-
promocja
Legion Nieśmiertelnych. Tom 21. Świat Tronu - ebook
Legion Nieśmiertelnych. Tom 21. Świat Tronu - ebook
Od ponad wieku Tron Imperium pozostaje pusty, a poszczególne frakcje Galaktyków prowadzą konflikt o dominację. Nękający Drogę Mleczną chaos przynosi cierpienie miliardom jej mieszkańców i nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się poprawić.
W trakcie kampanii na nowej planecie James McGill odkrywa niepokojącą intrygę. Do gry o władzę pragnie dołączyć niespodziewany gracz, chcąc uprzedzić pozostałych i przywłaszczyć sobie Tron. Czy nowe mocarstwo zdoła zaprowadzić porządek w Imperium, czy może spowoduje jego ostateczny rozpad?
Odpowiedź znajdziecie w „Świecie Tronu” – dwudziestej pierwszej części fascynującej serii „Legion Nieśmiertelnych”. Dzięki milionom sprzedanych kopii powieść trafiła na listę bestsellerów „USA Today”, a B.V. Larson powraca jako król militarnego science fiction.
| Kategoria: | Science Fiction |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68102-67-3 |
| Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kilka miesięcy temu Etta i Derek wzięli ślub. Zrobili to niemal po kryjomu, co dla mnie było zrozumiałe. W końcu każda dziewczyna, która wychodzi za wieprza, powinna się wstydzić. Tak czy owak, najważniejsze, że mieliśmy to już za sobą. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Sęk jednak w tym, że moja mama była niepocieszona sposobem załatwienia sprawy. Liczyła raczej, że młodzi wyprawią „prawdziwe” wesele. Marudziła im o tym przez kilka tygodni, aż wreszcie Etta się ugięła i zaczęły wspólne planowanie.
Nim nadszedł kwiecień, miałem już tej imprezy po dziurki nosie. Pierwotnie miała to być krótka uroczystość. Jednak jakimś cudem plany te poszły w odstawkę i stanęło na tym, że zorganizujemy wielkie, wypasione przyjęcie. Tak więc nie dość, że doznałem upokorzenia, wydając córkę za wieprza, to jeszcze przyszło mi zabulić za królewskie wesele.
Oczywiście obie uparły się też, by wesele urządzić na podwórku. Uprzejmie przestrzegłem je, że bylibyśmy wtedy zdani na łaskę pogody. Dlatego byłem przeciwny takiemu rozwiązaniu – podobnie jak temu, by Etta wychodziła za mąż. Ale z jakiej racji panna młoda miałaby słuchać rad tatusia, planując swój wielki dzień?
Ostatecznie szczęście nam dopisało. Pogoda była idealna, co o tej porze roku nie jest takie oczywiste w południowej Georgii. Sobotni poranek przywitał nas słoneczną aurą, delikatnym szumem drzew i przyjemnym ciepłem. Choć w czwartek przetoczył się nad farmą front burzowy, dziś nie zostało po nim ani śladu. W południe zaś słońce przygrzało całkiem konkretnie, oświetlając las i bagna. Nawet wiatr okazał się łaskawy i nie niósł nam smrodu z tamtych okolic.
Mama wraz z koleżankami z kościoła postanowiły odpicować nasze zapyziałe podwórko i przemienić je w imponujący ogród. Wymagało to sporo pracy, której większość wykonałem ja z tatą. Polegała głównie na przenoszeniu zardzewiałego sprzętu rolniczego za szopy i inne budynki, tak żeby nie rzucał się w oczy. Niepocieszony tą harówką tata wynajął nawet jedno z tych nowoczesnych narzędzi do pielęgnacji zieleni. Przy jego pomocy bardzo sprawnie pozbył się starych krzewów i sadzonek. Kurde, nawet trawę przed moją szopą przycięliśmy jak od linijki.
Na wymuskanym trawniku za domem rozstawiliśmy równo kilka rzędów białych krzeseł. Każde miało dodatkowo lśniącą różową wstążkę, powiewającą lekko na wietrze. Przed nimi natomiast umieściliśmy okazały łuk ślubny, który potem koleżanki mamy misternie ozdobiły mozaiką różowych i białych kwiatów. Kiedy już się uporały z tym cholerstwem, efekt okazał się całkiem niezły.
Carlos zjawił się na kilka godzin przed ceremonią. Był jedynym gościem, którego zaprosiłem. Oczywiście Della też przyjechała. W końcu to matka Etty. Stała przy stołach, gdzie krzątało się jeszcze parę osób przygotowujących poczęstunek. Sprawiała wrażenie bardziej zagubionej i skołowanej niż ja.
Coś zimnego dotknęło mnie w rękę. Schłodzone piwo.
– Napij się, wielkoludzie – zaproponował Carlos.
Nie musiał mnie namawiać. Jednym haustem wypiłem połowę i otarłem usta rękawem. Po czym się skrzywiłem, bo przypomniałem sobie, ile kosztowało wynajęcie tego głupiego garniaka. Wzruszyłem jednak ramionami. Plama pewnie się wchłonie sama, nim ktokolwiek z gości ją zauważy.
– Nie wierzę, że to się dzieje – wyznałem.
– Co? – spytał Carlos. – W sensie, że tyle gratów potrzeba na taką krótką uroczystość?
– Nie. Chodzi mi o to… wszystko.
Carlos podszedł bliżej i przyjrzał mi się badawczo.
– Nie podoba ci się, że wychodzi za mąż, co? Dlaczego?
– Nie, nic. Wszystko gra. Etta jest dorosła. Najwyższa pora, żeby się ustatkowała.
Ale to nie osłabiło podejrzliwości Carlosa. Zaczynałem żałować, że w ogóle się odezwałem.
Odchylił jeden palec dłoni, w której trzymał butelkę, i wskazał kogoś.
– O niego ci chodzi?
Powiodłem wzrokiem we wskazane miejsce. Stał tam Derek, który właśnie przyjechał wraz ze swoim drużbą i paroma innymi typami. Wyglądali jak pingwiny.
– Skądże… – skłamałem. – Dzieciak jest w porządku.
Carlos zmarszczył czoło i uniósł rękę. Zrobił Derekowi zdjęcie stukiem i sprawdził jego tożsamość.
– Weź przestań – burknąłem, czując, jak ściska mi się żołądek. Po cholerę zacząłem tę gadkę…
– O kurde! – wykrzyknął i wybałuszył oczy. – Derek Jensen, specjalista do spraw bezpieczeństwa… To pieprzony wieprz, McGill! Wiedziałeś o tym?
Westchnąłem. Trzeba było nie zapraszać Carlosa.
– A, już czaję… – stwierdził Carlos, gapiąc się na Dereka i jego kumpli. – To dlatego mnie zaprosiłeś, tak? Myślałem, że jak prawdziwy kolega chciałeś dać mi szansę na poznanie jakiejś fajnej druhny. Ale nie, tobie chodziło o robotę.
– Hę?
Ściszył głos.
– Jak mam to zrobić? Przed czy po ceremonii? Masz w ogóle jakiś plan?
– Carlos, o czym ty bredzisz?
– O tym, jak zmazać twoją hańbę. Wiadomo, nie możesz tego zrobić osobiście. Musisz stać na widoku, żeby nie można było cię obwinić.
– Carlos, nie chcę, żebyś go zabijał.
Zmrużył oczy.
– Serio? To znaczy co, nie masz nic przeciwko temu, że jakiś wieprz będzie obłapiał ci córkę? Przecież znasz takich jak on. Wiesz, jakie to mendy…
Położyłem mu swoją ciężką rękę na ramieniu.
– Posłuchaj. Nie chcę, żebyś go zabijał. Żadnego zabijania. Przymknij się i pij piwo. Jesteś tu gościem. I tyle.
Carlos bąknął coś pod nosem i popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Nie uśmiechało mi się pilnowanie go przez resztę imprezy. Obawiałem się, że zrobi coś głupiego. Na szczęście nie zbliżał się do Dereka. Zamiast tego poszedł naprzykrzać się druhnom i innym kobietom.
I dobrze. Mogłem się odprężyć i cieszyć dniem.
Do momentu, gdy Della postanowiła mnie podręczyć.
– Nigdy nie byłam na ziemskim weselu – oznajmiła. – Czy to zawsze tak wygląda?
– Tak. No, chyba że pada deszcz. Wtedy odbywa się to w pomieszczeniu.
– Dziwne… James?
– Hm?
– Czy… sprawdziłeś należycie partnera Etty?
Przyjrzałem się jej. Świetnie się prezentowała. Wyglądała może odrobinę starzej, ale przecież od jakiegoś czasu nie ginęliśmy. Właściwie to od wysadzenia tego działa na Świecie Kryształu. Czyli od zeszłego roku…
– Eee… – mruknąłem. – Miałbym sprawdzić Dereka? O co ci chodzi?
– Jest przedstawicielem Hegemonii, James. Nic mi o tym z Ettą nie powiedzieliście.
Niech to cholera… Dlaczego wszyscy się nieustannie szpiegują za pomocą stuków? Co za obłędne czasy. Nikt już nie ma prywatności.
Westchnąłem.
– No tak, jest wieprzem.
– A więc wiedziałeś? I pozwalasz na to?
– Co niby mam zrobić? Przecież dziewczyna jest dorosła, sama o sobie decyduje.
Na twarzy Delli odmalowała się złość, co wcale nie dodawało jej urody.
– Czyli jest tak, jak powiadają. Kiedy rodzic nie widzi świata poza swoim jedynym dzieckiem, staje się uległy. Dobra, nie kłopocz się. Już ja coś wymyślę…
Wtedy ujrzałem błysk ostrza, które wyciągnęła spod bluzki. To znaczy spomiędzy swoich kształtnych piersi. A potem ukryła je w torebce.
Musiałem zareagować. Odebrałem jej torebkę, na co ona jęknęła i nasrożyła się.
Widząc, że coś się dzieje, mama w mig do nas podbiegła, groźnie na mnie łypiąc. Nie zamierzała tolerować żadnych wybryków w tak wyjątkowy dzień.
– James – odezwała się napominającym tonem – oddaj tej uroczej pani torebkę. Słyszysz?
– Dobrze, mamo – odpowiedziałem z zażenowaniem.
Zanim jednak wykonałem polecenie, przytrzymałem torebkę i huknąłem w nią kolanem. Rozległ się trzask, jakby w środku coś pękło. Dopiero wtedy oddałem torebkę Delli. Nieco zdezorientowana otworzyła ją i wyjęła odłamany uchwyt noża.
– Złamałeś moje ostrze? Tę broń wykuto na Świecie Pyłu.
– Następnym razem zostaw takie zabawki w domu.
Prychnęła ze złością i oddaliła się.
Zraniłem się w lewą dłoń, więc wziąłem serwetkę i przycisnąłem ranę, aż przestała krwawić. Była to jedna z tych eleganckich serwetek, jakich używają w drogich restauracjach. Nie chciałem, by nasi goście musieli chodzić z brudnymi ustami, więc odłożyłem ją z powrotem – oczywiście zakrwawioną stroną do dołu – i zmyłem się stamtąd.
Wraz z rozpoczęciem ceremonii uświadomiłem sobie, że uratowałem dziś Derekowi życie jakieś kilkanaście razy. Nikt, kto miał jakikolwiek związek z Varusem, nie zaakceptowałby wieprza w swojej rodzinie. Ja także. Gdybym miał wybór, wepchnąłbym Dereka do recyklera i skasował jego dane… Ale nie mogłem tego zrobić, bo unieszczęśliwiłbym tym Ettę. I dlatego udawałem, że wszystko jest w porząsiu.
Gdy nadeszła pora, uroczyście poprowadziłem Ettę do ołtarza i oddałem jej rękę Derekowi. Nie uśmiechałem się, bo nie miałem się z czego cieszyć. Zdołałem jednak przybrać w miarę uprzejmy wyraz twarzy. Takie upokorzenia są zwyczajnie częścią życia.
Chyba przysnąłem, jakiś czas później ktoś dał mi kuksańca i oprzytomniałem.
– Mógłbyś chociaż udawać, że ci zależy, James – syknęła siedząca obok Della.
Prychnąłem i poprawiłem się na krześle. Prowadzący ceremonię właśnie kończył swoją gadaninę. Dlaczego ci goście zawsze tak przynudzają na ślubach? Przecież to powinny być radosne wydarzenia…
Wreszcie część główna imprezy dobiegła końca. Derek podniósł welon i pocałował pannę młodą. Rany, co za okropna chwila. Zarówno ja, jak i Della wzdrygnęliśmy się z obrzydzenia. Do tego wbiła mi paznokcie w lewy nadgarstek, za który mnie trzymała. Nie tym się jednak denerwowałem.
Moja mała córeczka nareszcie dorosła. I chociaż fizycznie miała mniej więcej dwadzieścia pięć lat, to mentalnie była po czterdziestce.
Ale i tak miałem wrażenie, że to jeszcze za wcześnie…ROZDZIAŁ 2
Nikt nie zamordował Dereka, gdy nie patrzyłem, więc zawiozłem nowożeńców do Orlando. W porcie roiło się od wycieczkowców. Statki te różniły od modeli z zeszłego stulecia. Były większe, miały bardziej płaski profil i zamiast sunąć po falach, unosiły się nad wodą jak poduszkowce. No i nie budowano ich ze stali, tylko z tworzyw polimerowych na bazie tytanowego szkieletu, co nadawało im większą wytrzymałość.
Młodzi weszli na pokład, a ja patrzyłem, jak statek powoli się oddala. Nie bałem się o nich, więc spokojnie ruszyłem w podróż powrotną. Dzięki autopilotowi mogłem wylegiwać się przez całą drogę aż do Waycross.
Miałem szczerą nadzieję, że Etta i Derek będą się dobrze bawić. W końcu zamierzali spędzić tydzień na Karaibach, a co może być lepszego od leniuchowania na plażach i raczenia się drinkami? W dodatku wycieczkowce słynęły ze świetnego żarcia, więc czego więcej chcieć?
Zastanawiałem się, dlaczego właściwie nigdy nie zabrałem Galiny na taki rejs. Byłaby to całkiem niezła przygoda. Już miałem do niej zadzwonić, żeby przedyskutować ten pomysł, ale… zasnąłem.
Granicę Georgii przekroczyłem późnym popołudniem. Od razu poznałem, że jestem u siebie, bo szynowiec zaczął terkotać i podskakiwać na starych drogach, przez co się przebudziłem. Irytowało mnie, że pojazd samoczynnie zwalniał, kiedy kierowca zasypiał lub przestawał dotykać kontrolek. Miało to gwarantować bezpieczniejszą jazdę, ale w takich momentach gruchot niemiłosiernie się wlókł. Zupełnie jakby kierowała nim moja babcia, choć nawet ona potrafiła nieraz dać po garach.
Około dziewiątej wieczorem poczułem wibracje stuka. Ktoś próbował się ze mną połączyć, ale uparcie go ignorowałem. Niestety, jego determinacja i upór okazały się silniejsze od moich.
Był to dzień ślubu mojej córki. Wyłączyłem więc wszystkie kanały komunikacji, żeby nikt nie przeszkadzał mi w tak ważnej chwili. To znaczy wszystkie oprócz jednego. Dlatego od razu wiedziałem, kto się do mnie dobija.
– James? Cholera jasna! Śpisz?
– Próbuję – odpowiedziałem, przeciągając się w fotelu. – Jak ci się podoba mój pomysł?
– Jaki pomysł? – zdziwiła się.
– Ach, racja… Przecież jeszcze ci o nim nie powiedziałem.
– Co z tobą? Schlałeś się?
– Nie wypiłem ani kropelki, słowo daję.
Posłała mi podejrzliwe spojrzenie, a ja dobudziłem się siłą woli.
– Co się dzieje, dlaczego dzwonisz?
– Najpierw powiedz, co to za pomysł.
– E, nic takiego – odparłem. – Coś mi się przyśniło i tyle.
Jej twarz przybrała łagodniejszy wyraz.
– Śnisz o mnie?
– Naturalnie – skłamałem. – Cały czas. Popatrz tylko. – Skierowałem kamerę stuka nieco niżej. – Mam na to twardy dowód.
– Jesteś obrzydliwy, McGill. Mów lepiej, co to za pomysł.
– Ech… Etta i Derek wybrali się poduszkowcem w podróż poślubną na Karaiby. Wiesz, plażowanie, zabawy w wodzie i takie tam.
– No, brzmi nieźle. Ale podobno te statki mocno szkodzą środowisku.
– Na pewno – przytaknąłem, choć miałem to gdzieś. – W każdym razie pomyślałem, że może my też byśmy się wybrali na taki rejs?
Ku mojemu zaskoczeniu Galina się rozpromieniła.
– Chcesz mnie zabrać na wycieczkę?
– Jasne, że tak. Od miesiąca nie byliśmy na porządnej randce.
– Hm, to bardzo miłe z twojej strony, James… ale najpierw muszę coś z tobą przedyskutować. Coś o wiele ważniejszego. Powiedziałabym, że to sprawa najwyższej wagi.
– O co chodzi?
– Pamiętasz, jak ostatnim razem poprosiłam cię, żebyś coś dla mnie znalazł, i zrobiłeś to, ale nie potrafiłeś rozwikłać sprawy?
– Hę? – Zupełnie nie rozumiałem, o czym mówi.
Westchnęła rozczarowana.
– James, pamiętasz, że istnieje pewna osoba, a raczej „nieosoba”, o której pod żadnym pozorem nie powinniśmy wspominać?
Zmarszczyłem czoło, wprawiając w ruch trybiki mojego mózgu. Na myśl przyszło mi parę osób, o których mieliśmy nie rozmawiać, aż wreszcie – zgadłem, o kogo jej chodzi.
– Drusus? – wypaliłem. – Rozumiem! Mówisz o…
– Nie! Nie mówię, idioto! – wykrzyknęła. – Nie zamierzam nigdy wypowiadać jego imienia. I ty też nie powinieneś!
– To o czym my właściwie rozmawiamy, do diabła?
– Rany, James. Nie wiem, po co w ogóle do ciebie dzwonię. Jesteś niemożliwy. Zupełnie brakuje ci poczucia dyskrecji.
– Uznam to za komplement – stwierdziłem.
– No więc… – ciągnęła – co powiesz?
– Ale… o czym?
– O statusie owej nieosoby, którą miałeś odszukać. Tej samej, o której teraz nie rozmawiamy.
– Eee… Zaraz. Ahaaa! Masz na myśli…
– Tak, do cholery! – rzuciła, tracąc resztki cierpliwości. – Gdzie, do diabła, jest Drusus, kretynie?
– Już ci mówiłem. Jest pod Centralą, w tym przeklętym lochu…
– Zamknij się! – przerwała mi. – Siedź cicho i słuchaj. Chcę, żebyś sprawdził, czy możemy go stamtąd wydostać.
Zmrużyłem oczy i zastanowiłem się. Drusus przebywał w Krypcie Zapomnianych, czyli w miejscu, do którego trafiali niektórzy skazańcy. W ramach jakiejś diabelskiej procedury odzierano ich z ciał, pozostawiając przy życiu jedynie umysł, a dokładniej mówiąc – mózg i resztę układu nerwowego. Czasem nawet zostawiano im oczy.
Na samo wyobrażenie przeszedł mnie dreszcz. Nieosoby tkwiły poza czasem, na wpół świadome, bez możliwości ucieczki. Praktycznie więc nie żyły do momentu, aż jakiś biurokrata z wywiadu Centrali postanowi odłączyć ich od systemu podtrzymywania życia.
– Masz rację… – przytaknąłem, drapiąc się po brodzie. – Potraktowali go nie fair. Może uda mi się znaleźć sposób, by mu pomóc. Ale dlaczego chcesz, żebym go uwolnił? Wcześniej jakoś nie byłaś tym zbyt przejęta.
Galina wyglądała, jakby coś knuła, ale w jej przypadku było to zupełnie naturalne. I chociaż łatwo było ją pod tym względem odczytać, niewielu zdawało sobie sprawę z tego, jak nikczemne są jej intrygi. Aż trudno uwierzyć, że w tak ładnej głowie roją się tak obrzydliwe pomysły.
– Góra debatuje nad pewnymi zmianami – oznajmiła. – Powiedzmy, że byłoby z korzyścią dla mnie, gdyby Drusus, cholera… gdyby owa nieosoba wróciła do swojej normalnej formy.
– Aha. Dobra, przyjrzę się temu.
– Tylko ostrożnie i dyskretnie, James. Wywiad wciąż jest wściekły po ostatnim razie.
– Mogę liczyć na ochronę ze strony twojego ojca? – spytałem.
Spojrzała nerwowo w bok i powiedziała wymijająco:
– Ja będę cię chronić. To nawet lepiej.
– Wcale nie.
– Będzie ci musiało wystarczyć – burknęła.
Skrzyżowałem ręce na piersi i pokręciłem głową.
– Sorry, ale właśnie nie wystarczy.
– James – prychnęła – mogę kazać cię…
– Nie, nie możesz. To nie jest zwykła misja dla pierwszego lepszego trepa. Nie chodzi przecież o kropnięcie jakiegoś kosmity albo wywalenie rekruta z legionu. Będę działał nieoficjalnie.
– Dobrze, uznam to za osobistą przysługę – powiedziała cicho.
– Czyżby? I jak mi się odwdzięczysz?
– To bardzo niestosowne pytanie – żachnęła się.
– Niby dlaczego?
– Bo dość już dla ciebie zrobiłam – odparła. – Usunęłam wszystkie oficjalne raporty o tym, jak zabiłeś agentów wywiadu, pamiętasz? A mój ojciec puścił ci płazem zniszczenie działa kosmicznego na Świecie Kryształu, na którym tak bardzo nam zależało.
– Tak, tak… – Jej słowa nie robiły na mnie wrażenia. Rzeczy, o których wspomniała, wynegocjowałem sobie wiele miesięcy temu. W moim odczuciu rozmawialiśmy właśnie o zupełnie nowej sytuacji.
Galina spiorunowała mnie wzrokiem.
– Niepokoi mnie twój brak wdzięczności, James.
– Co będę z tego miał? – ponowiłem pytanie.
Westchnęła i zaproponowała:
– Może wybierzemy się na tę wycieczkę poduszkowcem, co? Będzie tak, jak chciałeś.
– Że co? – zdziwiłem się. – Chcesz jechać w podróż poślubną?
– To znaczy nie oświadczam ci się, ale…
– Zaraz, zaraz – przerwałem jej. – Podróż poślubna bez chajtania się? Przyznam, że brzmi nieźle. – Spuściła wzrok, ale poznałem, że właśnie to miała na myśli. – A kto płaci? – zapytałem.
Nie żebym był spłukany, ale dopiero co wykosztowałem się, żeby urządzić córce wesele i wysłać ją na Karaiby. Wolałbym nie wydawać znowu kasy na to samo.
– Ja – oznajmiła Galina.
Kiwnąłem głową. W jej przypadku pieniądze nie grały wielkiej roli, miała przecież nadzianego tatuśka, który trząsł sceną polityczną na Ziemi.
– W porządku – zgodziłem się. – Umowa stoi. Zrobię rezerwacje i wyślę ci rachunki. A potem…
– Ejże – przerwała mi – wstrzymaj się z jakimikolwiek planami, aż skończysz swoje zadanie.
– Przypomnisz mi, co właściwie mam zrobić?
– Centrala, James. Już zapomniałeś?
– A, racja. Mam się uporać z Dicksonem i wszystkimi, którzy pilnują Krypty. – Westchnąłem, kręcąc głową. Czekało mnie nie lada wyzwanie. – W porządku. Zrobię, co będę mógł, ale niczego nie obiecuję. Tak czy inaczej, Drusus zasługuje na pomoc. Warto spróbować.
– Bardzo honorowo z twojej strony – skomentowała i rozłączyła się.
Wyjrzałem przez okno, by popatrzeć na nocny krajobraz Georgii. Byłem już całkiem niedaleko domu.
Powątpiewając we własną poczytalność, powolnym ruchem ręki włączyłem nawigację szynowca. Jako miejsce docelowe wskazałem stację kolei powietrznej w Atlancie. Pojazd wyznaczył trasę, po czym wjechał na autostradę i potoczył się dalej. Ja natomiast obserwowałem gwiazdy, aż znowu zapadłem w sen.
Po północy znalazłem się w Atlancie. Kiedy dojechałem na stację, odesłałem szynowiec do domu. Żałując, że to koniec mojego urlopu, kupiłem bilet do Miasta Centralnego i odnalazłem swoje miejsce w wagonie.ROZDZIAŁ 3
Rankiem wylądowałem w Mieście Centralnym. Zaspany jak niedźwiedź po zimie, snułem się na placu przed dworcem. Próbowałem złapać taryfę. Nie zamierzałem jednak jechać od razu do Centrali. Najpierw musiałem załatwić parę spraw.
Robotaksówką pojechałem do szarego sektora, gdzie przeszedłem się po podejrzanych sklepach oferujących rozmaite gadżety. Tam znalazłem to, czego szukałem: stożkowe osłonki przypominające gips zakładany na przedramię i nadgarstek. Mają wewnątrz specjalną izolację, dzięki czemu po zapięciu na ręce blokują wszelkie sygnały nadawane i odbierane przez stuka.
Zwykle zabawki te kupują ludzie planujący skok w bok. Jeśli nie chcesz, by twój małżonek zobaczył, gdzie i z kim się szlajasz, nie ma lepszego rozwiązania. W razie czego zawsze możesz się wyłgać, mówiąc, że zniknąłeś z radaru przez błąd sieci.
Używanie tych wygłuszaczy daje pełną anonimowość i dosłownie pozwala wtopić się w tłum. Zupełnie jak płaszcz maskujący.
I dlatego postanowiłem kupić sobie takie cacko. Najlepiej po okazyjnej cenie. Nie potrzebowałem nówki sztuki ani czegoś nafaszerowanego bajerami. Kupno bardziej zaawansowanego modelu mogłoby zostać odnotowane w jakiejś bazie danych i ściągnąć na mnie czyjąś uwagę.
Przejrzałem co najmniej kilkanaście sztuk. Szukałem używanej, ale działającej osłony, która pozwoliłaby mi ukryć się przed chłopakami z wywiadu. Ci goście byli znacznie bardziej wścibscy niż Galina, nie mogłem więc ryzykować z niepewnym sprzętem.
Niestety, wszystkie modele, które sprawdziłem, zrobiły na mnie raczej kiepskie wrażenie. Wprawdzie były to proste i tanie urządzenia, ale miały jeden mankament, przez który mogły nie działać poprawnie. Były za małe na moje gigantyczne przedramię.
Z problemem za małych ubrań i dodatków borykałem się przez całe życie. I to nawet wtedy, gdy kupowałem ciuchy z inteligentnej tkaniny, która samoczynnie dopasowuje się do noszącego.
Mając dwa metry wzrostu, należałem do wąskiego grona osób noszących nietypowe rozmiary. Producentom odzieży najzwyczajniej nie opłacało się produkować rzeczy dla tak nielicznych odbiorców, a kiedy już to robili, często zawyżali rozmiarówkę. Stąd ilekroć udawało mi się znaleźć pasujące ubranie, rozciągało się ono na mnie jak guma. Materiał stawał się przez to zbyt cienki, żeby spełniać należycie swoją funkcję. Nie jestem w stanie zliczyć koszul, które początkowo jako tako pasowały, a ostatecznie pękały mi na plecach po kilku ruchach.
W przypadku wygłuszacza stuka nie może być mowy o jakimkolwiek niedopasowaniu. Materiał osłony musiał mieć odpowiednią grubość, aby uniemożliwić wydostanie się spod niej fal radiowych lub przedostanie się pod nią wiązek czujników. Dlatego nie mogłem kupić czegoś, co by się na mnie rozciągnęło.
Przymierzałem więc jedną po drugiej i za każdym razem miałem wrażenie, jakbym zakładał rękaw antycznego ciśnieniomierza. Dodatkowo sprawdzałem szczelność osłon za pomocą specjalnie skalibrowanego urządzenia. Wszystkie okazały się nieszczelne, więc rzucałem je ze złością na bok.
Widząc, że również sprzedawczyni traci do mnie cierpliwość, skończyłem przymiarki i postanowiłem improwizować. Wziąłem największy z wygłuszaczy, po czym udałem się do innej alejki, by kupić wielką rolkę szarej taśmy samoprzylepnej. Upewniłem się jednak, że biorę typ wzmocniony prawdziwymi metalowymi włóknami, jakiego używa się przy montażu instalacji COWiG.
Gdy podszedłem do kasy, sprzedawczyni obrzuciła mnie karcącym spojrzeniem, trzymając wymownie ręce na biodrach. Okropny widok. Sklep był tak lichy, że nie dysponował nawet kasami samoobsługowymi. Miałem to skomentować, ale się opanowałem.
Potem opuściłem szary sektor i skierowałem się prosto ku Centrali. Oczywiście nie mogłem założyć wygłuszacza przed wejściem do budynku, bo z niedziałającym stukiem nie przeszedłbym przez skanery ochrony. Dlatego ukryłem osłonę i taśmę głęboko w torbie.
Ochroniarzy zdziwiła moja obecność, bo nie wezwano mnie oficjalnie na misję legionu. Przypomniałem im więc, że zdarza mi się przecież wykonywać nieformalne zadania dla różnych wydziałów Centrali. Fakt ten nie był tajemnicą i mogli go łatwo sprawdzić. Oczywiście dowiedzieliby się jedynie samych ogólników. Szczegółowe informacje, że przykładowo wysłano mnie w kosmos w celu dopilnowania jakichś szemranych interesów lub dokonania sabotażu, zawsze mają klauzulę tajności.
Kiedy zobaczyli, że rzeczywiście figuruję w bazie danych jako agent specjalny, wpuścili mnie bez dalszego przepytywania.
W pierwszej kolejności udałem się do łazienki. Zamknąłem się w kabinie, po czym wyjąłem taśmę i oderwałem kawałek. Zakleiłem nim kamerę umieszczoną w drzwiach kabiny mniej więcej na wysokości nosa przeciętnej osoby.
Wiem, że to oburzające, ale ci dranie z wywiadu naprawdę zamontowali kamery w ubikacjach. Nie zdziwiłbym się, gdyby prowadzili rejestr rozmiarów i kształtów tego, co tam obserwują…
Aby się nie zdradzić, zakleiłem dziurkę z kamerą w momencie, gdy wieszałem kurtkę na haczyk wystający z drzwi.
Następnie zabrałem się do roboty. Najpierw nasunąłem wygłuszacz na rękę, dokładnie go dopasowując. Udało się, choć opinał mnie nieco za ciasno. Teraz zostało tylko okleić go taśmą… Ale akurat w tym momencie odezwał się z mojego stuka Winslade:
– McGill, co robisz w Centrali?
„Niech to szlag!” – pomyślałem.
Patrzył na mnie z ekranu, który miałem właśnie zakryć. Widocznie ustawił sobie automatyczne powiadomienie na wypadek, gdybym pojawił się w budynku. Zobaczył, że jestem, i od razu zadzwonił. Podobnie jak Galina, był moim przełożonym, więc nawet jeśli odrzucałem lub nie odbierałem jego połączeń, mógł je po prostu wymusić. Tak też zrobił, przez co musiałem patrzeć na jego szczurzą gębę.
Miałem ochotę dźgnąć stuka nożem, ale wziąłem głęboki oddech. Zastanawiałem się, czy po prostu nie zakleić go w tej chwili. Z perspektywy Winslade’a wyglądałoby to tak, jakbym wszedł do kabiny i zniknął z powierzchni Ziemi…
– McGill?
Przywitałem go z udawanym uśmiechem.
– Witam, trybunie. Czym mogę służyć?
Kiedy mówiłem, ostrożnie zsunąłem polimerową osłonę z ręki, żeby Winslade nie zauważył niczego podejrzanego, i odłożyłem ją na bok.
– Zadałem ci pytanie, McGill – przypomniał. – Co tu robisz?
– No cóż… – zająknąłem się. – Tak się składa, że przyjechałem do miasta na zakupy. A ponieważ mam tu parę koleżanek i jest wiosna… Postanowiłem wpaść z wizytą towarzyską.
Winslade skrzywił się, jakby zjadł cytrynę.
– Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, McGill.
– Hm… – mruknąłem tylko.
– Nie jestem głupcem, za jakiego mnie masz. Wiesz, że dziś odbędzie się w Centrali ważne posiedzenie dotyczące tego dziwnego kontraktu, który próbujemy podpisać dla Varusa. Kto cię przysłał na przeszpiegi?
– Hę?
– Przekaż im, że na to nie pozwolę!
– Ale na co? – spytałem skołowany.
Winslade przewrócił oczami.
– Dobra, niech ci będzie – westchnął. – Skoro już tu jesteś i należysz do legionu, nie aresztuję cię. Nie tym razem.
– Mój łaskawco… – Nie miałem pojęcia, o czym bredzi, ale cieszyłem się, że mnie nie zamkną.
– Zamiast tego – ciągnął – po prostu zatrzymam to, zanim wymknie się spod kontroli.
Znowu ogarnęła mnie konsternacja.
– Wiem, dla kogo pracujesz – orzekł. – Wiem, kto wpłaca ci pieniądze na konto.
– Kto? Centrala, kiedy zgłaszam się na ochotnika do testów w laboratorium?
– Nie mówię o tych bzdurach. Chodzi mi o coś znacznie poważniejszego. Pracujesz dla Turovów! Od lat się im wysługujesz.
Powiedział to takim głosem, jakby rzucał najgorsze oskarżenie. Po części rozumiałem jego złość. Wszak Turovowie odpowiadali za szereg zagadkowych wydarzeń, wskutek których zginęła masa ludzi. Weźmy choćby ten incydent z fragmentami instalacji Niebiańskiej Tarczy, które spadły do Morza Śródziemnego, zabijając kilkadziesiąt milionów obywateli.
Większość Ziemian łyknęła propagandę sączoną przez władze za pośrednictwem mediów. Inni z kolei starali się jak najszybciej zapomnieć o tej tragedii. Ale byli też tacy jak ja i Winslade, którzy doskonale wiedzieli, co się stało i kto za to odpowiada.
Podrapałem się po głowie.
– Co mam zatem zrobić?
– Chcę, żebyś dla odmiany popracował dla mnie – oznajmił. – Dla Legionu Varus. To on powinien być twoim priorytetem i to jemu przede wszystkim jesteś winien lojalność.
– Chwileczkę – obruszyłem się. – Przede wszystkim to jestem winien lojalność swojej rodzinie, a dopiero potem…
Warknął ze złością.
– Chodziło mi o sferę zawodową.
– A, to co innego. Tutaj się z panem zgodzę.
– Oczywiście, w przeciwieństwie do Turovów, ja ci nie zapłacę – powiedział, jakby myślał, że śpię na pieniądzach. A przecież zwykle załatwiałem dla Galiny sprawy w zasadzie za bezcen. Spójrzmy choćby na obecną sytuację: zgodziłem się zrobić dla niej coś w zamian za to, że spędzimy miły tydzień na wycieczkowcu. Wbrew temu, co wyobrażał sobie Winslade, byłem raczej wyzyskiwanym wolontariuszem.
– Czyli mam robić za frajer? – spytałem rozczarowany.
– Owszem.
– No cóż…
– Gdzie twoje poczucie obowiązku, McGill? – zapytał z powagą. – Jeśli pozwolę ci przyjść na to spotkanie, przysięgniesz mi na swój honor centuriona, że będziesz lojalny w pierwszej kolejności wobec Varusa, a dopiero potem wobec swoich mocodawców?
Namyślałem się przez dłuższą chwilę, po czym kiwnąłem głową.
– Ma się rozumieć – powiedziałem. – Przecież mnie pan zna. McGill nie kieruje się pieniędzmi.
Zmrużył oczy i odparł:
– To akurat prawda. Przecież mieszkasz w szopie na śmierdzącym bagnie. Kogoś takiego nie da się przekupić… W porządku. Zaufam ci, centurionie. Staw się jak najszybciej w moim gabinecie.
Po tej rozmowie schowałem wygłuszacz i taśmę, wygładziłem mundur, a następnie wyszedłem z łazienki. Jadąc windą na górę, pomyślałem, że właśnie oddalam się od podziemi, w których przebywa Drusus. Nie mogłem jednak nic na to poradzić. Czasami nawet ważne sprawy trzeba odłożyć na później. Choć bywa też, że los płata nam figla i nowa ścieżka niespodziewanie prowadzi do głównego celu.