Lato w Szkocji - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Lato w Szkocji - ebook
Anna Henderson ubiega się o posadę dyrektorki szkoły na szkockiej prowincji. Jeden z członków komisji rekrutacyjnej, Cesare Urquart, stanowczo sprzeciwia się jej zatrudnieniu. Jednak siostra Cesarego widzi w niej dobrego wychowawcę i prosi, by podczas wakacji zaopiekowała się jej córką. To oznacza, że Anna zamieszka razem z Cesarem…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2242-6 |
Rozmiar pliku: | 780 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jeśli praktyka, jak mawiają, czyni mistrza, to uśmiech Anny powinien być mieszanką spokoju, pewności siebie i opanowania. Jednak pod ciasno zapiętym tweedowym żakietem jej serce trzepotało się jak wyjęta z wody ryba. Jakimś cudem udało jej się opanować i mówić z odpowiednią dozą pewności siebie. Wygłosiła swoją opinię na temat roli szkoły podstawowej w systemie kształcenia młodych Brytyjczyków, czym przykuła uwagę słuchaczy. A może jedynie pod przykrywką zainteresowania robili już plany na wieczór? Anna spojrzała na siedzące przed nią osoby, które starały się unikać jej spojrzenia. Uspokój się, powiedziała do siebie, najwyżej zawalisz, nie pierwszy raz przecież. To w końcu tylko praca.
W duchu wiedziała jednak, że tak nie jest – ta posada miała dla niej znaczenie szczególne. Zdała sobie z tego sprawę, gdy godziny dwóch rozmów kwalifikacyjnych zbiegły się ze sobą. Musiała wybrać pomiędzy szacowną lokalną szkołą niedaleko jej domu, skąd dostawała sygnały, że ma duże szanse na zdobycie etatu, a pracą w odległej szkole na północno-wschodnim krańcu Szkocji. Tak odległym, że normalny człowiek nie aplikowałby tam wcale.
– Oczywiście chcemy, aby młodzi ludzie wyrośli na indywidualistów, ale dyscyplina jest mimo wszystko ważna, nie uważa pani, panno Henderson?
Anna odruchowo przytaknęła, patrząc na chudą kobietę siedzącą za stołem komisji rekrutacyjnej, która zadała pytanie, zanim wysłuchała do końca tego, co Anna miała do powiedzenia.
– Oczywiście – odpowiedziała. – Ale myślę, że w sytuacji, w której dzieci czują się otoczone szacunkiem i zachęcane są do osiągania szczytu swoich możliwości, dyscyplina nie stanowi większego problemu. Tak wynika z mojego doświadczenia w nauczaniu.
Łysiejący mężczyzna siedzący po prawej stronie stołu spojrzał na kartkę przed sobą.
– To doświadczenie głównie ze szkół w mieście? – Posłał znaczące spojrzenie i nieco jakby kpiący uśmiech w stronę towarzyszy panelu. – Mała społeczność, taka jak nasza, to raczej nie to, do czego pani przywykła?
Anna, która oczekiwała tego pytania, rozluźniła się i potaknęła. Jej przyjaciele i rodzina już wcześniej zadali jej to samo pytanie, tyle że bardziej dosadnie: czy po miesiącu lub dwóch życia na tej kulturalnej pustyni nie będzie miała ochoty jedynie stamtąd wiać?
– To prawda, lecz…
Mężczyzna przewrócił kartkę na drugą stronę i zmarszczył krzaczaste brwi:
– Tu jest napisane, że zna pani dobrze gaelicki?
– Dawno go nie używałam, ale do ósmego roku życia mieszkałam w Harris. Mój ojciec był tam weterynarzem. Przeniosłam się do Londynu po śmierci rodziców…
Nie dodała, że wyszła cudem żywa ze strasznego wypadku, w którym zginął jej ojciec i matka.
– …zatem mieszkanie i praca w Highlands byłyby dla mnie swoistym powrotem do korzeni.
To właśnie Highlands przeważyło o wyborze rozmowy kwalifikacyjnej, sprawiło, że zignorowała porady znajomych i za wszelką cenę zapragnęła dostać posadę dyrektorki maleńkiej szkoły w tym odizolowanym od świata, lecz przepięknym północno-wschodnim skrawku Szkocji. A może trochę też chodziło jej o to, by uciec jak najdalej od swego byłego, z którym mieli już wyznaczoną datę ślubu, ale zostawił ją w ostatniej chwili dla modelki występującej w reklamie majtek? Zazgrzytała zębami na wspomnienie Marka, ale opanowała się szybko. Jestem znowu singielką, powiedziała do siebie w myślach, i jest mi z tym dobrze. A Markowi i jego nowej towarzyszce życia może tylko życzyć wszystkiego najlepszego, byle… gdzieś daleko od niej. Tu nie dojadą nawet w wakacje, które Mark spędzał wyłącznie na słonecznych plażach gdzieś na południu. Ona natomiast nie cierpiała leżeć bezczynnie plackiem na słońcu.
Wróciła myślami do rozmowy kwalifikacyjnej i odpowiadając na kolejne pytania komisji rekrutacyjnej, starała się rozwiać ich obawy co do jej szans na przeżycie i utrzymanie się w tych stronach na dłużej. Miała wrażenie, że idzie jej dobrze, a siedzący naprzeciw patrzyli na nią z narastającym w oczach zaufaniem.
– Cóż, panno Henderson, dziękujemy za przybycie. Czy jest jeszcze coś, o co chciałaby nas pani zapytać? – Przewodniczący komisji odchylił się w swoim krześle, spojrzał na nią nad okularami i nawet lekko się uśmiechnął.
Potrząsnęła przecząco głową.
– Zechce pani zatem poczekać w pokoju nauczycielskim. Nie potrwa to zapewne długo i myślę, że mogę w imieniu nas wszystkich powiedzieć, że, no cóż, zaimponowała nam pani…
Nie dokończył, ponieważ drzwi sali otworzyły się i stanął w nich mężczyzna, na widok którego Annie zaparło dech. Kogoś takiego się tu, na tym odludziu, nie spodziewała. Młody, mniej więcej trzydziestoletni. Wysoki, powyżej metra osiemdziesięciu, szczupły, o szerokich barkach, długich masywnych nogach, muskularny i oszałamiająco przystojny! Miał szerokie, ponętne ciemne wargi i okolone gęstymi rzęsami oczy. Jednym słowem, był typem surowej męskości, okazem urody, której pozazdrościłby mu pewnie niejeden z posągów wiecznie młodych bogów olimpijskich! Idealnego obrazka dopełniał opinający atletyczną sylwetkę elegancki kaszmirowy płaszcz oraz czarne, nieco zwichrzone i wilgotne włosy, a także leciutko ubłocone buty. Ta nuta niedbałości jedynie jeszcze bardziej rozpaliła w Annie jej fascynację nowo przybyłym. Do tego po chwili doszedł jego niski, głęboki tembr głosu, na tyle zniewalający, że nie zwróciła nawet uwagi na słowa, które wypowiedział do komisji.
Wraz ze zmysłowością rozsiewał wokół siebie aurę siły i władczości. Czy to możliwe, by ten iście hollywoodzki bohater kina akcji był po prostu brakującym członkiem komisji, za którego nieobecność została wcześniej przeproszona? Anna nie zwróciła na to wtedy uwagi, ale teraz wiedziała, że jego spóźnienie się było dla niej prawdziwym szczęściem, ponieważ przy nim, zarumieniona i odczuwająca falę ciepła ogarniającą całe jej ciało, z pewnością nie udałoby jej się skupić i zrobić odpowiedniego wrażenia na komisji. Nie wiedziała wprost, co się z nią dzieje. Nigdy w życiu jej ciało nie zareagowało w taki sposób na pojawiającego się w pobliżu mężczyznę. Odczuwała najprawdziwszy zawrót głowy i wydawało jej się, że ziemia faluje pod krzesłem, na którym siedziała.
Przerażona i zażenowana swoim zachowaniem zacisnęła palce spoconych dłoni. Mężczyzna na szczęście usiadł z dala od niej i nie musiała patrzeć mu prosto w oczy; co jakiś czas czuła jednak, jak jego piękne, lekko szarawe oczy przesuwają się po jej twarzy, i wtedy zaczynała drżeć na całym ciele. Nigdy w życiu nie skoczyła z wysokiego klifu w aksamitną, ciemną toń morza, ale była pewna, że tak właśnie by się wtedy czuła! Intensywne spojrzenie, jakie posyłał jej spod zmrużonych powiek, było co najmniej tak chłodne, jak wody Morza Północnego, które przeszywały zimnem nawet w lecie.
– Cesare, to panna Henderson, nasza ostatnia, ale na pewno nie najgorsza z kandydatek – przedstawił ją nowo przybyłemu przewodniczący komisji kwalifikacyjnej, uśmiechając się do Anny ponownie. – W biurze jest herbata i ciasteczka. Pani Sinclair się panią zaopiekuje. – Przewodniczący, który był jednocześnie lokalnym radnym, odsunął się, pozwalając Annie przejść do drzwi, i odwrócił głowę, by następny komentarz skierować do wysokiego mężczyzny o włosko brzmiącym imieniu i lśniącej oliwkowej cerze: – Panna Henderson zostawi nas na chwilę, żebyśmy mogli…
Cesare? Imię raczej nie brytyjskie, podobnie jak jego wygląd, no, może poza smutnymi, stalowoszarymi oczami. Skąd pochodził, kim był? Odpowiedź przyszła niebawem, przynajmniej jej część.
– Ojej… – Przewodniczący komisji złapał się za głowę. – Dokonałem przedstawienia tylko jednostronnie; przepraszam najmocniej! Panno Henderson, to Cesare Urquart. Dzięki niemu szkoła cieszy się dobrymi relacjami ze światem lokalnego biznesu.
– Dzień dobry, panie Urquart – powiedziała i natychmiast odetchnęła, słysząc, że jej głos zabrzmiał w miarę spokojnie. Zerknęła w jego stronę, napotykając penetrujące, ostrożne i nieco chłodne spojrzenie przystojnego mężczyzny.
Skłoniła się i miała już wyjść z sali, gdy przewodniczący dodał:
– Pan Urquart inwestuje między innymi w ekologię i dzięki niemu szkoła nie tylko produkuje zieloną energię na własne potrzeby, ale odsprzedaje ją do sieci elektrycznej. Gdyby nie jego osobiste zaangażowanie, kto wie, czy w ogóle nie zamknięto by naszej placówki, jak zamknięto wiele innych małych szkół w okolicy.
Zapadła cisza. Wiedziała, że czekają na jej reakcję. Wymamrotała coś, co miało brzmieć jak słowa uznania. Pomyślała, że bardzo by pomogło, gdyby młody mężczyzna przynajmniej raz się do niej uśmiechnął. Ale on patrzył na nią wciąż chłodnym wzrokiem i jedynie wyjaśnił beznamiętnym głosem:
– To była normalna inwestycja, do dziś czerpię z niej zyski. A że przy okazji udało się wspomóc państwa szkołę, no cóż…
Jakaś kobieta z komisji odezwała się:
– A jak się ma mała Jasmine? Wszyscy za nią tęsknimy, Killaran.
– Jest wiecznie wszystkim znudzona. Ale poza tym ma się dobrze.
Czyli bogaty i wpływowy pan Urquart – czy też Killaran? – najwyraźniej był rodzicem. Istniała zatem pewnie też żona i matka małej Jasmine? Czyżby ktoś z miejscowych, kto z miłości poślubił bogatego przybysza? Czy może dla jego pieniędzy? Tak czy siak, wiele małych placówek na skraju zamknięcia pozazdrościłoby tej szkole tak zamożnego darczyńcy.
– Panno Henderson… – Cesare Urquart zrobił w jej stronę krok, a ona zacisnęła odruchowo rękę trzymaną już na klamce. Odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy, przestępując przy tym z nogi na nogę, niczym niesforna, przyłapana na czymś niestosownym uczennica, a już na pewno nie nowa dyrektorka tej szkoły. – Przepraszam za spóźnienie.
Uśmiechnął się leciutko, ale w uśmiechu tym było coś sztucznego i nieszczerego. Tak to przynajmniej odebrała Anna, odwzajemniając uśmiech równie nieszczerze. Miała dziwne przeczucie, że ten diabelnie seksowny mężczyzna z jakiegoś powodu nie przepada za nią.
– Mam nadzieję, że nie pogniewa się pani, jeśli jednak zatrzymam tu panią jeszcze na chwilę i zadam kilka dodatkowych pytań? Mimo najszczerszych chęci nie mogłem niestety być obecny, kiedy komisja wypytywała panią o wszystko.
– Oczywiście – skłamała, ponieważ ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było to, by być przepytywaną przez mężczyznę, który robił na niej takie wrażenie, a sam patrzył na nią lodowatym wzrokiem.
Cesare Urquart zdjął kaszmirowy płaszcz, odsłaniając znajdujący się pod nim równie elegancki szary garnitur, pod którym z kolei prężyły się doskonale umięśnione ramiona, tors i uda. Zaszokowana poczuła pożądanie i odwróciła zawstydzona wzrok. Wiedziała, że musi wziąć się w garść; ta część rozmowy kwalifikacyjnej miała być znacznie trudniejsza niż dotychczasowy występ przed komisją.
Cesare rzeczywiście obdarzał ją chłodnym spojrzeniem, ale powody tego były zupełnie inne, niż Anna mogłaby przypuścić. Otóż po pierwsze, zaraz po wejściu, gdy tylko zobaczył tę piękną, młodą kobietę, odczuł w trzewiach ogień pożądania, na co zareagował ledwie tłumioną falą wściekłości, przede wszystkim na samego siebie. Od dziecka ćwiczył się w panowaniu nad sobą i nienawidził chwil, gdy to panowanie stracił. Wszystko, co osiągnął w biznesie, zawdzięczał umiejętności kontrolowania swoich nastrojów i popędów, w tym buzującego w nim, jak w każdym młodym człowieku, testosteronu. Wiedział, że hormonów nie należało lekceważyć, ale wiedział też, że nie może pozwolić, by wzięły nad nim górę i kierowały jego życiem. Cesare lubił zawsze dominować i być panem sytuacji, a do tego potrzebne było przede wszystkim chłodne, spokojne i analityczne podejście. I właśnie takie podejście, gdy tylko ochłonął, zastosował teraz i wyszło mu, że Anna jest ostatnią kobietą na świecie, której moralność pasowała do roli dyrektorki szkoły. Dziwne, że komisja tego nie zauważyła.
Znał dobrze ten typ: anielska buzia, za którą krył się prawdziwy wamp, czy, mówiąc wprost, pozbawiona moralnych hamulców zdzira. Wiedział to dobrze, ponieważ… No właśnie… Od samego wejścia rozpoznał w Annie osobę, która omal nie zrujnowała małżeństwa jego najlepszego przyjaciela. Minęło od tego czasu parę dobrych lat, ale widział ich kiedyś razem, Paula i ją, w restauracji; sam siedział wówczas w ciemnym kącie lokalu i nie został przez nich, a w każdym razie przez nią, zauważony. Tak, te same kasztanowe włosy, teraz lepiej widoczne niż w dyskretnym oświetleniu restauracji w Londynie. Ale to była ona, nie mogło być co do tego wątpliwości, nawet jeśli teraz spięła włosy w kok i włożyła skromny kostium, by prezentować się jak niewinna myszka, typ szkolnej bibliotekarki. Brakowało jej tylko opadających na czubek nosa wielkich okularów w grubej, rogowej oprawie. Ale nawet spod tego niewinnego stroju przebijał jej agresywny seksapil.
Te włosy… Paul zawsze miał słabość do rudych, wszystko jedno, sztucznych czy naturalnych. Poślubił jednak blondynkę. I pomimo desperackich starań obecnej tu wydry, nadal pozostawał w swym małżeństwie, choć do katastrofy brakowało w pewnym momencie naprawdę niewiele. Kto wie, gdyby Cesare nie przemówił mu wtedy do rozsądku…
Patrzył na siedzącą teraz przed nim, nieświadomą niczego kobietę, której miał przecież prawo nienawidzić, i wściekał się na siebie, gdy docierało do niego, jak bardzo jej fizycznie pożąda. Wtedy, wieczorem, z oddalenia, nie zdążył jej się przyjrzeć, choć i tak zapamiętał ponętne kształty. Teraz jednak, kiedy patrzył na nią z bliska, opanowywały go najbardziej prymitywne, samcze instynkty. Pozwoliło mu to lepiej zrozumieć postępowanie Paula. Tak, dla takiej kobiety naprawdę można było stracić głowę! A Paul był zawsze niepoprawnym romantykiem, mylącym seks z miłością.
– Nie powiesz nic Clare? – pytał Paul, gdy rozpoznawszy wreszcie siedzącego w ciemnym kącie sali przyjaciela, dyskretnie wyszedł za nim na parking. – Błagam cię! To zresztą nie jest tak, jak myślisz.
Zatrzaskując otwarte wcześniej drzwi auta, Cesare odwrócił się do przyjaciela. Jak inteligentny facet mógł być tak głupi?
– Nie powiem. Ale ktoś jej w końcu powie. Nie jesteście zbyt dyskretni, Paul.
– Wiem, ale Rosie ma dziś urodziny i… chciałem ją zabrać w jakieś fajne miejsce. Jest niesamowita, no sam chyba widzisz!
Wydawało się, że do Paula nie dociera, że kochanka jedynie by się ucieszyła, gdyby jego żona dowiedziała się o wszystkim i Paul musiałby dokonać wyboru. Musi być bardzo pewna siebie, uświadomił sobie Cesare. Nie miał wątpliwości, że manipuluje jego przyjacielem jak marionetką.
Powiedział mu wtedy kilka ostrych słów. Zastanawiał się nawet, czy nie przesadza, ale w kwestii małżeństwa i rodziny był konserwatywny i zasadniczy. Trzeba było myśleć, zanim się ożeniłeś, a jak już to zrobiłeś, to… bądź przynajmniej dyskretny. A najlepiej w ogóle uważać na kobiety. Nauczyła go tego na swym przykładzie własna matka, która podążała z jednego kraju Europy do drugiego, w każdym łamiąc kolejnemu mężczyźnie serce.
– Stary, co ja mam zrobić? – biadolił Paul. – Ja… kocham je obie. Clare jest oczywiście wspaniałą żoną, ale Rosie… Dostaję przy niej bzika. Ona zresztą też. Mówi, że jak ją zostawię, to się zabije.
Akurat, pomyślał Cesare. Odjechał z parkingu z poczuciem, że jego przyjaciel jest głupkiem i cieniasem. Teraz jednak, widząc, jaką zmysłowością emanuje ciało tej kobiety, musiał mu w pewnym stopniu zwrócić honor. Jej usta po prostu prowokowały do grzechu: soczyste, różowe wargi obiecywały spełnienie każdemu, komu dane będzie ich skosztować. Razem ze współczuciem dla przyjaciela rosło w nim obrzydzenie do tej kobiety, używającej w tak cyniczny sposób swego seksapilu.
– To nie potrwa długo, panno Henderson. Zechce pani usiąść?
Odmowa nie wchodziła w grę, zatem Anna usiadła, świadoma krytycznego, nieprzyjaznego spojrzenia, śledzącego każdy jej ruch. Poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.
– Panna Henderson przyjechała nocnym pociągiem. Musi być zmęczona – upomniał Urquarta ojcowsko przewodniczący, nim sam zajął ponownie miejsce za stołem.
– Mamy teraz lato – powiedział Cesare, zwracając się do Anny. – Ale zima jest u nas długa i ciężka.
To miało zasugerować, że dziewczyna nie wytrzyma tutejszego klimatu. I to mówił ktoś, kto wyglądał, jakby się urodził i wychował na tropikalnej wyspie! Postanowiła dać mu delikatną nauczkę.
– Długo pan tu mieszka, panie Urquart? – spytała.
Zauważyła rozbawione spojrzenia członków rady. Czyżby było to aż tak głupie pytanie?
– Od urodzenia – odpowiedział seksowny mężczyzna o południowej karnacji. Po czym, przypominając sobie wojaże swej matki w pogoni za kolejnymi kochankami, kiedy to ciągnęła za sobą do nowych miejsc zamieszkania dwójkę dzieci, dodał: – No, z przerwami.
Hm, tego się nie spodziewała.
– Urquartowie z Killaranów – wytłumaczyła kobieta z komisji – od dawien dawna są hojnymi darczyńcami społeczności, a Cesare znajduje w swoim napiętym grafiku czas, by działać w charakterze finansowego nadzorcy szkoły.
Anna patrzyła spod ochronnej kurtyny rzęs, jak Urquart uśmiecha się triumfująco. W jej uszach rozbrzmiewał cały czas jego głos – zapadający w pamięć, głęboki, jedwabisty, ale nie było w nim śladu narzecza górali szkockich, mimo całej tej historii Urquartów z Killaranów. Z dystyngowanego sposobu wysławiania się domyśliła się, że mógł być tutejszym lordem, właścicielem ziemskim. Ciekawe, jak wygląda w kilcie? Omal się nie zaśmiała, ale udało jej się stłumić wielce niestosowny w tych warunkach chichot.
Zakładając, że jej domysły były słuszne i dostanie tę pracę, czy będzie z nim blisko współpracować? Ta myśl przyspieszyła bicie jej serca. Może ograniczał swoje zaangażowanie do wystawiania raz w miesiącu czeku na rzecz szkoły? Nie patrząc w jego stronę, poczuła, że znów skupił na niej swoją uwagę. Jej niepokój narastał. Jak się okazało, słusznie.
– Zatem, od jak dawna pani uczy?
– Pięć, nie, cztery…
Jego intensywne spojrzenie wywołało na jej twarzy rumieniec, jedno z przekleństw cery rudych osób. Udało jej się jednak odzyskać namiastkę spokoju i opanowanym, godnym przyszłej dyrektorki tonem odpowiedziała, unosząc głowę:
– Pięć i pół roku.
Cesare Urquart, z łokciami opartymi na stole, przysunął się nieco w jej kierunku. Coś w jego gładkim uśmieszku sprawiło, że poczuła się jak Czerwony Kapturek stojący przed wilkiem.
– Proszę pozwolić mi przedstawić pani hipotetyczną sytuację, panno Henderson…
Anna uśmiechnęła się przyzwalająco.
Jeśli praktyka, jak mawiają, czyni mistrza, to uśmiech Anny powinien być mieszanką spokoju, pewności siebie i opanowania. Jednak pod ciasno zapiętym tweedowym żakietem jej serce trzepotało się jak wyjęta z wody ryba. Jakimś cudem udało jej się opanować i mówić z odpowiednią dozą pewności siebie. Wygłosiła swoją opinię na temat roli szkoły podstawowej w systemie kształcenia młodych Brytyjczyków, czym przykuła uwagę słuchaczy. A może jedynie pod przykrywką zainteresowania robili już plany na wieczór? Anna spojrzała na siedzące przed nią osoby, które starały się unikać jej spojrzenia. Uspokój się, powiedziała do siebie, najwyżej zawalisz, nie pierwszy raz przecież. To w końcu tylko praca.
W duchu wiedziała jednak, że tak nie jest – ta posada miała dla niej znaczenie szczególne. Zdała sobie z tego sprawę, gdy godziny dwóch rozmów kwalifikacyjnych zbiegły się ze sobą. Musiała wybrać pomiędzy szacowną lokalną szkołą niedaleko jej domu, skąd dostawała sygnały, że ma duże szanse na zdobycie etatu, a pracą w odległej szkole na północno-wschodnim krańcu Szkocji. Tak odległym, że normalny człowiek nie aplikowałby tam wcale.
– Oczywiście chcemy, aby młodzi ludzie wyrośli na indywidualistów, ale dyscyplina jest mimo wszystko ważna, nie uważa pani, panno Henderson?
Anna odruchowo przytaknęła, patrząc na chudą kobietę siedzącą za stołem komisji rekrutacyjnej, która zadała pytanie, zanim wysłuchała do końca tego, co Anna miała do powiedzenia.
– Oczywiście – odpowiedziała. – Ale myślę, że w sytuacji, w której dzieci czują się otoczone szacunkiem i zachęcane są do osiągania szczytu swoich możliwości, dyscyplina nie stanowi większego problemu. Tak wynika z mojego doświadczenia w nauczaniu.
Łysiejący mężczyzna siedzący po prawej stronie stołu spojrzał na kartkę przed sobą.
– To doświadczenie głównie ze szkół w mieście? – Posłał znaczące spojrzenie i nieco jakby kpiący uśmiech w stronę towarzyszy panelu. – Mała społeczność, taka jak nasza, to raczej nie to, do czego pani przywykła?
Anna, która oczekiwała tego pytania, rozluźniła się i potaknęła. Jej przyjaciele i rodzina już wcześniej zadali jej to samo pytanie, tyle że bardziej dosadnie: czy po miesiącu lub dwóch życia na tej kulturalnej pustyni nie będzie miała ochoty jedynie stamtąd wiać?
– To prawda, lecz…
Mężczyzna przewrócił kartkę na drugą stronę i zmarszczył krzaczaste brwi:
– Tu jest napisane, że zna pani dobrze gaelicki?
– Dawno go nie używałam, ale do ósmego roku życia mieszkałam w Harris. Mój ojciec był tam weterynarzem. Przeniosłam się do Londynu po śmierci rodziców…
Nie dodała, że wyszła cudem żywa ze strasznego wypadku, w którym zginął jej ojciec i matka.
– …zatem mieszkanie i praca w Highlands byłyby dla mnie swoistym powrotem do korzeni.
To właśnie Highlands przeważyło o wyborze rozmowy kwalifikacyjnej, sprawiło, że zignorowała porady znajomych i za wszelką cenę zapragnęła dostać posadę dyrektorki maleńkiej szkoły w tym odizolowanym od świata, lecz przepięknym północno-wschodnim skrawku Szkocji. A może trochę też chodziło jej o to, by uciec jak najdalej od swego byłego, z którym mieli już wyznaczoną datę ślubu, ale zostawił ją w ostatniej chwili dla modelki występującej w reklamie majtek? Zazgrzytała zębami na wspomnienie Marka, ale opanowała się szybko. Jestem znowu singielką, powiedziała do siebie w myślach, i jest mi z tym dobrze. A Markowi i jego nowej towarzyszce życia może tylko życzyć wszystkiego najlepszego, byle… gdzieś daleko od niej. Tu nie dojadą nawet w wakacje, które Mark spędzał wyłącznie na słonecznych plażach gdzieś na południu. Ona natomiast nie cierpiała leżeć bezczynnie plackiem na słońcu.
Wróciła myślami do rozmowy kwalifikacyjnej i odpowiadając na kolejne pytania komisji rekrutacyjnej, starała się rozwiać ich obawy co do jej szans na przeżycie i utrzymanie się w tych stronach na dłużej. Miała wrażenie, że idzie jej dobrze, a siedzący naprzeciw patrzyli na nią z narastającym w oczach zaufaniem.
– Cóż, panno Henderson, dziękujemy za przybycie. Czy jest jeszcze coś, o co chciałaby nas pani zapytać? – Przewodniczący komisji odchylił się w swoim krześle, spojrzał na nią nad okularami i nawet lekko się uśmiechnął.
Potrząsnęła przecząco głową.
– Zechce pani zatem poczekać w pokoju nauczycielskim. Nie potrwa to zapewne długo i myślę, że mogę w imieniu nas wszystkich powiedzieć, że, no cóż, zaimponowała nam pani…
Nie dokończył, ponieważ drzwi sali otworzyły się i stanął w nich mężczyzna, na widok którego Annie zaparło dech. Kogoś takiego się tu, na tym odludziu, nie spodziewała. Młody, mniej więcej trzydziestoletni. Wysoki, powyżej metra osiemdziesięciu, szczupły, o szerokich barkach, długich masywnych nogach, muskularny i oszałamiająco przystojny! Miał szerokie, ponętne ciemne wargi i okolone gęstymi rzęsami oczy. Jednym słowem, był typem surowej męskości, okazem urody, której pozazdrościłby mu pewnie niejeden z posągów wiecznie młodych bogów olimpijskich! Idealnego obrazka dopełniał opinający atletyczną sylwetkę elegancki kaszmirowy płaszcz oraz czarne, nieco zwichrzone i wilgotne włosy, a także leciutko ubłocone buty. Ta nuta niedbałości jedynie jeszcze bardziej rozpaliła w Annie jej fascynację nowo przybyłym. Do tego po chwili doszedł jego niski, głęboki tembr głosu, na tyle zniewalający, że nie zwróciła nawet uwagi na słowa, które wypowiedział do komisji.
Wraz ze zmysłowością rozsiewał wokół siebie aurę siły i władczości. Czy to możliwe, by ten iście hollywoodzki bohater kina akcji był po prostu brakującym członkiem komisji, za którego nieobecność została wcześniej przeproszona? Anna nie zwróciła na to wtedy uwagi, ale teraz wiedziała, że jego spóźnienie się było dla niej prawdziwym szczęściem, ponieważ przy nim, zarumieniona i odczuwająca falę ciepła ogarniającą całe jej ciało, z pewnością nie udałoby jej się skupić i zrobić odpowiedniego wrażenia na komisji. Nie wiedziała wprost, co się z nią dzieje. Nigdy w życiu jej ciało nie zareagowało w taki sposób na pojawiającego się w pobliżu mężczyznę. Odczuwała najprawdziwszy zawrót głowy i wydawało jej się, że ziemia faluje pod krzesłem, na którym siedziała.
Przerażona i zażenowana swoim zachowaniem zacisnęła palce spoconych dłoni. Mężczyzna na szczęście usiadł z dala od niej i nie musiała patrzeć mu prosto w oczy; co jakiś czas czuła jednak, jak jego piękne, lekko szarawe oczy przesuwają się po jej twarzy, i wtedy zaczynała drżeć na całym ciele. Nigdy w życiu nie skoczyła z wysokiego klifu w aksamitną, ciemną toń morza, ale była pewna, że tak właśnie by się wtedy czuła! Intensywne spojrzenie, jakie posyłał jej spod zmrużonych powiek, było co najmniej tak chłodne, jak wody Morza Północnego, które przeszywały zimnem nawet w lecie.
– Cesare, to panna Henderson, nasza ostatnia, ale na pewno nie najgorsza z kandydatek – przedstawił ją nowo przybyłemu przewodniczący komisji kwalifikacyjnej, uśmiechając się do Anny ponownie. – W biurze jest herbata i ciasteczka. Pani Sinclair się panią zaopiekuje. – Przewodniczący, który był jednocześnie lokalnym radnym, odsunął się, pozwalając Annie przejść do drzwi, i odwrócił głowę, by następny komentarz skierować do wysokiego mężczyzny o włosko brzmiącym imieniu i lśniącej oliwkowej cerze: – Panna Henderson zostawi nas na chwilę, żebyśmy mogli…
Cesare? Imię raczej nie brytyjskie, podobnie jak jego wygląd, no, może poza smutnymi, stalowoszarymi oczami. Skąd pochodził, kim był? Odpowiedź przyszła niebawem, przynajmniej jej część.
– Ojej… – Przewodniczący komisji złapał się za głowę. – Dokonałem przedstawienia tylko jednostronnie; przepraszam najmocniej! Panno Henderson, to Cesare Urquart. Dzięki niemu szkoła cieszy się dobrymi relacjami ze światem lokalnego biznesu.
– Dzień dobry, panie Urquart – powiedziała i natychmiast odetchnęła, słysząc, że jej głos zabrzmiał w miarę spokojnie. Zerknęła w jego stronę, napotykając penetrujące, ostrożne i nieco chłodne spojrzenie przystojnego mężczyzny.
Skłoniła się i miała już wyjść z sali, gdy przewodniczący dodał:
– Pan Urquart inwestuje między innymi w ekologię i dzięki niemu szkoła nie tylko produkuje zieloną energię na własne potrzeby, ale odsprzedaje ją do sieci elektrycznej. Gdyby nie jego osobiste zaangażowanie, kto wie, czy w ogóle nie zamknięto by naszej placówki, jak zamknięto wiele innych małych szkół w okolicy.
Zapadła cisza. Wiedziała, że czekają na jej reakcję. Wymamrotała coś, co miało brzmieć jak słowa uznania. Pomyślała, że bardzo by pomogło, gdyby młody mężczyzna przynajmniej raz się do niej uśmiechnął. Ale on patrzył na nią wciąż chłodnym wzrokiem i jedynie wyjaśnił beznamiętnym głosem:
– To była normalna inwestycja, do dziś czerpię z niej zyski. A że przy okazji udało się wspomóc państwa szkołę, no cóż…
Jakaś kobieta z komisji odezwała się:
– A jak się ma mała Jasmine? Wszyscy za nią tęsknimy, Killaran.
– Jest wiecznie wszystkim znudzona. Ale poza tym ma się dobrze.
Czyli bogaty i wpływowy pan Urquart – czy też Killaran? – najwyraźniej był rodzicem. Istniała zatem pewnie też żona i matka małej Jasmine? Czyżby ktoś z miejscowych, kto z miłości poślubił bogatego przybysza? Czy może dla jego pieniędzy? Tak czy siak, wiele małych placówek na skraju zamknięcia pozazdrościłoby tej szkole tak zamożnego darczyńcy.
– Panno Henderson… – Cesare Urquart zrobił w jej stronę krok, a ona zacisnęła odruchowo rękę trzymaną już na klamce. Odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy, przestępując przy tym z nogi na nogę, niczym niesforna, przyłapana na czymś niestosownym uczennica, a już na pewno nie nowa dyrektorka tej szkoły. – Przepraszam za spóźnienie.
Uśmiechnął się leciutko, ale w uśmiechu tym było coś sztucznego i nieszczerego. Tak to przynajmniej odebrała Anna, odwzajemniając uśmiech równie nieszczerze. Miała dziwne przeczucie, że ten diabelnie seksowny mężczyzna z jakiegoś powodu nie przepada za nią.
– Mam nadzieję, że nie pogniewa się pani, jeśli jednak zatrzymam tu panią jeszcze na chwilę i zadam kilka dodatkowych pytań? Mimo najszczerszych chęci nie mogłem niestety być obecny, kiedy komisja wypytywała panią o wszystko.
– Oczywiście – skłamała, ponieważ ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było to, by być przepytywaną przez mężczyznę, który robił na niej takie wrażenie, a sam patrzył na nią lodowatym wzrokiem.
Cesare Urquart zdjął kaszmirowy płaszcz, odsłaniając znajdujący się pod nim równie elegancki szary garnitur, pod którym z kolei prężyły się doskonale umięśnione ramiona, tors i uda. Zaszokowana poczuła pożądanie i odwróciła zawstydzona wzrok. Wiedziała, że musi wziąć się w garść; ta część rozmowy kwalifikacyjnej miała być znacznie trudniejsza niż dotychczasowy występ przed komisją.
Cesare rzeczywiście obdarzał ją chłodnym spojrzeniem, ale powody tego były zupełnie inne, niż Anna mogłaby przypuścić. Otóż po pierwsze, zaraz po wejściu, gdy tylko zobaczył tę piękną, młodą kobietę, odczuł w trzewiach ogień pożądania, na co zareagował ledwie tłumioną falą wściekłości, przede wszystkim na samego siebie. Od dziecka ćwiczył się w panowaniu nad sobą i nienawidził chwil, gdy to panowanie stracił. Wszystko, co osiągnął w biznesie, zawdzięczał umiejętności kontrolowania swoich nastrojów i popędów, w tym buzującego w nim, jak w każdym młodym człowieku, testosteronu. Wiedział, że hormonów nie należało lekceważyć, ale wiedział też, że nie może pozwolić, by wzięły nad nim górę i kierowały jego życiem. Cesare lubił zawsze dominować i być panem sytuacji, a do tego potrzebne było przede wszystkim chłodne, spokojne i analityczne podejście. I właśnie takie podejście, gdy tylko ochłonął, zastosował teraz i wyszło mu, że Anna jest ostatnią kobietą na świecie, której moralność pasowała do roli dyrektorki szkoły. Dziwne, że komisja tego nie zauważyła.
Znał dobrze ten typ: anielska buzia, za którą krył się prawdziwy wamp, czy, mówiąc wprost, pozbawiona moralnych hamulców zdzira. Wiedział to dobrze, ponieważ… No właśnie… Od samego wejścia rozpoznał w Annie osobę, która omal nie zrujnowała małżeństwa jego najlepszego przyjaciela. Minęło od tego czasu parę dobrych lat, ale widział ich kiedyś razem, Paula i ją, w restauracji; sam siedział wówczas w ciemnym kącie lokalu i nie został przez nich, a w każdym razie przez nią, zauważony. Tak, te same kasztanowe włosy, teraz lepiej widoczne niż w dyskretnym oświetleniu restauracji w Londynie. Ale to była ona, nie mogło być co do tego wątpliwości, nawet jeśli teraz spięła włosy w kok i włożyła skromny kostium, by prezentować się jak niewinna myszka, typ szkolnej bibliotekarki. Brakowało jej tylko opadających na czubek nosa wielkich okularów w grubej, rogowej oprawie. Ale nawet spod tego niewinnego stroju przebijał jej agresywny seksapil.
Te włosy… Paul zawsze miał słabość do rudych, wszystko jedno, sztucznych czy naturalnych. Poślubił jednak blondynkę. I pomimo desperackich starań obecnej tu wydry, nadal pozostawał w swym małżeństwie, choć do katastrofy brakowało w pewnym momencie naprawdę niewiele. Kto wie, gdyby Cesare nie przemówił mu wtedy do rozsądku…
Patrzył na siedzącą teraz przed nim, nieświadomą niczego kobietę, której miał przecież prawo nienawidzić, i wściekał się na siebie, gdy docierało do niego, jak bardzo jej fizycznie pożąda. Wtedy, wieczorem, z oddalenia, nie zdążył jej się przyjrzeć, choć i tak zapamiętał ponętne kształty. Teraz jednak, kiedy patrzył na nią z bliska, opanowywały go najbardziej prymitywne, samcze instynkty. Pozwoliło mu to lepiej zrozumieć postępowanie Paula. Tak, dla takiej kobiety naprawdę można było stracić głowę! A Paul był zawsze niepoprawnym romantykiem, mylącym seks z miłością.
– Nie powiesz nic Clare? – pytał Paul, gdy rozpoznawszy wreszcie siedzącego w ciemnym kącie sali przyjaciela, dyskretnie wyszedł za nim na parking. – Błagam cię! To zresztą nie jest tak, jak myślisz.
Zatrzaskując otwarte wcześniej drzwi auta, Cesare odwrócił się do przyjaciela. Jak inteligentny facet mógł być tak głupi?
– Nie powiem. Ale ktoś jej w końcu powie. Nie jesteście zbyt dyskretni, Paul.
– Wiem, ale Rosie ma dziś urodziny i… chciałem ją zabrać w jakieś fajne miejsce. Jest niesamowita, no sam chyba widzisz!
Wydawało się, że do Paula nie dociera, że kochanka jedynie by się ucieszyła, gdyby jego żona dowiedziała się o wszystkim i Paul musiałby dokonać wyboru. Musi być bardzo pewna siebie, uświadomił sobie Cesare. Nie miał wątpliwości, że manipuluje jego przyjacielem jak marionetką.
Powiedział mu wtedy kilka ostrych słów. Zastanawiał się nawet, czy nie przesadza, ale w kwestii małżeństwa i rodziny był konserwatywny i zasadniczy. Trzeba było myśleć, zanim się ożeniłeś, a jak już to zrobiłeś, to… bądź przynajmniej dyskretny. A najlepiej w ogóle uważać na kobiety. Nauczyła go tego na swym przykładzie własna matka, która podążała z jednego kraju Europy do drugiego, w każdym łamiąc kolejnemu mężczyźnie serce.
– Stary, co ja mam zrobić? – biadolił Paul. – Ja… kocham je obie. Clare jest oczywiście wspaniałą żoną, ale Rosie… Dostaję przy niej bzika. Ona zresztą też. Mówi, że jak ją zostawię, to się zabije.
Akurat, pomyślał Cesare. Odjechał z parkingu z poczuciem, że jego przyjaciel jest głupkiem i cieniasem. Teraz jednak, widząc, jaką zmysłowością emanuje ciało tej kobiety, musiał mu w pewnym stopniu zwrócić honor. Jej usta po prostu prowokowały do grzechu: soczyste, różowe wargi obiecywały spełnienie każdemu, komu dane będzie ich skosztować. Razem ze współczuciem dla przyjaciela rosło w nim obrzydzenie do tej kobiety, używającej w tak cyniczny sposób swego seksapilu.
– To nie potrwa długo, panno Henderson. Zechce pani usiąść?
Odmowa nie wchodziła w grę, zatem Anna usiadła, świadoma krytycznego, nieprzyjaznego spojrzenia, śledzącego każdy jej ruch. Poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.
– Panna Henderson przyjechała nocnym pociągiem. Musi być zmęczona – upomniał Urquarta ojcowsko przewodniczący, nim sam zajął ponownie miejsce za stołem.
– Mamy teraz lato – powiedział Cesare, zwracając się do Anny. – Ale zima jest u nas długa i ciężka.
To miało zasugerować, że dziewczyna nie wytrzyma tutejszego klimatu. I to mówił ktoś, kto wyglądał, jakby się urodził i wychował na tropikalnej wyspie! Postanowiła dać mu delikatną nauczkę.
– Długo pan tu mieszka, panie Urquart? – spytała.
Zauważyła rozbawione spojrzenia członków rady. Czyżby było to aż tak głupie pytanie?
– Od urodzenia – odpowiedział seksowny mężczyzna o południowej karnacji. Po czym, przypominając sobie wojaże swej matki w pogoni za kolejnymi kochankami, kiedy to ciągnęła za sobą do nowych miejsc zamieszkania dwójkę dzieci, dodał: – No, z przerwami.
Hm, tego się nie spodziewała.
– Urquartowie z Killaranów – wytłumaczyła kobieta z komisji – od dawien dawna są hojnymi darczyńcami społeczności, a Cesare znajduje w swoim napiętym grafiku czas, by działać w charakterze finansowego nadzorcy szkoły.
Anna patrzyła spod ochronnej kurtyny rzęs, jak Urquart uśmiecha się triumfująco. W jej uszach rozbrzmiewał cały czas jego głos – zapadający w pamięć, głęboki, jedwabisty, ale nie było w nim śladu narzecza górali szkockich, mimo całej tej historii Urquartów z Killaranów. Z dystyngowanego sposobu wysławiania się domyśliła się, że mógł być tutejszym lordem, właścicielem ziemskim. Ciekawe, jak wygląda w kilcie? Omal się nie zaśmiała, ale udało jej się stłumić wielce niestosowny w tych warunkach chichot.
Zakładając, że jej domysły były słuszne i dostanie tę pracę, czy będzie z nim blisko współpracować? Ta myśl przyspieszyła bicie jej serca. Może ograniczał swoje zaangażowanie do wystawiania raz w miesiącu czeku na rzecz szkoły? Nie patrząc w jego stronę, poczuła, że znów skupił na niej swoją uwagę. Jej niepokój narastał. Jak się okazało, słusznie.
– Zatem, od jak dawna pani uczy?
– Pięć, nie, cztery…
Jego intensywne spojrzenie wywołało na jej twarzy rumieniec, jedno z przekleństw cery rudych osób. Udało jej się jednak odzyskać namiastkę spokoju i opanowanym, godnym przyszłej dyrektorki tonem odpowiedziała, unosząc głowę:
– Pięć i pół roku.
Cesare Urquart, z łokciami opartymi na stole, przysunął się nieco w jej kierunku. Coś w jego gładkim uśmieszku sprawiło, że poczuła się jak Czerwony Kapturek stojący przed wilkiem.
– Proszę pozwolić mi przedstawić pani hipotetyczną sytuację, panno Henderson…
Anna uśmiechnęła się przyzwalająco.
więcej..