Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Leigh Howard i duchy dworu Simmons-Pierce - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,50

Leigh Howard i duchy dworu Simmons-Pierce - ebook

Leigh była zwyczajną nastolatką. Przynajmniej do chwili, kiedy jej rodzice zostali brutalnie zamordowani.

Nieoczekiwanie, zamieszkała ze swoimi niezwykle bogatymi krewnymi, o których istnieniu wcześniej nie wiedziała.

Robiąc wszystko, aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości i poradzić sobie z żałobą, dowiaduje się, że śledztwo w sprawie morderstwa jej rodziców utknęło w martwym punkcie. Policja niewiele więcej może zrobić.

Leigh wie, że to ona musi dowiedzieć się prawdy. Do pomocy ma swoją kuzynkę, z którą się zaprzyjaźniła i ducha o dwóch osobowościach.

Jest gotowa zaryzykować wszystko, aby znaleźć odpowiedzi...

 

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-3282-7
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Leigh czuła się jak kundelek ze schroniska prezentowany nowym właścicielom. Zaledwie kilka minut temu limuzyna, w której siedziała, przejechała przez coś, co do złudzenia przypominało bramę obronną średniowiecznego zamku. Gdy znalazła się pod jej łukami, dziewczyna zerknęła na wieżę strażniczą i dostrzegła karabiny ustawione w rzędzie po obu stronach murów. Obróciła się na tylnym siedzeniu i spojrzała przez okno na straż zamykającą za nią żelazną bramę. Jednak kolczugi i miecze zostały porzucone dla designerskich garniturów, których marynarki wybrzuszały się na biodrach, tam gdzie mieli schowane pistolety.

Szybko odwróciła się twarzą do kierunku jazdy. Jej tata był policjantem i nauczył ją wielu rzeczy na temat broni palnej, dlatego też wiedziała o niej więcej niż większość dorosłych. Kilkukrotnie zabrał ją na strzelnicę, gdzie Leigh odkryła, że ma, psiakość, dobrego cela. Lecz na widok takiej ilości broni w jednym miejscu ona i tak oddychała szybciej i płyciej. Podniosła więc wzrok i po spojrzeniu w lusterko wsteczne zobaczyła, że skubie paznokieć kciuka. Zacisnęła dłonie w pięści i położyła je sobie na udach.

Duży czarny pojazd przez pięć minut pokonywał odległości od bramy do dworu. Poruszał się ze stałą prędkością czterdziestu ośmiu kilometrów na godzinę. Spojrzała na prędkościomierz. Policzyła to w głowie. Czterdzieści osiem kilometrów na godzinę przez sześć minut oznaczało osiemset metrów na minutę. Pięć minut oznaczało cztery kilometry. Podjazd, jeśli ludzie pokroju Simmons-Pierce’ów również tak go nazywali, był więc długi na ponad cztery kilometry.

I teraz, stojąc przed swoją nową rodziną, Leigh czekała na ich osąd. Widziała zwątpienie i niepewność w ich oczach, kiedy się jej przyglądali. Patrzyli na niesforną, potarganą czarną grzywkę przesłaniającą jej oczy oraz resztę włosów sterczących nad odsłoniętymi uszami, pocieniowanych i kończących się na karku. Nie pomagało też to, że nie miała makijażu ani nie pomalowała paznokci. Tak właściwie to nie mogłaby ich pomalować, ponieważ praktycznie ich nie miała. Obgryzła je do krwi.

Stojąc w podartych dżinsach oraz luźnej bluzie tie dye z kapturem, wyobrażała sobie, jak jej kuzyn Tristin Simmons, jego żona Peg oraz ich córka Myra zastanawiają się w myślach: „Czy będzie gryzła meble albo sikała na dywany?”.

Leigh nie potrafiła spojrzeć im w oczy. Rumieniąc się ze wstydu, skupiła się na niebieskich bazgrołach, które narysowała długopisem na swoich wysokich czerwonych płóciennych trampkach.

– Nie wiem, jak pani dziękować, pani Simmons, za to, że mnie pani przyjęła – wymamrotała, licząc na to, że w ten sposób przestaną oceniać ją w ciszy.

– Proszę – powiedziała łagodnym głosem pani domu – mów mi ciocia Peggy. Albo po prostu Peg, jeśli wolisz.

Leigh przeniosła wzrok na znajdujący się przed nią zamek. Ponieważ, w jej oczach, właśnie tym był ten dom. Był ogromny. Stary. Zbudowany z wielkich szarych głazów z maleńkimi kryształkami lśniącymi niczym odłamki szkła w rynsztoku. Przez dwa wieki, a może i dłużej, zielony bluszcz szturmował te mury, ale wciąż nie zdołał okryć nawet połowy fasady budynku.

Tristin stanął obok niej, by spojrzeć na dwór z tej samej perspektywy.

– Imponujący, nieprawdaż? Gniazdo rodowe rodziny Simmons-Pierce.

Zamaszystym gestem z dumą wskazał włości.

– Przez większość historii Ameryki ten dom znajdował się w samym centrum wydarzeń. Prezydenci podpisywali tu porozumienia. Generałowie obmyślali plany bitew. Szpiedzy spiskowali. Filantropi tańczyli. Ten dom nie jest pomnikiem historii. On jest historią.

– Tato, to nie jest dobry moment na to wszystko. Leigh z pewnością jest zdecydowanie bardziej zainteresowana swoją przyszłością niż przeszłością naszego domu.

Leigh odwróciła się do Myry Simmons i posłała jej uśmiech. Kuzynka Myra.

Wszyscy byli jej kuzynami. Myra. Peg. Tristin. Bardzo dalekimi kuzynami. W przejawie cynizmu – którego Leigh była pełna – przypuszczała, że Peg i Tristin przyjęli tytuły ciotki i wujka po to, żeby dać jej coś do zrozumienia. To oni tu rządzili. To oni dyktowali warunki.

Leigh nie przestała się uśmiechać. Nie obchodziło jej to. Ani oni. Ani w ogóle nic.

By móc tu przyjechać, musiała przekonać psychiatrów o tym, że nie stanowiła bezpośredniego zagrożenia dla siebie. Co było prawdą; kruchą prawdą, którą mógłby przygnieść ciężar jednej rzęsy. Dzisiaj. Jutro. Jakoś w przyszłym tygodniu. Kiedyś w końcu miała znów spróbować się zabić.

A na razie? Po prostu rób dobrą minę do złej gry, powiedziała sobie Leigh.

Posłała ten sztuczny uśmiech Myrze.

Dziewiętnastoletnia Myra była od niej o trzy lata starsza. Ubrana była w spodnie z dżinsu, których wysoka cena odbierała im miano dżinsów, oraz sweter, którego podniszczony wygląd z pewnością sporo kosztował. Włosy i paznokcie były zadbane i wymodelowane tak, żeby nie wyróżniała się z tłumu. Leigh oceniła, że co najmniej tysiąc dolarów szło na sprawienie, by Myra Simmons wyglądała nadzwyczaj zwyczajnie.

– Widzisz to okno? – zapytała Myra, wskazując wieżę, którą Leigh i Tristin właśnie podziwiali. – Trzecie od dołu? To jedyny pokój na tym piętrze. I należy do ciebie.

Nachyliła się do kuzynki, jakby chciała podzielić się z nią sekretem, ale kiedy się odezwała, mówiła na tyle głośno, by wszyscy ją usłyszeli.

– Jak dla mnie najlepszy pokój w całym domu.

– Czemu? – zapytała niezbyt entuzjastycznie Leigh.

– Bo tam straszy!

Serce dziewczyny zabiło szybciej i nagle poczuła lekkie zainteresowanie.

– Straszy? Fajnie!

Myra się zaśmiała.

– Myra – skarciła ją Peg – przestań wypełniać jej głowę takimi głupotami. Przepraszam, Leigh – ciągnęła. – Ta dziewczyna spędza za dużo czasu przed telewizorem.

– I za mało z nosem w podręcznikach – dodał Tristin. – Będziesz musiała to zmienić, kiedy jesienią pójdziesz do college’u.

Peg mruknęła.

– Myra, może zaprowadziłabyś Leigh do jej pokoju, zanim znów zaczniemy tę rozmowę? Kolacja będzie gotowa za dwadzieścia minut.

– Jasne – odpowiedziała Myra.

Spoglądając znad ramienia swojej matki, Myra uniosła brwi i figlarnie wydęła wargi.

– Kocham cię, tatku.

Tristin uśmiechnął się, westchnął i z rezygnacją pokręcił głową.

– Ja ciebie też.

Myra podniosła walizkę Leigh i ruszyła w kierunku wejścia. Odgrywając swoją rolę wiernego psiaka, Leigh złapała w obie ręce swój worek marynarski i grzecznie poszła za nią.

W środku dwór wyłożony był boazerią z ciemnego drewna. Leigh wybałuszyła oczy na widok masy portretów na ścianach. A wolną przestrzeń między nimi wypełniały pejzaże.

Odchyliła się w bok, zajrzała do pokoju obok. Tak jak w przedsionku, tutaj także było mnóstwo dzieł sztuki.

Leigh wciągnęła głośno powietrze i upuściła worek na podłogę. Przepełnione nieracjonalną nadzieją serce załomotało jej, kiedy wbiegła do pokoju. Zignorowała pozostałe obrazy i zatrzymała się naprzeciwko tego wiszącego na ścianie najbliżej okna, przedstawiającego kobietę.

Złota rama z rzeźbionymi liśćmi lśniła w promieniach słońca, tworząc wokół portretu efekt aureoli. Kobieta ubrana była w niebieską suknię z pełną, rozkloszowaną spódnicą z epoki, która dawno temu przeminęła. Miała lokowane kasztanowe włosy i jej twarz promieniała uśmiechem.

Myra stanęła obok niej.

– Leigh? Co się stało?

– Ta kobieta – powiedziała Leigh, wskazując obraz. – Kim ona jest?

– To jest Rebecca Florence Pierce. Zmarła na początku dziewiętnastego wieku. A co?

Leigh wsunęła dłoń do ukrytej kieszeni bluzy i zaczęła w niej grzebać. Po chwili wyjęła zdjęcie i wręczyła je Myrze.

– To jest… była… moja matka.

Kuzynka przez chwilę przyglądała się zdjęciu i porównywała je z obrazem.

– Dzięki – powiedziała Myra, oddając je. – Nie chciałam o to pytać. Przynajmniej nie od razu. O to, w jaki sposób jesteś z nami spokrewniona. Odpowiedź ma związek z twoimi rodzicami, więc czułam, że nie powinnam jej z ciebie wyciągać. Chcę, żebyś mówiła mi tyle, ile jesteś gotowa mi powiedzieć.

Leigh przyjrzała się Myrze; starała się dostrzec człowieka pod tymi wszystkimi drogimi rzeczami.

Myra szanowała jej prywatność, chociaż znała Leigh równie dobrze jak pierwszego lepszego żebraka z ulicy. Co musiało oznaczać, uznała, że jej kuzynka szanowała każdego, niezależnie od tego, kim był.

Leigh nie była pewna, jak długo zostanie na dworze Simmons-Pierce – nie wiedziała, ile czasu będzie jeszcze żyła. Nie szukała przyjaciół, ale też nie chciała robić sobie wrogów.

– Nie ma sprawy – odpowiedziała Leigh. – Przynajmniej miałaś na tyle taktu, żeby nie pytać. Większość ludzi tak nie ma. Myślą, że ponieważ są zaciekawieni, ja jestem im winna wyjaśnienia.

Leigh zarumieniła się i spojrzała na swoje buty. Odruchowo pociągnęła za rękawy swojej bluzy, zasłaniając blizny na nadgarstkach, i zwinęła materiał w pięści, tak mocno, że jej knykcie zbielały.

– Co do wszystkiego.

Myra zamrugała i łzy popłynęły jej z kącików oczu.

Leigh zacisnęła szczękę. Nie znosiła, kiedy ludzie jej współczuli. I wręcz nienawidziła, gdy próbowali ją pocieszać. Ponieważ robili to wyłącznie dla siebie – jej ból wprawiał ich w zakłopotanie i tak naprawdę próbowali poprawić humor samym sobie.

Jednak Myra była inna. Ona nie robiła żadnej z tych rzeczy. Ona pozwalała jej być, podzielała jej smutek, najlepiej, jak potrafiła, i nie udawała przy tym, że nie istnieje, jakby był jakąś brzydką plamą na dywanie, ani, co byłoby jeszcze gorsze, nie próbowała go naprawić. Nie próbowała naprawić jej. Cierpienie było częścią niej i kuzynka nie starała się tego zmienić.

– Chodź – powiedziała Myra, najwyraźniej wyczuwając ponure myśli Leigh. – Chyba wiem, co może ci się spodobać.

– Wątpię w to – wymamrotała Leigh pod nosem, wychodząc za nią z pokoju.

Znalazły się znów w przedsionku i przeszły przez niego do biblioteki usytuowanej naprzeciwko salonu, w którym wisiał portret Rebekki Pierce.

W bibliotece kolekcja dzieł była znacznie mniej pokaźna niż w salonie. Tutaj ściany zapełnione były masywnymi regałami. A wszystkie obrazy zawieszone na boazerii znajdowały się w jednym miejscu – wokół ogromnego portretu nad gzymsem kominka.

Przedstawiał on srogiego starca z brodą bez wąsów. Siedział na krześle, a za nim, po lewej stronie, niemal poza obrazem, stał sługa, Azjata. Twarz siedzącego mężczyzny pozbawiona była jakiegokolwiek ciepła, a przeszywające spojrzenie jego oczu, którymi patrzył wilkiem spod szarych krzaczastych brwi, sprawiało, że Leigh miała wrażenie, jakby obserwował każdy jej ruch.

– Tych dwoje – powiedziała Myra, wskazując na znacznie mniejszy i radośniejszy obraz – to bliźniaki, Christian i Corinne Pierce. Dzieci Rebekki.

Leigh zamrugała, żeby uwolnić się od tych dziwnych wrażeń, jakie wywołało w niej spojrzenie namalowanego starca. W pełnym oszołomienia zadziwieniu przyjrzała się parze wskazanej jej przez Myrę. Corinne nawet bardziej przypominała jej matkę niż Rebecca. Ramiona Leigh się spięły, kiedy ciarki przeszły jej po plecach. To podobieństwo między jej matką i nią samą a tymi dawno zmarłymi ludźmi było dla niej niepokojące oraz upiorne, i oswojenie się z tym wymagało trochę czasu.

– Więc – powiedziała Myra, wskazując mężczyznę na obrazie – nasz kuzyn Christian miał odziedziczyć rodzinny biznes. Jednak wcześniej postanowił spędzić przynajmniej rok w każdym porcie, w którym nasza firma miała biura. A Corinne uznała, że pojedzie z Christianem na rok do brytyjskich Indii Zachodnich. W tamtych czasach młoda kobieta miała nawet mniej zajęć od młodego mężczyzny.

Myra zaśmiała się ze swojego żartu. Leigh zmusiła się do uśmiechu.

– I tam poznała Monroe. – Myra umilkła, czekając, aż Leigh zada obowiązkowe pytanie.

Więc ta posłusznie odegrała swoją rolę.

– Kim jest Monroe?

– Uprawiał trzcinę cukrową! Nie był nawet na tyle bogaty, by móc nazwać się właścicielem plantacji. Był zwykłym rolnikiem.

– Założę się, że jej rodzice bez problemu to zaakceptowali – stwierdziła Leigh.

– Nie – odpowiedziała stanowczo Myra. – Co więcej, Monroe był tubylcem. Był czarnoskóry. Teraz nie jest to nic takiego. Ale w dziewiętnastym wieku? Skandal! Więc pewnie potrafisz sobie wyobrazić, co się wydarzyło, kiedy Corinne poinformowała rodzinę o ich zaręczynach. Usłyszała: „jeśli nie zerwiesz zaręczyn, to cię wydziedziczymy”.

– I co zrobiła? – zapytała Leigh, czując niecodzienne ukłucie zaciekawienia. Bo przecież słuchała historii swoich przodków.

– Powiedziała całemu rodowi Simmons-Pierce’ów, żeby poszli do diabła ze swoimi pieniędzmi, i poślubiła Monroe’a.

Leigh spojrzała na portret i uśmiechnęła się szczerze.

– Brawo, laska!

– Dokładnie tak! – W głosie Myry pobrzmiewała duma. Rozpromieniła się i również spojrzała na obraz przedstawiający Corinne. – Też ją lubię.

– A później co się stało? – zapytała Leigh.

Kuzynka odwróciła się do niej, marszcząc brwi.

– Co masz na myśli?

– Z Corrine? Jak wyglądało jej życie? Miała dzieci?

– Musiała jakieś mieć – odpowiedziała Myra. – Bo ty tu jesteś.

Leigh wbiła w nią wzrok, w milczeniu żądając lepszej odpowiedzi. Myra wyjaśniła:

– W tych czasach trudno sobie wyobrazić, że jakikolwiek rodzic odwróciłby się od własnego dziecka. Lecz wtedy „wydziedziczony” oznaczało wydziedziczony. Po wieściach o ślubie Corinne rodzina już nic więcej o niej nie usłyszała.

Myra umilkła i znów przeniosła wzrok na obraz, po czym powiedziała takim tonem, jakby znajdowała się daleko stąd:

– To dość dziwne. Dorastałam w tym domu, oczywiście, że ciekawiło mnie, co stało się z rodziną Corinne. Gdzie mogliby być jej potomkowie. – Odwróciła się do Leigh, by posłać jej uśmiech. – Myślałam o tobie, nie wiedząc, kim jesteś. A teraz jesteś tutaj.

Leigh wzruszyła ramionami i skrzywiła się.

– Jestem. Mam nadzieję, że cię za bardzo nie rozczarowałam.

Myra uniosła brwi i wydęła wargi, patrząc na nią tak samo, jak na swojego ojca, kiedy stali przed domem.

– Nie, nie za bardzo. Przynajmniej jeszcze nie.

Nagle Myra parsknęła beztroskim śmiechem. Zdając sobie sprawę z tego, że zazdrości swojej kuzynce tej pogody ducha, Leigh oblała się rumieńcem.

Taki bieg myśli był niebezpieczny. Wskazała duży portret i zapytała:

– A kto to?

Myra rozłożyła szeroko ramiona, jakby chciała przytulić ten ogromny obraz przedstawiający zagniewanego starca, wiszący nad kominkiem.

– Bodie Pierce!

Leigh prychnęła.

– Bodie?

– Cóż, to ja go tak nazywam. Tak naprawdę na imię miał Ichabold. – Myra pokręciła głową z rozgoryczeniem i współczuciem. Po czym, kierując swoje słowa do obrazu, zapytała: – Co twoi rodzice sobie myśleli?

Obie się zaśmiały. I Leigh to przestraszyło. Zapomniała już, jak brzmiała jej radość.

– A co sprawia, że Bodie jest taki wyjątkowy? – zapytała, żeby to uciąć.

Myra spojrzała na nią z błyskiem zachwytu w oczach.

– To on jest duchem, który nawiedza dwór Simmons-Pierce.

– Widziałaś go kiedyś?

– Nie. Ani ja, ani nikt inny z mojej rodziny. Mama i tata myślą, że to zwykłe bzdury. Ale od lat krążą pewne historie. Jak głosi legenda, duch Dużego Bodiego nadchodzi tylko wtedy, gdy rodzina jest w poważnych tarapatach. Mały Bodie to inna sprawa, chociaż jego też nigdy nie widziałam.

Leigh przechyliła głowę niczym zaintrygowany szczeniak.

– Mały Bodie?

– Myra – zawołała Peg z innej części domu – zaprowadzisz wreszcie Leigh do jej pokoju? Zaraz będzie kolacja.

Myra przewróciła oczami.

– Wyjaśnię ci na górze – wyszeptała.

Leigh poszła za Myrą po dużych schodach. Kiedy dotarły na drugie piętro, Myra powiedziała:

– Tutaj jest pokój mamy i taty.

Machnęła ręką w kierunku korytarza znajdującego się po drugiej stronie schodów, więc Leigh nie miała tak naprawdę pojęcia, które drzwi jej kuzynka wskazuje.

Myra odwróciła się i przeszła na koniec korytarza. Leigh nie miała wyboru – musiała za nią pójść. Oglądając kolejne części domu, coraz bardziej miała wrażenie, jakby została przeniesiona do jakiejś brytyjskiej telenoweli. Zupełnie nie spodziewała się zobaczyć czegoś takiego w odległym zakątku stanu Maryland. Każdy jej instynkt podpowiadał jej, że tu nie pasowała, ale też nie miała dokąd się udać.

Sylwetka Myry się rozmazała, kiedy Leigh napłynęły do oczu łzy. Wykorzystując szorstki róg torby marynarskiej, którą przytulała do piersi, osuszyła je, zanim kuzynka zdążyłaby to zauważyć.

– A tutaj jest mój pokój – zaświergotała Myra, wskazując jedne z wielu starych i nudnych drzwi.

Bezpośrednio naprzeciwko pokoju Myry znajdowało się niewielkie kopulaste półpiętro. A w samym środku tej swoistej niewielkiej jaskini stały strome i wąskie schody. Myra podeszła do nich i zaczęła się po nich wspinać.

Po dotarciu na górę Leigh zatrzymała się dwa stopnie niżej od Myry, która zajmowała całą niewielką platformę, tak małą, że ledwo mieściła się na niej jedna osoba. Przed Myrą znajdowały się osobliwe drewniane drzwi, mniejsze od zwykłych i okrągłe.

Z nutą psotliwości w głosie Myra zapytała:

– Niezła wspinaczka, co nie?

– Tak, kiedy trzeba nieść torbę. Nie wiem, co sądzę o wchodzeniu po tych wszystkich schodach za każdym razem, szczególnie gdy będę musiała wnieść tu coś ciężkiego.

Usta Myry wykrzywiły się powoli w figlarnym uśmiechu.

– Och, mamy windę, która dociera na pierwsze piętro, ale pomyślałam, że może będziesz chciała trochę się rozruszać po całym dniu spędzonym w aucie.

Leigh rozdziawiła usta.

– Zrobiłaś mi psikusa? Serio?

– Tylko takiego małego. – Myra posłała jej szeroki uśmiech. – Mam nadzieję, że nie jesteś zła.

– Nie, nie jestem. Ale wyrównam rachunki.

Z jeszcze szerszym uśmiechem na twarzy Myra otworzyła małe okrągłe drzwi i przez nie przeszła. Leigh przykucnęła i weszła za nią. Od razu pokochała rozkład tego pokoju.

Był znacznie większy, niż to sobie wcześniej wyobrażała. Pierwszym, co rzuciło się jej w oczy, był jego okrągły kształt, tak podobny do kształtu drzwi. A zaraz potem zauważyła, że część dzienna, sypialna i ta z garderobą znajdowały się na różnych poziomach.

Dwuosobowe łóżko stało bezpośrednio naprzeciwko drzwi, na najszerszym parapecie, jaki Leigh kiedykolwiek widziała. Tak właściwie to część sypialna została zaaranżowana jak gdyby na antresoli, ale przestrzeń pod nią w całości wypełniała wypukła ściana z grubo ciosanej skały, tej samej, z której zbudowany był cały dwór.

Leigh rzuciła torbę na środku pokoju i weszła prędko po drewnianych schodach. Stopnie były tak strome, że miała niemal wrażenie, jakby wspinała się po drabinie. Biegły tuż przy ścianie, wpasowując się w jej krzywiznę, a gdy stawiała na nich kroki, brzmiały, jak gdyby w środku były puste.

Po dotarciu na szczyt Leigh znalazła się na niezbyt szerokim balkonie, na którym mieściły się łóżko i stolik nocny oraz było jeszcze trochę wolnej przestrzeni na swobodne poruszanie się po nim bez obaw o to, że się spadnie. Mimo to przy krawędzi parapetu postawiono drewnianą poręcz. Na drugim końcu łóżka znajdował się piękny wykusz biegnący od podłogi do sufitu. Ciężkie zasłony były odsunięte, a wieczorny blask przesłaniały tylko cienkie firanki muślinowe. Za oknami roztaczał się widok na zalesione tereny wiejskie.

Po zejściu schodami na główne piętro Leigh weszła do znajdującej się w zagłębieniu części dziennej. Ta strefa nie była oddzielona od reszty pomieszczenia poręczą. Leigh mogła więc zeskoczyć do znajdującego się niecały metr niżej wgłębienia albo zejść po kilku schodkach. Wybrała bardziej dostojny sposób, jednak miała pełną świadomość, że zawsze, kiedy będzie sama w tym pokoju, będzie tam po prostu zeskakiwała.

Promienie słońca wpadały przez prostokątne okno umiejscowione wysoko w ścianie na drugim końcu części dziennej. Leigh podskoczyła, złapała za parapet i się podciągnęła. Za oknem ujrzała podjazd znikający między drzewami. Teraz już wiedziała mniej więcej, w której części domu znajdował się ten pokój. Właśnie to okno wskazała Myra, kiedy wszyscy stali na zewnątrz.

– Łał! – powiedziała Myra. Ona nadal stała w części z garderobą. – Podciągnęłaś się, jakby to nie było nic takiego.

Ignorując ją, Leigh opuściła się na podłogę.

Po jej prawej stronie znajdowały się trzy kamienne stopnie prowadzące do innego pomieszczenia. Leigh weszła po nich i znalazła się w łazience. Ona też była okrągła, z tym że tutaj znajdowała się wewnętrzna zakrzywiona ściana, która tworzyła okrąg w okręgu i spełniała funkcję prysznica.

– Przytulny, ale nie ciasny – odparła Myra po zejściu za nią do części dziennej.

Leigh wybiegła z łazienki i zeskoczyła z kamiennych schodów, lecz wylądowała miękko na palcach, dzięki czemu nie narobiła hałasu. W jej ciele rozlało się ciepło, jakiego nie czuła już od ponad miesiąca. Kiedy dowiedziała się, że jej rodzice zostali zamordowani, ogarnął ją ogromny chłód, zupełnie jakby nadciągnął wiatr od Morza Arktycznego. Po tygodniu tkwienia w pułapce lodowatej samotności podcięła sobie żyły. To było niczym odwilż w depresji towarzyszącej jej od tamtej okropnej nocy.

– Według mnie jest cudowny – powiedziała. – Naprawdę jest mój czy to kolejny żart?

– Twój i tylko twój – zapewniła ją słodkim głosem Myra.

Znad jej ramienia Leigh dostrzegła samotny portret wiszący na ścianie naprzeciwko. Nie zauważyła go wcześniej, ponieważ znajdowała się wtedy tyłem do niego. Podeszła, by mu się przyjrzeć.

Obraz przedstawiał młodego chłopca, który wyglądał na kilka lat młodszego od niej. Miał blond włosy z grzywką wiszącą tuż nad jego dużymi pięknymi niebieskimi oczami. Większa część jego płowej czupryny sięgała mu do ramion, co, Leigh wiedziała to z całą pewnością, nawet w tamtych czasach było uznawane za niemodne. Nie wyglądał na zaniedbanego, jego ubrania były czyste, a cera w kolorze kości słoniowej niezabrudzona, ale nie robił też świeżego i schludnego wrażenia.

Miał ładne i łagodne rysy twarzy. Wręcz delikatne. Jego policzki i nos były lekko obsypane piegami. Namalowano go z rozchylonymi wargami, dzięki czemu Leigh widziała niechybną oznakę młodzieńczości: dwa zęby stałe z dwoma zębami mlecznymi, po jednym z każdej strony. Wyglądało to tak, jakby próbował uśmiechnąć się dla artysty malującego portret, ale nie do końca mu się to udało. Jego usta miały kolor bladego różu, a ich kąciki były uniesione w sposób, który nie kojarzył się z niewinnością, lecz też nie sugerował nikczemności.

Kwintesencja chłopięcości, uznała Leigh.

Im dłużej wpatrywała się w ten obraz, tym bardziej miała wrażenie, że ten chłopiec był kimś zupełnie innym, niż się zdawało na pierwszy rzut oka. Indywidualnie jego cechy były uderzająco urocze. Jednak w połączeniu sprawiały, że wyglądał na smutnego. Jego melancholia wymieszała się z melancholią Leigh i w najgłębszych zakamarkach siebie wyczuła ona pokrewną duszę – kogoś, kto również zaznał boleści.

– To – powiedziała Myra, wyrywając swoją kuzynkę z transu – jest Mały Bodie.

– Drugi duch tego domu?

– Ależ skąd – zaoponowała ze śmiechem Myra. – Duży Bodie i Mały Bodie to ten sam duch.

Leigh zamrugała, wpatrując się w nią, i próbowała to rozpracować.

– Mały Bodie to tak naprawdę Duży Bodie? Po prostu w młodszej wersji?

– Dokładnie tak – odpowiedziała Myra.

– Więc skąd wiesz, że to ten sam duch?

Myra się zaśmiała. Głosem ociekającym udawaną pogardą powiedziała:

– Nasi wspólni przodkowie, moja droga kuzynko, zatrudnili upiorną wiedźmę, Madam Jakąś-Tam, żeby udowodnić sobie, że mieszka z nimi duch. Nikt z rodziny nie był zaskoczony, kiedy okazało się, że to Staruszek Bodie snuje się po dworze. Jednak skołowało ich to, co miała do powiedzenia na temat Małego Bodiego. Według niej w pewnych miejscach, tam gdzie Ichabold Pierce był najszczęśliwszy za życia, jego dusza objawia się w dziecięcej formie. Więc pewnie się domyślasz, co wydarzyło się później. Medium od razu sprzedała tę historię prasie, a ta wycisnęła z niej wszystko, co się dało. Zmanipulowała historię, żeby zostać najsławniejszym medium na świecie. Nikt nigdy wcześniej nie słyszał o czymś takim, a ona robiła wszystko, co w jej mocy, by nie zapomniano o tym, że to ona dokonała tego odkrycia. Jej pamiętnik znajduje się gdzieś w bibliotece na dole. Powinnaś go kiedyś przeczytać.

Leigh nie zamierzała tego robić.

– Więc nikt nigdy nie widział żadnego z tych duchów? – zapytała.

– Wcale nie – zaoponowała Myra. – Powiedziałam, że nie widział ich nikt z nas. W przeszłości kilka osób miało z nimi styczność. Duży Bodie objawiał się całkiem często podczas drugiej wojny światowej oraz zimnej wojny. Pewien generał twierdził, że przez całą noc dyskutował z nim o tym, czego Stany powinny się spodziewać, gdyby zaatakowały Japonię. I według tego generała jego decyzja o tym, by opowiedzieć się przeciwko temu, została podjęta dzięki spostrzeżeniom, które usłyszał od Bodiego.

– Wymyśliłaś to – stwierdziła Leigh oskarżycielskim tonem.

Jednak zanim jej kuzynka zdążyła odpowiedzieć, dobiegł je z dołu głos Peg:

– Myra? Co wy tam robicie? Kolacja stygnie.

– Lepiej zejdźmy na dół – powiedziała Myra. – I nie – posłała Leigh szeroki uśmiech – nie wymyśliłam tego.

* * *

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: