- promocja
- W empik go
Latarnia - ebook
Latarnia - ebook
Miłość to latarnia morska o zmiennym świetle. - Romain Rolland
Nastoletnia April po śmierci matki zostaje wyrwana z życia, które zna i kocha. Trafia do domu ojca – małego miasteczka na południu Anglii. Jest samotna, niechciana i nieszczęśliwa, a złośliwa, przyrodnia siostra nastawia rówieśników przeciwko niej.
I wtedy pojawia się on – Liam. Owoc zakazany. Nieosiągalny, ale spieszący z pomocą. Przyjaciel, którego April tak potrzebuje. Rodzące się uczucie sprawi, że będzie musiała dokonać trudnego wyboru między miłością a spełnieniem marzeń o ucieczce z angielskiego zaścianka. Nie może zostać, ale nie może też zabrać Liama ze sobą.
„Latarnia” to historia dziewczyny, która zrobiła coś, czego nie może sobie wybaczyć, i chłopaka, który stracił niemal wszystko. Jedno z nich jest statkiem na wzburzonym morzu, szukającym drogi do domu, a drugie latarnią, ostoją cierpliwie wskazującą brzeg. Czy odnajdą się na nowo?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8000-8 |
Rozmiar pliku: | 914 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szczęście
To chyba pojęcie względne. Tak myślę. Jeśli zastanowię się, czy byłam kiedyś szczęśliwa, dojdę do wniosku, że zapewne tak. Jako dziecko. Zostało mi to odebrane, gdy miałam dwanaście lat. Byłam zdecydowanie za młoda, by przyjąć na siebie ogrom cierpienia, jakie na mnie spłynęło. Zmiany, które nastąpiły w moim życiu, rozrywały mi serce i duszę. Byłam jak Kopciuszek – wyrwany ze świata, który kochał, rzucony na pożarcie obcych. I paradoksalnie dzięki tej myśli jakoś funkcjonowałam.
Koniec końców Kopciuszek znalazł swoje _szczęście_.CZĘŚĆ I
2005
Marzenie
Gdy do trzynastych urodzin zostały mi ledwie trzy miesiące, ustalałam z koleżankami, co będziemy robić, i spisywałam listę prezentów – małych marzeń do spełnienia na już. Liczyłam, że mama dotrzyma obietnicy i zorganizuje mi zabawę w centrum Londynu.
Wszystkie dziewczyny mi tego zazdrościły. Moja mama pracowała w restauracji jako kelnerka i szef miał jej wynająć kawałek lokalu za niższą cenę.
To był ostatni wieczór, gdy rozpierała mnie beztroska i radość. Gdy nie myślałam o niczym innym, jak tylko o przyjemnościach. Bo następnego dnia mama trafiła do szpitala, a cały mój świat wywrócił się do góry nogami. Dla niespełna trzynastolatki odwołanie urodzin, które tak skrzętnie planowała, to istna tragedia. Szybko jednak moje myślenie się zmieniło.
Zostałam na jakiś czas u naszej sąsiadki Evelin. Nie byłyśmy rodziną, ale była nam najbliższa. Jeździłam do mamy codziennie po szkole. Rozmawiałam z nią o planach na przerwę w szkole, udając, że nadal tak bardzo się cieszę na urodziny. Ale w rzeczywistości okropnie się martwiłam, bo z dnia na dzień mama wydawała się słabsza, bledsza. Jakby bez życia. Jej niegdyś radosne oczy przestały błyszczeć, a wyschnięte usta nie miały siły się uśmiechać.
W końcu przestała o cokolwiek pytać, więc ja mówiłam. Powtarzałam się, byle nie pozwolić, żeby zapadła cisza. Bo wtedy dopuściłabym do siebie myśli, że moja mama umiera, choć nikt mi tego nie powiedział. A potem bardziej egoistyczna część mnie myślała, co się ze mną stanie. I nie był to optymistyczny scenariusz.
Niestety wkrótce się spełnił. Mama odeszła. A ja zostałam na tym świecie sama.
Stoję z torbą przed budynkiem. Patrzę w okno, które jeszcze nie tak dawno było moje. Evelin trzyma mnie za ramię i coś mówi, ale jej nie słucham. Z całych sił próbuję nie płakać.
Mężczyzna podchodzi z bladym uśmiechem. Poznaję go. Był tu ostatnio, jak miałam osiem lat. Może dziesięć. Widziałam go dotychczas cztery razy w życiu, z czego pamiętam niewiele. Żadna wizyta nie była cudowna.
– April – mówi i przytula mnie jak szmacianą lalkę. Nie reaguję. – Jesteś gotowa? – Evelin zaciska dłoń na moim ramieniu, jakby chciała dodać mi otuchy. Zerkam na nią. – Jak skończysz szkołę, zawsze możesz wrócić. Będę tu i na pewno pomogę.
Przytakuję.
Mężczyzna bierze moją torbę i wrzuca do bagażnika, po czym rozgląda się po okolicy ze zmarszczonym nosem. Widać nie przywykł do życia w londyńskich dzielnicach.
Otwiera drzwi i czeka, aż wsiądę.
– Wszystko będzie dobrze, Iskiereczko.
Uśmiecham się blado do Evelin, próbując ukryć łzy czające się w kącikach oczu, i ruszam na miękkich nogach, z bijącym sercem.
Wsiadam i wciąż patrzę na budynek, którego już nie zobaczę. Próbuję myśleć tylko o miłych rzeczach związanych z tym adresem, ale ciągle przed oczami mam upadającą w kuchni mamę.
– Zobaczysz. Spodoba ci się. Watchet jest piękne. – Zerkam na mężczyznę. Ma dość kanciastą szczękę, ciemne włosy i lekko zakrzywiony nos. Jest biznesmenem, ale nie do końca wiem, co robi. No i jest moim ojcem. – Posłuchaj. To będzie ciężki czas, ale poradzimy sobie z tym, dobrze? – Nie wiem, co odpowiedzieć, więc spuszczam wzrok i wpatruję się w swoje poobgryzane paznokcie. – Nie znamy się za dobrze, więc pewnie dziwnie będzie ci się do mnie zwracać per tata, więc pomyślałem, że może Joe?
– To twoje imię? – pytam, a głos mi drży.
_Im bliżej go poznam, tym bardziej realne to będzie_ – myślę.
– Tak. Jestem Joe. Mama ci nie mówiła?
– Nie wiem. Nie pamiętam. Rozmawiałyśmy o tobie tak często, jak ty do nas przyjeżdżałeś. – Czuję, że na mnie zerka. Chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
W końcu kiwa głową i nic więcej nie mówi.
Wpatruję się w mijane pola. Po prawie trzech godzinach krótkich, niemal przypadkowych dialogów zjeżdżamy z autostrady i jedziemy przez miasteczka. Klimat jest zupełnie różny od tego, który znam. Wszystko, co widzę – stare budynki, brak marketów – jest dalekie od Londynu, który tak kocham. I za którym tęsknię.
Dopiero gdy mijamy znak witający nas w tym niespełna czterotysięcznym miasteczku, ojciec Joe mówi mi, że mam trzy miesiące młodszą siostrę. Przeżywam szok i przez chwilę nie jestem w stanie się odezwać. Patrzę przed siebie, mrugając. To chyba fajnie mieć siostrę. Niefajnie dowiedzieć się o niej, gdy obie mamy niemal trzynaście lat. O czym świadczy tak mała różnica wieku, wolę się zastanawiać, gdy minie mi faza zaskoczenia. Ale zawsze chciałam mieć rodzeństwo.
Najwyraźniej Olive jest bardzo wysportowana, radosna i kochana – według Joego. Będę posługiwać się jego imieniem, i cieszę się, że sam to zaproponował. Olive też będzie Olive, przynajmniej do czasu, aż zostaniemy przyjaciółkami.
A na pewno zostaniemy, bo ludzie mnie lubią, a ja lubię ludzi.
Nie myślę jednak o dziewczynie, którą zaraz poznam, ale staram się opanować mdłości i strach, gdy Joe manewruje swoim samochodem po wąskich uliczkach, próbując wymijać nadjeżdżające z naprzeciwka auta i nie wjechać przy tym w krzaki z boku. Czasem musi wycofać do miejsca, gdzie jest nieco szerzej. Przez moment, gdy znika żywopłot, widzę morze. Wydaję z siebie zduszony dźwięk.
– To tutaj normalne. Przyzwyczaisz się – mówi. Pewnie chodzi mu o drogi.
– Mieszkasz nad morzem?
– A tak. Nie wspomniałem? Od domu idzie się jakieś cztery minuty, ale jest tam klif. Dość niebezpiecznie. Bliżej portu można zejść spokojnie.
Kiwam głową. Gdy mówi klif, widzę oczami wyobraźni białe formacje, które widziałam raz w życiu, gdy Evelin zabrała mnie i mamę do Brighton. To było moje jedyne spotkanie z morzem. A teraz będę nad nim mieszkać.
W końcu zatrzymujemy się przed domem. Joe parkuje na podjeździe przed czerwonymi drzwiami garażowymi i nie wysiada przez moment. Daję mu chwilę na zebranie myśli i rozglądam się. Dom jest całkiem spory i jasny – zupełnie inny od tego, co widywałam w Londynie.
– Chyba powinienem ci też powiedzieć, że moja żona, a matka Olive, wyjechała na jakiś czas do swoich rodziców. Więc będziemy we troje.
– Okej – mówię, no bo co innego mogę powiedzieć?
– Chodź. Zobaczysz swój pokój. – Staram się nie uśmiechać, bo czuję się, jakbym zdradzała mamę. Gdybym mogła, wróciłabym do naszego małego mieszkanka w Londynie, byle mogła żyć. Żaden dom i morze nie przebiją jej obecności.
Przechodzimy przez drewnianą furtkę udekorowaną kwiatami – widać tu rękę kobiety – po czym wchodzimy do domu przez szklane drzwi. Tam Joe zdejmuje buty i kurtkę, a potem otwiera kluczem solidne drzwi i czeka, aż zrobię to, co on. Więc rozbieram się i idę za nim do środka.
Wystrój domu utrzymany jest w klimacie nowoczesnym i minimalistycznym. Podłogi wyłożone są panelami, ściany przypominają fragmentami cegieł wnętrze loftu. Nigdzie w salonie, przez który przechodzimy, nie widzę książek. Za to rzuca mi się w oczy wielki telewizor i konsola do gier.
Joe prowadzi mnie schodami do góry. Na ścianach nie ma fotografii rodzinnych, a korytarz wydaje się surowy. Bez życia.
Wchodzimy do niewielkiego pokoju – choć nie jest mniejszy niż mój poprzedni – jest trochę zagracony. Pod oknem stoi łóżko, obok biurko, po drugiej stronie szafa i komoda.
Joe kładzie moją torbę na łóżku i rozkłada ręce.
– Dotychczas to był mój gabinet, ale przeniosłem się do mniejszego pokoju. Na szybko kupiłem meble, bo chciałem mieć pewność, że wszystko będzie gotowe na twój przyjazd. – Kiwam głową. – Oczywiście możesz sobie jakoś udekorować czy co tam dziewczynki w twoim wieku robią. – Znów przytakuję. – Jak się rozpakujesz, zejdź na dół. Przygotuję coś do picia, nim pójdę do warsztatu.
– Warsztatu?
– Tak, na końcu ulicy. Jestem mechanikiem. Teraz już rzadko naprawiam cokolwiek, mam pracowników. – Stoi, jakby myślał, że chcę jeszcze o coś zapytać, po czym rozgląda się raz jeszcze. – To czekam w kuchni.
Gdy wychodzi, wyglądam przez okno. Pod nim rozciąga się daszek dobudówki, a za drzewami prześwituje morze. Rzeczywiście jest niedaleko. Czuję, jak w sercu rozlewa mi się ciepło – mama kochała morze, choć nie widywała go za często. Była córką imigrantów, bardzo ciężko pracowała, by zapewnić mi wszystko, czego potrzebowałam – nie miałam powodów do narzekań. Była kobietą, która nigdy się nie poddawała. Teraz zrobiła to pierwszy raz – poddała się i mnie zostawiła. I choć staram się nie myśleć w ten sposób, mam do niej żal.
Gdy słyszę swoje imię, oglądam się ostatni raz na morze i idę na dół, do kuchni.
Joe stoi przy kuchennym blacie i przygotowuje kawę. Ogląda się na mnie, rozmawiając przez telefon. W końcu odkłada komórkę i patrzy na mnie z uśmiechem. Wygląda, jakby walczył sam z sobą, więc zdecydowanie rozumie, co czuję.
Jest chyba przystojny. Wydaje mi się, że dziewczyny mogłyby go lubić.
Podsuwa mi kubek z mlekiem, choć nie spytał, czy lubię. Uśmiecham się, bo nie chcę robić mu przykrości.
– Jesteś bardzo podobna do mamy – mówi, ale patrzy na swoje dłonie, ułożone na blacie.
Gardło mi się zaciska. Wiem, że ją przypominam, i jakaś mała cząstka mnie cieszy się, bo to tak, jakby była ze mną zawsze, ale każde spojrzenie w lustro będzie sprawiało ból.
Joe chyba chce coś powiedzieć, ale słyszymy kroki. Mężczyzna prostuje się i patrzy na wchodzącą grupę.
Na czele idzie nieco niższa ode mnie, rudawa dziewczyna z masą piegów. Jest moim przeciwieństwem – ja mam jasne włosy i niebieskie oczy. Lustruje mnie. Za nią idzie brunetka o ciemnych oczach, żując gumę, jakby od tego zależało jej życie. Dalej widzę trzech chłopaków. Nie przyglądam im się długo, bo nie chcę, by ktoś odniósł błędne wrażenie.
– O, to jest właśnie Olive. – Joe wskazuje rudą dziewczynę. – A to jej przyjaciele. Chloe, Liam, Chris i Nate – wymienia. – A to April.
Podnoszę rękę w geście powitania. Dziewczyny nie reagują. Chłopcy uśmiechają się nieśmiało.
– Przepraszam, słoneczko, ale muszę lecieć do warsztatu. Wprowadzisz April we wszystko, prawda? Zostawiłem na stole pieniądze. Zamówcie jakąś pizzę czy coś, bo nie zdążyłem nic przygotować. – Nie czeka na odpowiedź, tylko idzie szybkim krokiem do drzwi, wołając, że niedługo wróci.
Rozglądam się po wpatrzonych we mnie twarzach. Nie sądziłam, że rzucimy się sobie na szyję, ale liczyłam na nieco sympatyczniejsze powitanie. Zdaje się, że zaprzyjaźnienie się z Olive nie będzie łatwe.
– Cześć – mówię w końcu, gdy oni tak stoją.
Chłopcy znów się uśmiechają, ale Olive podnosi rękę, a oni automatycznie poważnieją.
– Przyjeżdżasz tutaj, niszcząc całe moje życie, i naprawdę sądzisz, że się ze mną zaprzyjaźnisz? Albo z nimi? – Zerka na grupę. – Przez ciebie odeszła moja mama. Pożałujesz tego.
Mrugam – bo co innego mogę zrobić?
– Będę przypominać ci, jakim jesteś wyrzutkiem, aż się stąd wyprowadzisz. Obyś była cierpliwa, bo twoją alternatywą jest dom dziecka. – Rusza. Wszyscy, wpatrując się w podłogę, idą za nią. – A wiesz co? Może to wcale nie jest taki zły pomysł. Przemyśl to.
I odchodzą w kierunku ogrodu. A ja stoję, jakbym wrosła w ziemię, i czuję, że nienawidzę mojego życia. I Olive. I tego cholernego miasteczka.
Teraz szczęście wydaje się mrzonką, niespełnionym _marzeniem_. Mglistym snem.2011
Strach
Całe życie byłam dzieckiem, które nie płakało. Gdy ktoś sprawił mi przykrość, uderzył mnie – z premedytacją lub przez przypadek – gdy się przewróciłam, przegrałam, dostałam złą ocenę albo ktoś mnie skrytykował – nie płakałam. Mama mówiła, że to moja cecha od urodzenia – byłam cichym bobasem. Z biegiem lat to się nie zmieniło. Brałam do siebie wszystko, dusiłam w sobie emocje i po prostu żyłam dalej.
Pierwszy raz płakałam – tak naprawdę, rzewnie i niemal bez końca, gdy zmarła mama. Obiecałam sobie, że więcej to się nie powtórzy. Bo powinnam być jeszcze silniejsza.
Drugi raz płakałam, gdy pierwszego dnia Olive potraktowała mnie jak zło konieczne. Wmówiłam sobie potem, że przemawiał przez nią żal i złość i że w końcu jej minie. Nie minęło.
Trzeci raz, gdy chciałam się pobawić lalką Olive, którą dostała od Joego. Wpadła w furię, pchnęła mnie na ścianę i zaczęła okładać jak worek treningowy.
To był ostatni raz. Postanowiłam, że nigdy już nie dopuszczę, by doprowadziła mnie do takiego stanu. A z reguły robię wszystko, by dotrzymywać danego sobie słowa.
Dlatego teraz, gdy mam osiemnaście lat, jestem w ostatniej klasie college’u – całe szczęście Olive poszła do innej szkoły – nie mogę doczekać się, aż będę mogła pójść na studia. Wprawdzie jeszcze nie wybrałam żadnej konkretnej uczelni, ani nawet kierunku, jednak wychodzę z założenia, że wszystko będzie lepsze niż jej towarzystwo przez kolejny rok.
Przez lata przyjęłam taktykę unikania Olive i jej świty. Jestem w tym naprawdę niezła.
Miasteczko jest dość małe, toteż muszę starać się być w miejscach, gdzie akurat ich nie ma. Najczęściej spędzam więc czas albo w okolicy portu, albo na niewielkim placu zabaw – siedzę na huśtawce i wpatruję się w niebo, odliczając sekundy do końca dnia. Bo każdy mijający dzień przybliża mnie do wyjazdu.
Dla mnie Watchet jest jak wioska ukryta w cywilizowanym świecie, z której muszę wyjechać. To jest mój główny cel. Oczywiście jeszcze nie omówiłam pomysłu ze studiami z Joem, ale lata, które tu spędziłam, nauczyły mnie optymistycznego myślenia – w końcu kiedyś się stąd wyrwę. Charakteryzuje mnie też przezorność, więc gdy nie szlajam się po miasteczku, wpatrując się w niebo lub morze, pracuję w księgarni kilka godzin w tygodniu. Nie zarabiam tam kokosów, ale wszystko, co mogę, odkładam do skarbonki, by mieć cokolwiek na wypadek, gdyby jednak Joe odmówił mi pomocy.
Na przestrzeni tych wszystkich lat relacje z nim nie zmieniły się zbytnio. Rozmawiamy bardzo ogólnie, nie zbliżyliśmy się do siebie. Mnie blokuje jego zażyłość z Olive, jego chyba strach przed córką. Zresztą nieważne. Jesteśmy jak obcy ludzie mieszkający pod jednym dachem, bo tak musi być. Myślę, że on, tak jak i ja, wyczekuje mojego wyjazdu. Tylko się do tego nie przyznaje.
Relacje z Olive z kolei bardzo się zmieniły – na gorsze. Gdy jeszcze chodziłyśmy do jednej szkoły, robiła wszystko, by uprzykrzyć mi życie. Rzucała złośliwymi hasłami, wyzwiskami, podstawiała mi nogę, wkładała zgniłe owoce do mojej szafki czy plecaka, popychała. Nigdy się nie skarżyłam, bo zawsze przed oczami miałam tę piękną wizję, gdy wsiadam do pociągu i żegnam miasteczko i ją. Przede wszystkim ją.
Całkiem niedawno Joe poszerzył swoją działalność o sklep z częściami samochodowymi i dowozi je klientom nie tylko w miasteczku, ale też w sporej części hrabstwa. Podejrzewam, że tak naprawdę znalazł sobie jakąś kobietę, bo znika w prawie każdy weekend, tłumacząc się sprawami biznesowymi. A może zwyczajnie za dużo czytam. Przecież istnieje możliwość, że po prostu męczy go panująca w domu atmosfera i korzysta z każdej nadarzającej się okazji. Szkoda, że ja tak nie mogę się wyrwać na kilka dni.
Olive ochoczo wykorzystuje wszystkie jego wyjazdy. Urządza imprezy dla swoich kolegów i koleżanek w każdy piątek lub sobotę. Jest w tym świetna – wygłasza Joemu gadkę o opuszczeniu, o tym, że przyjaciele to jedyna rodzina, bo on ciągle jest zajęty. I on zostawia jej kasę. Z tego brat kumpla kupuje alkohol i piją. Są głośno. Dwa razy była już nawet policja, ale Olive ma gadane. Co tu dużo mówić – jest świetnym manipulatorem. Okręci wokół palca każdego. Ale nie mnie. Dlatego też nikt w żadnej szkole nie chciał ze mną trzymać – najwyraźniej Olive uznaje się za królewnę Watchet i sądzi, że wszyscy powinni się dostosować do niej. Cóż. Nie zależy mi.
Oczywiście, może powinno mnie zastanowić, czemu dzieciaki lubią Olive, a za mną nie przepadają. Ale dawno przestałam się tym przejmować. Miałam w Londynie przyjaciółki i wiem, że jak tylko stąd wyjadę, znów otworzę się na znajomości. Nie będę do tego potrzebowała królowej lodu i tego hermetycznego środowiska, do którego weszłam bez zaproszenia.
Olive w kolejną sobotę znów organizuje spotkanie. Siedzę u siebie w pokoju, wsłuchując się w dudniący bas, patrząc na kalendarz. Jeszcze trochę i złożę papiery do kilku uczelni. Odkładam rozmowę z Joem na ten temat. Ale to nie przeszkadza mi tworzyć planów, list i snuć wyobrażeń o tym, jak będzie wyglądało moje życie z daleka od mojego prześladowcy.
Koło jedenastej cichnie muzyka, a potem słyszę śmiech na korytarzu. Olive zdaje się mocno wstawiona i chyba odbija się od ścian jak piłeczka pingpongowa.
Gdy nastaje cisza, wkładam bluzę i idę na dół.
Nie cierpię Olive, najchętniej zamknęłabym ją w małym schowku, by tam przemyślała swoje zachowanie. Ale Joe ciężko znosi jej coraz gorsze zachowania. Więc w trosce o jego jeszcze nie bardzo siwe włosy postanawiam posprzątać, wiedząc, że i tak nie zasnę, a ona szybko nie wstanie.
Na kanapie i na fotelu leży dwóch jej przyjaciół. Nie spodziewałam się ich tutaj, bo zwykle nie zostają na noc. Rozglądam się, ale najwyraźniej trzeci poszedł z nią. Stoję i zastanawiam się, czy jednak nie zostawić tego, jak jest, gdy słyszę w kuchni hałas. Z bijącym mocno sercem idę w tamtym kierunku.
Jej trzeci przyjaciel odwraca się zdziwiony i zamiera, pochylony z talerzem, który najwyraźniej chciał włożyć do zmywarki. Prostuje się, chrząkając.
– Przepraszam, nie chciałem cię obudzić – odzywa się do mnie po raz pierwszy. Patrzę na niego przez moment bez słowa. Swoim zachowaniem udowadniam mu właśnie, że Olive ma rację co do mnie.
– Nie spałam – odpowiadam, odkrywając, że mój głos drży. – Możecie iść. Ja to ogarnę. – Rozkładam ręce, wskazując całą kuchnię, ale nie patrzę na niego.
– W porządku. Zrobię to. – Pochyla się i wkłada kolejne naczynia. – Chcesz? – Wskazuje na piwo. Kilka zamkniętych puszek stoi na blacie.
– Nie, dzięki. – To dziwne. Miłe, ale dziwne. – Nie pijam.
Odwraca się i patrzy na mnie. Ciekawa jestem, co myśli. Świętoszka. Nie pije, nie spotyka się z chłopakami. I coś w tym jest, bo głównie odliczam dni do wyrwania się z tego piekła.
– Jestem Liam – mówi.
– Wiem. Przyjaźnisz się z Olive – przypominam mu. Ma jasne, gęste włosy, przywodzące na myśl surferów, bo falują nieco, i nietypowe oczy. Jedno z nich jest zielone, a drugie niebieskie. Nie znałam nigdy człowieka o dwóch kolorach oczu. Odwracam wzrok, bo boję się, że zaraz przypomni sobie, że musi mnie nienawidzić.
– Przyjaźnię się z nimi – poprawia mnie, wskazując salon i kanapę, której nie widać przez ścianę. – Olive jest transakcją wiązaną – dodaje. Nie odpowiadam, bo to bardzo dziwne wyznanie.
Nie chcąc, by wyglądało to, jakbym stała i czekała, aż się do mnie odezwie, zaczynam zbierać śmieci. On wraca do załadowywania zmywarki. Gdy przynoszę worek pełen pustych puszek i butelek oraz opakowań po chipsach, na blacie stoi szklanka z piwem. On siedzi po drugiej stronie i wpatruje się we mnie.
– To tylko piwo. Nic ci nie będzie. A jak już pojedziesz na studia, musisz mieć jakąś wprawę.
Zamieram. Nigdy nie mówiłam nikomu o studiach. Poza nauczycielami, ale wątpię, by któryś miał powiedzieć innym dzieciakom.
– Olive nie wie, nie martw się – mówi, ale nie patrzy na mnie. Siadam i biorę szklankę do ręki. Wpatruję się w spływające po ściance krople. – Pierwszy łyk może wydać ci się gorzki, niezbyt dobry, ale z każdym kolejnym będzie lepiej.
– Skąd wiesz o moich studiach?
– Widuję cię czasem, jak siedzisz na placu zabaw. Kiedyś przeglądałaś broszury.
Mrugam.
– Śledzisz mnie? – To niepokojące.
Liam śmieje się cicho. A jest to najszczerszy śmiech, jaki słyszałam od śmierci mamy. Spuszczam wzrok.
– Mieszkam obok placu. Czasem chodzę tam z siostrami. – Moja reakcja chyba go nieco speszyła, bo poważnieje i już nie patrzy na mnie. Gdy tak siedzimy w milczeniu i bezruchu, w końcu sięga po moją szklankę i pije z niej, po czym odstawia na poprzednie miejsce. – Nic tam nie nalałem i nie nasypałem, co właśnie udowodniłem. Możesz pić.
– Nie podejrzewałam cię o to – odpowiadam, choć nieco mijam się z prawdą. Kto wie, czy Olive go do tego nie namówiła. Widząc, że mi nie wierzy, i nie chcąc czuć się tak dziwnie, podnoszę szklankę do ust. Język drętwieje mi od goryczki, aż z trudem przełykam.
– To pierwszy łyk. Kolejny będzie lepszy – przypomina. Więc piję. Od czasu do czasu podaję i jemu. Korzysta, ale milczymy.
A ja sobie uświadamiam, że piję swoje pierwsze piwo, w domu ojca, gdy mój wróg numer jeden śpi na piętrze. Ba, piję z jednej szklanki z przyjacielem Olive, który okazał się całkiem miły i okropnie mnie to denerwuje.
Cisza też jest irytująca, więc chrząkam i zerkam na niego.
– A ty idziesz na studia? – Patrzy na mnie.
– Nie. Muszę zostać tutaj – mówi, ale nie wdaje się w szczegóły. W końcu nie znamy się zbytnio, by miał mi opowiadać o powodach swojej decyzji. – Na jakie studia się zdecydowałaś?
Wzruszam ramionami. Kiwa głową, jakby chciał powiedzieć, że rozumie, czemu mu nie ufam. Olive jest odpowiedzią na wszystko.
– Nie wiem jeszcze. Nawet nie rozmawiałam z Joem. Chciałabym coś z literaturą, bo lubię czytać, ale ucieszę się z każdej pozytywnej decyzji, która mnie stąd wyrwie. – Zaczynam się denerwować, a zawsze gdy stres przejmuje kontrolę, gadam jak opętana. – Nie zdecyduję się na nic z matematyką, bo jestem w tym raczej kiepska, ale cokolwiek humanistycznego. Myślałam kiedyś o prawie, ale sama nie wiem, bo wydaje się trudno bronić w sądzie ludzi, którzy naprawdę są winni, nie uważasz? – On nie odpowiada, tylko się uśmiecha. – Co?
– Nic. Po prostu chyba nigdy nie słyszałem, byś tyle mówiła. – Czerwienię się i spuszczam wzrok.
– Gdy się denerwuję, tak mam.
– Mogę cię o coś spytać? – Czuję, że wpatruje się we mnie. Nie odpowiadam, a jednak zadaje pytanie. – Dlaczego pozwalasz jej się tak traktować?
Wzruszam ramionami.
– Chyba przyjęłam taktykę niepodpadania nikomu, byle tylko dotrwać do końca – mówię wreszcie, obserwując niemal pustą szklankę. – Nie prosiłam się, by tu trafić. Ale stało się tak, więc muszę to przeczekać. Zresztą nie widziałam, żebyś mnie jakoś szczególnie bronił. – Zaciska szczęki. – Przepraszam.
– Nie, nie. Masz rację. Sam nie wiem. – Odchyla się na krześle. – Chyba jest tak, że jak od dziecka należysz do jakiejś grupy i wszyscy coś robią, to robisz to z nimi, bo przesiąkasz tym i nie chcesz odstawać, bo to mała społeczność. Aż zjawia się ktoś, kto jest inny. Jesteś rozdarty, bo z jednej strony czujesz, że chcesz czegoś nowego, ale masz przed oczami wizję, że zostaniesz odrzucony. Więc w sumie – otwiera kolejne piwo, ale ciągle na mnie nie patrzy – możesz nazwać mnie tchórzem. – Nalewa połowę do mojej szklanki, a resztę wypija. – Przepraszam cię za to.
Nie mam pojęcia, co mu odpowiedzieć. To bardzo dziwna rozmowa. Nie poklepię go po ramieniu i nie powiem: „Hej, nie szkodzi, że pozwalałeś Olive mnie szykanować”, ale z jakiegoś powodu też nie mogę mu powiedzieć, że jest idiotą.
Piję, zupełnie zapominając, jak bardzo mi to nie smakuje. Gdy kończę, wstaję i idę przepłukać szklankę. Odwracam się, a Liam dalej siedzi, jak siedział.
– Nie musisz mnie za nic przepraszać – mówię w końcu. Patrzy na mnie. – To i tak nic nie zmieni. Jutro ty wrócisz do przyjaźni z nimi, a ja znów będę szarą myszką, która się nie odzywa i wyczekuje wyjazdu z tego piekła. – Ruszam do drzwi, nie czekając, aż cokolwiek powie. Odwracam się, upewniwszy się, że jego przyjaciele śpią. – Nie mów nikomu o studiach, proszę. – Nie mogę mieć pewności, że tego nie zrobi, ale dotychczas trzymał to dla siebie. Kiwa głową, a wtedy wychodzę i idę do swojego pokoju. Na wszelki wypadek zamykam drzwi na zasuwkę.
To był bardzo dziwny wieczór, ale wierzę w to, co powiedziałam. Nic się nie zmieniło. Prowadziłam miłą rozmowę z uprzejmym chłopakiem, który następnego dnia nie będzie już okazywał mi sympatii.
Zerkam na telefon. Północ. Kolejny dzień do odhaczenia.
W końcu składam aplikacje wraz z listami do pięciu uczelni na południu Anglii. Nie przypuszczam, bym miała być bardzo blisko z Joem, ale w razie potrzeby nie chciałabym jechać aż z Midlands. Jako priorytetową uczelnię wybieram więc uniwerek w Bristolu, ale mimo obaw związanych z kosztami życia w Londynie wysyłam swoją kandydaturę również tam. Będę się martwić później. Ostatecznie wybór padł na literaturę angielską. Czuję, że to w tym się odnajdę.
Zadowolona, że ostatecznie złożyłam papiery, zgadzam się spotkać z chłopakiem, który niemal codziennie od kilku tygodni przychodzi do księgarni przeglądać książki. Ma na imię Zack i uroczo się uśmiecha. Nie widuję go w szkole, więc pewnie jest starszy, ale raczej niewiele. Zresztą to nie ma znaczenia. Rozmawiamy o książkach – nie zaręczamy się przecież.
Po swojej zmianie idę więc do umówionego pubu. Jestem prawie pewna, że mnie nie wpuszczą, ale o dziwo nikt się nie czepia.
Rozmawiamy przez dłuższy czas o książkach – wydaje się, że znaleźliśmy wspólny język, a ja naprawdę zaczynam się ekscytować. Popijam colę i przestaję się czuć, jakbym tu nie pasowała, bo nikt nie zwraca na mnie uwagi. Jeśli to namiastka życia studenckiego, które niedługo będzie moją codziennością, to naprawdę nie mogę się doczekać.
– Czytałam ostatnio książkę o wojnie i zdecydowanie… – Przerywam, bo Zack łapie mnie za rękę. A to coś, na co ani nie jestem gotowa, ani nie mam ochoty. To naruszenie mojej przestrzeni osobistej. Nie czuję się komfortowo. Wyrywam rękę z uścisku i chowam ją pod stołem.
– Co jest? – pyta, jakby nie rozumiał.
– Nic. Tylko… – Sama nie wiem, jak to powiedzieć, bo nie chcę zabrzmieć idiotycznie. Ale widać muszę. – To dla mnie za szybko. – Wskazuję palcem to na niego, to na siebie, próbując pokazać to, co jest między nami. Lub raczej czego nie ma.
– Przecież nie chcę zaciągnąć cię do łóżka czy łazienki. – Nie znam go za dobrze, ale widzę, że się zdenerwował. Nic nie mówię, zastanawiając się, co powinnam zrobić. Siedzę, czując, jak serce podchodzi mi do gardła. To był najgorszy pomysł, na jaki mogłam wpaść. Umówić się z obcym facetem w pubie blisko portu. Idealny zarys thrillera, a przecież czytam dużo.
Zack wstaje i bez słowa wychodzi, co przyjmuję z ulgą – przyznaję sama przed sobą, że się zdenerwowałam. Nawet wystraszyłam. Gdy mój oddech się wyrównuje, naprzeciw mnie siada Liam i stawia przede mną pełną szklankę.
– Kłótnia z chłopakiem? – pyta swobodnie.
– Po pierwsze, to nie twoja sprawa, a po drugie, to nie mój chłopak.
– Ale chciałby.
– To też nie twoja sprawa. – Kiwa głową. – Co tu robisz? Nie jesteś za młody na takie miejsca? – Uśmiecha się, bo przecież ja też tu jestem.
– Pracuję. – Mrugam. Zdecydowanie to nie jest legalne. – Teoretycznie wspomagam barmanów w ogarnianiu całego syfu. – Wskazuje na stoliki. – Ale zdarza mi się przyrządzać drinki. Tylko nie mów tego nikomu, bo mnie zwolnią, a szef będzie miał problemy.
– W tym jest alkohol? – pytam, wskazując ciemny napój. On się uśmiecha, jakby bawił go mój dystans.
– Nic nie dolałem, ale mogę ci to udowodnić, jeśli chcesz. – Ależ on jest irytujący. Upijam łyk, usilnie próbując go przekonać, że jestem wyluzowana. Raczej mi nie uwierzył, ale przestał na mnie patrzeć. – Złożyłaś papiery?
– Yhm – odpowiadam, pijąc kolejny łyk.
– Gdzie?
– Pytanie powinno brzmieć na co.
Liam się uśmiecha, co z jakiegoś powodu przypomina mi, że powinnam być dla niego oschła. Nie odpowiadam na jego pytanie.
– Chcesz wrócić do domu? Za chwilę kończę zmianę, mogę cię podrzucić.
– Wiesz co? Przestań udawać miłego. Nie wychodzi ci – kłamię jak z nut i on to wie.
– Nie chciałbym, by stało ci się coś pod barem, w którym pracuję, skoro twój niedoszły chłopak jest na ciebie zły.
Opróżniam szklankę, zostawiając jego słowa bez komentarza. Podnoszę się i kładę na blacie banknot, który wyjęłam z plecaka.
– To na koszt firmy – przypomina.
– Nic od ciebie nie chcę. Odczep się i przestań udawać, że chcesz się ze mną zaprzyjaźnić.
Nie oglądając się na niego, wychodzę z pubu na świeże powietrze. To miłe uczucie, gdy w twarz uderza mnie chłodny wiatr.
Chyba byłam nieprzyjemna. Cóż. On pozwalał Olive na podobne zachowania przez wiele lat. Jeden raz przeżyje.
– O, jesteś. – Odwracam się i widzę Zacka. No nie. Nie teraz. – Przepraszam. Głupio zareagowałem. – Wydaje mi się, że jest bardziej rozluźniony i odważny. Oglądam się. Nigdzie nikogo nie ma, po lewej stoi kilka zaparkowanych samochodów, a chłód, który przed chwilą przywitałam z radością, teraz przyprawia mnie o dreszcze. W głowie pojawiają się wszystkie te tytuły książek kryminalnych, w których doszło do zbrodni w podobnej scenerii. Niestety jest ich dużo. Rozum podpowiada, by zacząć krzyczeć albo wrócić do zatłoczonego pubu.
– Bywa. – Mijam go, ale łapie mnie za rękę. Nie chcę przyznać się przed samą sobą, że zaczynam panikować. – Odczep się ode mnie, idioto. – Szarpię rękę. Skupiam się z całych sił, by moje ciało nie zdradziło, jak jestem przerażona.
– Zostaw ją. – Nie muszę się odwracać, by wiedzieć kto to. Oczywiście, że tak. Bo im bardziej chcę się od niego uwolnić, tym bardziej wszechświat stawia mi go na drodze. I jestem zła, choć powinnam być wdzięczna.
– A tobie co do tego? Taki z ciebie bohater? Olive wie?
– Spieprzaj stąd.
Odchodzę, gdy zaczynają wymianę zdań. Mimo całego zamieszania niepokoi mnie, co powiedział Zack. Olive wie? Co ma wiedzieć? Czy Zack ją zna? Czy ona go do tego namówiła? Chciała mnie skrzywdzić? – Znów włącza mi się syndrom nałogowego czytelnika. Skręcam zdenerwowana na końcu ulicy, gdy obok mnie zatrzymuje się samochód. Liam zerka na mnie niepewnie.
– Wsiadaj – mówi.
– Nie. – Przyspieszam. Ależ on mnie wkurza! Lepiej niech nie podskakuje, bo w tym stanie mogę mu przywalić. Ale on nie odczytuje takich znaków – wyprzedza mnie i wysiada z samochodu, którym zablokował mi drogę.
– Nie bądź uparta. Jesteś zdenerwowana. Pozwól sobie pomóc.