- promocja
- W empik go
Lauren z ubiegłej nocy - ebook
Lauren z ubiegłej nocy - ebook
Kiedy Sam spotyka w piwnicznym barze poza kampusem Lauren, studentkę Uniwersytetu Terry Fox, od razu poczuł iskry. Ale kiedy następnego dnia próbuje zadzwonić na jej numer, okazuje się, że podała mu złe cyfry. Zamiast czuć się urażony, wierzy że to była szczera pomyłka i ma nadzieję, że dziewczyna nie pomyśli o nim jako o "typowym facecie", który nie zadzwonił. Bez wiedzy o jej nazwisku czy też dokładnym miejscu zamieszkania w akademiku, próbuje uniwersyteckiego systemu mailowego i masowo wysyła maile do wszystkich 246 kobiet o imieniu Lauren w nadziei na znalezienie tej właściwej.
Kobiety łączą się w solidarności o tym samym imieniu, tworząc grupę na Facebooku o nazwie "Lauren z ubiegłej nocy". Kiedy historia rozchodzi się wirusowo, kobiety obiecują chronić Lauren przed "prześladowcą", ale być może powstrzymują ją od miłości jej życia.
"Laurens" nie są jedynymi przeszkodami na drodze miłości. Zarówno Sam, jak i Lauren próbują uciec od swojej rozdzierającej serce tragicznej przeszłości. Czy miłość jest wystarczająco silna, aby podnieść z bólu i uprzedzeń, które ich obciążają?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7413-7 |
Rozmiar pliku: | 985 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Śnieżynki w identycznych bluzkach
Pamiętnik Lauren – nie czytać!
Chwila. Jak znalazłeś klucz do mojego pamiętnika? Ukryłam go za białym winem Brittany w małej lodówce! Cóż, jeśli już tu jesteś, możesz przeczytać jeden, dosłownie jeden wpis, nim przejdziemy do naprawdę dobrych rzeczy. Nie chciałabym rzucać spoilerami. Wszyscy potrzebujemy w życiu fajnych niespodzianek, prawda?
Niegdyś uważałam się za wyjątkową osobę. W głębi duszy wszyscy chcemy w to wierzyć, czyż nie? Wystarczająco trudno wstać z łóżka i sprawić, by nie wyglądać jak postać z serialu Walking Dead, gdy idzie się rano na zajęcia, ale przeczytałam kiedyś, że wszyscy na Ziemi składają się w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach z tego samego materiału genetycznego. Wielkie rozczarowanie.
Artykuł z „Daily Gazette” – niestety moja gazeta z Coventry w Anglii również nie jest wyjątkowa. Jest jak każda inna na świecie.
„Według kończących się dziś badań bez względu na to, czy pochodzisz z Somalii, Santiago, czy z Sudbury, twoje geny są uderzająco podobne do genów każdej innej osoby na tej planecie.
Analiza wykazała, że wszyscy ludzie są w dziewięćdziesięciu dziewięciu i dziewięciu dziesiątych procent identyczni, a z pozostałej jednej dziesiątej procent różniących się aż dziewięćdziesiąt cztery procent osobników zalicza się do tej samej populacji, a jedynie sześć procent do różnych”.
Przeczytałam te naukowe wieści latem, przed pierwszym rokiem na Uniwersytecie Warwick, zanim moja rzeczywistość legła w gruzach, zanim zaczęłam się czuć, jakbym pierwsze dwadzieścia lat mojego życia spędziła na przerzucaniu stert gówna.
Zeszłej jesieni niewielki artykuł w gazecie nie wydawał się zbyt wstrząsający. Mimo to go wycięłam – mam na imię Lauren i mam problem z wycinaniem. Wycinam i archiwizuję ciekawe artykuły szybciej, niż osiemdziesięciolatek powie „Bingo!”. Przypięłam go do tablicy korkowej obok mojego ulubionego zdjęcia, na którym przytulałam się z moim ówczesnym chłopakiem Alexem. Dwa tygodnie później Alex stał się Lexy, a moi rodzice oświadczyli, że się rozwodzą.
Może artykuł był bardziej znaczący, niż sądziłam. Pomyślałam, że zmiana w Lexy oraz wyprowadzenie się taty z domu, w którym dorastałam, skłoniło mnie do przeniesienia się z Anglii do Edwin Cove w Ontario na dwusemestralną wymianę na Terry Fox University. Chciałam rozpocząć wszystko od nowa na drugim roku.
Znalazłam artykuł obok kilku małych zdjęć z polaroidu w pudełku, które wciąż muszę rozpakować, a teraz zdaję sobie sprawę, że to coś więcej. Chciałam coś znaczyć. Wyróżniać się pośród innych dziewczyn na uczelni ze złamanymi sercami. Pragnęłam udowodnić, że jestem wyjątkowa jak błyszcząca śnieżynka, jak mówił tata, gdy byłam w przedszkolu. Pamiętam, że powiedział to, gdy podawał mi czerwone nożyczki dla leworęcznych, żebym mogła zrobić świąteczną karuzelę dla mamy. Pamiętam również, że pomyślałam, iż moja karuzela wygląda jak wszystkich innych w klasie, i nawet w tak młodym wieku zastanawiałam się, dlaczego rodzice nazywali mnie wyjątkową i zdolną, choć słowa takie jak „śmiała” i „unikatowa” wypowiadali ściszonymi głosami.
Tata nie spędził ze mną ani chwili od pół roku, mimo to był zadowolony, gdy usłyszał, że trzeci semestr studiów rozpocznę w Kanadzie. Jestem pewna, że zadzwoni lada dzień, zastanawiając się, jakim cudem błyszczę w niezbyt wyjątkowej bluzce American Eagle pomiędzy dwustu czterdziestoma pięcioma innymi dziewczynami o imieniu Lauren.
Jak w ogóle zacząć wyjaśniać, w jaki sposób moje życie miłosne – lub jego brak – znalazło się w internecie, telewizji i YouTube?
Jakim cudem moje życie stało się historią, z której naśmiewa się cały pieprzony świat?ROZDZIAŁ 2
Nietzsche był szurnięty
Lauren
Tydzień wcześniej…
– Friedrich Nietzsche. Fascynujący materiał.
– O Boże, nie. To przygnębiające – mówię, wciąż patrząc w dół. – Mam ochotę się powiesić!
Zatrzaskuję Poza dobrem i złem. Odczuwam wielką ulgę, gdy dostaję wymówkę, by przestać czytać wyznaczoną książkę. Powinna być zatytułowana: „Poza nudą”. Na osiemnastej stronie miałam ochotę wydłubać sobie oczy widelcem. Ale teraz wszystko zaczyna dobrze wyglądać. Super.
Stojąca przede mną osoba to wysoki przystojniak w niebieskich dżinsach, obcisłej czarnej koszulce i jasnobrązowej zamszowej kurtce. Skóra mężczyzny ma piękny odcień złota, sylwetka jest muskularna, a w dodatku widzę czekoladowe włosy i porażające piwne oczy. A kiedy się do mnie uśmiecha i z roztargnieniem drapie zarost na podbródku, uświadamiam sobie, że przypomina mi Shawna Mendesa. Hiszpański wokalista był rozkoszny, ale ten tu to po prostu ciacho. Jeśli Shawn Mendes jest lodowym deserem, to ten to bita śmietana na tym deserze.
– Proszę, nie wieszaj swojej ślicznej osoby. Byłaby wielka szkoda. A przynajmniej daj się najpierw poznać. – Uśmiecha się. – Mogę się dosiąść?
Lekki hiszpański akcent to najpiękniejsza melodia, jaką słyszałam od wielu dni. Umysł każe odmówić, ale seksowny uśmiech sprawia, że mam ochotę wstać i krzyknąć: „Tak, tak, tak!”.
Zerkam przez ramię. Moja współlokatorka Brittany mówiła, że wstąpimy tylko na pięć minut, ale wciąż flirtuje z barmanem. Nie dziwi mnie to, wcześniej zaprzyjaźniła się z kierowcą autobusu. Naszym kierowcą! Jak ona to robi?
Staram się być towarzyska. Próbuję poznawać ludzi. Pozwoliłam nawet Brittany zaciągnąć się do baru poza kampusem, mieszczącego się w piwnicy z drewnianą podłogą, z panelami na ścianach i starymi kawałkami płynącymi z szafy grającej. Potrafię być towarzyska. Po prostu wolę siedzieć w akademiku w piżamie i oglądać filmy z Netflixa.
– Cóż, jestem tu z przyjaciółką – mówię, nerwowo bawiąc się brązowym warkoczem. – Powiedziała, że pójdziemy do biblioteki, ale najwyraźniej ma inne plany…
Ruchem głowy wskazuję towarzyszkę. Czy właśnie wyznałam przystojnemu chłopakowi, że wybieram się do biblioteki w pierwszy piątek roku akademickiego? Lexy mi za to przywali.
– Spoko, chciałem tylko pogadać. Nie zamierzałem stawiać ci drinka czy coś.
– Nie? Skąpiec.
Uśmiecham się do niego, dumna z nowo odkrytej zadziorności. Piwo, które właśnie kończę, musiało uderzyć mi wprost do głowy.
– Eee, nie, to znaczy, jeśli chcesz drinka albo wodę… Mógłbym kupić tobie i twojej przyjaciółce… Jeśli jesteś w odpowiednim wieku…
Wkłada ręce do kieszeni, nie wiedząc, co dalej począć. Wskazuję, by usiadł przy moim stoliku. Wyciąga więc krzesło, odwraca je i siada tak, aby położyć ręce na drewnianym oparciu. Hmm. Nie jest jak inni. Lubię wyjątkowych ludzi. Nagle czuję się skrępowana, wygładzam fałdkę jasnoniebieskiej bluzki, która nie zasłania mi ramion. Żałuję, że się nie przebrałam, gdy Brittany postanowiła mnie tu przyciągnąć. Całkiem możliwe, że na lewym cycku mam plamę po budyniu czekoladowym, ale nie mam zamiaru teraz tego sprawdzać, gdy on wpatruje się we mnie tak intensywnie.
– Mam dwadzieścia jeden lat. Masz mnie za młodszą, prawda?
– Wyglądasz na jakieś dziewiętnaście, ale to kiedyś będzie korzystne – odpowiada.
– Mówiono mi, że młodo wyglądam, ale nigdy nie wyrobiłam sobie fałszywego dowodu. W wieku dziewiętnastu lat mogłam legalnie pić alkohol w Anglii, bo stamtąd pochodzę, ale piwo posmakowało mi dopiero tego roku.
– To tak jak u mnie. Zjełczałe domowe wywary ojca zrobiły na mnie niekorzystne pierwsze wrażenie. Myślałem, że wszystkie piwa smakują jak stopy.
Jego nos i usta wykrzywione są jak u dziewięćdziesięciolatka, co mnie rozśmiesza.
– Lauren – mówię, wyciągając rękę.
Niemal dodaję nazwisko Green, ale przypominam sobie o ostrzeżeniach mamy, że nieznajomy równa się niebezpieczeństwo, i tłumię to słowo, przez co wychodzi, jakbym się krztusiła. Cholera jasna. Musi myśleć, że jestem szurnięta.
– Cześć.
Ściska moją dłoń, a ja czuję, jak prąd przeszywa moją rękę do ramienia, przepływa na szyję i dekolt. Zabieram dłoń szybciej, niżbym chciała.
– Samuel Sanchez, w skrócie Sam. Miałem się tu z kimś spotkać, ale wygląda na to, że mnie wystawiła.
Zerka na telefon i dąsa się, a moje serce nieco przyspiesza. Co za pełne usta!
– O nie, to niezbyt miłe. Długo ją znasz?
– Poznałem w zeszłym tygodniu. Przez Tindera. Wygląda na to, że przesunięcie palcem w prawo było najgorszym pomysłem w tym semestrze.
– Nie chcę psuć ci nastroju, ale do tej pory minął dopiero pierwszy tydzień semestru – przypominam.
Śmieje się i rozluźnia położone na oparciu krzesła ręce.
– Zatem sytuacja może się jedynie poprawić – mówi. – Podoba ci się tutaj do tej pory? Urodziłem się na Kubie, ale wyjechaliśmy stamtąd, gdy miałem cztery lata. Dawno tam nie byłem. Od dekady nie ruszałem się poza Kanadę. Rodzice przeprowadzili się tu z Toronto, bo wydawało im się, że Edwin Cove to mniejsze i bezpieczniejsze miasto. Za bardzo boją się już podróżować.
– Poważnie? Miałam szczęście zwiedzić sporo świata, ponieważ rodzice zabierali mnie, gdy wyjeżdżali w ramach programu Lekarze bez Granic… To było, zanim… tata odszedł… – Urywam i próbuję wymyślić coś pozytywnego. – Uważam, że Kanada to najładniejszy kraj na świecie. Wciąż zachwycam się blaskiem jezior.
– A widziałaś już Sandbanks?
Podoba mi się, że jest wystarczająco spostrzegawczy i rozumie, by nie pytać o ojca. Przysuwa się, gdy mówi, czuję zapach jego wody kolońskiej, a może to żel pod prysznic. Jest dyskretny – pikantny, nowoczesny, nie przytłacza.
– Niestety nie, bo jestem tu od trzynastu dni.
Przyglądam mu się uważnie. Szkoda, że nikt nie wynalazł jeszcze aplikacji na telefon wykrywającej bzdury. Chłopak wydaje się słodki. Godny zaufania. Ale naprawdę nie powinnam zdradzać zbyt wielu informacji o sobie komuś, kogo właśnie poznałam w barze.
– Wow. Jesteś tu nowa. Nie wiedziałem. Postawię ci drinka. Proszę. Prowadzę, ale tobie coś przyniosę. – Wstaje, rusza do baru i woła przez ramię: – Powitalny drink od studenta, który zbyt długo przemierza tutejsze korytarze! – Śmieje się. – Co ma być?
– Cóż, jeśli nie mają nic na ciepło, spróbuję kufel jakiegokolwiek piwa – odpowiadam na tyle głośno, by usłyszała mnie Brittany.
Patrzy na mnie i bezgłośnie wypowiada: „Wszystko w porządku?”. Wyraźnie chce, bym odparła twierdząco, więc mimo że wygląda na pijaną, lekko kiwam głową. Siedzi na wysokim stołku barowym przed ogromnym martini, jakby to było jej zwyczajowe miejsce. Co trzy sekundy obciąga bluzkę i małą czarną skórzaną spódniczkę, obserwując, jak barman nalewa piwa dla mnie i coli dla Sama. Chyba ma trochę śliny w lewym kąciku ust.
Wstaję, kładę piątkę na kontuarze, biorę piwo i unoszę je w toaście.
– To było miłe, ale potrafię o siebie zadbać – mówię.
Lubię go i wiem, że chciał dobrze, ale wolę przyzwoitość od rycerskości. Chciałabym myśleć, że kobieta może otworzyć drzwi mężczyźnie, który ma zajęte ręce. Nadal zauważam, że faceci patrzą na mnie krzywo, gdy to robię.
Muzyka się zmienia, zerkam ponad ramieniem Sama, by sprawdzić dlaczego. Na małej słabo oświetlonej scenie znajdują się dwaj gitarzyści i perkusista, którzy grają cover ballady Dana i Shay. Nie znam muzyki country tak dobrze jak brytyjskiego popu, ale słyszałam ten zespół, ponieważ Brittany katowała ich nieustannie przez cały tydzień, a mieszkamy razem w akademiku Viola Desmond (Desie) Hall. Będę żałować, że nie dopłaciłam za jednoosobowy pokój.
Dziś w barze zajęte są tylko cztery stoliki, nie wygląda, żeby ktokolwiek wybierał się na parkiet, chociaż muzyka na żywo bije na głowę to, co leciało tu wcześniej.
Sam trzyma kufel i się nie rusza. Patrzy na mnie.
– Sprawiłem, że poczułaś się niezręcznie?! – pyta, przekrzykując zespół.
– Nie. Po prostu lubię dbać o siebie, to wszystko – również podnoszę głos.
Nie planowałam spotykać się z nikim w tym roku, a już zwłaszcza po lipcu, gdy Alex… To znaczy Lexy… zabrała moje serce i zrobiła z niego przecier pomidorowy. Oczywiście niecelowo i cierpiała przy tym bardziej, niż ja kiedykolwiek będę. Chociaż nie mam zamiaru umniejszać swojego bólu. Nadal się zastanawiam, czy byłam częścią problemu. Wiem, że nie powinnam tak tego nazywać. Rety. Dlaczego miłość musi być taka skomplikowana? Dlaczego nie może być prosta?
Mimo to z jakiegoś powodu chcę dowiedzieć się czegoś więcej o tym chłopaku. Intryguje mnie. Poza tym zespół jest dobry, a Brittany nie zamierza stąd wychodzić.
– Usiądź ze mną. Chcę usłyszeć, dlaczego Nietzsche cię nie usypia.
Sam się śmieje, upija łyk coli i ponownie siada na odwróconym krześle.
– Rzuciłem kiepskim tekstem. Podoba mi się część jego filozofii, ale szczerze mówiąc, chciałem poznać dziewczynę czytającą Nietzschego w barze country.
W kącikach oczu tworzą mu się kurze łapki, a moje policzki oblewa rumieniec.
– Też go studiowałeś?
W małej sali jest duszno, ale piwo jest zimne i orzeźwiające, dlatego pociągam spory łyk. Zespół gra żywą melodię, więc zbliżamy się do siebie. Sam obrócił krzesło, żebyśmy siedzieli ramię w ramię, twarzą do zespołu. Nachylam się, by słyszeć go lewym uchem. Kiedy odpowiada, jego wargi niechcący muskają mój policzek i czuję, że stają mi włoski na rękach.
– Trochę na pierwszym roku, ale zmieniłem zdanie. – Oddycha i patrzy w dół, jakby się zastanawiał, czy coś dodać, coś bardziej osobistego, lecz mówi jedynie: – Teraz jestem na trzecim roku medycyny. Praktykuję na oddziale ratunkowym.
– O, świetnie. Nie mogłam zapisać się na kierunek medyczny. Mam ograniczone zajęcia, na które mogę uczęszczać jako studentka z wymiany, więc po prostu cieszę się swoim drugim rokiem studiów. Chodzę na filozofię, a nawet na hiszpański.
Uśmiecha się. Waham się przez chwilę, po czym dodaję:
– Próbuję żyć tutaj poza swoją strefą komfortu.
– Tutaj, w Kanadzie, czy w barze?
– I to, i to. – Chichoczę. – Nie jestem fanką barów.
– Zauważyłem, skoro godzinę temu ludzie tańczyli do płynącej z głośników muzyki, a ty siedziałaś z nosem w Nietzschem. – Śmieje się.
– Tak? Jakim cudem tego nie zauważyłam?
Czasami mocno pochłaniają mnie wykonywane czynności.
– Ach, widzisz, Nietzsche cię oszołomił.
– Bardziej ochota na popełnienie samobójstwa – jęczę.
Najgorsze jest to, że muszę przeczytać tę książkę poza zajęciami, a omówiliśmy już dwieście stron Niewczesnych rozważań.
– Nie żartuj z samobójstwa, religii, polityki czy równości płci. – Po jego tonie poznaję, że daleki jest od powagi. – Studiujemy na dużym uniwersytecie. Powinniśmy być szanowanymi, porządnymi, wykształconymi ludźmi. Nic z tych rzeczy nie jest śmieszne.
– Szanowanymi? Żartujesz, prawda? Chyba nie widziałeś dziś dziewczyn w salonie naszego akademika, gdy leżały półnagie na plecach i polewały się piwem.
Sam się krzywi.
– Ach, piwne gierki. To dziewczyny z klasą, ślizgające się na własnych wymiocinach… Było dziko, nie? A ciebie to nie kręci?
– Umiem się bawić – mówię defensywnie. – To znaczy, kiedy chcę. Po prostu nie tracę w ten sposób kontroli. W akademiku było tak głośno, że postanowiłam pójść do biblioteki. Brittany stwierdziła, że mnie odprowadzi, ale najpierw zaciągnęła mnie tutaj… – Znów zaczynam gadać jak zainteresowana wyłącznie nauką kujonka.
– Zatem mam się nie spodziewać, że zatańczysz dziś do piosenki tego zespołu – mówi, przysuwając się.
– Nigdy nie mów nigdy – rzucam mu do ucha, ponownie zaskakując samą siebie.ROZDZIAŁ 3
Martwi filozofowie mogą mi skoczyć
Sam
Ożenię się z tą dziewczyną.
Wiem, wiem. Mam świadomość tego, co sobie myślisz. Brzmię jak tandetny aktor z Hollywood w klasycznym filmie romantycznym, może nawet czarno-białym, z Bingiem Crosbym w roli głównej. Czy to on tańczył na suficie? Nieważne, wiem, co chcesz powiedzieć.
Ja, Sam Sanchez, jestem beznadziejnym romantykiem. Zawsze byłem, zawsze będę. Jednak w tym nie ma nic romantycznego. Podchodzę praktycznie do swoich uczuć i opieram je na tym, czego dowiedziałem się o Lauren w ciągu ostatnich godzin podczas rozmowy z nią. A sytuacja? Jest najprawdopodobniej beznadziejna. Dawajcie kąpielówki i koło ratunkowe, zaraz utonę w morzu beznadziei.
Lauren jest piękna, bystra, niezależna, zabawna. Całkowicie spoza mojej ligi, mimo to nadal siedzi tu ze mną. To mój szczęśliwy wieczór. Znając siebie, spieprzę wszystko i poniosę porażkę. ¡Me resbala! Mam to gdzieś. Muszę zdobyć jej numer telefonu. Nie każdego dnia spotyka się taką kobietę.
Zespół ma przerwę, więc to idealna chwila, by porozmawiać z nią swobodnie. Lauren obróciła krzesło, by siedzieć twarzą do stołu, więc idę w jej ślady. Zadowolony, że została, podnoszę czarny plecak z podłogi, kładę go na trzecim krześle i pytam, czy napije się kolejnego piwa.
– Boże, nie, dzięki. To moje drugie. Jeśli nie będę uważać, wyląduję na parkiecie.
– Jak twoja przyjaciółka?
Ruchem głowy wskazuję na dziewczynę, która nadal flirtuje z barmanem. Lauren przewraca oczami i wzdycha.
– Ściśle rzecz biorąc, Brittany nie jest moją przyjaciółką. Koleżanką z przymusu. Jesteśmy współlokatorkami. Myślałam, że idziemy do biblioteki, pamiętasz? Podeszła mnie.
Śmieję się mimowolnie.
– A po czym się zorientowałaś? Po tym, że na każdym stole są dzbanki z piwem zamiast książek? A może dlatego, że w kącie stoi stół do bilardu, a powinien siedzieć bibliotekarz?
– Oczywiście zorientowałam się, że to nie jest biblioteka, jeszcze gdy byłyśmy na zewnątrz. – Śmieje się. – Opieszale tu weszłam, mając nadzieję, że rozmowa z Jasonem nie potrwa za długo.
Opieszale. Uwielbiam jej dobór słów. Najwyraźniej jest oczytana. Jestem zahipnotyzowany jej ustami, tym, jak poruszają się różowe wargi, gdy mówi. Muszę dyskretnie poprawić dżinsy. Wszystko w niej mnie podnieca. Lauren musiała wziąć moje milczenie za obrazę, ponieważ dodaje:
– Oczywiście dostąpiłam zaszczytu poznania ciebie, ale naprawdę chciałam poczytać dziś Nietzschego.
Kręcę głową, przesuwając palcami po zaroście, próbując zwerbalizować myśli.
– Dzięki, ale jestem zdezorientowany. Myślałem, że ocaliłem cię od niechybnej śmierci.
– Tak! – Dopija piwo i stawia szklankę na stole tak mocno, że niemal ją rozbija. – Jest wielkim nudziarzem, ale i tak muszę do poniedziałku przeczytać tę książkę. Dlaczego musimy studiować dawno zmarłych filozofów? No dlaczego?
Jest urocza, gdy się wkurza.
– Ponieważ mówią nam, jak żyć – stwierdzam.
– Jak żyć? Jak żyć?! Przecież on nie żyje! Martwi faceci nie mogą mówić, jak żyć! – Zaczyna lekko bełkotać.
Przygryzam dolną wargę, by się nie roześmiać.
– W dodatku chcę, żebyś wiedział, Samie Sanchezie – tracę nieco oddech, gdy przeciąga nieco M w moim imieniu – że mam na pieńku ze wszystkim, co Nietzsche mówi o zindywidualizowanej wielkości. Twierdzi, że aby stać się kimś wielkim, musimy przezwyciężyć siebie i oddzielić się od tłumu.
– A co w tym złego? – Przysuwam się. – Według mnie indywidualność jest wspaniała.
– Cóż, po pierwsze, Nietzsche nie miał internetu. Wszyscy próbują osiągnąć teraz wielkość w sieci i nic im z tego nie wychodzi.
– Wolne żarty. – Śmieję się, starając się zaimponować jej moją ograniczoną wiedzą na temat brytyjskich powiedzonek.
– Prawda? – Przechyla nieco głowę. – Hej. Znasz brytyjski. – Przysuwa się z radością w oczach.
– Bardzo słabo. Wiem, że jecie bangers and mush, czyli kiełbaski z ziemniakami.
– Do licha, nie! To rzeczy dla seniorów. Cóż, moja siostra Natalie to lubi, ale jest mężatką i ma dzieci, więc moim zdaniem jest stara.
Cieszę się, że mogę odkryć tę paskudną stronę słodkiej Lauren. Jest zabawna.
– Moim ulubionym daniem jest pizza. Na grubym cieście. Żadnego gównianego cienkiego ciasta. Pizza na grubym jest odlotowa.
Nawija końcówkę długiego warkocza na dwa palce i patrzy na mnie przy ostatnich słowach. Coś przemyka w jej spojrzeniu. Wydaje się, jakby nagle przypomniała sobie, że nie jestem z jej rodziny. Przyglądając się temu, myślę, że zamilknie, ale ku mojemu zdziwieniu mówi dalej:
– Chodzi mi o to, że jeśli zostaliśmy tak bardzo oświeceni przez martwych filozofów, okropnie spieprzyliśmy sprawę, nie wykorzystując ich wiedzy do zadbania o dobrobyt i pokój na tej planecie.
Zaczynam z rozbawieniem kiwać głową, ale w połowie jej zdania rozlega się trzask. Wydaje się, że za nami otwarto sporą butelkę szampana. Chwila… teraz brzmi to tak, jakby do baru wpadli strażacy i zaczęli polewać nasz stolik.
– Rany boskie i wszyscy święci! – krzyczy zaskoczona Lauren, krzywiąc się z obrzydzenia, gdy podrywa się z krzesła, które z hukiem ląduje na podłodze.
Jest mokra od piany – jak kociak po burzy, który otrzepuje futro, poruszając wibrysami. Niemal wyobrażam sobie, że chowa się pod stołem, liżąc łapkę, próbując odzyskać godność. Kaszlę, by ukryć rozbawienie z powodu jej uroku, i przypominam sobie, aby po powrocie do siebie przeczytać cały słownik brytyjskiego slangu.
Czuję, że piana leci i na moją głowę, ale w tej chwili żadne przygryzanie wargi czy kaszel nie zamaskują mojej wesołości. Wstaję, biorę z blatu książkę Lauren i wrzucam ją do swojego plecaka. Dziewczyna stoi nieruchomo jak posąg, patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Pół sekundy później wyrzuca mokre od piwa ręce w górę i kręci się, dołączając do mnie w głośnym śmiechu. Ludzie krzyczą i próbują bezskutecznej ucieczki – no chyba że popędzą do drzwi, ale zdaje się, że nie mogą tego zrobić. Podłoga pokryta jest śliską pianą, a sprawca – błyszczący keg, który pękł – spryskuje wszystkich w odległości dwóch metrów.
– Co za marnotrawstwo dobrego piwa! – krzyczę, przyglądając się, jak klienci ocierają koszulkami twarze.
Barman dzielnie rzucił się do zbiornika, aby plastikowym koszem zatamować wypływ, ale jego wysiłki są daremne. Cały już przemókł. Brittany wciąż siedzi przy kontuarze i cała mokra śmieje się z Jasona.
– Piątkowa impreza w pianie! Planowaliśmy to! Naprawdę! – krzyczy Jason do wszystkich, machając szaleńczo rękami, gdy grupa studentów zaczyna ślizgać się w pianie. Kilku z nich zdaje się zmierzać do wyjścia. – Wracajcie! Zlizujcie z podłogi, jest za darmo! – Śmieje się.
Ze złotego baniaka piwo tryska w zastraszającym tempie. Stoimy z Lauren pod piwnym prysznicem, gapiąc się na całą scenę, aż przypominam sobie o swoim niebieskim parasolu. Biorę go z krzesła, otwieram i trzymam nad Lauren, która patrzy na mnie i posyła mi słodki uśmiech. Przysuwa się, abyśmy oboje znaleźli się pod parasolem.
Zatem w taki sposób spędzam swój pierwszy piątkowy wieczór na trzecim roku medycyny na FTU. Pod niebieskim parasolem, w strumieniach piwnego prysznica z piękną dziewczyną.
3
– Na pewno zdołasz sama wnieść ją po schodach?
– Tak, dam radę.
Patrzę na siedzącą obok mnie na miejscu pasażera Lauren, po czym na Brittany, która półprzytomna znajduje się na tylnym siedzeniu mojego starego pikapa i mamrocze jakieś bzdury. Z lewej strony ust cieknie jej ślina, jedna noga zwisa z otwartego okna.
– Justin to moje kochanie. Jest mój, więc ona nie może mieć jego ani jego dziecka, skoro on jest mój… – bredzi, mlaskając.
– Wszystko z nią dobrze?
Nie czekając na odpowiedź Lauren, odpinam pas, obiegam auto, wkładam jej nogę do środka i otwieram drzwi. Zaparkowałem bezpośrednio przed Viola Desmond Hall i wiem, że muszę się spieszyć, aby nie dostać mandatu za zatrzymanie się na zakazie.
– Dam radę, dam radę – powtarza stanowczo Lauren, próbując podnieść głowę Brittany, pociągając ją na bok.
Mamy tu niezłe przedstawienie, skoro ma na sobie mini i najwyraźniej jest tą słynną Brittany, która nie uznaje bielizny. To zdecydowanie nie jest stylowe, a poza tym jej skóra, włosy… wszystko śmierdzi browarem.
Jestem pewien, że sam tak pachnę, choć zapewne przyzwyczaiłem się do tej woni. Personel baru dał Lauren koszulkę uniwersyteckiej drużyny rugby, ponieważ jej bluzka i dżinsy całkowicie przemokły. Teraz ma na sobie tylko ją – jest jak sukienka, sięga jej do połowy uda – i buty do kostek. Równie dobrze mógłbym się przyznać do picia, ponieważ, gdy patrzę na nią w tym stroju, lekko kręci mi się w głowie.
– Jestem fanką Biebera! – skrzeczy Brittany, kopiąc tak wysoko, że niemal trafia mnie w twarz.
Lauren przewraca oczami i wzdycha.
– Rany boskie, Sam, nie poradzę sobie. Możesz pociągnąć ją za nogi, a ja spróbuję ją stąd wypchnąć?
– Chodź tu do mnie. – Stękam, wyciągając Brittany z samochodu. – Pomóż mi złapać jej… eee… dolną część ciała, gdy wyjdzie.
Chyba straciła przytomność, co pomoże przy niesieniu jej po schodach.
Kiedy Lauren trzyma jej łydki, a ja podtrzymuję plecy i głowę, udaje nam się wnieść ją ze dwadzieścia stopni pod drzwi, ale teraz dziwnie oddycha. Mam nadzieję, że to nie zatrucie alkoholowe. Może powinienem zadzwonić…
– Bleee…
Okej. Już nie muszę martwić się zatruciem alkoholowym. Kiedy wymiotuje, oboje jesteśmy zaskoczeni, więc upuszczamy ją na beton. Nawet nie jęczy. Zwija się w kłębek, jakby zamierzała się zdrzemnąć. Odsuwam się o krok. Es una porquería. Teraz śmierdzi tu piwem i chlewem.
– Wiesz co? Ona jest okropna, ale ty jesteś świetną przyjaciółką – stwierdzam.
– Współlokatorką – poprawia mnie. – Eee, Sam! Twoje buty!
Wygląda na zmartwioną, a jednocześnie śmieje się głośno, gdy wykonuję niezręczny taniec na rzygach. Jej policzki są czerwone, zakrywa usta, żebym nie widział jej wesołości, ale na pewno się śmieje.
– W porządku, i tak są stare – mówię, unosząc górną wargę, aby nie atakował mnie smród.
– Proszę! – Otwiera zielony plecak z mokrymi ciuchami, wyjmuje mały biały ręcznik. – Z siłowni. Możesz wytrzeć nim buty.
– Dzięki.
Ściągam tyle wymiocin, ile mogę dosięgnąć, następnie zauważam śmietnik przy drzwiach, więc podchodzę do niego, aby wyrzucić ręcznik. Kiedy wracam, Lauren udaje się postawić Brittany. Dziewczyna trzyma ją teraz mocno w talii. Stopą udało się jej nawet otworzyć przeszklone drzwi.
– Radzisz sobie. – Uśmiecham się.
– Teraz tak, dzięki tobie – odpowiada z uśmiechem.
– Zatem prysznice z piwa i rzygowin to dobra zabawa, co?
– Raczej tego nie zapomnę.
– Mógłbym dostać twój numer? Chciałbym się spotkać gdzieś… gdzie będzie mniejszy bałagan.
– Moglibyśmy spróbować… Tylko… nie za bardzo lubię pisać… i… – Patrzy pod nogi, następnie za drzwi. Myślę o tym samym: uczelniany system ochrony. – Chyba w każdej chwili zacznie wyć alarm.
– Naprawdę szybko – mówię. – I będziemy mogli pogadać. Jak starzy ludzie.
Lauren ma zajęte ręce, więc wyjmuję komórkę i otwieram listę kontaktów.
– Chciałabym. Okej. Chyba to pięć, cztery, osiem… cztery, zero, zero, dwa.
Powtarzam cyfry.
– Mam. Dzięki, Lauren, miło było cię poznać. Mam wielką nadzieję, że Brittany przeżyje jutrzejszy poranek.
– Ja również. Nie mogę się doczekać, aby wrócić do lektury…
Puszcza do mnie oko, ale to wystarczy, by rozbudzić ekscytację na kilka dni. Zaraz jednak wchodzi za szklane drzwi, a ochroniarz pomaga jej wnieść koleżankę po schodach i wszyscy znikają mi z oczu.
Nigdy wcześniej się tak nie czułem. Schodzę do auta, jakbym bujał w obłokach, dziś z pewnością nie zasnę. Będę odtwarzał w myślach wszystko, co powiedziała, jakbym puszczał film. Może ze dwa, trzy razy. Będę się zastanawiał, czy powiedziałem właściwe rzeczy. Muszę wiedzieć, że poszło tak, jak powinno. Wiedzieć, że to amor a primera vista – miłość od pierwszego wejrzenia.