- W empik go
Legendy arturiańskie. Tom 1. Niezwykły chłopiec - ebook
Legendy arturiańskie. Tom 1. Niezwykły chłopiec - ebook
Cykl klasycznych legend arturiańskich w uproszczonych adaptacjach dla dzieci.
Młody Merlin dotąd nie opuszczał swojej wioski – zajmował się sporządzaniem magicznych mikstur i śnił przedziwne sny, które czasem się spełniały. Pewnego dnia w wiosce pojawił się zakapturzony mężczyzna, który szukał niezwykłego chłopca, syna demona... Merlin zostaje pojmany i wyrusza w daleką podróż, do walącego się zamku bezwzględnego króla. Na miejscu okazuje się, że nie tylko on zna się na magii...
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8233-216-2 |
Rozmiar pliku: | 32 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Merlin nie był zwykłym ośmiolatkiem. Podobnie jak niektóre dzieci w wiosce on także wychowywał się bez rodziców. W przeciwieństwie do nich jednak miał ojca demona, a jego matka, choć była człowiekiem, porzuciła go zaraz po narodzinach.
Jako synowi demona Merlinowi przypadły w udziale szczególne moce. Nie tylko mógł zaglądać w przyszłość, ale umiał też przyrządzać silne mikstury, które wzmacniały chorych, a nawet potrafił przemieniać ludzi w zwierzęta. Oznaczało to, że choć ludzie go potrzebowali, czuli przed nim lęk. Leczyli się u niego, ale jego moce jednocześnie ich przerażały. I to właśnie lęk w oczach mieszkańców wioski nieustannie przypominał Merlinowi, kim jest i kim był jego ojciec.
Ten dzień zaczął się jak każdy inny. Merlin szedł przez niewielką wioskę, w której mieszkał i w której, wydawać by się mogło, nigdy nic się nie działo. Jak zawsze kręcili się wokół niego ludzie, prosząc o magiczną miksturę lub odpowiedź na trapiące ich pytania.
– Och, czy mógłbyś sprawić, żeby przestały dręczyć mnie koszmary? – poprosiła jedna ze starowinek.
Dyszała ciężko, próbując dotrzymać Merlinowi kroku.
Ten, spojrzawszy na nią, zwolnił i odpowiedział:
– Tak. Przyjdź do mnie jutro. Mikstura będzie już na ciebie czekać.
Kobieta skinęła głową i już zaczęła się oddalać, gdy nagle powietrze przeszył grom.
Merlin nachmurzył się. Nie, to nie był grom…
Zebrani zwrócili się na południe, ciekawi, skąd też dobiegł ów odgłos. Kilku starszych chłopców minęło Merlina, niemal przewracając go w pośpiechu.
Twarz stojącej obok niego kobiety wykrzywiła się w przerażeniu.
– Co to takiego? – zapytała rozedrgana.
– Konie! – odpowiedział ktoś z przejęciem.
Szybko przedarłszy się przez tłum, Merlin znalazł się na czele zgromadzenia i utkwił oczy w horyzoncie. W zdumieniu wpatrywał się w konie i jeźdźców, których chmara zalewała wzgórze, wzniecając w powietrze tumany kurzu. Merlin nigdy nie widział tylu jeźdźców. Nie byli to zresztą zwykli jeźdźcy, lecz rycerze. Na ich tunikach widniał królewski herb: czerwony smok na złotym tle.
Ludzie króla zatrzymali konie. Pył sprawił, że kilkoro wieśniaków zaniosło się od kaszlu. Przywódca ściągnął swój hełm i stojąc w strzemionach, wzrokiem przeszukiwał kłębiący się przed nim tłum.
– W imieniu króla Vortigerna szukamy chłopca, który nie ma ziemskiego ojca! – zawołał. – Chłopca o wielkiej mocy.
Serce Merlina gwałtownie przyspieszyło, ale nie śmiał drgnąć.
Jeden po drugim wieśniacy zaczęli szeptać i zerkać na niego spod oka. Niektórzy nawet wskazywali w jego stronę. W końcu jakaś szorstka ręka wypchnęła go z tłumu.
Przywódca spojrzał na Merlina z góry, a w ślad za nim inni rycerze, zdjąwszy hełmy, zrobili to samo.
– To ja nie mam ziemskiego ojca – oznajmił Merlin, unosząc podbródek, by spojrzeć wprost na rycerza. Nie chciał przed wszystkimi sprawiać wrażenia, że się boi.
Rycerz zsiadł z konia. Nie odrywając oczu od twarzy Merlina, zbliżył się do niego.
– Posiadasz magiczną moc? – zapytał.
Merlin wytrzymał jego spojrzenie i skinął głową, chcąc być dzielnym wobec górującego nad nim rycerza.
Ten przez chwilę przyglądał się bacznie Merlinowi, po czym złapał go za koszulę i pociągnął ku zakapturzonemu mężczyźnie.
– Czy to ten? – zapytał natarczywie. – Czy to jest chłopiec, którego szukasz?
Merlin spojrzał na niego, lecz mężczyzna nie wyrzekł ani słowa. Chłopiec wytężył wzrok, by dostrzec twarz ukrytą w głębokim kapturze.
– A więc…? – Trzymający Merlina rycerz był wyraźnie zniecierpliwiony.
W końcu mężczyzna w kapturze powoli skinął głową. Nawet jego koń stał cicho i bez ruchu w przeciwieństwie do reszty zwierząt wokół, które zdawały się wyczekiwać dalszej jazdy i niecierpliwie przebierały kopytami.
Rycerz gwałtownie popchnął Merlina ku innemu mężczyźnie, który błyskawicznie związał chłopcu ręce w nadgarstkach, nie dbając o to, że sznur boleśnie wpija mu się w skórę.
– Czego ode mnie chcecie? – Merlin czuł, że strach zaczyna w końcu brać nad nim górę.
– Chłopiec pojedzie ze mną – dobiegł spod kaptura głos głęboki jak studnia i mroczny jak bezksiężycowa noc.
Merlin zadrżał, przerażony. Nawet z tej odległości czuł emanującą od mężczyzny moc, potężną i niebezpieczną. Wołała do Merlina i przyciągała go, choć ten się szamotał, próbując wyswobodzić się z żelaznego uchwytu zaciśniętego na lewym ramieniu. Przytrzymawszy go, drugi rycerz syknął mu wprost do ucha:
– Będzie ci znacznie łatwiej, jeśli nie będziesz próbował z nami walczyć, chłopczyku.
Merlin jednak nie zamierzał się poddać.
– Dokąd mnie zabieracie? – spytał.
Mężczyzna w kapturze zachichotał cicho.
– Wkrótce się przekonasz, Merlinie.
Na dźwięk swojego imienia Merlin zastygł. O co tu chodziło? Skąd ten człowiek wiedział, kim on jest?
Pytania kłębiły mu się w głowie. Nim jednak zdążył zadać chociaż jedno, zakapturzony mężczyzna wymamrotał coś w obcym języku i Merlinowi zrobiło się ciemno przed oczami.