- W empik go
Latarnia czarnoxięzka - ebook
Latarnia czarnoxięzka - ebook
Latarnia czarnoksięska – powieść społeczno-obyczajowa Józefa Ignacego Kraszewskiego, napisana w tzw. wołyńskim okresie jego życia. Powieść jest dwuczęściowa i zawiera Serię pierwszą, której akcja toczy się na Wołyniu oraz Serię drugą, której akcja toczy się w Warszawie. Bohaterem obydwu części jest Stanisław, w Serii pierwszej młody człowiek, który przyjeżdża z zagranicy do wuja na Wołyń, a w Serii drugiej - żonaty, stateczny człowiek, który z nudów opuszcza dom na Wołyniu i wyjeżdża do Warszawy. Motyw podróży bohtera po obcej dla niego okolicy zaczerpnął pisarz z powieści osiemnastowiecznej (Tom Jones Fieldinga, Przypadki Idziego Blasa Lesage'a, Podróż sentymentalna Sterne'a). Postać ciekawego nowych wrażeń przybysza z innego środowiska, który podróżuje po nowej dla siebie okolicy, jest pretekstem do odmalowania obrazu stosunków społecznych i różnych środowisk, a także sportretowania całej galerii postaci i typów. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Latarnia_czarnoksięska_(powieść)
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-354-4 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
TOM I.
Rozdział I. W którym mowa o tytule xsiążki: kto chce, niech go nazwie przedmową.
Przypuszczam szanowny czytelniku, żeś na nieszczęście urodził się pod gwiazdą moją, lub nieoszacowanego owego Nunez poety, o którym niemało nam naprawił Le Sage w Idzim Blasie z Santillany - przypuszczam (na chwilę) że utworzyłeś, urodziłeś, wyklepałeś, zszyłeś lub wymęczyłeś dzieło; lub, że je masz dopiero w głowie i gotów jesteś porodzić. Co cię w takim razie najsrożej najdokuczliwiej obchodzić będzie?? Podobno danie mu tytułu; nieprawdaż? - tytuł xiążki, to imię dziecięcia. Dobrze to dzieciom, co się z gotowemi imionami rodzą, ale te biedne xiążki, co to kłopotu, nim się ochrzci nowonarodzoną!!
Bo mówcie sobie, co chcecie, tytuł rzecz nie obojętna! A miło by ci było, żeby twój syn zwał się Pankracym albo Agapitem, a córka urodziła się na Hermenegildę?? - Tóż samo z dziełem; można mu narzucić co do głowy przypłynie, ale aby mu to pomagało że się niewiedzieć jak nazywać będzie, albo nawet nie szkodziło - nie powiem. Jesteście więc szanowni czytelnicy moi przekonani, że tytuł rzecz nie obojętna; a tem samem nie będziecie się już dziwili, gdy wam tajemnicę moją powiem. Wszak to ta nieszczęsna xiążka, którą macie przed sobą, miała przed i po urodzeniu, ze sześć różnych tytułów, w których zawsze zdawało mi się, że jej nie do twarzy.
Jeden był za nadto dobitny, drugi za słaby, trzeci zbyt przypominał cudzy koncept jakiś, czwarty był za długi; nad każdym począwszy się zastanawiać, dopatrzyłem w nim niedogodności.
Byłem w wielkim kłopocie i żałowałem że niebyło nawet kucharki, której bym rady, jak któś ze starszych braci, mógł zasięgnąć. Oddany sam sobie, rzucony na pastwę własnym pomysłom, męczyłem się niesłychanie, i regularnie co trzy dni nowy tytuł tworzyłem, wnosiłem na postument, inaugurowałem; i co trzy dni znowu detronizowałem. Uważcie tylko, co napsułem papieru, bo za każdym razem, ażeby upewnić panowanie nowego tytułu, wypisywałem go wielkiemi literami na półarkuszu, któren później szedł na zapalenie fajki. Walka ta trwała tak długo, że wreszcie zniecierpliwiony, postanowiłem - zostawić xiążkę bez tytułu i napisać na okładce - wielkiemi egipskiemi literami:
Xiążka bez tytułu.
Z dodatkiem przez - autora bez tytułu. Kto wie może by to było uszło u ludzi za wielki dowcip, bo co to czasem u nas za dowcip nie uchodzi!!
Ale wkrótce zreflektowałem się i zacząłem lękać, że gotowa by xiążka taka zostać nie czytaną w xięgarni, czego znowu, mimo największej mojej autorskiej skromności, wcale bym sobie nie życzył.
Nowe tedy kłopoty, nowe namysły. -
Dobrze bo to, powieści dać tytuł, od imienia bohatera, od głównego wypadku, od zasadnej myśli lub tym podobnie; ale xiące w której niema bohatera, a raczej jest ich tylu, że niewiadomo którego z nich za naczelnego wodza wybrać; xiążce, w której tyle wypadków, powieści poplątanych, jaki dać tytuł proszę?? Traciłem głowę i było czego; przyszło do tego, że jak inni pisarze rozumowania i dowody swoje, ja tytuł chciałem ukraść, co się grzeczniej nazywa pożyczyć, a w języku autorskim, swoje dobro odebrać - ale wstyd mnie wziął kraść tytuł, a raczej przyszła uwaga, że gdyby już na złodziejstwo się puszczać, toć lepiej ręce uwalać, cudzą myśl przywłaszczając, niż tytuł. - I tak znowu chodziłem w oczekiwaniu, szczęśliwego porodzenia tytułu.
Smiejcie się nieprzyjaźni, płaczcie przyjaciele; - stan to był okropny. Nic robić niemogłem, za wszystkom chwytał i wszystko rzucałem, gniewałem się na słońce że świeciło, na noc że była ciemna, na sług że mi się snuli przed oczyma, na siebie najbardziej, żem niemógł znaleść tytułu.
A jak srogie czyniłem sobie wyrzuty, stanąwszy przed półką zastawioną kilkudziesięcią tomami moich pism i pisemek, jakem siebie upokarzał, jak z błotem mięszał!! Tego wam niepowiem, bo byście się dowiedzieli rzeczy, z których gotowi byście korzystać przy zdarzonej okoliczności.
Zmęczony w końcu, usiadłem; podparłem się na dłoni, zupełnie jak ów sławny posąg Michała Anioła, który do tej pory także, tytułu zapewne w głowie szuka, że siedzi tak uporczywie podparty; i począłem rozważać, jaki to ja byłem szczęśliwy, póki nie pisałem! Cofałem się tedy myślą: a cofać musiałem daleko, bo nie dziś to ani wczoraj jak piszę, czem wiecie doskonale, bom wam dokuczył nieraz (za co pozwolicie przynajmniej się przeprosić?? ) tem nieustannem pisaniem.
Poszedłem tedy myślą daleko; ach! aż do tego zaczarowanego kraju, do tej młodości, za którą jak pierwsi rodzice za rajem oglądamy się nieustannie, i zawsze u wrót jej zapartych, widziemy anioła z płomienistym mieczem - O! niewrócim tam nigdy, nigdy.... Takim był szczęśliwy mojemi wspomnieniami, że zapomniałem nawet o tytule - I chodziłem myślą po raju, aby mnie choć woń, od jego czarownych ogrodów zaleciała! - I przypomniałem sobie wszystko dziecinne! - zabawki, swawole, naukę, i miejsca i osoby.
Zdało mi się, że mnie jeszcze święta moja najpierwsza nauczycielka uczyła czytać na czerwonych literach kalendarza; żem sobie robił zielony ogródek wśród pokoju, z gałązek starych jodeł Romanowskiego ogrodu; - żem ustawiał moje domy drewniane, porcellanowe pieski i ołowianych żołnierzy. W tem, zaczęło zmierzchać, w mojem marzeniu; słychać było ciche odmawianie pacierzy staruszki, szum drzew w ogrodzie, a ja myślałem siedząc na kanapie, czem się będę bawił wieczorem, przy świecy. - I powiedziałem sobie - Józio będzie się bawił latarnią czarnoxięzką. Ale ledwie tych słów domówiłem, wyrwałem się z marzenia jak Archimedes z wanny i zakrzyczałem jak on:
EUREKA!
W istocie tytuł był znaleziony!
A tytuł, mówcie sobie co chcecie, doskonały, bo w mojej powieści, jak w czarnoxięzkiej latarni, będzie wszystkiego potroszę, i szlachty i panów i świeckich i duchownych i literatów i gospodarzy i prawników i lekarzy - i ty będziesz szanowny czytelniku i ja, który przez grzeczność piszę się twoim najniższym sługą, ale służę ci podobno, jak wszyscy którzy się piszą najniższemi sługami, a służą całe życie tylko samym sobie!
Napisawszy tytuł na pół arkuszu, dałem sobie słowo honoru, że go nieodmienię, widzicie żem święcie dotrzymał i właśnie, żeby się z tem pochwalić, napisałem ten rozdział; który z wielką zapewne twoją pociechą czytelniku, na tem się kończy.
Rozdział II. W którym czytelnik poznaje dwóch pierwszych bohaterów powieści.
Widzicie ten piękny dom na wzgórzu stojący? Co za prostota pełna smaku w jego budowie, jak dobrze widać od razu że właściciel zamożny, regularny, myślący i ceniący piękne człowiek. - Obrał miejsce na sadybę prześliczne, gotowego wdzięcznego ogrodu dostarczył mu las, łąka, i przez łąkę płynąca rzeka; niepotrzebował sadzić klombów na których wzrost czeka się wieki poglądając na wyschłe latorośle; dosadził tylko krzewy dziś już bujające i kwitnące, kwiaty przewybornie dobrane, wypielęgnował trawniki i cieszy się ogrodem tem piękniejszym, że plan jego sam Bóg przy stworzeniu nakreślił. A dom - co za czystość dokoła, jaki porządek, jaka wygoda; jaka cichość przy nim, zwiastująca dobre urządzenie, jak wszystko zda się na swojem miejscu! - Wejdźmy do środka; nieoszukała nas powierzchowność; ten sam porządek, wygodę, wdzięk znajdujemy wewnątrz. Niema ozdób zbytecznych, ale co jest, przypada do ogółu i koniecznem jest dla niego. Nic przyczypionego, dodanego - wszystko zda się urodziło razem, i wynikło jedno z drugiego.
Przez obszerną, czystą, ogrzaną sień, wchodzisz do saloniku smakownie urządzonego, w którym czujesz człowieka lepszego wychowania, po sprzętach samych, jakiemi się otoczył. Sprzęty kształtów wdzięcznych, lekkie, ani ich za wiele, ani za mało; na stolikach xiążek kilka, gazety, ryciny: po ścianach obrazy jeśli nie arcy-dzieła o które trudno dzisiaj, gdy co ich gdzie było, powykupywali do swoich serajów Anglicy; to przynajmniej wcale dobrego pędzla i zwiastujące znawcę w tym który je dobrał i rozwiesił. Z salonu bibljoteczka z wygodnym fotelem i stolikiem, bibljoteczka człowieka, co czyta, szukając w czytaniu roskoszy życia, jednej z najsilniejszych i najmniej wyczerpujących się.
Nareście trafiamy na ten pokój, któren jest duszą domu - pokój właściciela. Zważcie że człowiek, który niema swego pokoju, niema pewnie zajęcia, a dom bez niego, ciało bez duszy. Pokój ten maluje nam do reszty człowieka. Największa w nim baczność na wygodę, porządek bezprzykładny, powietrze czyste, światła wiele, kominek, szafy, biuro, fotele różnych kształtów, xiążki, ryciny, papiery; ale każda rzecz na swojem miejscu, które jej wyznaczono starannie; każdy najmniejszy papierek widocznie potrzebny, widocznie z rozmysłem tam a nie gdzie indziej położony. - Nad łóżkiem w alkowie, jedyny znak że pan domu nie jest obojętny zupełnie dla wiary. Stary hebanowy krzyż i obrazek Najświętszej Panny Częstochowskiej, wiszą nad głowami. Ale sąż to godła nabożeństwa? - Czy tylko pamiątki?
Ale otóż i sam pan, rozparty w wygodnem krześle, z xiążką w ręku, fajką w ustach, w tureckim szlafroku i pantoflach, oczy ma zwrócone na zegarek, widocznie bada, czy się nic omylił biorąc do xiążki, i czy to istotnie jego godzina czytania? Głowa piękna; nieco łysa, czoło wysokie i połyskujące, na którem widać ślady fałdów, ale marszczek wyraźnych niema w tej chwili. One przychodzą z pewnemi tylko uczuciami i nigdy tak długo nie trwają, aby w nałóg wejść mogły i fizjonomią mieniły. Nos pociągły pięknego kształtu, usta wązkie i foremne, cera śniadawa, ale pełna życia, oczy piwne zmrużone. - Spojrzawszy na niego, po stroju, po wyrazie twarzy, poznasz od razu wykształconego, rozsądnego, zawsze pana siebie, ślachetnego ale nieco zimnego człowieka. - Takim jest w istocie pan August; najlepszego tonu i towarzystwa, prawego serca, wykształconego umysłu; nigdy jednak nie exaltujący się, a częściej szyderski niż czuły. - Życie jego regularne, wymierzone, szczęśliwe, zabezpieczone od zmian nagłych wszelkiemi ludzkiej możności środkami, otoczone wygodami i wygódkami, spokojne. - W obejściu się z ludźmi August jest nadzwyczaj grzeczny, uprzedzający, ślachetny, ale zimny. Przed nikim się nie wywnętrza, nikogo poufałości nie dopuszcza; znajomości ludzi dobrego wychowania szuka, innych klass unika, ucieka od interessów, pośrednictw, serdecznych przyjaźni i zajść śmiertelnych. Niema on przyjaciół i nieprzyjaciół, ma tylko znajomych i sąsiadów i dobrze mu z tem zapewne; trybu życia nie tylko zmieniać nie myśli, ale ani nawet wzdycha za innym. Nieraz, nie jeden silił się odgadnąć tajemnicę jego życia i jego szczęścia, ale pospolici ludzie, wpadali na najdziksze domysły, a zrozumieć go niepotrafili. Tajemnicą zaś całą tego człowieka, jest upodobanie w umysłowych rozrywkach i przekonanie że w nich tylko szczęście nikziemi, bo one od ziemi odrywają najmocniej. Biedna ziemi na której aby być szczęśliwym, potrzeba z niej, choć myślą i duszą, gdy niemożna ciałem, uciekać!! Pan August stosownie do swego pojęcia, urządził sobie życie. O ile mógł odsunął kłopoty, zatrudnienia nużące, tę kuchnią życia od której potrzeba być daleko, aby smaczno pożywać potrawy. Przekonany że z ludźmi najlepsze stosunki zimnej, obojętnej grzeczności, wyrzekł się roskoszy przyjaźni i miłości, dla męczarni miłości i przyjaźni, nie opłacających nigdy cierpień, które za sobą prowadzą. I powiedziano - Pan August samolub! Może miano słuszność, ale gdy on wspierał biednych, ratował nieszczęśliwych, pomagał komu tylko mógł, a usuwał się od ściślejszych stosunków, możnaż go było tak nazwać?? A jednak tak go nazywano. I jak to jest zawsze, choć dziwy i cudaki prawiono o nim; jednakże bywali wszyscy na wybornych jego obiadach i podwieczorkach, nasycali się miłą i dowcipną rozmową, pożyczali od niego xiążek i towarzyszyli mu na polowaniach. Nie jeden nawet uprzedzającem obejściem się, wyrachowaną ułudzony grzecznością, zaczynał się poufalić i podkradać chciał w zaufanie; - ale naówczas zimna nagle twarz, chłodne wejrzenie, cofniona ręka, upamiętywały prędko niedoświadczonego. Takiej wprawy nabył już Pan August, że nawet gdy na sercu jego leżała tęsknota potrzebująca wywnętrzenia, smutek, strapienie; potrafił je strawić w sobie i nie wydał się z niemi. Bo on gdy raz powiedział sobie - Nie będę miał przyjaciela, nie powierzę się nikomu; umiał dotrzymać słowa. W całem znaczeniu wyrazu był panem siebie, ani namiętność żadna, ani wypadek niespodziany, nie wyrzucił go z żelaznej kolei, po której się toczył. Dziwny człowiek! - pojmował wszystko, a nie używał niczego i wybrał sobie z rodzajów życia, najspokojniejsze umysłowe wegetowanie. -
Rankiem jesiennym siedział August w swoim pokoju, gdy turkot zachodzącego przed ganek powozu, zwrócił jego uwagę. Złożył xiążkę powolnie, otulił się szlafrokiem i wlepił oczy we drzwi, bez niespokojności, bez ciekawości nawet; w prostem tylko zimnem oczekiwaniu. Na odgłos poruszonego powolnie dzwonka wszedł służący.
- Kto przyjechał?
- Ktoś nieznajomy, zdaleka. -
- Spytasz go wprzód, nim wyjdę i oznajmisz wedle zwyczaju, rzekł Pan August spokojnie - Służący wyszedł, i wkrótce powrócił.
- Niechce powiedzieć jak się nazywa, przebąknął nieśmiało.
Zmarszczył się Pan August.
- Czeka na pana w sali.
Gospodarz domu podniósł się i posunął ku drzwiom, które otworzywszy, zobaczył młodego dwudziestokilko-letniego człowieka, swobodnie i wesoło przechodzącego się po pokoju. Gość zastanowił się i z półuśmiechem na ustach spojrzał na gospodarza kłaniając mu się zlekka. Pan August oczy w niego wlepił ciekawie a na twarzy jego malowała się rzadko ukazująca niespokojność.
- Pan.... zaczął i niedokończył.
- Twój siostrzeniec, wuju, wesoło dokończył młody człowiek rzucając się ku niemu. Przepraszam, chciałem sprobować, czym podobny do matki, czy się mnie po twarzy domyślisz.
- Stanisław! zawołał gospodarz postępując żywo ku niemu, żywiej niż zwykł był ku komubądź kolwiek i ścisnął go za rękę i wlepił w niego, starannie ukrywaną łzą zaszłe oczy. Stanisław? powtórzył! Jakżem rad, ześ sobie przypomniał, iż masz gdzieś na świecie wuja, którego poznać nie zawadzi! Jakżem rad!
- Dobry, kochany wujaszku, doprawdy mi rad jesteś! doprawdy! I roztrzepany Stanisław ściskał wuja z zapałem. A jakże cię kocham za to! Bo to widzisz nagadali mi o tobie, że ty nikogo, nikogo na świecie nie kochasz, że jesteś zimny, pełno tego rodzaju bredni! Ale ja nigdy temu nie wierzyłem i pokazuje się żem bardzo dobrze zrobił.
Pan August się lekko uśmiechnął.
- Teraz to dopiero, rzekł podobnyś mi do matki nie żartem, jej żywość, jej serce, jej ruchy! Biedna Aniela! Ale nie smućmy się przypomnieniami. - A naprzód mój Stasiu! Z kąd, do kąd, na jak długo przyjeżdzasz??
- Jadę, prawie wprost z zagranicy, gdzie mi niemcy głowę przewracali, nazywając to kończeniem wychowania mego, poczciwe niemczyska wychowują ludzi, jak gdyby wprost z Uniwersytetu na tamten świat iść było potrzeba examen zdawać, bo paplą a paplą, o duchach, duszy, filozofii, Bogu.. etc. Nauczyłem się strasznie mądrych rzeczy, jakich wy tu na parafii kochany wujaszku wyobrażenia niemacie, nauczyłem się wszystkich systematów filozoficznych których koroną Hegel i pantheism. - Alem się zagadał. Otóż, jadę wprost z Uniwersytetu, z podróży, skończywszy edukacją tak, że w kraju jestem jak obcy i do niczego niezdatny. To się podobno nazywa najlepszem wychowaniem. Przyjechałem wprost do Ciebie wujaszku bo mi w domu nudno było okrutnie, znajomości niemam i jak mówiłem wyglądam na swojej ziemi, jak przesadzony kwiatek, albo co lepiej, jak przewiezione z innej strefy zwierze. Co się tycze tego na jak długo przyjechałem, to zależeć będzie, od przyjęcia kochany wujaszku. Będę siedział rok, jak się sobie podobamy, a dwa dni kiedy ci zawadzać mogę - i kiedy mnie będzie nie dobrze.
Pan August na gadaninę prędką, żywą, nieporządną młodzieńca, lekko się uśmiechał; potem czulej niż zwykle go uściskał i rzekł: unikając odpowiedzi.
- Podobniutenki do matki! Bodajbyś był szczęśliwszy - Roztrzepaniec doskonały.-
Zadzwonił.
- Konie do stajni, - pokoje dla Pana Stanisława w officynie - Służący zniknął.
- A teraz kochany wujaszku, daj cygaro, kiedy masz, bo od rana mi ich zabrakło i niepaliłem - rzekł Stanisław rzucając rękawiczki na stół.
Znowu dzwonek się poruszył i cygara podano.
Staś zapalił ze cztery Trabucos, póki dobrał najlepiej ciągnące, i zaczął chodzić po sali; Pan August ciągle się w niego wpatrywał i zamyślony milczący, zdawał się dumać o dalekiej przeszłości, czy o przyszłości może; to pewna że zapominał o swojèm położeniu, i ztąd długo milczał mimowolnie.
- Co to wujaszkowi? spytał Stanisław, smutno ze mną - to ja sobie pojadę?
Pan August przerwał dumanie.
- Smutno, ale nie z twoiej przyczyny, rzekł, myślałem o twoiej matce, którą jedną może na świecie najlepiej kochałem. Przypominasz mi ją Stasiu. Dobrze ześ to dumanie przerwał, bo mnie w spleen na dzień cały wprawić mogło. - No, mów że mi o sobie. -
- Już tak jak wszystko powiedziałem, niemcy kończąc wychowanie moje, albo mnie nie dowarzyli, ale przegotowali, bo czuję że nie tak jestem, jak bym być powinien. Straszniem obcy w kraju, nic i nikogo nieznam. Świat tutejszy, tak różny od tego w którym żyłem, jest dla mnie podziwieniem i zagadką. Zbijam się z tropu co chwila. Ot tak po prawdzie, wujaszku, i to mnie do ciebie przygnało, że chciałem, abyś mnie trochę z tutejszymi ludźmi i światem oswoił, obeznał. -
- Myślisz że go znam i pojmuję lepiej od ciebie? rzekł szydersko Pan August, - Mylisz się bardzo. Zapewne, widziałem więcej, zrozumiałem głębiej, to co ty nazywasz naszym światem, ale wierz mi, jest i dla mnie w nim wiele tajemnic.
- Ale bo dla mnie wujaszku, wszystko tu tajemnicą, rzekł Stanisław. Niech mnie licho porwie. -
To złe wyrażenie, rzekł wuj, przebija się bursz w tobie. -
- O! niezapieram się tego, wolę to, niż - Ale wracam do rzeczy - Dla mnie wszystko jest tajemnicą, ci wielcy wasi panowie , żyjący na długach swoich, długami, negacją, że się tak wysłowię! - ci wielcy magnaci, których byś wziął zobaczywszy za kommissarzy chyba nie za panów, - ta młodzież wasza w połowie zestarzała niedopieczoną nauką, którą połknąwszy wygląda jakby z przeproszeniem emetyku wzięła, w połowie oszalona, skozaczona, jak by nic nie było na świecie piękniejszego nad zupełne wyłamanie się od wszelkich prawideł zdrowego rozsądku. - Kobiety tak religijne na pozór, tak zepsute wewnątrz, co dziś mdleją po mężach, rozstając się z niemi na miesiąc, a jutro.... zakochane, zapominają o obowiązkach, o wstydzie i - i -
- Hola! hola! śmiejąc się powstrzymał siostrzeńca Pan August - to wszystko daje się tłumaczyć jeszcze, ale są mniej pojęte rzeczy. - Czekaj, Stasiu, poglądaj, ucz się ludzi, jak uczyłeś się filozofii, studiuj ich, a kiedyś, stary i łysy; powiesz - znałem ich, i znowu ich nieznam! - Bo poznawaniu ludzi niema końca i najpilniejszy badacz w tym przedmiocie, niemoże powiedzieć, że wie wszystko i wszystko rozumie. Są w ludziach tajemnice, które często drobniejszemi się tłumaczą postrzeżeniami, niż by po skutkach sądzić można. Widząc wielkie zepsucie, szkaradny i wpływający na całe życie wypadek; szukamy naturalnie wielkich przyczyn wielkiemu skutkowi, i szukamy napróżno - Jeden krok, jedno słowo, jedno spojrzenie, jedno chwilowe puszczenie cugli namiętności niedostrzeżone, gubi najcnotliwszą kobietę i pląta całą przyszłość rodziny. Jedno zagłuszone odezwanie się sumienia, psuje człowieka który cofnąć się od złego nieumiejąc, brnie coraz dalej i dalej. - Ale ty mój Stasiu podobno, wcale jeszcze nie jesteś w wieku do obserwacij, zostaw je nieczynnym świadkom ruchu i życia, co swoje odbywszy, skołatani, biedni, patrzą na walczących w Cyrku i rozrywają się, szydząc, litując lub obojętnie wodząc oczyma.
- Ślicznie mówisz, kochany wujaszku, rzekł Staś rzucając w kąt niedopalone cygaro, ale bo też ja, nie myślę wcale oddać się nieczynnej obserwacij i kontemplacij świata, ja chcę go poznać praktycznie.
- W takim razie źle sobie wybrałeś przewodnika, odpowiedział Pan August i widać że mnie nieznasz. -
- Ja! ciebie kochany wujaszku! odparł Staś! A! a! prawdziwie że już cię znam, jesteś najlepszy człowiek, ale trochę tchórz, boisz się ludzi i dla tego od nich uciekasz. Jesteś z niemi jak to po staremu mówili, na polityce.
Pan August się rozśmiał i uściskał Stasia.
- Zdoprawdy zgadłeś i niewiem nawet jak, bo z tobą, mój Stasiu, jestem wcale inaczej, a niewidziałeś mnie jeszcze z nikim więcej. Trafny masz instynkt.
- Dziękuję za komplement, ale dajmy sobie pokój z tem, wujaszku. - Chodzi oto, czy ty zechcesz mnie w wasz ten świat niby wprowadzić, zapoznać, porobić mi stosunki etc. Czy cię to zbyt wiele nie będzie kosztować?
- Wszystko co będę mógł zrobię dla ciebie, rzekł Pan August, ale potem o tem. Teraz spocznij po drodze, a ja się pójdę ubierać. -
Nowopoznajomieni rozeszli się zupełnie radzi z siebie, zwłaszcza Pan August któren ożył zobaczywszy siostrzeńca, przypominającego mu jego ukochaną, żywą, niepomiarkowaną, namiętną, i nieszczęśliwą Anielę. Odezwało się w jego sercu przywiązanie do rodziny, zagasłe dawno, uczuł, że niema słodszych i silniejszych węzłów, nad węzły miłości rodzinnej, jak niema sroższej nienawiści, nad nienawiść poróżnionej rodziny. - Na ten raz wypadł ze swojej niezmiennej kolei życia, przestał być zimnym, obojętnym, i skrytym. Staś żywy, rozstrzepany, ale poczciwy, szczery, otwarty, przypadł mu do serca, bo powinien był przypaść człowiekowi, co nadewszystko nienawidził i lękał się obłudy. - Jednakże, pomimo szczerej radości z widzenia siostrzeńca; August zasępiał się czasem i wzdychał mimowolnie, ile razy odezwał się Staś z czem charakteryzującym jego nieopatrzną żądzę poznania i użycia świata, jego skłonności ufania w ludzi.
- Żal mi cię niezmiernie, rzekł zaraz przy obiedzie Pan August, kocham cię, jak matkę twoją kochałem i widzę, bodajbym niezgadł, że jak matka twoia, konieczną twego charakteru przyczyną, nieszczęśliwym będziesz.
- Ja! wujaszku! zawołał Staś - słyszałem że szczęście w woli i wyobrażeniach człowieka; a ja mam zupełną wolę, i imaginacją że muszę być bardzo szczęśliwym, przynajmniej, tak jak to bywali szczęśliwi, ci dawni bohaterowie z każdej bajki i powieści. -
- A sposobisz się, dodał August, na najnieszczęśliwszego człowieka.
- Jakim sposobem?
- Krótko cię znam, możebym jeszcze niemiał prawa sądzić, ale takich jak ty, poznaje się odrazu lub nigdy. Ty ufasz w ludzi, w szczęście, w swoją złotą gwiazdę, roisz wiele, niecierpliwie wylatujesz przeciw troskom i zawodom - Wierz mi, kto tylko wiele się spodziewa, zawsze się zawieść musi. Ja, mogę powiedzieć, jestem o tyle szczęśliwy, o ile nim być w mojem położeniu można; - ale dla czego.? - Dla tego, że idę przez życie, jak po gorących węglach, jak po trawniku usłanym wężami, patrząc co chwila, aby którego nie nadeptać, nieobudzić. Wyrzekłem się wszystkich gwałtowniejszych roskoszy, po których nieodmiennie, idzie smutek, zawody, boleść; ograniczam się spokojem, uciekam od ścisłych związków nawet, bo, jak to już nie jedna czuła pani uważała, lepiej niemieć pieska, niż patrzeć jak zdycha albo się wścieka. Wyrzekam się więc wszystkich piesków, żeby ich nie tracić.
- Somme toute, odrzekł Staś, bojąc się niestrawności, wujaszek głodem się morzy. Okropne tchórzostwo i szkaradny egoizm.
- Pozwalam, ale to egoizm rozsądnego, zimnego, wyrachowanego człowieka, cale różny od egoizmu trzpiota, co jak łakomy lub głodny żołnierz, sadza rękę w ukrop, aby z niego kawałek mięsa, często tylko kawałek kości wyciągnąć. Namawiać cię do mego sposobu życia nie myślę, Stasiu. -
- Bo to by było napróżno, jak wujaszka kocham, zawołał Staś - na to potrzeba być predestynowanym. -
Chwilę milczeli oba, potem Staś zaczął się rozpytywać o sąsiedztwo.
- Bo to widzisz wujaszku, choć kto nic je czego, że mu szkodzi, może dla tego pozwolić jeść drugim - Juściż będziemy z wizytami, poznamy się wujaszku - Muszą być ładne panie, albo wreście panienki w sąsiedztwie.
- Jakto wreście?
- Wreście, znaczy tak jak pis - aller.
- A to czemu?
- Ja się panien strasznie lękam - Zaraz chcą isć za mąż, to nie do zniesienia! Wolę mieć do czynienia z paniami, bo to nie ciągnie za sobą konsenkwencij.
- Stokroć gorsze. -
- Ale przynajmniej nie każą się żenić nie mówią zaraz o ślubie, kiedy te nieznośne panny, drugiego dnia już zdają się myślą dzierzgać falbany wyprawnych sukienek.
Wuj się rozśmiał.
- Bo to, widzi wujaszek, młody człowiek musi się kochać - J ja tu koniecznie także mam projekt wkochania się w kogoś, nic tracąc czasu, ale nieżyczę sobie, zaraz wujaszka prośić w swaty. No, no, któż tu jest tak dystyngwowany, miły, piękny, bogaty?
- O! mnóstwo domów, mnóstwo osób!
- Wybornie! zawołał Staś zacierając ręce, a wesołych koleżków znajdę?
- Nie długo będziesz tęsknił za niemi - ja ledwie się ich nastręczającej przyjaźni obegnać mogę. -
- A! ja tak serdecznie wyciągnę do nich ręce!
- Pan August znowu po cichu szydersko się uśmiechał.
- Biedny, a wiesz ty co to przyjaźń młodzieży, to współka tylko do swawoli, na której gdy traci twój przyjaciel; opuszcza cię. Szukają w niej korzyści tylko, przyjemności nie serca. A potem
- No, to potem się śmieją z przyjaciół przyjaciele, rzucają ich, zdradzają etc. etc. Stare rzeczy. Znajome! znajome! nic nowego! A te kilka chwil przeżytych wesoło, jak wujaszek powiada, nieopatrznie, zawsze w zysku zostają. - Dobre i to, zwłaszcza gdy kto jak ja o konsenkwcncje, zdrady, opuszczenia it.p. nie wiele dba.
- Ale mój. Stasiu, narażasz się na to, że ku nie jednemu prawdziwą możesz poczuć przyjaźń, jak ku nie jednej miłość. - Cóż gdy ty dasz do współki prawdziwy brylant a oni fałszywe?
- Bylebym się niepoznał na brylancie fałszywym. A potem widzi wujaszek, to tak zawsze doświadczenie mówi niedoświadczeniu, i zawsze niedoświadczenie go nie słucha, swoje robi, aż się boleśnie przekona, że mu prawdę mówiono. Cóż na to zrobić! Taki człowiek! nieodmieni się - trzeba się koniecznie sparzyć, doświadczyć - Ja doskonale wiem, że mogę złapać guza w najboleśniejsze miejsce - w serce; no, ale kiedy to, kochany wujaszku, jest rzecz nieunikniona.
W tej chwili postąpił ku oknu i spójrzał na bielejący w oddaleniu pałacyk Hrabiów......
- Kto tam mieszka.?
- Hrabia, Hrabina, Hrabianka i Hrabiostwo
- Ludzie przyzwoici?
- Najprzyzwoitsi w okolicy.
- Pojedziemy tam jutro?
- Chcesz koniecznie?
- Serdecznie! wujaszku.
- Więc pojedziemy.