- nowość
Legendy Wenecji - ebook
Legendy Wenecji - ebook
Milioner Raoul del Arco obiecuje swemu umierającemu mentorowi poślubić jego wnuczkę, Gabriellę. Tylko tak uratuje ją przed małżeństwem z człowiekiem, który udaje miłość, lecz czyha jedynie na jej majątek. Gabriella zakochuje się w Raoulu i z radością go poślubia. Niestety, coraz więcej jego zachowań budzi jej niepokój. Wątpliwości nasilają się, gdy zaraz po ślubie Raoul zabiera Gabriellę z pięknej Wenecji do swego mrocznego zamku w Hiszpanii…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1688-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Paryż_
– Obiecaj mi coś, Raoul. Obiecaj… umierającemu człowiekowi.
Głos starca z trudem chwytającego oddech łamał się co chwila i był ledwie słyszalny na tle odgłosów wydawanych przez szpitalną maszynerię. Raoul przysunął się bliżej.
– Nie mów tak, Umberto – powiedział, ujmując delikatnie dłoń starca, tak by spod plastra nie wysunęła się igła kroplówki. – Jesteś silny jak wół, wyjdziesz z tego – kłamał, choć bardzo chciałby, by to była prawda. – Doktor powiedział…
– Doktor to stary kłamca – przerwał mu starzec, ale wybuch gniewu został przerwany przez kolejny atak kaszlu. – Nie boję się śmierci. Wiem, że nadszedł mój czas. – Po czym, zaciskając żylaste palce na dłoni Raoula, dodał: – Boję się tylko tego, co może się stać, gdy mnie zabraknie. Dlatego wezwałem cię tutaj. Musisz mi obiecać, Raoul, zanim będzie za późno…
Starzec osunął się na poduszkę, zamykając oczy. Raoul zrozumiał, że stąd już nie ma odwrotu: jego najbliższy przyjaciel i mentor – zastępujący mu od ponad dziesięciu lat rodziców – umierał. Przerażenie ścisnęło mu gardło. Chciał uciekać z tego pokoju i szpitala jak najdalej, ale resztką woli powstrzymywał się przed tym.
– Wiesz przecież, Umberto, że zrobię dla ciebie wszystko, absolutnie wszystko – powiedział głosem, który przypominał dźwięk, jaki wydaje żwir, gdy po nim ktoś chodzi. – Masz moje słowo. Poproś o cokolwiek, a będzie to zrobione.
Wydawało się, że cisza, jaka po tych słowach nastąpiła, trwała całą wieczność. Jedynie pikające dźwięki wydawane przez podtrzymującą życie aparaturę szpitalną upewniały Raoula, że jego stary przyjaciel jeszcze żyje.
– Zaopiekuj się Gabriellą. Kiedy umrę, będzie jej bardzo ciężko. Nie zaznam spokoju, dopóki ona nie będzie bezpieczna – powiedział Umberto, drugą, wolną ręką dotykając ramienia Raoula.
Ten zaś zapewnił głosem na tyle stonowanym, na ile było go stać:
– Możesz być spokojny. Nic złego jej się nie stanie. Będzie dla mnie zaszczytem być jej opiekunem.
Tu jednak starzec zaskoczył Raoula i zamiast wypowiedzieć słowa wdzięczności, Umberto otworzył usta w wyraźnym geście protestu, tyle że ponownie zabrakło mu sił, by przemówić. Raoul, nieco zmieszany, wstał i odsunął się na pół kroku od łóżka. Lewą, wilgotną od potu ręką, przejechał po włosach, przygładzając je. O co mu może chodzić? – zastanowił się. Poprawił węzeł krawata. Oczami szukał pod sufitem kratek wentylatora. Boże, co za upał, pomyślał.
– Czy ty mnie dobrze zrozumiałeś? – spytał zachrypniętym głosem starzec, gdy jego oddech nieco się uspokoił.
– Oczywiście – zapewnił Raoul.
Umberto jednak nie wydawał się przekonany. Powtórzył zatem swą myśl dobitniej:
– Musisz się z nią ożenić, Raoul! Obiecaj mi, że ożenisz się z Gabriellą.
Szaleństwo! – pomyślał Raoul. Czyste szaleństwo! Wziął głęboki wdech, wciągając w nozdrza przepełniający szpitalny pokój zapach nieuchronnie nadciągającej śmierci, dobrze wyczuwalny mimo całego arsenału środków dezynfekujących, które miały go stłumić. Był zszokowany i załamany tym, co usłyszał. Nie dość, że musiał stawić czoło śmierci przyjaciela, to jeszcze tak szalone żądanie…
– Wiesz przecież… – powiedział, siląc się na spokój. – Wiesz, że to niemożliwe. A poza tym… – dodał, usiłując sobie przypomnieć wygląd dziewczyny – nawet gdybym mógł to zrobić, ona… jest dla mnie za młoda.
– Jest już kobietą – powiedział Umberto słabym głosem, w którym jednak czuć było siłę targających starcem uczuć. – Ma dwadzieścia cztery lata.
Dwadzieścia cztery lata? Raoul nie mógł uwierzyć, że czas tak szybko minął. Dopiero co była przecież dzieckiem!
– W takim razie… – powiedział, próbując pozbierać rozbiegane myśli – jest już na tyle dorosła, by sama mogła sobie wybrać męża.
– W tym właśnie sęk – wyszeptał starzec.
– Jak to?
– No… bo jak wybierze Consuela Garbasa?
– Co? Brata Manuela? – Raoul spojrzał z niedowierzaniem, mając nadzieję, że może się przesłyszał. Ale nie, usłyszał dobrze. Boże, czy można sobie było wyobrazić większy koszmar?
Nazwisko Garbas podziałało na niego jak dźgnięcie ostrym szpikulcem. Miał nadzieję, że nigdy go już w swoim życiu nie usłyszy. A jednak coś mówiło mu od czasu do czasu, że tej sprawy, a raczej rzuconego na niego przekleństwa – jakim bez wątpienia było spotkanie na swojej drodze rodziny Garbasów – nie da się tak łatwo zapomnieć
Raoul przysunął się ponownie do łóżka starca. Musiał poznać prawdę, nawet jeśli miała być ona bolesna.
– Czego on chce od Gabrielli? – zapytał.
– Węszy koło niej jak hiena. Czeka, aż skończy dwadzieścia pięć lat, bo wtedy będzie legalnie dziedziczyć… – powiedział starzec, po czym, łapiąc głęboki oddech, kontynuował: – Wie, że nigdy bym się nie zgodził na ich ślub, więc czeka, aż umrę, a wtedy zrobi swój ruch. No i doczekał się, skurczybyk…
Raoul przytaknął w milczeniu głową. Słowo „hiena” było tu jak najbardziej na miejscu. Tak właśnie działali Garbasowie, szumowiny i ścierwojady. Weszli do wyższych sfer dzięki pieniądzom, a ich maniery były na tyle wyuczone i sztuczne, że to naprawdę cud, że nie zbłaźnili się jeszcze totalnie w oczach wszystkich. I teraz jeden z nich miałby zabrać Gabriellę?
– A ona nie zdaje sobie z tego sprawy? – zapytał.
– A skąd miałaby wiedzieć? – zapytał Umberto. – Przecież jej tego nie powiem. Gabriella wie jedynie, że jego brat zmarł śmiercią tragiczną i myśli nawet, że to ich jakoś z nami… stawia na równi. – Starcowi znowu zabrakło powietrza i na chwilę zamilkł. W jego oczach malował się smutny uśmiech. Wziął głębszy oddech i podjął przerwany wątek: – Starałem się ją ostrzec, ale Gabriella widzi w ludziach tylko dobro, nawet w takich jak oni. A on bawi się z nią w kotka i myszkę, wiedząc, że czas działa na jego korzyść. Sam zatem widzisz, że nie mam nikogo, do kogo mógłbym zwrócić się z taką prośbą, poza tobą… – dodał, podnosząc się z poduszki na łokciach, na ile był w stanie, by gestem tym podkreślić powagę prośby: – Musisz ją przed nim obronić, Raoul. Po prostu musisz!
Powiedziawszy to, opadł z powrotem na poduszkę. Raoul usiadł obok ze skołowaną głową. To prawda, nie mógł pozwolić, by Garbas sięgnął po fortunę wnuczki Umberta. Nie mogło do tego dojść, zwłaszcza po tym wszystkim, co Raoul przez nich wycierpiał. Sęk jednak w tym, że Raoul był ostatnią osobą, która mogłaby zapewnić Gabrielli bezpieczeństwo. Poza tym, czy Umberto naprawdę myślał, że dwudziestoczteroletnią dziewczynę – jakąkolwiek zresztą dziewczynę – da się tak łatwo namówić, by za niego wyszła? Co on jej mógł zaoferować? Byłaby głupia, gdyby się na coś podobnego zgodziła.
Wziął ponownie dłoń starca w swe ręce.
– Umberto… – zaczął błagalnym tonem. – Mój stary przyjacielu… Kocham cię ponad własne życie, ale… to nie miałoby sensu. Musi być jakiś lepszy sposób na zapewnienie Gabrielli bezpieczeństwa i ja, przyrzekam ci, ten sposób znajdę. Bo, widzisz… nie nadaję się na męża twojej wnuczki.
– Przecież nie każę ci jej kochać – powiedział z wyczuwalnym w głosie poirytowaniem.
W tym momencie do pokoju wkroczyła pielęgniarka.
– Koniec wizyty – powiedziała, delikatnie popychając w stronę drzwi Raoula, który w międzyczasie wstał. – Pacjent i tak jest już wyczerpany.
Raoul zrobił krok ku wyjściu, ale zatrzymał się, by spojrzeć jeszcze raz na przyjaciela. Ten patrzył na niego tak wymizerowanym, a jednocześnie pełnym błagania wzrokiem, że Raoul podjął decyzję.
– Ożenię się z nią – powiedział, nie zważając na pomruk niezadowolenia, jaki dobył się z ust pielęgniarki, zajmującej się poprawianiem łóżka i kroplówki. – Ożenię się z Gabriellą, jeśli tego chcesz.