- promocja
Lato pełne nadziei - ebook
Lato pełne nadziei - ebook
Diana wierzy, że wśród lasów, z dala od miasta, znalazła swoje miejsce na ziemi. Cały swój czas dzieli między pracę a remont domu. Wytchnienia szuka przy kole garncarskim. Nadając płynnej glinie zupełnie nowy, piękny kształt, stara się zapomnieć o problemach.
Ale nowe miejsce niesie ze sobą także niespodziewane wyzwania. Diana próbuje zdobyć zaufanie miejscowych. Czuje jednak, że ktoś śledzi każdy jej ruch. Kim jest starsza nieznajoma z siwym warkoczem? I dlaczego mała dziewczynka nieustannie przychodzi do domu nowej mieszkanki wsi?
Odwiedź Wrzosową Polanę i poznaj świat pachnący jodłą i ziołami, w którym codzienne życie przeplata się z odrobiną magii, a odkrywane tajemnice nieoczekiwanie zmieniają koleje losu bohaterów. Poznaj kobiety, które nie poddają się przeciwnościom, a dzięki sile dobra i wzajemnego wsparcia potrafią iść własną drogą i odnaleźć szczęście.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67727-11-2 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mam wrażenie, jakbym szerzej otworzyła oczy — pomyślała, siadając przy kuchennym stole z kubkiem herbaty w dłoniach. Kubek był biały, duży, z wygodnym uszkiem. Zrobiła go sama, na własnym kole garncarskim. Żeby pokryć go szkliwem i wypalić, musiała pojechać do pracowni w Bazie Zbożowej, ale miała nadzieję, że już niedługo i w tym zakresie stanie się samowystarczalna. Najważniejsze jednak, że biały kubek stał się pierwszym naczyniem w nowym domu i stanowił teraz część codziennego porannego rytuału.
Nie była nim już kawa — Diana zamieniła ją na czarną herbatę z odrobiną syropu malinowego, który kupiła tutaj, w Świętej Katarzynie, na straganie z lokalnymi produktami. Przy okazji wdała się w pogawędkę ze sprzedającą, mieszkanką sąsiedniej wsi i zapaloną popularyzatorką naturalnej, zdrowej żywności. Wzięła od niej numer telefonu — uznała, że wiedza na temat miododajnych roślin może przydać jej się w pracy, przy projektowaniu ekologicznych ogrodów.
Popijała powoli gorący napar i w myślach układała plan dnia. Właściwie powinna zająć się kolejnym zleceniem, ale przez ostatnie dni dużo siedziała przed ekranem komputera i należało jej się trochę odpoczynku.
Odpoczynku! — Uśmiechnęła się do siebie. — Pewnie większość ludzi tak by tego nie nazwała.
Otóż Diana każdą wolną chwilę przeznaczała na porządkowanie i upiększanie domu.
Kupiła go niespełna dwa miesiące wcześniej, a klucze odebrała dokładnie dwudziestego trzeciego czerwca. Od razu przewiozła tutaj walizkę z niezbędnymi rzeczami, dmuchany materac, podręczną pompkę i śpiwór, tak bardzo chciała spędzić pierwszą noc pod nowym adresem. To, że wypadnie ona akurat w najkrótszą w roku, uznała za dobrą wróżbę. Sądziła, że będzie jej trudno zasnąć, tymczasem spała dobrze. Obudziła się wypoczęta i pełna energii. I od tamtej chwili pozostała już w swoim nowym domu.
Wspominając wydarzenia ostatnich kilku miesięcy, musiała przyznać, że wszystko poszło nadzwyczaj sprawnie. Nie miała problemu ze znalezieniem nabywcy na swoje mieszkanie. Spośród kilku chętnych wybrała tych, którzy płacili gotówką, dzięki temu szybko sfinalizowali transakcję. Młodemu małżeństwu z dwójką dzieci na pewno będzie tu dobrze — stwierdziła. — Duża przestrzeń, blisko centrum, szkoła, przedszkole. Lepiej wykorzystają ten potencjał niż ja.
Ponieważ nowi właściciele i tak musieli czekać na ekipę remontową, zgodzili się, żeby Diana zajmowała mieszkanie do czasu, aż sfinalizuje kupno nieruchomości w Świętej Katarzynie. I to jednak nie trwało długo, gdyż sprzedającemu zależało na czasie.
— Mieszkam daleko, ojciec zmarł. Nie mam tu nikogo znajomego, kto doglądałby domu — oznajmił Dianie, gdy spotkali się, żeby obejrzeć siedlisko. — Pewnie mógłbym poczekać i sprzedać drożej, bo miejsce jest atrakcyjne, ale nie mam czasu na przyjazdy tutaj. Będę w Kielcach przez tydzień i w tym czasie chciałbym wszystko zakończyć.
Dom okazał się niewielki. Położony z dala od głównej ulicy, na obrzeżach miejscowości, za to ze sporą działką, starą stodołą i murowanym budynkiem gospodarczym.
— Jest drewniany, ale ocieplony i otynkowany — wyjaśnił mężczyzna. — Dach wyremontowałem tacie jakieś osiem lat temu, przy okazji też ociepliłem. Drzwi i okna wymieniono dekadę temu.
Budynek nie wyglądał źle i Diana z zaciekawieniem weszła do środka. Najpierw zerknęła na niewielką drewnianą werandę, oszkloną i stanowiącą jednocześnie coś w rodzaju przedsionka. Drzwi wejściowe prowadziły wprost do kuchni, dość dużej, w której kobieta z radością dostrzegła starą kuchnię z białych kafli.
— Jest też kuchenka elektryczna — pospieszył z wyjaśnieniami właściciel, gdy podchwycił jej spojrzenie i najwyraźniej inaczej je zinterpretował. — Tę starą ojciec wykorzystywał tylko do ogrzewania. Niestety, tutaj nie ma centralnego, są piece.
Diana pokiwała głową.
— A łazienka?
— Jest, oczywiście, wyposażona — zapewnił mężczyzna. — Tutaj. — Wskazał jedne z dwojga drzwi na ścianie.
Łazienka, niewielka, lecz funkcjonalna, okazała się całkiem ładna. Diana zarejestrowała białe kafelki na ścianach i armaturę, całkiem sporą kabinę prysznicową i bojler wiszący pod sufitem.
Czyli będzie ciepła woda — ucieszyła się, bo najbardziej bała się właśnie tego problemu.
— Tu jest spiżarka. — Sprzedający ruchem głowy wskazał na drzwi obok łazienki. — A tam jeszcze pokój, tak samo duży jak kuchnia. Tyle że odmalować będzie trzeba.
Pokój miał ponad dwadzieścia metrów kwadratowych. Pod ścianą naprzeciw drzwi stało szerokie łóżko, na bocznych ścianach znajdowały się okna. W pomieszczeniu stała też duża szafa, dwie komody, mała szafka, stolik i dwa drewniane krzesła.
— Ja to wszystko wywiozę na śmietnik — zapewnił mężczyzna. — Oczywiście, jeśli się pani zdecyduje.
Diana podeszła do okna. Popatrzyła na drzewa owocowe w ogrodzie, na linię lasu widoczną w oddali i usłyszała skrzypienie drewnianej okiennicy poruszanej wiatrem.
— Zdecyduję się — powiedziała stanowczo. — A co do mebli to proszę wywieźć łóżko. Reszta może zostać.
— Jak pani sobie życzy — zgodził się skwapliwie mężczyzna. — Rzeczy po ojcu uprzątnę, żeby tutaj pani niczego niepotrzebnego nie zostawiać.
Od tego momentu sprawy potoczyły się szybko. Podpisali umowę przedwstępną, a po dwóch tygodniach sfinalizowali transakcję. W tym czasie Diana sprzedała rzeczy i meble, których nie zamierzała zabierać, a całkiem sporą sumę ze sprzedaży wykorzystała na opłacenie transportu przeprowadzkowego i zakup koła garncarskiego.
Pomieszczenie, które mężczyzna nazwał spiżarką, okazało się spore i miało półki ustawione wzdłuż jednej ściany.
Idealne na pracownię — ucieszyła się Lisowska.
Tam właśnie stanęło koło garncarskie i tam powstał pierwszy kubek, z którego teraz piła poranną herbatę.
Właściwie od pierwszej chwili poczuła się dobrze w nowym domu. Posprzątała dokładnie wszystkie kąty, pomalowała ściany — może nie idealnie, ale była zadowolona z efektu. Wyszorowała drewniane podłogi, a okiennice oczyściła ze starej farby, odtłuściła i pokryła lakierem do drewna. To samo zrobiła z drzwiczkami kuchennych szafek, a półki wyłożyła białym papierem. Stół nakryła obrusem w kolorowe kwiaty, który kupiła w second handzie, podobnie jak firanki i zasłonki do pokoju.
Wiedziała, że czeka ją jeszcze dużo pracy. Miała zamiar pomalować stare meble i zrobić wazony na kwiaty. Chętnie zabrałaby się za to wszystko od razu, ale musiała przecież pracować. Co prawda, zostało jej jeszcze trochę pieniędzy ze sprzedaży mieszkania, miała też niewielkie oszczędności, wiedziała jednak, że zimą na pewno będzie miała mniej zleceń, więc musiała trzymać trochę grosza na czarną godzinę.
Na szczęście Monika Baranowska, gdy dowiedziała się o jej śmiałych decyzjach, wsparła ją — i to nie tylko mentalnie. Postarała się o kilka dobrze płatnych zleceń, w tym dwa dla dewelopera, który miał zamiar budować w mieście kolejne apartamentowce, a to oznaczało perspektywę dłuższej współpracy. Jako właścicielka pracowni architektonicznej i firmy deweloperskiej czasami zlecała Dianie prace, bywało również, że rekomendowała ją klientom, którzy szukali projektantki ogrodu.
Diana zamieściła też w sieci swoje ogłoszenia i w ten sposób wpadło jej kilka mniejszych prac. Nie odrzuciła ich, bo choć były mniej korzystne finansowo, to dotyczyły ogrodów, w których mogła zrealizować swoje wizje lepiej niż przy projektowaniu niewielkich pasków zieleni między blokami.
Cóż, nie mogę narzekać — stwierdziła. — Całkiem nieźle się to wszystko układa. Lepiej, niż się spodziewałam. No, ale dosyć tych wspomnień, pora działać. Przejdę się do lasu, a potem wrócę i popracuję.
Odstawiła kubek z niedopitą herbatą, sięgnęła po słomkowy kapelusz oraz torebkę, obrzuciła spojrzeniem kuchnię, którą rozświetlały wpadające przez okno słoneczne promienie, i uśmiechając się do siebie, wyszła z domu.Martyna Wrońska nie zamierzała ukrywać swojej irytacji. W końcu była uznaną dziennikarką i nie musiała udawać, że coś jej się podoba, jeśli tak nie było.
— Chyba żartujesz! — Uniosła rękę, w której trzymała kartkę z wydrukowanym tekstem. — Mam robić coś takiego?!
— To nie jest „coś takiego”, tylko cykl reportaży — sprostował Paweł Kościński, dyrektor regionalnego oddziału telewizji, który siedział za biurkiem i ze spokojem patrzył na nerwową reakcję dziennikarki.
— Serio?! A mnie się wydaje, że to temat dla praktykanta albo jakiegoś nowicjusza! „Jak mieszkają znani ludzie w naszym regionie” — przeczytała z przekąsem. — Przecież to żenada! Może jeszcze mam kręcić materiały o tym, co jedzą? Albo co mają w szafie?
— Może… — Kościński wzruszył ramionami. — Jeżeli tego będą chcieli widzowie.
— Jacy widzowie?! — Martyna była coraz bardziej wściekła. — Skąd ty to wiesz?! Przyszli do ciebie?! Napisali?! Ja jestem poważną reportażystką i publicystką! Nie zapominaj o tym!
— Nie zapominam — zapewnił spokojnie dyrektor. — I dlatego powierzyłem ci ten cykl. Nikt tak dobrze jak ty nie zaprezentuje tematu. Jestem przekonany, że zrobisz to profesjonalnie i w sposób, który zainteresuje widza.
— Ale o co chodzi? — Martyna usiadła na krześle naprzeciw Kościńskiego i raz jeszcze pomachała kartką. — Przecież to temat zupełnie z dupy! — nie siliła się na delikatność. — Uważam, że szkoda czasu na takie rzeczy. Co to wniesie? Co zmieni?
— Choćby to, że widzowie zapamiętają bohaterów.
Wrońska zmrużyła oczy i popatrzyła uważnie na szefa.
— Aaaa… chyba zaczynam rozumieć. — Pokiwała głową. — Czy za chwilę mi powiesz, kim mają być ci bohaterowie?
Dyrektor uśmiechnął się lekko.
— Cóż, jak powiedziałaś, jesteś poważną dziennikarką, więc nie śmiałbym ci niczego narzucać. — Powoli kręcił palcami. Zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym rzekł: — Jeśli jednak pytasz, to wydaje mi się, że dobrze byłoby uwzględnić ludzi różnych profesji. Mógłby być jakiś lekarz, może też biznesman, a dla równowagi… powiedzmy… polityk. Nie uważasz, że Mariusz Kownacki byłby niezły na początek? — podsunął.
— No to mamy jasność. — Martyna uderzyła dłonią w kolano. — Chcesz mi powiedzieć, że mam promować polityka? Zrobić o nim miły materiał i sprawić, żeby ludzie go polubili? Tego ode mnie oczekujesz?
— A czy ja ci coś każę? — Kościński zrobił niewinną minę. — Pytałaś, więc odpowiedziałem. Oczywiście wybierzesz, kogo zechcesz, ale…
— Ale co?!
— Pamiętaj, że musimy ostatecznie zdecydować o jesiennej ramówce. Jest w niej uwzględniony twój program, ten z rozmowami na bieżące tematy. — Podrapał się po głowie. — I chciałaś dobry czas antenowy, tak?
Wrońską aż zatkało na taką bezczelność.
— Próbujesz mnie szantażować?! — wybuchnęła po raz kolejny.
— Szantażować? Nigdy w życiu. Po prostu lepiej pracuje się z ludźmi, którzy nie są konfliktowi, prawda?
— A ja niby jestem?!
— Nie wiem, co odpowiedzieć. Stoisz nade mną, kwestionujesz moje decyzje, krzyczysz… Jak to można nazwać? — Dyrektor spojrzał na nią i uśmiechnął się zimno.
Martyna czuła, że przegrała. Zależało jej na stałym programie, dzięki któremu stała się znana w regionie i który naprawdę lubiła prowadzić. Zapraszała do niego ciekawych ludzi, dyskusje zawsze były na poziomie, a często dzięki nim udawało się rozwiązać problemy mieszkańców miasta. Naprawdę nie chciała tego stracić.
— Dobra, niech ci będzie — zdecydowała. — Zrobię ten cykl. Ale bohaterów dobiorę sama. I od razu mówię, że będą także kobiety — zastrzegła.
— Mogą być nawet leśne skrzaty. — Kościński machnął ręką. — Obyś tylko nie zapomniała o różnorodności. Rozumiesz, co mam na myśli?
— Jasne! — fuknęła, wstając. — Będzie i polityk.
— Cieszę się, że wzięłaś sobie do serca moje uwagi — rzucił z uśmiechem mężczyzna. — Nie ma to jak konstruktywna rozmowa, prawda?
Martyna nie odpowiedziała. Bez słowa opuściła gabinet szefa i zbiegła szybko po schodach. Z impetem wpadła do kawiarenki na parterze budynku, gdzie pracownicy zaglądali na szybką kawę pomiędzy wejściami na antenę albo wyjazdami w teren. Usiadła przy stoliku obok wysokiego mężczyzny w T-shircie z napisem „keep calm and rób swoje”.
— Muszę to zrobić, bo przesunie moje Trudne rozmowy na czas, kiedy nikt nie ogląda — wysyczała przez zaciśnięte zęby.
— Trudno, jak mus, to mus — stwierdził mężczyzna.
— Tobiasz, ale nie wiesz wszystkiego — zniżyła głos i rozejrzała się, czy nikt jej nie słyszy. — On mi zasugerował, że mam zrobić materiał o Kownackim i przedstawić go w takim świetle, żeby zyskał sympatię. Rozumiesz?
— Oho, czyli ma w tym jakiś biznes — domyślił się jej rozmówca.
— Na pewno ma, to jasne jak słońce. Tylko że ja mam tę laurkę firmować własnym nazwiskiem!
— I co? Zgodziłaś się?
— A miałam inne wyjście? — Zagryzła wargi.
— No to będę kręcił Kownackiego w dobrym świetle i z oddaniem, niczym reklamę telewizyjną — zażartował Tobiasz.
— Tak, ty się wygłupiasz, a ja jestem wściekła! — Martyna zmarszczyła brwi. — Ale tak całkiem się nie poddam. Wezmę dla równowagi jakiegoś miłego biznesmena. Może tego Wolińskiego? — zastanawiała się głośno. — On jest przystojny, to będzie dobry kontrast dla Kownackiego. A potem jakąś kobietę społeczniczkę, co?
— Rób, jak uważasz. Ja tu jestem od biegania z kamerą — odparł mężczyzna. — Zresztą biznesmena i społeczniczkę puszczą raz, a Kownackiego powtórzą co najmniej trzy.
— Dzięki za wsparcie — mruknęła zrezygnowana Martyna.Diana bardzo chciała zająć się swoim ogrodem, ale rozsądek podpowiadał jej, że powinna przełożyć tę pracę na kolejny rok.
Tutaj będą astry, a pod płotem malwy i słoneczniki — planowała i rozglądała się za każdym razem, gdy dla odpoczynku wychodziła z domu i siadała na ławce pod białą ścianą. — Stworzę piękny ogród, taki w wiejskim stylu. I od wiosny do jesieni będą w nim kwitły jakieś kwiaty. A zimą ptaki będą przylatywać na owoce z krzewów.
W wyobraźni już to wszystko widziała, ale niestety, na efekty musiała poczekać. Tego roku zajęta była ciągłym ulepszaniem ogrodu Wolińskiego i ogrodem jego znajomych, którym polecił jej usługi. Tam co prawda nie musiała zbyt wiele zmieniać, za to miała sporo pracy przy naprawieniu wieloletnich zaniedbań poprzednich właścicieli posesji. Na szczęście praca z roślinami sprawiała jej mnóstwo frajdy i nie przeszkadzało jej nawet to, że czasami wracała naprawdę zmęczona.
W pozostałe dni projektowała, starając się, żeby jej wizje sprawiły przyjemność mieszkańcom, a stworzone przez nią oazy zieleni, nawet niewielkie, były niepowtarzalne i wyróżniały się na tle innych, sztampowych nasadzeń. Takie działanie wymagało więcej pracy, ale Diana postanowiła, że postawi na jakość i satysfakcję z pracy — nawet kosztem nieco niższych zarobków. Nie chciała już żyć byle jak i zadowalać się czymkolwiek.
Zaczęłam lepić moje życie od nowa — pomyślała, z wdzięcznością wspominając babcię Różę z Borowej i jej mądre słowa.
Często myślała o mieszkańcach Jagodna. Gdyby nie spotkanie z nimi, zapewne nie zdobyłaby się na tak wielkie zmiany. Babcia Róża, historia pani Zofii i Tamary, widok efektów ich pracy i wytrwałe podążanie za marzeniami — to wszystko dodało jej odwagi, żeby sięgnąć po to, czego potrzebowała.
Koniecznie muszę je odwiedzić — pomyślała. — I jeszcze raz podziękować za wszystko, co dla mnie zrobili.
Na razie jednak nie miała czasu na ten wyjazd. Umówiła się w najbliższych dniach na dwie wizje lokalne, jedno spotkanie z projektantem apartamentowców i miała do skończenia trzy projekty, które dostała w odpowiedzi na swoje ogłoszenie.
Podniosła się z ławki i z westchnieniem spojrzała na swoje podwórko.
Musisz poczekać, mój kawałku ziemi — pomyślała. — Ale zapewniam cię, że zadbam o ciebie, najlepiej jak potrafię.
Wróciła do pokoju, w którym urządziła sobie miejsce do pracy. Stary drewniany stolik zaadaptowała na biurko i ustawiła go pod oknem wychodzącym na sad i las. Dzięki temu mogła od czasu do czasu zerkać na piękny widok. Zieleń koiła zmęczone oczy i wlewała spokój w serce.
To dużo lepsze, niż patrzeć w okna sąsiadów lub na dachy bloków obok — pomyślała Diana.
Przyniosła z kuchni dzbanek kawy i usiadła przed monitorem. Pracowała przez ponad godzinę i była zadowolona z postępów. Całkiem zgrabnie udało jej się połączyć obsadzone dzikim winem pergole z boczną ścianą przeszklonego budynku i stworzyć niewielkie, ale zaciszne miejsce odpoczynku tuż przy placu zabaw dla dzieci. Odsunęła się z krzesłem i z dalszej perspektywy spojrzała na projekt.
Jest bardzo OK — stwierdziła z satysfakcją, wyobrażając sobie matki z dziećmi odpoczywające w cieniu.
Była tak pochłonięta swoją wizją, że gdy zadzwonił telefon, ledwie spojrzała na wyświetlacz.
— Słucham, Lisowska.
— Dzień dobry, jak miło usłyszeć twój głos…
Diana zamarła.
Przez ostatnie tygodnie prawie udało jej się o nim zapomnieć. Czasami jeszcze przychodziła do głowy myśl, jak bardzo byłby zaskoczony, widząc, co udało jej się zrobić. I zastanawiała się, czy także w tym znalazłby powody do krytykowania. Szybko jednak odpychała te rozważania, bo obiecała sobie, że definitywnie zamknie za sobą tamten rozdział. Nie chciała pamiętać człowieka, który przez cały czas trwania ich związku oszukiwał ją i wykorzystywał. Mateo miał przestać istnieć. Przynajmniej dla niej.
Mateo, niespełniony artysta malarz, którego obdarzyła uczuciem i zaufaniem, okazał się wyrachowanym kłamcą. Diana wpadła w jego sidła, uległa manipulacji i długo dała się zwodzić obietnicom bez pokrycia. Jednak gdy odkryła, że mężczyzna ją zdradza, zdecydowała się zakończyć toksyczną relację. Nie było łatwo, ale dzięki wsparciu, które uzyskała w Jagodnie, znalazła w sobie siłę, żeby uwolnić się z tej relacji i lepić swoje życie od nowa.
A teraz, kiedy to już jej się udało, usłyszała nieoczekiwanie jego głos — niczym melodię z przeszłości, o której chciała zapomnieć.
— Diana, kochanie, jesteś tam?
Kochanie! On śmiał mówić tak do niej! Po tym wszystkim, co zrobił!
— Czego chcesz? — warknęła.
— Oj, widzę, że wstałaś dziś lewą nogą — zażartował Mateo jak gdyby nigdy nic.
Tak, zawsze tak robił — pomyślała. — Ranił mnie, a potem udawał, że nic się nie stało.
A ona zaczynała się zastanawiać, czy nie przesadza ze swoimi oskarżeniami, czy to nie ona jest tą złą…
O, nie! Nie tym razem!
— Po co do mnie dzwonisz? — zapytała twardo. — Chyba wszystko już sobie wyjaśniliśmy.
— Niby tak. Ale wiesz, często myślę o tobie… Jakoś nie potrafię zapomnieć… — Głos w słuchawce nabrał ciepłej, czułej barwy. — Przypominam sobie nasz wspólny czas i… Ech, nieważne.
Nie daj się nabrać! — powtarzała sobie w myślach Diana, choć czuła, że serce zabiło jej mocniej. — Nie pozwól na to po raz kolejny!
— Tak, masz rację, nieważne. — Starała się, żeby jej głos nadal brzmiał nieprzyjaźnie. — Nie interesują mnie twoje wspomnienia.
— Dlaczego jesteś taka niemiła? — zapytał z wyrzutem mężczyzna. — Nie wierzę, że tak myślisz. Może przyjadę do ciebie, wypijemy kawę, pogadamy? Powiedz tylko słowo, a za kwadrans będę. No, co ty na to?
Diana przełknęła głośno ślinę. Dwa miesiące samotności zrobiły swoje i perspektywa pogadania z kimś była miła. A może nawet przytulenie się…
— Nie chcę cię widzieć! — krzyknęła do słuchawki i rozłączyła się.
Z ulgą wypuściła powietrze z płuc. Tak mało brakowało! Jeszcze kilka zdań, jakieś czułe słowo i dałaby się po raz kolejny złapać w tę samą pułapkę. Poczuła, że wilgotnieją jej oczy.
Czy ja się kiedykolwiek na niego uodpornię? — Poczuła żal pomieszany z przerażeniem. — Czy czas i odległość coś zmienią? Mam nadzieję, że mnie tu nie znajdzie…
Zauważyła, że trzęsą jej się ręce. W ogóle cała drżała, jakby lodowaty powiew wdarł się do jej słonecznego ciepłego domu i zmroził ciało.
Muszę wyjść — zdecydowała. — Muszę gdzieś iść, nie myśleć, zapomnieć.
W pośpiechu zamknęła drzwi i prawie biegiem ruszyła w kierunku lasu. Dopiero gdy wkroczyła między stare jodły i ciemnozielone mchy, zwolniła. Szum gałęzi i śpiew ptaków powoli koiły nerwy, wyciszały emocje, dawały dziwne, pierwotne poczucie schronienia i bezpieczeństwa. Diana wreszcie przystanęła. Przytuliła czoło do najbliższego drzewa i stała tak dłuższą chwilę.
Spokojnie, on przecież nie wie, gdzie jestem — wreszcie zaczęła myśleć logicznie. — Nie będzie mnie niepokoił. A po powrocie zablokuję jego numer. Już dawno powinnam była to zrobić. Zbyt ważne jest dla mnie moje nowe życie, żebym pozwoliła je popsuć takiemu dupkowi!
Poczuła, że odzyskuje równowagę. Chwilowa słabość uświadomiła jej, że nadal musi być czujna, ale też dała radość z tego, że tym razem udało jej się ją pokonać.
Wracam do domu — zdecydowała.
Rozejrzała się dookoła i stwierdziła, że nie bardzo wie, gdzie jest. Była tak roztrzęsiona i zdenerwowana, że nie zwracała uwagi na to, dokąd idzie. I co teraz?
Jakby w odpowiedzi na to zadane w myślach pytanie między drzewami pojawiła się starsza kobieta z siwym warkoczem.
Już ją kiedyś widziałam — przypomniała sobie Diana.
Chciała krzyknąć, ale zanim otworzyła usta, kobieta wskazała jej ręką kierunek i znikła wśród zarośli.
Drugi raz pomaga mi odnaleźć drogę? — Diana wspomniała poprzednie spotkanie, kiedy była tu po raz pierwszy. — Szukałam wtedy zbłąkanego kota i trafiłam na wrzosową polanę. To wtedy poczułam, że chciałabym tu mieszkać.
Nie wiedziała, kim jest staruszka, ale skoro poprzednio uratowała ją przed zagubieniem się w puszczy, postanowiła i teraz jej zaufać.— To co? Do roboty?
Martyna Wrońska odstawiła filiżankę po kawie na kuchenny blat i spojrzała na Tobiasza, który nie wykazywał takiego entuzjazmu jak ona.
— Miałem nadzieję na jakieś śniadanie — powiedział szczerze, nie przejmując się ponagleniami kobiety.
— To trzeba było wcześniej wstać — burknęła twardym głosem.
— To trzeba było nie siedzieć w łazience prawie godzinę — odparł ze spokojem mężczyzna. — Teraz możesz poczekać, aż zjem. Mam ochotę na jajeczniczkę na maśle. — Popatrzył na Martynę rozmarzonym wzrokiem.
— Mogłeś ją zjeść, kiedy byłam w łazience. — Wrońska nie ustępowała. — A ja muszę dobrze wyglądać, przecież mnie ludzie potem oglądają. Ty jesteś po drugiej stronie kamery, więc wystarczy, że weźmiesz prysznic, i tyle. Teraz już nie ma czasu na jedzenie, bo nie zdążymy ze wszystkim.
— Bez jajecznicy nie idę. — Tobiasz był głuchy na argumenty kobiety. — Ale mogę zrobić z czterech jajek i zjemy razem — zaproponował pojednawczo.
— Jajko to ja chyba zaraz zniosę, czekając na ciebie. — Zrezygnowana Martyna opadła na krzesło. — Gdyby nie to, że jesteś najlepszym operatorem, jakiego znam, już dawno przestałabym z tobą pracować.
— I nie zapominaj, że jedynym, który ze spokojem znosi twoje humory — dodał Tobiasz, wyjmując patelnię. — Każdy inny uciekłby w popłochu po kilku dniach. Więc właściwie to ty powinnaś mi robić tę jajecznicę.
— Niedoczekanie twoje! — oburzyła się Wrońska.
Wiedziała jednak, że Tobiasz ma rację. Pracowali razem już prawie trzy lata i zrobili mnóstwo świetnych materiałów. Tobiasz zawsze doskonale wyczuwał jej zamysły i kierował kamerę tam, gdzie należało. W odpowiedniej chwili robił zbliżenia, potrafił uchwycić nastrój i klimat, robił cudowne przebitki. Właściwie nie mogła mu niczego zarzucić. No i rzeczywiście ze spokojem znosił jej nastroje i najdziwniejsze pomysły. Poczekała, aż zje tę swoją jajecznicę, i dopiero wtedy wyruszyli realizować założone plany.
— Najpierw jedź do biura Kownackiego — zdecydowała.
Tobiasz pełnił w ich teamie także rolę kierowcy. Postanowił, że Martyna nie wsiądzie więcej za kółko, gdy zobaczył, że w trakcie prowadzenia samochodu rozmawia przez telefon i sięga do torebki po notatki.
— Chciałbym jeszcze pożyć — powiedział wtedy i odtąd on prowadził srebrnego volkswagena, gdy jechali razem.
— To przy Warszawskiej? — upewnił się teraz, słysząc polecenie dziennikarki.
— Tak, w tym nowym budynku niedaleko galerii Korona.
O tej porze nie można było liczyć na miejsce parkingowe przed budynkiem, więc zatrzymali się na podziemnym parkingu galerii.
— To ja pójdę do Empiku — zdecydował Tobiasz. — Nie będę ci przecież potrzebny.
— OK, tylko nie marudź tam zbyt długo. Ja umówię spotkanie i wracam — przestrzegła Martyna.
Szybkim krokiem opuściła galerię i przeszła do nowoczesnego biurowca, w którym miał swoje biuro poselskie Mariusz Kownacki. Przed wejściem poprawiła żakiet i zerknęła w szklaną szybę, żeby sprawdzić, czy dobrze wygląda. Dbała o swój wizerunek, bo doskonale wiedziała, że ludzie najczęściej kierują się stereotypami, oceniając innych. A ponieważ chciała, żeby uznawali ją za reporterkę i specjalistkę od trudnych tematów, ubierała się zgodnie z wyobrażeniami większości. Zimą nosiła skórzaną kurtkę, czarną czapkę i ciężkie buty, latem sportowe żakiety, trampki i duże okulary przeciwsłoneczne. Za to do programów w studiu wkładała eleganckie i dość obcisłe garsonki, szpilki i malowała usta na intensywnie czerwony kolor. Teraz miała na sobie oczywiście wersję letnią. Przesunęła okulary na czubek głowy i zapukała dla formalności do drzwi, po czym od razu nacisnęła klamkę.
— Dzień dobry paniom — przywitała dwie kobiety siedzące przy biurkach. — Martyna Wrońska, telewizja — przedstawiła się.
— Dzień dobry, oczywiście poznajemy! — Jedna z kobiet natychmiast poderwała się z krzesła. — Pani jest tak znana, że nie musi się przedstawiać — szczebiotała, wychodząc zza biurka. — Proszę siadać, może zrobię kawy? Mamy bardzo dobrą, włoską — zachwalała.
Druga pracownica nawet nie ruszyła się ze swojego miejsca. Siedziała wpatrzona w ekran laptopa, nie zwracając uwagi na gościa.
— Dziękuję, ale nie mam zbyt wiele czasu — przerwała wreszcie nadgorliwej Wrońska. — Chciałabym się spotkać z panem Kownackim.
— Oj, bardzo mi przykro, ale to niemożliwe. — Kobieta teatralnie załamała ręce. — Pana posła dzisiaj nie ma. I niestety, nie będzie. — Zrobiła smutną minę.
Martyna pomyślała, że ta kobieta powinna zaangażować się w jakimś amatorskim teatrze. Mimo mocno ekspresyjnego zachowania przyjmującej ją sekretarki nie traciła czujności. Zawodowe przyzwyczajenie nauczyło ją, że trzeba być bystrą i spostrzegawczą. Nie uszło jej uwadze, że na dźwięk nazwiska polityka druga z pracownic drgnęła. Niby drobiazg, ale Wrońska go zapamiętała.
— W takim razie proszę mnie zapisać na rozmowę — zwróciła się do gadatliwej kobiety. — W najbliższym możliwym terminie.
— Dopiero za trzy tygodnie. — Sekretarka wykrzywiła usta.
Martyna miała dość jej infantylnych zachowań, więc przeszła do sedna.
— Nie mogę tyle czekać. Chcemy zrobić reportaż o panu pośle. Duży reportaż — dodała.
— Rozumiem…
— Proszę przekazać panu Kownackiemu, że jeśli nie jest zainteresowany, będę musiała zwrócić się do innego polityka. Zostawię paniom moje wizytówki i czekam na kontakt. — Położyła tekturowe kartoniki na obu biurkach.
— Oczywiście, postaram się jak najszybciej skontaktować z panem posłem i oddzwonię do pani — zapewniła pracownica biura. — Jak ja się cieszę, że mogłam panią spotkać!
— Dziękuję, do widzenia. — Wrońska uśmiechnęła się lekko.
Wiedziała, że warto zostawić po sobie dobre wspomnienie, to ułatwia współpracę. Wychodząc, zerknęła na biurko drugiej pracownicy. Wizytówka zniknęła.
Ciąg dalszy w wersji pełnej