- promocja
Legenda ognistej góry - ebook
Legenda ognistej góry - ebook
Emocjonujący finał urzekającej opowieści osadzonej w malowniczych nowozelandzkich stronach!
Opotiki, Wyspa Północna, 1880. Aroha wychowuje się w sierocińcu prowadzonym przez swoją matkę, Lindę. Szczęśliwe dzieciństwo kończy się pewnego wrześniowego dnia, gdy dziewczynka trafia w sam środek największej katastrofy kolejowej w dziejach Nowej Zelandii. Matiu, najlepszy przyjaciel Arohy, kona w jej ramionach.
Linda wysyła córkę do Rata Station, by dziewczyna na nowo odnalazła szczęście. Tam Aroha rozpoczyna dorosłe życie u boku przystojnego Robina i March, swojej żywiołowej kuzynki. Życie w tych burzliwych czasach odmieni losy i serca wszystkich.
Zwieńczenie porywającej trylogii „Saga ognistych kwiatów”. Barwna opowieść o industrializacji Nowej Zelandii przenosząca do czasów, gdy turyści dopiero zaczynali odkrywać uroki wyspy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66512-37-5 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
He Karipiripi, ke kaeaea.
Turu taku manu,
hoka taku manu,
Ki tua te haha-wai.
Koia Atutahi, koia Rehua,
Whakahoro tau tara,
Ke te Kapua, Koia E!
Leć daleko, mój latawcu!
Tańcz w przestworzach bez wytchnienia.
Wznoś się coraz wyżej, wspaniały ptaku.
Ponad chmury, kraj i morskie fale.
Leć do gwiazd, miń Caropus¹, Antares twym celem.
Rzuć się w chmury jak wojownik w wir bitewny.
Leć!
Turu Manu – pieśń, którą śpiewają Maorysi,
wysyłając latawce do bogów (swobodny przekład)Rozdział 1
– Trochę się boję… – wyznał Matiu.
Wysoki, szczupły Maorys miał na sobie nowe, brązowe ubranie, które niezbyt dobrze na nim leżało. Ciemne włosy obciął krótko i zaczesał do tyłu. Linda Lange, jego przybrana matka, zakładała nawet, że używał pomady, aby je wygładzić. Może dlatego, że naturalnie kręcące się włosy u Maorysa czystej krwi należały do rzadkości – u Matiu zapewne było to dziedzictwo po ojcu Angliku.
– Nonsens, Matiu, jedziesz przecież do swojej rodziny! – oświadczyła już trochę zniecierpliwiona Aroha.
Córka Lindy chyba nie po raz pierwszy słuchała tych obaw i wątpliwości Matiu. Młody mężczyzna był jej bardzo bliski – Linda przypuszczała nawet, że oboje byli w sobie zakochani. I z pewnością Matiu wyznał dziewczynie, jak bardzo się boi, podczas gdy Lindzie i jej mężowi Franzowi opowiadał tylko o radości z nawiązania kontaktu ze swoją rodziną.
– No tak. Ale przecież nigdy ich nie spotkałem… Nawet dobrze nie znam maoryskiego…
Matiu niepewnie przestępował z nogi na nogę, wypatrując pociągu. Linda także niecierpliwie czekała na jego przyjazd. Na peronie dworca miasteczka Otaki było wietrznie i zimno. Linda chciała jak najszybciej wyruszyć w drogę powrotną do starego marae, gdzie mieszkała z Franzem i około setką maoryskich dzieci. Langowie od czternastu lat prowadzili szkołę z internatem dla maoryskich sierot, dawniej dom dziecka. Uczniowie dobrowolnie decydowali się na pobyt albo przysyłały ich rodziny. Pierwsi wychowankowie Lindy i Franza już dorośli i wrócili do swoich szczepów albo znaleźli pracę w okolicznych farmach i przedsiębiorstwach. Linda cieszyła się teraz na spotkanie z niektórymi z nich. Po drodze musiała zrobić zakupy, a trójka z jej podopiecznych pracowała w sklepach w Otaki. Ale najpierw należało uspokoić Matiu.
– Matiu, ty znakomicie mówisz po maorysku – zapewniła chłopaka. – A gdyby jednak okazało się inaczej, twój szczep zdobędzie się na niesłychaną wprost cierpliwość i szybko to zmieni. Czytałeś przecież listy. Twoi ludzie cieszą się, że nawiązałeś z nimi kontakt. Masz w twoim iwi krewniaków – i już wiesz, że wszystkich należy traktować jak jedną wielką rodzinę. Nie uciekniesz przed tymi matkami i babciami, ojcami, braćmi i dziadkami. – Linda się uśmiechnęła.
Matiu rzeczywiście należał do nielicznych przybranych dzieci Langów, które pierwsze lata swojego życia nie spędziły w maoryskiej wsi. Trafił do sierocińca jako trzylatek przywieziony z Patea – miasta położonego na południu regionu Taranaki. Przywiózł go pewien kapitan z oddziału military settlers, którego Linda znała z czasów swojego pobytu tam właśnie – i opowiedział jej smutną historię dziecka.
– Jeden z naszych osadników spłodził chłopca z Maoryską pochodzącą z jednej ze zdobytych przez nas wsi. Żył z nią od dłuższego czasu – oświadczył kapitan. – Nie mogliśmy ustalić, czy ona przyszła z nim dobrowolnie, czy też została zmuszona. Nie mówiła ani słowa po angielsku. Potem jednak zmarła, być może od gorączki, a może z powodu złamanego serca… Zresztą, kto wie? Mężczyzna z początku zatrzymał dziecko, a gdy znalazł sobie białą kobietę z Patea, ona zajęła się dzieckiem. Kiedy jednak zaszła w ciążę, chłopak musiał zniknąć.
Kapitan Langdon sprawiał wrażenie nieco zakłopotanego, jak gdyby wstydził się swego współczucia wobec dziecka.
– Pomyślałem wtedy, że wezmę małego i przywiozę do pani – wyjaśnił. – W tamtej okolicy nie ma już maoryskich szczepów, a więc dzieciak nie ma do kogo wracać.
Linda i Franz oczywiście przyjęli dziecko, a Linda wykorzystała też okazję, aby dowiedzieć się od kapitana Langdona, co się wydarzyło po jej wyjeździe w osiedlu, w którym mieszkała do narodzin Arohy ze swoim pierwszym mężem. W okolicy zapanował pokój. Ci osadnicy, którzy jako żołnierze uczestniczyli w wojnach o Taranaki, uprawiali tam ziemię i potem nie dochodziło już do żadnych incydentów.
Matiu jednak nie dorastał jako pakeha, jak Maorysi nazywali białych osadników. W sierocińcu dzieci uczyły się wprawdzie angielskiego, ale używano tam również języka maoryskiego, dzięki czemu zarówno Matiu, jak i Aroha opanowali język tubylców. Kapłance Omaka Te Pura, która ostatnie lata swojego życia spędziła w sierocińcu Lindy i Franza, udało się ustalić, do jakiego szczepu należał chłopiec. Tkane koce i części odzieży, w które kapitan Langdon zawinął dziecko, a które należały do jego matki, świadczyły o tym, że kobieta pochodziła ze szczepu Ngati Kahungunu.
W czasie wojny słuch o nich zaginął, gdy zostali wypędzeni ze swoich ziem, podobnie jak wiele innych szczepów na Wyspie Północnej. Ale przed kilkoma tygodniami Franz dowiedział się, że Ngati Kahungunu znów osiedlili się na terenach należących do nich pierwotnie, czyli w regionie Wairarapa. Misjonarz zachęcił chłopca, którego dręczyła sprawa jego pochodzenia – maoryskie dzieci często mu z tego powodu dokuczały – aby nawiązał kontakt ze szczepem. Matiu napisał więc list do wodza, co trwało kilka dni, bo wraz z Arohą długo dyskutowali nad każdym zdaniem. Wkrótce otrzymał nieoczekiwanie bardzo serdeczną odpowiedź. Matiu dowiedział się, że jego matka nazywała się Mahuika i że jej rodzina bardzo boleśnie odczuła jej brak. Kobieta rzeczywiście została uprowadzona przez Anglików – wraz z innymi młodymi mężczyznami i kobietami szczepu. O większości z nich Ngati Kahungunu nigdy już nie usłyszeli. Szczep zaprosił Matiu, aby odwiedził swoją rodzinę, i dziś właśnie jego marzenie miało się spełnić. Odważna Aroha twierdziła, że nie widzi tu podstaw do żadnych obaw.
– W każdym razie na pewno cię zrozumieją! – dodała teraz w nawiązaniu do słów swojej matki. – I to będzie bardzo ekscytujące! Prawdziwa przygoda! Ja jeszcze nigdy nie byłam w żadnym marae! Tylko w tym koło Rata Station, a to się nie liczy.
Aroha tak długo przekonywała matkę i ojczyma, aż pozwolili jej towarzyszyć przyjacielowi w podróży do jego maoryskiej rodziny. Zwłaszcza Franz był temu niechętny. Dziewczyna miała przecież dopiero czternaście lat – i jego zdaniem była za młoda, by podróżować bez opieki dorosłych, a już tym bardziej w towarzystwie młodego mężczyzny, w którym najwyraźniej się kochała! Jednak w maoryskich wsiach zwyczaje były nieco swobodniejsze. Młodzi ludzie dość wcześnie mieli za sobą pierwsze doświadczenia seksualne, co przerażało Franza Langego, surowo wychowywanego staroluteranina, a od prawie dwudziestu lat wielebnego Kościoła anglikańskiego. Linda nie żywiła aż takich obaw. Zarówno Aroha, jak i Matiu byli rozsądnymi, mądrymi młodymi ludźmi i dorastali zgodnie z wartościami i zasadami moralności pakeha. Z pewnością nie zapomną o nich podczas kilku nocy we wspólnym domu noclegowym Ngati Kahungunu.
I w końcu do podjęcia decyzji przyczyniło się ukończenie szkoły średniej przez Arohę – z doskonałymi wynikami. Dziewczyna nalegała, aby pozwolono jej jechać do Wellingtonu na egzamin razem z Matiu. Wprawdzie termin jej egzaminu przypadał dopiero za dwa lata, ale Aroha była bardzo zdolna – i marzyła o tym, aby rozpocząć naukę w college’u jednocześnie z Matiu. I rzeczywiście znakomicie zdała egzaminy, a Matiu także znalazł się wśród dziesięciu najlepszych absolwentów swojego rocznika. Zdaniem Arohy obojgu należała się nagroda, a Lindzie udało się przekonać męża, aby zgodził się na wspólną podróż „dzieci”.
– Ale takie marae jak przy Rata Station chyba naprawdę się nie liczy? – dopytywała Linda strofującym tonem.
Na Rata Station, należącej do rodziny Lindy farmie owczej na Wyspie Południowej, dorastała wraz ze swoimi przyrodnimi siostrami – Carol i Marą. Wszystkie miały przeważnie dobre stosunki ze szczepem Ngai Tahu. Zanim jednak Aroha zdążyła odpowiedzieć, rozległ się przenikliwy gwizd lokomotywy, który oznajmił wjazd pociągu na stację. Linda raz jeszcze objęła córkę, a potem przytuliła Matiu, kiedy lokomotywa, sapiąc głośno, wjechała na peron.
– Dotychczas to wy byliście moją rodziną… – powiedział Matiu cicho, kiedy Linda z uśmiechem przytuliła go do siebie krzepiącym gestem.
– I nadal nią będziemy! – zapewniła młodego mężczyznę. – Bez względu na to, czy ci się spodoba w twoim szczepie czy nie. Nawet wtedy, jeśli zdecydujesz się tam zostać…
– Co takiego? – wtrąciła się Aroha, potrząsając głową. – Chyba tego nie planujesz, Matiu? To przecież tylko wizyta, mommy, nic więcej… on… on chce studiować w college’u, on…
Matiu podszedł do niej, nie spuszczając wzroku z Lindy.
– Więc wy… wy nie myślicie, że ja… że ja jestem niewdzięczny? Nie macie mi za złe, że chcę pojechać do swoich?
Linda tak samo jak Aroha potrząsnęła głową, choć u niej ten gest nie oznaczał oburzenia, lecz miał dodać mu otuchy.
– Nie myślimy tak, Matiu, i z całą pewnością nie mamy ci za złe poszukiwania twoich korzeni! Zawsze będziesz u nas mile widziany… – Uśmiechnęła się. – Ale następnym razem, kiedy pojawisz się w naszym marae, chcę usłyszeć twoją pepeha!
Na pełnych wargach Matiu pojawił się nikły uśmiech. Słowo pepeha oznaczało mowę, w której każdy Maorys opowiadał o swoim pochodzeniu i swoich przodkach, kiedy się komuś przedstawiał. Matiu jeszcze nigdy jej nie wygłosił, nie znał przecież historii swojej rodziny. Teraz miało się to zmienić.
Wyraźnie ucieszony pomachał Lindzie, kiedy już oboje z Arohą znaleźli się w przedziale. Dziewczyna nie mogła się doczekać odjazdu pociągu do Greytown. Aroha uwielbiała podróże, ale dotychczas jeszcze niewiele zobaczyła na samej Wyspie Północnej, gdzie się urodziła. Choć co prawda dwa razy wyjechała wraz Lindą na Wyspę Południową i poznała tam swoich krewnych mieszkających na Rata Station.
– Ale teraz szczerze… Chyba nie myślisz poważnie o tym, aby zostać w twoim szczepie? – spytała Matiu, kiedy pociąg wyjechał z dworca.
Przez wielkie okna wagonu na razie nic ciekawego nie dało się zobaczyć, lokomotywa ciągnęła dwa wagony przez pola i łąki otaczające Otaki, które Aroha i Matiu znali jak własną kieszeń.
Matiu ujął przyjaciółkę za rękę. Wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć, że wielebny Lange zgodził się na jego podróż ze swoją pasierbicą. Dla Matiu każda chwila z Arohą – a zwłaszcza sam na sam z Arohą – była prezentem od losu. A przecież z początku wszystko układało się tak, że powinien był widzieć w niej raczej siostrę niż ukochaną. Linda nie wysłała porzuconego trzyletniego chłopczyka do sierot mieszkających we wspólnej noclegowni, lecz umieściła go w domu, w którym mieszkała z mężem i córką z pierwszego małżeństwa. Aroha miała wtedy rok i przez dwa lata dzieliła z Matiu pokój. I nawet jeśli teraz oboje już tego nie pamiętali – to Linda nader często kładła oboje do wspólnego łóżeczka. Spokojna i zawsze pogodna Aroha uspokajała wystraszonego chłopczyka, który budził się z płaczem, dręczony nocnymi koszmarami.
Kiedy Matiu miał pięć lat, Omaka oświadczyła stanowczo, że chłopiec musi nauczyć się swojego języka i usłyszeć historię swojego ludu! Mądra stara kobieta już wtedy dostrzegła pierwsze oznaki odrzucenia Matiu przez maoryskie dzieci. I mimo obaw Lindy umieściła go w swojej chacie i właśnie jej zawdzięczał zaniedbywane dotychczas wychowanie w duchu maoryskim. Po śmierci Omaki Matiu przeprowadził się do jednej z noclegowni dla chłopców. Ale to Aroha w tamtych latach pozostała ulubioną towarzyszką jego zabaw i przyjaciółką – jednak teraz Matiu widział w niej już kobietę.
– Nigdy bym cię nie opuścił! – zapewnił z całą powagą. – Nawet dla wszystkich szczepów i rodzin, wujów i ciotek, matek i ojców na całym świecie…
– I… sióstr też? – spytała dziewczyna z łobuzerskim uśmiechem. – Na pewno u Ngati Kahungunu jest wiele pięknych dziewcząt. A one… one… ponoć nie mają żadnych zahamowań, jak mówił Revi Fransi.
Revi Fransi było pieszczotliwym przezwiskiem, jakie maoryskie dzieci nadały wielebnemu Franzowi Langemu. Aroha oczywiście też je podchwyciła, zamiast zwracać się do drugiego męża matki per daddy.
Matiu sprawiał wrażenie rozbawionego i zachwyconego zarazem, kiedy ona zaczerwieniła się po tak szczerym wyznaniu. Aby dostrzec jej rumieniec, trzeba było uważnie się jej przyjrzeć, bardziej niż innym dziewczętom pakeha. Miała nieco ciemniejszą cerę i gdyby nie jej niesłychanie jasne oczy i blond włosy, mogłaby uchodzić za Maoryskę. Wielu ludzi sądziło, że Aroha jest Maoryską półkrwi, jak Matiu. Kiedy była mała, często pytano o to jej matkę, bo przecież dziewczynka miała maoryskie imię. Linda jednak zapewniała wszystkich, że kolor skóry i oczu Aroha odziedziczyła po swoim biologicznym ojcu, Joem Fitzpatricku. Także jego oczy w kolorze zamarzniętej laguny tworzyły zaskakujący kontrast z ciemną cerą. I jak oświadczała Linda, jedynie jasne włosy były typowe dla jej rodziny, zaś imię nadała dziewczynce Omaka. „Aroha” w języku maoryskim znaczyło miłość.
– Aroha, ja należę do ciebie! Żadna dziewczyna na świecie nie jest tak piękna jak ty! Nigdy nie mógłbym pokochać innej! – przysiągł Matiu.
Aroha, bardzo drobna i delikatna, dopiero nabierała kobiecych kształtów. Jej ładna twarz sprawiała wrażenie niemal dziecinnej. Ale dla Matiu już teraz była skończoną pięknością – kiedy pojawiała się w jego myślach, odczuwał ciepło, tkliwość i pociechę. Miłość… Omaka nie mogła wymyślić bardziej odpowiedniego imienia.
Dziewczyna od niechcenia skinęła głową. Zapomniała już o swoich żartach – przecież tak naprawdę nie obawiała się, że mogłaby kiedykolwiek stracić Matiu. Także dla niej stanowił on niezmienną, istniejącą od lat część jej świata i nie do pomyślenia byłoby, że miałby się od niej kiedykolwiek odwrócić. I w tej chwili widok za oknami pociągu zajmował ją bardziej niż miłosna deklaracja chłopaka. Pociąg minął okolice Otaki i zatrzymał się w Rimutaka Range – był to łańcuch górski rozciągający się pomiędzy doliną Hutt i równiną Wairarapa.
– Dobry Boże, Matiu, popatrz na te góry! – zawołała Aroha.
Pociąg jechał teraz przez rzadkie lasy, w których rosły głównie drzewa manuka i rimu, palmy nikau i olbrzymie paprocie. W oddali dawało się dostrzec imponujące łańcuchy górskie i wkrótce pociąg pędził przez mosty, pod którymi płynęły rwące rzeki. Dalsza część podróży wiodła przez kolejne tunele. Trasa o nazwie Rimutaka Incline Railway uchodziła za cud kolejnictwa. Liczne brygady robotników – wśród nich także military settlers – urzeczywistniły śmiałe marzenia i plany odważnych inżynierów i osadziły tory w niezwykłym krajobrazie. Linia kolejowa biegła wzdłuż bezdennych przepaści, przez długie tunele, których ciemność przerażała teraz Arohę tak bardzo, że mimowolnie chwytała Matiu za rękę. Jeszcze bardziej ekscytujące wydawały jej się wzniesienia, które pokonywał pociąg.
– Jak my tam wjedziemy? – spytała, kiedy las się skończył i przed nimi pojawiły się góry.
Nie było tu już ogromnych drzew, przeważały znacznie niższe paprocie, gęstwiny krzewów rata i wychłostane wiatrami pokrzywione buki. Góry wznosiły się przed nimi jak niemożliwa do pokonania bariera.
– Lokomotywy są bardzo silne. A system torów jest także bardzo nowoczesny. Specjalna, dodatkowa szyna pomiędzy torami umożliwia dodatkowy napęd i bezpieczne hamowanie – tłumaczył Matiu.
Chłopak interesował się inżynierią kolejową i potajemnie marzył o tym, aby kiedyś zajmować się tym zawodowo. Choć miał większe ambicje niż budowanie linii kolejowych. Już teraz starał się o stypendium na studiach inżynierskich w Wellingtonie.
– To aż niewiarygodne! – oświadczyła Aroha, z dreszczem przerażenia patrząc w przepaść, wzdłuż której biegła linia kolejowa. Aby umożliwić położenie torów, wykarczowano stromy odcinek zbocza w miejscu, w którym drzewa niemal się do niego tuliły. – Ten, kto to budował, najwyraźniej nie mógł mieć lęku wysokości! Mnie już teraz kręci się w głowie, kiedy patrzę w dół!
– Niejeden z robotników postradał tutaj życie – powiedział konduktor, który właśnie wszedł do przedziału i usłyszał ostatnie słowa dziewczyny. – W trakcie budowy wielokrotnie dochodziło do poważnych wypadków i także dziś trzeba tutaj uważać. Deszcz często wypłukuje kamienie i piargi ze zbocza, które spadają na tory, a woda zalewa tunele. Macie szczęście z pogodą. Zdarza się, że zimą trzeba wstrzymywać ruch na wiele dni. To ciągła walka z siłami natury, a utrzymanie tej linii kolejowej jest też bardzo drogie. Mam nadzieję, że to doceniacie i grzecznie kupiliście bilety. – Uśmiechnął się i ujął szczypce do dziurkowania, aby je skasować.
Aroha i Matiu z trudem odwzajemnili jego uśmiech. Dotychczas w ogóle nie przyszło im do głowy, że podróż pociągiem może być niebezpieczna.
– Trzymaj mnie! – poprosiła Aroha, kiedy pociąg wszedł w kolejny ostry zakręt i zaczął pokonywać strome wzniesienie.
Matiu objął ją ramieniem – nieco nieśmiało, bo dotychczas nigdy się na to nie odważył.
– Nic ci nie grozi – zapewnił łagodnie. – Nic, jak długo jestem przy tobie.Rozdział 2
Jeśli Aroha i Matiu w ogóle coś słyszeli na temat wojen o Taranaki, to wyobrażali sobie maoryskich wojowników jako półnagich, wytatuowanych mężczyzn o włosach spiętych w węzeł wojownika, groźnie wywracających oczami i wymachujących dzidami i maczugami. A w rzeczywistości żadne z nich nigdy nie widziało Maorysa w tradycyjnym stroju. Wprawdzie Omaka nigdy nie ubierała się tak jak Europejczycy, ale tkane spódnice starej kobiety nie różniły się aż tak bardzo od długich sukni kobiet pakeha. Wielebny jednak nie ścierpiałby, gdyby kobieta chodziła po domu z nagimi piersiami, jak to robiła w swoim szczepie, Omaka nosiła więc strój z obcisłą górą i dodatkowo osłaniała się luźną szatą, gdyż marzła. Nie przypominało to spódniczek wojowników z utwardzonych włókien, Omaka nie była też wytatuowana. Nie pozwalała jej na to wysoka pozycja najstarszej szczepu i czarodziejki. W marae Ngai Tahu na Wyspie Południowej wszyscy mężczyźni i kobiety ubierali się już tak jak pakeha i tylko niektórzy byli wytatuowani. Może dlatego Aroha miała wrażenie, że to maoryskie osiedle tak naprawdę się nie liczy.
Dziewczyna zupełnie inaczej wyobrażała sobie osiedle Ngati Kahungunu i sam szczep, który przecież brał udział w wojnach maoryskich. Z pewnością więc członkowie szczepu ubierali się zgodnie z tradycjami i przestrzegali dawnych zwyczajów i sposobu życia. Aroha i Matiu z mieszaniną lęku i zaciekawienia myśleli o dzikich tańcach wojennych i śpiewach, w których nieomal słychać było żądzę krwi. Czyż wówczas szczepy ich przeciwników nie obcinały głów wrogów i nie wędziły ich? Matiu słyszał nawet, że podczas walk ruchu hauhau dochodziło do aktów kanibalizmu!
Oboje byli więc trochę rozczarowani, kiedy pociąg dotarł do Greytown, a oni zobaczyli na peronie czekających na nich Maorysów – kobietę i mężczyznę w wieku około trzydziestu lat ubranych w zwyczajne stroje pakeha. Mężczyzna miał na sobie dżinsowe spodnie i wytartą koszulę, a nierzucające się w oczy tatuaże na twarzy ukrywał pod szerokim rondem kapelusza. U kobiety dawało się dostrzec delikatny tatuaż wokół ust, ale włosy miała upięte tak jak pakeha i była ubrana w zwykłą suknię z perkalu.
Aroha i Matiu natychmiast poczuli się niezręcznie w swoich strojach, bardzo eleganckich w porównaniu z tymi, które mieli na sobie Maorysi, i przede wszystkim Matiu zapragnął jak najszybciej zrzucić z siebie sztywne brązowe ubranie przeznaczone na niedziele. Aroha, ubrana w jasnoniebieski wcięty w talii kostium podróżny, dodawała mu odwagi, kiedy wychodzili z przedziału.
– Chodź, przecież oni cię nie zjedzą!
Matiu uśmiechnął się szeroko. Kobieta i mężczyzna rzeczywiście w niczym nie przypominali ludożerców. Wręcz przeciwnie, kiedy rozpoznali młodego Maorysa, na ich twarzach pojawił się radosny uśmiech.
– Ty musisz być Matiu! – odezwała się kobieta łamanym angielskim.
– Bądź pozdrowiony w twoja rodzina! – dodał mężczyzna. – Ja Hakopa, brat Mahuika. To Reka, siostra…
Czyli byli to ciotka i wuj Matiu. Młody mężczyzna patrzył na nich z niedowierzaniem i nie mógł wydobyć z siebie ani słowa.
Aroha wysunęła się do przodu.
– A ja jestem Aroha – oświadczyła. – Mówimy po maorysku.
– Kia ora! – wyjąkał w końcu Matiu. – Wybaczcie, ja…
– Ty nie angielski? – spytała Reka ze zdziwieniem. – Ja myśleć, ty żyć wśród pakeha. Ja ćwiczyć specjalnie dla ciebie – uśmiechnęła się. – Wi-ta-my! Ale… haere mai!
Położyła Matiu ręce na ramionach i podsunęła mu twarz do hongi, tradycyjnego powitania Maorysów. Matiu poczuł jej nos i jej czoło dotykające jego czoła – i nagle zrobił się bardziej pewny siebie.
– Oczywiście mówię po angielsku – odpowiedział po maorysku. – W Otaki uczymy się obu języków. Byłem tylko zaskoczony…
– Nie spodziewał się, że już na peronie zastanie tak liczną rodzinę! – dodała Aroha. – I myśleliśmy też… to znaczy sądziliśmy, że teraz nastąpi coś w rodzaju powhiri.
Reka i Hakopa roześmiali się, choć już nie radośnie, lecz raczej gorzko.
– Tutaj? – spytała Reka. – Myśleliście, że będziemy na peronie dla was tańczyć i śpiewać?
Aroha się zaczerwieniła.
– Nie, my… my myśleliśmy tylko, że… skoro wy tu mieszkacie…
Twarz Hakopy spoważniała.
– Tak, córko, mieszkamy tutaj, w Wairarapie. Co nie znaczy, że to miejsce należy do nas. Pakeha znoszą naszą obecność, pozwolili nam znów zbudować marae na naszej rodowej ziemi. Ale pod warunkiem, że się dostosujemy. Ubieramy się tak jak oni, pracujemy dla nich, nie ośmielamy się wysuwać zbyt wygórowanych żądań, jeśli chodzi o posiadanie ziemi. Oczywiście pozwalają nam uprawiać kilka pól, ale to nie jest żyzna ziemia. Nasz szczep był kiedyś bogaty. Teraz musimy walczyć o przetrwanie, nie prowokując przy tym białych.
– Nasze marae oczywiście znajduje się nie w mieście, lecz w lasach – dodała Reka. – Ani pakeha, ani my nie szukamy wzajemnej bliskości. Gdybyśmy tu po was nie przyjechali, nie znaleźlibyście nas nigdy.
Aroha skinęła głową i nagle sama sobie wydała się głupia. Jak ona i Matiu mogli przypuszczać, że zajadą pociągiem pakeha prosto do maoryskiej wsi? Już nie mówiąc o naiwnym przekonaniu, że trafią do świata, w którym Maorysi są panami Wairarapy, podczas gdy tak nie jest od dwudziestu lat.
– Kiedy już tam będziemy – stwierdził Hakopa, który dostrzegł, że Aroha traciła właśnie złudzenia, i zinterpretował to jako rozczarowanie – to oczywiście powitamy was jak należy. Jesteśmy tak szczęśliwi, Matiu, że nas odnalazłeś. I przybywasz ze swoją… swoją wahine, prawda, Matiu?
Matiu i Aroha się zaczerwienili, a za chwilę wybuchnęli śmiechem.
– Tak! – odpowiedział Matiu. – Pakeha mówią oczywiście, że jesteśmy za młodzi. Ale Aroha zostanie moją żoną!
Hakopa uśmiechnął się szeroko.
– Witamy ją w naszym szczepie – powiedział przyjaźnie. – A teraz chodźcie, wszyscy czekają na nas z niecierpliwością. Jesteście głodni? Przygotowaliśmy hangi.
Matiu na razie nie myślał o jedzeniu, ale Aroha nastawiła uszu. Tyle się nasłuchała o ziemnych piecach w maoryskich szczepach, ale nigdy jeszcze nie jadła przygotowywanych w nich potraw. Ngai Tahu koło Rata Station nie budowali hangi – na Canterbury Plains nie występowała aktywność wulkaniczna, którą w tych piecach wykorzystywano.
Przed małym dworcem w Greytown na podróżnych czekał wóz, do którego zaprzężono dwa chude konie.
– Ten wóz należy do nas – oznajmiła Reka takim tonem, jak gdyby to było wielkie osiągnięcie.
Hakopa umieścił z tyłu bagaże Arohy i Matiu, a młodzi ludzie zajęli miejsca obok. Nie było tam ławek do siedzenia, co Aroha uznała za zabawne. Matiu obawiał się o swoje nowe ubranie. Reka i Hakopa wdrapali się na kozioł i Hakopa popędził konie. Jechali powoli przez elegancką główną ulicę miasteczka.
– Oni to miejsce nazywają dziś Greytown, od nazwiska gubernatora, który wytargował je za śmieszne pieniądze od Ngati Kahungunu – oświadczył z goryczą w głosie Hakopa. – U nas ta miejscowość nazywała się Kuratawhiti. I nie osiedlamy się tu, aby nie rozgniewać duchów rzeki Waiohine. To było mądre posunięcie. Pakeha do dziś walczą z powodziami. A poza tym duchy sprawiły, że ziemia zadrżała zaraz po tym, gdy tylko przybyli tu pierwsi osadnicy.
– Co zadziwiające, to ich wcale nie odstraszyło! – zauważyła Reka. – Powoli zaczynam sądzić, że pakeha nic nie przestraszy. I to czyni ich tak silnymi, że mają nad nami przewagę.
Tymczasem wóz wyjechał już z miasteczka i turkotał w stronę jeziora Wairarapa. Marae leżało nad jeziorem, choć nie tak blisko, aby można było dostrzec jego wody z domów.
– Brzegi jeziora są bagniste – wyjaśniła Reka. – Doskonałe do polowania i łowienia ryb, ale nie do zasiedlania.
Dobra, żyzna ziemia, nadająca się do zakładania farm, otaczała Greytown i była wykorzystywana przez pakeha. Teraz droga prowadziła wzdłuż rzeki w stronę widocznych już lasów i około pół godziny później podróżni dostrzegli ogrodzenie, które Ngati Kahungunu zbudowali wokół swojego marae. Zdaniem Arohy i Matiu przypominało ono płot otaczający ich szkołę – kije rośliny raupo połączone roślinnymi włóknami. Oczywiście nie stanowiło ono żadnej przeszkody dla atakujących. Ale Ngati Kahungunu najwyraźniej nie spodziewali się napadu wrogów, a może uznali, że i tak nie było u nich niczego, co można by ukraść. Aroha i Matiu pamiętali ilustracje przedstawiające wielkie, kolorowo pomalowane posągi bogów, które strzegły wejść do tradycyjnych marae na Wyspie Północnej. Tu jednak wejście składało się tylko z pozbawionej wszelkich ozdób bramy, teraz szeroko otwartej. Tuż obok bawiło się kilkoro dzieci, które na widok gości natychmiast pobiegły do wsi, zapewne po to, aby oznajmić ich przybycie.
Hakopa od razu skierował wóz na plac zebrań, wokół którego wzniesiono różne budynki: dom zebrań, wspólną kuchnię i noclegownie. Aroha zerknęła na zabudowania i znów doznała rozczarowania. Jej ojczym z pierwszymi wychowankami starannie odremontował marae, na którego terenie znajdowała się szkoła, a kilkoro uczniów okazało się znakomitymi rzeźbiarzami. Wielebny Lange zezwolił im w końcu na ozdobienie domów tradycyjnymi rzeźbami i pomalowanie ich. W efekcie jeden dom wydawał się piękniejszy od drugiego. Tu natomiast nie było żadnych płaskorzeźb, a domy sprawiały wrażenie budowanych w pośpiechu, prowizorycznie i bez zaangażowania. Całe marae przypominało wielką prowizorkę – jak gdyby jego mieszkańcy nie byli pewni, czy będą tu mieszkać na zawsze.
Jednak jeśli chodziło o powitanie, to nadzieje i oczekiwania Arohy i Matiu się spełniły. Szczep przygotował prawdziwą ceremonię – trochę inną od tej, jaką dawniej honorowano gości, ale na tyle wystawną, aby okazać szacunek wobec Matiu i Arohy i powitać ich w szczepie. Dziewczęta tańczyły haka już wtedy, kiedy Matiu i Aroha zsiadali z wozu, i śpiewały o jeziorze, łowieniu ryb i polowaniu. Pieśń opisywała kraj i życie szczepu.
Wódz oraz najstarsi szczepu czekali przed wharenui, domem zebrań, przy czym ariki, młody mężczyzna o częściowo wytatuowanej twarzy, stał wraz z rodziną nieco z boku. Dotknięcie wodza było tapu, nawet jego cień nie powinien był paść na któregoś z poddanych. Za to najstarsi chętnie wymieniali hongi z Matiu, a kilka kobiet także z Arohą. Jedna z najstarszych zalała się łzami, kiedy przyłożyła twarz do twarzy Matiu.
– To matka twojej matki – wyjaśniła Reka zakłopotanemu młodemu mężczyźnie.
Kobieta zajmowała chyba wysoką pozycję w szczepie, bo teraz zaintonowała modlitwę, którą za chwilę podchwycili wszyscy. I najwyraźniej oczekiwała, że Aroha i Matiu też zaczną powtarzać jej słowa, ale tolerancja wielebnego Langego nie sięgała tak daleko, aby studiować z uczniami zawołania skierowane do duchów. Reka dostrzegła zmieszanie obojga i poprosiła Matiu, aby na zakończenie on sam odmówił modlitwę.
– Do Boga pakeha – oświadczyła. – Nie wolno nam go przecież wykluczać. Bo my… my wszyscy jesteśmy ochrzczeni.
Zdaniem Arohy było to co najmniej osobliwe. Później miała się dowiedzieć, że pakeha uzależnili swoją zgodę na budowę osiedla od tego, czy Maorysi przyjmą religię białych. Wódz wysyłał w każdą niedzielę delegację swojego iwi do kościoła i byli to przeważnie młodzi ludzie oraz dzieci, którzy nie mieli złych doświadczeń związanych z Bogiem pakeha i jego zwolennikami. Ariki Te Haunui w ogóle sprawiał wrażenie człowieka bardzo elastycznego. Pełnił swój urząd od kilku lat, gdy jego poprzednik zginął w potyczkach wojennych w Taranaki. A może miało to miejsce potem? Aroha już po krótkim czasie poczuła szum w głowie, a teraz jeden z najstarszych zaczął wygłaszać mihi, mowę, w której opowiadał o teraźniejszości, przeszłości i przyszłości szczepu Ngati Kahungunu oraz przedstawiał żyjących i zmarłych.
– Nasi przodkowie przybyli do Aotearoa na kanu Takitimu dowodzonym przez Tamateę Arikinui. Jego syn Rongokako wziął za żonę Muriwhenuę i z tego związku narodził się syn Tamatea Ure Haea. Jego syn, zwany Kahungunu, narodził się w Kaitai i to on był założycielem naszego szczepu. Kahungunu udał się z Kaitai na południe i spłodził wiele dzieci. One wznosiły wioski i osiedlały się tam, były farmerami, rzeźbiarzami, budowały też kanu. Istnieją trzy ważne gałęzie rodu Ngati Kahungunu, my należymy do ki Heretaungi. Mieszkaliśmy nad morzem…
Mówca opowiadał o zakładaniu twierdz i wojnach z innymi szczepami, o pięciu wodzach Ngati Kahungunu, którzy kiedyś podpisali traktat w Waitangi po to, aby żyć z pakeha w pokoju. Szczepy uprawiały zboże i warzywa głównie dla białych ze stacji wielorybniczych na wybrzeżach ziem należących do szczepu.
– Ale potem pojawili się farmerzy hodujący owce i zaczęli wypasać swoje zwierzęta na naszej ziemi. Początkowo dawali nam za to kilka przedmiotów, potem także pieniądze, a wreszcie oświadczyli, że ta ziemia należy do nich!
W głosie mówcy było słychać oburzenie, a wśród słuchaczy rozległy się gniewne okrzyki. Aroha poczuła dreszcz przerażenia. Znów to samo, od dzieciństwa słyszała podobne historie – od Omaki i od dzieci, które pojawiały się w sierocińcu. Linda kiedyś wyjaśniła córce, że Maorysi mieli zupełnie inny stosunek do własności niż pakeha. Przyjmowali pieniądze i pozwalali farmerom wypasać zwierzęta na swoich ziemiach, ale nie przyszło im do głowy, że w ten sposób oddawali swoje ziemie i na zawsze rezygnowali z prawa własności. I kiedy biali zajmowali ich ziemie, budowali miasta i wsie i żądali kolejnych terenów, Maorysi zaczęli się bronić. Doszło do pierwszych walk, a każdy był przekonany o słuszności swoich praw. Zarówno pakeha, jak i Maorysi dowodzili, że druga strona naruszała zawarte w umowie postanowienia.
Aroha spodziewała się, że usłyszy teraz o walkach z angielskimi oddziałami, ale w rzeczywistości te szczepy, które zamieszkiwały tereny wokół Hawke’s Bay, zostały w niewielkim stopniu dotknięte wojną. Do ich zguby doprowadził dopiero ruch hauhau, którego prorok Te Ua Haumene przysiągł, że wypędzi pakeha z Aotearoa. Werbownicy rekrutów proroka dotarli także do szczepów mieszkających na wschodnim wybrzeżu. I jego nauka zafascynowała wielu Maorysów, głównie młodych wodzów. Wkrótce doszło do licznych sporów, które poprzedziły mordy. Za uprowadzenie matki Matiu i wielu innych ludzi z tego iwi odpowiedzialni byli nie pakeha, lecz zależni od nich kupapa – Maorysi, którzy walczyli po stronie Brytyjczyków. I zgodnie ze szczepowymi zwyczajami jeńcy wojenni stawali się niewolnikami. W jakiś sposób matka Matiu zetknęła się wówczas z angielskim military settler i urodziła mu syna. Ale co i jak dokładnie się stało, o tym nie wiedział nikt.
– I kiedy wydawało się już, że wojna się kończy, a my opłakiwaliśmy swoich zmarłych, pojawili się pakeha…
Mówca znów opowiadał głosem pełnym żalu i oburzenia, że gubernator zarzucił jego iwi poparcie dla ruchu hauhau w czasie wojny o Taranaki. I był to argument, który w latach sześćdziesiątych służył bardziej za pretekst do konfiskaty ziem Maorysów. Zawsze pokojowo usposobiony szczep próbował wprawdzie bronić się przed wypędzeniem, ale trudno było przeciwstawić się broni Anglików. Ale bądź co bądź szczep Matiu znalazł drogę wyjścia z opresji. Szczep Ngati Kahungunu ki Wairarapa, zamieszkały zgodnie z tradycją na równinach o tej samej nazwie i w otaczających je górach, zaoferował im dach nad głową. Szczep ten miał duże i ważne osiedle w Papawai, forcie leżącym na południowy wschód od Greytown. Jednak iwi Matiu nie chciał się do nich przyłączyć i założył na ich terenach własne osiedle.
– Nasze dusze nie tutaj są osadzone – powiedziała później Ngaio, babka Matiu. – Nasze maunga to wzgórza i klify otaczające zatokę, którą wy nazywacie Hawkey’s Bay. Może kiedyś tam wrócimy…
I to tłumaczyło prowizoryczność wzniesionych budowli – członkowie iwi nie byli tu szczęśliwi. Ale Aroha wiedziała już od swojej matki, że mogło się to skończyć o wiele gorzej. Wielu wypędzonych ze swojej ziemi Maorysów było przesiedlonych do takich regionów, gdzie mieszkały wrogie szczepy. Tam doszło potem do dalszych walk i mordów.
Matiu chłonął każde słowo mihi – wreszcie dowiadywał się czegoś o własnych korzeniach. Za to Aroha ucieszyła się, kiedy mówca wreszcie skończył i otrzymał za swoje wystąpienie gromkie brawa. Potem znów przyszedł czas na pieśni, tańce, modlitwy, a także wymianę prezentów. Matiu i Aroha przywieźli z Otaki kilka rzeźb i teraz przekazali je krewnym Matiu. Od Ngaio Aroha dostała jadeit.
I wreszcie młodzi ludzie mogli zasiąść wraz z rodziną Matiu przy ognisku i skosztować uduszonego w ziemnym piecu mięsa, a także warzyw. Aroha uznała, że wszystko smakowało znakomicie. Dziewczyna cieszyła się, że Matiu nie był już tak spięty i niespokojny. Chłopak początkowo niepewnie i sztywno przyglądał się ceremonii powitalnej, teraz jednak swobodnie gawędził z kilkoma młodymi wojownikami. Aroha także była spokojna – ale tylko do chwili, w której zwróciła się do niej Reka.
– A co z twoją historią, Aroha? – spytała ciotka Matiu. – Wszyscy o to pytają. Cały szczep chce się czegoś dowiedzieć także o tobie. Tylko nikt nie ma odwagi zapytać cię o to wprost. Wahine Matiu – kobieta pakeha, która nosi maoryskie imię i mówi naszym językiem… Dotychczas nie spotkaliśmy kogoś takiego jak ty. Jakie jest więc twoje maunga, Aroha? Na jakim kanu twoi przodkowie przybyli do Aotearoa? Z jaką górą czy jeziorem czujesz się związana?
Aotearoa było maoryskim słowem oznaczającym Nową Zelandię i każdy członek plemienia znał też nazwę kanu, na którym jego przodkowie dotarli na wyspy.
Aroha się zaczerwieniła. Nie spodziewała się, że dzisiejszego wieczoru będzie musiała odpowiedzieć na pytanie dotyczące jej pepeha. Ale prawdopodobnie nawet miała szczęście. Maorysi mogli poprosić ją o opowiedzenie historii jej życia przed całym szczepem. Dziewczyna przełknęła więc ostatni kęs jedzenia i głęboko odetchnęła.
– Jestem Aroha Fitzpatrick – odpowiedziała, wymieniając od razu swoje nazwisko, po czym zaczęła improwizować. – A moi przodkowie przybyli na Aotearoa brygiem Sankt Pauli.
W rzeczywistości był to tylko jeden przodek dziewczyny i z tego mężczyzny nikt w rodzinie Arohy nie był dumny. Ottfried Brandman zgwałcił Cat, matkę Lindy, i niemal w tym samym czasie spłodził ze swoją ówczesną żoną Idą przyrodnią siostrę Lindy – Carol. Cat zaś urodziła się w Australii i w jakiś sposób dotarła ze swoją uzależnioną od alkoholu matką na stację wielorybniczą na Wyspie Południowej. Nikt nie pamiętał już nazwy statku, którym przypłynęły matka i córka. A w jaki sposób ojciec Arohy Joe Fitzpatrick znalazł się w Nowej Zelandii, tego dziewczyna także nie wiedziała. Joe pochodził z Irlandii, ale twierdził, że studiował w Anglii. Linda powiedziała jej, że nie wie, ile w tym było prawdy.
– Twój ojciec, Aroha, był oszustem, blagierem i gawędziarzem. Szarmanckim kłamcą… Życie z nim było… bardzo barwne, ale także niebezpieczne. Niestety, nie można mu było zaufać.
Matka Arohy opowiadała o Joem Fitzpatricku z powściągliwą sympatią, ale jej zdania nie podzielał Revi Fransi. Wielebny z niechętnym wyrazem twarzy twierdził, że Joe był przede wszystkim kłamcą. Ojczym Arohy nie krył pogardy wobec tego człowieka.
Aroha wiedziała, że matka w końcu opuściła jej ojca. Przyczyną była ponoć inna kobieta, ale do podjęcia ostatecznej decyzji przyczynił się napad Maorysów w czasie wojen o Taranaki, w czasie którego Fitz, jak go wszyscy nazywali, zostawił swoją żonę i dziecko na łasce losu i ukrył się. Linda nigdy nie opowiadała o szczegółach tego wydarzenia, a Aroha także nie interesowała się tym za bardzo. Troskliwym i czułym ojcem był dla niej zawsze Franz Lange, a o innym Aroha nie chciała słyszeć. Patrząc na to od tej strony, jej opowieść odpowiadała faktom podanym w pepeha: Franz także przybył do Nowej Zelandii na statku Sankt Pauli.
– Moja rodzina osiedliła się najpierw na Wyspie Południowej – opowiadała Aroha. – I dopiero kiedy moja matka wyszła za mąż, wyjechała z mężem do Patea. Tam on miał otrzymać ziemię…
– Kradzioną ziemię? – spytała surowo Reka.
Aroha zagryzła wargi. Bo Joe Fitzpatrick rzeczywiście był członkiem oddziału military settlers w Taranaki i przyznano mu ziemię zarekwirowaną Maorysom.
– O tym nie wiedziano – odpowiedziała Aroha z wahaniem.
Kiedy jej ojciec został wykluczony z armii z powodu tchórzostwa w obliczu wroga, oczywiście odebrano mu też ziemię.
– A gdzie jest osadzona twoja dusza, dziecko? – spytała ją babka Matiu, która przyłączyła się do nich. Kobieta nie kryła swej troski. – Bo to brzmi tak, jak gdybyś ty nie miała ojczyzny.
Aroha nie wiedziała, czy ma najpierw przytaknąć, czy też zaprzeczyć.
– Ależ mam! – odpowiedziała zdecydowanie. – Dorastałam w Otaki – na ziemi Maorysów. Moi rodzice stale powtarzają, że my ją tylko wykorzystujemy i że ona do nas nie należy…
W rzeczywistości Kościół anglikański, nie pytając o zgodę, zajął stary fort maoryski i zorganizował w nim sierociniec, kiedy miejscowy szczep Maorysów wyprowadził się z Otaki. Ale bądź co bądź Te Ati Awa odeszli stamtąd dobrowolnie, aby osiedlić się koło Taranaki.
– Ale moje maunga… – ciągnęła Aroha – …mojego maunga nie ma nigdzie na Aotearoa – uśmiechnęła się. Jej historia była wyjątkowa i na pewno musiała spodobać się słuchaczom. Krewni Matiu z napięciem wpatrywali się w jej usta.
– Omaka, pewna tohunga Ngati Tamakopiri, która pomogła mojej matce wydać mnie na świat, osadziła moją duszę w królestwie Rangi, boga nieba.
Wśród członków szczepu rozległy się głośne szepty. Dziewczyna miała wrażenie, że teraz słucha jej cały szczep.
– Omaka wysłała moją duszę do nieba wraz z dymem ogniska, w którym spaliła łożysko, i wezwała Rangi, aby został jej opiekunem.
– Musiała być wielką kapłanką! – stwierdziła z podziwem Reka. – Wysłać duszę do nieba, zupełnie tak, jak my wysyłamy latawce z okazji Nowego Roku…
Maorysi z okazji święta Matariki puszczali latawce, które miały wznieść się do nieba i przekazać bogom życzenia i modlitwy ludzi.
– W każdym razie skłoniła potężne duchy, aby były po twojej stronie! – powiedziała ze czcią Ngaio. – Omaka z pewnością miała wielkie mana. Ale czy takie maunga zapewni ci szczęście, mała… Zawsze będziesz w drodze. Pozbawiona miejsca, z którym poczujesz się związana.
Aroha zdecydowanym gestem potrząsnęła głową.
– Nie, karani – oświadczyła. – Bardzo lubię podróżować, to prawda. Chciałabym poznać cały świat. Ale należę do Matiu. Tu, na ziemi, jest moje maunga! – Dziewczyna przytuliła się do młodego mężczyzny, który siedział obok niej.
Uszczęśliwiony Matiu się uśmiechnął.
– Ja będę ją mocno trzymał, karani! – oświadczył i przyciągnął Arohę ciaśniej do siebie.
Stara kobieta sprawiała wrażenie zatroskanej i nie odwzajemniła jego uśmiechu.
– Bądź ostrożny, mój wnuku – powiedziała cicho. – Niebezpieczne może być wcielenie się w sznur latawca, którego pożądają bogowie…