeby roz­gryźć, z któ­rym się prze­spa­łam. Mo­gła­bym też wczoł­gać się pod stół i umrzeć ze wstydu.

Za­miast tego sku­piam się z ab­sur­dalną in­ten­syw­no­ścią na wy­cią­ga­niu z torby no­tesu i dłu­go­pisu do spo­rzą­dza­nia no­ta­tek.

– Ja je­stem For­dham Sharpe – przed­sta­wia się ten w żół­tym kra­wa­cie i ka­mi­zelce. – Mów do mnie Ford. A to jest Led­ger. – Wska­zuje na brata sie­dzą­cego po­środku, tego z czer­wo­nym kra­wa­tem pod szyją. – A to jest Cal­la­han. – Ten w sza­rej ko­szuli, bez kra­wata, unosi rękę i kiwa głową.

– Póź­niej bę­dziemy cię eg­za­mi­no­wać – in­for­muje mnie Cal­la­han. Na­sze spoj­rze­nia krzy­żują się na chwilę. To ty je­steś John­nie Wal­ker?

– Nie martw się – mówi Led­ger, od­cią­ga­jąc mnie od go­rącz­ko­wych my­śli. – Im dłu­żej bę­dziesz z nami pra­co­wała, tym ła­twiej bę­dziesz nas roz­róż­niać. Na­prawdę każdy z nas jest inny.

Cal­la­han pry­cha roz­ba­wiony.

– On jest naj­młod­szy – wtrąca Ford z uśmiesz­kiem, a Cal­la­han prze­wraca oczami. – Sta­ramy się nie mieć mu tego za złe.

Wszy­scy trzej się uśmie­chają, a ja mo­gła­bym przy­siąc, że na­wet Roz obok mnie wzdy­cha, za­chwy­cona czy­stym pięk­nem, ja­kie ucie­le­śniają bra­cia Sharpe.

– To co, za­czy­namy?ROZ­DZIAŁ DRUGI

Sut­ton

Dwa­dzie­ścia cztery go­dziny wcze­śniej

DZI­SIAJ O DZIE­SIĄ­TEJ W COQU­ETTE.

– Za­li­czy­łaś aż taki awans spo­łeczny? – rzu­cam żar­to­bli­wie. Co­qu­ette to w tej chwili naj­mod­niej­szy ad­res na klu­bo­wej ma­pie mia­sta, ale żeby do­stą­pić za­szczytu prze­by­wa­nia w tym lo­kalu, trzeba albo znać ko­goś waż­nego, albo być kimś waż­nym. – Jak za­ła­twi­łaś so­bie wej­ściówki, czy co tam trzeba mieć, żeby cię wpu­ścili?

– Moż­liwe, że uma­wiam się z jed­nym z tam­tej­szych me­na­dże­rów.

Uno­szę brwi, cho­ciaż wcale nie je­stem zdzi­wiona. To ty­powa ak­cja w stylu Lizzy. Ona ma ta­lent do by­cia z wła­ści­wymi ludźmi w od­po­wied­niej chwili. Jak ma­gnes przy­ciąga do sie­bie szczę­śliwe zda­rze­nia i do­brą za­bawę.

– Więc? Idziesz z nami? To byłby nasz pierw­szy bab­ski wie­czór od nie­pa­mięt­nych cza­sów.

– Nie mogę – szep­czę do te­le­fonu i wy­chy­lam się ze swo­jego boksu w ką­cie biura, chcąc spraw­dzić, czy nikt mnie nie sły­szy. Ani nie wi­dzi skrzy­wio­nej miny, którą re­aguję na py­ta­nie mo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciółki.

Nie­po­trzeb­nie ode­bra­łam po­łą­cze­nie. Zwłasz­cza że sy­tu­acja mię­dzy nami od paru mie­sięcy była bar­dzo na­pięta.

– Wia­domo. – Lizzy wzdy­cha z re­zy­gna­cją. Ten od­głos świet­nie od­daje na­strój, w ja­kim się znaj­duję od dłuż­szego czasu.

– Co to miało zna­czyć?

– To ozna­czało: Kiedy ostatni raz Clint, twój pan i władca, spu­ścił cię z oczu? Na mi­łość bo­ską, to jest bab­ski wie­czór. Na­prawdę je­steś jego wła­sno­ścią przez okrą­głą dobę?

– Lizzy, nie o to cho­dzi.

– Wła­śnie o to, Sut­ton. Ten du­pek może wy­cho­dzić, kiedy chce, i im­pre­zo­wać, kiedy chce, ale, o dziwo, to­bie nie przy­słu­guje ta­kie prawo, bo w każ­dej chwili może się oka­zać, że on cie­bie pil­nie po­trze­buje. Sam może przyj­mo­wać ko­lejne awanse i wspi­nać się po szcze­blach ka­riery w korpo, na­to­miast w mo­men­cie, gdy ty po­my­ślisz o zro­bie­niu tego sa­mego, on robi wszystko, że­byś po­dała w wąt­pli­wość swoje umie­jęt­no­ści i za­prze­pa­ściła po­dobne szanse. Cho­lera, on na­wet po­maga ci wy­bie­rać kiecki na jego fir­mowe przy­ję­cia, na któ­rych na­stęp­nie pu­blicz­nie cię upo­ka­rza, mó­wiąc, że do­ko­na­łaś złego wy­boru. – Lizzy wy­daje z sie­bie od­głos fru­stra­cji, a ja czuję, jak łzy pieką mnie w oczy.

W ubie­głym mie­siącu wy­ża­li­łam się przed nią i wie­dzia­łam, że będę tego póź­niej ża­ło­wała. Za­dzwo­ni­łam do niej w chwili sła­bo­ści, a te­raz wszystko, co wtedy po­wie­dzia­łam, ona oczy­wi­ście wy­ko­rzy­stuje prze­ciwko mnie.

Z jed­nej strony pra­gnę od niej wspar­cia, a z dru­giej czuję po­trzebę, by sta­nąć w obro­nie Clinta i wła­snej dumy. To dru­gie zwy­cięża.

– Je­stem w pracy. Nie mogę te­raz roz­ma­wiać na ten te­mat.

– Za­wsze znaj­dziesz ja­kieś uspra­wie­dli­wie­nie, żeby o tym nie ga­dać. I za­wsze masz wy­mówkę, żeby go bro­nić. – W jej gło­sie po­brzmiewa bła­galna nuta, ale udaję, że tego nie sły­szę. – Spójrz na sie­bie. W pracy co­dzien­nie da­jesz czadu, je­steś to­tal­nym ko­za­kiem... i do­my­ślam się, że to jest je­dyna część two­jego ży­cia, któ­rej on nie może tknąć oraz na którą nie może wpły­nąć.

– Lizz...

– Nie chcę cię ra­nić, ale ty po pro­stu tego nie wi­dzisz. – Wzdy­cha ciężko, gdy nie od­po­wia­dam. – Wiem, że go ko­chasz, ale to nie jest mi­łość. On spra­wuje nad tobą ob­se­syjną kon­trolę. Że­ruje na two­jej ni­skiej sa­mo­oce­nie. Cią­gnie cię w dół.

– To nie­prawda – szep­czę bez krzty prze­ko­na­nia.

– Zga­sił w to­bie ostat­nią iskierkę. Cał­ko­wi­cie stłam­sił oso­bo­wość mo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciółki i nie będę się na to dłu­żej go­dziła. Przez dwa lata sie­dzia­łam bez­czyn­nie i pa­trzy­łam, jak cię stop­niowo ubywa, jak zni­kasz, pod­czas gdy on cią­gnie za sznu­reczki, któ­rymi tobą ste­ruje. Za­ci­ska je co­raz bar­dziej, a ja już tego nie zniosę. Wolę znisz­czyć na­szą przy­jaźń, wy­gar­nia­jąc ci bru­talną prawdę, niż po­zwo­lić, że­byś stała się cie­niem osoby, którą kie­dyś zna­łam.

– Po­wie­dzia­łam, że nie mogę te­raz o tym roz­ma­wiać.

Mimo to się nie roz­łą­czam.

Na­wet nie pró­buję.

Bo wiem, że Lizzy ma ra­cję. Nic, co przed chwilą z sie­bie wy­rzu­ciła, nie jest dla mnie no­wo­ścią. Prawdę mó­wiąc, są to rze­czy, które sama so­bie po­wta­rzam. Rze­czy, o któ­rych my­ślę wie­czo­rami, gdy sie­dzę sa­mot­nie w domu, bez Clinta, bo znowu gdzieś go wy­wiało. Do­tar­łam na­wet do punktu, w któ­rym przy­zna­łam się sama przed sobą, że nasz zwią­zek jest nie­zdrowy. Że na­sze roz­mowy o mał­żeń­stwie i przy­szło­ści to tylko głu­pie ga­da­nie. Wiem, że nie mogę wiecz­nie w tym trwać, ale na ra­zie nie je­stem na tyle silna, by odejść.

A może je­stem?

Ta myśl jest jak cios pro­sto w klatkę pier­siową. Przez chwilę nie mogę od­dy­chać, pod­czas gdy Lizzy da­lej na­wija mi do ucha.

Czy on aż tak mnie stłam­sił, znie­wo­lił? Tak bar­dzo, że świa­do­mość, jak strasz­nie mnie po­trze­buje, przy­sła­nia mi my­śli o wła­snym sa­mo­po­czu­ciu? Że jego cią­gła śpiewka o tym, jak roz­padłby się bez mo­jej obec­no­ści, bez mo­jej opieki, stała się waż­niej­sza niż to, kto trosz­czy się o mnie?

A mimo to re­cy­tuję jak au­to­mat:

– Lizzy, on mnie po­trze­buje.

– Na­wet nie waż się my­śleć, że bez cie­bie jego świat by się za­wa­lił – od­po­wiada. – To jest do­ro­sły chłop, który po­trafi za­dbać o sie­bie. Zma­ni­pu­lo­wał cię. Per­fid­nie wpoił prze­ko­na­nie, że je­śli kie­dy­kol­wiek go opu­ścisz, roz­pad­nie się na ka­wałki. To jego pro­blem, a nie twój.

– To nie jest ta­kie pro­ste, jak my­ślisz. – Czuję za­że­no­wa­nie, że w ogóle wy­po­wia­dam te słowa, po­nie­waż je­stem w po­ło­wie drogi mię­dzy dwu­dziestką a trzy­dziestką i po­win­nam mieć upo­rząd­ko­wane ży­cie. Lizzy wie o moim astro­no­micz­nym długu stu­denc­kim, ale nie ma po­ję­cia o mo­ich pra­wie nie­ist­nie­ją­cych oszczęd­no­ściach. Nie stać mnie na wy­naj­mo­wa­nie miesz­ka­nia w po­je­dynkę w No­wym Jorku.

Krzy­wię się pod no­sem.

To nie jest wy­star­cza­jący po­wód, żeby cią­gnąć zwią­zek z Clin­tem.

Boże. Czy tylko dla­tego z nim zo­sta­łam?

– Wiem, że to nie jest pro­ste. Prze­ciw­nie, to jest pie­kiel­nie trudne, bo zdą­żył cię już tak wy­nisz­czyć i wy­tre­so­wać, że­byś wie­rzyła, że nie mo­żesz tego zro­bić.

– Miesz­kamy ra­zem. Nie mogę się po pro­stu spa­ko­wać i wy­pro­wa­dzić.

– Mo­żesz, Sutt. Na­prawdę mo­żesz się po pro­stu spa­ko­wać i wy­pro­wa­dzić. Już ci mó­wi­łam, że chęt­nie cię przy­garnę, do­póki nie wy­kom­bi­nu­jesz, co da­lej. Ta oferta jest na­dal ak­tu­alna.

– Dzię­kuję – od­po­wia­dam szep­tem. Jej słowa są jak krzyk w mo­jej gło­wie, który za­głu­sza przy­gnia­ta­jący lęk, że Clint uczy­nił mnie swoją wła­sno­ścią już dawno temu; daw­niej, niż chcę się do tego przy­znać.

To dziwne uczu­cie: wie­dzieć, co jest słuszną de­cy­zją, i chcieć ją pod­jąć, ale jed­no­cze­śnie paść ofiarą po­czu­cia winy i wstydu, które po­wstrzy­mują mnie przed zro­bie­niem tego kroku.

– Tę­sk­nię za przy­ja­ciółką, która tań­czyła ze mną na ba­rze i dzwo­niła o trze­ciej w nocy, żeby wy­sko­czyć na lody, bo pra­co­wała do późna i stę­sk­niła się za mną. Tę­sk­nię za twoim śmie­chem i po­czu­ciem hu­moru. Ni­gdy mu nie wy­ba­czę, że ukradł ci to wszystko. Sutt, po pro­stu tę­sk­nię za praw­dziwą tobą.

Kaszlę, pró­bu­jąc po­wstrzy­mać szloch wzbie­ra­jący w mo­jej piersi, i w po­śpie­chu prze­my­kam przez biuro do ła­zienki, żeby się scho­wać i od­zy­skać rów­no­wagę.

– Lizz... – Mój zdła­wiony głos od­bija się echem po pu­stym, wy­ka­fel­ko­wa­nym po­miesz­cze­niu, gdy za­my­kam za sobą drzwi. – Cią­gle tu je­stem. Cią­gle je­stem sobą. Je­stem.

– A ja cią­gle cię ko­cham.

Jej słowa ła­mią mi serce.

– Mu­szę już le­cieć.

Opie­ram się ple­cami o drzwi i osu­wam na pod­łogę. Z mo­ich oczu płyną łzy. Pod­daję się fali emo­cji, która mnie za­lewa, obez­wład­nia.

Ona ma ra­cję.

Tak, Lizzy ma ra­cję, a ja je­stem prze­ra­żona. Czy wła­śnie ta chwila jest przy­sło­wiową kro­plą prze­le­wa­jącą czarę go­ry­czy?

Czy chcę, żeby nią była?

Mój płacz przy­biera na sile, gdy sia­dam w stylu nie­god­nym damy na kosz­tow­nej mar­mu­ro­wej pod­ło­dze i po­zwa­lam so­bie przez mo­ment uża­lać się nad sobą, a na­stęp­nie pró­buję prze­tra­wić wszystko, co usły­sza­łam od Lizzy w tak do­sad­nej, bru­tal­nej for­mie.

Mój te­le­fon brzę­czy. Do­staję wia­do­mość.

LIZZY: Jak się czu­jesz?

JA: Prze­żyję.

LIZZY: Ko­cham cię. Chcę tylko tego, co dla cie­bie naj­lep­sze.

Po­cią­gam no­sem. Łzy roz­my­wają mi ekran. Ocie­ram je wierz­chem dłoni, biorę głę­boki wdech i wy­stu­kuję na kla­wia­tu­rze naj­trud­niej­sze py­ta­nie, ja­kie kie­dy­kol­wiek za­da­łam.

JA: Jak mam zmie­nić swoje ży­cie?

LIZZY: Ma­łymi krocz­kami. Nie je­steś sama. Za­cznij od zro­bie­nia cze­goś dla sie­bie. Ja­kiejś jed­nej rze­czy. Już dzi­siaj. Przy­się­gnij.

JA: Przy­się­gam.

Wpa­truję się w ekran, w swoją obiet­nicę i czuję, jak łzy ustają, a moja de­ter­mi­na­cja się umac­nia.

Zrób coś dla sie­bie.

Jedną rzecz.

Dam radę.

Pod­no­szę się z pod­łogi, ocie­ram łzy z po­licz­ków zim­nym ręcz­ni­kiem i uświa­da­miam so­bie, że w idei ak­cep­ta­cji tkwi wielka siła. Że w mo­men­cie, gdy pa­trzysz praw­dzie w oczy i mie­rzysz się z rze­czami, przed któ­rymi ucie­ka­łaś, za­czy­nasz zdo­by­wać nad nimi wła­dzę.

– Wszystko w po­rządku?

Rzu­cam szyb­kie spoj­rze­nie na Me­lissę, ko­le­żankę, obok któ­rej sie­dzę w pracy, i ki­wam głową.

– Tak. Moje aler­gie dają mi w kość.

– Na pewno? – Przy­gląda mi się uważ­niej, a ja zmu­szam się do uśmie­chu. Za­kry­wa­nie opuch­nię­tych oczu je­dy­nie na­si­li­łoby jej po­dej­rze­nia.

– Tak. Raz na ja­kiś czas mam z tym pro­blem. – Wzru­szam non­sza­lancko ra­mio­nami, jak­bym przed chwilą nie ry­czała na pod­ło­dze w ła­zience, kwe­stio­nu­jąc wszyst­kie swoje ży­ciowe de­cy­zje. – Co się dzieje?

– Szu­ka­łam cię. Roz chce się z tobą zo­ba­czyć.

Spo­glą­dam na nią zdzi­wiona.

– Ze mną? Dla­czego?

Moja sze­fowa ni­gdy nie wzywa do sie­bie pra­cow­ni­ków, chyba że ja­kiś pod­władny ma kło­poty albo zo­sta­nie zwol­niony. Czy ktoś sły­szał mnie w ła­zience? Sły­szał, jak pro­wa­dzę pry­watną roz­mowę te­le­fo­niczną w cza­sie pracy? Czy zo­stanę...

– Nie mam po­ję­cia, ale na twoim miej­scu nie ka­za­ła­bym jej długo cze­kać – od­po­wiada Me­lissa.

Po kilku mi­nu­tach już sie­dzę w szkla­nym pa­łacu, który wła­ści­cielka firmy Re­sort Trans­i­tion Con­sul­tants, Roz, na­zywa swoim ga­bi­ne­tem. Okna się­ga­jące od pod­łogi do su­fitu teo­re­tycz­nie po­winny uka­zy­wać pa­no­ramę Man­hat­tanu, ale tak na­prawdę dają wi­dok głów­nie na inny po­bli­ski wie­żo­wiec. Po­cie­ram wil­got­nymi od potu dłońmi o spodnie i mo­dlę się w du­chu, żeby nie za­uwa­żyła żad­nych śla­dów mo­jego nie­daw­nego za­ła­ma­nia ner­wo­wego albo nie uznała mo­ich za­czer­wie­nio­nych oczu za oznakę tego, że piję w pracy czy coś w tym stylu.

Sie­dzi na­prze­ciwko mnie. Tra­dy­cyj­nie ma na so­bie czarny swe­ter i oku­lary w czar­nych opraw­kach, a do tego fry­zurę pi­xie cut. Przy­gląda mi się uważ­nie.

– W ostat­niej chwili wpadł nam nowy, pilny pro­jekt.

– Świet­nie – od­po­wia­dam. W środku jed­nak ję­czę, bo już je­ste­śmy mak­sy­mal­nie za­wa­leni pracą.

– Tak, zwłasz­cza że współ­praca z tak pre­sti­żo­wym klien­tem to dla nas zu­peł­nie nowy po­ziom dzia­łal­no­ści. Samo wy­na­gro­dze­nie za ten pro­jekt spra­wia, że warto się go pod­jąć, a roz­głos i re­pu­ta­cja, ja­kie zdo­by­li­by­śmy dzięki udzia­łowi w tym przed­się­wzię­ciu, by­łyby rze­czą zu­peł­nie bez­cenną. – Wy­krzy­wia wargi w uśmie­chu, a ja je­stem pewna, że gdy­bym nie sie­działa tu przed nią, za­cie­ra­łaby ręce, prze­li­cza­jąc w my­ślach pie­nią­dze, które wpłyną na konto firmy. – Je­dy­nym mi­nu­sem jest to, że ocze­kuje się od nas, że­by­śmy na­tych­miast za­po­znali się ze wszyst­kimi szcze­gó­łami do­ty­czą­cymi sy­tu­acji, byli go­towi do pracy i obecni na miej­scu za pięć dni.

– Ro­zu­miem – mó­wię tylko po to, żeby coś od­po­wie­dzieć, bo choć wszy­scy uwiel­biamy pra­co­wać dla Roz, ona jest naj­bar­dziej roz­mi­ło­wana w słu­cha­niu wła­snego głosu.

Ale pięć dni? To ja­kiś obłęd!

– Nasz klient nie­dawno na­był znaj­du­jącą się na Wy­spach Dzie­wi­czych nie­ru­cho­mość, która kiep­sko pro­spe­ruje. Jest po­ło­żona w świet­nej lo­ka­li­za­cji, pięk­nej i ma­low­ni­czej, ale bo­ryka się z pew­nymi pro­ble­mami.

– Jak to zwy­kle bywa.

– I tu­taj do ak­cji wkra­czamy my. – Uśmie­cha się pro­mien­nie. – Zo­sta­li­śmy za­trud­nieni, żeby po­je­chać na miej­sce, zi­den­ty­fi­ko­wać te pro­blemy oraz po­móc wła­ści­cie­lom prze­kształ­cić ten ośro­dek w coś pięk­nego.

I mamy się przy­go­to­wać do tego za­da­nia w pięć dni? Se­rio?

A jed­nak po­byt na Wy­spach Dzie­wi­czych brzmi za­chę­ca­jąco. Wiele da­ła­bym za to, żeby się wy­rwać ze swo­jego nor­mal­nego ży­cia i cał­ko­wi­cie po­świę­cić pracy, a jed­no­cze­śnie spró­bo­wać upo­rząd­ko­wać moje oso­bi­ste sprawy.

– To brzmi jak świetna szansa dla firmy.

– Na­wet nie masz po­ję­cia. – Ma­cha ręką, żeby dać mi znać, że ona ma. – Kto od­rzu­ciłby moż­li­wość pracy w raj­skiej kra­inie przez parę mie­sięcy? Cho­lera, gdy­bym tylko mo­gła, sama wzię­ła­bym ten pro­jekt, ale mu­szę sie­dzieć tu na miej­scu i pil­no­wać in­te­resu.

– Więc... – pró­buję zgad­nąć, o co wła­ści­wie Roz mnie prosi bez ubie­ra­nia tego w słowa – chcesz, że­bym po­mo­gła Gwen w przy­go­to­wa­niach, skoro ona jest te­raz za­jęta nie­ru­cho­mo­ściami Ro­th­schilda, tak? – Cho­dzi mi o star­szą kon­sul­tantkę, do któ­rej je­stem przy­dzie­lona przy więk­szo­ści pro­jek­tów. Mó­wiąc „przy­dzie­lona”, mam na my­śli to, że od­wa­lam za nią całą ro­botę, a ona zbiera po­chwały.

– Nie tym ra­zem.

– Więc czego po­trze­bu­jesz?

Prze­suwa parę rze­czy na biurku, po czym pod­nosi wzrok i pa­trzy mi w oczy.

– Wiem, że mar­nuję czas na tę roz­mowę, skoro już kie­dyś pod­kre­śla­łaś, że nie czu­jesz się go­towa na obo­wiązki wy­kra­cza­jące poza rolę asy­stentki kon­sul­tanta, ale i tak za­py­tam. Sut­ton, czy by­ła­byś za­in­te­re­so­wana tym pro­jek­tem?

– Oczy­wi­ście. Tak jak wspo­mi­na­łam, chęt­nie po­mogę w każdy moż­liwy spo­sób.

– Wiem, że po­mo­żesz, ale nie o to cię pro­szę – od­po­wiada z uśmie­chem. – Czy chcia­ła­byś kie­ro­wać tym pro­jek­tem?

Przez chwilę wpa­truję się w nią osłu­piała i onie­miała.

– „Kie­ro­wać” w sen­sie... kie­ro­wać?

– Tak. Być li­derką tego pro­jektu. Główną kon­sul­tantką współ­pra­cu­jącą z klien­tem i po­dej­mu­jącą wszyst­kie de­cy­zje.

– Na Wy­spach Dzie­wi­czych?

– Tak, tam się znaj­duje ośro­dek.

Gło­śno prze­ły­kam ślinę. Moje dło­nie pra­wie ocie­kają po­tem, a serce ga­lo­puje jak sza­lone.

– Masz świa­do­mość, że ni­gdy wcze­śniej nie pra­co­wa­łam przy tak du­żym pro­jek­cie? A co do­piero mó­wić o kie­ro­wa­niu taką ope­ra­cją? Do­tych­czas do­sta­wa­łam je­dy­nie zle­ce­nia z ma­łym bu­dże­tem, obar­czone ni­skim ry­zy­kiem. Nie było mowy o żad­nych luk­su­so­wych ośrod­kach, nie­skoń­czo­nych fun­du­szach i przed­się­wzię­ciach, które wy­ma­gają dzie­się­cio­krot­nie więk­szego do­świad­cze­nia niż moje. To zna­czy, bez wąt­pie­nia da­ła­bym so­bie radę i zro­bi­ła­bym wszystko zgod­nie z pre­fe­ren­cjami klienta, ale to ogromne ry­zyko mia­no­wać mnie li­derką.

– Tak, je­stem tego świa­doma. – Roz kiwa głową i rzuca mi pełny otu­chy uśmiech. – Ale wiem rów­nież, że kie­dyś bę­dziesz mu­siała się na­uczyć sa­mo­dziel­nego kie­ro­wa­nia pro­jek­tem i może wła­śnie po­ja­wiła się ku temu ide­alna oka­zja. Naj­lep­szą szkołą jest prak­tyka. Wszystko, czego się na­uczy­łam o tej branży, wzięło się stąd, że by­łam zmu­szona wy­cho­dzić poza swoją strefę kom­fortu.

Roz zdaje się jed­nak za­po­mi­nać, że mój brak do­świad­cze­nia mógłby się skoń­czyć dla firmy kom­pro­mi­ta­cją, gdy­bym coś spie­przyła i za­prze­pa­ściła szansę współ­pracy z tym nie­zwy­kle pre­sti­żo­wym klien­tem.

– Je­śli to zle­ce­nie jest tak ważne, to dla­czego nie wy­bie­rzesz któ­re­goś ze star­szych kon­sul­tan­tów? Z przy­jem­no­ścią do­koń­czy­ła­bym za tę osobę to, nad czym już za­częła pra­co­wać.

– Po­nie­waż nasz klient po­pro­sił o od­daną spe­cja­listkę, która skupi się cał­ko­wi­cie na ich pro­jek­cie i ni­czym in­nym.

– Czyli mają wy­so­kie wy­ma­ga­nia.

– Kiedy funk­cjo­nu­jesz na ta­kim po­zio­mie suk­cesu jak oni, mo­żesz mieć do­wolne ży­cze­nia i żą­da­nia. Po co mie­liby się ogra­ni­czać, skoro lu­dzie od­da­liby wszystko za moż­li­wość wpi­sa­nia so­bie współ­pracy z nimi do CV.

Wpa­truję się w moją sze­fową. W gło­wie kłębi mi się mi­lion py­tań. Dla­czego ja? A je­śli na­walę? A je­śli, je­śli, je­śli... Mimo wszystko zdaję so­bie sprawę, że nie zło­ży­łaby mi tej pro­po­zy­cji, gdyby nie była pewna mo­ich umie­jęt­no­ści.

– A druga część mo­jej od­po­wie­dzi – od­zywa się, gdy cią­gle mil­czę – jest taka, że wie­rzę w cie­bie, Sut­ton. Nie tylko szybko się uczysz i masz do­bre po­my­sły, ale też uważ­nie śle­dzę twoje po­czy­na­nia. Gwen cały czas opo­wiada mi o tym, jak się po­świę­casz i po­ma­gasz przy jej pro­jek­tach, więc my­ślę, że to naj­wyż­szy czas, że­byś uwol­niła swój pełny po­ten­cjał. Oczy­wi­ście to zle­ce­nie wią­za­łoby się z pod­wyżką, za­kwa­te­ro­wa­niem w ku­ror­cie na czas po­bytu oraz per­spek­tywą awansu po ukoń­cze­niu pro­jektu. – Pa­trzymy so­bie w oczy. – Nie chcę wy­wie­rać na to­bie pre­sji i zmu­szać cię do zgody. Na­prawdę nie chcę, że­byś przy­jęła to za­da­nie z po­czu­cia obo­wiązku, a po­tem była nie­szczę­śliwa, po­nie­waż to się od­bije nie­ko­rzyst­nie na two­jej pracy. Z dru­giej strony, je­śli da­lej bę­dziesz od­rzu­cała ta­kie oka­zje, za­blo­ku­jesz so­bie drogę dal­szego roz­woju w na­szej fir­mie. – Ob­da­rza mnie ła­god­nym, za­chę­ca­ją­cym uśmie­chem, a ja czuję, jak ad­re­na­lina za­czyna krą­żyć w mo­ich ży­łach. – Więc co ty na to?

Zrób coś dla sie­bie. Jedną rzecz. Dzi­siaj.

Gdy po­przed­nim ra­zem Roz po­pro­siła mnie o udział w pro­jek­cie, który byłby dla mnie oka­zją do roz­woju, wy­my­śli­łam długą li­stę wy­mó­wek, dla­czego nie mogę się zgo­dzić, a tak na­prawdę cho­dziło o to, że­bym, broń Boże, nie prze­ści­gnęła Clinta w ro­bie­niu ka­riery. Po­wie­dział, że do­brze po­stą­pi­łam, bo tylko bym się ośmie­szyła i na­ro­biła wstydu fir­mie, a co naj­gor­sze – jemu. Póź­niej tam­tego wie­czoru pła­ka­łam pod prysz­ni­cem, żeby mnie nie sły­szał. Czu­łam, że za­wio­dłam samą sie­bie, jed­no­cze­śnie wma­wia­jąc so­bie nada­rem­nie, że pod­ję­łam słuszną de­cy­zję.

Naj­wyż­szy czas, że­byś uwol­niła swój pełny po­ten­cjał.

O mój Boże. Jak mo­głam to so­bie zro­bić? Prze­cież wy­mia­tam w swo­jej pracy.

Krew szumi mi w uszach, ale wraz z każ­dym ude­rze­niem serca wzbiera się we mnie od­waga. Spo­glą­dam na Roz i od­po­wia­dam z uśmie­chem:

– Tak, je­stem bar­dzo za­in­te­re­so­wana.

Na twa­rzy Roz od­ma­lo­wuje się za­sko­cze­nie.

– Na­prawdę?

Biorę drżący od­dech i przy­ta­kuję.

– Tak. To by­łaby dla mnie wspa­niała szansa. – Małe kroczki. – Boję się, ale mel­duję pełną go­to­wość.

– Wszyst­kie do­bre rze­czy w ży­ciu po­winny bu­dzić w nas tro­chę nie­po­koju. Dzięki temu wiesz, że na­prawdę ży­jesz.

Osiem­na­ście go­dzin temu

– Sut­ton? Ko­cha­nie! – mówi Lizzy i wpa­truje się we mnie, gdy stoję przed jej drzwiami, z tor­bami przy sto­pach i za­gu­bioną miną.

– Mia­łaś ra­cję. – Mój głos jest le­d­wie sły­szal­nym szep­tem. Pa­trzę na moją naj­lep­szą przy­ja­ciółkę, nie mó­wiąc nic wię­cej, ale ona wie, dla­czego tu­taj je­stem i czego do­kład­nie po­trze­buję. Wpro­wa­dza mnie do miesz­ka­nia i po pro­stu mocno przy­tula.

– Wszystko bę­dzie do­brze – po­wta­rza ci­chym, ko­ją­cym gło­sem, gdy tak sto­imy wtu­lone w sie­bie. Od­no­szę wra­że­nie, jak­bym pierw­szy raz od bar­dzo dawna wresz­cie mo­gła od­dy­chać. – Co się stało?

Mó­wię jej o pro­po­zy­cji Roz. O tym, że przy­ję­łam to za­da­nie, chcąc po­zo­stać wierna obiet­nicy, jaką da­łam Lizzy – żeby zro­bić coś dla sie­bie. A po­tem opo­wia­dam, jak wró­ci­łam do domu, prze­ka­za­łam wie­ści Clin­towi, a on wy­buchł.

Z po­czątku za­cho­wy­wał się spo­koj­nie, cho­ciaż nie szczę­dził ką­śli­wych ko­men­ta­rzy. Są­dzi­łam, że po­trze­buje tro­chę czasu, żeby oswoić się z tą wi­zją. Cho­lera, pod­su­nę­łam na­wet po­mysł, żeby po­le­ciał ra­zem ze mną na Wy­spy Dzie­wi­cze i pra­co­wał stam­tąd zdal­nie. Ale im bar­dziej tłu­ma­czy­łam, że je­stem pod­eks­cy­to­wana per­spek­tywą tego wy­jazdu, on tym bar­dziej się wście­kał. Wpadł w fu­rię, ude­rzał pię­ściami w ściany, ro­biąc w nich dziury, ob­rzu­cał mnie obe­lgami, wbi­jał mi szpi­leczki.

A po­tem na­stą­pił chłodny spo­kój.

– Beze mnie za­wsze bę­dziesz ni­kim, Sut­ton. – Jego opa­no­wany głos przy­pra­wia mnie o dreszcz. – Oboje o tym wiemy. Ale śmiało, leć tam, leć, je­śli tak bar­dzo chcesz prze­żyć po­rażkę. Pa­mię­taj tylko, że w na­stępny pią­tek idziemy na ko­la­cję z moim sze­fem. Do­pil­nuj, żeby wró­cić do tej pory, bo gorzko po­ża­łu­jesz, je­śli na­ro­bisz mi wstydu.

– Ko­niec z nami, Clint – po­wta­rzam już chyba dzie­siąty raz w ciągu ostat­nich dzie­się­ciu mi­nut. Ja­kim cu­dem wcze­śniej nie sły­sza­łam tych za­wo­alo­wa­nych po­gró­żek? Dla­czego za­wsze by­łam po­słuszną owieczką za­miast mu się po­sta­wić?

Uśmie­cha się szy­der­czo. Unie­siona brew to oznaka, że kwe­stio­nuje po­wagę mo­ich słów o końcu tego związku.

Moją je­dyną re­ak­cją jest wrzu­ce­nie wszyst­kiego, co mam w za­sięgu ręki, do torby po­dróż­nej. Je­stem zbyt roz­trzę­siona i ura­żona, żeby po­rząd­nie się spa­ko­wać i wziąć to, czego naj­bar­dziej po­trze­buję, ale nie mogę się ani na chwilę za­trzy­mać, za­wa­hać, bo je­śli to zro­bię, on wy­ko­rzy­sta oka­zję i bę­dzie chciał mi udo­wod­nić, że tak na­prawdę nie mam na my­śli tego, co po­wie­dzia­łam.

Że tak na­prawdę to nie jest nasz ko­niec.

– Zo­ba­czysz, że wró­cisz. Nie ma szans, że­byś prze­żyła sama, beze mnie. Kto cię bę­dzie trzy­mał za rączkę i na­pra­wiał błędy, które cią­gle po­peł­niasz? – Prze­suwa wzro­kiem po moim ciele i kręci głową z nie­sma­kiem. – Ale bądź go­towa płasz­czyć się przede mną i prze­pra­szać. – Śmieje się ob­le­śnie. – Je­dyne, co tym wszyst­kim osią­gniesz, to uświa­do­misz so­bie, że je­stem naj­lep­szą rze­czą, jaka ci się przy­tra­fiła.

– To było tak, jak­bym pierw­szy raz w ży­ciu wy­raź­nie do­strze­gła to, co robi, i usły­szała to, co mówi. Ale w tam­tej chwili czu­łam się tak po­zba­wiona emo­cji, że w końcu zro­zu­mia­łam wszystko, o czym za­wsze mó­wi­łaś – wy­ja­śniam, krę­cąc głową. – Za­uwa­ży­łam jego ob­se­sję na punk­cie kon­troli. Po­trzebę po­zba­wia­nia mnie po­czu­cia war­to­ści. Próbę przy­cię­cia mo­jej oso­bo­wo­ści tak, żeby zmie­ściła się w jego szu­fladce jako jego pry­watna wła­sność.

Lizzy sie­dzi obok mnie na ka­na­pie, ści­ska moją dłoń i kiwa głową.

– Więc wy­szłaś.

Przy­ta­kuję.

– Po­wie­dzia­łam, że to ko­niec. Że już nas nie ma. A po­tem – wzru­szam ra­mio­nami – spa­ko­wa­łam parę to­reb, przez ja­kiś czas krą­ży­łam sa­mo­cho­dem bez celu, aż wresz­cie wy­lą­do­wa­łam tu­taj.

– I jak się te­raz czu­jesz po tym wszyst­kim?

Wy­krzy­wiam usta i pró­buję obu­dzić w so­bie ja­kieś emo­cje. Po­win­nam coś czuć, prawda? Co­kol­wiek. Po­win­nam krzy­czeć, wrzesz­czeć i wa­rio­wać, bo wła­śnie ze­rwa­łam z fa­ce­tem, z któ­rym by­łam dwa lata, ale nie czuję ni­czego oprócz zmę­cze­nia. Nor­mal­nego, kom­plet­nego wy­czer­pa­nia.

Nie, to nie­prawda.

Po­tra­fię zna­leźć w so­bie jedną je­dyną emo­cję.

– Czuję ulgę. – Pa­trzę na Lizzy i uśmie­cham się słabo. – Ab­so­lutną ulgę. I nic wię­cej.

– To chyba po­winno ci wy­star­czyć, żeby wie­dzieć, że po­stą­pi­łaś słusz­nie.

Tak, wy­star­cza.

Je­stem pewna, że prę­dzej czy póź­niej będę opła­ki­wała utratę tego, co do tej pory było sed­nem mo­jej eg­zy­sten­cji. Czyli utratę... czego? Nie mam cał­ko­wi­tej pew­no­ści, bo w ciągu tych dwóch lat uzbie­rało się tak nie­wiele do­brych wspo­mnień, że z tru­dem usi­łuję przy­wo­łać cho­ciaż jedno, które nie wią­zało się z tym, że coś dla Clinta po­świę­ci­łam albo coś prze­mil­cza­łam.

Za­ta­piam się w ka­na­pie, opie­ram głowę i za­my­kam oczy, żeby ob­jąć umy­słem tę chwilę.

Chwilę, która – wie­dzia­łam o tym – od ja­kie­goś czasu nad­cho­dziła, ale bra­ko­wało mi od­wagi, żeby wyjść jej na­prze­ciw.

Jedno jest pewne. Ewi­dent­nie się od­su­nę­łam i od­cię­łam od Clinta już dużo wcze­śniej, a nie do­piero dzi­siaj. Mój brak emo­cji to nie wy­nik szoku. To ra­czej oznaka, że zro­bi­łam coś, co po­win­nam była zro­bić dawno temu. Gdzieś czy­ta­łam, że ko­biety po­rzu­cają swo­ich part­ne­rów emo­cjo­nal­nie, za­nim odejdą fi­zycz­nie. A ja wła­śnie po­twier­dzi­łam tę teo­rię.

Od­zy­ska­łam sie­bie.

Zro­bi­łam to.

Wresz­cie.

I już mam do sie­bie żal, że tak długo zwle­ka­łam.

Pięt­na­ście go­dzin temu

Stoję w drzwiach ła­zienki i ob­ser­wuję, jak Lizzy przy­kleja so­bie sztuczne rzęsy. Jej ma­ki­jaż jest per­fek­cyjny, jej włosy są olśnie­wa­jące. W ką­cie wisi ob­ci­sła, błysz­cząca su­kienka, któ­rej ce­kiny od­bi­jają świa­tło, zdo­biąc cały po­kój mi­go­tli­wymi plam­kami.

– Za­kła­da­nie ich to chyba praw­dziwe utra­pie­nie – mru­czę, wska­zu­jąc na sztuczne rzęsy po­mię­dzy jej pal­cami.

– Po ja­kimś cza­sie na­bie­rasz wprawy. – Lizzy od­wraca się i cią­gnie mnie za rękę, że­bym sta­nęła bli­żej niej. – To­bie też za­łożę.

– Nie warto ich na mnie mar­no­wać, nie są­dzisz?

– Je­śli pój­dziesz z nami, to nie bę­dzie mowy o mar­no­wa­niu. – Chwyta mnie za obie dło­nie i ści­ska. – Zdaję so­bie sprawę, że w tej chwili nie czu­jesz się naj­le­piej, ale może odro­bina czasu spę­dzo­nego w bab­skim to­wa­rzy­stwie oraz te­ra­pia kok­taj­lowa po­pra­wią ci na­strój.

– Nie wiem – mam­ro­czę. – Czy to...

– Czy co? Czy to bę­dzie źle wy­glą­dało, je­śli po dwóch la­tach od­ma­wia­nia so­bie wszyst­kiego w końcu wyj­dziesz i tro­chę się ro­ze­rwiesz? – Te­atral­nie prze­wraca oczami. – Pew­nie, że nie. Lu­dzie cią­gle ro­bią ta­kie rze­czy. Chodź. Ubierz się i pój­dziesz ze mną. Mam dla cie­bie ide­alną kieckę. I bę­dziesz mo­gła wró­cić w każ­dej chwili, kiedy tylko ze­chcesz. – Przy­ciąga mnie do sie­bie i przy­tula z jedną do­kle­joną rzęsą na po­wiece. – Chcieć po­czuć, że ży­jesz, to nic złego, Sut­ton.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: