Legenda o popiołach i wrzasku - ebook
Legenda o popiołach i wrzasku - ebook
Długo zapowiadana i wyczekiwana – nowa, zupełnie inna książka Anny Bartłomiejczyk i Marty Gajewskiej rozpoczynająca niezwykłą sagę fantasy! Wyobraźcie sobie połączenie „Gry o tron” i trylogii „Grisza”. To wartka i przejmująca opowieść o wojnie i odkrywaniu siebie, która rozpali was do czerwoności!
Antoinette żyje na północy, w królestwie Tesaryth. Jest pokojową pracującą w królewskim pałacu. Niespodziewanie otrzymuje stanowisko książęcej ochmistrzyni, co oznacza, że będzie zarządzać służbą tajemniczego księcia Fiyonna Corvusa. To on powoli odkryje drzemiący w niej magiczny talent, który odziedziczyła po swoich potężnych przodkiniach. Okaże się, że przeszłość Antoinette, a zarazem historia jej rodziny, wygląda zupełnie inaczej, niż jej się do tej pory wydawało.
Na południu Rosemary i Raina, księżniczki Zjednoczonego Królestwa Elendoru, stają przed wielkim wyzwaniem. Ktoś dokonuje zamachu stanu i odbiera należny im tron. Oszołomione zdradą siostry uciekają w głąb kontynentu. Zmuszone są zebrać wielu sojuszników, żeby odzyskać swój ukochany dom. Nie spodziewają się, że w międzyczasie odkryją podziemny świat, który wprawi w drganie wojenne bębny, a nad ich przeznaczeniem zawiśnie wizja nadciągającej zagłady.
Czy Antoinette przetrwa próbę i stanie się tą, na którą czekano od lat? Czy siostrzana miłość Rosemary i Rainy jest w stanie przezwyciężyć to, co nieuniknione?
„Legenda o popiołach i wrzasku” to emocjonalny rollercoaster i wstęp do fantastycznej serii, która zawładnie sercami czytelników!
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67324-38-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ze snu wybudziło go drżenie. Z każdą chwilą energia przybierała na sile i wgłębiała się w zakamarki umysłu Grattzo.
Czuł, że nie może jej zignorować, dlatego otworzył oczy. Uniósł głowę, by odnaleźć źródło mocy. Magię wyczuwał instynktownie. Wiedział, że należało za nią podążać niezależnie od okoliczności.
– Co się dzieje? – Anamita również wyczuła zmianę w otoczeniu.
Ich spojrzenia powędrowały w kierunku kostura. Kamień na jego szczycie pulsował światłem, zwiastując obecność nowego smoczego jeźdźca. Grattzo zmrużył oczy pod wpływem oślepiającego blasku. Wstał z łóżka i złapał za kostur, mając nadzieję, że dzięki temu zrozumie, co Los chce mu przekazać. Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi.
– Nie wiem, moja droga – odrzekł.
Instynkt podpowiadał mu, że powinien pozostać czujny. Gdy spojrzał ponownie w głąb kamienia, dostrzegł zamknięte w nim iskierki magii. Zanim zdążył choćby mrugnąć, moc przybrała na sile, a cały pokój utonął w oślepiającym blasku. Anamita zasłoniła oczy, on jednak widział wszystko.
Na każdej ścianie sypialni tańczyły miraże Losu, który ukazywał przed nimi obraz: rozległe pola, a w oddali pałac skąpany w słońcu. Potem szarość i mrok zaczęły powoli spowijać błękitne niebo, aż w końcu spadł deszcz popiołów.
Nie był pewien, czy wszystko to, co zostało mu pokazane, powinien zinterpretować dosłownie. Magia bywała kapryśna: potrafiła zaćmić nawet najwybitniejszy umysł, dając wskazówki sprowadzające dusze na błędną drogę. Nieważne, jak bardzo starał się zrozumieć otaczającą go moc, i tak czuł czasami, że potęga Losu go przerasta.
– Nie wiem – powtórzył, gdy zobaczył w oczach swojej żony niepewność i strach. – Coś się zbliża i wydaje mi się, że powinniśmy się na to przygotować.Rozdział 1
ANTOINETTE
Korytarz prowadzący do gabinetu królewskiej ochmistrzyni ział pustką. Kroki Antoinette odbijały się donośnym echem, zwiastując jej przybycie. Drzwi, które mijała, niczym się od siebie nie różniły, jednakże dobrze pamiętała, przed którymi powinna się zatrzymać. W ciągu całej swojej służby gabinet ochmistrzyni odwiedziła kilkukrotnie. Kiedy była dzieckiem, kilka razy została ukarana: odesłano ją do maleńkiego pokoju bez kominka, w dodatku z twardym łóżkiem, lub zakazano zjedzenia obiadu. Tylko raz otrzymała reprymendę przy innych. Do dziś pamięta piekący ból policzka, w który uderzyła ją ochmistrzyni. Wtedy wydawało jej się, że nie zrobiła nic złego. Chciała po prostu popatrzeć na lekcję tańca młodych arcyksiążąt. Upokorzona spędziła resztę dnia zamknięta w pokoju, płacząc w poduszkę. Dopiero wieczorem dopuszczono do niej matkę, która przyniosła ze sobą zimny okład. Przykładała go delikatnie do policzka córki, by choć odrobinę zmniejszyć opuchliznę.
– Następnym razem nie możesz dać się złapać, Nettie – powiedziała wtedy jej mama i trąciła ją żartobliwie w nos. Doskonale wiedziała, że jej córka, mimo zakazu i kar, nie zrezygnuje z tych małych odstępstw od obowiązków: patrzenia na tancerzy w błyszczących strojach czy zrywania jabłek w ogrodzie, gdy nikogo nie będzie w okolicy.
Ale to wszystko działo się tak dawno temu. Jeszcze przed wojną.
Gdy Antoinette zatrzymała się przed drzwiami gabinetu, rękawem wytarła pot, który pojawił się na jej czole. Uniosła drżącą dłoń i zapukała. Po chwili usłyszała zaproszenie do środka.
Pani Oesterberg kierowała pałacową służbą, odkąd Antoinette sięgała pamięcią. Ochmistrzyni wymagała dokładności i zdyscyplinowania, a jednym spojrzeniem potrafiła przywołać kogoś do porządku. Jasne włosy poprzetykane siwizną upinała w ciasny kok, przez co jej podłużna twarz nabierała ostrości, a nos zdawał się dłuższy. Zazwyczaj można było zastać ją przeglądającą księgi rachunkowe lub zapisującą coś w jednym z wielu skórzanych notesów. Kobieta unosiła znad nich wzrok, gdy ktoś pojawiał się w gabinecie, i machnięciem ręki kazała zamknąć za sobą drzwi. Potrafiła z kamienną twarzą omawiać wszystkie wykroczenia lub błędy, które popełniło się w ciągu ostatniego tygodnia.
Tym razem było inaczej. Nie było rachunków ani pełnego pogardy spojrzenia.
– Chciała mnie pani widzieć? – zapytała cicho Antoinette, zaplatając ręce przed sobą.
Pani Oesterberg spojrzała na zegar wiszący na ścianie.
– Już po obiedzie? – zagadnęła, nie zważając na zadane pytanie. – Mamy sporo do omówienia. – Usiadła przy biurku i zaczęła na nim wszystko porządkować.
Antoinette nawet nie próbowała odpowiedzieć. Nie miała pojęcia, dlaczego została wezwana. Czy ktoś się na nią poskarżył? Czy zaraz się dowie, że nie ma dla niej już miejsca w pałacu i będzie go musiała czym prędzej opuścić? Słyszała już o takich sytuacjach. W ciągu ostatnich kilku lat służba zmniejszyła się diametralnie. Korony nie było stać na utrzymanie tak wielu osób. Antoinette spuściła wzrok i czekała. Nie wypadało, by patrzyła prosto na ręce ochmistrzyni.
– Dobrze więc – rzekła w końcu ochmistrzyni i oparła dłonie o blat. – Na polecenie Korony muszę wybrać kogoś spośród służby, kto zajmie się sprawami księcia.
Antoinette zacisnęła mocniej ręce.
– Zdecydowałam się powierzyć tobie to stanowisko. Wziąwszy pod uwagę twoją długoletnią pracę oraz pochwały, które ostatnio zebrałaś, wydajesz się odpowiednio przygotowana do nowych zadań – kontynuowała pani Oesterberg. – Miło jest usłyszeć, że służba w Gnieździe jest na tyle kompetentna, iż przyjeżdżający tu goście nie muszą zabierać ze sobą własnych pokojowych. – Pokiwała z zadowoleniem głową, tak że Antoinette nie była pewna, czy komplementowała ją, czy samą siebie. – Prawdopodobnie wiesz, że prowadzi on dość specyficzny styl życia i dystansuje się od Korony, dlatego trudno jest z nim niekiedy współpracować. Stąd też propozycja, by królewski brat miał swoją własną ochmistrzynię. Może to sprawi, że nie będę zmuszona regularnie zmieniać mu służby.
Królewski brat.
Tytuł tak poniżający, że pani Oesterberg wypowiedziała go niemal z obrzydzeniem. Nie była jedną z tych osób, które mimo decyzji króla tytułowały go arcyksięciem.
Od koronacji, która odbyła się pięć lat temu, na każdym kroku rozbrzmiewała dyskusja dotycząca sukcesji. Szczególnie pałacowa służba chętnie dzieliła się coraz to nowymi plotkami. Trudno powiedzieć, jakie stanowisko w tej dyskusji przeważało. Z perspektywy Antoinette wyglądało na to, że tesarycki dwór był mocno podzielony: część popierała młodego króla i jego pochodzącą zza północnej granicy małżonkę, z kolei druga część opowiadała się za tym, by koronę dziedziczył młodszy o kilka lat brat króla – ten, którego Los obdarzył magicznym talentem, tak jak jego matkę, poprzednią królową.
Ten, któremu Antoinette miała teraz służyć.
Jeszcze kilka lat temu, gdy sytuacja w rodzinie królewskiej była bardziej napięta, zadawała sobie pytanie, którego z braci by poparła: starszego czy obdarzonego magią. Konflikt by nie zaistniał, gdyby wszystko potoczyło się zgodnie z tradycją. To najstarsze dziecko królewskiej pary zawsze było obdarzane mocą i nigdy dotąd nie zdarzył się wyjątek. Aż do dnia, w którym narodził się Valiant Corvus, pierworodny syn, pozbawiony magicznego talentu. Antoinette nie raz słyszała rozmowy, w których wyrażano obawę, że magia Corvusów zniknęła. Umarła. Okazało się, że Los wybrał drugiego z arcyksiążąt – Fiyonna.
– Kiedy miałabym zacząć? – spytała niepewnie.
– Za tydzień – oświadczyła krótko pani Oesterberg. – Spotkamy się tu jeszcze kilka razy, żeby omówić wszystkie twoje nowe obowiązki. – Antoinette przytaknęła bez słowa i czekała na dalsze polecenia przełożonej. Kobieta uniosła jedynie brwi. – Nie wyglądasz na szczęśliwą – zauważyła.
– To zaszczyt, pani.
Rzeczywiście, jakaś część niej tak uważała. I cieszyła się – po raz kolejny została doceniona. Niewiele ponad rok temu została wyróżniona przez hrabinę Ariete, która regularnie odwiedzała pałac i za każdym razem życzyła sobie, by to właśnie Antoinette pełniła rolę jej pokojowej. Najwyraźniej hrabina darzyła ją sympatią i zaufaniem. Spośród całej służby to właśnie pokojowe znajdowały się najbliżej arystokratów, dlatego też Antoinette starała się utrzymać swoją ciężko wypracowaną pozycję. Jednak gdy tylko hrabina opuszczała Gniazdo, wracała do swoich typowych obowiązków – szycia, odkurzania, prania i prasowania.
Służba u członka rodziny królewskiej była wyróżnieniem zupełnie innego rodzaju.
Nie bez przyczyny służba arcyksięcia regularnie się zmieniała. Co rusz słyszano o awanturach i naganach, które otrzymywały jego pokojowe. I to bynajmniej nie od ochmistrzyni. Nie raz widziała mężczyzn i kobiety wychodzących z jego pokoi z drżącymi rękoma. Wszyscy wiedzieli, że arcyksiążę… nie zachowuje się odpowiednio. Był nieobliczalny. Nie bez przyczyny został pozbawiony swojego oficjalnego tytułu. Antoinette zaczęła się przez to zastanawiać, czy służba u takiego człowieka jest rzeczywiście honorem.
– Możesz być z siebie zadowolona. Zapracowałaś na to – odezwała się ochmistrzyni.
– Dziękuję, pani.
– Jeszcze jedno, zanim wyjdziesz. Chcę to zaznaczyć już teraz… – Głos pani Oesterberg stał się poważniejszy. – Gdyby cokolwiek w związku z księciem cię… – przerwała, a po chwili kontynuowała pewnym głosem – zaniepokoiło, masz obowiązek mnie o tym poinformować. Koronie zależy na tym, by…
…go kontrolować, dokończyła Antoinette w myślach.
– Rozumiem – odpowiedziała zamiast tego.
Nie dała po sobie poznać, jakie myśli przychodziły jej właśnie do głowy. Chciała pokazać, że nowe obowiązki traktuje z powagą, jednak wiedziała już, że nie będzie zwykłą młodszą ochmistrzynią. Przede wszystkim miała donosić o każdym „niepokojącym” ruchu jedynego człowieka, który mógłby zagrozić Koronie.Rozdział 2
RAINA
Nie wiedziała o wyjeździe ojca aż do momentu, w którym w pałacu zapanował chaos.
Służba biegała między korytarzami, sekretarze roznosili wieści między swoimi zwierzchnikami, szlachcianki i damy dworu plotkowały, stajenni przygotowywali konie oraz powozy, nawet strażnicy zbierali się w kwaterach głównych, by przyjąć nowe rozkazy. W ciągu kilku godzin każdy mieszkaniec Glandiru wiedział tyle, ile powinien, w zależności od sprawowanej funkcji.
Nikt – poza następczynią tronu – nie został w tej sytuacji pominięty. Król Ronan nie uważał za stosowne, by informować najstarszą córkę o pewnych sprawach. Ukrywał wiele sekretów, zwłaszcza tych dotyczących drażliwych tematów, a polowanie na czarownice zdecydowanie do takich należało.
Nie pierwszy raz czuła się pominięta. Nie wiedziała, dlaczego to robił. Nie rozumiała też wielu jego decyzji ani obłudy, a lęk, który przed nim odczuwała, nie pozwalał jej o cokolwiek dopytywać. Kiedyś nawet próbowała, jednak konfrontacje kończyły się jego pełnym dezaprobaty spojrzeniem, mówiącym: „nie jesteś godna, by pytać o takie sprawy”.
Tym razem nie miała zamiaru pytać. Z uniesioną głową przemierzała korytarze w towarzystwie swoich przyzwoitek. Mijane przez nią damy kłaniały się w jej mniemaniu odrobinę zbyt niedbale. Nie czuły do niej szacunku, bo wiedziały, że nie jest tu najważniejsza, a pałacowe plotki utwierdzały je w tym, że jeszcze przez długi czas tak zostanie. Nieważne, jak bardzo się starała, nie mogła zmienić tego, jak postrzegali ją inni.
– Jeszcze nie – mówiła cichutko pod nosem, tak żeby nikt poza nią samą nie mógł tego usłyszeć.
Szła i szła, pozornie niekończącymi się korytarzami, mijając kolejne pomieszczenia, a im bliżej znajdowała się skrzydła królewskiego, tym częściej napotykała na swojej drodze pędzących w pośpiechu ludzi.
W gabinecie ojca było głośno jak na targu w dzień handlowy. Na lewo od wejścia dwóch sekretarzy pakowało do dużych teczek dokumenty oraz dekrety i układało je w równe stosy w ciężkim kufrze. Po przeciwnej stronie młode dziewczyny uwijały się jak w ukropie, by posegregować pocztę piętrzącą się w stosach. Ojciec, zbyt zajęty swoimi małymi wojenkami i intrygami, znowu ignorował wiadomości przychodzące od lordów z czterech stron kontynentu.
Może ten wyjazd wyjdzie wszystkim na dobre, przynajmniej będę mogła się tym zająć, pomyślała Raina, zatrzymując się w progu.
W pierwszej chwili ojciec jej nie zauważył, pogrążony w rozmowie ze swoim bratem Gertrandem. Może celowo udawał, że jej nie widzi. Czekała więc, aż jego niebieskie oczy spoczną wreszcie na jej twarzy.
Gdy w końcu się to stało, skłoniła się bardzo nisko, niemal w pas. Następnie zgodnie ze zwyczajem przemierzyła pokój i, ponownie pochylając głowę, ucałowała pierścień na serdecznym palcu królewskiej ręki wyciągniętej w jej kierunku. Dopiero teraz mogła się odezwać.
– Ojcze, dotarły do mnie wieści o twoim wyjeździe. Czy stało się coś niedobrego?
Król machnął ręką na swojego brata, dając mu tym samym znak, że rozmowa z namiestnikiem się skończyła. Ten w odpowiedzi delikatnie skłonił głowę i, patrząc przenikliwie na profil Rainy, wycofał się z pomieszczenia. Długo czuła na sobie jego wzrok, ale nie dała się sprowokować. Chciała odpowiedzi od ojca, a nie kolejnej awantury z wujem.
– Pod moją nieobecność przejmujesz większość obowiązków. – Słowa ojca uderzyły w nią niczym podmuch lodowatego wiatru w trakcie sztormu. Były ostre, pełne powagi, niemal karcące.
W pierwszej chwili Raina pomyślała, że jest za coś ganiona, jednak gdy dotarł do niej sens słów ojca, wzdrygnęła się odruchowo. Nie odpowiedziała, patrzyła tylko na niego, z rękoma splecionymi przed sobą, nie mogąc powstrzymać szoku malującego się na jej twarzy.
– Zajmiesz się odpowiadaniem na listy w moim imieniu, wyraźnie zaznaczając to w każdej wiadomości. W sprawach pałacowych wszystko pozostaje bez zmian. Jeśli wyprawa się przedłuży, udzielisz najbliższej audiencji. Dwór jest do twojej dyspozycji. – Przeszedł kilka kroków i wyciągnął rękę w kierunku swojego sekretarza. Ten, jak na zawołanie, wydobył ze stosu trzymanych przez siebie papierów duży arkusz zapisany drobnym pismem i wsunął go w dłoń króla. – Lista spraw do załatwienia podczas mojej nieobecności. – Raina posłusznie odebrała dokument, nie podnosząc wzroku. – Możesz odejść.
Nie pozwolił jej na żadne pytanie, które mogłoby rozwiać jej wątpliwości.
– Wasza wysokość. – Ponownie się skłoniła i spojrzała na sekretarza, by doszukać się jakichś emocji na jego twarzy. Nic. Zupełnie jakby ta sytuacja była czymś codziennym i zwyczajnym. Wycofała się więc z gabinetu i dopiero za drzwiami przejrzała otrzymany od ojca dokument.
Wydawało się, że nie miał końca. Musiała zająć się sprawami mniej istotnymi, takimi jak spotkania z ochmistrzyniami, które i tak dotąd były jej obowiązkami, oraz naprawdę ważnymi, czyli wspomnianą przez ojca audiencją i spotkaniem Wielkiej Rady, które miało się odbyć za cztery dni.
Zrozumiała, że ojciec nie miał zamiaru wracać do stolicy zbyt szybko. Gdyby tak było, przesunąłby spotkanie, jednak z jakiegoś powodu założył, że nie jest to konieczne. A może uznał, że jest gotowa? Trudno było jej się oswoić z tą myślą, mimo to trzymała się tej nadziei jak tonący brzytwy i z mętlikiem w głowie opuściła królewskie korytarze.
Przeszła przez korytarz pokryty wypolerowanym marmurem, zeszła po schodach aż na parter, skąd ruszyła prosto do kwater straży. Przyzwoitki doskonale wiedziały, kogo mają szukać, więc zanim jeszcze Raina stanęła przed drzwiami, jedna z nich weszła do środka. Po chwili w progu stanął Bash, kapitan jej osobistej straży, i ukłonił się elegancko. Jak zwykle odeszli na bok, nie zamieniając ze sobą ani słowa aż do momentu, w którym znaleźli się dostatecznie daleko, by nikt nie mógł podsłuchać ich rozmowy.
– Dokąd on jedzie? – zapytała Raina tak cicho, by tylko stojący pół metra od niej Sebastian mógł ją usłyszeć.
– Do Argadoru. Rozpoczynają polowanie.
– Zostawił mi całą listę tematów do załatwienia…
– Tym razem sprawa jest poważna. Elis Bancroft jest w dużym niebezpieczeństwie. Zagroził, że jeśli Korona nie zainterweniuje, to spali całe zboże i zrówna lasy z ziemią. Nie dziwię się, że wreszcie zdecydował się na taki krok.
– Dlaczego akurat teraz? – Przeszli kilka kroków w kierunku muru usytuowanego tuż za kwaterą straży, gdzie mogli znaleźć odrobinę prywatności.
– Ewan ostrzegał Elisa przed ultimatum już kilkakrotnie, padały różne żądania, ale dopiero teraz dotarły do króla wieści od gońców, że Bancroftowie naprawdę są gotowi zaszkodzić Koronie.
Gdy ściany budynków ukryły Rainę i Basha przed wścibskim wzrokiem przypadkowych mieszkańców twierdzy, pozwolili sobie zmniejszyć dystans i spojrzeć na siebie.
Bash miał jasną twarz, idealnie uczesane blond włosy i elegancki strój, który wkładał na terenie pałacu. Od kiedy został kapitanem straży książęcej, prezentował się znacznie lepiej. Sprzyjały mu nie tak częste nocne zmiany oraz szacunek, którym obdarzali go podwładni. Był pewny siebie, skoncentrowany i zmotywowany do służby. Szanował zaszczyt, który go spotkał.
– Mam prowadzić audiencję i spotkać się z radą – wyznała konspiracyjnym szeptem, nachylając się w jego stronę.
Bash wytrzeszczył oczy i rozejrzał się dookoła, po czym złapał ją za przedramię i poprowadził głębiej za budynek.
– Więc wyjeżdża na dłużej? – dopytał, jakby nie wierzył jej słowom.
– Sam zobacz. – Bash prześledził wzrokiem kartkę ze spisem obowiązków, którą wręczyła mu Raina. – Coś cię zastanawia – zauważyła, gdy skrzywił się na widok ostatnich linijek tekstu.
– Droga do Argadoru zajmie mu dwa dni, może trzy, zależy, jakie tempo narzuci konwój. Królewski trakt doprowadzi ich pod Terridon w półtora dnia, jeśli odłączą się od zaopatrzenia. Mógł odłożyć spotkanie z radą na kolejny tydzień, do tego czasu na pewno by wrócił. Co w takim razie planuje, skoro uznał, że zamiast przełożyć spotkanie i samemu w nim uczestniczyć, woli powierzyć je tobie?
– Nie wiem. – Raina wzruszyła ramionami. Była tak samo zaniepokojona, jak Bash. – Miałam nadzieję, że będziesz w stanie mi to wyjaśnić.
– W raportach strażniczych nie ma nic niepokojącego, ludzie szepczą jedynie o czarownicach pustoszących Bór Graniczny…
– Myślisz, że potraktował to poważnie i zabawi w Argadorze na tyle długo, by skończyć z tym szaleństwem? – zapytała z powątpiewaniem w głosie.
Nie chciała wierzyć, że jej ojciec po tylu tygodniach ignorowania lorda Bancrofta nagle uznał tę sprawę za priorytetową. Wyjazd dłuższy niż kilka dni nie był czymś, co król chętnie praktykował. Zazwyczaj poprzestawał na krótkiej wizycie, a potem zostawiał na miejscu swoich ludzi, by zajęli się sprawą.
– Nie wiem – przyznał Bash. – I to mnie martwi.
Raina spojrzała na błękitne niebo, którego nie zasłaniała ani jedna chmura. Było jeszcze wcześnie. Nikt nie był na tyle głupi, by wyruszać w drogę w największy letni upał. Wyprawa rozpocznie się późnym wieczorem, dzięki czemu unikną częstych postojów. Nie będzie to może najbezpieczniejsze rozwiązanie, zwłaszcza dla króla, ale Raina się tym nie przejmowała.
– Widzisz się dziś z matką? – Bash wyrwał ją z zamyślenia.
– Tak. Powinnam już iść – odparła i złapała Sebastiana za rękę, by choć trochę poczuć się lepiej.
Doskonale wiedział, co czuła. Jego silne, żołnierskie palce zacisnęły się na jej dłoni. W ten sposób wyraził wsparcie nie tyle dla księżniczki znajdującej się w trudnej sytuacji, co kobiety, która była mu droga.
Bez słowa rozeszli się w przeciwne strony, by nie dawać pretekstu do plotek i tym samym nie wywołać skandalu. Bash wrócił do kwater straży, aby zarządzić dzisiejszymi wartami, ona zaś skierowała się do pałacu, w którym panował przyjemny chłód.
Glandir był twierdzą z wysokimi sklepieniami, masywnymi schodami i podłogą wyłożoną zimnym marmurem, który chronił mieszkańców przed lejącym się z nieba żarem, ale miał też w sobie coś z pałacu. Klimat niejako wymuszał, by w wielu miejscach zbudować przewiewne krużganki, okalające wewnętrzne dziedzińce. W komnatach nie było okiennic z szybami, a zewsząd zwisały jasne firany. Sypialnia Rainy również była wyjątkowa: tylko kilka kroków dzieliło ją od abażurowych drzwi prowadzących na przestronny balkon, zabudowany z trzech stron, na którym rośliny w donicach i okalające kolumny ozdobne materiały zapewniały jej prywatność. Każdego ranka budził ją szum morza. Kiedy była mała, lubiła wyobrażać sobie, że jest panią oceanu, a fale uderzające o brzeg grają specjalnie dla niej. Dopiero z wiekiem dotarło do niej, że nie posiada takiej władzy, co ogromnie ją zasmuciło i sprawiło, że zwątpiła w siebie. Nie pomagały także słowa powtarzane jej na każdym kroku: „Kiedyś będziesz królową. To wszystko będzie twoje”. Raina potrzebowała wielu lat, żeby zrozumieć, iż były to czyste kłamstwa. Nikt nigdy nie powinien władać oceanem. Woda nie miała panów, nigdy nie pozwoliłaby się okiełznać, choć niektórzy sądzili inaczej.
Uważała siebie za osobę dojrzałą, nawet gdy w starciu z ojcem lub Wielką Radą czuła się mała i za młoda na to wszystko, co działo się w jej życiu. Traktowała swój umysł jak królestwo, w którym miała pełnię władzy. Jednocześnie na zewnątrz budowała swoją pozycję jako Raina Rodaagov – idealna córka, posłuszna następczyni tronu, kobieta znająca swoje miejsce. Nikt nie mógł przejrzeć przez tę maskę, Bash, ojciec, a nawet jej własna matka.
Spotkanie z królową małżonką było niepisaną tradycją. Jej osobista służąca Noora raz w tygodniu zajmowała się układaniem planu dla Rainy, by ta pamiętała o każdym spotkaniu oraz obowiązku, który musiała wypełnić. Jeden dzień w tygodniu zawsze rozpoczynał się spotkaniem z Talią, czyli królową małżonką i jej matką.
Te cotygodniowe spotkania zrodziły się bardziej z potrzeby Rainy – chciała spędzić trochę czasu z kobietą, która dała jej życie. Talia Rodaagov rzadko opuszczała swoje komnaty, a kiedy to robiła, najczęściej przesiadywała w ogrodzie ze swoją służącą Lhaną, godzinami rozprawiając o sprawach nieistotnych, takich jak nowe materiały sprowadzane z Argadoru czy Berendoru, oraz porównując koronki. Czasem zapraszała do siebie pałacowe szwaczki, które cierpliwie zapisywały jej pomysły na nowe projekty sukni i płaszczy, a potem przychodziły pokazać efekty ich pracy. Podczas prezentacji królowa zastanawiała się, komu podarować nowe stroje.
Początkowo Raina nie mogła znieść takiego marnowania czasu. Uważała matkę za osobę skrajnie małostkową, kompletnie nieczułą na otaczający ją świat. Zazdrościła jej beztroski, którą niekiedy, w zależności od poziomu własnej frustracji, postrzegała jako ignorancję. Z czasem sama przyjęła obojętną postawę. Chęć podtrzymywania kontaktu z matką przerodziła się w zwykłą uprzejmość, którą wpajano Rainie od dziecka. Wypadało, by tymi wizytami okazywała szacunek, nawet jeśli niekoniecznie tej kobiecie, to instytucji królowej małżonki, a także instytucji matki.
Komnaty Talii Rodaagov znajdowały się nieopodal tych należących do jej małżonka. Grube ściany z jasnego piaskowca skutecznie tłumiły głosy. Całe królewskie skrzydło rozplanowano tak, by jedno nie przeszkadzało drugiemu, dlatego Raina, idąc do komnat matki, nie spotkała ludzi przygotowujących króla do wyjazdu.
Królowa chętnie korzystała z prywatności. Zasłony szczelnie chroniły przed słońcem i ograniczały gorąc, który panował o tej porze roku. Zapach kwiatów ustawionych w donicach pod oknami dusił Rainę i przywodził na myśl zgniliznę. W komnatach Talii często panowała duszna atmosfera, dodatkowo przyprawiona niezręczną ciszą, co jakiś czas przerywaną tylko cichą wymianą zdań ze służącymi. Raina przywykła do tego, choć nie mogła powiedzieć, by przestało ją to irytować.
– Matko – powitała ją, dygając przy tym z kobiecą gracją, której oczekiwała królowa małżonka.
– Raina, to już dzisiaj? – zapytała Talia, odkładając na stolik notesik. – Jak ten czas leci.
Czyżby? Raina nienawidziła bezczynnie siedzieć. Miała wtedy wrażenie, że czas się zatrzymał, a ona tylko trwa i trwa. Nie lubiła tego poczucia uwięzienia, kiedy nie istniało nic, czym mogłaby zająć ręce. Tymczasem jej matka notorycznie tak funkcjonowała. Jakim cudem może patrzeć na świat w tak odmienny sposób?
– Jak się czujesz? – zagadnęła Raina, siadając na krześle po przeciwnej stronie okrągłego stolika. W tym czasie Lhana odłożyła na bok bibeloty, by zrobić miejsce na podanie chłodnej herbaty.
– W porządku, bardzo dobrze sypiam. A co u ciebie, Raino? – zapytała uprzejmie, poprawiając się na krześle. Na jej szczupłych palcach nie było pierścieni, poza obrączką, za to nadgarstki miała obwieszone cienkimi bransoletkami pasującymi do naszyjnika.
Raina różniła się od matki nie tylko charakterem, ale i wyglądem. To siostra Rainy była dokładnym odbiciem królowej. Miały te same oczy: jasne, podobne do porannego nieba, oraz czarne, gęste włosy. Jednakże Rose miała w sobie życie: jej spojrzenie wyrażało zainteresowanie i ciekawość, Talii zaś – smutek.
– Wiedziałaś, że ojciec dzisiaj wyjeżdża?
– Nie. A dokąd to? – Nawet jeśli zdziwiła ją ta informacja, nie dała po sobie poznać.
– Do Argadoru. Prawdopodobnie żeby pozbyć się plagi czarownic.
– Och. Więc konflikt nadal trwa?
Raina pokiwała głową, nie spuszczając wzroku z matki. W tym czasie Lhana napełniła filiżanki herbatą, która dotąd chłodziła się w cieniu, i podała paniom.
– Mam przejąć jego obowiązki. – Miała nadzieję, że ten temat zainteresuje jej matkę. Ona jednak nic nie powiedziała, tylko sięgnęła po filiżankę. Zapadła niezręczna cisza, przerywana jedynie szumem wiatru i uporczywym tykaniem zegara stojącego na komodzie w kącie komnaty. Raina z całego serca nienawidziła takich chwil. – Mamo – zaczęła w końcu, gdy jej matka skupiła swoją uwagę na bransoletkach. Nie przestała tego robić, słysząc nawet ton głosu Rainy. – Czy ciebie nie męczy ta ciągła niewiedza?
– Niewiedza? Przecież właśnie mi powiedziałaś, że wyjeżdża. – Królowa małżonka podniosła głowę i zmarszczyła brwi.
– Tak, ale gdybym tego nie zrobiła, tobyś nie wiedziała – zauważyła.
– Ach, nie przesadzaj. Prędzej czy później zauważyłabym, że go nie ma.
Jak ona tak mogła? Zauważyłabym, że go nie ma. Zupełnie jakby obecność jej męża w stolicy była dla niej mniej istotna niż wczorajsza pogoda.
– Więc nie masz z tym problemu? – ciągnęła Raina wyraźnie już rozzłoszczona.
– Śpię spokojnie, moja droga. Przejmowanie się małymi wojenkami twojego ojca jest mi kompletnie niepotrzebne.
– Jesteś królową. – Raina z trudem powstrzymywała gniew.
– Królową małżonką.
Powinno ci zależeć. Tak jak mi zależy, mimo że nie jest to moim obowiązkiem. Raina ledwo się powstrzymała przed wykrzyczeniem tych słów matce prosto w twarz. Nie chciała jednak robić awantury, dlatego wzięła kilka głębokich oddechów, zaciskając przy tym mocno zęby.
– Wybacz – powiedziała po chwili. – Niepotrzebnie się uniosłam.
– Nic się nie stało.
Raina nie była pewna, co odpowiedzieć, ale na szczęście uratowało ją pukanie do drzwi. Gdy odwróciła głowę, w progu ujrzała Noorę. Pokojówka skłoniła się i zwróciła do swojej pani.
– Wasza książęca mość, przyjechał książę Tristan.
– Już? Miał przyjechać… – przerwała, zaskoczona tą informacją. Wiedziała, że jej narzeczony miał przybyć do stolicy, jednak zapowiedział w ostatnim liście, że dotrze dopiero za kilka dni.
– Idź – powiedziała Talia. – Pozdrów go ode mnie.
Raina nie potrzebowała większej zachęty. Zostawiła matkę w tej duchocie z niedopitą herbatą i tykającym zegarem w tle. Szła coraz szybciej, a Noora i Louise podążały za nią, zostawiając po sobie echo obcasów stukających o podłogę.
Zastanawiała się, co sprawiło, że Tristan przyjechał wcześniej. Czy coś się stało? Zadawała sobie to pytanie przez całą drogę, aż w końcu stanęła na szczycie schodów, skąd dostrzegła wśród nowo przybyłych jasne włosy swojego narzeczonego. Zupełnie jakby wyczuł jej obecność, uniósł głowę, a ich spojrzenia się spotkały.
Był bardzo przystojny, wysoki, z ładnie zarysowaną szczęką, którą Raina wspominała w chwilach wzmożonej tęsknoty, gdy leżała samotnie w łóżku. Przesunęła spojrzeniem po włosach, o których przeczesywaniu marzyła, gdy wypełniała dokumenty; dłoniach, które niemal czuła na skórze, gdy jej własne dotykały kolejnych listów.
A teraz wystarczyło tylko zejść po schodach, by znowu był jej.
Z jego twarzy wyczytała, że czuje dokładnie to samo co ona. Od ich ostatniego spotkania minęły długie cztery tygodnie, choć Rainie wydawało się, że to wieczność. Kiedy wyjeżdżał ze stolicy i wracał do domu – do odległego, skalistego Manstaru – od razu zaczynała za nim tęsknić. Za każdym razem obserwowała, jak jego sylwetka powoli się zmniejsza, a potem znika w krętych uliczkach Kantalaru, miasta okalającego Glandir z trzech stron.
Jak zwykle musiała się mocno pilnować, by przy wszystkich nie wpaść mu impulsywnie w ramiona. Było to niestosowne, mimo że byli narzeczeństwem już od ponad dwóch lat. W holu znajdowało się zbyt wiele osób. Służący odbierali okrycia od przybyszów, strażnicy Tristana nie odstępowali swojego pana na krok, a Raina tuż za plecami miała Noorę i Louise. Na czułości musiała poczekać, aż zostaną sami.
– Tristan – przywitała go, zatrzymując się w odległości dwóch kroków od niego.
– Witaj, kochana – odparł, a na jego ustach zakwitł uśmiech. Ujął jej dłoń i kłaniając się, pocałował jej wierzch. Po ramionach Rainy przebiegł przyjemny dreszcz.
– Spodziewałam się ciebie dopiero za kilka dni… – Nie mogła opanować uśmiechu na twarzy.
– Zostawiliśmy konwój odrobinę w tyle, bo chciałem spędzić więcej czasu w Glandirze. Mam nadzieję, że to nie będzie problem? – zapytał, choć prawdopodobnie znał odpowiedź. Uśmiechał się przy tym tak uroczo i zalotnie, że nawet służące odwróciły wzrok.
Miał w sobie ten niesamowity, magnetyczny urok. Był znany ze zniewalającego spojrzenia oraz niesamowitej pewności siebie. Książę, dziedzic Manstaru, jedna z najlepszych partii w całym Zjednoczonym Królestwie Elendoru.
Raina często dostrzegała zazdrość innych kobiet, począwszy od służących, które pragnęły lepszego życia, a kończąc na młodych damach, mieszkających w Glandirze tylko dlatego, że ich rodziny miały nadzieję na podniesienie statusu rodu poprzez aranżowane małżeństwo.
Ledwie Tristan przekraczał próg pałacu, a wszystkie oczy skupiały się na nim, co czasami wprowadzało Rainę w dziwne przygnębienie. Pod względem hierarchii była ważniejsza od niego, ponad nią stał tylko jej ojciec, dlatego też ciężko było jej przełknąć tę gorzką myśl, że przy Tristanie przestaje być ważna.
Próbowała porozmawiać o tym z matką, dowiedzieć się, jak ona to zniosła, kiedy po urodzeniu dzieci jej pozycja znacząco spadła. Królowa małżonka jednak nie przejmowała się takimi, jej zdaniem, błahymi sprawami. Póki miała dach nad głową i wygody, do których przywykła, uważała się za szczęściarę. Przez to Raina miała wrażenie, że niepotrzebnie się nad tym zastanawiała. Z drugiej strony jakaś część niej przepełniona była dumą na myśl, że zazdroszczono jej takiego narzeczonego. Mimo wewnętrznego kryzysu było to coś, czym tymczasowo mogła się zadowolić.
– W żadnym wypadku – odparła. – Twoja obecność nigdy nie stanowi problemu. Glandir zawsze będzie twoim domem.