- promocja
Leather & Lark - ebook
Leather & Lark - ebook
Płatny morderca Lachlan Kane chce spokojnego życia, poświęcić się swojej pasji i zapomnieć o traumatycznej przeszłości. Jednak gdy partaczy robotę dla największego klienta swojego szefa, wie, że już nigdy nie wyrwie się z podziemia. A przynajmniej do chwili, gdy Lark Montague składa mu ofertę: jeśli odnajdzie i zabije pewnego zabójcę, ona znajdzie sposób, by zagwarantować mu wolność. Ale jest w tym haczyk. Najpierw musi ją poślubić. Pech chce, że ta dwójka się nie znosi.
Gdy Lachlan i Lark kroczą przez łączący ich mroczny świat, rozróżnienie udawanego uczucia od prawdziwego staje się niemożliwe. Ale prześladują ich nie tylko znajome niebezpieczeństwa. Tuż za drzwiami czai się kolejny, nowy upiór.
A ten pragnie krwi.
Książka polecana dla osób pełnoletnich.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788368263442 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dostępna zarówno w Apple Music, jak i na Spotify:
Lista odtwarzania
PROLOG – Lont
I Only Have Eyes For You – The Flamingos
ROZDZIAŁ 1 – Zatopiony
TUNNEL VISION – Melanie Martinez
444 – Ashley Sienna
ROZDZIAŁ 2 – Strzał w dziesiątkę
Underground – MISSIO
Pulse – Young Wonder
ROZDZIAŁ 3 – Gilotyna
Cuz You’re Beautiful – Kiyashqo
BITE – Troye Sivan
ROZDZIAŁ 4 – Wschodzić
November – PatrickReza
Shutdown – Hudsun
ROZDZIAŁ 5 – Niedomknięte sprawy
SLOW DANCING IN THE DARK – Joji
Lay Your Cards Out – POLIÇA
ROZDZIAŁ 6 – Leytonstone
Stay with Me – Kevin Olusola
Don’t Leave – Snakehips & MŘ
ROZDZIAŁ 7 – Sprawiedliwość
Laalach – TroyBoi
Fall Away (feat. Calivania) – UNDREAM
Above the Clouds – Luca
ROZDZIAŁ 8 – Tarcie
Who Do You Want – Ex Habit
How Soon Is Now (feat. Dresage) – AG
ROZDZIAŁ 9 – Chujnia
One of Your Girls – Troye Sivan
Love Made Me Do It – Ellise
ROZDZIAŁ 10 – Trofea
Kiss and Collide – Blondfire
Downtown – Allie X
ROZDZIAŁ 11 – Hologram
Pilgrim – MŘ
Seconds – Ghost Loft
ROZDZIAŁ 12 – In Nomine Patris
O.D.D. – Hey Violet
Blur – MŘ
ROZDZIAŁ 13 – Sieć
If You Wanna – Kiyashqo
Everybody’s Watching Me (Uh Oh) – The Neighbourhood
ROZDZIAŁ 14 – Ośrodek
Superstar – MARINA
Love Me – Jane XŘ
Front to Back – Buku
ROZDZIAŁ 15 – Sygnały
Can’t Forget You – NEVR KNŘW
Too Deep – Kehlani
ROZDZIAŁ 16 – Pieśni
Fears – MTNS
Never Enough – TWO LANES
ROZDZIAŁ 17 – Wznosić się
Fight! – Ellise
Soft to Be Strong – MARINA
ROZDZIAŁ 18 – Światła reflektorów
Don’t Dream It’s Over – Kevin Olusola
TALK ME DOWN – Troye Sivan
CZEKAJCIE NA BONUSOWY UTWÓR ZGUBNA MIŁOŚĆ AUTORSTWA T. THOMASON, KTÓRY ZOSTANIE DODANY DO PLAYLISTY TEGO ROZDZIAŁU!
ROZDZIAŁ 19 – Obnażona
Close (feat. Tove Lo) – Nick Jonas
Tranquilizer (feat. Adekunle Gold) – TroyBoi
ROZDZIAŁ 20 – Czołgać się
Make You Mine – Madison Beer
Make Me Feel – Elvis Drew
ROZDZIAŁ 21 – Wyłupiać
Arms of Gold (feat. Mia Pfirrman) – Tape Machines
Dangerous (feat. Joywave) – Big Data
Back to the Wall – TroyBoi
ROZDZIAŁ 22 – Tułacz
Alone – BLVKES (Slow Edit)
New Religion – MARGARET WHO
ROZDZIAŁ 23 – Ostatni bastion
Immortal – MARINA
Dizzy – MISSIO
ROZDZIAŁ 24 – Objawienie
Triggered – Chase Atlantic
We Appreciate Power (feat. HANA) – Grimes
ROZDZIAŁ 25 – Rozpalona
Twisted – MISSIO
Work – ionnalee
Locked – Welshly Arms
ROZDZIAŁ 26 – Odnowić
Liabililty (feat. Astyn Turr) – Tape Machines
My My My! – Troye Sivan
Believe in Love – MARINA
EPILOG – Magiczna sztuczka
Afterlife – Hailee Steinfeld
BONUS – W uprzęży
Troublemaker (feat. Izaya) – OMIDO
Love U Like That – LauvPROLOG
LONT
–––––––––––––––––––
Lark
– To się nazywa konsekwencje twoich działań, skarbie – mówię, rozplątując lont petard przymocowanych między udami Andrew.
Jego krzyki przybierają wyższą tonację, ale nikną za taśmą zaklejającą jego usta.
Gdybyście na mnie spojrzeli, w ogóle byście tak nie pomyśleli, ale to prawda…
Uwielbiam dźwięk cierpienia.
Andrew szlocha i szarpie się na krześle. Posyłam mu promienny uśmiech i cofam się przez łąkę, zbliżając do linii drzew. Jestem wystarczająco blisko, by widzieć strach w jego oczach, ale też na tyle daleko, by chroniły mnie grube pnie drzew, gdy zostawię go samego na polanie. Stłumione błagania są pełne desperacji. Gwałtowne oddechy wypuszczane przez nos tworzą obłoczki, które wznoszą się ku rozgwieżdżonemu niebu.
– Czy wiesz, dlaczego siedzisz tam z petardami przytwierdzonymi do twojego kutasa, a ja stoję tutaj z zapalnikiem? – krzyczę.
Kręci głową, ale zaraz nią kiwa, jakby nie mógł się zdecydować, która odpowiedź ocali go przed torturami. Prawda jest taka, że jego odpowiedź nie ma żadnego znaczenia.
– Gdybym zerwała taśmę z twoich ust, pewnie powiedziałbyś, że jest ci „och, tak bardzo przykro” za posuwanie Savannah w naszym łóżku pod moją nieobecność, prawda?
Potakuje gwałtownie, jego przewidywalne bzdury nie są w stanie opuścić ust. „Przepraszam, tak bardzo przepraszam, już nigdy tego nie zrobię, kocham cię, przysięgam…” Bla, bla, bla.
– Obawiam się, że to nie dlatego tu jesteśmy.
Andrew mruga, starając się zrozumieć, o co mi chodzi, a w tym czasie mój uśmiech staje się wręcz szaleńczy. Gdy do tego dochodzi, naprawdę zaczyna panikować. Może chodzi o moje słowa, a może o ten błysk zachwytu w moich oczach. Może chodzi o to, jak na niego patrzę, nie mrugając. A może rozchodzi się o śmiech, gdy odpalam trzymaną w ręce zapalniczkę. Może być też tak, że to wszystko razem powoduje, że sika pod siebie. Mocz spływa strużkami po jego gołych, trzęsących się nogach.
– Dokładnie tak, skarbie. Znam twoje sekrety. Wszystkie. – Nie odrywając wzroku od Andrew, przysuwam ogień do lontu. – Aj, kurwa… prawie zapomniałam. – Pozwalam, by ogień zgasł.
Z ciała Andrew uchodzi powietrze, bo czuje ulgę i nadzieję.
Nadzieja. To naprawdę słodkie.
Chyba nie mogę go jednak zbyt ostro oceniać – ja też kiedyś miałam nadzieję. Nadzieję związaną z nami.
Ale byłam naiwna, myśląc, że Andrew jest dla mnie kimś odpowiednim z tą swoją iskrą niegrzecznego chłopca. Dwa dobrze umiejscowione tatuaże wydawały się seksowne. Jego wiecznie zmierzwione włosy nadawały mu postawę w stylu „nic mnie nie obchodzi”.
Nawet to, że nie umiał utrzymać roboty, zdawało się w porządku, chociaż nie mam pojęcia dlaczego. Z jakiegoś powodu przekonałam samą siebie, że jest prawdziwym buntownikiem.
A potem zerżnął naszą wspólną koleżankę, Savannah, gdy mnie nie było. Wtedy do mnie dotarło, że to nie jest żaden buntownik.
Był zwyczajnym przegrywem.
I nie tylko to. Gdy dowiedziałam się, że mnie zdradził, ukradłam mu telefon i dotarło do mnie, jak bardzo się myliłam co do mojego tak zwanego chłopaka. Znalazłam wiadomości do dziewczyn, niektóre z nich były zdecydowanie za młode, by wiedzieć, że nie powinno się ufać seksownemu perkusiście, mówiącemu im, jakie są piękne, i obiecującemu swoją uwagę. Odkryłam nie tylko zdrajcę.
Odkryłam prawdziwego drapieżnika.
Umknął mojej uwadze, był tuż pod moim nosem. A wiele lat temu obiecałam sobie jedno: nigdy więcej.
Gdy patrzę w nocne niebo, nie widzę tego, co dzieje się teraz. Nie są to wspomnienia złości i obrzydzenia, które mi towarzyszyły podczas przeglądania telefonu Andrew. Oczami wyobraźni widzę szare iglice prestiżowego Instytutu Ashborne Collegiate i pokryte rdzą czubki wskazujące w stronę gwiazd. Nawet teraz, lata później, wciąż jestem w stanie przywołać lęk, który towarzyszył każdemu oddechowi, który brałam, gdy tam byłam. To było miejsce pełne zacienionych pokoi i obrzydliwych sekretów. Zamek żalu.
Drapieżniki takie jak Andrew żyją licznie na tej pięknej ziemi i są niczym pieprzona plaga szarańczy. Czasami odnoszę wrażenie, że nie ma na świecie miejsca wolnego od skażenia, nawet w fortecy, która powinna być święta, tak jak Ashborne. Piękna i wielka. Zaciszna. Bezpieczna. Ale tak to bywa w naturze, że czasami to, co najpiękniejsze, jest najbardziej trujące.
A Laurent Verdon, dyrektor artystyczny Ashborne? Cóż, trochę naobiecywał.
Zalewa mnie żal. Ubolewam po śmierci pana Verdona. Ale nie tak, jak być może myślicie.
To ja powinnam być tą, która go zabiła.
A teraz moja najlepsza przyjaciółka, Sloane, będzie do końca życia nieść ten ciężar i jego następstwa na swoich ramionach.
Gdy coraz mocniej zaciskam powieki, widzę pod nimi rozbłyski światła. A gdy je otwieram, przeszłość jest bezpiecznie upchnięta w głębokich zakamarkach umysłu. Wtedy nie miałam żadnej władzy. Ale teraz sprawy mają się zupełnie inaczej.
Drapieżniki mogą obiecywać cuda nie z tej ziemi, ale moja obietnica jest bardzo prosta.
Nigdy.
Więcej.
Może i nie jest to jakaś piękna przysięga, ale z całych sił staram się, by wypełniać tę obietnicę W sposób cholernie spektakularny.
Biorę głęboki, oczyszczający oddech, zaciągając się jesiennym powietrzem. Potem uśmiecham się szeroko do Andrew, po czym zaczynam grzebać w torbie, aż znajduję przenośny głośnik, który podłączam do telefonu.
– Atmosfera w takich chwilach jest bardzo ważna, zgodzisz się ze mną? – pytam, odnajdując na playliście Firework Katy Perry, którą odtwarzam na pełnej głośności.
Przewidywalne? Tak.
Idealne? Jak najbardziej.
Śpiewam i nawet nie próbuję ukrywać uśmiechu. Może Andrew nie będzie miał tej szansy, którą sugeruje Katy, ale na pewno będzie miał w sobie iskrę.
– Cóż, myślę, że czas rozpocząć przedstawienie. Wiesz, co zrobiłeś. Ja również. Oboje wiemy, że nie mogę pozwolić ci odejść. Jak już powiedziałam, kochanie! – wołam do niego, przekrzykując muzykę, i wzruszam ramionami. – Konsekwencje.
Podpalam lont, słuchając nawracających dźwięków desperacji wydobywających się z ust Andrew.
– Nara, skarbie. To było… coś – wołam przez ramię, znikając w bezpiecznej przestrzeni między drzewami.
Wrzaski Andrew to cudowne dopełnienie muzyki oraz fajerwerków, które trzaskają i wybuchają. Jego cierpienie unaocznia się na tle kolorowych eksplozji, rozbłysków i huku. Naprawdę, to bardziej majestatyczny koniec niż to, na co zasługiwał. Każdy powinien mieć to szczęście.
Pieprzone cudo.
Nie jestem pewna, kiedy zawodzenie Andrew cichnie, ale wybuchy petard się nie kończą. Są naprawdę głośne.
Gdy salwa ustaje, a ostatnie rozbłyski to nic więcej jak migotanie, przypominające spadające gwiazdy, wracam na polanę. Zapach saletry, siarki oraz przypalonego mięsa dociera do mnie znad poczerniałej, dymiącej postaci znajdującej się na środku łąki.
Podchodzę do niego ostrożnie. Nie wiem, czy wciąż oddycha, ale nie zamierzam sprawdzać, czy ma puls. To i tak nic nie zmieni. Mimo to obserwuję go przez chwilę, muzyka wciąż gra głośno z głośnika pozostawionego w wysokiej trawie. Może wypatruję oznak życia. A może czekam na to, czy te oznaki pojawią się też we mnie. Normalna osoba miałaby poczucie winy i czułaby smutek, prawda? Przecież kochałam go przez dwa lata. A przynajmniej tak mi się wydaje. A jednak żałuję tylko tego, że nie dostrzegłam wcześniej, kim tak naprawdę był Andrew.
Nawet to lekkie ukłucie wyrzutów sumienia zostaje stłumione poczuciem tego, że coś zakończyłam. Jest w tym jakaś ulga. W odkrywaniu sekretów i puszczaniu ich z dymem – pośród pięknych, jasnych rozbłysków jest coś potężnego. Dotrzymałam obietnicy. Nie cierpi nikt poza tymi, którzy na to zasłużyli. Własnoręcznie o to zadbałam. Jeśli jakakolwiek dusza zostanie naznaczona za odebranie tego życia, będzie to moja dusza i to ja będę nieść to brzemię.
Nigdy więcej.
Przez muzykę dociera do mnie jęk. W pierwszej chwili w ogóle w to nie wierzę, ale potem znowu go słyszę, w dodatku widzę obłoczek unoszący się z ust.
– Cholera, skarbie – mówię na skraju pełnego niedowierzania śmiechu. Moje serce bije radośnie. – Nie wierzę, że wciąż żyjesz.
Andrew nie odpowiada. Nie wiem, czy w ogóle mnie słyszy. Oczy ma zamknięte, skórę zwęgloną, miejscami wściekle czerwoną, krew wypływa z poszarpanej tkanki. Nie odrywam wzroku od pary wydobywającej się spomiędzy rozchylonych warg, jednocześnie grzebiąc w torbie, aż znajduję to, czego szukam.
– Mam nadzieję, że podobało ci się przedstawienie. To było coś niesamowitego – mówię, wyciągam broń z kabury i przystawiam ją do jego czoła. Rozlega się kolejny cichy jęk. – Ale nie mam wystarczająco fajerwerków, by to powtórzyć, więc musisz to sobie wyobrazić.
Naciskam na spust, a po tym ostatnim huku jest o jednego insekta mniej na świecie.
Czuję tylko jedno.
Jestem niezwyciężona.ZATOPIONY
–––––––––––––––––––
Lark
– Nie wstrzymuj oddechu! – krzyczę do mężczyzny w samochodzie, gdy ten wali pięściami w szyby i błaga o litość. – Rozumiesz?
Chyba mnie nie usłyszał. Ale to nic. Tylko się uśmiecham, machając jedną ręką, bo w drugiej trzymam wycelowaną w niego broń, w razie gdyby udało mu się wybić szybę i wydostać z auta.
Na szczęście ciśnienie otaczającej auto wody sprawia, że ucieczka jest praktycznie niemożliwa, a dosłownie chwilę później samochód całkowicie się zanurza. Na powierzchni pojawiają się bąble, gdy wóz opada na dno Scituate Reservoir. Reflektory świecą w stronę gwiazd, migocząc nierówno, gdy woda uszkadza obwody elektryczne.
– Ech, cholera.
Niedobrze.
W sumie to trochę niesamowite. Ale jednocześnie taki obrót spraw to jeden wielki wrzód na dupie.
Przygryzam wargę, obserwując, jak światła gasną na dobre, a powierzchnia wody nieruchomieje. Gdy mam pewność, że nie stanie się nic więcej, wyciągam telefon i otwieram listę kontaktów. Unoszę palec nad numerem Ethel. To do niej zawsze dzwoniłam, gdy sprawy się komplikowały. Muszę przyznać, że samochód-trumna na dnie jeziora to coś więcej niż zwyczajna definicja „komplikacji”, nawet jeśli sam czas nie sprawiał, że poproszenie Ethel o pomoc było niemożliwe.
Wzdycham i wybieram numer wyżej.
Dwa sygnały i odbiera.
– Meadowlark – odzywa się mój ojczym.
Przewracam oczami, ale uśmiecham się, słysząc, jak używa mojego przezwiska z dzieciństwa.
Mój ostrożny ton głosu to dla niego pierwsza wskazówka, że coś może być nie tak.
– Cześć, tatku.
– Co się stało, skarbie? Wszystko w porządku?
– Pewnie…
– Czy ktoś zrzygał się na dywan? – pyta. Spokojnie mogę założyć, że sam wypił kilka drinków na własnym przyjęciu halloweenowym, skoro nie zarejestrował, że po mojej stronie połączenia nie słychać basu ani hałaśliwych głosów. – Poproszę Margaret, żeby kogoś dla ciebie ściągnęła. Nie martw się o to, kochanie.
Na powierzchni jeziora pojawia się ostatni pęcherz powietrza, jest niczym wykrzyknik.
– Eee, to nie takiej ekipy sprzątającej potrzebuję…
Po drugiej stronie zapada cisza.
Przełykam ślinę.
– Tato…? Jesteś tam?
Słyszę dźwięk zamykanych drzwi, stłumiony śmiech, głosy i muzykę. Następnie do moich uszu dociera nierówny oddech ojczyma. Niemal wyobrażam sobie to, jak zapewne pociera czoło palcami, chcąc się w ten sposób uspokoić.
– Kurwa mać, Lark. Nic ci nie jest?
– Tak, tak, nic mi nie jest – odpowiadam tak, jakby to była niewielka niedogodność, mimo zwiniętej koszulki, którą przyciskam do linii włosów, gdzie czuję pulsowanie głębokiej rany. Mój uśmiech musi wyglądać niemal obłąkańczo. Strój Harley Quinn i dwadzieścia warstw makijażu pokrywającego moją twarz pewnie nie pomagają, więc zgaduję, że istnieje więcej niż jeden powód, dla którego powinnam być wdzięczna za to, że w pobliżu nikogo nie ma. – Mogę to wszystko załatwić, tylko daj mi numer.
– Gdzie jesteś? Czy Sloane coś zrobiła?
– Nie, nic z tych rzeczy – mówię stanowczo, uśmiech natychmiast znika z mojej twarzy. Choć nienawidzę tego, że od razu uznał, że moja przyjaciółka coś zrobiła, tłumię irytację i nie daję jej upustu. – Sloane siedzi pewnie w domu i czyta jakiś sprośny romans w towarzystwie swojego demonicznego kota. Wyjechałam na weekend. Nie jestem teraz w Raleigh.
– To gdzie jesteś?
– Rhode Island.
– Cholera jasna.
Wiem, co sobie myśli, że jestem za blisko domu, by spieprzyć w takiej sprawie.
– Przepraszam, naprawdę. Po prostu samochód… – szukam właściwych słów na opisanie sytuacji, ale tylko jedno przychodzi mi na myśl – …zatonął.
– Twój samochód?
– Nie. Mój jest… – Oglądam się przez ramię w kierunku escalade, stojącego tam ze zbitymi światłami. – Mój po prostu miewał lepsze dni.
– Lark…
– Tato, poradzę sobie z tym. Po prostu potrzebuję numeru do sprzątacza. Najlepiej takiego z lawetą. I może sprzętem do nurkowania.
Śmieje się pusto.
– Chyba sobie żartujesz.
– W której kwestii?
– Mam nadzieję, że w każdej.
– Cóż… – mówię, wychylając się nad skalistym spadkiem i patrząc na wodę. – Może wystarczy ktoś, kto umie nurkować z rurką. Nie sądzę, żeby tu było aż tak głęboko.
– Jezu Chryste, Lark. – Ze słuchawki dobiega przeszywające westchnienie.
Nienawidzę tego poczucia zawodu. Mam wrażenie, jakby stał tuż obok z tym spojrzeniem, które widziałam wiele razy wcześniej i które mówi, że naprawdę by chciał, bym radziła sobie lepiej, ale nie jest w stanie złamać mi serca i powiedzieć tego na głos.
– Dobra – mówi w końcu. – Dam ci numer do firmy Lewiatan. Będziesz musiała podać im numer konta. Ale za nic w świecie nie podawaj swojego nazwiska. Ani przez telefon, ani gdy przyjadą na miejsce. Mogą być profesjonalistami, ale to naprawdę niebezpieczni ludzie, kochanie. Chcę, żebyś pisała do mnie co trzydzieści minut do czasu, aż wrócisz do domu, bo muszę wiedzieć, że nic ci nie jest, rozumiesz?
– Oczywiście.
– Żadnych imion ani nazwisk.
– Przyjęłam. Dziękuję, tato.
Cisza rozciąga się między nami, ale tata w końcu znowu się odzywa. Może chce powiedzieć coś więcej, może chciałby poprosić mnie o wyjaśnienia, zadać niewygodne pytania. Ale tego nie robi.
– Kocham cię, skarbie. Bądź ostrożna.
– Ja ciebie też kocham. Będę ostrożna.
Gdy tylko się rozłączam, dostaję wiadomość od ojczyma, a w niej numer telefonu i sześciocyfrowy kod. Gdy dzwonię, odbiera uprzejma i konkretna kobieta, która zaczyna zadawać pytania. Te są bezpośrednie, a moje odpowiedzi pozostają zwięzłe. „Czy jest pani ranna?” „Nie”. „Ilu denatów?” „Jeden”. „Jakieś specjalne prośby do ekipy sprzątającej?” „Sprzęt do nurkowania”.
Gdy przekazuje mi wszystkie warunki i szczegóły płatności, rozłączam się, po czym odwracam w stronę mojego escalade, którego silnik burczy pod zgniecioną maską. Mogłabym zaczekać w środku, gdzie jest ciepło, ale tego nie robię. Ten wypadek odbije się na moim już i tak popieprzonym harmonogramie snu, więc nie muszę siedzieć we wraku i przywoływać więcej koszmarów. Mimo to warto było ponieść konsekwencje, by patrzeć, jak ten pierdolony drapieżnik idzie na dno akwenu.
Kolejny insekt zmieciony z powierzchni ziemi.
Gdy znajoma z Providence wspomniała mi o plotkach na temat zboczonego nauczyciela ze szkoły jej młodszej siostry, nie potrzeba było dużo czasu, aby wspomniany nauczyciel złapał przynętę na moich fałszywych mediach społecznościowych. Po krótkiej wymianie wiadomości zaczął prosić o zdjęcia i błagał o spotkanie z „Gemmą”, moim nastoletnim alter ego. Pomyślałam sobie: „Cholera, czemu nie? Mogę wpaść z wizytą, zabawić się na imprezie halloweenowej i pozbyć się zarazy”. Technicznie rzecz biorąc, udało mi się to zrobić, chociaż tak naprawdę nie planowałam wpakować pana Jamiego Merricka do wody. Miałam nadzieję zepchnąć jego auto na pobocze i strzelić mu prosto w twarz, znaleźć trofeum, które mogłabym ze sobą zabrać, a potem zostawić go jak śmiecia, którym jest. Niestety, chyba wyczuł, że ma kłopoty, i niemal udało mu się uciec. Możliwe, że się zdradziłam, gdy próbowałam przestrzelić jedną z jego opon, kiedy odmówił zjechania na bok. Opętańcze rechotanie, gdy wymachiwałam bronią przez okno, raczej też nie pomogło.
Może to zabrzmieć zaskakująco, ale wcale nie jest tak trudno odjechać, nie ponosząc konsekwencji, po zastrzeleniu kogoś na opuszczonej drodze. Problem z zatarciem śladów zaczyna się wtedy, gdy część twojego samochodu jest odgnieciona na aucie tej drugiej osoby.
Z plusów pozostaje to, że zepchnięcie wozu tego dupka do wody było bardziej widowiskowe.
– Ostatecznie wszystko wyjdzie na dobre – szepczę, odkręcając tablice rejestracyjne przy użyciu monety.
Przednia tablica to nic więcej jak pognieciony kawał metalu – już podniosłam ją z drogi. Gdy kończę, wyciągam z escalade płaszcz, a na kabaretki i króciutkie szorty naciągam szare dresy. Z pistoletem bezpiecznie umieszczonym w torbie zabieram ze schowka dokumenty, a następnie naciągam pasek torby na ramię i zamykam drzwi.
Przez chwilę stoję na kamienistym i stromym brzegu, gdzie samochód Jamiego wyleciał w powietrze i zabrał go do zaświatów. Obraz jego twarzy z chwili tuż przed zderzeniem wciąż pozostaje żywy w mojej głowie. Widzę ją w świetle reflektorów mojego auta. Szeroko otwarte oczy, pełne paniki spojrzenie. Kręcone blond włosy. Usta rozwarte w niemym krzyku. Wiedział, że zaraz umrze, choć nie wiedział dlaczego.
Czy nie powinnam czuć się z tym źle?
Bo nie czuję. Ani trochę.
Mrugam i staram się pozbyć z krwiobiegu furii, która jest zdeterminowana, by tam pozostać. Uśmiecham się szeroko w stronę wody, która stała się grobem.
– Czasami karma potrzebuje wsparcia od drugiej suki, nie sądzisz, panie Merrick? – Wzdycham z satysfakcją i ruszam w stronę kamienistego brzegu.
Piszę do ojczyma, by wiedział, że nic mi nie jest, i nastawiam alarm, żeby na czas wysłać kolejną wiadomość. Potem wspinam się po skałach, aż znajduję miejsce, gdzie z drogi nie będzie mnie już widać. Z kapturem zarzuconym na kucyki i ciałem obolałym od zderzenia kładę się na jednym z głazów i wpatruję w niebo. Idealne miejsce na czekanie.
I właśnie to robię, czekam.
Przez niemal trzy godziny.
Od czasu do czasu mijają mnie pojazdy, choć kierowcy mnie nie widzą, skrytej w cieniu głazów. Nikt się nie zatrzymuje, by sprawdzić, co ze stojącym na poboczu escalade. Udało mi się go zaparkować wzdłuż rowu ciągnącego się prostopadle do jeziora, zanim silnik zdechł, a jeśli nie jedzie się mniej uczęszczaną drogą i porządnie się nie przyjrzy, trudno zauważyć uszkodzenia. Dlatego gdy zabytkowy samochód podjeżdża z warkotem silnika i staje koło mojego SUV-a, od razu go dostrzegam. Serce bije mi mocno, ale pozostaję między skałami, kucam i obserwuję.
Telefon mi wibruje, gdy dostaję wiadomość od nieznanego numeru.
Dotarłem.
– Krótko i na temat – mówię sama do siebie, po czym wstaję. Na początku trochę kręci mi się w głowie, a nogi mam słabe, ale udaje mi się wziąć w garść i podejść do samochodu.
Silnik gaśnie. Trzymam torbę blisko ciała, jedną rękę mam wsuniętą do środka, a palce trzymają zimną rękojeść pistoletu.
Gdy zwalniam na środku drogi, drzwi się otwierają, a ze środka wysiada mężczyzna – jego muskularne ciało pokrywa strój do nurkowania. Na twarz ma naciągniętą maskę, więc widzę tylko oczy. Jest potężnie zbudowany, ale gdy do mnie podchodzi, każdy ruch wykonuje wręcz z gracją.
Mocniej chwytam za broń.
– Kod – warczy.
Pocieram głowę wolną ręką, próbując przywołać w pamięci ciąg liczbowy, który powtórzyłam kilka razy, gdy ojczym mi go podał. Kiedy czuję na sobie wzrok tego dziwnego faceta, potrzebuję nieco więcej czasu, by go sobie przypomnieć.
– Cztery, dziewięć, siedem, zero, sześć, dwa.
Ledwo widzę jego oczy w tę bezksiężycową noc, ale czuję ich spojrzenie, gdy lustruje mnie od góry do dołu.
– Ranna – mówi półszeptem, przez co brzmi, jakby połknął żwir. Chyba celowo moduluje głos.
– Co…?
Podchodzi bliżej. Odsuwam się, ale udaje mi się zrobić zaledwie trzy kroki, nim chwyta mnie za nadgarstek. Myśli o broni wyparowują, gdy jego ciepła dłoń ogrzewa moją zmarzniętą skórę. Trzyma mnie mocno, a zarazem delikatnie, po czym włącza latarkę i oświetla mi nią głowę.
– Szwy – mówi.
– Okej… No, akurat do nich to nie miałam dostępu – odpowiadam.
Na moje słowa reaguje chrząknięciem, tak jakby to był mój problem, że sama sobie nie zszyłam rany na głowie.
Szarpię lekko ręką, ale on nie puszcza. Nie udaje mi się też wykręcić, tak by się uwolnić – on po prostu chwyta mnie mocniej za nadgarstek, po czym świeci w lewe oko, prawe, a potem znowu lewe.
– Nieprzytomna? – pyta.
Gdy mrużę oczy i marszczę nos, zadając pytanie bez wypowiadania choćby słowa, stuka mnie latarką w głowę.
– Auć…
– Nieprzytomna? – powtarza rozkazującym tonem, choć nadal szepcze.
– Chodzi ci o to, czy straciłam przytomność? Nie.
– Mdłości?
– Niewielkie.
– Wstrząśnienie mózgu – oznajmia tym chropawym głosem.
Puszcza mój nadgarstek, jakbym była nosicielką choroby zakaźnej, i odwraca się, ruszając w stronę skrzyżowania, gdzie przejechałam bez zatrzymywania się przed znakiem stopu, żeby wjechać w auto Jamiego Merricka.
Idę chwiejnym krokiem za mężczyzną, który oświetla latarką asfalt. Nie mówi mi, czego szuka, ale zgaduję, że części samochodów, które tam zostały po zderzeniu.
– Nigdy wcześniej nie miałam wstrząśnienia mózgu. Mogę zapaść przez to w śpiączkę? – pytam, gdy go doganiam i drepczę zaraz za nim.
– Nie.
– Myślisz, że mogę krwawić do mózgu?
– Nie.
– Ale skąd to wiesz? Jesteś lekarzem?
– Nie.
– Och, to dobrze, bo masz beznadziejne podejście do pacjenta.
Mężczyzna prycha, ale się nie odwraca. Gdy staje gwałtownie, niemal wpadam twarzą na jego plecy. Jestem tak blisko, że czuję utrzymujący się na jego stroju zapach morza. Nie trzeba się wysilać, by wyobrazić sobie szerokie mięśnie skrywające się pod cienką warstwą gumy, która nas oddziela. Czy powinnam zastanawiać się nad tym, czy serfuje albo jak wygląda, gdy zdejmuje kostium na plaży? Pewnie nie. Ale to robię.
Odrywam się od wyobrażania sobie jego irytująco atletycznego ciała i zamiast tego skupiam się na tym, jak powoli przesuwa światło latarki od jednego pobocza drogi do drugiego.
Świeci sobie prosto pod nogi i nieruchomieje, jakby dopadła go jakaś nagła myśl, która nie daje mu spokoju.
Im dłużej tak stoi, tym łatwiej jest pamiętać, że trochę z niego kutas.
Mogę być lekko nieogarnięta i wolno łączyć kropki, ale o wiele za szybko dociera do mnie kilka rzeczy – ten koleś to małomówny dupek, który rzucił we mnie nieprofesjonalną diagnozą, tak jakby to było coś, czym nie trzeba się martwić.
„Wstrząśnienie mózgu”, powiedział.
– Co, jeśli…
– Pijana? – warczy, odwracając się gwałtownie.
Mrugam, patrząc na niego. W mojej piersi zaczyna płonąć gniew.
– Że co, proszę?
– Pijana?
Nachyla się. Nasze twarze znajdują się centymetry od siebie. Wrząca we mnie wściekłość eksploduje niczym pierdolony wulkan, gdy bierze głęboki oddech przez nos.
Popycham go oburącz. Chryste, to tak jakbym próbowała przewrócić marmurowy posąg. Opuszcza moją przestrzeń osobistą, ale tylko dlatego, że on tego chce, a nie dlatego, że go do tego zmusiłam.
– Nie, nie jestem pijana, ty małomówny dupku. Nie wypiłam nawet kropli alkoholu.
Sapie.
– No co? Poczułeś cokolwiek, gdy przysunąłeś mi się pod samą twarz i wąchałeś mnie jak pieprzony psychopata?
W odpowiedzi dostaję parsknięcie.
– Dokładnie. Dlatego bardzo dziękuję za twój totalnie zbędny osąd, Budżetowy Batmanie – mówię, wskazując na jego kombinezon neoprenowy – ale nigdy nie prowadziłabym samochodu po alkoholu. Ogólnie nie piję zbyt często.
Burczy, choć równie dobrze może to być warknięcie ulgi.
– Dobra.
– I powinieneś wiedzieć, że po pijaku jestem urocza. Nie powoduję wtedy wypadków.
– Wypadek – mruczy i choć jest to jedno słowo, nie da się nie wyczuć w nim sarkazmu. Świeci latarką po asfalcie. – Brak śladów hamowania.
Prycham.
– Jakich… jakich śladów…?
Wzdycha z frustracją.
– Śladów. Hamowania – warczy, a ja odchrząkuję, ale nie udaje mi się zamaskować rozbawienia. – Powinny być tu ślady hamowania po tym, jak próbowałaś się zatrzymać.
Tym razem nie jestem w stanie nad sobą zapanować – wybucham głośnym śmiechem. I choć Budżetowy Batman ma na twarzy maskę, czuję, jak przeszywa mnie jego spojrzenie.
– Wiem, że pewnie żyłaś pod kamieniem, ale to fragment z filmu. Ostre psy. Ślady hamowania. Wiesz, ten z Simonem Peggiem i Nickiem Frostem…? Timothy Dalton kończy nabity na wieżę kościoła w miniaturowej wiosce? Przezabawne.
Zapada długa cisza.
– Błagam cię. Najdłuższe zdanie, jakie z siebie wyrzuciłeś tym warkliwym szeptem w stylu Budżetowego Batmana, jest o śladach hamowania, a ty oczekujesz, że nie będę się śmiać?
– Nie należy do najbardziej rozmownych – woła z ciemności inny głos.
Ciąg dalszy w wersji pełnej