Legion Nieśmiertelnych. Tom 18. Świat Niebios - ebook
Legion Nieśmiertelnych. Tom 18. Świat Niebios - ebook
Trwa niebezpieczny wyścig zbrojeń między Ziemią a Rigelem. Próby dyplomatycznego rozwiązania problemu przez McGilla kończą się katastrofą, wskutek czego sprawy wymykają się spod kontroli. Wybucha międzygwiezdna wojna, która pochłania zewnętrzne rubieże Imperium. Podczas gdy floty szykują się do misji, Legion Varus zostaje wysłany na tajemniczą planetę.
Pomimo wysiłków McGilla kolejne ataki na pozycje obronne Rigela zostają udaremnione. Czyżby w szeregi legionów wkradł się szpieg? A może doszło do zdrady na najwyższych szczeblach władzy?
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68102-19-2 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Etta od zawsze uwielbiała spędzać czas na łonie przyrody. Właśnie dlatego została biologiem obliczeniowym. Pracując w tajnych laboratoriach pod Centralą, pięła się coraz wyżej w hierarchii, niczym mnich osiągający kolejne stopnie wtajemniczenia. Zajmowała się wieloma niejawnymi projektami: teleportacją, inżynierią genetyczną i innymi rzeczami, które rządzący nami Galaktycy uznali za przestępstwo.
Dlatego jej wizyta tego ranka nie powinna mnie dziwić.
Słysząc pukanie do drzwi, podniosłem się z bronią w ręku i wyjrzałem przez okno. Była sama. Wsunąłem więc pistolet do tylnej kieszeni spodni, otworzyłem drzwi i przywitałem córkę szerokim uśmiechem.
– Cześć, mała – powiedziałem. – Co to, śniadanie już gotowe?
Doleciał mnie głośny śpiew ptaków. Słońce wyłaniało się właśnie zza horyzontu, pobłyskując między koronami drzew i kładąc się blaskiem na zboczach Gór Błękitnych.
Etta zerknęła w kierunku domu, a potem bagna. Na jej twarzy malował się niepokój.
– Jeszcze nie, tato – odparła.
– To o co chodzi?
– Znalazłam coś… tam. – Powiodła wzrokiem ku zacienionemu bagnu leżącemu za farmą moich rodziców.
Momentalnie oblał mnie zimny pot, ponieważ Etta miała talent do znajdowania rzeczy, których nie powinna znaleźć. Przypominała pod tym względem kota, co to zamiast cieszyć się michą w domu, znosi do niego trofea w postaci upolowanych zwierząt.
Jako dziecko przyniosła raz szkielet lisa długouchego i tuzin innych szczątków z mokradeł na tyłach. Obawiałem się, że i tym razem natknęła się na jakieś trupy, a tego akurat bardzo bym nie chciał.
– Eee… – podjąłem – wspomniałaś, że coś znalazłaś… Co takiego?
Spojrzała znów na mnie. Pierwszy raz widziałem ją tak zdenerwowaną.
– Czy tam jest coś zakopane, tato?
– To znaczy gdzie? Pod tą starą stodołą?
– Może…
Parsknąłem udawanym śmiechem.
– No co ty, mała. Przecież ją zburzyliśmy. Mieliśmy sprzedać ziemię, pamiętasz?
Przytaknęła.
– Ale nic z tego nie wyszło.
– No racja, choć babci i dziadkowi bardzo na tym zależało.
– Swoją drogą, tato, dlaczego się nie udało?
Wzruszyłem ramionami i rozłożyłem ręce. Tak naprawdę była to moja zasługa. Naopowiadałem urzędasom od zagospodarowania przestrzennego bzdur o farmie i okolicach, wskutek czego władze cofnęły pozwolenia na sprzedaż. Tym sposobem pogrążyłem plany rodziców.
Później, już wiosną, uznałem, że powinienem wynagrodzić im ten mój haniebny podstęp. Zebrałem więc trochę kredytów zarobionych podczas różnych niebezpiecznych misji na innych planetach i po cichu przelałem je na konto rodziców. Przyjęli darowiznę, ponieważ potrzebowali pieniędzy, ale nie byli zadowoleni.
Przekonywałem ich, że inaczej zbyt tanio sprzedaliby ziemię, a tak – wilk był syty i owca cała. Oczywiście marudzili, ale ostatecznie przyznali mi rację. W ten sposób nie musiałem już przejmować się żadnymi deweloperami.
Bo chociaż przeorałem całe bagnisko, żeby zatrzeć wszelkie ślady, nadal martwiłem się, że to nie wystarczy i ktoś jednak coś znajdzie. Niby zburzyłem stodołę i wrzuciłem kości na dno studni, po czym ją zasypałem, ale co, jeśli przegapiłem jakieś szczątki?
Albo gdyby deweloper postanowił położyć nową kanalizację i usunąć przy tym studnię? Wtedy to już na bank znaleźliby ukryte w niej skarby…
Fakt, że moja córka właśnie poinformowała mnie o znalezieniu czegoś niepokojącego, tylko umocnił moje przekonanie, że postąpiłem słusznie, odwalając tę szopkę.
Nerwowo oparłem zaciśnięte pięści na biodrach.
– To co tam znalazłaś? – zapytałem.
– Coś dziwnego.
– W sensie… ludzkiego?
– Nie jestem pewna.
Tego się nie spodziewałem. Z racji wykształcenia doskonale znała się na anatomii i w ogóle wiedziała całą masę rzeczy, o których nigdy nie chciało mi się nawet poczytać. Jeśli więc znalazła kości, to prawie na pewno była w stanie je rozpoznać.
– No dobra – ciągnąłem – a więc znalazłaś coś podejrzanego. Tak się składa, że przy tym bagnie zawsze działy się różne podejrzane rzeczy, wiesz? Nawet ta stodoła służyła kiedyś za kryjówkę pewnym bandziorom.
Wyraźnie ją tym zaintrygowałem, choć popatrzyła na mnie dość sceptycznie. Dobrze znała moją skłonność do ściemniania.
– Jakim bandziorom? – zdziwiła się.
– Najgorszym z możliwych. Buntownikom.
– Co?
Podszedłem do niej.
– Ukrywali się tu, mała – powiedziałem cicho. – Podczas wojny o zjednoczenie, rozumiesz?
Z niepokojem w oczach też ściszyła głos. Nawet ona wiedziała, że nikt na Ziemi nie odważyłby się głośno wspominać o tej wojnie.
– Nie do wiary, przecież to było co najmniej sto lat temu.
– Właśnie – przyznałem jej rację.
– Skąd to w ogóle wiesz, tato?
Wzruszyłem ramionami.
– Jestem legionistą już bardzo długo. Przez ten czas obiło mi się o uszy parę tajemnic.
Etta popatrzyła z powagą na bagno.
– Chcesz mi powiedzieć, że znalazłam szczątki jakichś rebelianckich przywódców? Partyzantów, na których polowano sto lat temu?
– Możliwe – odparłem.
Kluczem do skutecznego kłamstwa jest jak najszybsze zasianie ziarna wątpliwości w umyśle rozmówcy. Wystarczy tylko przekonać go, że możesz mieć rację w tym, co mówisz. I właśnie jedną z najlepszych metod na osiągnięcie tego efektu jest opowiedzenie jakiejś intrygującej historyjki, która zaciekawi drugą stronę i skłoni ją do zadawania kolejnych pytań. W rezultacie taka osoba sama zacznie formułować odpowiedzi i składać elementy łamigłówki w całość. Aż ostatecznie samodzielnie stworzy sobie obraz rzeczywistości oparty na tej pierwotnej wątpliwości.
Etta przyglądała się badawczo mojej skrzypiącej werandzie. Przyniosłem dwie butelki piwa imbirowego i zaproponowałem jej jedną. Wzięła, po czym zerwała kapsel. Usiedliśmy na huśtawce, popijając browarki.
– Lubię smak piwa imbirowego z rana – oznajmiłem. – Choć naturalnie wolałbym prawdziwe.
– Tato… Wiem o trupach i starej stodole. Między innymi.
– Hę?
Zmroziło mi krew w żyłach. Myślałem, że mam Ettę w kieszeni, tymczasem ona od samego początku przejrzała moją gierkę.
– Nie wiem, o czym mówisz – zarzekałem się.
– Tak, jasne. Pod ziemią są trupy, a ich obecność nie zwiastuje niczego dobrego.
– Ech… Nic mi o tym nie wiadomo. Powiedziałaś, że znalazłaś coś dziwnego… Masz na myśli obcych, prawda?
– Nie, nie obcych.
– No to co jest takie dziwne?
– Przede wszystkim te kości. Wszystkie są identyczne.
– Jak to?
– Tak to. Znalazłam dwa szkielety o niemal identycznej strukturze. Jakby to były bliźnięta czy coś.
Przypomniałem sobie. Nie tak dawno temu, jeszcze przed kampanią na Świecie Klonów, Claver nasłał na mnie dwóch swoich bliźniaków. Zjawili się na mojej farmie, co bardzo mi się nie spodobało. Oznajmiłem więc, że mam im coś ciekawego do pokazania na bagnie. Zaprowadziłem ich tam i ukatrupiłem. Czyżby Etta znalazła szczątki tych Trójek?
Zaśmiałem się, aż złapałem się za brzuch.
– Co ty opowiadasz? – wydusiłem. – Tak naprawdę to wątpię, żebyśmy mieli tu kiedykolwiek jakichś rebelianckich partyzantów. A już na pewno nie bliźniaków.
– Zgadza się – odparła. – Najprawdopodobniej to nie byli żadni buntownicy. Kości wydają się zbyt świeże i dobrze zachowane. Wydobyłam je i poddałam datowaniu. Wygląda na to, że mają znacznie mniej niż sto lat.
Włosy ponownie zjeżyły mi się na karku.
– Czekaj, wydobyłaś je? Rozkopałaś nieoznaczony grób na tym zadupiu? Oszalałaś? Przecież to niebezpieczne. Jakkolwiek zginęli ci dwaj, na pewno nie spotkało ich nic miłego.
– Pewnie masz rację – przytaknęła. – Myślisz, że to sprawka rządu? Czyżby Hegemonia wywiozła ich tu i zastrzeliła na naszym bagnie?
– Skąd myśl, że ich zastrzelono? – Rozglądałem się na boki. Z nerwów już zaczynałem się pocić, a przecież jeszcze nie zrobiło się gorąco.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Obie czaszki mają charakterystyczną, niewielką dziurę. Nietrudno się domyślić, po czym.
Podrapałem się za uchem, udając, że głowię się nad tą sprawą.
– No dobra – stwierdziłem wreszcie. – Czyli znalazłaś jakieś stare kości w naszym bagnie. Co z tym zrobimy?
– Moglibyśmy zgłosić to policji i Hegemonii. Oni będą wiedzieli, jak się tym zająć.
– No jasne – zawtórowałem. – Rozpoczną śledztwo, zamkną farmę i oznaczą cały teren jako obszar o znaczeniu historycznym, cmentarzysko albo miejsce zbrodni. A może wszystko naraz.
– Racja – westchnęła Etta. – Byłaby to okropna wiadomość dla babci i dziadka.
– Właśnie. Pomyśl tylko. Jeśli znajdą tu choćby jedną z tych sów biegających po ziemi, będziemy mogli pożegnać się z farmą.
– Faktycznie. Obawiam się zatem, że nie możemy nikomu o tym powiedzieć. – Pokręciła głową ze wzrokiem utkwionym w swoich butach. – No to czeka mnie sporo roboty.
– To znaczy?
Wstała i skierowała się ku szopie z narzędziami. Chwilę później wyszła z niej, trzymając urządzenia elektryczne.
– Ej, mała, gdzie z tym idziesz?
– Na bagno – odparła. – Znalazłam tam coś jeszcze oprócz tych kości. Zdaje się, że sama będę musiała to wszystko wydobyć.
Na te słowa zerwałem się, jakby użarł mnie w tyłek mokasyn błotny.ROZDZIAŁ 2
Był jasny, wczesny poranek, a świt rozlewał się po południowej Georgii. Normalnie o tej porze gniłbym jeszcze w pieleszach, ale tym razem moja mądralińska córunia urządziła mi wycieczkę na bagno.
Błoto kleiło się do butów, sprawiając, że zdawały się ważyć tonę. Efekt ten dodatkowo wzmagał niepokój ciążący mi na sercu. Czułem się, jakby przygniatał mnie wielki głaz. Tak naprawdę nie chciałem wiedzieć, co Etta tam znalazła.
Powiedziała, że oprócz kości było tam coś jeszcze. Dopytywałem ją, co to za niezwykłe znalezisko, ale nie odpowiedziała. Chciała, żebym zobaczył na własne oczy.
Szliśmy więc, a ja wsłuchiwałem się w odgłosy owadów i śpiew ptaków, które zawsze brzmiały jakoś donośniej z rana. Myśli pędziły mi w głowie jedna za drugą. Zastanawiałem się, jakie tarapaty nas czekają, gdy mroczna prawda wyjdzie wreszcie na jaw.
– Tato, dokąd ty idziesz?
Zatrzymałem się i odwróciłem. Zorientowałem się, że Etty nie ma przede mną. Skręciła wcześniej w boczną ścieżkę wiodącą przez osty i trzciny.
Prawie nigdy tędy nie chodziłem, więc zamrugałem zdezorientowany. Otworzyłem usta, chcąc powiedzieć: „Przecież to nie jest droga do stodoły”, ale zaniechałem tego pomysłu.
Bo to o stodołę martwiłem się najbardziej. Obecnie ta stara budowla była tylko stertą kamieni, resztek zaprawy i gnijących drewnianych bel. Wcześniej jednak działy się w niej i w okolicy różne złe rzeczy, w które niejednokrotnie byłem zaangażowany.
A zatem, najwyraźniej błędnie, założyłem, że to właśnie tam prowadzi mnie Etta. Tymczasem obrała zupełnie inny kierunek. Gdy to zrozumiałem, po raz pierwszy tego ranka na mojej twarzy wykwitł szczery uśmiech.
– Och, przepraszam, skarbie – odezwałem się. – Chyba się zamyśliłem.
Pokręciła głową, prychnęła i odwróciła się. Wkrótce znaleźliśmy się w zalesionej części mokradeł.
Szedłem za nią bez entuzjazmu, aczkolwiek czułem, że wraca mi humor. Prawie nigdy tu nie bywałem. Cokolwiek więc znalazła, prawdopodobnie nie były to trupy obcych ani tym bardziej ludzi. Raczej coś zupełnie innego.
Zanurzaliśmy się coraz głębiej w las, aż dotarliśmy do miejsca, gdzie rosły dosłownie kilkusetletnie drzewa.
Skarciłem się w duchu za wcześniejsze panikowanie. Pochopnie uznałem, że Etta prowadzi mnie tam, gdzie natknęła się na trop moich zbrodni. W końcu od dziecka miała dziwaczne zainteresowania, więc pewnie i tym razem chodziło o jakąś osobliwość przyrody czy coś w tym stylu. Jak nic odziedziczyła tę ciekawość po dziadku. Wszak Badacz, jak zwano go na Świecie Pyłu, też był niezłym dziwakiem.
A skoro o nim mowa… Zmarszczyłem brwi na myśl o podejrzanym dziedzictwie genetycznym Etty. Otóż kilka lat temu poniosła okropną śmierć, po której wskrzeszono ją w dość niecodzienny sposób. Jak się później okazało, z zaświatów wróciła odmieniona.
Oczywiście nadal była to moja córka, tylko po prostu… inna. Bardziej agresywna i chyba nawet bystrzejsza niż wcześniej.
To właśnie Badacz ją wskrzesił. Nielegalnie. Co prawda jej wiedza i pamięć pozostały nienaruszone, ale wskutek utraty części skanów ciała konieczne było zmodyfikowanie jej DNA. O ile dobrze rozumiem, oprócz mojego i Delli posiadała materiał genetyczny jeszcze innej osoby.
Badacz twierdził, że DNA należało do Natashy, mojej przyjaciółki, ale miałem co do tego wątpliwości. Choć facet był geniuszem, gotowym eksperymentować ze wszystkim, czym akurat dysponował, jednocześnie tkwił w nim pierwiastek szaleństwa. I właśnie to nie dawało mi spokoju, bo moja córka coś za bardzo go przypominała pod tym względem.
– Tato? Tatuś!
Wyrwałem się z zamyślenia, prawie wpadając na stojącą Ettę.
Rozglądając się dokoła, nie zauważyłem niczego interesującego.
– Eee… Gdzie jesteśmy? Nie znam tej miejscówki.
Wskazała palcem w kierunku zachodnim. Powiodłem wzrokiem zgodnie z podpowiedzią. Musiałem dobrze wytężyć wzrok, ponieważ niewiele światła przebijało się przez korony tych starych drzew i wszędzie panował półmrok. Chłodne, wilgotne powietrze działało orzeźwiająco.
Mrużyłem oczy, ale wciąż niczego nie dostrzegałem.
– Widzisz ten ziemisty kopiec? – zapytała.
Wtedy faktycznie zobaczyłem, o czym mówiła. Czarny kopiec żyznej gleby leżący na podłużnym, wałowatym wzniesieniu. Pagórkiem bym tego nie nazwał. A już na pewno nie wzgórzem. Było to zwyczajne wzniesienie wyrastające na jakieś dwa metry powyżej otaczającego je terenu. Na bagnach coś takiego to faktycznie osobliwość.
Zauważyłem, że Etta ma brudne ręce. Całe oblepione tą czarną ziemią.
– Co ty, ryłaś tu gołymi rękami? – spytałem.
– Nie – odparła, wzruszając ramionami. – Użyłam szpadla.
Zmierzyłem ją wzrokiem, aż nasze spojrzenia się spotkały. Na jej twarzy wciąż dało się zauważyć ten dziwny wyraz skrywanej tajemnicy oraz podejrzliwości.
– O co tu chodzi, do diabła? – zapytałem.
– Wiesz cokolwiek o tym wzniesieniu i w ogóle o tym miejscu?
– Nie – odparłem. – To znaczy byłem tu, ale nigdy z łopatą.
– W porządku, zatem sprawdźmy, co tu mamy. – Podeszła do kopca i popatrzyła na mnie dziwnym wzrokiem. Zszedłem ze ścieżki na kilkanaście metrów i dołączyłem do niej.
Zatrzymaliśmy się na tym podłużnym wzniesieniu. Był to najwyższy punkt w najbliższej okolicy. Z jakiegoś powodu moja stuknięta córeczka postanowiła wykopać tu dziurę. Powstały w efekcie kopiec wyglądał jak coś, co pozostawiłby po sobie olbrzymi suseł. Wzniesienie otaczały rosłe drzewa z rozległymi korzeniami.
Etta spojrzała do dołu. Poszedłem w jej ślady i schyliłem się z cichym westchnieniem. Wtedy zauważyłem szpadel, który gwizdnęła z szopy. Ot, wzięła go bez pytania i zaczęła kopać dziury w przypadkowych miejscach. Jak każdy ojciec widzący narzędzia rzucone niedbale na mokrą ziemię, chciałem zwrócić jej uwagę.
Nie odezwałem się jednak. Bo dostrzegłem coś jeszcze. Na samym dnie dołu.
Było płaskie. Okrągłe. Przypominało rdzewiejącą, metalową pokrywę włazu.
– Co to ma być? – zapytałem.
– Właśnie to chciałam ci pokazać, tato.
– Wygląda jak właz. Ale do czego? Do kanalizacji? Przecież tu nie ma kanałów.
– Wiem…
Obydwoje przyglądaliśmy się badawczo tajemniczemu obiektowi, w którego centrum znajdowała się jakby klamka.
– Może to jakiś stary zbiornik na ropę… – zastanawiałem się.
– Ale czemu akurat tutaj?
No właśnie. Kopnąłem parę grudek ziemi na dno dołu. Spadły na metal, który zadźwięczał głucho. Czyli zbiornik był pusty.
– Nie rób tak! – wykrzyknęła. – Wiesz, ile się naharowałam, żeby to odkopać?!
– Dlaczego kopałaś akurat tutaj?
Rozłożyła ręce, unikając mojego spojrzenia.
– Mam parę przyrządów badawczych z czasów, gdy pracowałam jeszcze w laboratoriach pod Centralą. Chodziłam tu z wykrywaczem metalu i natknęłam się na duży metalowy obiekt. Dokładnie pod tymi drzewami. Ciągnie się odtąd dotąd, pod tym wzniesieniem.
Pokazała ręką i zrozumiałem, że chodzi jej o całą długość tego dziwnego wału. Miał podłużny, prostokątny kształt i jakieś dwadzieścia metrów w obie strony od miejsca, gdzie staliśmy, a które stanowiło jego najwyższy punkt.
Ściągnąłem brwi.
– Hmm… Zaglądałaś już do środka?
– Nie – odpowiedziała. – Nie próbowałam nawet.
– Jak myślisz, co to jest?
Wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia, tato. Ty masz większe doświadczenie z tego typu rzeczami.
Przytaknąłem.
– No… Przypomina trochę schron. Taki starego typu… No chyba że to faktycznie jakiś stary zbiornik na paliwo.
Etta nie odpowiedziała. Jakby na coś czekała… A, zrozumiałem: chciała, żebym otworzył właz. Była dziwnie spięta, przez co miałem wrażenie, że wiedziała o tej zagadce więcej, niż mówiła. Może coś podejrzewała, ale wolała poczekać z wnioskami. Albo żebym sam się przekonał, z czym mamy do czynienia.
Przyklęknąłem i chwyciłem pordzewiałe metalowe ucho robiące za klamkę.
Etta przykucnęła obok. Jej oczy płonęły ekscytacją.
– Dlaczego coś takiego znajduje się akurat pośrodku dziewiczego bagniska? – rozmyślała na głos. – Kto to mógł tu umieścić? I w jakim celu?
Pokręciłem głową.
– Ja tam nie wiem.
Skłamałem. Bo miałem pewien pomysł – który niestety zaczynał mnie coraz bardziej niepokoić. Dlatego puściłem uchwyt włazu i cofnąłem rękę.
– Chyba powinniśmy podejść do tego z większą ostrożnością – stwierdziłem.
– Daj spokój, tato. Po prostu otwórz.
– Jako żołnierz zapewniam cię, że jeśli ktoś zadaje sobie tyle trudu, by umieścić coś takiego w takim miejscu… No cóż, moja droga, krótko mówiąc: raczej nie chciał, żeby ktokolwiek to znalazł.
Etta uniosła ręce.
– No i co z tego? Tkwi to pewnie tutaj od ponad wieku. Co nas obchodzi zdanie innych? To nasza ziemia, więc ktokolwiek to tu zostawił… do diabła z nim. Znalezione, nie kradzione.
Zaśmiałem się.
– Chodziło mi o coś innego. Może być zaminowane. Wolałbym uniknąć takich niespodzianek.
– Aha… O tym nie pomyślałam – przyznała. – A może to jakaś nielegalna wytwórnia prochów?
– Też możliwe.
W rzeczywistości podejrzewałem coś znacznie gorszego. Ojciec wspomniał kiedyś, że ta ziemia, a nawet stara stodoła podczas wojny o zjednoczenie faktycznie służyły za kryjówkę pewnym nieciekawym typom. Jeśli więc to naprawdę była stara baza rebeliantów, ukryta pośrodku lasu… Cholera wie co ukryli tam buntownicy i jak dobrze to zabezpieczyli.
– Hej, mam pomysł – oznajmiłem. – Może po prostu o tym zapomnimy? Zakopmy dół i zaznaczmy odpowiednio miejsce, żeby reszta rodziny wiedziała, czego unikać.
Wziąłem szpadel i zacząłem zrzucać ziemię do wykopu. Z każdą spadającą grudą ziemi metal jęczał jak stary, zardzewiały dzwon.
Wtem Etta złapała szpadel z zadziwiającą siłą. Oczywiście nie dałaby rady mnie powstrzymać, ale wystarczyło, bym zrozumiał, że nie jest zadowolona z mojego pomysłu.
– Oszalałeś? – obruszyła się. – Kopałam całą noc, aż do świtu. Muszę się dowiedzieć, co jest w środku, tato. Prędzej czy później to zrobię.
Zmierzyliśmy się wzrokiem. Mówiła śmiertelnie poważnie. W jej oczach tlił się obłęd. Gdy ciekawość brała nad nią górę, Etta przypominała niepowstrzymany żywioł. Nie była to ciekawość, jaka cechuje przeciętnego człowieka, który interesuje się życiem swojego ulubionego holocelebryty czy giełdą. Ettę zawsze ciągnęło do rzeczy nadzwyczajnych, takich jak tajemnicze obiekty zakopane sto lat temu na naszych mokradłach.
– Cholerny świat – syknąłem, odkładając szpadel. Wiedziałem już, że się z tego nie wykaraskam. – W porządku. Przygotujemy się, wrócimy wieczorem i zbadamy to.
– Wieczorem? – zdziwiła się. – Dlaczego, do diabła, mielibyśmy czekać aż do wieczora?
– Bo potrzebujemy odpowiedniego sprzętu. To naprawdę może być niebezpieczne. Nie wiemy, czy nie ma tam jakichś pułapek zatrzaskowych lub min.
Etta natychmiast cofnęła się dwa kroki z przejęciem.
– Naprawdę tak uważasz?
– Tak.
Na szczęście w tej kwestii miała do mnie zaufanie. Dobrze wiedziała, jak wiele przeszedłem na innych planetach i jak często zaglądałem złu w oczy. Dlatego też wzięła na poważnie moje obawy co do mogących na nas czyhać zagrożeń.
Zgodnie z moim planem wróciliśmy do domu. Przyszliśmy w sam raz na śniadanie. Zjedliśmy naleśniki z kiełbaskami, do tego steki z szynki i tuzin jajek. Praktycznie we dwójkę sprzątnęliśmy wszystko do czysta. Napchany pod korek, rozsiadłem się wygodniej, odsuwając krzesło do tyłu. Widząc nasz apetyt, mama powiedziała ze zdumieniem:
– Rany, James, ale wygłodnieliście. Przecież to dopiero ranek. Od dawna jesteście na nogach?
– Nie, dopiero co się zwlokłem z wyra – zełgałem natychmiast bez zająknięcia.
Etta milczała, przyglądając się swoim dłoniom. Wciąż miała sporo brudu pod paznokciami. Mama zauważyła to i domyśliła się, że nie mówimy jej wszystkiego.
– No dobrze, jak tam sobie chcecie – skwitowała. – Frank, masz jakieś zadania dla tych rannych ptaszków? Wydają się tryskać energią i chyba im się nudzi.
– Ranne ptaszki, hm? – Tata nachylił się z uśmiechem. – Na farmie zawsze znajdzie się coś do roboty.
Wyszczerzyliśmy się wraz z Ettą.
Cały ranek upłynął nam na pracy fizycznej. Zawsze lubiłem życie na wsi. Cisza, spokój i odosobnienie były nieskończenie lepsze niż gnieżdżenie się w zatłoczonym, brudnym mieście.
Jednocześnie jednak im większy areał, tym więcej wymaga on harówy i trudu. A ponieważ rodzice nie byli żadną szlachtą z zastępami robotów pielęgnujących każdą piędź, musieliśmy radzić sobie tradycyjnymi metodami. Z nowoczesnych udogodnień dysponowaliśmy jedynie rozklekotanym szynowcem i klimatyzacją, którą włączaliśmy tylko wtedy, gdy nie dało się już wytrzymać z gorąca.
Około południa zjedliśmy lunch. Do tego czasu zrobiło się zbyt upalnie, by kontynuować pracę. Postanowiliśmy więc odpocząć i nacieszyć się dniem. Była połowa maja, a to oznaczało, że prawdziwe upały dopiero nadejdą. Jednak w południowej Georgii, jak zwykle o tej porze, dawało się już wyczuć przedsmak tego, co przyniesie lato.
Gdy tylko wyrobiliśmy się z zadaniami zleconymi przez tatę, udaliśmy się z Ettą do swoich kwater.
– Wieczorem, tato – szepnęła, mijając mnie.
– Hę?
– Wieczorem, pamiętasz? Obiecałeś!
– Ach, tak… jasne.ROZDZIAŁ 3
Po kolacji, gdy zaczęło się ściemniać, Etta zjawiła się u mnie, drapiąc w drzwi niczym zbłąkany kot. Byłem już po piwku, może trzech i oglądałem meczyk z projektora skierowanego na sufit.
Ponieważ nie kiwnąłem nawet palcem, by jej otworzyć, Etta nie czekała na zaproszenie i wślizgnęła się do mojej spowitej cieniem szopy.
– Tato? Nie zapomniałeś o czymś?
– Hę? Co znowu, skarbie?
– No chodź, idziemy! – rzuciła, pstrykając palcami, ale jakoś nie zajarzyłem.
– Idziemy? Dokąd?
– Na mokradła. Mieliśmy sprawdzić tę… rzecz.
– Aaa, racja.
– Cały dzień zaprzątało mi to myśli. Tobie nie?
Ja też wprawdzie rozmyślałem, ale nie o tym. Raczej o meczach i panienkach, z którymi udało mi się poflirtować w sieci podczas przerw na reklamy…
– Jasne, że tak! Weźmy tylko sprzęt.
Zebrałem wszystkie skomputeryzowane gadżety, jakimi dysponowałem, i dołączyłem je do ekwipunku Etty. Część tych bajerów to oficjalny sprzęt wojskowy przeznaczony do wykrywania zagrożeń w postaci min i podziemnych pułapek. Każdy doświadczony trep mający za sobą kilkadziesiąt wypraw na inne planety znał wartość takich zabawek i skrzętnie je kolekcjonował.
Wyposażeni w dwie wypełnione po brzegi torby ruszyliśmy okrężną drogą, przemykając za moją chałupą i szopą na narzędzia, aby rodzice nie zobaczyli nas z tylnych okien domu. Tak dotarliśmy do lasu, po czym ponownie zanurzyliśmy się w jego spowitą półmrokiem głębię.
– Szybciej, tato, ruchy – poganiała mnie Etta. – Zaraz całkiem się ściemni.
– Myślałem, że właśnie na tym ci zależy.
– No tak, ale chcę też wszystko dokładnie zobaczyć.
Klnąc pod nosem, przyspieszyłem.
Wkrótce byliśmy u celu. Przeskanowałem miejsce każdym przyrządem, jakim dysponowałem. Nie wykryliśmy niczego podejrzanego. Tak jak wcześniej oceniła Etta, pod nami faktycznie znajdował się duży, metaliczny obiekt. Jedynym wejściem, które znalazłem, był okrągły właz na górze, umieszczony, jak się zdawało, w centralnym punkcie całej struktury. Ponieważ nic nie wskazywało na obecność materiałów wybuchowych i tym podobnych niespodzianek, mogliśmy przystąpić do eksploracji.
– Okej – odezwałem się. – No to zaczynamy. Stań tam dalej.
– Dlaczego? – zdziwiła się. – Chcę zobaczyć pierwsza.
– Skarbie, jeśli to pieprznie, to stojąc tam, przeżyjesz. Wrócisz do domu opowiedzieć, co się stało. Wtedy nie będziesz musiała wskrzeszać mnie metodą chałupniczą, tylko zrobią to porządnie w Centrali albo w Kapitularzu.
Gdyby Etta teraz zginęła, mielibyśmy nie lada kłopot. Nie była przecież legionistką ani nawet nerdem z Centrali. Miała status zwykłego obywatela, a w ich przypadku śmierć oznacza z reguły prawdziwy koniec.
Co prawda moglibyśmy ją wskrzesić, gdyż dysponowaliśmy kopią jej nowego DNA, ale nie aktualizowaliśmy jej na bieżąco. W związku z tym oprócz wspomnień mogłaby utracić też pewne cechy fizyczne, których nabrała od ostatniego wskrzeszenia.
– No dobra – zgodziła się i odeszła na bezpieczną odległość.
Stękając z wysiłku, zabrałem się za przesuwny zamek pokrywy włazu. Następnie złapałem pordzewiały uchwyt i pociągnąłem. Pokrywa ustąpiła, odchylając się ze zgrzytem. Widać było, że nie ruszano tego od dekad.
Z wnętrza zaleciało stęchlizną, ale nic nie wybuchło.
– Niech mnie diabli – zakląłem, zaglądając do środka. – Ale tu głęboko.
– Daj zerknąć! Suń się! – Jak tylko Etta zobaczyła, że nic mi się nie stało, podbiegła, nie mogąc się opanować. Nachyliła się tuż obok, zapuszczając żurawia znad mojego ramienia, i rozświetliła wnętrze latarką. Mimo to jedynym, co dało się wyraźnie zobaczyć, była metalowa drabinka prowadząca w głąb pomieszczenia.
– To jak, wchodzisz? – zagaiłem, zerkając na córkę.
Po krótkim zastanowieniu powiedziała wbrew sobie:
– Ty pierwszy.
Uśmiechnąłem się.
– Mądre dziecko.
Cofnęła się o trzy kroki, podczas gdy ja wsunąłem się nogami do włazu i zacząłem schodzić po skrzypiącej drabince. Sądząc po startej pośrodku szczebelków farbie i czarniawym osadzie na ich bokach, ludzie musieli często z niej korzystać.
Każdy, kto schodził kiedykolwiek do kanałów, zna klaustrofobiczne uczucie dopadające człowieka w takich podziemnych grobowcach. Rozejrzałem się z pomocą małej ręcznej latarki. Wnętrze zapełnione było sprzętem i skrzyniami. Podczas gdy jedne rzeczy wisiały na zaokrąglonych ścianach, inne leżały bezładnie na podłodze. Konstrukcja miała niewątpliwie cylindryczny kształt. Czułem się, jakbym wlazł do jakiejś wielkiej rury, cysterny kolejowej albo łodzi podwodnej.
Pomieszczenie miało około sześciu metrów szerokości, zaokrąglony sufit i wykonaną z grubej, gęstej siatki podłogę przypominającą pokład okrętu. Gdy na niej stanąłem, zatrzeszczała jeszcze głośniej niż drabinka.
Rozglądając się ponownie, oparłem ręce na biodrach i gwizdnąłem przeciągle.
– Jak tam, tato?
Spojrzawszy w górę, zobaczyłem twarz Etty na tle gwieździstego nieba. Z perspektywy wnętrza tej puszki świat na zewnątrz wydawał się wręcz nieskończony.
– Wszędzie pełno złomu, skarbie – wyjaśniłem. – Myślę, że powinniśmy zostawić to, jak jest, i wracać. Zaraz i tak trzeba będzie iść spać…
– Zapomnij. Nie po to ryłam gołymi rękami w ziemi, odkopując to coś, żeby teraz odejść z niczym.
Westchnąłem. Dobrze wiedziałem, że Etta nie odpuści, dopóki dogłębnie nie sprawdzi tego miejsca. A i nawet wtedy zapewne o nim nie zapomni. Dałem więc za wygraną:
– W porządku. Właź. Chyba jest bezpiecznie.
Etta zeszła po drabince ze zwinnością małpy. Zrobiła to szybciej ode mnie, ponieważ wiedziała, że nic jej nie grozi. Chwilę później staliśmy już razem na trzeszczącej podłodze, czujnie lustrując otoczenie.
– Co to za miejsce? – dziwiła się na głos. – Kto mógł to tutaj zakopać? Czyżby to był jakiś magazyn na rupiecie?
– Możliwe – odparłem. Przyglądałem się przedmiotom uwieszonym pod sufitem i leżącym na półkach wzdłuż ścian. W większości był to sprzęt wojskowy.
– O, a co to? – zapytała Etta, unosząc w dłoni zielony pas parciany z kaburą, w której znajdował się pistolet. – Jakaś przestarzała broń? – Wyjęła ją i machnęła parę razy.
– Ostrożnie, skarbie, może być nabita.
– Hm… Broń prochowa? – zastanawiała się. – Nie widuje się już takich.
– Prawda. Lepiej uważaj, bo jak wypali, kula zrykoszetuje od ściany i dziabnie któreś z nas w tyłek.
Schowała broń z powrotem i odwiesiła pas na miejsce.
– Pewnie moglibyśmy coś zarobić na tych antykach.
– Wątpię. W większości te zabawki są nielegalne. W dzisiejszych czasach można posiadać jedynie broń dystrybuowaną przez państwo.
Węszyliśmy dalej. Etta znalazła hełm z doczepionym do niego osprzętem optycznym.
– Ale prymitywna aparatura. Zdaje się, że to jakaś nasadka noktowizyjna.
Wziąłem od niej hełm i przyjrzałem mu się. Widząc układ zasilania, stwierdziłem:
– Ma rozładowany akumulator.
Etta natychmiast wyciągnęła przyrząd diagnostyczny i odcięła wtyczkę przewodu zasilającego noktowizor. Odcięty koniec wsunęła do automatycznej szybkozłączki, która przeanalizowała stan i charakterystykę jego miedzianych drutów. Następnie podłączyła do urządzenia przewód uniwersalny, puściła zasilanie z własnego akumulatora i po niecałej minucie nasadka przyczepiona do hełmu zajaśniała zielonkawym światłem.
– Pokaż no – rzuciłem, po czym założyłem hełm i opuściłem nasadkę noktowizyjną w postaci pojedynczej lunetki na prawe oko. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. – Nie jest źle – oznajmiłem. – Wszystko jest czarnozielone, obraz ma trochę zanieczyszczeń… ale daje radę.
– To obca technologia? – spytała Etta.
– Nie, raczej nasza. Współczesny model dawałby obraz w pełnym kolorze i znacznie jaśniejszy.
– A ponieważ Ziemia nie posiada patentu na sprzęt noktowizyjny, to cacko jest nielegalne, tak?
– Dokładnie – przytaknąłem. – I w efekcie gorzej niż bezużyteczne. Zbierajmy się stąd.
Etta jednak zignorowała moje słowa. Znalazła kolejny hełm z noktowizorem i podłączyła do swojej aparatury. Wyłączyliśmy latarki i zaczęliśmy kolejną rundkę po pomieszczeniu, szukając czegoś, co przeoczyliśmy do tej pory. Całkiem niezła zabawa.
Sprzęt okazał się w miarę dobrej jakości, szczególnie przez to, że nie opierał się wyłącznie na podczerwieni. Miał wzmacniacz światła szczątkowego, dzięki czemu widzieliśmy dość wyraźnie nawet najciemniejsze zakamarki.
Etta natrafiła butem na uchwyt.
– Mamy kolejne zejście.
– Ciekawe, co tam jest – powiedziałem.
– Przekonajmy się.
Nie podobało mi się to, ale nie miałem szans zniechęcić jej do dalszej eksploracji obiektu. Chwilę później podnieśliśmy klapę, pod którą znajdowała się drabinka prowadząca w dół. Otchłań poniżej zdawała się jeszcze głębsza i ciemniejsza. A do tego śmierdziało stamtąd o wiele mocniej niż na górze.
Tym razem Etta chciała zejść pierwsza. Nagle opuściły ją wszelkie obawy co do tego miejsca.
Stan drabinki wskazywał na to, że używano jej rzadziej niż tej poprzedniej. Rdza pokrywająca tamtą była owocem wilgoci wkradającej się do środka od mokradeł. Ta natomiast, ponieważ była lepiej odizolowana, wydawała się solidniejsza.
Zaglądając przez kwadratowy otwór, śledziłem wzrokiem krzątającą się na dole Ettę.
– Jeszcze więcej złomu – oznajmiła. – Tylko nieco większego kalibru. Sporo tu broni, tato.
– Tak? Nie dotykaj jej.
– Wiem, przecież nie jestem dzieckiem – odgryzła się.
– Ale wyglądasz jak dziecko – odparowałem. – W moich oczach zawsze nim będziesz.
Prychnęła i znikła mi z pola widzenia. Nieco poirytowany i zaniepokojony zszedłem na dół, aż stanąłem na metalowej podłodze, która zakrzywiała się ku górze po obu bokach. Uświadomiłem sobie, że jestem w dolnej połowie tego cylindrycznego pomieszczenia. Piętro wyżej był zakrzywiony sufit, a tutaj podłoga. Całość dzieliła mniej więcej w połowie siatka, tworząca pokład tego schronu czy co to było.
Oba końce podłużnej komory wieńczyły hermetyczne drzwi – na pierwszy rzut oka bardzo solidne. Zapewne miały chronić przed ciśnieniem lub szturmem nieprzyjaciela. Przypominały mi te znane z okrętów kosmicznych. Każde otwierało się za pomocą wielkiego koła, a dodatkowo wyposażone było w hermetyczne klamry i ciężkie zasuwy.
Gdy dotarłem do Etty, ta siłowała się już z kołem południowych drzwi. Stękała i sapała, ale ani drgnęło.
– Zastało się na amen.
– Po prostu jest zaryglowane, kochanie. Zobacz, tu jest klawiatura kodowa.
Zerknęła.
– To jest zamek?
– No, bez kodu nic nie zdziałasz.
– Kody numeryczne do drzwi… – westchnęła. – Ależ to musi być staroć.
Zaśmiałem się.
– A jednak wciąż działa.
Etta zmarszczyła brwi i położyła dłonie na klawiaturze.
– Eee… – stęknąłem.
– Hm. Dotychczas miałam do czynienia tylko z zamkami biometrycznymi… – wyznała, gmerając w urządzeniu. Po naciśnięciu kilku klawiszy stwierdziła, że kod składa się z pięciu cyfr. Następnie zaczęła próbować różnych kombinacji. Wskutek tego drzwi nie tylko się nie otworzyły, ale za trzecim razem wydały z siebie szczęk i syknęły. Innymi słowy: zamknęły się na dodatkowe spusty.
Potem wyświetlacz nad klawiaturą rozbłysnął na czerwono.
– Skarbie – odezwałem się. – Może lepiej teraz tego nie dotykać? – Wyciągnąłem rękę i odsunąłem Ettę od drzwi. – Mogą być zaminowane.
– Jak to?
– Pomyśl tylko: może ten ktoś nie chciał, żeby jacyś nieproszeni goście szperali w jego kryjówce, i dlatego zaprogramował drzwi tak, aby niewłaściwy kod uruchamiał dodatkowe zabezpieczenia. Być może teraz zamknęły się już na zawsze, a całe miejsce zmieniło się w bombę. Trudno powiedzieć.
– Pieprzenie – odparła z frustracją.
– Owszem – przyznałem – ale na wszelki wypadek nie będziemy już bawić się tą klawiaturą, prawda?
Etta wydała jęk niezadowolenia.
– Ale ja chcę wiedzieć, co tam jest.
– Rozumiem, córeczko, ale nie zawsze możemy mieć to, czego chcemy… Ejże!
Zerwała się biegiem na drugi koniec pomieszczenia. Za chwilę usłyszałem pikanie drugiej klawiatury. Podszedłem do niej, tupiąc ciężko, po czym złapałem Ettę za ręce. Próbując się wyrwać, krzyknęła gniewnie:
– Puszczaj!
– Chcę ci pomóc. Zatrzymaj się i pomyśl przez chwilę. Zablokowałaś już na dobre jedne drzwi. Zdobądźmy więcej informacji, zanim spieprzymy sprawę z drugimi.
Na szczęście odwołanie się do logiki poskutkowało. Etta opanowała gniew i wyraźnie się uspokoiła.
– Racja. Jeśli je zablokujemy, pewnie nigdy już ich nie otworzymy.
– No właśnie.
– Hmm… Tylko jak inaczej zbadamy to miejsce? A może wykopać to wszystko i powycinać wejścia palnikiem. Dałbyś radę?
Przewróciłem oczami.
– Wtedy już nie tylko dziadkowie zorientowaliby się, że coś knujemy, ale pewnie i władze.
– A może jest ktoś, kto zna kod. Trzeba by poszperać w sieci. To mogłoby się udać… – mówiła, odprężając się z każdym kolejnym słowem.
Ucieszyłem się, że ochłonęła. Widziałem już wcześniej, jak potrafi się zagotować. Lada chwila, a nawet mnie by zaatakowała. A potem rzuciłaby się z furią na drzwi. Wszystko, co wywoływało w niej frustrację lub stało jej na drodze, odbierała jako fizyczne zagrożenie. I właśnie to mnie w niej martwiło.
Ktokolwiek stawał Etcie na przeszkodzie… no cóż… sprowadzał na siebie spore niebezpieczeństwo. Paru już takich było i teraz gryzą ziemię.
Kiedy naprawdę jej na czymś zależało, nie było siły, która mogłaby ją powstrzymać.
Spędziliśmy w tej puszce jeszcze godzinę, przeszukując dosłownie wszystko: skrzynie, półki, szafki. Nie znaleźliśmy niestety niczego, co podpowiedziałoby nam, jak otworzyć te przeklęte drzwi.
Etta mocno się zasępiła.
– Sam złom i śmieci – marudziła. – Nic tu nie ma. Ktokolwiek skonstruował ten obiekt, wyraźnie nie chciał, aby ktoś nieproszony je otworzył.
– No, na to wygląda – zawtórowałem. – Myślę, że najlepiej będzie odpocząć i przemóżdżyć tę sprawę na spokojnie.
Tym razem wreszcie się ze mną zgodziła. Opuściliśmy bunkier, zamknęliśmy go i ostrożnie przysypaliśmy właz wejściowy cienką warstwą ziemi.
Dochodziła północ. Etta ciężko dyszała, a jej rozbiegane dziko oczy świadczyły o tym, że intensywnie główkuje nad rozwiązaniem problemu. Nigdy się nie poddawała.
Wreszcie zwróciła się do mnie, mówiąc:
– Tato, ktoś musi znać ten kod. I wiedzieć coś o tym schronie.
– Możliwe… – odparłem podejrzliwie.
– Może dałoby się to zbadać w Centrali, tylko że ja nie mam już tam wstępu. Zrobiłbyś to?
– Zrobił co?
– Wrócił do kwatery głównej i popytał.
Zaskoczyła mnie tym pomysłem, bo planowałem raczej obalić parę piwek, iść spać i zapomnieć o całej sprawie.
– To szaleństwo – broniłem się. – Najlepiej będzie dać sobie z tym spokój.
– Nie ma opcji, żebym o tym zapomniała. Powiem ci, co zrobię: wrócę na Świat Pyłu i porozmawiam z dziadkiem. Podejrzewam, że miał już do czynienia z podobnymi obiektami. Kiedy koloniści opuszczali Ziemię, były pewnie czymś powszechnym.
– Matko… chcesz zawracać Badaczowi głowę czymś takim?
– Żebyś wiedział. Koloniści mogli zbudować coś podobnego. Sfilmowałam wszystko, co tam widzieliśmy, i zapisałam dane z odczytów. Przedstawię mu całą sprawę i wysłucham jego opinii.
Podrapałem się po głowie i ziewnąłem.
– Skoro musisz…
– Ty też możesz mi w tym pomóc. Tutaj – ciągnęła. – Popytaj w Centrali.
Natychmiast oprzytomniałem.
– Zaraz, zaraz, Etto. Mam żelazną zasadę, aby nie zbliżać się do tego miejsca, kiedy jestem poza służbą. Dobrze o tym wiesz. Jeśli tylko przekroczę próg Centrali, góra natychmiast zleci mi jakąś niewdzięczną robotę.
Przewróciła oczami.
– Tak, tato, wiem, że jesteś leniwy i bez wezwania nie kiwniesz nawet palcem.
– No i gitara! Cieszę się, że się rozumiemy…
– Czekaj. Mimo to naprawdę przydałaby mi się twoja pomoc. Zobacz, jaka ekscytująca tajemnica nam się trafiła. Nie czujesz tego dreszczyku emocji?
Oczywiście, że niczego nie czułem. A już na pewno niczego pozytywnego. Jeśli wróciłbym teraz do Centrali i zaczął gadać oficjelom z Hegemonii o starym rebelianckim schronie znajdującym się na mojej rodzinnej ziemi… Trudno powiedzieć, co zrobiłyby z tym władze. A mogłyby zrobić dosłownie wszystko. Nie miałem jednak wątpliwości, że ostatecznie skończyłoby się to bardzo nieprzyjemnie zarówno dla mnie, jak i dla całej mojej rodziny.
Dziewczyna miała dość oleju w głowie, by się tego domyślić, ale po prostu nie potrafiła spojrzeć na to z mojej perspektywy. Jęczała tylko i marudziła, aż – jakżeby inaczej – ustąpiłem. Tak to bywa, gdy jest się ojcem jedynaczki. Nie mogłem jej przecież odmówić.
Ostatecznie obiecałem jej udać się do Centrali i przeprowadzić małe śledztwo. Ponieważ jednak z jakiegoś powodu nie miała do mnie pełnego zaufania, zaczęła wypytywać o szczegóły mojego planu. Przykre, że nie wystarczyło jej słowo honoru ojca.
– Z kim zamierzasz porozmawiać? – dopytywała.
– W tej chwili nie jestem pewien.
– No weź, na pewno znasz kogoś, kto wie co nieco o wojnie o zjednoczenie.
Rozłożyłem szeroko ręce.
– No właśnie nie znam! – skłamałem.
– Tato, przecież to może być dowolny staruch. Kto z twoich znajomych jest najstarszy?
Przed oczami mignął mi szereg twarzy. Na początku Armel, który obecnie był trybunem w legionie wspomagającym Saurian. Ale dawniej dowodził Germaniką, jednym z najstarszych i najbardziej szanowanych legionów ziemskich.
Dalej był oczywiście Claver. Gość tak stary, że chyba pamiętał, jak wprowadzono pierwsze wskrzeszarki, gdy powstały legiony.
No i jeszcze facet, który o wojnie wiedział zapewne najwięcej – primus Graves, były porucznik marynarki, którą rozwiązano dawno temu. Sam przyznał mi, że, jeszcze w stopniu porucznika, uczestniczył w wojnie o zjednoczenie, zanim w ogóle utworzono pierwszy legion. Kto inny mógłby zatem wiedzieć więcej na ten temat?
Z zamyślenia wyrwała mnie Etta pstrykająca palcami.
– Mam. Może ojciec Galiny, Alexander Turov?
– Alexander?
– W rzeczy samej. To dinozaur i wielka szycha w rządzie. Jego córka była tu przecież ostatnio na Święto Dziękczynienia. Kręcisz z nią chyba od zawsze. Na pewno znasz jej starego osobiście, prawda?
Parsknąłem śmiechem.
– Rzeczywiście, jest stary jak świat. Na pewno wie co nieco o dawnych dziejach, ale jednocześnie upiorny z niego osobnik. Wiesz, co mam na myśli?
– Daj spokój, tato. Skontaktuj się z Galiną, niech zaprosi cię w ich rodzinne strony i pojedź sobie na kolejną wariacką wycieczkę.
Jedną z podstaw udanego rodzicielstwa jest umiejętność przyznania się do porażki oraz gotowość do wycofania się na z góry upatrzone pozycje celem uzupełnienia sił. Propozycja Etty naturalnie w ogóle mi się nie spodobała. Przypominała misję, która nie dawała żadnych korzyści – ani materialnych, ani osobistych. Mimo to klasnąłem w dłonie i z szerokim uśmiechem powiedziałem:
– W porządku, skarbie. Przekonałaś mnie. Ale w zamian będziesz mi winna wielki prezent na następną Gwiazdkę!
Zmrużyła oczy i obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem. Chyba za szybko zmieniłem śpiewkę.
Ostatecznie jednak uśmiechnęła się z satysfakcją i przytuliła mnie.
– Okej, tato, jeśli się czegoś dowiesz, kupię ci tę lodówkę na piwo, o którą prosiłeś ostatnim razem.
Uściskiem dłoni dobiliśmy targu. Zadowolona z naszej umowy, Etta wyruszyła następnego dnia na Świat Pyłu, gdzie zamierzała omówić odkrycie ze swoim zdziwaczałym dziadkiem. Dzięki temu przy odrobinie szczęścia powinienem mieć ją z głowy na co najmniej kilka miesięcy.
Ja natomiast naściemniałem jej, że porozmawiam z różnymi starymi pierdzielami na Ziemi. Mój plan był prosty: zlekceważyć całą sprawę i liczyć, że tymczasem Etta znajdzie sobie nowe hobby. Zanim spotkamy się ponownie, na pewno zdąży już o wszystkim zapomnieć.
W moim mniemaniu problem został skutecznie i trwale rozwiązany.