Legion Nieśmiertelnych. Tom 13. Świat Szkła - ebook
Legion Nieśmiertelnych. Tom 13. Świat Szkła - ebook
W 2052 roku Galaktycy zjawili się ze swoją flotą bojową. Zamiast jednak spłonąć od ich bomb, Ziemia dołączyła do ogromnego Imperium, obejmującego dużą część Drogi Mlecznej. Od chwalebnego dnia Aneksji minęło ponad sto lat. Ludzkość nie bez trudu utrzymuje kontrolę nad garstką planet na rubieżach Galaktyki i toczy wojnę z Rigelianami. Jednak po tym, jak zniszczeniu uległy floty obu stron, konflikt przycichł. Odbudowujemy okręty. Oni z pewnością również.
James McGill liczy na pokojowe rozwiązanie, ale niespodziewanie pojawia się szansa na uzyskanie technologicznej przewagi nad rywalami. McGill zostaje wezwany do Centrali i otrzymuje misję odnalezienia planety, na której występują charakterystyczne kryształowe formacje. To właśnie one umożliwiają naszym zaciekłym wrogom, Rigelianom, produkcję niezwykle wytrzymałych pancerzy.
McGill zostaje wysłany w kosmos najpierw jako zwiadowca, a później jako żołnierz Legionu Varus. Ociera się o śmierć, tocząc zmagania ze złymi kosmitami i z własnym niegodnym zaufania rządem. Kto przeżyje, a kto już nigdy nie zostanie wskrzeszony?
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67053-80-8 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pochodzę z Waycross w dystrykcie Georgii. Moi rodzice są właścicielami kawałka bagnistej ziemi w pobliżu rzeki Satilla, a ja mieszkam w skąpo oświetlonej szopie na skraju tych mokradeł. Nie jest zbyt imponująca, ale wystarczy, że mam tam lodówkę i zapadniętą kanapę do spania. Nazywam to miejsce domem.
Odkąd Etta wyprowadziła się do Miasta Centralnego, moi rodzice czuli się trochę samotni. Córce dobrze się wiodło – z zadowoleniem słuchałem o kolejnych podwyżkach i awansach. Po niedługim czasie była już w stanie utrzymać się samodzielnie.
Oczywiście nie mogłem wiedzieć, czym zajmuje się na co dzień. Wszystkie projekty, nad którymi trwały prace w podziemiach Centrali, były ściśle tajne. Komuś innemu mogłoby to przeszkadzać, ale dla mnie to był chleb powszedni. Służyłem w Legionie Varus, więc i mnie często dotyczyły podobne ograniczenia. Szczegóły naszych misji rzadko docierały do opinii publicznej. Zresztą, choć oficjalnie nie wiedziałem, czym zajmuje się Etta, podejrzewałem, że jej praca ma coś wspólnego z technologią, z którą ostatnio zetknęli się Ziemianie.
Po gigantycznej bitwie kosmicznej w układzie 77 Eridani, gdzie znajdował się Świat Klonów, zostało mnóstwo szczątków. Mogwa, Rigelianie i Skayowie zostawili w przestrzeni martwe wraki swoich okrętów. Zdołaliśmy nawet sprowadzić na Ziemię kilka rigeliańskich jednostek. Wiedziałem, że Floramel stoi na czele grupy naukowców badających te znaleziska, a przecież Etta była jej główną asystentką.
Pewnego późnowiosennego dnia, rok po bitwie, mój stuk zawibrował. Połączenie przychodzące, użytkownik nieznany. Normalnie bym to zignorował. Do mieszkańców Ziemi ciągle dobijały się boty marketingowe i podejrzewałem, że to jeden z nich. Jednak zamiast odrzucić połączenie, przez chwilę gapiłem się na ekran stuka. Przeszło mi przez myśl, że nie powinien być w stanie dodzwonić się do mnie nikt o nieznanym identyfikatorze użytkownika. Boty były sprytne i z reguły podszywały się pod współpracownika albo kolegę. Nigdy nie wyświetlało mi się po prostu „identyfikator zastrzeżony”.
Warknąłem z irytacją, zapauzowałem wyświetlany na brudnym suficie mecz i odebrałem połączenie.
– Z tej strony McGill, kto mówi?
Ekran rozświetlił się, ale nadal niczego nie widziałem. Nic, tylko czerń i wskaźnik mocy sygnału. Przez parę sekund nikt się nie odzywał.
– Ech, do ciężkiej cholery… – mruknąłem.
Podniosłem się i usiadłem na kanapie. Już miałem się rozłączyć, gdy ktoś przerwał ciszę.
– McGill? – powiedziała osoba po drugiej stronie.
Zawahałem się. Najwymyślniejsze boty marketingowe potrafiły być przebiegłe. Podałem mu już swoje nazwisko. Może czekał na właśnie taką podpowiedź? Zawiesiłem palec nad przyciskiem przerywającym połączenie. Postanowiłem, że nic więcej nie powiem, bo sprytnie napisany kawałek kodu zapamięta każde moje słowo i wykorzysta uzyskane informacje przy następnej okazji.
– McGill? – znów odezwał się głos. – Mówi Abigail. Jesteś sam?
Zawieszony nad przyciskiem palec opadł bezwładnie, a wraz z nim moja szczęka. Zauważyłem, że świeci się maleńka, czerwona dioda nad kamerą stuka. Sygnalizowała, że rozmówca mnie widzi. Ta osoba, najwyraźniej kobieta, blokowała własny strumień wideo, choć to akurat nie było szczególnie dziwne. Dziewczyny czasem tak robiły, gdy były nagie, nieuczesane albo coś w tym stylu.
Odchrząknąłem.
– Abigail? To naprawdę ty?
– Tak. Wybacz, że cię niepokoję, ale minęło już wiele miesięcy. Miałeś okazję skontaktować się z Drususem w moim imieniu?
– Yyy…
Abigail Claver poznałem w ubiegłym roku. Była żeńskim klonem Clavera. Od samego początku wykazała zainteresowanie starym Jamesem McGillem, co z jednej strony zdawało się dziwaczne i niepokojące, ale z drugiej – dziewczyna była całkiem ładna.
– Zapomniałeś? – zapytała.
Oczywiście trafiła w samo sedno. Zapomniałem pewnie już kilka minut po tym, jak mnie poprosiła. Należałem do ludzi, którzy nie pamiętają, co jedli wczoraj na obiad, nie wspominając o prośbie dziewczyny, która mieszkała lata świetlne stąd.
– Nie, no co ty – skłamałem. – Nie zapomniałem. Spróbowałem się z nim skontaktować krótko po tym, jak rozmawialiśmy. Ale Drusus się nie odezwał. Bo widzisz, aktualnie jest na mnie trochę wkurzony.
– Czemu?
Poczułem ulgę. Zmieszałem kłamstwo z prawdą, a rezultat okazał się przekonujący i w dodatku pokierował rozmowę na inny temat. Zawsze mówiłem, że z kłamstwem jest jak z bilardem. Samo wbicie bili do łuzy to za mało. Prawdziwy mistrz jednocześnie przygotowuje sobie grunt pod następne uderzenie.
– Zaczęło się chyba od tego, jak zostałem admirałem floty Drususa i rozwaliłem masę jego okrętów.
– Och. Ale to trwało krótko i sytuacja tak naprawdę nie była pod twoją kontrolą.
– To samo mu powiedziałem!
– Bardzo małostkowy z niego człowiek – stwierdziła Abigail. – Ale mogę ci pomóc go udobruchać.
– …
Nagle znów znalazłem się w niebezpiecznym położeniu. Prawda była taka, że w ogóle nie kontaktowałem się z Drususem i nie rozmawiałem z nim o Abigail. A teraz w dodatku myśli dziewczyny podążyły fałszywym tropem. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś nazwał Drususa małostkowym. Był uczciwym i honorowym człowiekiem, a kiedy się na mnie wściekał, zawsze miał świetny powód. Również tym razem.
– Coś nie tak? – zapytała Abigail.
– Czemu cię nie widzę?
– Chodzi o przepustowość. To nieautoryzowane połączenie, więc korzystam z jak najwęższego pasma.
– Hm. Ale kiedy patrzę na pusty ekran, nawet nie jestem pewien, czy to ty.
Westchnęła. Na pełniącym funkcję ekranu prostokącie fotoreaktywnej skóry na moim przedramieniu pojawił się obraz kobiety na tle ponurego, zielonego nieba. Gdy lekko się przesunęła, zobaczyłem skrawek terenu, który nie przypominał Ziemi. Była na dworze, a krajobraz pokrywały mokre, czarne skały otoczone przez spienione, zielonkawe morze.
– Świat Zieleni? – zdziwiłem się. – Co tam robisz? Jasna cholera, rozmawiamy przez prec-kom?
Warknęła poirytowana.
– Skąd znasz to miejsce?
– Bywało się tu i tam – odparłem wymijająco. – Nie umiałbym wskazać tej planety na mapie Galaktyki, ale odwiedziłem ją kiedyś.
Abigail pokręciła głową i zaśmiała się. Miała przyjemny głos, a jej włosy okalały twarz w miły dla oka sposób. Wbiła we mnie wzrok. Czułem, że w jej głowie kłębią się myśli. Była inteligentna, a dla faceta takiego jak ja to oznaczało kłopoty.
– Porozmawiasz znowu z Drususem? – zapytała. – Zrobisz to dla mnie?
– Przypomnisz mi, co dokładnie miałem mu powiedzieć?
– Potrzebujemy pomocy, McGill. Musimy skontaktować się z Centralą. Z Drususem, jeśli to możliwe. Jesteśmy zbuntowanymi Claverami, tamci bezustannie na nas polują. Potrzebujemy sojuszników.
– No tak, rozumiem. Wspominałaś coś o tym, żebym był waszym pośrednikiem. A co masz do zaoferowania? Nie mogę tam pójść z pustymi rękami.
– Coś na wymianę? W porządku, coś ci powiem. Pamiętasz Skayów, którzy zostali zniszczeni w 77 Eridani?
– Trudno zapomnieć.
– Ich wraki były tak uszkodzone, że w zasadzie bezużyteczne. Ale ja wiem, gdzie jest okręt w lepszym stanie. Proszę, zapisz sobie te współrzędne.
Podała mi ciąg cyfr. Wiedziałem o astronawigacji akurat tyle, żeby zorientować się, że to koordynaty jakiegoś punktu w przestrzeni. Imperialne współrzędne zawsze obierały za punkt odniesienia środek Galaktyki, dlatego pierwszych kilka liczb było takich samych, jak w przypadku położenia Ziemi.
– Rubież 926 – stwierdziłem. – Czyli nie nasza. Ani sąsiednia 928.
– Nie, ale to niedaleko. No, względnie blisko.
– Względnie blisko – powtórzyłem, wpatrując się w liczby. Pewnie to samo powiedziałaby o Waycross i kolonii na Marsie. W końcu to ten sam Układ Słoneczny.
– Przekaż te współrzędne Drususowi – poprosiła. – Tylko nie oddawaj tej informacji za nic. Spraw, żeby o nią błagał.
– Do jutra po południu będzie prosił, aportował i dawał głos – zapewniłem. – A teraz powiedz, co ja będę z tego miał?
– Ach, spodziewałam się tego. – Uśmiechnęła się znacząco. – Mój brat twierdził, że pomożesz nam z dobroci serca. Ale ty od razu zapomniałeś. Dlatego ludziom trzeba płacić.
– No cóż… Ja wcale nie chcę pieniędzy. Po prostu chciałbym zabrać cię kiedyś na kolację.
Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
– Poważnie? Nawet nie przebywamy w tej samej części Galaktyki. Nie byłam na Ziemi od prawie roku, a przecież…
Uniosłem dłoń.
– Spokojnie. Nie ma limitu czasowego. Po prostu obiecaj, że spotkamy się przy najbliższej okazji.
Spuściła wzrok i zmarszczyła brwi.
– Tylko randka? Po prostu kolacja?
– Tak, o nic więcej nie proszę.
Znów uniosła wzrok i uśmiechnęła się. Wolałem nie myśleć, co sobie wyobrażała. Nie byłem aż tak podły. Jasne, generalnie uważano mnie za osobę bez zasad, o przyziemnych zainteresowaniach i prostych nawykach. Ale nie zamierzałem nikogo zmuszać do tego rodzaju „przysług”.
– W porządku, jestem ci winna randkę – powiedziała.
– Świetnie. Więc jak mam się z tobą skontaktować następnym…?
Zawiesiłem głos, gdy Abigail skuliła się. Zielonkawe morze i niebo oraz czarne skały zawirowały. Przez chwilę słyszałem trzaski i szumy, gdy coś uderzało albo ocierało się o mikrofon. A potem rozległ się stukot. Jakby głuchy grzechot pustych rur.
– Nie, nie – powiedziała Abigail do kogoś poza kadrem. – Z nikim nie rozmawiam. Ściągam pliki z zagranicy, to wszystko.
Potrafiła kłamać, podobnie jak ja. Uśmiechnąłem się.
Znowu rozległo się klekotanie, tym razem głośniejsze i bardziej władcze. Świat znowu zawirował, a potem zobaczyłem twarz Abigail, tylko na sekundę, gdy wyciągała palec do przycisku przy obiektywie.
– Tym razem nie zapomnij – szepnęła i rozłączyła się.
Wstrząsnęło mną to, co zobaczyłem za jej plecami. Górowała nad nią ciemna i lśniąca od wilgoci istota. Przypominała homara stworzonego z celulozy i wielkiego jak dom. To był Wur, jeden z tych bystrzejszych i bardziej ogarniających technologię. Kiedyś na Świecie Zieleni napotkałem taką istotę. Potem ją zabiliśmy, ale najpierw posłała do piachu kilku moich ludzi.
Przez parę długich chwil wpatrywałem się w martwy ekran stuka. A więc Abigail mieszkała z Wurami na Świecie Zieleni. Zdumiewające.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem i wróciłem do oglądania meczu na suficie. Niestety, nie mogłem skupić się na grze.
Boże Wszechmogący, czemu zawsze ciągnęło mnie do najbardziej niebezpiecznych kobiet? A co gorsza, czemu one mnie lubiły? Chyba byliśmy dla siebie jak ćma i płomień świecy.ROZDZIAŁ 2
Naprawdę próbowałem zapomnieć o Abigail i Wurze, a także o reszcie tego bajzlu. Ale nie mogłem, nie tym razem. Zwyczajnie nie potrafiłem.
Następnego dnia obudziłem się o świcie, westchnąłem i od razu uniosłem stuka do zaspanych oczu. Nawet nie poszedłem się odlać – tak nieznośnie dręczyła mnie ta sprawa.
Napisałem krótką wiadomość bezpośrednio do Drususa. Uznałem, że tyle wystarczy, żeby uzyskać odpowiedź. Kilka lat wcześniej Drusus kazał mi zgłaszać każdą „nietypową działalność”, która była „interesująca i pozaziemska w swojej naturze”. Co jak co, ale to musiało się kwalifikować do zaraportowania. Dlatego po prostu w paru słowach przypomniałem mu o tej prośbie i dodałem, że właśnie natknąłem się na ciekawą informację.
Niecałe siedem minut później, gdy wchodziłem pod prysznic, mój stuk zabrzęczał. Połączenie przychodzące z Centrali, brak nazwiska.
Można by pomyśleć, że każdy rozsądny człowiek najpierw skończyłby poranną toaletę, a dopiero potem odebrał. Ale mówimy tu o Drususie. Na całej mojej ukochanej Ziemi była zaledwie garstka pretorów. Istniał tylko jeden wyższy stopień – konsul. Jednak ten stopień przyznawano wyłącznie tymczasowo w chwilach największego zagrożenia, ponieważ noszący go człowiek stawał się w praktyce dyktatorem o prawie nieograniczonej władzy. Od dawna nikt nie pełnił tej funkcji, ale krążyły plotki, że gdyby ktoś miał kiedyś dostąpić tego zaszczytu, prawdopodobnie byłby to Drusus.
Krótko mówiąc, było nie do pomyślenia, żeby zwykły centurion kazał czekać takiej osobistości. Odebrałem połączenie.
– Mówi centurion McGill – odezwałem się.
– McGill? Co to ma być?
To była trybun Galina Turov, dowódczyni mojego legionu.
– Och, ten, no, cześć. Wybacz, spodziewałem się kogoś innego.
Skrzywiła się. Łączyła nas długa i skomplikowana przeszłość pełna seksu, przemocy, kłamstw, intryg, a nawet miłości.
– Rozumiem. Oddzwoń, gdy będziesz sam. Na razie mam tylko jedno pytanie: czemu kontaktujesz się z Centralą?
Zamrugałem raz, potem drugi. Gdy ktoś zbije mnie z tropu, moje myśli pełzną z prędkością ślimaka. Jednak po krótkiej chwili zrozumiałem kilka rzeczy.
Po pierwsze, miała mylne wrażenie, że goszczę u siebie przedstawicielkę płci pięknej. W pierwszym odruchu chciałem ją wyprowadzić z błędu, ale wtedy uświadomiłem sobie drugą rzecz.
Ona wiedziała, że przed chwilą wysłałem wiadomość do Centrali – tylko skąd? Jasne, to nie byłby pierwszy raz, kiedy ktoś mnie szpiegował. Najczęściej Galina, która wsadzała nos w moje prywatne i zawodowe sprawy. Bardzo mnie tym wkurzała.
– Nikogo ze mną nie ma. Prawdę mówiąc, właśnie zamierzałem wziąć prysznic. Dobrze by było, gdybyś przestała mnie inwigilować.
Spojrzała na mnie spod zmrużonych powiek. Znała mnie dobrze, więc zorientowała się, że nie udaję złości.
– No cóż, przepraszam. Od Świata Klonów chyba trochę mniej sobie ufamy, prawda?
– Chyba faktycznie.
– Dobrze, że powiedzieliśmy to sobie wprost. A teraz… czy byłbyś tak miły i nie wściekł się na pytanie, czemu wysyłasz wiadomość do Drususa, a potem od razu wskakujesz pod prysznic?
Miałem ochotę się rozłączyć. Naprawdę mnie kusiło i pewnie bym to zrobił, gdyby była odrobinę bardziej wredna albo odrobinę mniej atrakcyjna. Ale, no cóż, jestem prostym facetem, więc postanowiłem wytrzymać jeszcze trochę.
– Dowiedziałem się czegoś ciekawego – wyjaśniłem. – Czegoś, o czym Drusus musi usłyszeć.
Jej twarz się rozjaśniła.
– Aha! Tak jak myślałam. Zacząłeś się nudzić, więc postanowiłeś zrobić trochę szumu. Na szczęście przechwyciłam twoją wiadomość i ją skasowałam.
Znowu opadła mi szczęka.
– Jak to zrobiłaś?
– Nowa technologia. Miałeś ostatnio aktualizację oprogramowania swojego stuka, prawda? W środku nocy, jakieś sześć tygodni temu?
– Zawsze je odrzucam, jeśli tylko mogę.
– Aktualizacje o najwyższym priorytecie nie są opcjonalne.
– No dobra, więc co się zmieniło? – zapytałem. – Bo zapowiada się wprost cudownie.
– I takie jest… z mojego punktu widzenia. Nowe oprogramowanie wymusza komunikację zgodnie z łańcuchem dowodzenia. Od teraz to obowiązek, a nie tylko sugestia. Żaden żołnierz ani oficer nie powinien komunikować się z osobą postawioną wyżej w hierarchii niż o dwa stopnie. A gdy ktoś spróbuje, wiadomość zostaje przekierowana do bezpośredniego dowódcy tej osoby.
– Hmm…
Zastanowiłem się nad tym. Tymczasem zacząłem się myć.
– Co ty tam robisz? Masz wodę na obiektywie.
– No raczej. Pianę też. Czyli krótko mówiąc, nawet ty nie mogłabyś porozmawiać bezpośrednio z Drususem?
– O czym ty gadasz?
– Jesteś trybunem, prawda? A on pretorem. Dzielą was więcej niż dwa szczeble hierarchii.
Galina zmarszczyła brwi. Ewidentnie nie podobała jej się ta myśl.
– Zaczekaj chwilę, oddzwonię do ciebie.
Rozłączyła się, a ja z triumfalnym uśmiechem spłukałem pianę i wyszedłem spod prysznica. Właśnie się wycierałem, gdy znów zadzwoniła.
– To nie do przyjęcia! – wykrzyknęła. – Kto mógł wpaść na tak debilny pomysł?!
Roześmiałem się. Była wielką zwolenniczką kontrolowania ludzi, chyba że coś dotykało jej samej.
– Wygląda na to, że będę musiał polecieć do Centrali i przekazać wiadomość osobiście.
Zmierzyła mnie badawczym spojrzeniem.
– Jest aż tak interesująca?
– Tak uważam.
– Więc przyjedź. Pomogę ci, przekażemy ją razem.
Wiedziałem, o co chodzi. Zamierzała przypisać sobie zdobycie ważnej informacji. Ciągle szukała sposobu na pchnięcie do przodu kariery, która ostatnio nie miała się najlepiej.
Nagle jej stuk zabrzęczał. Spojrzała na niego z niezadowoleniem.
– Kto…?
– Pewnie ekwita Woodard – domyśliłem się. – Czy to nie on jest dwa stopnie nad tobą? Może chce wiedzieć, czego chciałaś od Drususa.
– Masz rację. Cholera, muszę odebrać. Pakuj dupę do pociągu i przyleć tu jeszcze dzisiaj.
Ekran zgasł, a ja wyszedłem z szopy, śmiejąc się do rozpuku. Ojciec od razu wyczuł, że coś się święci. Podążył za mną do garażu.
– Zabierasz ciężarówkę i jedziesz do miasta? – zapytał.
– Zgadza się, tato.
– Ale chyba nie wezwali was do służby, prawda, James?
– Nic z tych rzeczy. To tylko krótka wycieczka. I nie przejmuj się ciężarówką, wróci na autopilocie.
Uścisnął mnie, a gdy odjeżdżałem, odprowadzał mnie pochmurnym spojrzeniem. Jego ewidentny brak zaufania wywołał u mnie wyrzuty sumienia. Jasne, tym razem to naprawdę była niewinna przejażdżka w celu przekazania informacji. Ale w ciągu lat oszukałem rodziców i zostawiłem ich na lodzie tak wiele razy, że byli bardzo wyczuleni na tym punkcie.
Gdy wysiadłem na stacji kolei powietrznej w Atlancie, ciężarówka zawróciła w stronę Waycross, a ja jeszcze kopnąłem ją w zderzak na szczęście. Zabrałem się najbliższym pociągiem i zapłaciłem, przykładając stuka do wystrzępionego podłokietnika fotela, który wybrałem. Bilet nie kosztował wiele. Kwadrans później wystartowaliśmy i zaczęliśmy suborbitalny lot w kierunku północno-wschodnim. Mieliśmy dotrzeć do Miasta Centralnego za parę godzin.
Zdałem sobie sprawę, że nie widziałem Etty od kilku miesięcy. Nawet krótki lot wydawał się za długi, kiedy byłem zajęty – a nawet wtedy, gdy nie byłem. Tak się złożyło, że ciągle odkładałem odwiedziny.
Gdy zaświecił się komunikat „prosimy zapiąć pasy”, usłyszałem, że ktoś z tyłu idzie przejściem między fotelami. To wydało mi się trochę dziwne, ale uznałem, że może współpasażer potrzebuje do kibla albo coś w tym stylu.
Zamyślony, wyglądałem za okno, gdy nagle poczułem, że ktoś siada na pustym fotelu obok mnie. Pierwszy odruch kazał mi zacisnąć pięść i groźnie odwrócić się do intruza – ale powstrzymałem ten impuls. W końcu to był transport publiczny. Może ten ktoś po prostu nie znalazł wolnego…
Mój umysł zamarł, gdy zobaczyłem, kto zajął miejsce obok mnie.
– Witaj, McGill – rzucił facet.
Znałem ten głos i ten arogancki ton. To był Winslade. Podstępny jak żmija chudzielec o kościstych rękach i twarzy wiecznie wykrzywionej szyderczym grymasem. Podejrzewałem, że brzmiałby sarkastycznie, nawet czytając listę zakupów.
Byłem w szoku. Podczas naszego ostatniego spotkanie na pokładzie „Legata” – legionowego transportowca, który potem uległ zniszczeniu – zabiłem Winslade’a. Facet ujawnił się jako renegat, zdrajca Ziemi i mój wróg w każdym znaczeniu tego słowa.
– Winslade? – wykrztusiłem, zbierając szczękę z podłogi.
– Jedyny i niepowtarzalny – odparł. – Co z tobą? Jesteś pijany?
– Co ty tu robisz?
– Szukam cię. Potrzebuję… Potrzebuję twojej pomocy, McGill. Miałem nadzieję, że wyjaśnisz mi kilka rzeczy.
Wpatrzony w owalne okno pociągu powietrznego zastanowiłem się, z jaką siłą trzeba by rzucić Winslade’em, żeby je rozbić i posłać go w przestworza. A może gdybym cisnął nim wystarczająco mocno, i tak dożyłby aż do upadku na oddaloną o kilkadziesiąt kilometrów powierzchnię Ziemi?
– Znowu się zawiesiłeś, McGill? – zapytał, całkiem opacznie interpretując moją zadumę.
W końcu odwróciłem się z powrotem do niego i przylepiłem na usta kretyński uśmiech.
– Dobrze znów cię widzieć… centurionie.
Skrzywił się. Był w mundurze, więc trudno było przeoczyć czerwone oznaczenia centuriona, takie same jak moje. W tym momencie wprawdzie byłem w cywilu, ale zaraz po dotarciu do Centrali zamierzałem się przebrać.
– Tak – mruknął. – Nie mogłeś nie zauważyć, prawda? Uwierz, że dla mnie ta degradacja była równie wielkim zaskoczeniem. I to o dwa stopnie. A równie irytujący jest fakt, że nikt nie chce powiedzieć, czemu mnie to spotkało.
Zacząłem sobie przypominać wydarzenia z zeszłego roku. Dowództwo wspominało coś o tym, żeby wskrzesić Leezę i Winslade’a, którzy dołączyli do rebelianckiej armii Clavera, a później zginęli. Jak widać, przynajmniej Winslade wrócił do życia z niekompletnymi wspomnieniami i dlatego nie miał pojęcia, że został zdrajcą.
Cholera. Zrobił się niezły bajzel.ROZDZIAŁ 3
Pewien zły człowiek powiedział kiedyś, że przyjaciół należy trzymać blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Teraz znalazłem się w podobnej sytuacji. Obok mnie siedział zmartwiony i zdezorientowany Winslade.
– Co dokładnie zdarzyło się na Świecie Klonów? – zapytał.
– No cóż, w Centrali na pewno opowiedzą ci ze szczegółami – odparłem najbardziej przyjaznym tonem, na jaki mogłem się zdobyć.
– Mylisz się. Jestem żywy już od pół roku. Codziennie pracuję w Centrali i nikt nie potrafił udzielić mi zadowalających odpowiedzi. To bardzo frustrujące.
– Naprawdę? I myślisz, że ja potrafię ci pomóc, jeśli oni nie mogli?
– Wiem, że to mało prawdopodobne, McGill, ale tonący brzytwy się chwyta.
– A jak mnie w ogóle znalazłeś?
Wzruszył wąskimi ramionami.
– Nadal dostaję powiadomienia dotyczące harmonogramu Turov. Zauważyłem, że wpisała cię dzisiaj na listę odwiedzających.
– Poważnie? Odkryłeś, że mam się spotkać z Galiną, więc poleciałeś nad ranem do Atlanty i z powrotem do Miasta Centralnego? I to wszystko tylko po to, żeby mnie znaleźć?
– Jak widzisz, tak – przytaknął niechętnie.
– Ale czemu po prostu nie zadzwoniłeś?
Odsłonił przedramię. Miał stuka owiniętego folią aluminiową.
– Może wyda ci się to zaskakujące… Może nawet pomyślisz, że mam paranoję, ale odnoszę wrażenie, że szpieguje mnie mój własny stuk. Odkąd wskrzesili mnie na Ziemi, ciągle zdarzają się dziwne zbiegi okoliczności.
Pokiwałem głową.
– Pewnie masz rację. Nie ufaj mu. Jeśli dowództwo chce cię inwigilować, na pewno mają taką możliwość.
Winslade przyjrzał mi się uważnie spod zmrużonych powiek.
– Wiesz, to przynajmniej jest szczera odpowiedź. Każdy inny się śmiał albo rzucał jakimś frazesem. Ale ty często byłeś ofiarą podobnego polowania na czarownice. Dlatego przyjechałem, żeby się z tobą spotkać.
Nerwowo poprawiłem się w fotelu. Nigdy za bardzo nie lubiłem Winslade’a – ale nie przepadałem też za rządowymi szpiclami wtykającymi nos w nie swoje sprawy. Czułem, że stoję przed dylematem natury etycznej. Winslade ewidentnie nie wiedział, czemu z dnia na dzień stał się wyrzutkiem. To wydało mi się nie w porządku. Człowiek zasługiwał na to, żeby wiedzieć, o co się go oskarża.
Podjąłem decyzję.
– Winslade… Powiem ci coś, choć nie powinienem.
Ożywił się jak pies, który zwęszył bekon.
– Co takiego?
– Nie ekscytuj się tak, bo wiem pewnie niewiele więcej niż ty. Ale wiem jedno. Zrobiłeś coś złego na Świecie Klonów.
– Ale oni mówili, że nawet tam nie dotarłem! Że zginąłem podczas szkolenia i z powodu komplikacji zdołali wskrzesić mnie dopiero na Ziemi. I że to dlatego nic nie pamiętam z tej kampanii. Jak mogłem zrobić coś złego, jeżeli nawet nie byłem wtedy wśród żywych?
Uniosłem rękę w uspokajającym geście.
– Posłuchaj. Tak jak wspomniałem, nie znam całej historii. Ale wiem, że wkurzyłeś przełożonych i dlatego wskrzesili cię dopiero po powrocie.
– Ale jakim potwornym czynem mógłbym zasłużyć sobie na takie traktowanie? – zapytał, spoglądając na mnie błagalnym wzrokiem.
Pokręciłem głową i skłamałem w żywe oczy:
– Nie mam pojęcia.
Odchylił się w fotelu i westchnął.
– W takim razie czemu mi cokolwiek mówisz?
– Bo uważam, że nie wolno karać człowieka, który, przynajmniej z własnego punktu widzenia, nie zrobił jeszcze nic złego.
Winslade wolno pokiwał głową.
– Rozumiem. Ty pewnie też byłeś w podobnej sytuacji?
– Więcej niż raz. To nie w porządku. To tak, jakby policja cofnęła się w czasie i zastrzeliła dziecko, które w przyszłości zostanie seryjnym mordercą. Tak nie wolno.
– Hmm, no dobrze. Dziękuję za pomoc, choć raczej niewielką. Rozgryzę tę sprawę, a potem poinformuję cię o wynikach mojego śledztwa. W ramach zapłaty.
– To bardzo miło z twojej strony… centurionie.
Dotarło do mnie, że nigdy wcześniej nie nosiliśmy tego samego stopnia. Zawsze był co najmniej o szczebel nade mną.
Winslade zrobił jeszcze bardziej skwaszoną minę niż zazwyczaj. Przez resztę lotu raczył mnie przypuszczeniami na temat przyczyn swojej sytuacji. Prawie nie słuchałem, ale byłem pod wrażeniem, że dowództwo osiągnęło rezultat, na który liczyło. Chodziło o to, żeby wskrzesić niektórych zdrajców z kampanii na Świecie Klonów, a później uważnie ich obserwować. Jeżeli utrzymywali kontakt z agentami Clavera na Ziemi, rozsądnie było założyć, że skontaktują się z nimi i zażądają wyjaśnień.
Zdaje się, że przynajmniej w przypadku Winslade’a to działało. Usilnie szukał odpowiedzi. Strzelał oczami na boki za każdym razem, gdy do głowy wpadała mu nowa, przebiegła myśl.
Wreszcie wylądowaliśmy w Mieście Centralnym.
– Co powiesz na podwózkę, McGill? – zapytał Winslade.
– Jasne.
Z jakiegoś powodu spodziewałem się, że wezwie prywatne auto latające, ale tak się nie stało. Zamówił taksówkę. Gdy wsiedliśmy, zapłacił połowę kwoty i popatrzył na mnie wyczekująco. Chrząknąłem z niezadowoleniem i przyłożyłem stuka do panelu płatniczego. Podział pół na pół chyba miał sens – w końcu byliśmy sobie teraz równi stopniem.
Automatyczna taksówka ruszyła. Podróż do Centrali nie była zbyt komfortowa. Rzucało nami na każdym zakręcie, a wnętrze pojazdu śmierdziało ozonem, moczem i rozgrzanym olejem silnikowym.
Wylądowaliśmy na jednej z bocznych platform i każdy z nas wszedł do budynku osobno. Parę chwil później jechałem windą do biura Turov. Dowódczyni mojego legionu koniecznie chciała odegrać rolę pośrednika, a nowe oprogramowanie stuka sprawiało, że nie miałem wyboru i musiałem się zgodzić. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że Galina będzie usiłowała przypisać sobie całą zasługę. Nie zamierzałem na to pozwolić.
– Nie ma mowy. – Skrzyżowałem ręce na piersi. – Powiem to wyłącznie Drususowi i nikomu innemu.
Galina, która wcześniej oplotła moje przedramię palcami, teraz wbiła mi paznokcie w skórę.
– Posłuchaj, McGill. Nie pozwolę zepchnąć się na boczny tor. Chcę być częścią tego układu.
– Jakiego układu? To raport, a nie żaden układ.
– Nazywaj to jak chcesz – syknęła. – W każdym razie złożysz ten raport albo mnie, albo w ogóle.
W tym momencie wcisnąłem przycisk awaryjnego zatrzymania windy. Galina zachwiała się i zaklęła, gdy kabina ze zgrzytem wyhamowała między piętrami.
– Co ty wyprawiasz? – zapytała ostro.
– Wracam. Postanowiłem, że dzisiaj jednak nie złożę tego raportu.
– Co? Nie możesz. Jesteś zobowiązany rozkazem!
Wzruszyłem ramionami i wcisnąłem przycisk z symbolem lobby na parterze.
– W porządku, niech ci będzie! – wykrzyknęła ze złością. – Pójdziemy razem i osobiście powiesz, co masz do przekazania!
Znowu zmieniliśmy kierunek i po paru minutach dotarliśmy na jedno z najwyższych pięter budynku. Przemierzyliśmy wyłożony dywanem korytarz i dotarliśmy do eleganckiego biura Drususa. Gabinet wyglądał coraz wytworniej za każdym razem, gdy odwiedzałem pretora. Zacznijmy od tego, że pośrodku stał zaparkowany samochód latający. Nad nim znajdował się specjalny szyb służący za prywatne wejście. Nieco dalej znajdował się przestronny hol z wygodnymi meblami. Może to była poczekalna dla VIP-ów albo miejsce nieformalnych spotkań. W głębi stało ogromne biurko. Wiedziałem, że jego blat potrafi zmienić się w holoprojektor bitewny.
Wymieniliśmy saluty, po których padł rozkaz „spocznij”. Drusus stał pośrodku okręgu wygodnych krzeseł. Uśmiechnął się ozięble i dał znak, żebyśmy usiedli. Zająłem miejsce na największym fotelu i przeciągnąłem się porządnie.
– A niech mnie, pretorze! Ten gabinet ma większą powierzchnię niż dom moich staruszków!
– Miło, że ci się podoba, McGill.
Galina usiadła naprzeciw mnie, najdalej jak się dało. Spochmurniałem. Liczyłem na to, że namówię ją na bardziej nieformalne spotkanie dziś wieczorem, tylko we dwójkę. Ale szanse były najwyraźniej niewielkie.
Drusus usiadł między nami i nachylił się w moją stronę.
– Co masz dla mnie, McGill? Cokolwiek to jest, oby było dobre.
– Owszem, i to bardzo – wtrąciła Turov, która również się nachyliła.
Zerknęliśmy na nią obaj, ale nikt nic nie powiedział. Trybun i pretor spoglądali na mnie wyczekująco. Wyszczerzyłem się jak dziecko, które właśnie dostało batonika.
– No dalej, słucham! – Drusus wyrzucił ręce w powietrze. – Szkoda czasu. O trzeciej mam spotkanie.
Wskazałem na Galinę.
– Może pani powinna zacząć, trybunie – zasugerowałem.
Przez sekundę na twarzy Galiny malowało się osłupienie, ale zaraz się opanowała. Nie miała o niczym pojęcia, ale przyszła tu, żeby coś ugrać. Nie mogła się teraz przyznać do niewiedzy.
Przez moment intensywnie myślała, skacząc wzrokiem raz na mnie, raz na pretora.
– Chodzi o Winslade’a – wykrztusiła wreszcie. – McGill przyleciał z nim dziś rano do Centrali.
Drusus spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Miałem wrażenie, że za sobą nie przepadacie. Czy on w końcu się złamał? Wyjawił, w jaki sposób Claver go zrekrutował?
Kompletnie nie o to chodziło, więc łagodnie wyprowadziłem ich z błędu.
– Nie, sir. Winslade nie ma o niczym pojęcia, jest zagubiony i skołowany. Ale mam panu coś innego do pokazania. Proszę spojrzeć.
Ruchem palca wysłałem podany przez Abigail ciąg liczb na blat stolika, przy którym siedzieliśmy. Ekran rozświetlił się, powiększył cyfry i obrócił je tak, żebyśmy wszyscy je widzieli. Galina zacisnęła wargi – zirytowana, że ujawniłem jej blef – a z kolei Drusus wydawał się zaintrygowany. Z namysłem wpatrywał się w ciąg liczb.
– Współrzędne galaktyczne?
– Zgadza się – przytaknąłem.
– To dosyć daleko – zauważył z rezerwą. – Nawet nie w naszej prowincji. Co tam jest?
– Pamięta pan tamte wraki Skayów na orbicie Świata Klonów? I te okręty z Rigela, które sobie „pożyczyliśmy” do zbadania?
Drusus zawahał się.
– To niczym nieuzasadnione pogłoski, McGill.
– Oczywiście. To miejsce jest wyjątkowe. Znajduje się tam inny zaawansowany okręt. Według mojego źródła jest w dużo lepszym stanie niż tamte.
Oboje wytrzeszczyli oczy ze zdumienia, bo takie znalezisko otworzyłoby przed nami zupełnie nowe możliwości.
– Wrak pozaziemskiej jednostki? – upewnił się Drusus. – Kto o nim wie? W jaki sposób wszedłeś w posiadanie tych informacji?
Wzruszyłem ramionami.
– Powiedzmy, że skontaktował się ze mną odkrywca wraku. Oferuje go nam na wyłączność.
– I czego ta osoba chce w zamian? – zapytał Drusus.
– A co ważniejsze – wtrąciła się Galina – co w ogóle powstrzymuje nas przed tym, żeby po prostu zgarnąć wrak i nie zgadzać się na żaden układ? Który, jeśli wolno dodać, chciałeś zawrzeć bez uzgodnienia z przełożonymi.
Drusus spojrzał na nią badawczo.
– Myślałem, że miała pani swój udział w zdobyciu tej informacji.
Galina zawahała się, zbita z tropu.
– Chodziło mi o to, że McGill posunął się za daleko. W przeciwieństwie do niego nie zawarłam w imieniu Ziemi żadnej umowy.
Drusus zmrużył oczy. Słusznie podejrzewał, że Turov kłamie. Odchrząknąłem i nachyliłem się do niego.
– Już wyjaśniam, w czym rzecz. Jeśli informacja okaże się prawdziwa i cenna, informator żąda w zamian immunitetu dyplomatycznego.
– Chodzi o istotę z innej planety?
– Powiedzmy, że to osoba, która potrzebuje naszej ochrony.
– Hmm. – Drusus zamyślił się. – Oczywiście najpierw musimy to sprawdzić. Ale jeśli namiar okaże się prawdziwy… Takie znalezisko byłoby niezwykle cenne.
– Tylko czemu mielibyśmy cokolwiek robić dla tej osoby? – zapytała Galina. – Przecież już dostaliśmy współrzędne.
– Dlatego że ten ktoś może posiadać inne przydatne dane – wyjaśnił cierpliwie pretor. – Informatorom trzeba płacić i ich chronić, bo w przeciwnym razie szybko przestaną się do nas zgłaszać.
– W porządku. – Znów przyjrzała mi się uważnie. – Ale jakim cudem nawiązałeś kontakt z tym kimś? Przecież mieszkasz w szopie!
– I bardzo ją sobie chwalę. Więc umowa stoi?
Patrzyłem Drususowi prosto w oczy. Po chwili skinął głową.
– Stoi. Jeśli to się uda, McGill… Cóż, dobra robota.
– Dziękuję, sir.
Galina wyglądała na przybitą. Drusus skierował pochwałę tylko do mnie. Nie urodził się wczoraj i szybko połapał się, co jest grane.
– Ktoś powinien zweryfikować te informacje – rzuciła nagle Turov. – Ktoś musi odwiedzić to miejsce, zanim wyślemy okręty w potencjalną pułapkę.
– Ma pani na myśli kogoś konkretnego? – zapytał Drusus.
Wskazała na mnie palcem.
– To ma sens – zgodził się Drusus. – McGill już wie o znalezisku. W ten sposób maksymalnie ograniczymy liczbę zaangażowanych osób.
– No cóż… – zaczęła Galina.
– Zrobię to – wyrwało mi się. – Ale to strasznie długi skok.
– Rzeczywiście – zgodził się Drusus. – Przekażę technikom, żeby wpisali teleportację do harmonogramu.
Po tych słowach oznajmił, że to już wszystko, więc wyszedłem. Westchnąłem ciężko. Przemierzając korytarz, zastanawiałem się, na jakiego rodzaju potworności zgłosiłem się tym razem.ROZDZIAŁ 4
Po wyjściu od Drususa popełniłem błąd. Pozwoliłem, żeby Galina szła za mną. Zachowywała się cicho i, prawdę mówiąc, w zasadzie o niej zapomniałem. Przecież właśnie zgłosiłem się na zgon albo dwa – a jeśli będzie źle, może nawet na permanentną śmierć. W tym momencie uczucia Galiny nie były na szczycie mojej listy priorytetów.
Jednak zanim dotarliśmy do wind, poczułem silne uderzenie w cztery litery.
– Hej! – zawołałem i odwróciłem się.
Stała przede mną, zaciskając zęby i dysząc ze wściekłości. Zrozumiałem, że kopnęła mnie w tyłek. Większość kobiet jej wzrostu miałaby z tym problem, ale wiedziałem z doświadczenia, że jest elastyczna jak baletnica.
– Co z tobą? – zapytałem, rozcierając obolałe miejsce.
– A jak myślisz, tępaku? – warknęła. – Zrobiłeś ze mnie idiotkę przed Drususem.
– W jaki sposób?
– W taki, że udowodniłeś, że nic nie wiem o twoim sekretnym układzie z pozaziemskim informatorem. Jestem twoją przełożoną. Jako trybun Legionu Varus powinnam wiedzieć, co knują moi centurioni.
– No tak, chyba masz rację – przytaknąłem z namysłem. – Po prostu chciałem zaprezentować tę propozycję z jak najlepszej strony.
– Czemu? – zapytała, zbliżając się o krok i przekrzywiając głowę. – A tak właściwie, kim jest twój kontakt?
Gdy podeszła, instynkt podpowiadał, żebym zasłonił klejnoty, ale powstrzymałem ten impuls. Okazałbym słabość.
– To przyjaciele… w pewnym sensie.
– W liczbie mnogiej? Co najmniej dwie osoby?
Widziałem, że już zaczęła główkować, a w jej przypadku to niebezpieczne. Wolałem, żeby nikt się nie domyślił, od kogo dostałem cynk. W Centrali każdy bez wahania zabiłby Clavera pod jakąkolwiek postacią. Jeśli Hegemonia miała uhonorować układ, który zawarłem z Drususem, musiałem udowodnić, że pod podanymi współrzędnymi naprawdę znajduje się coś cennego. Ale gdyby przedtem wyszło na jaw, kto mi je przekazał… No cóż, to oznaczałoby kłopoty.
Oczywiście niczego nie dałem po sobie poznać. Po prostu obserwowałem ją czujnie, tak jak zaklinacz węży patrzący na świeżo schwytaną kobrę.
– Co jest? Boisz się, że cię ugryzę? – zapytała.
– Przecież wiem, że potrafisz ugryźć.
Zmarszczyła brwi.
– Nie gadaj takich rzeczy tutaj. Musimy się bardziej kryć ze swoimi występkami. Zresztą one i tak należą do przeszłości.
Zamrugałem zdziwiony, ale nie zaprotestowałem. Gdybym dostawał ćwierć kredytu za każdym razem, gdy Galina mówiła, że już nigdy się ze mną nie prześpi, byłbym bogatym człowiekiem.
– W porządku. – Wzruszyłem ramionami. – No to widzimy się przed skokiem.
Odwróciłem się i poszedłem w stronę wind. Usłyszałem za plecami pospieszne kroki, ale tym razem mnie nie kopnęła. Zamiast tego zrównała się ze mną, co na pewno nie było łatwe, bo mam długie nogi. Zerknąłem na nią. Wciąż była wściekła.
– Coś nie tak? – zapytałem.
– Oczywiście. Jestem zamieszana w jeden z twoich szalonych planów, choć nie znam żadnych szczegółów. To dla mnie niezwykle stresujące.
– Aha – mruknąłem.
Przyjechała winda. Wsiedliśmy do kabiny i gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, odwróciła się w moją stronę i pomachała mi palcem tuż przed twarzą.
– Wreszcie jesteśmy poza zasięgiem czujników Drususa – powiedziała.
– A jeśli ma dostęp do kamer z windy?
– No to sobie popatrzy. Rozkazuję ci wyjawić, kto jest tym tajemniczym informatorem, którego wytrzasnąłeś nie wiadomo skąd.
– Tak… – Rozważałem, czy spełnić jej prośbę, ale w końcu zdecydowałem, że nie. – Mówiłem pretorowi, że to musi pozostać tajemnicą, a on się ze mną zgodził.
– Czyli odmawiasz wykonania rozkazu?
– No cóż… Wychodzi na to, że tak.
– Dobra!
Praktycznie splunęła mi w twarz tym słowem. Podeszła do panelu kontrolnego i przyłożyła do niego stuka. Znałem tę sztuczkę. Odblokowała dostęp do wszystkich pięter. Jako trybun mogła pojechać, gdzie tylko zechciała – w przeciwieństwie do zwykłego centuriona, który miał ograniczony wachlarz możliwości.
– Co robisz?
– Jedziemy do aresztu.
– Oj, daj spokój.
Jednak nie dała się uprosić. Nie chciała też słuchać moich wymówek. Wkrótce kabina windy zatrzymała się na minus pierwszym.
– Jezu, trybunie! – wykrzyknąłem, ale na nic się to nie zdało.
Gdy tylko otworzyły się drzwi, podbiegło i złapało mnie za ręce dwóch wieprzy. Nie stawiałem oporu, wyszedłem potulnie. Ale gdy tylko Galina odwróciła się plecami, obaliłem ich obu na ziemię. Jeden upadł pechowo. Jęknął i zadygotał, chyba złamał sobie kark. Drugi rwał się do walki. Postawiłem mu stopę na gardle i docisnąłem do podłogi, żeby pokazać, kto tu rządzi.
– McGill, do cholery! – krzyknęła Galina. – Odsuń się od niego!
– On się dławi, chyba trzeba wezwać medyka.
Podeszła do mnie, głośno tupiąc ze złości, i spojrzała mi w oczy.
– Daję ci trzy opcje. Albo powiesz to, co chcę wiedzieć, albo zostaniesz natychmiast wykopany z Legionu Varus.
– A jaka jest trzecia opcja?
– Publiczna chłosta. Zgodnie z regulaminem,
Starorzymskie kary za niesubordynację nie były lekkie, ani wtedy, ani teraz. Zdarzało się, że gdy cały oddział trzeba było postawić do pionu, oficer kazał ich „zdziesiątkować”, czyli zabić co dziesiątego legionistę. Oczywiście ta kara nie była obecnie aż tak surowa, jak za czasów Imperium Rzymskiego. Tamci ludzie nie mogli liczyć na wskrzeszenie.
Mimo wszystko dawne, bezwzględne metody wciąż pozostawały skuteczne. Inny żołnierz na moim miejscu pewnie by się złamał i zaczął błagać o wybaczenie. Niestety, to nie w moim stylu.
– Niech będzie biczowanie – rzuciłem i ściągnąłem koszulę.
Tymczasem podduszony wieprz wstał z elektryczną pałką w ręku. Charczał ciężko i był czerwony na twarzy.
– Byłeś ostatnio u lekarza, wieprzku? – zapytałem. – Strasznie się zadyszałeś. Może lepiej niech ci sprawdzą pikawę.
Galina wzięła go za ramię z okrutnym błyskiem w oku.
– Będzie pan tak miły i wychłoszcze więźnia?
Twarz żołnierza Hegemonii rozjaśniła się jak u dziecka na Gwiazdkę.
– Z ogromną przyjemnością, proszę pani – wychrypiał. Zabrzmiało to tak, jakby próbował płukać gardło żwirem.
Następna godzina nie należała do przyjemnych, ale to nie był mój pierwszy raz. Kara publicznej chłosty była obecnie sformalizowana. Przywiązywało się nadgarstki do czegoś w rodzaju obitego skórą pręgierza. Główna różnica w stosunku do dawnych czasów była taka, że kara odbywała się w dobrze oświetlonym, czystym pomieszczeniu. Było całe białe, niemal sterylne. Wszędzie wokół zainstalowano kamery, a wokół pręgierza fruwały maleńkie drony z kamerami. Rejestrowały biczowanie z każdej strony, a nagranie trafiało na zawsze do sieci.
Chodziło o to, żeby, oprócz bólu, wywołać u wychłostanego strach oraz wstyd. Jednak na mnie to nie działało. Jasne, uderzenia okropnie piekły i wiedziałem, że będę miał poharatane plecy. Ale mama mogłaby potwierdzić, że w moim przypadku kary fizyczne zawsze odnosiły mierny skutek. Zwykle kończyła z obolałą ręką i nadąsanym chłopakiem, który nie wyciągał z tego żadnej lekcji.
Po pierwszych dwunastu ciosach odwróciłem głowę i popatrzyłem przez ramię na Galinę. Krzywiła się przy każdym uderzeniu bicza. Wydawała się prawie tak samo niezadowolona jak ja. Może nawet bardziej. Odsłoniła zęby, wciągnęła z sykiem powietrze i rozkazała radosnemu wieprzkowi przerwać po dwudziestym razie.
– Chyba mówiła pani, że trzydzieści – zaoponował.
– Proszę go uwolnić. Natychmiast.
Facet z rozczarowaniem pokręcił głową i podszedł bliżej, żeby wykonać polecenie. Wyszczerzyłem się, wyprostowałem plecy i bez jego pomocy zrzuciłem więzy. Poluzowałem je sobie już wcześniej, kiedy nie patrzył. Tak na wszelki wypadek. Łypnął na mnie ze złością, ale przezornie cofnął się o parę kroków. Tymczasem ja włożyłem górę munduru, krzywiąc się lekko.
– To niehigieniczne, McGill – stwierdziła Galina. – Krwawisz przez tkaninę.
– Racja. Pójdę do biosów i poproszę, żeby popryskali mnie skórą w sprayu.
Wyprowadziła mnie z pomieszczenia, zerkając na mnie czujnie. Czasem robiłem się agresywny po takim traktowaniu i oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Gdy jednak okazało się, że nie wpadnę w szał, Galina zdobyła się na odwagę.
– Centurionie McGill, to była sprawiedliwa kara za niesubordynację – oznajmiła formalnym tonem.
– Rzeczywiście, trybunie – zgodziłem się.
– No i? Czy teraz jesteś skłonny rozmawiać o swoim informatorze?
Pokręciłem głową.
– Nie.
Znowu się rozzłościła.
– Ty bydlaku! Jak możesz być tak uparty?!
– Nie wiem. To chyba wrodzone.
Skrzywiła się i ruszyła w stronę wind. Podążyłem za nią, tym razem dla bezpieczeństwa trzymając się z tyłu.