Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Latarnia umarłych. Za nieodkupione winy... - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Latarnia umarłych. Za nieodkupione winy... - ebook

Czy w dobie komputerów i telefonów komórkowych, lotów na Księżyc i na Marsa można jeszcze uwierzyć, że oprócz naszego realnego świata istnieje także ten należący do umarłych? Że te światy mogą się przenikać, dawno pogrzebani wcale nie zapomnieli, co ich łączy z żywymi, a ich uczucia i emocje są równie intensywne jak kiedyś?

Dziewiętnastoletnia Iga, kończąc swoją wakacyjną wędrówkę, trafia przypadkowo do niewielkiej miejscowości Budy Leśne. Nie wie, że wymuszony okolicznościami nocleg w starej dzwonnicy stanie się początkiem dramatycznych wydarzeń, których stawką będzie nie tylko jej życie, ale także życie młodszej siostry.

Iga i jej przyjaciele muszą rozwikłać zagadkę, która swój tragiczny początek miała ponad półtora wieku temu, a bohaterami dramatu byli członkowie rodziny dziewczyny, o których istnieniu nie miała nawet pojęcia.

 

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66767-13-3
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1. Dzwonnica

Ta miejscowość, Budy Leśne, nie różniłaby się od innych na szlaku wędrówki Igi i pewnie dziewczyna szybko by o niej zapomniała, gdyby przyjechał autobus, a jeszcze wcześniej na wieży nie ożył nagle dzwon. Budynek z bali wznosił się na jakieś osiem metrów, a drewniane kłody na rogach wyglądały niczym dłonie ze splecionymi palcami. Ażurowy krzyż wieńczył ostry daszek, a pod nim huczał spiżowy kielich. Całość robiła dość surrealistyczne wrażenie, bo okolica zabudowana była parterowymi domkami z cegły bądź pustaków, często nieotynkowanych, ze skośnymi dachami przypominającymi czapeczki skrzatów. A dzwonnica, wysoka i smukła, górowała nad budynkami niczym królewna Śnieżka nad krasnoludkami. Wrażenie odrealnienia pogłębiał fakt, że baszta stała samotnie, bez kościoła czy jakiejkolwiek nawet kapliczki, odgrodzona od domów mieszkalnych płotem ze sztachet obrośniętych winobluszczem. Przez drewnianą furtkę, chodnikiem ułożonym z pojedynczych płyt, można się było dostać pod zbite z dech – nawet z daleka wyglądających na grube – drzwi. Właśnie pojawił się w nich mężczyzna, wysoki i chudy, z ostrymi, jakby ptasimi rysami twarzy, zamknął na skobel dzwonnicę i ruszył powolnym krokiem w stronę straganów.

Dziewczyna uniosła głowę i osłoniła dłonią oczy, bo oślepiało ją zachodzące słońce. Rozkołysane serce nadal waliło w grube ściany zaśniedziałej konchy, a dźwięk niby fala na jeziorze rozchodził się po okolicy, chociaż z każdym uderzeniem brzmiał coraz ciszej. Przechodnie przystawali, czynili znak krzyża i wracali do swoich zajęć. Iga zrzuciła z ramion plecak, usiadła na zielonej ławce i zapatrzyła się na ryneczek, o ile ten niewielki prostokąt między kilkoma chałupami można było tak nazwać.

Choć wrzesień dobiegał końca i rozpoczęła się jesień, dopóki świeciło słońce, trudno było w to uwierzyć. Krótkie rękawki, krótkie sukienki i spodnie młodych ludzi krążących wokół kramów z warzywami, jajami i oskubanym drobiem przeczyły kalendarzowi, jakby młodzież na siłę chciała przedłużyć wakacje, porę nieuzasadnionej radości, nieróbstwa i nietrwałych miłości. Za to starzy już pożegnali lato. Kobiety zaciskały pod brodami węzły chustek, otulały się swetrami czy kubrakami, a mężczyźni zapinali kolejne guziki w wyświechtanych marynarkach, przewidując nadchodzący chłód.

Dziewczyna wyciągnęła przed siebie nogi. Sprane i poprzecierane gdzieniegdzie dżinsy oraz zakurzone czerwone trampki świadczyły zarówno o majątku właścicielki, jak i upodobaniach. Sięgnęła do plecaka i wyciągnęła niewielką butelkę wody; w dwóch łykach wysączyła zawartość, ale nie pozbyła się pustego opakowania. Starannie zakręciła korek i wcisnęła flaszkę w boczną kieszeń. Zaburczało jej w brzuchu, cóż, kiedy nie miała nadziei, że w takiej dziurze kupi coś ciepłego do jedzenia. Zresztą, jak się zorientowała z rozmowy dwóch przekupek, był czwartek, dzień targowy, a to znaczyło, że _Halinka wcześniej zamknęła spożywczak,_ _żeby samej zrobić zakupy na ryneczku_. A tu ani na bułkę, ani na jakąś konkretną przekąskę nie było szansy. Mogła kupić marchewkę albo owoce, ale na to nie miała ochoty. Uznała, że godzinę jakoś wytrzyma. Za kwadrans miał podjechać autobus, którym w ciągu kilkudziesięciu minut dojedzie do Olecka, a tam skorzysta z dobrodziejstwa cywilizacji. Pójdzie do Maka albo do KFC i zamówi tyle żarcia, że nie zdoła wszystkiego zjeść. Na razie wyciągnęła szkicownik i zapatrzyła się na dzwonnicę. Na tle jasnego nieba wyglądała niczym tajemniczy obelisk, a krzyż na szczycie sprawiał wrażenie, że celuje w coś konkretnego. Iga zaznaczyła na kartce kilka kropek, od nich pociągnęła parę kresek i od razu widać było bryłę budynku. Uczyła się rysować tylko w szkole, ale miała naturalny talent, który pozwalał jej w oszczędnych ruchach przedstawić istotę kopiowanej rzeczywistości. W szkicowniku miała już sporo rysunków dokumentujących jej wakacje. Zapewne dzwonnica była jednym z ostatnich, niedługo musi wrócić do domu, do pokoju w bloku, który dzieli z młodszą siostrą. I rodziców, którzy… Cóż, są, jacy są… Zafiksowani na pokonywaniu trudności, uwięzieni między słabo opłacaną pracą a telewizorem, kompletnie nie mogli zrozumieć własnej córki. A Iga się buntowała przeciwko takiej codzienności.

– Naczytałaś się głupot, to ci się wydaje, że możesz coś zmienić! – Słowa matki bolały, jakby ktoś skopał Igę po brzuchu. – Pójdziesz do roboty jak każdy. Ledwo z ojcem ciągniemy, a tobie się studiować zachciało. O kant dupy potłuc ten pomysł, nie stać nas. Nie będziemy cię dłużej utrzymywać, a jak ci się nie podoba, to się wyprowadź. Zobaczymy, jak sobie wtedy dasz radę.

To było na początku czerwca, zaraz po maturach. Wyniki miała naprawdę dobre, wszyscy rozmawiali, jaki wybrać kierunek, więc udzieliła się jej ta zbiorowa euforia. Szybko zgasła. Ugrała jedynie zgodę na zrobienie sobie wakacji. Oczywiście musiała na nie zapracować, a i tak matka patrzyła złym wzrokiem, że nie dołożyła kasy do rodzinnego budżetu. Kupiła tylko siostrze lalkę, taką, jakimi bawiły się jej wszystkie koleżanki, a o której mała mogła jedynie pomarzyć: smukłą, z długimi włosami, w balowej sukni.

– Jesteś najwspanialszą starszą siostrą na świecie – oznajmiła Pelaśka, tuląc zabawkę jak skarb.

– Jestem jedyną twoją siostrą! – Przytuliła dziewczynkę i doczekała się mokrego całusa na policzku.

Dzieliło je dziesięć lat. Kiedy mama zaszła w ciążę, Iga miała tyle, co Pelaśka teraz. Nie rozumiała wtedy tych dziwnych rozmów, które cichły, gdy wchodziła do dużego pokoju. Widziała za to zapłakane oczy matki i gniewne skrzywienie ust ojca. Dopiero niedawno domyśliła się, o co tak naprawdę chodziło. Bo zawsze im było ciężko, zawsze brakowało pieniędzy, więc kwestie „Bóg tak chciał” albo „jakoś to będzie” nie wydawały się jej oderwane od rzeczywistości. Tylko jeden raz, gdy już niemal zasypiała, usłyszała podniesiony głos mamy:

– To grzech śmiertelny! Weźmiesz go na siebie?

Słowa padły i zawisły w próżni. Żadna z nich, ani matka, ani córka, nie doczekały się odpowiedzi. A potem nastały ciche, pełne oczekiwania dni. Nikt Idze nie wytłumaczył, co się dzieje, ale przecież nie była głupia. Widziała wielki brzuch, a potem zjawiła się Pelaśka. A za nią przyszła masa rzeczy, które Iga musiała robić. Miała tylko dziewięć lat, a obowiązków jak zawodowa mamka. Ale się nie buntowała, bo przecież tak musiało być. Nie znała alternatywy.

Iga zadrżała, bo nagle zrobiło się zimno. Schowała szkicownik z niedokończonym rysunkiem do plecaka, wyciągnęła bluzę i założyła ją, naciągając kaptur na głowę. Słońce ukryło się za dzwonnicą i dlatego temperatura spadła. Zerknęła na zegarek. Co jest? Kwadrans opóźnienia? Spojrzała na rozkład jazdy umieszczony za plastikową osłonką na drągu z oznaczeniem przystanku.

– Pewnie już dziś nie przyjedzie. – Iga drgnęła, bo słowa wypowiedział ktoś stojący za jej plecami.

– Jak to nie przyjedzie? – Odwróciła się do rozmówcy.

– Zwyczajnie. – Stary mężczyzna uśmiechnął się, a Iga odwróciła wzrok od jego twarzy. W dziąsłach tkwiły połamane zęby, pokryte resztkami jedzenia, sądząc po zapachu zbiór wielu dni.

– Ale przecież na rozkładzie… – zaczęła mówić, odsuwając się nieznacznie.

– A tam, rozkład! Jak w Pełkach nikt nie wsiada, to Józiek już dali nie jedzie. Boć u nas przecie nicht do Olecka o ty porze nie jeździ. To on zostaje w domu, z kobitą. Jutro panna przyjdzie, z samego rana. Jak napisali. – Wskazał rozkład.

– Jak to?

– Napisali, to przyjedzie. Znaczy Józiek przyjedzie autobusem. – Mężczyzna pokiwał głową, jakby chciał podkreślić wagę swoich słów.

– Przecież ja muszę do Olecka – szepnęła nagle wystraszona.

Została sama na przystanku. Obok małorolni biznesmeni krzątali się, sprzątając swoje kramiki. Nikt się nią nie interesował, a ona nagle poczuła, że nie wie, co powinna zrobić. Spać na przystanku? Strach, a na dodatek zimno. A hotelu, nawet gdyby było ją stać, to przecież w tej dziurze nie uświadczy.

Usiadła na ławce, a w środku aż się w niej gotowało. Jak to nie przyjedzie? Bo co? Bo jakiś tam Józiek zadecydował? Bo woli dupsko grzać w domu niż do końca wywiązać się z obowiązków?

– Już ja ci pokażę! – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – W pięty ci pójdzie, jak nasmaruję na ciebie do zarządu. Gnojek jeden!

Wyciągnęła komórkę i z obawą spojrzała na ikonkę baterii. Tylko trzydzieści procent, lepiej na razie nie grzebać, bo rozładuje telefon do końca. Ale obiecała sobie, że nie daruje temu jakiemuś Jóźkowi.

Na razie odłożyła sprawę transportu, bo nic mądrego nie przychodziło jej do głowy, natomiast zaczęła się zastanawiać, gdzie spędzić tę noc. Jej wzrok padł na dzwonnicę. Widziała, że wychodzący mężczyzna zamykał ją jedynie na skobel, więc choć mógł również przekręcać klucz w zamku, istniała spora szansa, że tak się jednak nie stało. Zawsze będzie miała dach nad głową w razie deszczu, a i masywne ściany osłonią ją od wiatru i chłodu. Musi tylko poczekać, aż znikną wszyscy z ryneczku, a podejrzewała, że nastąpi to wkrótce. Na takich wsiach rytm życia dyktowały naturalne pory doby i roku. Zarzuciła plecak na ramię i podbiegła do najbliższego straganu.

– Mogę jeszcze coś kupić? – spytała, chciwie popatrując na dorodne owoce.

– Pewnie. – Starsza rumiana kobieta kiwnęła głową i uśmiechnęła się zapraszająco.

– Dwie gruszki, jabłko i parę śliwek poproszę. A mogę kawałek tego sera? Cały to dla mnie za dużo.

Sprzedawczyni kiwnęła głową. Tych parę groszy też się przyda.

Odkroiła kawałek własnej roboty twarogu, wrzuciła w foliową torebkę i zważyła. To samo zrobiła z owocami – wszystkie zapakowała w zrywkę i dała jedną cenę.

– I tak końcówki – powiedziała, przyjmując zapłatę.

– Dziękuję. – Iga wcisnęła prowiant do plecaka i ruszyła spacerem w stronę asfaltowej drogi wiodącej do Olecka.

Postanowiła, że zejdzie miejscowym z oczu, żeby nie wzbudzać sensacji, a jak zapadnie zmrok, wróci tu i wśliźnie się do dzwonnicy. Usiadła na poboczu zasłonięta przed niepowołanymi spojrzeniami krzakiem dzikiego bzu. Zjadła spory kawałek białego sera i zaklajstrowała się tak dokumentnie, że aż dostała czkawki. Wody już nie miała, ale wyciągnęła z plecaka śliwki i przepchnęła twaróg soczystymi owocami.

Ruch na drodze panował mizerny, w trakcie posiłku minęło ją kilka tirów i dwa samochody osobowe. Przez chwilę zastanawiała się nawet, czy nie próbować dostać się do Olecka autostopem, ale natychmiast zrezygnowała z pomysłu. Przypomniał się jej facet z parkingu pod Malborkiem. Nie zdążyła jeszcze wsiąść do jego forda, kiedy przygwoździł ją do karoserii i zażądał „opłaty”. Rozorała mu twarz paznokciami, ale był silniejszy. Niemal udało mu się osiągnąć cel, gdy na placu pojawił się wymalowany na kolorowo busik i z jego wnętrza wysypali się niemniej barwni pasażerowie: trzej młodzi mężczyźni i dwie dziewczyny. Byli na lekkim haju, ale na szczęście kojarzyli rzeczywistość. Dwóch zareagowało na krzyki i oswobodziło ją od nachalnego amanta. Potem zabrali do siebie, dziewczyny zaopiekowały się nią, poczęstowały ziołem, co okazało się doskonałym antidotum na strach i stres. Chociaż dotychczas podróżowała wyłącznie stopem, po tej przygodzie odechciało się jej takiej jazdy.

W ogóle by się to nie wydarzyło, a przede wszystkim nie siedziałaby tu teraz sama, gdyby te wakacje spędzała zgodnie z wcześniejszymi planami, z Jackiem, swoim byłym już chłopakiem. Chodzili ze sobą od drugiej klasy liceum, a przed samą studniówką przenieśli związek na wyższy poziom, czyli zaczęli uprawiać seks. Bardzo rozsądnie, z zabezpieczeniem, bo przecież są dorośli, odpowiedzialni i będą budować przyszłość w odpowiedniej kolejności: studia, praca, kiedyś tam dzieci. Lecz jakoś tak pod koniec egzaminów maturalnych, kiedy już oboje wiedzieli, że poszło im dobrze i w zasadzie szkołę mają z głowy, chłopak oznajmił jej, że musi zrezygnować z ich wspólnych wakacji. Rodzice bowiem zafundowali mu studia w Londynie, lecz na utrzymanie w stolicy brytyjskiego imperium musi zarobić sam, wyjeżdża więc zaraz po zakończeniu roku szkolnego, bo już ma nagraną robotę w knajpie. No i w ogóle muszą się zastanowić nad tą ich przyszłością, czy ona będzie wspólna… Iga uniosła się honorem – kazała chłopakowi spadać i więcej się do niej nie odzywać. Przepłakała kilka nocy, na przemian z żalu i złości, a potem postanowiła udowodnić mu, a może bardziej sobie, że wcale go nie potrzebuje i może przewędrować pół Polski sama. No i rzeczywiście przewędrowała. A teraz nadchodził koniec wakacji i koniec wolności.

Ściemniło się już dawno, ale schowana za krzakiem Iga wolała poczekać, aż wszystko ucichnie. Dopiero koło pół do dziesiątej, gdy po wsi pałętały się już tylko koty, podniosła się na nogi. Na szczęście noc zapowiadała się pogodna, a na niebie pojawił się pyzaty księżyc. Ciszę mącił szelest liści i poszczekujące psy. Iga zarzuciła na ramię plecak i ruszyła wolniutko do dzwonnicy, rozglądając się ostrożnie na boki. Nie chciała zrobić niczego złego, nie wiedziała jednak, jak ludzie odnieśliby się do jej pomysłu spędzenia nocy w tym miejscu.

Furteczka była tylko przymknięta, zawiasy lekko zazgrzytały, co w ciszy nocnej zabrzmiało dość głośno i nieprzyjemnie. Białe płyty chodnika odcinały się wyraźnie na tle ciemnej ziemi i trawy. Ruszyła truchcikiem, jakby grała w klasy, i zatrzymała się przed zamkniętymi drzwiami. W ciemności wymacała skobel, wyciągnęła go z metalowego oczka, wstrzymała na chwilę oddech i pchnęła płytę. Z ulgą powitała skrzypnięcie i wsunęła się za próg. Kiedy przymknęła drzwi, otoczyła ją czerń absolutna, która – wspierana przez zapach piwnicznej stęchlizny – zaatakowała wszystkie jej zmysły. Przez chwilę Iga miała ochotę wyskoczyć na zewnątrz, opanowała jednak panikę i zamknęła oczy. Kiedy je ponownie otworzyła, było nieco lepiej. To znaczy dostrzegła zarysy kształtów: na pewno widziała drabinę i jakąś skrzynię pod ścianą na prawo. Mimo to bała się ruszyć, żeby nie skręcić karku, bo stopy tonęły w całkowitej ciemności. Zdecydowała, że na moment uruchomi latarkę w telefonie. Snop światła, którym omiotła pomieszczenie, potwierdził wcześniejsze odkrycia. Drabina i skrzynia – to wszystko, co się tu znajdowało. Podłoga była na szczęście prosta, choć to zwykłe klepisko, więc Iga ruszyła pewnym krokiem i usiadła na olbrzymim kufrze, który w jej pobudzonej wyobraźni zdawał się przypominać sarkofag.

Zgasiła latarkę i oparła się o ścianę. Oddychała głęboko, przede wszystkim po to, żeby uspokoić skołatane nerwy. Nic się właściwie nie działo, ale uprzejma fantazja co rusz podsuwała jakieś wizje z horrorów klasy B oraz książek grozy, które zdarzało się jej czasami czytać. Nieczęsto, bo nie lubiła tego typu literatury, ale jednak. Parę minut wentylowała płuca i wyciszała umysł, a kiedy wreszcie uznała, że osiągnęła zadowalający stan, odetchnęła jeszcze raz głęboko i spróbowała się wygodniej umościć. Skrzynia nie stanowiła jednak dobrego miejsca do snu – lekko wypukłe wieko sprawiało, że się co chwilę zsuwała. Wstała więc i szarpnęła kufrem, żeby go nieco odstawić, z dwojga złego wolała lądować na ścianie niż na podłodze. Sarkofag poddał się dopiero, gdy zaparła się nogą o drewniane bale. Łaskawie ustąpił o kilka centymetrów, co Iga i tak uznała za sukces. Macając dłońmi po wieku, przeszła na drugą stronę i ponowiła całą procedurę. Tu napotkała większy opór, jednak zachęcona sukcesem sprzed kilku minut nie poddała się, tylko włożyła jeszcze więcej wysiłku. Wreszcie kufer drgnął. Dziewczyna usłyszała ciche syknięcie, jakby otworzyła puszkę z piwem. Przez moment owionął ją chłód tak przenikliwy, że aż się wzdrygnęła, ale niemiłe uczucie zaraz ustąpiło. Wyjęła jeszcze jedną bluzę i wciągnęła ją na siebie, a choć czuła się spętana niczym świąteczny baleron, nie zrezygnowała z podwójnej izolacji. Ułożyła plecak i oparła się o niego. Przez kilka minut boksowała zawartość, usuwając spod pleców jakieś górki i twarde przedmioty, aż wreszcie zadowolona z efektu odetchnęła z zadowoleniem i otoczyła się ramionami, żeby zatrzymać więcej ciepła.

Sen nadszedł, nie wiadomo kiedy. Jeszcze chwilę temu usiłowała wzrokiem przebić ciemność, wsłuchiwała się w odgłosy nocy, a nagle opadło z niej napięcie, powieki same się zamknęły i odpłynęła.

__ * * *

Nie wiedziała, jak długo spała ani co ją obudziło. Ocknęła się z łomoczącym szaleńczo sercem i przyspieszonym oddechem.

Otworzyła oczy, ale to tylko pogorszyło sytuację. Otaczała ją nieprzenikniona ciemność, a wystraszony umysł nie potrafił zweryfikować podsuwanych przez wyobraźnię serii koszmarnych scen.

– Kuźwa – zaklęła cichutko i to przywróciło ją do rzeczywistości.

Odetchnęła głęboko i zerknęła w górę, gdzie przez otwór, w którym znikała drabina, sączyło się nieco księżycowego blasku. Niewiele, bo drewniane stopnie i umieszczony wyżej podest, na którym opierała się chyba kolejna drabina, częściowo dziurę zasłaniały, ale wystarczająco dużo, żeby mogła zobaczyć siedzącą na szczeblu drobną postać.

– Chryste – stęknęła Iga, a przerażenie zaparło jej dech w piersiach.

– O, witaj – odezwał się cieniutki głosik – obudziłaś się.

– Obudziłam – wychrypiała spanikowana. – Skąd się tu wzięłaś?

Dziewczynka nie odpowiedziała na pytanie, ale wychyliła się na tyle, że można było dostrzec cienkie warkocze i kokardy na ich końcach. Twarz, niestety, pozostawała w cieniu, więc nie sposób było rozpoznać rysów. Po kształcie sylwetki Iga wywnioskowała, że ma do czynienia z dzieciakiem sporo młodszym od Pelaśki.

– Co tu robisz w środku nocy? Nie boisz się?

– Nie. Czekam na mamę.

– Na mamę? – Iga nie potrafiła ukryć niedowierzania.

– Aha, zaraz powinna przyjść. O, chyba nawet już idzie. – Dziewczynka przekręciła głowę, jakby nadsłuchując, a Iga mimowolnie spojrzała w stronę drzwi. Kiedy z powrotem odwróciła się do rozmówczyni, o mało ponownie nie zaklęła. Dziecko stało tuż przed nią, a ona nie słyszała ani kiedy mała zeskoczyła z drabiny, ani jak do niej podeszła.

– Jak masz na imię?

Z pozoru zwykłe pytanie okazało się zbyt trudne. Dziewczynka potrząsnęła energicznie warkoczykami, po czym bezradnie rozłożyła ramiona. Iga dostrzegła wtedy, że w jednej ręce trzyma szmacianą lalkę. Płaska, dość topornie wyglądająca zabawka wskazywała na domową robotę, ale mimo wszystko czuć było, że ktoś włożył w jej wykonanie sporo wysiłku. Na okrągłej twarzyczce błyszczały dwa guziczki, a szeroki uśmiech został starannie wyhaftowany. Do tego wełniane warkocze przewiązane kokardami, jakby pacynka miała przypominać właścicielkę.

– A ona jak się nazywa? – spytała Iga, przypominając sobie zabawy Pelaśki.

– Marcelka. – Tym razem odpowiedź padła bez chwili wahania.

– A ja mam na imię Iga. Właściwie to Jadwiga, ale nie lubię swojego pełnego imienia – powiedziała do dziecka.

– Ja chyba swoje lubię. Ale nie pamiętam – przyznała mała, a Iga pomyślała, że dzieciak ściemnia. Nie chce powiedzieć, jak się nazywa, żeby w razie czego nie doniosła jej starym. – I lubię, jak mama mi śpiewa – mówiła dalej dziewczynka. – A ty lubisz śpiewać?

– Właściwie to lubię, ale tylko wtedy, gdy nikt mnie nie słucha.

– Dlaczego?

– Bo boję się, że ludzie się będą ze mnie śmiać, jak mnie usłyszą.

– A ja śpiewam Marcelce – wyjaśniła mała i pomachała lalką tuż przed oczami Igi, a potem przytuliła zabawkę do piersi. – Ona by się nie śmiała, gdybyś jej zaśpiewała kołysankę. Zrobisz to?

– Może później, dobrze?

– Obiecujesz?

– Obiecuję.

Iga uświadomiła sobie nagle, że widzi dokładnie lalkę, natomiast dziewczynka jest tylko konturem. Obrysem postaci wypełnionym cieniem. Może dlatego, pomyślała, że światło księżyca pada na nią od tyłu i podświetla sylwetkę. Jedynym wyraźnym elementem był metalowy krzyżyk widoczny na piersi małej. Jadwidze jakoś nie przyszło do głowy, że to wbrew logice.

– Wiesz co? Chyba chce mi się siku – powiedziała do dziecka. – Muszę wyjść. Idziesz ze mną?

– Tak.

Iga otworzyła drzwi, wyszła przed dzwonnicę i poszukała wzrokiem miejsca, gdzie bezpiecznie, nie narażając się na podglądanie, mogłaby się wysiusiać. Mała stanęła w progu.

– Pójdę tam! – Wskazała dłonią chaszcze z boku budynku. – Idziesz?

Dziewczynka pokręciła głową i przytuliła lalkę.

Iga, nie oglądając się już, poszła w stronę krzaczków. Przykucnęła i szybko się załatwiła. Kiedy wracała, usłyszała szelest w zaroślach po przeciwnej stronie, ale niczego nie udało się jej dostrzec. Mała zniknęła. Może dzieciak poszedł do domu, pomyślała. Czuła zaniepokojenie, bo taki maluch w nocy, bez opieki, nie był normalnym zjawiskiem. Rozejrzała się, ale nigdzie nie zobaczyła dziewczynki. Wzruszyła ramionami. Tu wieś, chyba nic jej nie grozi, na pewno trafi do mamy. Wyjrzała jeszcze zza krzaków, żeby sprawdzić, czy nie dostrzeże dziecka, ale ponieważ nigdzie nikogo nie widziała ani niczego nie słyszała, wróciła do swojego schronienia. Swoją drogą, co to za ludzie, że pozwalają takiemu szkrabowi szwendać się po nocy. Może nawet nie zauważyli, że mała wyszła z chałupy. Machnęła ręką. Usiadła na kufrze i ponownie zasnęła.Rozdział 2. Sklepowe mądrości

– Ile? – Iga zagryzła wargi, żeby nie zakląć. – Mamo! To ponad połowa tego, co zarabiam.

– No i? – Matka wzruszyła ramionami. – Nasze pensje w całości idą na utrzymanie domu.

Dziewczyna odwróciła się i bez słowa wyszła z kuchni. Nici z planów.

– Kuźwa – zasyczała, ale już po zamknięciu drzwi od własnego pokoju. Na szczęście siostra jeszcze nie wróciła ze szkoły.

Usiadła na wersalce, podciągnęła nogi i objęła kolana. Zastanawiała się, dlaczego jej starzy są tacy pazerni na kasę. Na wszystko żałowali pieniędzy. Nawet telewizor, w który na okrągło się wpatrywali, był istnym dinozaurem techniki. Jadwiga oczywiście wiedziała, że będzie zmuszona dokładać do domowego budżetu, ale sądziła, że tysiąc załatwi sprawę. Bo tak naprawdę chciała się usamodzielnić, ale do tego potrzebowała trochę kapitału. Przeglądała ogłoszenia o wynajmie mieszkania. Najtańsza opcja to znaleźć coś do spółki, sama nie da rady. Musi przecież jeść, poruszać się po mieście, opłacać komórkę… Innych drobiazgów już nawet nie wliczała. Miała nadzieję, że po roku zdoła zaoszczędzić tyle, żeby czuć się bezpiecznie. No i wtedy może udałoby się ze studiami. Zaocznymi oczywiście, ale to pociągało za sobą opłaty.

Przewróciła się na wersalkę i zasłoniła twarz poduszką. Musiała wykrzyczeć frustrację. Praca w sklepiku na osiedlu nie była szczytem marzeń, ale miała kilka zalet. Punkt znajdował się stosunkowo blisko domu, nie musiała więc wydawać pieniędzy na bilety. Pani Małgosia Strzyżyk, szefowa, okazała się sympatyczną i uczciwą straszą kobietą, którą Iga polubiła. Rytm ich pracy wyznaczali klienci: z samego rana robotnicy, za jakąś godzinę urzędnicy, potem matki z dziećmi i emeryci. Zwykle zakupy były proste: pieczywo, wędliny, serki, jakieś warzywa. Sprzedaż nie przynosiła zbyt wiele zysków, ale na utrzymanie ich dwóch wystarczało. W przerwach między napływem ludzi obie dostawiały towar, porządkowały półki i… rozmawiały. Jadwiga była zaskoczona, że tak fajnie gada się z o tyle lat starszą kobietą. Małgosia nie oceniała jej wyglądu, nie wyśmiewała problemów i nie torpedowała marzeń zimnymi argumentami.

– A dlaczego miałabyś nie studiować? – spytała kiedyś.

– Bo pieniądze? – Dziewczyna odwróciła wzrok. – Bo matka nie dałaby mi żyć?

Pani Strzyżykowa przestała rozpakowywać zgrzewkę fanty, wyprostowała się i spojrzała Idze w oczy.

– Nie chcę cię buntować przeciw rodzinie – powiedziała po dłuższej chwili – ale to twoje życie. Musisz mieć jakieś plany i dążyć do ich realizacji. Nie możesz się poddać zaraz na początku drogi, bo skończysz jak twoja matka. I wiele innych kobiet, które porzuciły marzenia i założyły na siebie chomąto codzienności, a na dodatek klapki na oczy.

– A tam – dziewczyna wzruszyła ramionami – takie gadanie. Myśli pani, że to tak prosto?

– Nie, nie jest prosto. Ale trzeba próbować.

– Łatwo mówić…

– Trudniej zrobić – zgodziła się kobieta. – Ale można. Mnie się udało.

Jadwiga spojrzała na nią z nagłym zainteresowaniem, ale do sklepu wkroczyła mama z dwójką rozbrykanych dzieci i trzeba było powrócić do rzeczywistości.

Rozmowę wznowiły dopiero po kilku dniach. Było późne piątkowe popołudnie, na zewnątrz rozszalała się ulewa, wiatr zrywał ostatnie liście z drzew, a ludzi zagonił do ciepłych domów. Pani Małgosia i Iga kończyły wieczorne sprzątanie sklepu. Zawsze tak się dzieliły – jedna zamiatała podłogę, a druga przecierała ją mokrym mopem. Dziś zabrały się za to wcześniej niż zwykle, bo mało prawdopodobne było, żeby odwiedzili je jeszcze jacyś klienci. Niemal godzinę przed zamknięciem wszystko zostało zrobione. Jadwiga zaparzyła herbatę i obie usiadły przy ladzie z wędliną. Młoda nie miała odwagi wracać do poprzedniej rozmowy, ale starsza kobieta wiedziała, co ją gnębi. Upiła kilka łyków gorącego napoju, odstawiła kubek i spojrzała na Jadwigę.

– Mówili o mnie, że jestem ładna. Nawet bardzo. No i na dodatek byłam jedynaczką, a to wtedy na wsi było dość rzadkie zjawisko. Normalnie to „co rok to prorok”. I wszyscy się z tym godzili, choć żyło się biednie, a dzieciaki od małego musiały pracować. Te najmłodsze drób karmiły, rodzeństwa pilnowały, pokrzywy i komosę po rowach rwały, żeby brzuchy czymś zapełnić. Dużo nie przeżywało tej biedy i harówki, ale długo po nich nie płakano. Czasu nie starczało na żałobę, po chałupie pełno się szwendało tego drobiazgu, a nakarmić trzeba było. Ja, w porównaniu do reszty, jak hrabianka dorastałam. Mało tego, do roboty mnie nie gonili, uczyć się kazali. A to nie była taka normalna sprawa. Szkołę powszechną zorganizowali w sąsiedniej wsi. Daleko. I zawsze pod górkę. A rodzice też nie pilnowali, żeby dzieciaki tyłkami ławki wycierały. Nie patrz tak na mnie – zwróciła się do Jadwigi. – To było zaledwie kilka lat po wojnie, a na dodatek na krańcu świata, znaczy tuż pod granicą z Ruskimi. Władza ludowa też specjalnie takim jak my nie pomagała. W miastach to co innego. W każdym razie tam, na wsi, ważna była gospodarka, bo jeść dawała. Na wiosnę obsadzić trzeba, w lato doglądać, na jesieni wykopać albo zżąć. A w zimę, jak śniegiem drogi zawaliło, trudno się było dostać do szkoły. Nic dziwnego, że większość pojawiała się w kratkę, a często nawet jak ktoś te siedem klas skończył, to ledwie co czytać i pisać potrafił. Nie chciałam zostać w tym grajdole, bo mi się miasto, co go na oczy nigdy nie widziałam, zamarzyło. A i miłości zapragnęłam, jak w tym romansie, co go z biblioteki szkolnej wypożyczyłam… I dalej się uczyć chciałam, ale nie było jak. Żadnej szkoły średniej w pobliżu nie było, a do miasta na stancję matka mnie puścić nie chciała.

Pani Małgosia zamyśliła się i zamilkła, a Iga bała się ją pospieszać, żeby nie zepsuć tej chwili zwierzeń.

– Ta moja inność uwagę zwracała. A i to, że czego innego od chłopaków wyglądałam niż szybkiej obłapianki na sianie, co się często niechcianą ciążą i ślubem kończyła. W najlepszym razie… Zjawił się kiedyś u nas stary Bojanko z synem, Michałem. Długo w izbie za kuchnią z moimi rodzicami o czymś radzili, a kiedy pojechali, matka do mnie z takimi wypiekami na twarzy wyszła, że myślałam, że ją jakaś apopleksja trafi. A ona mi powiedziała, że Bojanki syn poprosił o moją rękę, a oni się zgodzili. Jak to?, pytałam. Przecież go nie znam. Ale on bogaty, dobrze ci z nim będzie. A ja wiedziałam, że nie będzie.

Znowu chwila ciszy i łyk zimnej herbaty.

– Widziałam, że inne dziewuchy wieczorami pod lasem obłapiał, a jedną to nawet zbrzuchacił, ale odtrącił, jak skamleć o ślub przyszła. Może bym to wszystko w niepamięć puściła, ale zobaczyłam kiedyś, jak sąsiadów psa kopnął, choć on tylko się przywitać chciał, ogonem machał. Odleciało kundlisko na dwa metry od niego, ze skowytem na podwórko uciekło, a Bojanko zarechotał zadowolony, jakby mu się przedni żart udał. A ja już wiedziałam, że to niedobry człowiek jest.

– I co? Wyszła pani za niego? – ponagliła ją Jadwiga, bo starsza kobieta znowu w zadumę popadła.

– A nie! – Pani Małgosia wyprostowała się i uśmiechnęła. – Szesnaście tylko wiosen miałam, ale wiedziałam, że czegoś innego chcę niż rodzenia dzieci bez przerwy, chleba z otrębami i mężowskiej pięści. Bojanki przyszli do nas zimą. Poczekałam do ciepłej wiosny, spakowałam swoje rzeczy i ruszyłam do tego mojego wymarzonego miasta. Buty w torbie niosłam, żeby się nie zniszczyły, a na pekaes pieniędzy wydawać nie chciałam. I tak mało ich było…

Iga domyśliła się, że Małgosia ukradła je rodzicom, ale nie chciała drążyć przykrego tematu. Pani Strzyżyk jednak uznała, że winna jest jej prawdę. Całą prawdę.

– Matka dla mnie na posag odkładała i to odkąd się urodziłam. Wzięłam, bo przecież dla mnie były – powiedziała nieco podniesionym głosem, jakby się obawiała, że Jadwiga zarzuci jej kradzież. – Wszystko im potem oddałam… Jak już się odnalazłam w tym nowym świecie.

– I jak było? Jak pani dała sama radę w tym mieście?

– To był Białystok, dopiero parę lat później przeprowadziliśmy się do Olecka. Miałam szczęście. – Pani Małgorzata uśmiechnęła się. – Dla mnie wtedy to była prawdziwa metropolia. Bałam się wszystkiego, ale musiałam wziąć się w garść. Los mi sprzyjał. Znalazłam stancję u starszej pani i tam poznałam swojego Strzyżyka. Mieszkał naprzeciwko. Starszy jest ode mnie o piętnaście lat, ale zawsze dobry był z niego człowiek. Przygarnął mnie pod swoje skrzydła, jak i parę psów, wiewiórkę, stado kotów. Ochronił mnie przed tym światem, którego tak pragnęłam. Pomógł mi znaleźć pracę, uczyć się kazał, aż wreszcie pozwolił się kochać.

– Pozwolił?

– A tak. Bo on ciągle mówił, że ja młoda, to młodego powinnam poszukać. Ale mnie ci młodzi nie odpowiadali. I tłumaczyłam temu mojemu Strzyżykowi, że ja tych młodych nie chcę, bo ja tylko jego chciałam. Dał się w końcu przekonać, jak mu wygarnęłam, że psy u niego lepiej mają i te dzikie koty, co dokarmia, bo im się kochać pozwala, a mnie nie. I wreszcie uwierzył, ten mój stary cap – dokończyła z czułością, a potem nagle zwykłym głosem dodała: – No, koniec gadania na dziś. Sklep pora zamykać i do domu wracać.

– To niech mi pani jeszcze powie: zadowolona pani, że z tej wioski, od narzeczonego i od rodziców, uciekła?

– Że od rodziców to nie bardzo, bo to dobrzy ludzie byli. Na szczęście później mi wybaczyli i nawet polubili mojego Strzyżyka. Że z wioski? Bardzo. A młoda Bojanowa to się podobno nacierpiała… I za siebie, i za mnie, ale cóż, chciała bogatego, to dostała. No dobra, Iga, gaś światło. Zamykamy i do domu.

__ * * *

Iga nie mogła zasnąć. Kręciła się z boku na bok, poduszkę trzepała, kołdrą się przykrywała, a za chwilę odkrywała. Ale to nie była wina łóżka. Ciągle brzęczały jej w głowie słowa szefowej: to twoje życie, twoje marzenia.

Wreszcie zasnęła znużona, ale sen też nie przyniósł ukojenia. Dręczyły ją jakieś zwidy, strach zaciskał jej gardło i zaczynała się dusić. Machała wtedy rękoma, usiłując oderwać niewidzialne dłonie, wierzgała nogami, próbując strącić zmorę, aż kopnęła Pelaśkę. Dziewczynka przez chwilę przyglądała się walczącej siostrze, a potem szarpnęła ją za ramię, wyrywając z koszmaru.

– Iguś, obudź się!

Dziecięcy głosik przepędził majaki. Jadwiga otworzyła oczy i w świetle lampki nocnej zobaczyła wystraszoną twarz siostry.

Dziewczynka wpatrywała się w nią z przerażeniem w oczach.

– Już, Pelaśka, już dobrze – uspokoiła małą. – Coś mi się śniło. Pewnie za bardzo nawpychałam się na kolację. – Tak ich matka argumentowała, żeby nie najadały się na noc.

Pela pokiwała głową i uśmiechnęła się pogodnie.

– Pamiętasz, co to było?

– A pamiętam! Taka mała zołza jak ty mi się śniła, okropnie upierdliwa była! – Iga usiłowała obrócić wszystko w żart. – Lalkę szmacianą miała i wierciła mi o coś dziurę w brzuchu, a ja kompletnie nie wiedziałam, o co jej chodzi. Więc ona, zupełnie jak ty, zaczęła jęczeć i płakać. Ale jak chciałam ją przytulić i pocieszyć, to się na mnie wściekła i…

Dziewczyna schwyciła siostrę za boczek i połaskotała. Obie zachichotały i nastrój koszmaru zniknął.

– Już? Mogę zgasić światło?

– Jasne, mała. Dzięki.

Pelaśka uniosła się nieco, żeby sięgnąć do włącznika. Ciche pyknięcie i nagła ciemność znowu wywołały u Jadwigi nieprzyjemne dreszcze. Zerknęła na siostrę i aż zabrakło jej powietrza w płucach. Zza okna wpadało nikłe światło latarni, podświetlając Pelaśkę od tyłu. Twarz pozostawała ukryta w mroku, rozczochrane włosy tworzyły aureolę wokół niej, a dwa zaplecione do snu warkoczyki przywoływały jakieś wspomnienie, z czymś się kojarzyły. Ale co to było…?

– Przytul się do mnie – powiedziała zachęcająco Pela. Niemal natychmiast ponownie zapadła w sen, jej oddech stał się powolny i regularny.

Jadwiga przysunęła się do siostry, mała odwróciła się do niej plecami, a ona przylgnęła do ciepłego ciała. Od razu poczuła spokój i zamknęła oczy. Zanim jednak usnęła, w jej głowie rozległ się pełen pretensji głos:

– _Obiecałaś! Obiecałaś!_

– Całkiem ładna ta lalka – szepnęła Pelaśka, a Iga zdrętwiała.

Do kogo siostra skierowała te słowa? Chciała o to zapytać, ale mała spała już jak kamień. Iga usiłowała sobie przypomnieć – czy ona coś komuś obiecała? Nic jej jednak do głowy nie przychodziło. Na szczęście tym razem błogi sen zaćmił wreszcie jej umysł i wrzucił w ciemną otchłań.

__ * * *

Codziennie chodziła na kilkanaście godzin do pracy. Nie dlatego, że musiała. Wolała przebywać w sklepie niż w domu. Oboje rodzice pracowali od szóstej do czternastej. Potem spędzali czas przed telewizorem, kłócąc się o wymyślonych bohaterów tasiemcowych seriali. Pani Małgosia zastępowała jej przyjaciółki, które nagle odseparowały się od niej jak od trędowatej. Nie studiowała, harowała w sklepie, nie lansowała się – po prostu nie było się z kim zadawać. Jadwiga godziła się na ten ostracyzm: wolne chwile wypełniała, czytając i szkicując.

Miłe zaskoczenie przeżyła na koniec października, kiedy otrzymała swoją wypłatę. Wynagrodzenie było większe o parę stówek.

– Pomyliła się pani – powiedziała, pokazując białą kopertę.

– Nie. – Pani Strzyżkowa uśmiechnęła się lekko. – To za nadgodziny.

Miłe ciepło rozlało się w sercu Jadwigi.

– Odkładaj to – napomniała ją starsza kobieta.

– Tak zrobię. Na pewno.

Od rozmowy z panią Małgosią ciągle rozmyślała o tym, co dalej. Bo że nie chce żyć tak, jak dotychczas ani tak, jak jej rodzice, była pewna. Gryzło ją przede wszystkim, czy znajdzie w sobie odwagę, by rzucić to, co znane, i zaryzykować. Ile lat będzie musiała przetrwać, żeby wreszcie wkroczyć na drogę wiodącą do celu? Cztery? Pięć?

Któregoś dnia, gdy za oknem zapadł już zmrok, o szyby walił deszcz zmieszany ze śniegiem, a rodzice i Pelaśka oglądali coś w telewizji, usiadła przy biurku, wyciągnęła swój stary pamiętnik i otworzyła na czystej stronie. Od dawna niczego tu już nie notowała. Zerknęła na ostatni wpis: końcówka podstawówki. Wróciła do niezapisanej kartki. Przygryzła długopis.

Czego chcę?, zapisała, ale chwilowo nie wiedziała.

Czego nie chcę? Pierwszy zapisany tu punkt był bezdyskusyjny: mieszkać ze starymi.

To nasunęło od razu odpowiedzi na pytanie „Czego chcę?”. Chcę być samodzielna, chcę studiować, chcę mieć pracę, która sprawi, że będę zadowolona, chcę się cieszyć życiem, chcę…

Kiedy zorientowała się, jak dużo jest tego „chcę”, uśmiechnęła się szczęśliwa. Miała cel. Miała marzenia. Teraz tylko musi je konsekwentnie realizować. Posmutniała odrobinę, gdy dotarło do niej, z czym wiąże się realizacja marzeń, a zwłaszcza to „nie chcę mieszkać ze starymi”. Odseparuje się od siostry… ale zaraz pocieszyła się myślą, że Pelaśce też będzie trochę lepiej. Zyska pokój tylko dla siebie, wreszcie będzie mogła zapraszać koleżanki. A ja jej od czasu do czasu kupię coś odlotowego, pomyślała, uspokajając sumienie.

Coś odlotowego… Czy ja kiedyś miałam coś takiego?

Czy dostałam coś takiego, co przyciągałoby uwagę? Nigdy, odpowiedziała sobie natychmiast. I uznała, że zbliża się czas, żeby to zmienić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: