- promocja
Legendy Ahn - ebook
Legendy Ahn - ebook
Życie Rezkina po dramatycznych wydarzeniach na królewskim turnieju zaczyna przypominać koszmarny sen. Dowodzi statkiem pełnym przerażonych ludzi, dotychczasowi wrogowie uważają go za prawowitego władcę a dotychczasowi przyjaciele za bezdusznego mordercę. Gdzieś tam, na lądzie, czeka na niego obłąkany król-mag, który posunie się do każdego okrucieństwa, byle pokonać konkurenta do tronu. Na razie Rezkin skupia się na pierwszym i podstawowym zadaniu - zapewnieniu bezpieczeństwa ludziom, za których jest odpowiedzialny. Wie jednak, że to dopiero początek wyzwań. Jeśli zawiedzie, pozostałe królestwa rozszarpią Ashai w mgnieniu oka a ludzie, których stara się chronić zostaną wiecznymi tułaczami - bez domów, rodzin i bezpiecznej przystani. Tym samym Rezkin złamie Zasadę 1 – chroń i szanuj swoich przyjaciół – i zostanie bodaj największym przegranym spośród wszystkich. Bez kraju, bez celu i bez honoru.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7964-711-8 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zastukał do drzwi komnaty, nie przejmując się, że ktokolwiek mógłby usłyszeć. W końcu to ojciec zlecił mu to zadanie. Drzwi uchyliły się nieznacznie, zaledwie na tyle, żeby przez szparę wyjrzała para dużych, sarnich oczu, wypełnionych strachem i nieufnością, zresztą nie bez powodu. Nic prócz grozy nie spotykało chłopca, odkąd miał nieszczęście dołączyć do upadłych. Tak właśnie Rhesh nazywał zakładników, których wziął jego ojciec, ponieważ żaden z tych młodzików nie miał już nigdy wydostać się z otchłani swojej rozpaczy. Sam Rhesh już dawno poddałby się mrokowi, gdyby nie jego droga matka i cechująca ją przebiegłość. Oczywiście pomagało mu też rozwinięcie w sobie mocy tak potężnej, jakiej nigdy nie mogliby osiągnąć ojciec lub brat.
– Pójdziesz ze mną – oznajmił, a chłopiec odskoczył z przerażeniem. Dziesięcioletni Gerrand zawsze był przy nim płochliwy. Wystarczyło jedno spojrzenie na szaro-czerwoną szatę Rhesha i dzieciak wyglądał, jakby chciał czmychnąć. Rhesh nie potrafił go za to winić. Większość ludzi bała się magów ognia. Może nie w takim stopniu jak prawdziwych magów bojowych, ale strach to strach, zatem płaszczyli się przed nimi.
Chłopiec pochylił się i podniósł pakunek złożony przy drzwiach. Nie znajdowało się w nim nic wartościowego, ale gdyby ojciec Rhesha, lord Carinen, zwrócił na dzieciaka uwagę, zapewne młodzik straciłby i to.
Na szczęście dla malca Gresh Carinen był w minionym miesiącu zajęty i nie mógł poświęcać czasu swoim niedorosłym protegowanym. Fortuna jednak odwróciła się od chłopca. Gresh posłał po niego i Rhesh musiał go przyprowadzić.
Przeszli do stajni, gdzie czekały dwa osiodłane konie oraz trzeci juczny, obładowany bagażem i zapasami na drogę. Zima, wierzchowiec Rhesha, była piękną białą klaczą podarowaną mu przez księcia Darninga, kuzyna matki, u którego mieszkał przez ostatnie lata, póki ojciec nie kazał mu wrócić tuż przed turniejem królewskim. Tamto fatalne wydarzenie samo w sobie okazało się koszmarem. Rhesh skończył finały czwartej kategorii jako czwarty, lecz ojciec oczywiście nie był usatysfakcjonowany. Młodzieniec powiedział mu, że mistrz miecza Moroven uczył go nie sztuki pojedynków, lecz prawdziwej walki, metod stosowanych w rzeczywistych bitwach. Ojciec wygłosił sporo barwnych komentarzy na temat Morovena, a Rhesh cieszył się jedynie, że nauczyciel nie mógł ich usłyszeć. Aczkolwiek gdyby Moroven był obecny, być może ojciec nie stanowiłby już problemu.
Ostatecznie i tak nie będzie to miało znaczenia, ponieważ Dynen zajmie w końcu miejsce starca. Brat Rhesha był równie zły, a może nawet gorszy niż ich ojciec. I obłąkany. Należał do ludzi lubiących patrzeć na cierpienie innych i samemu zadawać ból. Sytuacja uległa jedynie pogorszeniu, gdy osławiony Mroczna Nowina z łatwością rozgromił aroganckiego mistrza miecza na oczach tysięcy widzów. Oczywiście tajemniczy szermierz zwyciężył z każdym ze swoich przeciwników, ale to chamskie słowa Dynena wznieciły gniew upiora. Nieznajomy sprawił, że Dynen wyszedł na głupca.
Starszy z braci Carinen był zdolny zniszczyć otaczające go osoby za wszelką cenę, poza tym lubował się w brukaniu wszystkiego, co czyste. Alon Gerrand był niewinnym chłopcem z dobrego domu, pełnego dobrych ludzi. Ojciec i brat Dynena wezmą sobie za cel, żeby wypaczyć chłopca, uczynić go równie ohydnym i plugawym jak oni sami.
To właśnie dlatego Rhesh miał zawieźć dzieciaka do ich północnej posiadłości w pobliżu Braeby. Gresh był teraz członkiem Rady Lordów i piastował tytuł księcia, choć nie władał tak naprawdę księstwem. Dawni książęta utrzymywali dotychczasowe ziemie dzięki potędze swoich sił zbrojnych i panującemu słusznemu oburzeniu. Zgodnie z prawami Ashai królowi Caydeanowi nie wolno było pozbawić arystokratów stanowisk bez znaczącego powodu oraz wyrażonej poprzez głosowanie zgody Rady. Prawowitej Rady, nie tej wybranej przez Caydeana, lecz władca nie grał zgodnie z zasadami. Sam tworzył własne reguły. Na szczęście dla książąt król zraził do siebie generała Marcuma i zastąpił odznaczonego weterana wojennego tym idiotą lordem Abriganem, którego starszego brata również wyniesiono do godności księcia. Abrigan nie przeszedł szkolenia wojskowego i nie miał doświadczenia bojowego, a kampania, jaką toczył przeciwko trzem prawowitym książętom, okazała się zupełnie nieskuteczna. Armia nie zrobiła żadnych postępów w staraniach mających na celu pojmanie któregoś z arystokratów lub zajęcie ich ziem.
Mag ognia i chłopiec zostawili za sobą rezydencję Carinenów. Wyjechawszy z Kaibain, skierowali się na północ. Podróż do Braeby miała im zająć kilka tygodni, a szlak będzie się roił od bandytów i innych niebezpieczeństw. Nikt nie sprzeciwił się jednak Rheshowi, gdy ten oświadczył, że nie potrzebuje eskorty. Bandyci okazaliby się idiotami, gdyby próbowali wchodzić w drogę magowi. Tak naprawdę Rhesh nie był jednak wcale taki pewny siebie. Nie ukończył jeszcze szkolenia. Nie był nawet adeptem, a jedynie czeladnikiem, który – pod rządami Caydeana i otoczony machinacjami ojca – zapewne nigdy nie zdoła zakończyć nauki.
Konie parły wybraną trasą, aż mury miasta zniknęły za plecami podróżnych. Żeby dostać się do Braeby, musieliby podróżować prosto na północny zachód szlakiem handlowym Lorelis, przez Cheswick i jeszcze dalej. Pamiętając o tym, Rhesh skręcił na wschód. Ich prawdziwy cel leżał daleko, daleko stąd.Statek zakołysał się i Rezkinem rzuciło na pochylone deski pokładu. Obrócił się na bok, ledwo unikając ostrza, które wbiło się głęboko w drewno w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się jego pierś. Przeciwnik puścił uwięzioną broń, decydując się na atak pięściami i stopami.
Warknąwszy wściekle, Malcius skoczył na leżącego przeciwnika, wykorzystując jego niedogodną sytuację – zrządzenie losu, na które zapewne nie mógł już ponownie liczyć. Usiadłszy okrakiem na torsie Rezkina, Malcius sięgnął do jego gardła, jednak wojownik okazał się niepowstrzymany. Wyrzucił biodra w górę i chwycił Malciusa za ramię, przekręcając je, by rywal się z niego sturlał. Szlachcic uderzył twarzą o pokład. Miał rękę wykręconą za plecami i nie mógł się ruszyć, chyba że byłby gotów wybić sobie kończynę ze stawu lub ją złamać.
– Poddaję się – mruknął prosto w pokryte solą deski.
Rezkin zwolnił chwyt i odsunął się o krok, pozwalając przyjacielowi samodzielnie wstać. Malcius podniósł się z wyrazem bólu na twarzy i potrząsał ręką, żeby pozbyć się skurczu.
– Gdy upadłeś, myślałem już, że cię mam – stęknął.
Rezkin pokręcił głową.
– To prawda, że czasami prządki rozdają nam niekorzystne karty, ale musimy nauczyć się reagować na nie szybkością i koncentracją.
– Tak, tak. Szybkością i koncentracją. Już to mówiłeś – wycedził Malcius, sięgając po miecz. – Palis był szybki i skoncentrowany, a jednak to go nie uratowało.
Rezkin przeniósł wzrok na granatowoszare fale kołyszące się i przelewające w oddali. Po ich powierzchni tańczyły mniejsze zmarszczki, kojarzące mu się z wiatrem muskającym wzgórza pokryte złocistą trawą w krainie, którą uważał za dom. Nie planował zbyt szybko wracać do Ashai, poza tym wydawało się teraz leżeć tak daleko od miejsca, w którym ostatnio walczył u boku Palisa. Zdawał sobie w tej chwili sprawę, że Palis był mu przyjacielem, na dodatek pierwszym, którego stracił. Kiedy pomyślał o poległym bohaterze, poczuł ściskanie w piersi i nieprzyjemne wrażenie w żołądku. Powtórzył sobie, że czuje to wszystko, ponieważ nie dopełnił obowiązku ochrony przyjaciela, martwił się jednak, że zawodził także w innych kwestiach. Musiał staranniej unikać więzi emocjonalnych.
– Palis okazał się nie dość szybki – rzekł, zwróciwszy się ponownie do Malciusa. – Ty będziesz szybszy. Potem razem odzyskamy ojczyznę i wymierzymy sprawiedliwość zabójcy Palisa.
– Sam mi mówiłeś, że jego zabójca zginął – odparł oskarżycielskim tonem szlachcic.
– Miałem oczywiście na myśli Caydeana. To na jego rozkaz zaatakowali nas nasi ashaiscy bracia. Pragnęli jedynie wypełnić polecenie swojego króla.
– Panowie, jeśli jesteście gotowi, podano lunch – przerwał im łagodny głos dobiegający od schodów prowadzących na dolny pokład.
– Dziękuję ci, Frisho – powiedział Rezkin, obracając się do młodej kobiety, która skinęła mu głową i odeszła, nie oglądając się za siebie.
Uwadze Malciusa nie uszła ta niezręczna wymiana zdań.
– Wciąż jest poruszona po śmierci Palisa – stwierdził.
– To coś więcej – odparł Rezkin. – Ledwo się do mnie odzywa, a jeśli już to robi, mówi zawsze w sposób formalny i zdystansowany. Od tamtego dnia nie uśmiechnęła się ani nie roześmiała, przynajmniej nie do mnie.
– Być może cię obwinia – podsunął Malcius z poirytowaniem. – Przyznaję, że sam z początku też cię winiłem. I czasami wciąż mi się to zdarza. – Westchnął, po czym dodał niechętnie: – Zdaję sobie jednak sprawę, że mój brat sam podjął decyzję, co zrobi. Był niezależnym mężczyzną, a nie dzieckiem, na które trzeba chuchać i dmuchać.
Rezkin wiedział wszakże, że zachowanie dziewczyny było wywołane nie tylko śmiercią młodego szlachcica.
– Nie obwinia mnie za zabicie Palisa – rzekł. – Obwinia mnie za zabicie Rezkina.
Malcius popatrzył na niego z ukosa.
– Co masz na myśli?
– Rezkina, którego znała. A przynajmniej wydawało jej się, że go znała.
Po dwóch tygodniach uwięzienia na statku Frisha wciąż nie podjęła rozmowy o tym, że to on był Mroczną Nowiną i osobą określaną jako prawdziwy król. Zważywszy na jej generalnie przyjazną naturę, ta powściągliwość zdawała się niepokojąca.
– Tak, to był szok dla nas wszystkich – warknął Malcius. – Nawet ja czuję się chwilami zdradzony i oszukany przez ciebie. – W jego oczach błysnęła na chwilę furia.
– Wyjaśniłem przecież, czym się kierowałem – odrzekł Rezkin, ocierając pot z twarzy i szyi.
– Wiem. I przyjąłem te wyjaśnienia. Tyle że wcale nie złagodziło to bólu.
– I szczerze za to przepraszam, Malciusie. Staram się szanować swoich przyjaciół, ale muszę was również chronić. Czasami te dwa cele bywają sprzeczne.
– Nigdy nie spotkałem człowieka, który pracowałby tak ciężko nad którymkolwiek z tych dwóch zadań. Prawdę mówiąc, nigdy właściwie się nie zastanawiałem, jak traktuję swoich przyjaciół. Być może podchodzisz do siebie zbyt poważnie.
Rezkin obrócił się ku Malciusowi z zaskoczeniem.
– To Zasada 1. Stanowi cel mojego istnienia.
– A może powinieneś po prostu być sobą?
Te słowa wywołały w Rezkinie większą frustrację, niż mógł przypuszczać. Każdy przeżyty dzień poświęcił uczeniu się, jak odgrywać role, jak stać się kimś innym, gdy pojawi się taka potrzeba. Był każdym i nikim. Tak właśnie wyglądała jego rola życiowa. A jednak ludzie wciąż próbowali zmuszać go do zachowywania się w jeden konkretny sposób. Uważał to za kolejny dowód, że powinien oddzielać od siebie swoje poszczególne postacie.
Po przedarciu się przez labirynt lin i wielokrążków spiętrzonych na dolnym pokładzie wślizgnęli się do ciemnawej mesy. Jak zwykle panował tam przygaszony nastrój. Ludzie stłoczyli się wokół kilku stolików, kończąc południowy posiłek. Frisha, siedząca obok swojego wieloletniego przyjaciela Tama, uparcie ignorowała Rezkina. Malcius usadowił się przy swojej siostrze Shieli, naprzeciwko Tierana Niriusa. Niechętnie podchodząca do swojego powołania początkująca uzdrowicielka Reaylin gawędziła cicho z adeptem Wessonem. Baron Drom Nasque i jego syn Waylen zajmowali kraniec drugiego stolika. Kapitan Jimson, podporucznik Drascon i sierżant Millins z Królewskiej Armii zebrali się przy drugiej części stołu.
Choć nie byli obecni w jadalni, strażnicy barona zdecydowali się w większości zostać wraz ze świtą Rezkina, skoro teraz byli uznawani za uciekinierów. Tylko niektórzy postanowili wrócić do Ashai z nadzieją na uratowanie swoich rodzin, nawet jeśli wiedzieli, że nie ma na to zbyt dużych szans. Żołnierze z domów Nirius i Jenai również martwili się o swoich bliskich, ponieważ jednak członków ich rodów uznano za zdrajców, nie liczyli na to, że uda się ich ocalić, chyba że buntownicy odzyskają Ashai.
Przy innym ze stolików zebrało się trzech adwersarzy i dało się słyszeć Kaia narzekającego, że na całym statku nie można znaleźć piwa. Shezar Olnag i Roark Genring również uważali już Rezkina za swojego króla. Młodzieniec był niemal w pełni przekonany o lojalności Kaia. Starszy mężczyzna kierował się jednak własnymi ambicjami i Rezkin nie był pewien, czy były one tożsame z jego dążeniami. Shezar i Roark przeszli na ich stronę dopiero po tym, jak Rezkin pokonał pięciu ich braci, zatem znajdowali się na szczycie jego listy bezpośrednich potencjalnych zagrożeń. Według Rezkina jego relacja z adwersarzami była chwiejna. Musiał istnieć powód, dla którego polecono mu zabić tak wielu z ich grona. Choć teraz uważał te rozkazy za podejrzane, wykonał je przecież, a zatem trudno mu było liczyć na wierność pozostałych wojowników.
Przyjaciele Rezkina również nie byli zadowoleni, gdy usłyszeli o jego tajnych działaniach. Już wystarczająco niełatwo przyszło im zaakceptować fakt, że został niepokonanym triumfatorem królewskiego turnieju i kandydatem do tronu. Sytuacja była mocno napięta. Zapewne całkowicie straciłby ich poparcie, gdyby dowiedzieli się, że był także przywódcą ashaiskiego półświatka. Rezkin nie żałował jednak swoich czynów. Robił to, do czego został wyszkolony. Opinia innych ludzi nie miała znaczenia.
Oprócz potencjalnych wrogów we własnym obozie przejmował się również wieloma innymi nieprzyjaciółmi. Jeśli historia mogła w jakiś sposób wskazywać, czego się spodziewać w przyszłości, nie minie wiele czasu, zanim zwykły fakt, że ktoś jest Ashaiczykiem, stanie się powodem do nieufności, może nawet nienawiści. Każde państwo w okolicach Morza Souelskiego chciało teraz dopaść Caydeana, jednak nie zawaha się przed ukaraniem każdego obywatela Ashai, którego zdoła dorwać zamiast króla. Nie miało znaczenia, że Rezkin sprzeciwiał się Caydeanowi. Każdy Ashaiczyk mógł obecnie zostać celem ataków, zwłaszcza jeśli rościł sobie prawa do tronu. Teraz młodzieniec musiał nie tylko pokonać obłąkanego króla-maga, lecz także powstrzymać inne kraje przed spustoszeniem jego ojczyzny.
Z zewnątrz dobiegł okrzyk, po nim zaś dudnienie kroków po pokładzie. Chwilę później do mesy wkroczył Merk Estadd, kapitan „Patrzącego w Gwiazdy”.
– Lordzie Rezkinie, dotarliśmy do zatoczki – oznajmił.
– Dziękuję, kapitanie. Jesteś pewien, że nikt jej nie zajmuje?
– Nie, mój lordzie. Będziemy musieli wysłać zwiadowcę, żeby zyskać pewność.
– W porządku. Niech jeden z twoich ludzi popłynie łodzią na brzeg wraz z adwersarzem Kaiem. – Rezkin obrócił się do Kaia i powiedział: – Sprawdź zatoczkę i otaczający ją las. Chcę wiedzieć, czy ktoś przebywał tam ostatnio, nawet jeśli byłby to tylko jakiś traper.
Adwersarz skinął głową i podniósł się z ławy. Wyszedł wraz z kapitanem z mesy, a Rezkin rozejrzał się po zaciekawionych twarzach towarzyszy. „Patrzący w Gwiazdy” był jednym z największych statków zawijających do portów Ashai i wojownik zdołał z pomocą towarzyszy uratować dzięki niemu wiele osób przed wrogo nastawionymi siłami Caydeana. Gdy w mieście zapanował chaos, a do uszu wszystkich widzów turnieju dotarły wyjaśnienia adwersarza Shezara dotyczące planów szalonego króla, zwrócili się oni po ochronę do triumfatora zawodów. Większość uchodźców pochodziła z zagranicy, jednak wraz z nimi zabrało się też całkiem sporo obywateli Ashai. Ostatecznie na pokład wcisnęła się ponad setka uciekinierów, nie licząc niewolników znalezionych w jaskini pod posiadłością księcia Ytreviusa.
W mesie, największym pomieszczeniu na statku (z wyjątkiem ładowni zajętej przez uchodźców i zapasy), rozlokowali się towarzysze Rezkina. Jednocześnie stanowiła teraz centrum dowodzenia oraz miejsce, w którym ludzie cieszący się jego zaufaniem mogli spożywać posiłki.
– Co się dzieje? – zapytał Tam. – Myślałem, że płyniemy do Serret.
– Serret leży mniej niż o dzień drogi od naszej bieżącej pozycji, ale robimy sobie krótki popas – wyjaśnił wojownik.
– Popas? Gdzie i dlaczego? – dopytywał Tieran. – Nie spędziliśmy już dość czasu na tym żałosnym statku?
Tieran bardzo dobitnie wyrażał swoją niechęć do warunków podróży. Choć już rejs z Kaibain do Skutton nie był przyjemny dla żadnego z przyzwyczajonych do wysokich standardów szlachciców, jednostka pełna wściekłych, rozżalonych i zrozpaczonych uchodźców okazała się dla nich znacznie gorsza.
– Statek nie posiada prawomocnego wykazu ładunku, certyfikatu handlowego czy przepustki portowej. Wszystko to powinno zostać uzyskane w Skutton zgodnie z umowami handlowymi egzekwowanymi przez Międzypaństwową Organizację Handlową – rzekł Rezkin.
– No jasne. MOH – odparł książęcy syn. – Nie pomyślałem o nich. Ale przecież jesteśmy uchodźcami. – Prychnął pogardliwie. – Z pewnością zrobią dla nas wyjątek, gdy dowiedzą się, kim jesteśmy.
Wojownik pokręcił głową.
– Na pokładzie znajduje się ponad setka osób bez żadnych dokumentów. Większość z tych uchodźców nie ma jak udowodnić swojej tożsamości i wszystkim nam brakuje koniecznych papierów podróżnych. Z perspektywy Channerii i w zasadzie każdego innego państwa nasz port macierzysty leży we wrogim królestwie. Uciekliśmy z miejsca, które słusznie można nazwać strefą działań wojennych. Choć Channeria może zechcieć pomóc innym cudzoziemcom w dotarciu do ich krajów, to wątpię, czy spojrzą przychylnie na zgraję uchodźców wdzierających się do ich największego portu. Sporą część z nas uznają za nieprzyjaciół i potencjalnych szpiegów.
– To co mamy zrobić? – zapytał Tam. – Jak zdobędziemy to, czego nam trzeba?
Rezkin nie zdradził tego, ale sporządził już odpowiednie dokumenty. Niemniej bez dostępu do sieci magów nie mógł zarejestrować ich w biurze MOH w Serret.
– Zajmę się tym. A na razie chciałbym, żebyście wszyscy wykonali zadanie.
Pozostali popatrzyli na Rezkina sceptycznie, ale Tam wyglądał na gotowego, żeby zrobić coś użytecznego.
– Jasne. O co chodzi? – rzekł chłopak z nieco zbyt dużym entuzjazmem.
– Chcę, żebyście przekonali innych pasażerów oraz załogę statku, jak jest istotne, aby ukryli swoją tożsamość. Tożsamość nas wszystkich. Najlepiej, żeby nikt nie odkrył, kim jesteśmy, dopóki władze portowe i marynarka wojenna Channerii potencjalnie będą mogły pojmać nas albo przeszkodzić nam w ucieczce. Jeśli zaś chodzi o MOH, to jesteśmy dla nich jednostką pasażerską z Torrelu. Nie udało nam się uzupełnić zapasów w Skutton z powodu panującego tam zamieszania, byliśmy więc zmuszeni skierować się do Serret i przybyliśmy tydzień przed zaplanowaną datą.
– Ale nasze przybycie w ogóle nie było zaplanowane – zauważył Malcius.
– Tego nie będą wiedzieli. Żeby uniknąć zdemaskowania, tylko nieliczne grono upoważnionych przeze mnie osób będzie mogło opuścić pokład, gdy trafimy do portu. Jeśli ktoś będzie chciał tam wysiąść, musi zaczekać, aż będziemy gotowi do odpłynięcia.
– Ale mamy tu ponad setkę ludzi! Wyda się podejrzane, gdy nikt nie zejdzie z cumującego statku pasażerskiego – argumentował Tieran.
– Nie jeśli będziemy objęci kwarantanną – oznajmił Rezkin. Widząc ich zdezorientowane miny, wyjaśnił: – Każda jednostka przewożąca osoby z chorobą zakaźną, nieważne, jak nieszkodliwą, trafia na przynajmniej trzy dni kwarantanny lub do czasu, póki uzdrowiciel z MOH nie uzna, że pasażerowie są zdrowi. Statek może jednak przyjmować zapasy i nowych pasażerów, zakładając, że ktokolwiek zechciałby na niego wsiąść. Po dokonaniu kontroli przez uzdrowiciela maksymalnie dwóch członków załogi może opuścić pokład, żeby doglądać kwestii takiego załadunku. Kai i Roark będą udawać załogantów.
– Czyli ty zostaniesz – uznał Tam, sprawiając wrażenie, jakby czuł jednocześnie rozczarowanie i ulgę.
– Nie, mnie w ogóle nie będzie na pokładzie – odparł wojownik, uśmiechając się pobłażliwie. – Dołączę do was, gdy statek wyjdzie z portu.
– To gdzie będziesz? – zapytał Malcius.
– Pójdę lądem. Już wam mówiłem, muszę zająć się stosowną dokumentacją.
Jenai prychnął.
– Ale skoro masz zdobyć dokumenty, to jak my je otrzymamy przed dotarciem do Serret?
– Nie martw się, Malciusie. Kapitan już je ma.
– Ale...
– Problem nie leży w dokumentach – wytłumaczył Rezkin. – Tylko w tym, że muszą być zarejestrowane w MOH. Handel morski jest kosztowny i obwarowany licznymi przepisami. Jeśli urzędnicy nie znajdą w rejestrach informacji o „Patrzącym w Gwiazdy” i jego pasażerach, nie pozwolą statkowi przybić do portu i najprawdopodobniej dokonają jego sekwestracji.
– Cały czas siedzisz z nami na pokładzie – niespodziewanie warknęła z kąta Frisha. – Skąd wziąłeś te papiery?
Rezkin popatrzył na skłóconą z nim młodą kobietę. Odkąd opuścili Skutton, zazwyczaj zachowywała się w sposób chłodny i zdystansowany, jednak jej obecny ton można było określić wyłącznie jako wrogi.
– To nieistotne, Frisho. Wystarczy wam wiedzieć, że je mamy.
Jego głos był wyzuty z emocji. Zapadła niezręczna cisza, gdy dziewczyna wciąż mierzyła go wzrokiem. Pozostali woleli nie mieszać się do próby woli, która najwyraźniej toczyła się między dwojgiem niedoszłych kochanków. Niemniej nie wszyscy okazali taki takt.
– Ja tu nie zostanę! – jęknęła Shiela. – Jest brudno, śmierdzi i pełno niepożądanych ludzi. Skoro nie zatrzymujemy się w Serret, to dokąd płyniemy? Chcę wrócić do domu.
– Nie zamierzam dyskutować o naszych przyszłych celach podróży. Poza tym obecnie nie posiadasz domu.
Szlachcianka schowała twarz w dłoniach i wydała z siebie żałosny skowyt. Frisha wstała i objęła „ukochaną” kuzynkę ramionami.
– Rezkinie, jak możesz być taki nieczuły? – spytała.
– A jaki byłby sens kłamać, Frisho? Stwierdziłem prosty fakt, który ona musi zaakceptować. Im szybciej, tym lepiej. – Przemknął spojrzeniem po pozostałych. – Na razie wszyscy musicie to zaakceptować.
Nie czekając na odpowiedź, wojownik odwrócił się i pochylił, żeby przejść przez drzwi. Nadeszła pora, aby pojawił się Mroczna Nowina. Choć wcześniej ujawnił przed najbliższymi sobie osobami i adwersarzami, że to on był tajemniczym upiorem, wszyscy pozostali na pokładzie nie byli tego świadomi. Raz czy dwa razy dziennie chodził po statku w pełnym kostiumie. Zdarzało się, że strój wdziewał któryś z adwersarzy, by ludzie nie stali się zbyt podejrzliwi. Na pokaz podchodził do rzekomego prawdziwego króla i odbierał od niego rozkazy. Być może to wszystko nie było potrzebne, ale im mniej reszta o nim wiedziała, tym lepiej. W końcu prawda wyjdzie na jaw, miał jednak nadzieję, że nie przed opuszczeniem Channerii. Poza tym miał dzięki temu jakieś zajęcie podczas nużącej podróży.
Mroczna Nowina kroczył przez pokład i niektórzy ludzie gapili się na niego otwarcie, podczas gdy inni odwracali wzrok. Po mniej więcej godzinie Kai wrócił z wieścią, że zatoczka rzeczywiście była pusta i że odkrył ślady wskazujące na niedawną bytność patrolu. Owszem, podjęli ryzyko, ale wiadomość okazała się dobra. Zatoczka była wystarczająco głęboka, by cumujący w niej statek został zupełnie ukryty przed niepożądanymi spojrzeniami przez wysokie brzegi i gęsty las. Według kapitana przybijali tam pozbawieni skrupułów przemytnicy i handlarze niewolników, pilnujący się przed tym, by inni nie odnaleźli ich kryjówki. Estadd nie wspomniał, skąd on sam o niej wiedział. Rzadko się zdarzało, żeby uczciwy człowiek odwiedzał miejsce tak oddalone od wszelkich osiedli i osnute przesądami. Armia channeryjska była jednak świadoma istnienia zatoczki i co kilka tygodni wysyłano tam patrole. Żołnierze przechodzili tamtędy niedawno, co oznaczało, że podczas krótkiego pobytu „Patrzącego w Gwiazdy” nie powinni się tam pokazać następni.
Cienisty upiór wysłuchał raportu adwersarza, wydał kilka niepotrzebnych rozkazów i oznajmił na tyle głośno, by usłyszeli go wszyscy w pobliżu, że wyśle lorda Rezkina z misją. Następnie Kai podążył za nim do kajuty. Po jego uparcie zaciśniętych szczękach Rezkin rozpoznawał, że mężczyzna ma na końcu języka jakieś słowa protestu.
– Nie możesz iść sam! – zagrzmiał adwersarz, gdy zamknęły się za nimi drzwi.
Rezkin ściągnął maskę z twarzy i zaczął wyplątywać warkoczyki z włosów. Gdyby wiedział, że będzie musiał przebierać się jeszcze na długo po zakończeniu turnieju, być może wymyśliłby prostszy strój.
– Potrafię wykonać zadanie bez wsparcia. W czym leży problem?
Kai uderzył pięścią w solidny stolik stojący pod ścianą.
– Jesteś królem! Nie możesz włóczyć się po wrogich królestwach bez eskorty. Przynajmniej powinieneś zabrać ze sobą adwersarzy. Naszym obowiązkiem jest zapewniać ci ochronę.
– Chcę, żebyście pozostali tutaj i dopilnowali, by wszystko przebiegło zgodnie z planem – odparł Rezkin. – Czy uważasz, że uchodźcy będą posłuszni, gdy zabraknie silnego przywódcy? Wielu z nich nie przywykło do wykonywania rozkazów. Są wśród nich szlachcice, uznani szermierze, wojownicy i magowie z niemal każdego kraju. Jak dotąd unikaliśmy krwawych zatargów wynikających z różnic kulturowych, ale to może w każdej chwili ulec zmianie.
– Jeden adwersarz – Kai uniósł palec – zdołałby poradzić sobie z tymi problemami, zwłaszcza jeśli ludzie będą wierzyć, że Mroczna Nowina wciąż znajduje się na pokładzie. Dwóch pozostałych będzie mogło ci towarzyszyć. Nie ma powodu, żebyś szedł sam.
Jednak istniały powody. Po prostu Rezkin nie chciał, żeby Kai je znał. Pokręcił głową i powiedział:
– Gdy statek dotrze do Serret, jeden adwersarz będzie musiał zostać na pokładzie i pilnować porządku, gdy dwaj pozostali pójdą do miasta.
– Potrzebujemy tylko jednego w mieście – upierał się Kai. – Drugą rolę może wypełnić dowolna osoba godna zaufania. Możemy wysłać lorda Tierana albo Malciusa. Wtedy jeden adwersarz mógłby pójść z tobą.
– Samotnemu człowiekowi łatwiej będzie przedzierać się przez Channerię tak, żeby nikt go nie zauważył – zripostował Rezkin.
Kai mruknął pod nosem coś niezrozumiałego, po czym rzekł:
– Wiem, że nie byłem w najlepszej formie, kiedy się poznaliśmy, i przyznaję, że nieco spowolnił mnie wiek, ale wciąż potrafię bez problemu wykonać wszystko, czego zażądasz. Jeśli jednak nie spełniam twoich wymagań, weź Shezara. Jest młodszy ode mnie, do tego opanował w stopniu mistrzowskim umiejętności zakradania się za dnia i nocą.
– Nie wiemy, w jakiej mierze możemy mu ufać – odparł Rezkin. Wspominanie o tym fakcie nie było konieczne, ale stanowiło dobrą wymówkę.
– Zatem lepiej, żeby trzymał się blisko ciebie, bo wtedy możesz mieć na niego baczenie. Jesteś prawdziwym królem. Pójdą za tobą ludzie, którzy inaczej potępiliby rebelię. A co, jeśli zostaniesz zabity albo pojmany?
Wojownik zwinął płaszcz Mrocznej Nowiny w rulon i wcisnął go do kufra. Usiadł na koi, żeby ściągnąć wysokie buty.
– Nie zostanę pojmany – stwierdził stanowczo. – A jeśli zginę, wówczas będziecie działać dalej beze mnie. Ludzie wiedzą, że Mroczna Nowina jest prawdziwym królem. Nie jest nikim więcej niż maską, postacią. Jego rolę może odgrywać każdy, kto posiada znośne umiejętności. Ty, Shezar i Roark możecie wymieniać się w razie potrzeby. Nikt oprócz osób, którym ufamy, nie będzie wiedział o tej maskaradzie, a grono dopuszczone do tajemnicy zapewne się nie przejmie.
– Ale to ty, Rezkinie, jesteś powiernikiem mieczy, i ty masz prawa do tronu. Bez tego wszystkiego Mroczna Nowina jest zaledwie samozwańczym figurantem.
Kiedy młodzieniec w końcu obrócił się do adwersarza, jego mina sugerowała, że nie zamierza dłużej ciągnąć tematu.
– Kai, to nie jest kwestia do dyskusji. Idę sam.
Gdy opuścił kajutę, statek znajdował się już w zatoczce. Wcześniej zdążył omówić plan z adwersarzami i Jimsonem, zostało mu zatem tylko jedno zadanie do wykonania.
Frisha, Tam i Wesson stali przy burcie, przyglądając się lasowi na brzegu.
– Podobno jest nawiedzony – rzekł Wesson, gdy Rezkin podszedł do nich od tyłu.
Tam się roześmiał.
– Kto tak mówi? – spytał.
Mag wzruszył ramionami.
– Zanim do was dołączyłem, spędziłem trochę czasu w wioskach Fendendril. Tamtejsi ludzie są bardzo biedni i nieco dziwni, przynajmniej moim zdaniem. Wyjątkowo przesądni. Panuje powszechne przekonanie, że las Fendendril jest nawiedzony. Miejscowi nigdy nie zapuszczają się na wschód od Banton. Sam zamierzałem tam zajrzeć, ale dla Fendenów powrót wydaje się jeszcze gorszy niż pójście w gąszcz. Uważają, że każdy, kto wyłoni się z puszczy na wschodzie, na pewno jest opętany. Prawo wioskowe nakazuje podjęcie środków „prewencyjnych”.
– Czyli? – dociekał Tam.
Adept popatrzył na niego z ukosa.
– Nawet jeśli ktoś przetrwa pobyt we wschodnim lesie, nie przetrwa powrotu. – Obrócił wzrok ponownie ku ciemnym drzewom. – Według Fendenów zjawisko nie kończy się przy zatoce. Puszcza w Channerii podobno również jest zamieszkana przez duchy. Nawet marynarze tak mówili.
– Wierzysz w to? – dopytywał Tam.
Frisha szturchnęła go łokciem.
– Nie wygłupiaj się – rzekła. – Nie ma czegoś takiego jak duchy.
– Skąd wiesz? Magowie potrafią robić różne rzeczy – odparł chłopak, wskazując podbródkiem Wessona. – Może niektórzy z nich wymyślili, jak opuszczać ciało?
Adept obrócił się ku niemu.
– O czymś podobnym nigdy nie słyszałem, ale istnieją inne zjawiska, które pozostają niewyjaśnione. Na pewno słyszałeś opowieści o ludziach opętanych przez demony, są też niezliczone rzesze leśnych stworzeń, zarówno magicznych, jak i zwykłych. Ja sam nie jestem gotów odrzucać możliwości istnienia duchów.
Rezkin odchrząknął i cała trójka aż podskoczyła. Nadburcie pod dłonią Wessona pękło z dźwięcznym trzaskiem. Wojownik uniósł brew, patrząc na maga.
– Ojej – rzekł Wesson, rozcierając dłoń i spoglądając z żalem na Rezkina. – Może lepiej nie podkradaj się do maga bojowego.
– Może mag bojowy powinien zwracać większą uwagę na otoczenie – skomentował Rezkin. Zerknął na Tama i Frishę. – Muszę zająć się pewną sprawą. Opuszczę was, ale spotkamy się w Serret.
– Moment, zostawiasz nas?! – zakrzyknęła dziewczyna. – Nie możesz. A co, jeśli coś się wydarzy?
– Adwersarze zdołają poradzić sobie z wszelkimi ewentualnymi problemami. – Młodzieniec rozejrzał się, upewniając, czy nie ma nikogo innego w zasięgu słuchu. – A wszyscy pozostali będą sądzić, że Mroczna Nowina wciąż znajduje się na pokładzie. Wątpię, czy będą sprawiać wiele problemów.
Twarz młodej kobiety spoważniała na wzmiankę o osławionym mrocznym wojowniku. Rezkin dostrzegł tę zmianę, ale nie mógł w tym momencie powiedzieć nic, by na to zaradzić.
– Adwersarze nie idą z tobą? – spytał Tamarin. – Ale przecież jesteś...
– Tam! – uciął Rezkin.
Chłopak rozejrzał się nerwowo.
– Jasne. Wiesz, co mam na myśli. Nie możesz pójść sam.
– Powinienem iść z tobą – wtrącił się Wesson.
– A dlaczego, adepcie? – zapytał Rezkin.
Mag zerknął przelotnie przez ramię.
– Las nie jest bezpieczny. Kto wie na jakie kłopoty się tam natkniesz. Mógłbym ci pomóc. Poza tym odnoszę wrażenie, że Ashaiczycy nie mają obecnie zbyt łatwo w Channerii. Nie powinieneś podróżować samotnie.
Młodzieniec zmarszczył brwi. Wszyscy tak bardzo przejmowali się jego bezpieczeństwem. Czy nie dostrzegali, że był wyszkolonym wojownikiem? Przecież dowiódł im tego podczas turnieju. Uważali, że nie potrafi sam się obronić w dziczy? Przecież wiedzieli, że tak. Popatrzył w zaniepokojone oczy Tama oraz Frishy i uświadomił sobie, że martwili się nie tyle o niego, co o siebie. Zastanawiali się, co by się z nimi stało, gdyby zginął.
– Potrafię wykonać to zadanie samodzielnie. Muszę dopilnować, żebyście wszyscy byli bezpieczni po dopłynięciu do miasta – oznajmił Rezkin.
– Czyli znajdziesz nam miejsce, w którym się zatrzymamy? – spytał Tam.
– Tak. Część cudzoziemców będzie mogła wrócić do swoich domów, ale większość nie ma dokąd się udać.
Chłopak pokręcił głową.
– To uprzejme z twojej strony, ale naprawdę nie uważam, żebyś był do tego zobowiązany, Rez. Poza tym nie ma powodu, dla którego miałbyś się tym zajmować sam.
Rezkin miał już dość dyskutowania na ten temat. Może następnym razem oszczędzi sobie uprzejmości żegnania się i po prostu zostawi wiadomość.
– Zobaczymy się w Serret. Jeśli będziecie mieć jakiekolwiek problemy, porozmawiajcie z którymś z adwersarzy. Frisho, pamiętaj, proszę, żeby trzymać się blisko Malciusa. Jest twoim towarzyszem, a skoro na pokładzie znajduje się grono szlachty z różnych krajów, lepiej, żebyś utrzymywała stosowny dystans dla przyzwoitości.
Dziewczyna prychnęła i splotła ręce na piersi, a wcześniejszy niepokój został zastąpiony na jej twarzy złością. Jak on śmiał pouczać ją, co jest przyzwoite?! Czy myślał, że z powodu jej zachowania wyjdzie na głupca? Martwił się, że inni uznają jej maniery za kompromitujące? Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale Rezkin powstrzymał jej ripostę uniesieniem dłoni.
– Wiem, że żywisz obawy względem mnie, wydaje się też oczywiste, że zrewidowałaś swoje zdanie w kwestii zaręczyn. Nieistotne, jak potoczy się twoja przyszłość czy z kim się ona potoczy, pragnę jedynie twojego bezpieczeństwa i szczęścia. Gdyby teraz doszło do jakiejś gafy, mogłaby ona wpłynąć na twoje dalsze losy, nawet jeśli byłaby zupełnie niewinna.
Frisha zarumieniła się. Była rozżalona z powodu tak wielu rzeczy i zdawała sobie sprawę, że zachowuje się jak nadąsane dziecko, ale nie miała pojęcia, że jej uczucia są tak oczywiste. Rezkin jednak przyjął je ze spokojem, wyglądając na nieporuszonego. Wcześniej sądziła, że być może robił dobrą minę do złej gry, że kryje swoje emocje, zarówno dla jej dobra, jak i dla utrzymania pozorów. Teraz zastanawiała się, czy czuł w ogóle jakiekolwiek emocje. Wzruszyła ramionami i odwróciła się.
Rezkin pożegnał się z Tamem i zwrócił ku magowi. Wesson znów był rozproszony. Wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w las. Wojownik uznał, że być może adept chce sobie oszczędzić niezręcznego rozstania, dał więc spokój.
Zebrał sprzęt podróżny i jeden z członków załogi przewiózł go łodzią przez krótki odcinek dzielący statek od lądu. Rezkin rzucił worek na wysoki brzeg i złapał za grube korzenie drzew, żeby podciągnąć się ze śliskiego błota. Chętnie zabrałby ze sobą Dumę, ale nie byłoby to praktyczne. Miał przed sobą długi bieg. Oceniał, że jeśli zatrzyma się tylko na kilkugodzinny odpoczynek, będzie potrzebował przynajmniej dwóch dni, żeby pokonać dystans dzielący go od Serret. Musiał dostać się tam wystarczająco wcześnie i załatwić konieczne sprawy przed przybyciem statku. Inaczej cała wyprawa okaże się bezcelowa, a jego przyjaciele znajdą się w jeszcze większym niebezpieczeństwie.
Gdy wszedł kawałek w głąb lasu, zrobiło się ciemno. Drzewa były proste i wysokie, a listowie blokowało większość światła słonecznego. Podszycie okazało się rzadkie, jednak wcale nie oznaczało to swobody poruszania się. Teren był nierówny, pełen grubych, splątanych korzeni i osypujących się wychodni na zmianę ze stromymi, pełnymi ciernistych zarośli wąwozami, na których dnie po śliskich, omszałych kamieniach płynęły lodowate strumyki. Rezkin przez chwilę rozważał, czy nie poszłoby mu szybciej, gdyby skakał po koronach drzew, ale gdy przyjrzał się im dobrze, uświadomił sobie, że gałęzie były zbyt cienkie, żeby utrzymać jego ciężar.
Wprawdzie nie widział żadnych oznak, by ktokolwiek przebywał w okolicy, jednak mimo wszystko uważał, żeby stąpać lekko i nie zostawiać wielu śladów. Spodnie, tunikę z kapturem i zbroję miał w odcieniach zieleni i brązu, a miecze przypięte do pleców były zasłonięte workiem. Rękojeści zostały skierowane w dół, żeby w razie potrzeby mógł po nie łatwo sięgnąć, a dzięki temu zabiegowi nie będą rzucały się zbytnio w oczy, gdyby na kogoś się natknął.
Po niecałej godzinie podróży Rezkin poczuł, jak włoski na karku stają mu dęba. Obrócił się, wyciągając zza pasa sztylet, i dostrzegł niewyraźną postać, gdy obchodziła drzewo. Sylwetka zamarła w bezruchu, po czym postąpiła o krok, jakby dając za wygraną.
Wojownik otworzył szeroko oczy. Nie spodziewał się tego.
– Co tu robisz?
– Muszę z tobą pójść – odparł Wesson.
– Mówiłem ci, żebyś został na statku. Dlaczego złamałeś mój rozkaz?
Mag podniósł wzrok, gdy przez listowie przemknął lekki wietrzyk. Przekrzywił głowę, jakby nasłuchiwał, po czym wzruszył ramionami.
– Nie powinieneś podróżować sam. Muszę ci towarzyszyć.
– Nie do ciebie należała decyzja. Nie możesz ze mną iść.
Adept pokiwał cierpliwie głową i odrzekł:
– A jak mnie powstrzymasz?
Rezkin zmrużył oczy. Nigdy dotąd Wesson nie był tak bezczelny. Mag zawsze chętnie wykonywał jego polecenia, jeśli tylko nie był proszony o coś, co naruszałoby ich umowę. Spojrzał za plecy adepta, ale było zbyt ciemno, żeby dostrzec ślady jego stóp.
– Będziesz mnie spowalniał. Muszę przemieszczać się szybko. Jeśli upierasz się, że musisz iść ze mną, zostaniesz w tyle.
Chłopięcy uśmiech Wessona kłócił się z powagą sytuacji.
– Dotrzymam ci kroku. Nie martw się o mnie.
– Gdzie masz rzeczy?
Magowi zrzedła mina i wyglądał na zażenowanego.
– Spieszyłem się – przyznał. – Zapomniałem. Ale jestem magiem, czyż nie? – Rozłożył ręce. – Znajdę wszystko, czego będę potrzebował. – Nie wydawał się ani trochę przejmować.
Rezkin nie miał czasu kłócić się z adeptem. Coś mu nie pasowało, ale uznał, że zaczeka na dalszy rozwój sytuacji i później będzie się zastanawiał.
Frisha siedziała na swojej koi, wpatrując się w bulaj. Nieruchoma woda wokół statku sprawiała wrażenie niemal czarnej, mroczny las zaś wydawał się majaczyć bliżej za każdym razem, gdy nań zerkała. Ścisnęła miękką tkaninę pomiędzy palcami, po czym cisnęła ją na podłogę. Apaszka kojarzyła jej się z wężowatym stworzeniem, którego zielone łuski połyskiwały w gasnącym świetle. Prychnęła i podniosła jedwab z desek. Jej umysł i serce stanowiły jeden wielki bałagan, a wszystko to było jego winą.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.PODZIĘKOWANIA
Chciałabym podziękować mojej córce, która okazała więcej cierpliwości i zrozumienia, niż mogłabym się spodziewać po dziecku. Nigdy nie waha się podkreślać, jak bardzo jest ze mnie dumna.
Dziękuję wspaniałym ludziom z Podium Publishing, którzy nie tylko przygotowali fantastyczne audiobooki, lecz również mogłam liczyć z ich strony na słowa otuchy, wsparcie, porady i wiarę w moje zdolności.
Dziękuję mojej redaktorce Leslie Watts, która pozwala mi wierzyć w moje umiejętności pisarskie, choć poprawia popełnione przeze mnie błędy i podsuwa sugestie. Cenię jej profesjonalizm, pozytywne nastawienie i entuzjazm.