Latawiec - ebook
Mieszko ma własny pokój, przyjaciółkę Tosię i najfajniejszą mamę na świecie! Jednak od kiedy tata się wyprowadził, trudniej się tym wszystkim cieszyć. A i mama nie jest taka jak dawniej. Czy jest jakiś sposób na wkradający się do domu smutek? Nieoczekiwanie z pomocą przychodzi pan Albert – dziadek jak marzenie! Najlepszy kompan do wypraw pełnych przygód, gotowania magicznych potraw i robienia latawców. Życie znów nabiera barw. Kto wie, może kiedy kolorowy latawiec zatańczy na niebie, dostrzeże go tata i odnajdzie drogę do domu?
Barbara Kosmowska stworzyła otulającą serce opowieść o międzypokoleniowej przyjaźni i nadziei. Zilustrowała ją Emilia Dziubak – uważna i czuła obserwatorka dziecięcych emocji.
| Kategoria: | Dla dzieci |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-838-0197-1 |
| Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wolałby wracać jak kiedyś. Mknąć chodnikami, wyobrażając sobie, że jest odrzutowcem. Albo biec wolniej, ale płynnie, niczym szybowiec unoszony przez wiatr. Najbardziej by mu się podobało podskakiwać tak wysoko, żeby wszyscy w miasteczku myśleli, że oto przelatuje nad ich głowami piękny latawiec z wesołym ogonem. I musi być głodnym latawcem, gdyż wpada przez lufcik małego domu na przedmieściu prosto do kuchni pani Mileny. Tej samej, która jest mamą latawca i ma najpiękniejszy uśmiech. Może inne mamy też taki mają. Mieszko wcale tego nie wyklucza.
Teraz porzucił tę dziecinną zabawę w samoloty. Od czasu, gdy mama przestała witać go uśmiechem, nie mknie do domu jak na skrzydłach. I nie cieszy go obiad, który jeszcze niedawno znikał z talerza, jakby Mieszko był czarodziejem.
– Hop! Abrakadabra, mika-fika, nie ma naleśnika! – popisywał się swoim apetytem, a ona udawała przerażoną.
– Ty wymiataczu naleśnikowy! – rozpaczała na niby. – Zostaw trochę tacie, bo będzie musiał obejść się smakiem!
Mieszko nigdy się nie dowiedział, jak to jest obejść się smakiem. I ma poważne obawy, że tak już zostanie. Od czasu, gdy tata wyjechał, obaw jest dużo więcej, a wciąż pojawiają się nowe.
Na przykład czy wróci?
Mama unika odpowiedzi na to pytanie. Udaje, że wcale nie padło, albo szybko zmienia temat.
– Niepotrzebnie. – Mieszko uśmiecha się z politowaniem.
Mama pewnie myśli, że wystarczy wyszeptać zaklęcie i po kłopocie. Ale to on jest czarodziejem i doskonale wie, że na niektóre poważne sprawy czar nie działa. Przecież sam próbował wszystkiego, by strach wyfrunął oknem, jak latawiec. Powtarzał wielokrotnie: „Hop! Abrakadabra, mika-fika, wszystkie strachy do lufcika!”.
A strachy – ani myślały! Dalej trzymają się Mieszka jak najlepszego kumpla...
Wszystko zaczęło się psuć od czasu, kiedy tata coraz rzadziej wracał do domu. Najpierw wyjeżdżał na krótko. Budował szkołę w sąsiednim mieście. Mieszko nie był tym zachwycony.
– Szkoła? Kiepski pomysł – tłumaczył tacie. – Prawie nikt jej nie lubi! Wybuduj lotnisko! Miałbym blisko do pracy... – marzył. – Mógłbym czasami wylądować swoim samolotem na naszym trawniku, szybko zjeść obiad i polecieć dalej...
– ...A jeśli stawiam szkołę dla lotników? – droczył się z nim tata.
Wreszcie uzgodnili, że będzie to szkoła dla każdego, kto chce latać, jeździć i zwiedzać świat. Więc nie wiadomo, czy przypadkiem tata nie zapisał się na jakiś kurs, bo przyjeżdżał coraz rzadziej.
– To chyba moja wina, że teraz tak często zostajemy sami – zwierzył się kiedyś smutnej mamie. Nie wspomniał jej o kursie dla pilotów, dość miała swoich zmartwień.
– Skądże znowu! – zaprotestowała, udając, że nie płacze. – Wręcz przeciwnie! Dzięki tobie tata wciąż z nami jest.
Trudno Mieszkowi zrozumieć dorosłych. Zwyczajnie się obawia, że rodzice nie mówią prawdy. Ściemniają jak Leon, Tosi kuzyn, kiedy pytany na lekcjach udaje, że wie, a wszyscy wiedzą, że nie wie nic a nic.
Mieszko czuje się podobnie oszukiwany.
Kilka dni temu wspomniał o tym Tosi. To najlepsza koleżanka Mieszka. Tylko Tosia umie tak szybko i bezbłędnie liczyć jak on. I też zna zaklęcia, które raz działają, a raz nie. Rozmawiali o tym całkiem niedawno. No i kiedyś, gdy Mieszko miał nogę w gipsie, ona jedna towarzyszyła mu przez kilka tygodni w drodze do szkoły. Szła wolno, obok, jakby też miała nogę w gipsie. Właśnie tak, zdaniem Mieszka, zachowuje się najlepsza koleżanka.
Powiedział jej ostatnio o tym smutku, który zamieszkał w jego domu. Teraz, jak tata wyjeżdża na długo, to smutek jakby go zastępuje. Wszędzie go pełno. Nie bałagani jak Mieszko, nie chrapie jak tata, nie ma o nic pretensji, ale wciąż krąży nad głowami, choć go nie widać.
– Może tylko w oczach mamy – dodał.
Tam łatwo go zauważyć. Choćby dlatego, że z kolei mama cały czas jest w domu! Przestała chodzić na treningi siatkówki, a przecież grała najlepiej ze wszystkich dziewczyn. No i nie biega. Nie wraca z tych leśnych tras zarumieniona i szczęśliwa. Mieszko chciałby znowu czekać na nią, żeby przybić piątkę i zapytać, ile kilometrów ma zapisać na tablicy domowych rekordów.
– Wszystko się zmieniło – westchnął bezradnie.
Tosia długo się zastanawiała, co odpowiedzieć Mieszkowi.
– Wiem, jak to jest – odezwała się wreszcie. – U nas też mieszkał... No, taki smutek. Może nawet ten sam, co wasz... Jak mój dziadek był w szpitalu... – wyznała cicho.
– To chyba inny – westchnął Mieszko. – Mój tata nie jest w szpitalu. Raczej obstawiałbym szkołę.
– A może zawsze, gdy kogoś nam brakuje, to musi być smutek? – zastanawiała się głośno. – Potem sam się wynosi, no wiesz, zwyczajnie znika i któregoś dnia całkiem o nim zapominasz.
– Tylko kiedy? – Mieszko spojrzał na Tosię z nadzieją. Zaczynał wierzyć, że jeśli ktoś mu pomoże, to tylko najlepsza koleżanka.
– Jak się już przyzwyczaimy...
– Można się do tego przyzwyczaić? Że kogoś brakuje? – Mieszko nie dowierzał.
– Chyba tak. Czasami trzeba. – Tosia popatrzyła w niebo. – Dziadek do nas nie wrócił. Z tego szpitala. Mama mówi, że tęsknił za babcią i poszedł ją odnaleźć w chmurach. Nie sądzę, żeby babcia była tyle lat w chmurach, ale wszystko możliwe...
– Kiedyś będę pilotem. – Mieszko spojrzał na Tosię z sympatią. – I obiecuję ci, że sprawdzę dokładnie, co się w tych chmurach dzieje.
– O! Super! – ucieszyła się, ale nie uśmiechnęła tak szeroko jak zwykle. – A jak ci znowu będzie smutno, to pomyśl, że taty nie musisz tam szukać. – Wskazała czubkiem brody niebo. – Zawsze możesz z nim pogadać, wiesz, tak normalnie.
– Z dziadkiem masz gorzej – zgodził się Mieszko.
– Pewnie! – przytaknęła. – Muszę mocno zamknąć oczy i dopiero wtedy go widzę, jak mnie uczy pływać albo zjeżdżać na nartach.
– To też jest fajny sposób – mruknął z uznaniem Mieszko.
– Noo. A czasami się zdarza, że zimą z nim pływam, a latem mam narty na nogach! Bo nigdy nie wiem, co mi się przypomni – dodała szeptem i oboje parsknęli śmiechem.
„Tak, Tosia jest bez wątpienia świetną koleżanką” – pomyślał teraz, przyśpieszając. Mama nie ma takiego dobrego kolegi, więc to on, Mieszko, powinien przeganiać te nieszczęsne smutki, zamiast wlec się po lekcjach leniwie, jak stuletni żółw w czerwonych trampkach.
I chyba się udało! Musiał przegonić jakieś niewielkie stadko smutków, bo gdy zbliżał się do domu, nagle zauważył dawno niewidziane w tej okolicy słońce, usłyszał psa sąsiadów, witającego go radosnym poszczekiwaniem, i dostrzegł te czerwone, wielkie kwiaty, które już się zaczynały puszyć przy parkanie. Nie znał się na kwiatach, ale te kwitły zawsze przed wakacjami, więc ich widok cieszył go co najmniej tak, jak obietnica wycieczki paralotnią. Poczuł się nagle bardzo szczęśliwy i postanowił nie pytać dziś mamy, kiedy przyjedzie tata.
Przecież kiedyś znowu go odwiedzi.
Z KSIĘGI TAJEMNIC:
Tak się zastanawiam nad tym, co powiedziała Tosia... Myślę, że na pewno jest łatwiej, kiedy twój tata nie siedzi w żadnej chmurze, a jest w takim miejscu, z którego zawsze może przyjechać. Kiedy jednak nie przyjeżdża, to już gorsza sprawa. Tęsknisz każdego dnia od nowa, co jest okropne i tego za nic nie da się zrozumieć. Bo przecież masz supertatę! Najlepszego na świecie, czyli takiego, co też za tobą powinien tęsknić.