- promocja
Legion Nieśmiertelnych. Tom 9. Świat Ciemności - ebook
Legion Nieśmiertelnych. Tom 9. Świat Ciemności - ebook
Po upadku Królestwa Głowonogów ludzkość ogłosiła się władcami trzystu buntowniczych światów. Jednak w najdalszych zakątkach obszaru wcześniej kontrolowanego przez kalmary, wiele lat świetlnych od Ziemi, inne wrogie mocarstwo przeszło do działania. Kradnie nasze planety, jedną po drugiej.
Dowództwo ziemskich sił postanowiło zaatakować układ w centrum spornego obszaru, aby ustanowić tam wysuniętą bazę. Misja na Świecie Ciemności jest ściśle tajna i zabójczo niebezpieczna. Legion Varus ma uderzyć jako pierwszy. James McGill ponownie rusza w kosmos.
Ile okrętów posiadają wrogowie? Jak zaawansowana jest ich technologia? Tego nikt nie wie. Co gorsza, kampania natychmiast przybiera nieoczekiwany obrót. Prosta akcja zajęcia kompleksu orbitalnego zmienia się w krwawą łaźnię. McGill ginie raz po raz. Wie jednak, że niektóre bitwy trzeba koniecznie wygrać – choćby nawet za cenę permanentnej śmierci.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67053-44-0 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Streszczenie wykonawcze nr 866
Autor: ekwita William Drusus
Niniejszy dokument i wszystkie jego załączniki uznaje się za ściśle tajne. Niedozwolone jest ujawnianie oraz powielanie zawartych w nim informacji, ich źródeł oraz załączonej dokumentacji, chyba że za wyraźną zgodą Drugiego Zarządu. Konsekwencje za ich ujawnienie, zarówno celowe, jak i w wyniku zaniedbania, obejmują surowe kary cielesne oraz dożywotnie pozbawienie wolności. Istnieje nawet precedens prawny zezwalający w skrajnych przypadkach na permanentną egzekucję.
Zgodnie z prawem Hegemonii osoby nieupoważnione, które odkryją niniejszy dokument, winny go zniszczyć, a następnie poinformować o tym fakcie przełożonych.
Wprowadzenie do raportu
Niniejszy raport podsumowuje rozwój sytuacji politycznej, w której znalazła się Ziemia. Został spisany wyłącznie na potrzeby członków Komisji Wywiadu Hegemonii. Jeśli nie należysz do tego zaszczytnego grona, natychmiast przestań czytać!
To ostatnie ostrzeżenie!
Sekcja I. Rosnący wpływ Ziemi
Ziemia jest politycznie zjednoczona od 2054 roku, kiedy to ostatni nacjonaliści zostali wygnani, osadzeni w więzieniach lub straceni. Przez blisko siedemdziesiąt lat – okres uważany przez większość historyków za Złotą Erę Ludzkości – nasza pozycja wewnątrz Imperium była bezpieczna. Rzetelnie udostępnialiśmy żołnierzy do wynajęcia każdemu imperialnemu układowi, który pragnął skorzystać z ich usług. W zamian mieliśmy dostęp do pozaziemskich towarów handlowych, a chroniły nas prowincjonalne siły obronne w postaci Floty Bojowej 921.
Powyższy stan rzeczy uległ zmianie w ostatnich kilku dekadach. Ekspansja zaczęła się od odkrycia kolonii założonej przez zaginioną ekspedycję do układu Zeta Herculis. Świat Pyłu stał się drugą planetą pod rządami Ziemian. Za trzecią można uznać Gamma Pavonis, czyli Świat Maszyn. Choć planeta nie posiada samowystarczalnej kolonii, tamtejsza placówka górnicza ma kluczowe znaczenie jako obszar wydobycia metali.
Później nastąpił gwałtowny wzrost liczby układów zajmowanych przez Ziemię. Po zwycięstwie nad Królestwem Głowonogów jej terytorium teoretycznie powiększyło się o trzysta dwanaście zamieszkanych planet. Niestety, ten przełom należy opatrzyć dwoma zastrzeżeniami. Po pierwsze, brakuje nam potęgi militarnej, aby skutecznie narzucić swoją władzę tak wielu odległym światom. Po drugie, Galaktyków zaniepokoiła nasza gwałtowna ekspansja i z tego powodu starają się ją ograniczyć.
W praktyce Ziemia kontroluje co najwyżej dziewięć układów gwiezdnych. Wśród nich znajduje się Epsilon Leporis, niegdyś skolonizowany przez Głowonogi i bardziej znany pod nazwą Świat Krwi. Jednak poza tą garstką mało znanych planet pozostałe to albo zbuntowane państwa, które ogłosiły niepodległość, albo światy pogrążone w nieustającej anarchii i chaosie.
Krótko mówiąc, Ziemia nadal stawia pierwsze kroki na ścieżce ku staniu się międzygwiezdnym mocarstwem.
Sekcja II. Rywale polityczni w 2147 roku
Przebyliśmy daleką drogę od egzystencji jako pojedyncza planeta, jednak naturalną konsekwencją sukcesu jest pojawienie się konkurencji. Zdołaliśmy – nie bez problemów – utrzymać sojusz z Mogwa, naszymi patronami wśród Galaktyków. Niestety, nie mamy już pewności, że wywiążą się ze swoich zobowiązań i ochronią nas w razie potrzeby. Ogólnie rzecz biorąc, nasze kontakty z Mogwa można by określić jako „strategię myszy domowej”. Oznacza to, że zbieramy okruszki i próbujemy nie rzucać się w oczy. Czyli po cichu gromadzimy siły, za wszelką cenę starając się nie doprowadzić do otwartej konfrontacji z Imperium. Taka sytuacja jest, rzecz jasna, nie do przyjęcia na dłuższą metę, jednak na razie nie mamy innych opcji. Mogwa są od nas milion razy silniejsi.
Perspektywa konfliktu z Galaktykami jest bardzo odległa, jednak przed nami stoją się znacznie bliżsi rywale. Powoli zdobywamy dominację nad wybraną garstką układów niegdyś należących do Królestwa Głowonogów, ale nie jesteśmy jedynymi uczestnikami tej gry. Rigelianie okupują nieznaną liczbę układów gwiezdnych na przeciwnym skraju ogarniętego bezprawiem obszaru uprzednio należącego do Głowonogów. Zajmują nowe terytoria szybciej niż my.
Ostatnie, lecz nie mniej warte uwagi zagrożenie stanowią Wurowie. Nie wolno ich lekceważyć. Przed wojną to oni rządzili Głowonogami. Pozornie zniknęli, jednak wszystkie dane wywiadowcze zdają się sugerować, że wciąż istnieją.
Wurowie to roślinna forma życia i można ich porównać do międzygwiezdnej zarazy. Nie tyle kolonizują, co infekują planety, pokrywając ich powierzchnię warstwą megaflory wypierającej lokalne gatunki. Podobnie jak patogen w uśpieniu, są nadal obecni, choć nie potrafimy ich wykryć. Pozostają zawsze gotowi, by znów rozwijać się kosztem organizmu gospodarza, gdy ten okaże pierwsze oznaki słabości. Autor niniejszego raportu jest zdania, że w przyszłości Wurowie mogą stanowić dla ludzkości jeszcze większe zagrożenie niż Rigelianie.
Sekcja III. Zalecenia na przyszłość
Konieczne jest zachowanie ostrożności. Z punktu widzenia Mogwa nie jesteśmy niczym więcej niż pożytecznym gatunkiem bakterii jelitowych. Nasze istnienie jest dla nich korzystne, ale ma bardzo niski priorytet.
Rozwój potęgi militarnej oraz stopniowa ekspansja to jedyna rozważna droga dla ludzkości. Mogwa muszą postrzegać nas jako mur chroniący Imperium przed niszczycielskim wpływem Wurów i Rigelian. Aby to osiągnąć, należy przejąć realną kontrolę nad jak największą liczbą de facto niepodległych światów.
Niestety, nasi rywale dążą do tego samego – a przy tym nie muszą przejmować się opinią Galaktyków.
Sekcja IV. Najpilniejsze cele strategiczne
W ostatnich latach pozyskaliśmy doskonałe źródło surowców w postaci Świata Maszyn. Z kolei Świat Buntowników zapewnił nam zespół inżynierów osiągających wspaniałe rezultaty, a Świat Krwi to planeta pełna chętnych do walki żołnierzy. Zdaniem autora niniejszego raportu w następnej kolejności należy stworzyć centrum przemysłowe służące do masowej produkcji okrętów kosmicznych. Tego rodzaju ośrodek powinno się założyć i umocnić w tajemnicy. A później, gdy będziemy gotowi, zostanie wykorzystany jako baza wypadowa dla operacji militarnych na obszarze spornego terytorium.
Konkretne propozycje co do lokalizacji takiego obiektu zostaną zawarte w przyszłotygodniowym podsumowaniu strategicznym.
Koniec raportuROZDZIAŁ 1
Tego dnia znalazłem się w Centrali – gigantycznym zigguracie tkwiącym pośrodku Miasta Centralnego. Była to stworzona przez ludzi góra z pastobetonu i kuloodpornego szkła, o szkielecie z krystalicznej stali. Ten jeden budynek mieścił całe dowództwo ziemskich sił obronnych.
Przebywałem głęboko we wnętrzu owej piramidy, dokąd wezwano mnie, abym stał się świadkiem awansu, jaki rzadko widywano w historii Ziemi. Zaproszono wyłącznie oficerów. Gwoździem programu miało być wyniesienie Drususa – mojego wieloletniego mentora i bliskiego współpracownika, jeśli nie przyjaciela – do stopnia pretora. Tytuły rodem ze starożytnego Rzymu niewiele znaczyły dla ludzi spoza sił zbrojnych, ale z naszego punktu widzenia to było wielkie wydarzenie.
Ekwici nosili na naramiennikach trzy gwiazdki. Pretorzy nosili cztery. U przeciętnego widza programów informacyjnych ta różnica mogła wywołać co najwyżej przewrócenie oczami i zmianę kanału, ale dla centuriona taki awans był prawie niewyobrażalny. Na Ziemi było około pięćdziesięciu ekwitów, ale zaledwie garstka pretorów. To była elita. Sama śmietanka.
Osobiście cieszyłem się z sukcesu Drususa. Ten awans miał mi zapewnić kontakty w najwyższym dowództwie, co zwykle sprzyja robieniu kariery. A co ważniejsze, tego rodzaju uroczystościom zwykle towarzyszyły bankiety, na których podawano pyszne żarcie i alkohol. To głównie z tego powodu przyjąłem zaproszenie i dołączyłem do setki innych uczestników imprezy.
Jakiś grubas, który sam też już dorobił się czterech gwiazdek – nazywał się bodajże Wurtenberger – wstał i zaczął wygłaszać przemowę. Gadał o tym, jaki wspaniały jest Drusus. Jak dowodził siłami obronnymi Ziemi i że to z jego inicjatywy w zeszłym roku zdobyliśmy Epsilon Leporis, czyli Świat Krwi.
Wszystko świetnie, ale Wurtenberger cierpiał na tę samą przypadłość, co cała reszta dowództwa. Mianowicie: chorobliwie lał wodę. I chociaż już – bynajmniej nie zwięźle, za to w samych superlatywach – wymienił osiągnięcia Drususa, przemówienie wcale nie dobiegało końca. Gadał dalej o honorze, odpowiedzialności i innych pierdołach, o których nie chciało mi się słuchać. Moje myśli i wzrok wkrótce zaczęły błądzić. W tłumie widziałem mnóstwo znajomych twarzy. Ich miny wydały mi się interesujące.
Najpierw przyjrzałem się primusowi Gravesowi. Wyglądał jak człowiek, którego naprawdę interesuje, co Wurtenberger ma do powiedzenia. Przez dziesięciolecia widział najgorsze i najbardziej makabryczne sceny, ale wciąż lubił wzniosłe przemówienia.
Obok niego siedział inny primus, człowiek, którego lubiłem znacznie mniej – Winslade. Był chudym i podstępnym osobnikiem. Na słowa otyłego pretora reagował zupełnie inaczej niż Graves. Miał podejrzliwy wyraz twarzy, skrzyżowane ręce i zmrużone oczy. Czego mógł się obawiać w związku z awansem Drususa? Uznałem, że taki paranoik rzadko cieszy się ze zmiany status quo.
Przeniosłem wzrok na kolejną osobę. Na podwyższeniu, za Wurtenbergerem i samym Drususem, siedziały dwie kobiety, które doskonale znałem. Pierwszą była imperator Galina Turov. Miała całkiem inną minę niż Winslade. Ona wręcz promieniała z radości. Czyżby wiedziała coś, o czym nie mieliśmy pojęcia? A może żywiła nadzieję, że dostanie trzecią gwiazdkę i z imperatora awansuje na ekwitę, zajmując miejsce Drususa? Wcale bym się nie zdziwił, gdyby na to liczyła.
Po drugiej stronie podwyższenia siedziała trybun Deech. Aktualnie to ona dowodziła Legionem Varus. Nigdy nie należała do szczególnie sympatycznych osób, ale nie nienawidziłem jej. Miała skrzyżowane ręce i nogi, ale jej mina… Nie byłem pewien. Czyżbym widział pewność siebie? Albo arogancję? Może ona też coś wiedziała? Nie mieściło mi się w głowie, że te dwie kobiety – w zasadzie rywalki – miałyby razem wyjść zadowolone z dzisiejszej uroczystości. Gdyby faktycznie tak się stało, byłoby to niezwykle rzadkie zjawisko.
Najwyższym wysiłkiem woli z powrotem skupiłem uwagę na słowach Wurtenbergera. Na szczęście chyba powoli kończył przemówienie.
– …pozostają trzy filary, mianowicie uczciwość, prawość i innowacja. Dla ekwity Drususa są one czymś więcej niż niedoścignionym celem. Ten człowiek uosabia wszystkie trzy wartości.
Wurtenberger wreszcie cofnął się i zamaszystym gestem wskazał na bohatera uroczystości.
Rozległ się cichy aplauz, a ja postanowiłem zrobić trochę więcej hałasu. Wykorzystałem technikę, którą opracowałem jeszcze jako podoficer. Ułożyłem dłonie w miseczki i zacząłem nimi klaskać, wydając dźwięk donośny jak eksplozja petardy. Z zadowoleniem zauważyłem, że kilka osób – w tym Winslade – krzywi się i spogląda na mnie z poirytowaniem.
Nic sobie z tego nie robiłem. Klaskałem ile sił w rękach, a raz nawet gwizdnąłem.
– Drusus! – zawołałem.
Kolejnych parę osób spojrzało na mnie z oburzeniem lub politowaniem. Miałem to gdzieś. Biłem brawo jeszcze kilka sekund po tym, gdy oklaski ucichły.
– Tak… – odezwał się Wurtenberger, kiedy wreszcie zapanowała cisza. – Dobrze jest widzieć entuzjazm w tak podniosłym dniu. A teraz, nie przedłużając, przedstawiam pierwszego od dziesięciu lat nowo mianowanego pretora. Przed państwem pretor Drusus!
Znów rozległy się wiwaty i oklaski. Teraz nie tylko ja robiłem hałas. Drusus stał na baczność, a Wurtenberger przypiął mu na ramionach nowe insygnia. Czwarta gwiazdka zalśniła w towarzystwie poprzednich trzech.
Wiedziałem, że choć Drusus sili się na nonszalancję, wewnątrz przepełnia go duma. Był przeszczęśliwy. Wydałem okrzyk jak na rozdaniu dyplomów na koniec szkoły średniej. Zawsze lubiłem Drususa. Trudno wyobrazić sobie lepszego przełożonego – był pewny siebie, kompetentny i szczery, tak jak powiedział grubasek Wurtenberger.
Gdy tłum się uspokoił, Drusus wygłosił przemowę z podziękowaniem. Na szczęście była krótka, ale i tak nie słuchałem. Na dzisiaj miałem dosyć. Moje oczy już przyciągnął bufet. Od kilku minut grupa ludzi i robotów rozkładała na stołach same pyszności. Delikatny aromat wieprzowiny, pieczonej grasicy i sosu nie pozwalał mi się skupić na czymkolwiek oprócz jedzenia.
Drusus skończył i rozległy się brawa. Ale wśród zebranych zapanowała również konsternacja. Co on powiedział na samym końcu? Próbowałem sobie przypomnieć.
– To dziwne – powiedział stojący obok mnie Graves. – Wiesz, czemu akurat z nami chce pomówić w cztery oczy?
Patrzył na mnie zarówno on, jak i Winslade. Ten drugi oczywiście nieufnie. Domyśliłem się, że obaj podejrzewają mnie o posiadanie jakiejś zakulisowej wiedzy, choć w rzeczywistości wiedziałem mniej niż oni, bo nawet nie słuchałem. Ludzie często popełniali ten błąd. Jasne, bywałem zamieszany w niespodziewane, niepożądane, a nawet niepokojące wydarzenia. Jednak czasami – tak jak dzisiaj – byłem równie zagubiony jak każdy inny.
– Yy… – tylko tyle zdołałem wykrztusić. Moja twarz wyrażała całkowitą konsternację i nawet nie musiałem udawać.
– Tak podejrzewałem – fuknął z rozgoryczeniem Winslade. – Wiedziałem, że coś się szykuje. Ewidentnie dojdzie do przetasowania.
– Ja nawet nie wiem, co on powiedział – zaprotestowałem. – Gapiłem się na żarcie.
Winslade prychnął pogardliwie i odwrócił się do Gravesa.
– McGill na pewno znów dogadał się z kimś za pańskimi plecami, Graves. Udaje głupiego, ale mnie nie oszuka.
Spojrzałem na jednego primusa, potem na drugiego, a potem zadałem najbardziej palące pytanie, jakie pchało mi się na usta:
– Czy to znaczy, że jeszcze nie idziemy jeść?
Graves z niedowierzaniem pokręcił głową.
– W porządku, McGill, zachowaj swoje brudne sekrety – mruknął. – Myślę, że niedługo wszystko i tak się wyjaśni.
Zauważyłem, że tymczasem tłumek się przerzedził. Ludzie zerkali tęsknie na stoły zapełniające się przysmakami. Jednak Winslade i Graves nawet nie drgnęli, więc ja też zostałem.
Szlag, czasem przydałoby się posłuchać przemówienia dłuższego niż dwie minuty, ale nie potrafiłem. Przez to wszyscy wokół wiedzieli, co jest grane, a ja byłem jak dziecko we mgle.
Parę minut później sala opustoszała. Została może jedna czwarta osób. Zniknął nawet pretor Wurtenberger. Dotarło do mnie, że wszyscy obecni należą do Legionu Varus. O to chodziło? Drusus kazał tylko nam zostać? Ale po cholerę?
– Czemu tylko ludzie z Varusa? – zapytałem.
– Nadal udajesz głupiego? – zapytał ze złością Winslade. – Nie znam szczegółów, ale wystarczy spojrzeć na podwyższenie, żeby zobaczyć dwie kobiety, które najwyraźniej wiedzą, o co chodzi.
Uniosłem wzrok i faktycznie, w pomieszczeniu zostały Turov oraz Deech. Obie miały na ustach aroganckie uśmieszki. Zastanawiałem się jednak, jak to możliwe, że obie są zadowolone. Przychodziło mi do głowy tylko jedno wyjaśnienie: Turov miała awansować na ekwitę, a wtedy Deech zajęłaby jej miejsce i stała się imperatorem.
Jasna cholera! Z mojego punktu widzenia takie przetasowanie byłoby dość niefortunne. Deech spisała się nie najgorzej jako dowódczyni legionu, a gdyby awansowała, teraz ktoś inny zostałby trybunem Varusa. Czy jej następca sprawdziłby się lepiej, czy gorzej? To już czysta ruletka.
Ale jeszcze bardziej nie pasowała mi perspektywa, żeby Turov zajęła miejsce Drususa. Nawet na imperatora się nie nadawała, nie wspominając o ekwicie. W dodatku, moim zdaniem, kilka razy zdradziła Ziemię. Naprawdę zamierzali ją za to wynagrodzić?
Niech ją szlag.
– A co z tobą? – zapytałem Winslade’a. – Myślisz, że awansujesz i poprowadzisz legion?
Winslade był primusem, czyli stał w hierarchii o jeden szczebel niżej niż trybun. Wprawdzie był najmłodszy stażem, ale przy rozdawaniu awansów nie zawsze patrzyło się na doświadczenie. Prawdę mówiąc, odnosiłem wrażenie, że Hegemonia zwykle kierowała się innymi względami.
Winslade spojrzał na mnie krzywo. Chyba podejrzewał, że się z nim droczę.
– Nie sądzisz, McGill, że gdyby się na to zanosiło, stałbym razem z nimi i uśmiechał się z wyższością? – rzucił cierpko.
– No, to ma sens – przyznałem.
– Proszę o spokój – odezwał się Drusus.
Natychmiast ucichliśmy. Wszyscy spekulowali, co się wydarzy, i chcieli wreszcie poznać prawdę.
– Poprosiłem, aby na sali zostali tylko członkowie Varusa, ponieważ moja pierwsza decyzja na stanowisku pretora dotknie was osobiście.
Szturchnąłem Winslade’a i uśmiechnąłem się do niego półgębkiem. Odpowiedział ponurym spojrzeniem. Nie należał do optymistów. Uznałem, że nie ma sensu go dalej gnębić, więc odsunąłem się o krok. Może miał rację i faktycznie kiepsko wyjdzie na tych roszadach.
– Chciałbym wygłosić dwa oświadczenia – kontynuował Drusus. – Te decyzje zostały przeze mnie starannie przemyślane i skonsultowane z innymi osobami. Jednak ponieważ dotyczą was osobiście, zamierzam prosić oficerów z Varusa o poparcie.
Graves się skrzywił. Uważał, że kiedy ktoś dowodzi, liczy się tylko jego zdanie. Z kolei Winslade ożywił się i zrobił krok naprzód. Wyglądał jak pies, który zauważył smaczny kąsek. Czemu? Nie wiedziałem, ale wolałem zachować czujność.
– Pierwsza zmiana ma związek z trybun Deech – oznajmił Drusus. – Spisała się doskonale, dowodząc legionem. Dlatego właśnie zamierzam awansować ją na imperatora. Kto z tutaj obecnych popiera ten awans?
Winslade omal nie wyskoczył ze skóry, tak żywiołowo zareagował. Wykrzyknął słowa aprobaty, machając wysoko uniesioną ręką. Kilka innych osób też podniosło dłonie. Graves zmarszczył brwi. Ewidentnie nie podobała mu się ta szopka. Stał nieruchomo jak posąg.
W pierwszej chwili nie rozumiałem, co wstąpiło w Winslade’a, ale potem to do mnie dotarło. Często jest tak, że zarząd jakiejś organizacji, podejmując trudne decyzje, oczekuje poparcia osób, na które mają one wpływ. W takiej sytuacji sprzeciw nic nie zmieni, a można co najwyżej zniechęcić do siebie górę. Jednak, z drugiej strony, wyraźna aprobata umożliwiała płotkom takim jak ja czy Winslade podlizanie się przełożonym. To dlatego zachowywał się jak pies przy suce z cieczką.
Pomyślałem, że ja też mógłbym okazać entuzjazm. W ten sposób przypodobałbym się Drususowi i Deech, a doskonale wiedziałem, że wsparcie przełożonych bywa bardzo przydatne. Tym bardziej że zwykle ich raczej wkurzałem.
Uniosłem rękę i wykrzyknąłem:
– Popieram wniosek, pretorze! Deech na to zasługuje!
Drusus uśmiechnął się. Skinął głową najpierw mnie, a potem Winslade’owi i paru innym osobom. Deech też zaszczyciła nas uśmiechem. Jak mogło nie spodobać im się tak żarliwe poparcie dla decyzji, którą i tak już podjęli?
Zrozumiałem, że wziąłem przykład z oślizgłego Winslade’a, ale w tym przypadku nie miałem nic do zarzucenia jego taktyce. Moim zdaniem to nie mogło w niczym zaszkodzić. Zresztą wcale nie byłem przeciwny awansowi Deech. Całkiem nieźle nadawała się na imperatora w szeregach Hegemonii.
– Doskonale – powiedział Drusus. – Dziękuję za poparcie.
Deech stanęła pośrodku podwyższenia i obrzuciła nas radosnym spojrzeniem. Było widać jak na dłoni, że jest przeszczęśliwa. Nigdy nie lubiła dowodzić legionem wykolejeńców, a teraz jej kariera wreszcie nabrała rozpędu.
– Mam poczucie, jakby zaszła tak wysoko, wspinając się po naszych głowach – szepnął ponuro Graves.
Zaśmiałem się cicho. Takie uwagi nie były w stylu Gravesa, ale facet miał rację. Deech rozpoczęła służbę w Żelaznych Orłach. Dowodzenie nad Varusem objęła po to, aby zyskać trochę doświadczenia na polu walki. A kiedy dostatecznie pobrudziła sobie rączki na Świecie Krwi, mogła opuścić nasz legion, który bardziej prestiżowe formacje zbrojne nazywały „gównianym”.
– Moja następna decyzja wymagała więcej namysłu – podjął Drusus. – Znów poproszę was o jej poparcie.
Wszyscy umilkli, z zaintrygowaniem spoglądając na imperator Turov. Ona sama trzymała nerwy na wodzy. Jak zwykle miała na sobie zbyt ciasny mundur i nieregulaminowe buty, które dodawały jej kilku bardzo potrzebnych centymetrów. Czyżby dziś jej makijaż był mocniejszy niż zwykle? Chyba tak.
– Legion Varus potrzebuje nowego trybuna – kontynuował Drusus.
Galina spojrzała na niego z zaskoczonym wyrazem twarzy. Szybko odzyskała rezon, ale wiedziałem, że spodziewała się awansować na ekwitę.
Zapadła całkowita cisza. Każdy chciał wiedzieć, kto zajmie miejsce Deech. Tylko Galina ewidentnie miała to gdzieś. Troszczyła się wyłącznie o własny stopień. Jej wzrok zatrzymał się na Deech i zrobiła kwaśną minę. Wcześniej gdy Drusus awansował naszą byłą dowódczynię, uprzejmie klaskała wraz z pozostałymi, ale teraz sytuacja uległa zmianie. Galina zdawała sobie sprawę, że jeśli nie awansuje, ona i jej rywalka będą miały ten sam stopień, a w dodatku obie zostaną skierowane do służby w Centrali. Na pewno dojdzie do zgrzytów.
Nagle wszyscy aż sapnęli z wrażenia. Dotarło do mnie, że Drusus coś powiedział, a ja to przegapiłem. Chyba nie potrafię słuchać i myśleć jednocześnie.
– Co on powiedział? – zapytałem.
– Słodki Jezu – szepnął Graves.
– Nie wierzę – syknął Winslade. – Co za kutas!
Rozejrzałem się i znów spojrzałem na Galinę. Po słowach Drususa wstała, ale była blada jak płótno. Miała taką minę, jakby właśnie usłyszała wyrok śmierci.
Opadła mi szczęka, bo w tym momencie domyśliłem się, co właśnie zaszło.
– Proszę podejść, Turov – rozkazał Drusus.
Posłuchała, chwiejąc się lekko. Autentycznie była w szoku.
– Legionie Varus, oto wasza nowa dowódczyni, Galina Turov.
Kilka osób zaklaskało, ale zdecydowanie bez entuzjazmu. Nie tylko ona była zdumiona.
– Wiem, że ta decyzja może się wydawać dziwaczna – przyznał Drusus. – Jednak mamy nietypowe czasy. Turov służyła w Centrali przez kilka lat. Postanowiliśmy dać jej szansę na zdobycie dodatkowego doświadczenia na polu walki. Jej umiejętności dowódcze nie będą się dłużej marnowały za biurkiem.
Dalej panowała cisza jak makiem zasiał. Parę osób szeptało między sobą, ale nie byłem w stanie wyłowić ani słowa. Nikt nie wydawał się zadowolony.
– Legion Varus to nasi najlepsi ludzie – oznajmił stanowczo Drusus. – Nieważne, co o tej formacji mówią pozostali. Wy bierzecie na siebie najtrudniejsze zadania. Odwalacie robotę, której nikt inny nie chce. W moim odczuciu to czyni z Varusa legion bohaterów.
Nastąpił skromny aplauz, do którego dołączyliśmy się ja i Graves. Winslade tylko skulił ramiona, przygnębiony.
– Kto z tutaj obecnych popiera swoją nową dowódczynię? – zapytał Drusus.
Przez długi czas – może całe dwie sekundy – nikt nawet nie drgnął. Wyglądało na to, że jedyna osoba zadowolona z tego obrotu zdarzeń to imperator Deech. Uśmiechała się, stojąc w milczeniu za Drususem. To był jej dzień.
Po chwili zebrani poczuli presję i zaczęli klaskać. Aplauz nie trwał długo.
– Doskonale – skwitował Drusus takim tonem, jakby tłumek zareagował bardzo żywiołowo. – Dziękuję za poparcie. Na koniec, zanim zasiądziemy do posiłku, mamy ostatnią formalność do załatwienia.
Spojrzał na Turov. Miała minę jak zmoknięty kot. Gdybym nie wiedział o całej masie intryg, morderstw i machlojek, w które była zamieszana, zrobiłoby mi się jej żal.
– Galino Turov – powiedział Drusus surowo – zgodnie z rozporządzeniem Rady Rządzącej legionem nie może dowodzić osoba o stopniu wyższym niż trybun. W związku z tym muszę panią tymczasowo zdegradować. Czy pani to rozumie?
– Tak – odpowiedziała. Zabrzmiało to jak ostrzegawczy syk węża. – Rozumiem doskonale, Drusus.
Pretor odchrząknął. Zwróciła się do niego po nazwisku, nie dodając ani stopnia, ani „sir”. To było co najmniej nieuprzejme, ale postanowił jej odpuścić.
– Świetnie. W takim razie, oficerowie Legionu Varus, pozwólcie, że przedstawię wam osobę, którą doskonale znacie. Prawdziwego czempiona uciśnionych, trybun Galinę Turov!
Nastąpiła kolejna niezbyt entuzjastyczna fala braw.
– To tyle, żołnierze! – zawołał pretor. – Chodźmy jeść!
Na te słowa wszyscy czekali. Ja oczywiście wcześniej wyczuwałem, że część oficjalna dobiega końca, i wykorzystałem te ostatnie chwile, by niepostrzeżenie przysunąć się bliżej bufetu. Prawdę mówiąc, w tym momencie trzymałem już dwa talerze, po jednym w każdej ręce. Jeśli miałem jakiś talent, było nim ustawianie się w pierwszej kolejności do wyżerki.ROZDZIAŁ 2
Za moimi plecami ktoś odchrząknął. Nawet się nie obejrzałem. Panował sezon grypowy, więc to mógł być każdy.
– McGill! – warknęła Turov.
Odwróciłem się. Obok niej stała grupka najwyżej postawionych oficerów. Załapałem aluzję – największe szychy miały zacząć wyżerkę jako pierwsze. Moje podejrzenia potwierdziły się, gdy zobaczyłem, jak ustawili się w kolejkę. Każdy trzymał talerz. Pusty i tylko jeden.
– Yy, proszę bardzo! – powiedziałem, wręczając swoje talerze Turov i Deech. – Panie przodem!
Nie wyglądały na zachwycone.
– Ładny gest, McGill – powiedział Drusus. – Może zechciałbyś dołączyć do nas przy stoliku?
Strzeliłem oczami na Deech, a potem na Turov. Żadna z nich nie pokręciła głową, więc wzruszyłem ramionami.
– Pewnie! – powiedziałem i podążyłem za Drususem.
Chwilę później znów buszowałem przy bufecie. Każdy inny oficer grzecznie stał w długiej kolejce, ale nie ja. Przylgnąłem do Drususa jak klej, dzięki czemu miałem wymówkę, żeby bez czekania nałożyć sobie jedzenia na dwa talerze.
Drusus patrzył na to lekko zaniepokojony.
– Znowu chcesz kogoś obsłużyć, McGill?
– Yy, zwykle używam tego jako wymówki, sir, ale prawda jest taka, że kiedy facet ma dwa metry wzrostu… no cóż, wtedy szybko robi się głodny.
Drusus się roześmiał. Był w świetnym humorze.
– W porządku, nie żałuj sobie! – powiedział.
Wkrótce usiedliśmy we czwórkę u szczytu stołu. Deech była zadowolona, Drusus wniebowzięty, ale Turov? Ona miała taką minę, jakbyśmy wszyscy po kolei przejechali jej psa.
– Potrzebujemy butelki dobrego wina – oznajmił Drusus, wzywając kelnera.
Wkrótce mieliśmy pełne kieliszki, a niedługo później – pełne brzuchy. To znaczy Drusus i ja. Deech jadła oszczędnie, a Turov ledwo tknęła pieczoną kaczkę. Muszę przy tym zaznaczyć, że uwielbiam to danie.
– Trybunie? – odezwałem się.
Galina dopiero po chwili zorientowała się, że mówię do niej. Niecałą godzinę temu to ona była imperatorem, a Deech jedynie trybunem. Teraz role się odwróciły. Zorientowałem się, że chyba jako pierwszy zwróciłem się do niej nowym stopniem. Rzuciła mi jadowite spojrzenie.
– Czego chcesz, McGill?
– Chciałem zapytać, czy mogę poczęstować się tym kawałkiem kaczki. Bo ja bardzo lubię to danie i…
Trzeba jej przyznać, że nie rzuciła we mnie talerzem, choć ewidentnie miała ochotę. Przesunęła potrawę w moją stronę energicznym, nieuprzejmym gestem. Nic sobie z tego nie robiąc – przecież rozumiałem, że miała fatalny dzień – szybko pochłonąłem pyszne mięso.
Teraz wreszcie się porządnie najadłem i zacząłem słuchać rozmów pozostałej trójki. Wcześniej kompletnie nie miałem do tego głowy. Zawsze powtarzam, że ciężko się skupić o pustym żołądku.
– Nie potrafię wyrazić swojej wdzięczności, pretorze – powiedziała Deech. – Mam nadzieję, że nie zawiodę pańskiego zaufania.
– Z pewnością – odparł Drusus. – Bardzo uważnie prześledziłem pani osiągnięcia. Należy pani do oficerów, którzy załatwiają sprawy zgodnie z przepisami. Potrzebuję w Centrali dokładnie takiej osoby.
Turov skrzyżowała ręce na piersi i posłała Deech spojrzenie, które mogłoby zabić. Jednak jej rywalka okazała się odporna.
– Porozmawiamy o priorytetach na najbliższy czas, dobrze? – zaproponowała radośnie. – Nie chciałabym zmarnować tej okazji na rozmówki w luźnej atmosferze.
– Proszę wybaczyć, pretorze – wtrąciła się Turov. – Może lepiej już pójdę. Nagle okazało się, że mam cały legion do poprowadzenia.
Drusus spojrzał na nią.
– Właśnie dlatego poprosiłem, aby pani usiadła z nami do posiłku. Trzeba przedyskutować plany dotyczące personelu. Na przykład, imperatorze, czy w szeregach Varusa miała pani na oku kandydata do awansu? Nowa trybun musi o tym wiedzieć.
Kobiety wymieniły spojrzenia. Wzrok Turov nie pozostawiał miejsca na interpretację – był pełen nienawiści. Deech pociągnęła nosem.
– Muszę przyznać, że ta zmiana całkowicie mnie zaskoczyła. Nie opracowałam planu przekazania dowodzenia. Może w najbliższych dniach…
– Świetny pomysł – weszła jej w słowo Turov. – Spotkamy się, kiedy będzie pani gotowa. A teraz, jeśli wolno, chciałabym rozmówić się ze swoimi najwyżej postawionymi ludźmi. Wielu z nich znajduje się tutaj.
– W porządku – zgodził się Drusus.
Turov wstała, jakby krzesło przypiekało jej tyłek, ale Drusus powstrzymał ją przed pospieszną ewakuacją.
– Zanim pani odejdzie, chyba powinna pani wiedzieć, że właśnie podpisano nowy kontrakt na misję dla Legionu Varus.
Oczy Turov otworzyły się szerzej. Przemknęła wzrokiem po twarzy Deech. Była chyba jeszcze bardziej wkurzona niż przed chwilą, choć myślałem, że to niemożliwe.
– Nowa misja? Niech zgadnę. Polecę na jakąś piekielną skałę i będę patrzeć, jak moi ludzie giną w norach pełnych parujących wnętrzności?
– Obawiam się, że niewiele się pani pomyliła – przyznał Drusus. – Planeta docelowa jest, no cóż, niezbyt przyjemna.
– A jaka inna mogłaby być? – mruknęła Turov, śmiejąc się z rozgoryczeniem.
– Słuszna uwaga – powiedziała Deech. – Jednak zapewniam, trybunie, że Legion Varus sprosta wyzwaniu. Zaczęłam podziwiać tych żołnierzy. Daleko im do elity, ale brak samokontroli nadrabiają odpornością umysłu oraz wolą walki.
Tego się nie spodziewałem. Przez całą służbę pod butem Deech nie słyszałem słów pochwały pod adresem mojego ukochanego legionu. Chyba musiała awansować, żeby wreszcie docenić formację, którą miała opuścić.
– Proszę nie zapominać, że w przeszłości sama służyłam w Varusie – odwarknęła Turov. – Dobrze ich znam. Mogę już odejść, pretorze?
Drusus z westchnieniem pokiwał głową. Chyba przestał się łudzić, że zdoła załagodzić stosunki między tymi dwiema kobietami. Mogłem mu powiedzieć, że to niemożliwe. Nie da się wrzucić do worka dwóch kotów i jednej myszy, a potem liczyć na to, że wszyscy będą zadowoleni.
– McGill, ty też skończyłeś? – zapytał.
– Yy, no niby tak, pretorze, nie jestem już głodny – odparłem, zerkając tęsknie na tace z deserami. – Chciał pan pomówić w cztery oczy z imperator Deech? Jeśli tak, to rozumiem.
– To też. Ale miałbym jeszcze jedną prośbę. Trzeba porozmawiać z Galiną. Nie chciałbym, aby myślała o mojej decyzji jak o degradacji. Jak o zniewadze. A odnoszę wrażenie, że tak to widzi.
– Naprawdę? – Zamrugałem z udawanym zdziwieniem. – Hm, ale co mam jej powiedzieć?
– Znacie się od dziesięcioleci. Powitaj ją w legionie. Powiedz, że Varus cieszy się z jej powrotu. Zapewnij, że doskonale sprawdzi się jako dowódca na polu bitwy.
Sam wcale nie byłem o tym przekonany. Deech przerastała Turov pod każdym względem z wyjątkiem wyglądu. No, może jeszcze pod kątem osobowości były siebie warte, ale jeśli chodzi o prowadzenie legionu do zwycięstwa, Turov była beznadziejna. Zgodziłaby się ze mną reszta Varusa. Wiedziałem, że będą przerażeni, kiedy usłyszą o przetasowaniu.
Ale oczywiście nie to chciał usłyszeć Drusus, więc zmusiłem się do uśmiechu.
– Porozmawiam z nią, sir – obiecałem. – Do rana będzie cała w skowronkach!
Deech prychnęła z rozbawieniem, a Drusus tylko pokiwał głową i mnie spławił.
Po drodze chwyciłem jeszcze kilka ciastek, a potem, zjadając je pospiesznie, podążyłem śladem Galiny.
Na korytarzach stali wieprze-strażnicy. Zapytani, którędy poszła nowa trybun, potrafili bez problemu wskazać kierunek. Nic dziwnego. Galina uparcie odmawiała aktualizacji skanu ciała, przez co wyglądała jak cheerleaderka ze szkoły średniej. Po każdej śmierci wracała do stanu z dnia, w którym wstąpiła do legionów. Czasem osiągała wygląd dwudziestopięciolatki, ale wtedy po prostu znajdowała sposób, żeby zginąć – co w legionach nie było niczym trudnym, a potem znów sprawiała wrażenie licealistki, która jakimś cudem zabłądziła w Centrali.
Dogoniłem ją w lobby przy windach. Słysząc moje kroki, odwróciła się z podejrzliwą miną.
– Przyszedłeś napawać się moją porażką? – zapytała.
– Wręcz przeciwnie! Chciałem powiedzieć, że cały Legion Varus z radością…
– W dupę sobie wsadź te brednie, McGill – syknęła. – Wracaj do Drususa i powiedz, że już mi przeszło. Że jestem radosna jak świnia taplająca się w gównie. Czyli żołnierz Varusa.
– Yy…
W tym momencie przyszła jej do głowy jakaś myśl. Zmrużyła oczy i przekrzywiła głowę, a na jej twarzy pojawił się dobrze mi znany grymas. Robiła taką minę, gdy coś knuła albo rozważała.
– Chwileczkę, właśnie coś sobie uświadomiłam – powiedziała. – Dałam się zaskoczyć, a to się prawie nigdy nie zdarza. Drusus i ta zakochana w regulaminach suka Deech nie mogli samodzielnie odwalić takiego numeru. Do tego potrzeba skoordynowanego zespołu.
– Słucham? – Nie miałem pojęcia, do czego zmierza. Odniosłem wrażenie, że paranoidalne myśli zawładnęły nią całkowicie. – Zapewniam, że nie było tu żadnego spisku. A jeśli był, to tylko z udziałem Deech i Drususa.
Zrobiła w moim kierunku jeden gwałtowny krok. Miała spięte mięśnie żuchwy i mordercze spojrzenie. Dźgnęła palcem powietrze tuż przed moją twarzą.
– Więc jednak coś wiesz! – warknęła. – Byłeś wtajemniczony!
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, odwróciła się na pięcie i zaczęła przechadzać po lobby, ze złością wymachując rękami. Ze strachu nawet nie patrzyłem na jej tyłek. Była wkurzona nie na żarty.
– Muszę pomyśleć! – oznajmiła donośnie. – Ja tego tak nie zostawię. Nie zostawię! Nie tym razem!
– Yy…
Winda przyjechała, usłyszeliśmy dzwonek. Drzwi otworzyły się, ale Galina nie zwróciła na to uwagi.
– Ty!
Odwróciła się gwałtownie, skupiając całą wściekłość i nienawiść na jedynym celu, jaki miała pod ręką, czyli na mnie.
– Ty zawsze jesteś w pobliżu, kiedy coś się dzieje, prawda? – zapytała ostro. – Zawsze dogryzasz tak, żeby zabolało jak najmocniej. Zgrywasz idiotę i dzięki temu pozostajesz niezauważony. Przez lata cię nie doceniałam, McGill. Chcę wiedzieć jedno. Czemu za udział w tej zmowie nie domagałeś się stopnia primusa? Dlaczego nie naciskałeś?
– Galino, ja nie…
– Bo to byłoby zbyt oczywiste, prawda? Nie, nie, ty lubisz smakować zemstę na chłodno. Wybiegasz myślami daleko w przód, mam rację, McGill?
Winda zrezygnowała, zamknęła drzwi i odjechała na inne piętro. Wyręczyłem Galinę, ponownie wciskając przycisk.
– Imperatorze…! To znaczy trybunie… – Urwałem i westchnąłem.
Rzuciła mi rozzłoszczone spojrzenie, bo niechcący przypomniałem jej o degradacji.
– Posłuchaj, ja ci nic nie zrobiłem – powiedziałem. – Jasne, pewnie ktoś to ukartował, ale Winslade i ja byliśmy równie zaskoczeni, co cała reszta.
Słyszała mnie, ale chyba nie słuchała, a na pewno nie uwierzyła. Skupiała uwagę na podszeptach wewnętrznego demona.
– Chodzi o zeszłoroczną akcję z Thompson, prawda? – zapytała. – Nie spodobało ci się, że kazałam cię obserwować. Przynajmniej teraz wiesz, jakie to uczucie, gdy ktoś cię szpieguje.
Teraz to ja spochmurniałem.
– To było nieuprzejme. Bardzo lubiłem Evelyn. Myślę, że pod koniec ona też mnie trochę polubiła.
Galina prychnęła.
– Wielki kobieciarz McGill miałby płakać po dziewczynie, która zrobiła z niego idiotę? Oczekujesz, że w to uwierzę?
Zaczynała działać mi na nerwy. Potrafię wiele znieść, ale prędzej czy później tracę cierpliwość.
– Dziś wieczorem całkiem ci odwaliło – rzuciłem. – W ten sposób na pewno nie odzyskasz dawnego stopnia.
Znów przekrzywiła głowę i zrobiła tę swoją wyrachowaną minę. Kiwnęła głową, jak gdyby przytakując głosowi, którego ja nie słyszałem.
– W porządku – odpowiedziała spokojniej. – Teraz rozumiem, w co pogrywamy. Jutro rano chcę widzieć w swoim gabinecie ciebie, Winslade’a i tę małą zdzirę, do której rzekomo zapałałeś miłością. Całą trójkę.
Winda znów przyjechała. Tym razem, gdy otworzyły się drzwi, Galina wsiadła.
– Jutro w moim gabinecie! – powtórzyła. – O szóstej!
Zniknęła za zamkniętymi drzwiami, a winda odjechała. Wzruszyłem ramionami. Lista wkurzonych na mnie kobiet była długa. Akurat dzisiejsza złość była nieuzasadniona i wyjątkowo silna, ale dla mnie to nic nowego.
Zawróciłem w stronę bufetu, zamierzając dopchać się pysznymi wypiekami, ale nic z tego nie wyszło.
– James? – odezwał się cichy głos za moimi plecami.
Odwróciłem się i zobaczyłem specjalistkę Evelyn Thompson, bioskę, z którą od lat miałem same kłopoty.
Była całkiem ładna, choć zbyt chuda jak na mój gust. Kiedyś spoglądała na mnie z dezaprobatą, ale od zeszłego roku – gdy uwiodła mnie, aby szpiegować dla Turov – w jej oczach dostrzegałem inne emocje.
– O co chodzi, specjalistko?
Skrzywiła się, jakby zabolał ją mój oziębły ton.
– Posłuchaj, James… W końcu nigdy nie porozmawialiśmy o tym, co zaszło między nami.
– Ty tak na serio? – zapytałem. – Znowu próbujesz? Turov wyszła dosłownie przed chwilą. Może ją tu wezwij, żeby oceniła twoją grę aktorską?
Westchnęła.
– Wiem, wiem, zasłużyłam sobie. Ale coś mam. Coś znalazłam. Nie chcę tego oddawać Turov, a jednocześnie nie chcę mieć tego przy sobie. Weźmiesz?
Cokolwiek by mówić, zbiła mnie z tropu.
– Ale co?
– To. – Wyjęła z torebki jakiś przedmiot owinięty w papier. – Myśleli, że została zniszczona, ale to nieprawda. Przetrwała bombardowanie Centrali.
Evelyn miała na myśli okres, gdy Głowonogi najechały Ziemię i omal nie zwyciężyły. Niewiele zabrakło, żebyśmy przegrali wojnę o istnienie gatunku. Na szczęście sprawy potoczyły się inaczej.
– Co to takiego? – powtórzyłem i zacząłem odwijać papier.
– Nie! Nie tutaj. Zobacz to w ustronnym miejscu, gdzie nie ma kamer. Upewnij się, że nikt cię nie obserwuje. Nawet twój stuk.
Przyjrzałem się zawiniątku z pochmurną miną. W nerwowym głosie Evelyn było coś niepokojącego. Bała się i czułem, że ma dobry powód.
– I co ja z tym zrobię, do cholery?
– Coś wymyślisz – odparła, wchodząc do windy. – Po prostu nikomu nie mów, skąd to masz. Nawet jeśli zginę. Nawet jeśli oboje zginiemy.
Nie zdążyłem zapytać o nic więcej, bo w tym momencie zamknęły się drzwi windy. Obróciłem w rękach kłopotliwy pakunek.
A potem wróciłem do swojego pokoju hotelowego i rzuciłem go na kanapę. Do rana na śmierć o nim zapomniałem.