Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Legion Wspomnień. Cykl Expanse. Tom 10 - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
25 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
45,00

Legion Wspomnień. Cykl Expanse. Tom 10 - ebook

Zbiór zawiera pierwszy raz dostępne w jednym miejscu wszystkie opowiadania -- włącznie z niepublikowanym nigdzie indziej - osadzone w świecie serii Expanse autorstwa Jamesa S. A. Coreya, znajdującej się na liście bestsellerów New York Times. Minęło dużo czasu, od kiedy ostatnio mieliśmy naprawdę dobrą space operę. "Przebudzenie Lewiatana" to międzyplanetarna przygoda jak należy, rodzaj SF, dzięki któremu zakochałem się w tym gatunku dawno temu, doprawiony odrobiną horroru i czarnego kryminału. Jimmy Corey pisze z energią i śmiałością nowicjusza oraz wprawą doświadczonego zawodowca. To gdzie drugi tom? — George R.R. Martin o „Przebudzeniu Lewiatana”

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67023-58-0
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NAPĘD. KOMEN­TARZ AUTOR­SKI

Napęd
_Komen­tarz autor­ski_

_Tro­chę za szybki jesteś, Sol._

Kalam­bury mogą być naj­niż­szą formą humoru, ale to wciąż jeden z naszych ulu­bio­nych tek­stów w tym pro­jek­cie.

Jedną z rze­czy, która w całym cyklu _Expanse_ poja­wia się kilka razy, jest kon­cep­cja, że pro­rok może zapro­wa­dzić lud do Ziemi Świę­tej, ale sam nie może do niej wkro­czyć. Solo­mon Epstein jest wła­śnie kimś takim: czło­wie­kiem, który zapo­cząt­ko­wał nową erę, ale nie dożyje jej pozna­nia. To potężna histo­ria, bo cze­goś takiego doświad­czamy wszy­scy, zwłasz­cza sta­rze­jąc się: wra­że­nia, że coś donio­słego zda­rzy się w chwili, gdy nas już nie będzie. Egzy­sten­cjalny lęk przed pomi­nię­ciem cze­goś waż­nego.

Opo­wia­da­nie zostało pier­wot­nie napi­sane do reda­go­wa­nej przez Jona­thana Stra­hana anto­lo­gii _Edge of Infi­nity_, ale kanał SYFY udo­stęp­nił je jako mate­riał dla uczest­ni­ków kon­wentu Comic-Con w San Diego i przez jakiś czas można było je bez­płat­nie prze­czy­tać w Inter­ne­cie. Ze wszyst­kich opo­wia­dań ze świata _Expanse_ to praw­do­po­dob­nie zostało prze­czy­tane naj­wię­cej razy, ale naj­mniej na nim zaro­bi­li­śmy. Cza­sami tak wła­śnie to działa.

Ktoś zapy­tał kie­dyś, czy Vol­ta­ire pijąca na początku z Solem jest powią­zana z bojową frak­cją OPA, Kolek­ty­wem Vol­ta­ire, który poja­wia się w póź­niej­szych książ­kach. Wydaje się, że może być jakiś zwią­zek mię­dzy nimi, ale ni­gdy się temu nie przy­glą­da­li­śmy.RZEŹ­NIK STA­CJI ANDER­SON

Gdy Fred był jesz­cze dziec­kiem na Ziemi i miał może pięć czy sześć lat, w piw­nicy u wujka zoba­czył roślinkę rosnącą w ciem­no­ści.

Chwast był bar­dzo blady i dwa razy wyż­szy niż inne na dwo­rze, znie­kształ­cony próbą się­gnię­cia do słońca. Taki wła­śnie był facet za barem: zbyt wysoki, zbyt blady, za bar­dzo spra­gniony cze­goś, czego ni­gdy nie zaznał i ni­gdy mu się to nie uda. Tacy wła­śnie byli Pasia­rze.

Muzyka w barze łączyła pen­dżab­skie rytmy z rapo­wa­niem wyso­kim kobie­cym gło­sem w wie­lo­ję­zycz­nej mie­szance języ­ków two­rzą­cych pasiar­ski kre­ol­ski. W kącie w głębi dzwo­nił i popi­ski­wał pod­nisz­czony auto­mat pachinko. W powie­trzu uno­sił się słodki aro­mat haszy­szu. Fred roz­parł się na stołku baro­wym zapro­jek­to­wa­nym dla kogoś wyż­szego o dzie­sięć cen­ty­me­trów i uśmiech­nął się łagod­nie.

– Masz jakiś pie­przony pro­blem? – zapy­tał.

Bar­man mógł być Chiń­czy­kiem, Kore­ań­czy­kiem lub ich mie­szanką, co zna­czyło, że jego rodzina praw­do­po­dob­nie przy­była tu w jed­nej z pierw­szych fal. Pięć poko­leń walki o powie­trze całych rodzin, upchnię­tych w mapu­ją­cych aste­ro­idy sta­tecz­kach na sie­dem prycz, i oglą­da­nia Słońca jako led­wie naj­ja­śniej­szej gwiazdy. Trudno było ich wciąż uwa­żać za ludzi.

– Żad­nego pro­blemu, _jefe_ – odpo­wie­dział bar­man, jed­nak się nie ruszył.

W wiszą­cym nad barem lustrze Fred zoba­czył, jak roz­su­wają się drzwi wej­ściowe. Do środka ocię­żale weszło czte­rech Pasia­rzy. Jeden miał na ramie­niu opa­skę z roze­rwa­nym krę­giem Soju­szu Pla­net Zewnętrz­nych. Fred zoba­czył, że go zauwa­żyli, a jeden z nich go roz­po­znał. Auto­ma­tyczny zastrzyk adre­na­liny do krwi był przy­jemny.

– To może podasz mi mojego drinka?

Bar­man jesz­cze przez chwilę się nie poru­szył, aż w końcu ustą­pił. W gra­wi­ta­cji odśrod­ko­wej whi­skey lała się ina­czej, ale nie na tyle, żeby Fred potra­fił spre­cy­zo­wać, co się nie zga­dzało. Efekt Corio­lisa na sta­cji Ceres nie powi­nien wystar­czyć do zmiany kąta, przy­naj­mniej nie tak bli­sko powierzchni aste­ro­idy. Może po pro­stu za wolno opa­dała. Bar­man pchnął szkla­neczkę w jego stronę.

– Na koszt firmy – rzu­cił. Po krót­kiej prze­rwie dodał: – Puł­kow­niku.

Fred popa­trzył mu w oczy. Żaden z nich się nie ode­zwał. Wypił alko­hol bez dodat­ków. Napój palił w gar­dle i zosta­wił na języku posmak sta­rych grzy­bów i ple­śni na chle­bie.

– Masz coś innego niż fer­men­to­wana pleśń? – zapy­tał.

– _Als u apre­cie no, koai sa sa?_ – zabrzmiał głos z tyłu. „Skoro ci nie sma­kuje, to po co tu jesteś?”.

Fred okrę­cił się na stołku. Jeden z przy­by­łej czwórki patrzył na niego wrogo. Miał spore bary jak na Pasia­rza. Może był ope­ra­to­rem mecha, albo po pro­stu spę­dzał dużo czasu na siłowni. Nie­któ­rzy tak robili, uży­wa­jąc mie­szanki maszyn i cię­żar­ków z dro­gimi lekami, by zdo­być to, czego nie mogło im zapew­nić cią­że­nie.

„Po co tu jesteś?”. Dobre pyta­nie.

– Lubię whi­skey, która była kie­dyś zbo­żem. Jak chce­cie ssać grzyby, nie będę wam prze­szka­dzał.

Ope­ra­tor mecha prze­su­nął się na krze­śle. Wyglą­dał, jakby chciał wstać, ale zamiast tego tylko wzru­szył ramio­nami i odwró­cił wzrok. Jego kum­ple popa­trzyli po sobie. Ten z opa­ską wycią­gnął ter­mi­nal i szybko stu­kał w ekran.

– Mam bur­bon z Gani­meda – rzu­cił bar­man. – Ale będzie cię kosz­to­wał.

– Nie dość, żeby mnie powstrzy­mać – zapew­nił Fred, odwra­ca­jąc się. – Daj butelkę.

Bar­man się schy­lił, wsu­wa­jąc rękę pod bar. Praw­do­po­dob­nie miał tam broń. Fred pra­wie ją zoba­czył oczyma wyobraźni. Coś, co miało groź­nie wyglą­dać, a gdyby wygląd nie wystar­czył, powa­lić prze­ciw­nika. Może obrzyn do strze­la­nia na małe odle­gło­ści. Fred cze­kał, ale w ręce bar­mana poja­wiła się tylko butelka. Posta­wił ją na barze. Przez ciało Freda prze­szła fala ulgi i roz­cza­ro­wa­nia.

– Czy­sta szklanka – zażą­dał.

– Tak sobie myślę… – stwier­dził bar­man, się­ga­jąc do tyłu, do szkła pod lustrem – …że po coś pan tu przy­szedł. Rzeź­nik sta­cji Ander­son w barze Pasia­rzy.

– Chcę się tylko napić – rzu­cił Fred.

– Nikt nie chce się tylko napić – odpo­wie­dział bar­man.

– Jestem wyjąt­kowy.

Bar­man się wyszcze­rzył.

– To prawda – zgo­dził się i schy­lił się nisko, pra­wie do poziomu Freda. – Niech pan na mnie spoj­rzy, puł­kow­niku.

Fred odkrę­cił butelkę i nalał płynu na dwa palce do nowej szkla­neczki. Zakrę­cił flaszkę. Bar­man się nie ruszył. Fred spoj­rzał w jego piwne oczy. Wła­śnie miał coś powie­dzieć, nawet nie był pewien co takiego, poza tym, że miało być ostre i jado­wite, kiedy kątem oka dostrzegł ruch w lustrze. Ludzie za ple­cami.

Miał chwilę na spię­cie się, na przy­ję­cie noża, kuli lub ude­rze­nia, które nie nade­szło. Na jego gło­wie wylą­do­wał czarny worek.

***

Trzy lata wcze­śniej wszystko wyglą­dało ina­czej.

– _Dag­mar_ w kolejce, dzie­więć­dzie­siąt sekund do kon­taktu, wszystko zie­lone.

– Roger, _Dag­mar_. Widzę cię w dro­dze do kon­taktu za dzie­więć­dzie­siąt…

Ruchem szczęki Fred zmniej­szył gło­śność pasma pilo­tów, redu­ku­jąc ich komu­ni­katy do deli­kat­nej muzyki tła ze sło­wami o pozy­cjach i wek­to­rach. Dzie­więć­dzie­siąt sekund do wej­ścia pierw­szej grupy ude­rze­nio­wej.

Cała wiecz­ność.

Wes­tchnął głę­boko, na sekundę zapa­ro­wu­jąc wnę­trze hełmu, zanim wizjer się oczy­ścił. Pró­bo­wał się prze­cią­gnąć, ale pry­cza prze­ciw­prze­cią­że­niowa nie pozwa­lała mu wysu­nąć koń­czyn w żadną stronę. Kon­sola dowo­dze­nia wska­zy­wała osiem­dzie­siąt trzy sekundy do kon­taktu ze sta­cją Ander­son. Oddy­cha­nie i prze­cią­ga­nie zajęło mu tylko sie­dem sekund.

Prze­łą­czył ekran na widok przed­niej śluzy _Dag­mar_. Jed­nostkę zbu­do­wano jako barkę desan­tową pie­choty mor­skiej, która mogła przy­ssać się do kadłuba statku lub sta­cji, a potem wyciąć w niej dziurę. Na ekra­nie zoba­czył dwu­stu mari­nes przy­pię­tych do pio­no­wych kla­tek prze­ciw­prze­cią­że­nio­wych, z bro­nią zamo­co­waną obok na szyb­ko­złą­czach. Śluzę zapro­jek­to­wano do otwar­cia prze­słony natych­miast po wybu­cho­wym prze­bi­ciu pan­ce­rza i uszczel­nie­niu styku.

Przez pan­ce­rze bojowe do walki w próżni trudno było to oce­nić, ale żoł­nie­rze wyda­wali się spo­kojni. Szko­lono ich na Księ­życu, aż manewry w obni­żo­nym cią­że­niu lub mikro­gra­wi­ta­cji i próżni weszły im w krew. Upy­chano ich do cia­snych stat­ków, w któ­rych ćwi­czyli, aż nie robił na nich wra­że­nia atak w kory­ta­rzach z kry­jów­kami na każ­dym skrzy­żo­wa­niu. Tak długo powta­rzano im, że mari­nes pro­wa­dzący szturm w abor­dażu mogli ocze­ki­wać nawet sześć­dzie­się­ciu pro­cent strat, że ta liczba prze­stała mieć jakie­kol­wiek zna­cze­nie.

Fred popa­trzył na swo­ich ludzi w klat­kach i wyobra­ził sobie, że sze­ściu na dzie­się­ciu nie wróci.

Według wyświe­tla­cza zostało trzy­dzie­ści sekund.

Prze­łą­czył kon­solę na widok radaru. Obok _Dag­mar_ poja­wiły się dwie duże plamy. Bliź­nia­cze statki, każdy wio­zący kolej­nych dwu­stu mari­nes. Dalej małe, szyb­kie jed­nostki eskor­towe. Z przodu rosnący z sekundy na sekundę potężny, obra­ca­jący się pier­ścień sta­cji Ander­son.

Wszy­scy byli na sta­no­wi­skach, żoł­nie­rze byli gotowi do walki, a dyplo­ma­cja zawio­dła. Nad­szedł czas, by wyko­nał swoje zada­nie. Otwo­rzył kanał do dowód­ców dru­żyn i w heł­mie nagle roz­brzmiało dzie­sięć waria­cji na temat szu­mów tła.

– Wszyst­kie dru­żyny, dzie­sięć sekund do wyłomu. Przy­go­to­wać się.

W gło­śni­kach zabrzmiało dzie­sięć potwier­dzeń.

– Uda­nych łowów – rzu­cił Fred, po czym wywo­łał ekran tak­tyczny.

Układ sta­cji Ander­son poja­wił się w zwod­ni­czo wyraź­nym, dwu­wy­mia­ro­wym pla­nie. Nie mogli wie­dzieć, ile for­ty­fi­ka­cji Pasia­rze zbu­do­wali od czasu prze­ję­cia sta­cji.

Jego żoł­nie­rzy przed­sta­wiało sześć­set zie­lo­nych kro­pek uno­szą­cych się tuż poza sta­cją.

– Wyłom, już! Już! Już! – krzy­czał w mikro­fon pilot _Dag­mar_.

Sta­tek zady­go­tał, gdy szpony śluzy wbiły się w meta­lowy kor­pus sta­cji ze zgrzy­tem, który Fred poczuł nawet przez wyście­ła­nie pry­czy. Szarp­nię­ciem w bok wró­ciło cią­że­nie, gdy ruch obro­towy sta­cji zaczął cią­gnąć jed­nostki abor­da­żowe, nada­jąc im 0,3 g siły odśrod­ko­wej. Roz­brzmiała seria wyso­kich ude­rzeń wybu­cha­ją­cych ładun­ków pene­tru­ją­cych.

Nad wyświe­tla­czem tak­tycz­nym poja­wiły się małe ekrany z obra­zami z włą­cza­nych kamer na heł­mach dowód­ców dru­żyn. Mari­nes ruszyli przez trzy nowe otwory w powłoce sta­cji. Fred zaczął prze­ska­ki­wać po pla­nie tak­tycz­nym, stu­ka­jąc pal­cami w mapę.

– Wszyst­kie dru­żyny, usta­no­wić przy­czó­łek i pozy­cje rezer­wowe w kory­ta­rzu L, od węzła trzy­dzie­ści cztery do trzy­dzie­ści osiem – powie­dział do mikro­fonu, jak zwy­kle zasko­czony spo­ko­jem brzmią­cym w swoim gło­sie pod­czas bitwy.

Zie­lone kropki ruszyły przez wyświe­tlane na ekra­nie kory­ta­rze. Cza­sami poja­wiała się nowa, czer­wona kropka, gdy wyświe­tlacz na wizje­rze żoł­nie­rza wykrył ostrzał prze­ciw­nika i ozna­czył go jako zagro­że­nie. Czer­wone kropki ni­gdy nie świe­ciły długo. Co jakiś czas zie­lona kropka zmie­niała kolor na żółty. Żoł­nierz wyłą­czony z walki: pan­cerz wykry­wał zgon lub rany, które czy­niły go nie­sku­tecz­nym w boju.

Nie­sku­teczny w boju. Taki ładny eufe­mizm na dzie­ciaki wykrwa­wia­jące się na gów­nia­nej sta­cji na zadu­piu Pasa.

Spo­dzie­wane sześć­dzie­siąt pro­cent strat. Cztery zie­lone kropki na każde sześć żół­tych, a wszyst­kie nale­żały do niego.

Przy­glą­dał się sztur­mowi prze­bie­ga­ją­cemu niczym kom­pu­te­rowa gra, prze­su­wa­jąc pionki, reagu­jąc na zagro­że­nia nowymi roz­ka­zami, pil­nu­jąc liczby zie­lo­nych kro­pek.

Trzy nowe czer­wone. Cztery zie­lone zatrzy­mały ruch i schro­niły się za osłoną. Fred wysłał kolejne cztery zie­lone do bocz­nego kory­ta­rza, prze­miesz­cza­jąc je na flankę. Czer­wone kropki znik­nęły. Trzy zie­lone ruszyły ponow­nie. Kusiło go, by dać się ponieść prze­bie­gowi star­cia, zapo­mnieć, co tak naprawdę zna­czą świe­cące na ekra­nie sym­bole.

Dowódca dru­żyny idą­cej na szpicy wyrwał go z transu, wywo­łu­jąc go na kanale dowo­dze­nia.

– Nad­zór, tu dowódca dru­żyny jeden.

Fred prze­niósł uwagę na widok z kamery na heł­mie dowódcy pierw­szej dru­żyny. Drugi koniec dłu­giego, łagod­nie wzno­szą­cego się kory­ta­rza blo­ko­wała pro­wi­zo­ryczna bary­kada. Według wyświe­tla­cza tak­tycz­nego bro­nił jej przy­naj­mniej tuzin prze­ciw­ni­ków. Na oczach Freda zza bary­kady wyle­ciał mały obiekt i wybuchł jak gra­nat led­wie kilka metrów od pozy­cji dowódcy dru­żyny.

– Tu nad­zór, słu­cham, dowódca dru­żyny jeden – odpo­wie­dział Fred.

– Dostęp do głów­nego kory­ta­rza blo­kuje sil­nie ufor­ty­fi­ko­wana pozy­cja. Mogę ją roz­bić ciężką bro­nią, ale spo­wo­duje to zna­czące znisz­cze­nia struk­tury i moż­liwą utratę zdol­no­ści pod­trzy­my­wa­nia życia w tej sek­cji.

Fred zer­k­nął na mapę tak­tyczną, zauwa­ża­jąc nie­wielką odle­głość dzie­lącą bary­kadę od kilku klu­czo­wych węzłów sys­temu pod­trzy­my­wa­nia życia i zasi­la­nia. Dla­tego wła­śnie tam ją posta­wili. Uwa­żają, że się na to nie zde­cy­du­jemy.

– Potwier­dzam, dru­żyna jeden – odpo­wie­dział Fred, szu­ka­jąc alter­na­tyw­nej drogi. Wyglą­dało na to, że takiej nie ma. Pasia­rze byli inte­li­gentni.

– Nad­zór, pyta­nie. Użyć cięż­kiej broni do znisz­cze­nia bary­kady czy oczy­ścić ją sztur­mem?

Roz­wa­lić sporą część infra­struk­tury pod­trzy­my­wa­nia życia sta­cji, poten­cjal­nie zabi­ja­jąc sporą liczbę ukry­wa­ją­cych się w swo­ich miesz­ka­niach cywi­lów, czy wysłać do ataku wła­snych ludzi, pozwa­la­jąc im zgar­nąć swoje sześć­dzie­siąt pro­cent strat, by zdo­być pozy­cję.

Pie­przyć. Pasia­rze sami zde­cy­do­wali. Muszą teraz ponieść kon­se­kwen­cje.

– Dowódca dru­żyny jeden, udzie­lam zgody na uży­cie cięż­kiej broni do usu­nię­cia prze­szkody. Roz­łą­czam się.

Kilka sekund póź­niej bary­kada znik­nęła w bły­sku świa­tła i chmu­rze dymu. Po kilku kolej­nych sekun­dach jego ludzie znów byli w ruchu.

Trzy godziny i dwa­dzie­ścia trzy żółte kropki póź­niej nade­szło połą­cze­nie.

– Nad­zór, tu dowódca dru­żyny jeden. Zdo­by­li­śmy cen­trum dowo­dze­nia. Sta­cja jest nasza. Powta­rzam, sta­cja jest nasza.

***

Bolały go skrę­po­wane za ple­cami ręce. Przy­wią­zano je do kostek, więc mógł leżeć na boku lub dźwi­gnąć się na kolana, ale nie było mowy o roz­pro­sto­wa­niu nóg i wsta­niu. Wybrał klę­cze­nie.

Worek na gło­wie two­rzył abso­lutną czerń, ale sądząc po obro­to­wym cią­że­niu, na­dal znaj­do­wał się gdzieś bli­sko powierzchni sta­cji. Czyli śluza. Usły­szy syk i pyk­nię­cie uszczelki wewnętrz­nych drzwi. Potem albo powolne wypusz­cza­nie powie­trza, albo – jeśli chcieli go wyrzu­cić w prze­strzeń – kaszl­nię­cie wyłą­cze­nia blo­kady bez­pie­czeń­stwa. Prze­su­nął stopą po pod­ło­dze, pró­bu­jąc wyma­cać spo­iny śluzy. Roz­su­nie się czy to jeden z tych sta­rych typów, na zawia­sach?

Dźwięk, który usły­szał, nie był mecha­niczny. Gdzieś z lewej strony odchrząk­nęła kobieta. Kilka sekund póź­niej otwarły się i zamknęły drzwi. Dźwięk był przy­tłu­miony, jakby miały uszczelkę ciśnie­niową, ale na sta­cji nie zna­czyło to wiele. Więk­szość drzwi była her­me­tyczna. Zbli­żyły się do niego kroki. Pięć, może sześć osób. Plus kobieta z pro­ble­mem w gar­dle.

– Puł­kow­niku? Zdejmę teraz panu worek.

Fred kiw­nął głową.

Świat odzy­skał blask.

Pomiesz­cze­nie miało tanią pod­łogę i ściany z suro­wego kamie­nia. Wzdłuż sufitu i ścian bie­gły prze­wody i rury, a w jed­nym z rogów stało nie­uży­wane meta­lowe biurko. Tunel ser­wi­sowy. Świa­tła były ostre. Roz­po­znał czte­rech męż­czyzn z baru. Dołą­czył do nich jesz­cze jeden. Szczu­pły, młody, z trą­dzi­kiem wyma­ga­ją­cym poważ­nego lecze­nia. Fred obró­cił głowę, żeby zoba­czyć kobietę. Stała czuj­nie, trzy­ma­jąc w dło­niach pięć­dzie­się­cio­letni kara­bin na naboje strzał­kowe, a jej przed­ra­mię zdo­biła opa­ska SPZ z roze­rwa­nym krę­giem.

Nikt nie miał maski na twa­rzy. Kiedy nowy się ode­zwał, jego głos nie był znie­kształ­cony. Nie przej­mo­wali się tym, czy będzie mógł ich ziden­ty­fi­ko­wać.

– Puł­kow­nik Fre­de­rick Lucius John­son. Bar­dzo chcia­łem pana spo­tkać. Nazy­wam się Ander­son Dawes i pra­cuję dla SPZ.

– Ander­son, tak? – odpo­wie­dział Fred, a męż­czy­zna wzru­szył ramio­nami.

– Rodzice nazwali mnie tak na cześć kor­po­ra­cji Ander­son-Hyosung Coope­ra­tive Indu­stries Group. W sumie i tak nie dostało mi się naj­go­rzej.

– I co z tego? Sta­cja Ander­son była dla cie­bie jak brat?

– Imien­nik. Jeśli będzie tak panu wygod­niej, pro­szę mi mówić Dawes.

– Pier­dol się, Dawes.

Męż­czy­zna kiw­nął głową i klęk­nął przed Fre­dem.

_– Chi-chey au?_ – zapy­tał jeden z męż­czyzn z baru.

– _Etchyeh_ – odpo­wie­dział Dawes, a tamci wyszli. Zanim znowu się ode­zwał, Dawes odcze­kał, aż zamkną się za nimi drzwi. – Spę­dzał pan sporo czasu w barach Pasia­rzy, puł­kow­niku. Można by pomy­śleć, że cze­goś pan tam szu­kał.

– Dawes?

– Fred?

– Zali­czy­łem lep­sze szko­le­nie prze­ciwko tech­ni­kom prze­słu­chi­wa­nia, niż kie­dy­kol­wiek zoba­czysz. Chcesz nawią­zać poro­zu­mie­nie? Pro­szę bar­dzo. Mów przez chwilę, zdej­mij mi więzy, zacznij opo­wia­dać, że możesz mnie ura­to­wać, jeśli tylko powiem ci, co wiem. A potem wydłu­bię ci oczy i wyru­cham czaszkę. Rozu­miesz?

– Tak – potwier­dził bez mru­gnię­cia Dawes. – No to może powiedz mi, Fred, co się z tobą stało na sta­cji Ander­son?

***

Gdy tylko żoł­nie­rze skoń­czyli prze­cze­sy­wać kory­ta­rze w poszu­ki­wa­niu maru­de­rów, eskorta mari­nes zapro­wa­dziła Freda do zdo­by­tej sta­cji. Zatrzy­mał się na chwilę w rezer­wo­wej pozy­cji przy­go­to­wa­nej tuż przed śluzą. Mari­nes zaczy­nali tam wra­cać z innych zadań. Byli nabu­zo­wani adre­na­liną i ner­wowi po walce. Fred pozwo­lił im się zoba­czyć. Kładł dło­nie na ramio­nach i mówił, że świet­nie się spi­sali.

Nie­któ­rzy wra­cali na noszach. Żółte kropki w realu. Mię­dzy nimi prze­bie­gali sani­ta­riu­sze, pod­łą­cza­jąc ręczne ter­mi­nale do gniazd w pan­cer­zach powa­lo­nych żoł­nie­rzy, odczy­tu­jąc dane dia­gno­styczne i przy­dzie­la­jąc miej­sca w kolejce do ope­ra­cji, w zależ­no­ści od tego, jak poważne były rany. Cza­sami doty­kali przy­ci­sku na ter­mi­nalu i jedna z żół­tych kro­pek Freda robiła się czarna. Opro­gra­mo­wa­nie dowo­dze­nia ozna­czało zabi­tego i wysy­łało wia­do­mość do wła­ści­wych dowód­ców dru­żyn i kom­pa­nii w celu napi­sa­nia listu do rodziny. Podobny wpis poja­wiał się na jego liście zadań.

Wszystko było bar­dzo ele­ganc­kie i dobrze zor­ga­ni­zo­wane. Całe stu­le­cia walk w erze elek­tro­niki pomo­gły w dopra­co­wa­niu algo­ryt­mów. Fred poło­żył dłoń na ramie­niu mło­dej kobiety, któ­rej pan­cerz zgła­szał uszko­dze­nie krę­go­słupa, i ści­snął. Opty­mi­stycz­nie wysta­wiła kciuki do góry, co było dla niego niczym ude­rze­nie w splot sło­neczny.

– Sir?

Fred pod­niósł wzrok i zoba­czył sto­ją­cego na bacz­ność porucz­nika, swo­jego adiu­tanta.

– Jeste­śmy gotowi?

– Tak jest, sir. Może się jesz­cze tra­fić jakiś poje­dyn­czy bun­tow­nik, ale kon­tro­lu­jemy kory­ta­rze stąd do sta­no­wi­ska dowo­dze­nia.

– Zapro­wadź­cie mnie tam – pole­cił.

W zale­d­wie kilka minut poko­nali drogę, na któ­rej oczysz­cze­nie mari­nes potrze­bo­wali wielu godzin. Zespoły do sprzą­ta­nia po boju wciąż sie­działy w bar­kach desan­to­wych, cze­ka­jąc na potwier­dze­nie końca walk. Wzdłuż kory­ta­rzy leżały ciała zabi­tych prze­ciw­ni­ków. Fred przy­glą­dał im się uważ­nie. Poza rzu­ca­ją­cym się w oczy bra­kiem odznak SPZ wyglą­dali tak, jak się spo­dzie­wał. Wysocy, chu­dzi męż­czyźni i kobiety roze­rwani wybu­chami lub podziu­ra­wieni poci­skami z broni ręcz­nej. Więk­szość była uzbro­jona, ale nie wszy­scy.

Skrę­cili, za rogiem weszli do głów­nego kory­ta­rza i dotarli do bary­kady, którą kazał znisz­czyć. Leżało przy niej kil­ka­na­ście ciał. Nie­które osła­niały pro­wi­zo­ryczne pan­ce­rze, ale więk­szość nosiła zwy­kłe ska­fan­dry próż­niowe. Rakieta z ładun­kiem burzą­cym użyta przez żoł­nie­rzy do znisz­cze­nia bary­kady roze­rwała ich jak przej­rzałe wino­grona. Przy­sto­so­wany do walki w próżni pan­cerz Freda chro­nił przed smro­dem wnętrz­no­ści, ale zgło­sił go w postaci nieco pod­wyż­szo­nego poziomu metanu w atmos­fe­rze. Smród śmierci spro­wa­dzony do punktu danych.

W pobliżu w jed­nym miej­scu zebrano mały sto­sik broni i pro­wi­zo­rycz­nych mate­ria­łów wybu­cho­wych.

– W to byli uzbro­jeni? – zapy­tał.

Eskor­tu­jący go ofi­cer przy­tak­nął.

– Lekki sprzęt, sir. Cywilny. Więk­szość tego nie dałaby rady nawet wgnieść naszych pan­ce­rzy.

Fred schy­lił się i pod­niósł gra­nat ręcz­nej roboty.

– Rzu­cali w was bom­bami, żeby powstrzy­mać przed zbli­że­niem się na tyle, by było widać, że ich kara­biny nie zadzia­łają.

– I zmu­sili nas do roz­wa­le­nia ich – potwier­dził ze śmie­chem porucz­nik. – Gdy­by­śmy wie­dzieli, że strze­lają z takich puka­wek, mogli­by­śmy po pro­sto podejść i użyć para­li­za­to­rów.

Fred pokrę­cił głową i odło­żył gra­nat.

– Spro­wadź­cie tu sape­rów, niech roz­broją te mate­riały wybu­chowe, zanim przy­pad­kiem się akty­wują i kogoś zabiją.

Przyj­rzał się znisz­czo­nemu przez wybuch węzłowi apa­ra­tury do pod­trzy­my­wa­nia życia. Zgi­nęło już dzi­siaj dość nie­win­nych ludzi, pomy­ślał_._ Wywo­łał raport o sta­nie sta­cji na bie­żąco aktu­ali­zo­wany przez zespół do walki elek­tro­nicz­nej. Dowie­dział się o cał­ko­wi­tej utra­cie pod­trzy­my­wa­nia życia w sek­cji, w któ­rej się znaj­do­wał, oraz w dwóch przy­le­głych. Nieco ponad tysiąc sto osób bez powie­trza i zasi­la­nia. Za każ­dymi drzwiami, które widział, mogła się kryć rodzina dusząca się z braku tlenu i waląca w nie­ru­chome drzwi, bo banda skre­ty­nia­łych Pasia­rzy zbu­do­wała swoją bary­kadę wła­śnie w takim miej­scu. A on zde­cy­do­wał się ją znisz­czyć.

Gdy adiu­tant wzy­wał sape­rów, Fred ruszył w stronę cen­trum dowo­dze­nia. Po dro­dze zoba­czył jesz­cze kilka ciał Pasia­rzy. Pró­bo­wali bro­nić kory­ta­rza nawet po tym, jak jego ludzie znisz­czyli pierw­szą bary­kadę, kry­jąc się za pro­wi­zo­rycz­nymi osło­nami i rzu­ca­jąc gra­naty z domo­wej roboty mate­ria­łów wybu­cho­wych. Wyraź­nie sta­rali się zdo­być wię­cej czasu, ale na co? Nie mogło być wąt­pli­wo­ści co do osta­tecz­nego wyniku. Mieli za mało ludzi i zde­cy­do­wa­nie nie­do­sta­teczne uzbro­je­nie. Żoł­nie­rze potrze­bo­wali na zdo­by­cie sta­cji aż trzech godzin tylko dla­tego, że Fred nale­gał na ostroż­ność. Patrząc na prak­tycz­nie nie­osło­nięte ciała na pod­ło­dze, zro­zu­miał, że jego ludzie mogli się zna­leźć w cen­trum dowo­dze­nia w poło­wie tego czasu.

Leżący wokół niego ludzie też musieli o tym wie­dzieć. Ci idioci zmu­sili nas do zabi­cia ich.

Porucz­nik dogo­nił go w chwili, gdy wcho­dził do cen­trum dowo­dze­nia.

Pomiesz­cze­nie było pełne tru­pów, leżało ich tam przy­naj­mniej dwa­dzie­ścia. Choć więk­szość miała na sobie jakieś kom­bi­ne­zony próż­niowe, męż­czy­zna na środku był ubrany tylko w tani nie­bie­ski strój robo­czy z logo firmy gór­ni­czej na ramie­niu. Był cały podziu­ra­wiony kulami. W jego dłoni tkwił mało­ka­li­browy pisto­let, przy­kle­jony zasy­cha­jącą krwią.

– Sądzimy, że to ich lider – poin­for­mo­wał porucz­nik. – Pro­wa­dził jakąś trans­mi­sję. Pozo­stali wal­czyli do ostat­niego, żeby dać mu wię­cej czasu. Pró­bo­wa­li­śmy wziąć go żyw­cem, ale wycią­gnął z kie­szeni ten pisto­let i…

Fred rozej­rzał się po masa­krze wokół i poczuł poru­sze­nie w trze­wiach. Trwało tylko chwilę, zastą­pione nagłym ata­kiem furii. Gdyby był sam, pod­szedłby do trupa w tanim nie­bie­skim stroju i go sko­pał. Zamiast tego tylko zaci­snął zęby.

– Co, do cho­lery, was tak pogięło? – zwró­cił się do tru­pów.

– Sir? – Porucz­nik wtrą­cił się, patrząc na sta­no­wi­sko łącz­no­ści. – Wygląda na to, że pró­bo­wał nada­wać aż do ostat­niej chwili.

– Pokaż – zażą­dał Fred.

***

– Na sta­cji Ander­son wyko­na­łem swoją powin­ność – oświad­czył Fred.

– Swoją powin­ność – powtó­rzył Dawes. Nie pytał. Nie drwił. Po pro­stu powtó­rzył.

– Tak.

– Czyli wyko­ny­wa­łeś roz­kazy – zasu­ge­ro­wał Dawes.

– Nawet tego nie pró­buj, dupku. Nie zadzia­łają na mnie te bzdety z Norym­bergi. Wyko­ny­wa­łem roz­kazy, w ramach któ­rych moi prze­ło­żeni pole­cili mi odbić sta­cję z rąk zaj­mu­ją­cych ją ter­ro­ry­stów. Uzna­łem ten roz­kaz za słuszny i legalny, w związku z czym odpo­wia­dam za wszystko, co nastą­piło dalej. Zdo­by­łem sta­cję i zro­bi­łem to, sta­ra­jąc się, po pierw­sze, zmi­ni­ma­li­zo­wać straty wśród moich ludzi, a po dru­gie, nie dopu­ścić do znisz­cze­nia sta­cji.

Dawes popa­trzył na niego. Nie­wiel­kie zmarszczki nie były zbyt widoczne na tle trą­dziku. Coś w prze­wo­dach zaczęło bul­go­tać, zasy­czało, zabul­go­tało ponow­nie i uci­chło.

– Kazano ci coś zro­bić. I zro­bi­łeś to – stwier­dził Dawes. – Teraz twier­dzisz, że to nie jest wyko­ny­wa­nie roz­ka­zów?

– To ja wyda­łem roz­kazy – powie­dział Fred. – I wszystko, co zro­bi­łem, wyni­kało z tego, że uzna­łem to za słuszne.

– Dobra.

– Pró­bu­jesz mi dać szansę na wymi­ga­nie się. Pozwo­lić mi powie­dzieć, że Pasia­rze na sta­cji Ander­son zgi­nęli przez decy­zję kogoś wyżej w struk­tu­rze dowo­dze­nia. To bzdura.

– A niby czemu miał­bym to robić? – zapy­tał Dawes. Dobry był. Wyda­wał się szcze­rze zacie­ka­wiony.

– Żeby nawią­zać poro­zu­mie­nie.

Dawes kiw­nął głową, po czym się zmarsz­czył z bole­snym wyra­zem twa­rzy.

– A potem wró­cimy do rucha­nia czaszki? – zapy­tał z gry­ma­sem.

Fred nie zdo­łał się powstrzy­mać od wybu­chu śmie­chu.

– Nie po to tu przy­sze­dłem, puł­kow­niku – kon­ty­nu­ował Dawes. – I nie chcę pana roz­pra­szać, ale czy to nie działa też w drugą stronę? Nie oddał pan ani jed­nego strzału. Nie naci­snął pan spu­stu ani nie wbił kodu do wystrze­le­nia rakiet. Wydał pan roz­kazy, a pań­scy żoł­nie­rze uznali je za słuszne i legalne.

– Bo tak wła­śnie było – zapew­nił Fred. – Moi ludzie postą­pili słusz­nie.

– Ponie­waż pan im tak kazał. Wyko­ny­wali pań­skie roz­kazy.

– Tak.

– Na pań­ską odpo­wie­dzial­ność.

– Tak.

Kobieta z wie­ko­wym kara­bi­nem znowu zaka­słała. Dawes zsu­nął się na tanią pod­łogę, sia­da­jąc ze skrzy­żo­wa­nymi nogami. Nawet wtedy był o głowę wyż­szy od Freda. W miej­scach, które nie były czer­wone, jego skóra była blada, a połą­cze­nie krost i nie­zdar­nego, wydłu­żo­nego ciała nada­wało mu wygląd nasto­latka. Poza oczami.

– No i ter­ro­ry­ści – powie­dział Dawes.

– Co?

– Ludzie, któ­rzy prze­jęli sta­cję. Uważa pan, że to oni byli odpo­wie­dzialni, prawda?

– Tak – potwier­dził Fred.

Dawes ode­tchnął głę­boko, pozwa­la­jąc, by powie­trze powoli wypły­wało mię­dzy zębami.

– Zdaje pan sobie sprawę, puł­kow­niku, że szturm na sta­cję Ander­son jest jedną z naj­le­piej udo­ku­men­to­wa­nych ope­ra­cji woj­sko­wych w dzie­jach. Kamery moni­to­ringu wszystko trans­mi­to­wały. Spę­dzi­łem całe mie­siące na oglą­da­niu tych nagrań. Mógł­bym panu opo­wie­dzieć o tym ataku rze­czy, któ­rych nawet pan nie wie.

– Jeśli tak twier­dzisz.

– Gdy wybu­chła ta bary­kada, wraz z nią zgi­nęło jede­na­ście osób. Trzy kolejne prze­stały oddy­chać w ciągu kolej­nych dwóch minut, a ostat­nia prze­żyła do czasu nadej­ścia pań­skich żoł­nie­rzy.

– Nie zabi­ja­li­śmy ran­nych.

– Zabi­li­ście jed­nego, gdy pró­bo­wał pod­nieść pisto­let. Jedna kobieta miała zapad­nięte płuco i zadła­wiła się wła­sną krwią, zanim dotarli do niej pań­scy sani­ta­riu­sze.

– Chcesz prze­pro­sin?

Uśmiech Dawesa zro­bił się chłod­niej­szy.

– Chcę, żeby pan zro­zu­miał, że wiem o wszyst­kim, co działo się na tej sta­cji. Znam każdy roz­kaz. Każdy pocisk i wiem, z któ­rej broni został wystrze­lony. Wiem wszystko o tym ataku, jak cała reszta Pasa. Jest pan tam sławny.

– To ty spy­ta­łeś, co się tam stało – stwier­dził Fred, pró­bu­jąc wzru­szyć zwią­za­nymi, zdrę­twia­łymi ramio­nami.

– Nie, puł­kow­niku. Zapy­ta­łem, co stało się z panem.

***

Pry­watne biuro gene­rała Jasiry urzą­dzono zgod­nie z czy­imś wyobra­że­niem na temat bry­tyj­skiego klubu dla gen­tle­ma­nów. Meble z ciem­nego dębu i jesz­cze ciem­niej­szej skóry. Masywne biurko pach­nące cytryną i ole­jem tun­go­wym. Sto­jący na nim zestaw do pisa­nia i glo­bus Ziemi wyko­nano z mosią­dzu. Półki były pełne praw­dzi­wych papie­ro­wych ksią­żek i innych pamią­tek z dłu­giego życia peł­nego podróży. Ni­gdzie nie było widać urzą­dze­nia elek­tro­nicz­nego bar­dziej zaawan­so­wa­nego od lampy. Gdyby nie wyno­szące 0,17 g księ­ży­cowe cią­że­nie, nie dałoby się odróż­nić tego pomiesz­cze­nia od biura w Lon­dy­nie na początku XX wieku.

Gene­rał cze­kał, by Fred ode­zwał się pierw­szy, więc zamiast tego puł­kow­nik zakrę­cił whi­sky w szkla­neczce, cie­sząc zmy­sły stu­ka­niem kostek lodu i ostrym zapa­chem alko­holu. Wypił whi­sky jed­nym łykiem i odsta­wił szkło na biurko przed sobą, zapra­sza­jąc do dolewki. Gdy Jasira nalał alko­hol na kolejne dwa palce, w końcu zre­zy­gno­wał z cze­ka­nia.

– Sądzę, że mia­łeś czas na przej­rze­nie nagrań trans­mi­sji nada­wa­nych przez ter­ro­ry­stów z Ander­son – powie­dział.

Fred kiw­nął głową. Domy­ślił się, że to wła­śnie było powo­dem zapro­sze­nia po godzi­nach. Upił łyk szkoc­kiej, ale nabrała kwa­śnego posmaku, więc ją odsta­wił.

– Tak jest, sir. Zgod­nie z pro­ce­durą cały czas ich zagłu­sza­li­śmy, ale nie wykry­li­śmy tego prze­kaź­nika kie­run­ko­wego, który zosta­wili…

– Fred… – prze­rwał mu ze śmie­chem Jasira. – To nie docho­dze­nie. Nie przy­sze­dłeś tu prze­pra­szać. Naprawdę świet­nie się spi­sa­li­ście, puł­kow­niku.

Fred zmarsz­czył brwi, pod­niósł szkla­neczkę i po chwili odsta­wił ją nie­tkniętą.

– W takim razie pozwolę sobie na szcze­rość, sir, po co tu przy­sze­dłem?

Jasira odchy­lił się na opar­cie fotela.

– Kilka dro­bia­zgów. Widzia­łem twój wnio­sek o wsz­czę­cie śledz­twa w spra­wie pracy zespołu nego­cja­cyj­nego. I odtaj­nie­nie trans­kryp­tów z nego­cja­cji. Tro­chę mnie to zasko­czyło.

Mówiąc, Jasira poru­szył ramio­nami, choć w nie­znacz­nym cią­że­niu Księ­życa nie mogły być zbyt spięte. Musiał spę­dzać sporo czasu na pla­ne­cie i nabrał przy­zwy­cza­jeń.

– Sir… – Fred mówił powoli, ostroż­nie dobie­ra­jąc słowa. – Z powodu prze­kazu, opi­nia publiczna widziała już rela­cje z walk. Tego mleka nie da się zebrać z powro­tem do butelki. Jed­nak wydaje się, że nikt nie chce roz­ma­wiać o tej wiązce kie­run­ko­wej, którą wysłali nam na koniec. My…

– A niby jak ta infor­ma­cja mia­łaby cokol­wiek zmie­nić? Wyko­na­li­ście swoje zada­nie, żoł­nie­rzu. Zespół nego­cja­cyjny wyko­nał swoje. To wszystko.

– W obec­nej sytu­acji, sir, ludzie, któ­rzy prze­jęli Ander­son, wydają się sza­leni, a my spra­wiamy wra­że­nie wyko­nu­ją­cych egze­ku­cję – odpo­wie­dział Fred i umilkł, zda­jąc sobie sprawę, że pod­nosi głos. Opa­no­wał się i dodał ciszej: – Musiało dojść do jakiejś pomyłki. Ta druga wia­do­mość jed­no­znacz­nie suge­ruje, że sądzili, że się pod­dali. Z powodu pro­blemu z poro­zu­mie­niem zgi­nęło mnó­stwo ludzi.

Jasira uśmiech­nął się bez śladu humoru.

– Nie bądź dla sie­bie taki surowy. Pra­wie nikogo nie stra­ci­łeś – zauwa­żył gene­rał. – W każ­dym razie wnio­sek odrzu­cony. Nie mamy powodu pro­wa­dzić śledz­twa w tej spra­wie. Nagra­nia z walk wyszły w świat i tak się składa, że prze­ma­wiają na twoją korzyść. Im prost­sza wia­do­mość, tym wię­cej ludzi ją zro­zu­mie: jeśli zabie­rze­cie nam sta­cję, odbi­jemy ją. Siłą. Jeśli wmie­szamy do tego poli­tykę, sprawa zrobi się mętna.

– Sir. – Z głosu Freda znik­nął jaki­kol­wiek ślad cie­pła. – W tej akcji zabi­łem stu sie­dem­dzie­się­ciu trzech uzbro­jo­nych powstań­ców i ponad tysiąc cywi­lów. Jest pan winny tym ludziom – jest pan winny mnie – dowie­dze­nie, że postą­pi­li­śmy słusz­nie. A gdy­by­śmy mogli zapo­biec powtó­rze­niu takiej sytu­acji w przy­szło­ści?

– W przy­szło­ści nic takiego się nie powtó­rzy – oświad­czył gene­rał. – Wła­śnie ty się o to posta­ra­łeś.

– Sir, z pań­skich słów można wnio­sko­wać, że to wcale nie była pomyłka. Kto wydał roz­kaz zigno­ro­wa­nia pod­da­nia się i wysła­nia mnie do walki? Czy to pan?

Jasira wzru­szył ramio­nami.

– To nie ma zna­cze­nia. Zro­bi­łeś to, czego od cie­bie chcie­li­śmy. Nie zapo­mnimy o tym.

Fred popa­trzył na swoje dło­nie. Wstał, odro­binę za szybko, pod­ska­ku­jąc w niskim cią­że­niu, i zasa­lu­to­wał ener­gicz­nie. Jasira nalał sobie kolejną szkla­neczkę szkoc­kiej i ją wypił, pozwa­la­jąc Fre­dowi stać na bacz­ność.

– Czy to wszystko, sir?

Prze­ło­żony popa­trzył na niego z rezy­gna­cją.

– Dosta­niesz Medal Wol­no­ści.

Fred stra­cił czu­cie w ręce, która opa­dła bez­wład­nie z salutu.

– Co takiego? – zdo­łał wykrztu­sić.

– Wrócę do studni. Jestem już za stary na wcią­ga­nie próżni. Przy­pną ci naj­wyż­sze odzna­cze­nie mari­nes ONZ, a nie­długo póź­niej dosta­niesz pierw­szą gwiazdkę. Przed koń­cem roku wylą­du­jesz na sta­no­wi­sku w dowódz­twie ope­ra­cyj­nym. Spró­buj wyglą­dać na zado­wo­lo­nego.

***

Cisza się prze­dłu­żała. Fred usil­nie sku­piał się na pustym miej­scu jakieś trzy metry przed sobą. Dawes przy­glą­dał mu się przez pra­wie minutę, zanim odpu­ścił.

– No dobra. To może ja zacznę? – zapro­po­no­wał. – Było tak. Spa­łeś z kimś ze swo­ich mari­nes. I trzy­ma­łeś to w tajem­nicy, bo byłeś dowódcą, a to sta­now­czo zaka­zane, prawda? Byłeś bar­dzo ostrożny przy zdo­by­wa­niu sta­cji, zapew­nia­jąc niskie straty, ale mia­łeś pecha i zgi­nęła twoja kochanka.

Fred utrzy­my­wał kamienny wyraz twa­rzy. Dawes odchy­lił się, opie­ra­jąc się na dłu­giej, chu­dej ręce jakby odpo­czy­wał pod drze­wem w sło­necz­nym parku.

– Nie mogłeś popro­sić o zwy­kłą pomoc psy­cho­lo­giczną, bo to ozna­cza­łoby ujaw­nie­nie związku, a wciąż się go wsty­dzi­łeś – kon­ty­nu­ował Dawes. – Doszło do zała­ma­nia. Efekt: zaczą­łeś się włó­czyć po barach SPZ w nadziei, że ktoś cię zabije.

Fred nie odpo­wie­dział. Nogi, w któ­rych wcze­śniej stra­cił czu­cie, zaczęły o sobie przy­po­mi­nać bólem. Dawes wyszcze­rzył się w uśmie­chu. Wyglą­dało na to, że dobrze się bawi.

– Nie? – zapy­tał przed­sta­wi­ciel SPZ. – Ta histo­ria ci się nie podoba? Dobra. To może tak. Zanim wstą­pi­łeś do mari­nes, byłeś chło­pa­kiem z pro­ble­mami. Robi­łeś mnó­stwo złych rze­czy. Dzi­kich. Wstą­pie­nie do woj­ska cię napro­sto­wało. Zro­biło z cie­bie odda­nego, pra­wego i popraw­nego gościa z krę­go­słu­pem moral­nym, jakim jesteś do dziś. Jed­nak nagle poja­wia się trans­mi­sja ze sta­cji Ander­son. Grupa ludzi z daw­nych lat ogląda prze­kazy i ktoś cię roz­po­znaje. Wra­casz jako boha­ter, ale jest w tym kro­pla dzieg­ciu. Ktoś cię szan­ta­żuje za… Hm. Może gwałt? Albo nie. Nar­ko­tyki. Pich­ci­łeś pastylki łaski w pokoju aka­de­mika i sprze­da­wa­łeś po klu­bach. A teraz sprawa wyszła na jaw i nastą­piło drobne zała­ma­nie. Efekt: zaczą­łeś się włó­czyć po barach SPZ w nadziei, że ktoś cię zabije.

Dawes poma­chał ręką przed oczami Freda.

– Słu­chasz mnie, puł­kow­niku? Ta też nie pasuje? W porządku. Może masz sio­strę, która wydo­stała się ze studni i stra­ci­łeś z nią kon­takt…

– Może oszczę­dzisz tro­chę pie­przo­nego powie­trza – wark­nął Fred. – Zrób to, po co tu przy­sze­dłeś, i będzie spo­kój.

– Rzecz w tym, puł­kow­niku, że „czemu” ma zna­cze­nie. Powód zawsze się liczy. Nie­za­leż­nie od początku tej histo­rii znam jej zakoń­cze­nie. Koń­czy się wła­śnie tą roz­mową. To ta łatwa część, a sądzę, że szu­kasz łatwej drogi.

– Co to ma zna­czyć?

Kobieta z kara­bi­nem coś powie­działa. Jej pasiar­ska gwara była zbyt mocno akcen­to­wana i mówiła za szybko, albo po pro­stu użyła jakie­goś kodu SPZ, bo Fred nie zdo­łał nawet roz­bić dźwię­ków na poszcze­gólne słowa. Dawes kiw­nął głową, wycią­gnął z kie­szeni ręczny ter­mi­nal i coś na nim wstu­kał. Fred pochy­lił się, pró­bu­jąc przy­wró­cić prze­pływ krwi w nogach. Dawes scho­wał ter­mi­nal.

– Zmie­nił się pan, puł­kow­niku. Po sta­cji Ander­son zmie­niło się pań­skie zacho­wa­nie. Wcze­śniej był pan po pro­stu kolej­nym dup­kiem z pla­net wewnętrz­nych, któ­rego nie obcho­dziło, czy Pas będzie żył, czy umrze. Trzy­mał się pan swo­ich baz i wie­lo­eta­po­wych pro­gra­mów pomocy, a także pozio­mów sta­cji, na któ­rych ochrona opła­cana jest z ziem­skich podat­ków. A teraz już nie. Miesz­kam w Pasie całe życie. Zna­łem sporo męż­czyzn, któ­rzy chcieli zgi­nąć. Zacho­wy­wali się dokład­nie tak, jak pan. Kobiety nie. Jesz­cze tego nie roz­gry­złem, ale męż­czyźni? Nawet jeśli wyjdą na spa­cer bez kom­bi­ne­zonu albo łykną kulę, wcze­śniej zawsze jest ta część. Ryzyko. Nadzieja, że wszech­świat zrobi to za nich. Pój­dzie na łatwi­znę. A Pas to bar­dzo bez­względne śro­do­wi­sko. Jeśli chcesz zgi­nąć, zwy­kle wystar­czy być nie­ostroż­nym.

– Gówno mnie obcho­dzi, co myślisz – wark­nął Fred. – Mam w dupie, czego chcesz albo kogo znasz. A te twoje psy­cho­lo­giczne mądro­ści? Możesz je sobie popić mlecz­kiem. Nie podam ci żad­nych uspra­wie­dli­wień. Wyko­na­łem swoje zada­nie i nie wsty­dzę się żad­nej pod­ję­tej decy­zji. Mając do dys­po­zy­cji te same infor­ma­cje, jesz­cze raz postą­pił­bym tak samo.

– Mając do dys­po­zy­cji te same infor­ma­cje – powtó­rzył Dawes, mocno akcen­tu­jąc. – To zna­czy, że cze­goś się pan dowie­dział?

– Pieprz się, Dawes.

– Co takiego, puł­kow­niku? Jakie infor­ma­cje zmie­niają rzeź­nika sta­cji Ander­son w samo­bójcę? Co zro­biło z niego tchó­rza?

***

Stu sie­dem­dzie­się­ciu Pasia­rzy oku­pu­ją­cych sta­cję Ander­son jesz­cze nie pod­jęło dzia­łań ofen­syw­nych. Fred przy­glą­dał się sta­cji na pod­ko­lo­ro­wa­nym obra­zie w pod­czer­wieni.

– Prio­ry­te­towa wia­do­mość z dowódz­twa ope­ra­cyj­nego, sir, spraw­dzona i zwe­ry­fi­ko­wana – ode­zwał się ofi­cer wywiadu znad moni­tora. – Tylko dla pań­skich oczu. Prze­sy­łam na pana kon­solę.

Wia­do­mość zawie­rała tylko jeden wiersz.

UDZIE­LAM UPO­WAŻ­NIE­NIA DO ODBI­CIA STA­CJI.

I to wszystko. Koniec trzy­dzie­stu sied­miu godzin nego­cja­cji. Dowódz­two Pla­net Zewnętrz­nych miało dość cze­ka­nia i spusz­czali psy.

Fred wywo­łał majora kom­pa­nii i wydał roz­kaz.

– Wsadź­cie ich w ste­laże. Będziemy ata­ko­wać. Usta­wić odli­cza­nie na godzinę.

– Potwier­dzam, sir. – Major odpo­wie­dział z więk­szym entu­zja­zmem, niż Fred uznał za przy­zwo­ity.

Jedna godzina do ataku na sta­cję. Fred wywo­łał zespół nego­cja­cyjny na okrę­cie dowo­dze­nia.

– Zgła­sza się psy­cho­lo­gia – ode­zwał się kapi­tan San­tiago, dowódca zespołu.

– Kapi­ta­nie, tu puł­kow­nik John­son. Dosta­li­śmy roz­kaz odbi­cia sta­cji. Moi ludzie wkro­czą za godzinę. Nie zostało nam nic, czego mogli­by­śmy spró­bo­wać? Może cho­ciaż modli­twa? Ostrze­ga­li­ście ich o ataku?

Nie było powodu niczego ukry­wać. Nie dało się ukryć trzech barek desan­to­wych mari­nes na kur­sie koli­zyj­nym.

Cisza z dru­giej strony połą­cze­nia prze­cią­gała się i Fred pra­wie dotarł do punktu, w któ­rym chciał spraw­dzić, czy połą­cze­nie wciąż jest aktywne, gdy w końcu otrzy­mał odpo­wiedź.

– Czy spraw­dza pan moją pracę, puł­kow­niku?

Fred powoli poli­czył do dzie­się­ciu.

– Nie, kapi­ta­nie. Ale za chwilę wyślę na sta­cję sze­ściu­set mari­nes. Oprócz stu sie­dem­dzie­się­ciu bun­tow­ni­ków jest tam ponad dzie­sięć tysięcy cywi­lów. Wielu z nich może dzi­siaj zgi­nąć. Chcę się tylko upew­nić, że wyczer­pa­li­śmy wszyst­kie inne moż­li­wo­ści, zanim zde­cy­du­jemy się…

– Sir, mam swoje roz­kazy, tak samo jak pan. Zro­bi­li­śmy, co mogli­śmy, ale zespół psy­cho­lo­giczny składa broń. Pań­ska kolej.

– Czy jestem jedyną osobą twier­dzącą, że to nie ma żad­nego sensu? – zapy­tał Fred. – Twier­dzą, że prze­jęli sta­cję z powodu trzy­pro­cen­to­wego narzutu za trans­fer towaru? Prze­cież już wyrzu­cili przez pie­przoną śluzę admi­ni­stra­tora, który to wymy­ślił. Dopro­wa­dze­nie do walki nic im nie da.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: