Lek na przeszłość - ebook
Lek na przeszłość - ebook
Siedzący w pubie doktor Max Maitland zaczął z nią flirtować. Gabby wiedziała, że to znany uwodziciel, lecz nie potrafiła się oprzeć jego urokowi. Świadomość, że to tylko przygoda, dodała jej odwagi. Potem w szpitalu, w którym oboje pracują, stara się go unikać. Bezskutecznie. Z konieczności Gabby i Max lepiej się poznają, coraz częściej spotykają poza pracą, lecz boją się zaangażowania. Mierzą się z przeszłością, z której nie chcą się nikomu zwierzyć. Tymczasem ich fascynacja sobą rośnie...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1747-7 |
Rozmiar pliku: | 808 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Mamy dawcę.
Max Maitland położył dłoń na ramieniu brata. Pierwszy krok do pojednania. Najwyższy czas przestać chować urazy. Życie małego Jamiego zależy nie tylko od jego kwalifikacji i odwagi, lecz również i od zgody między nimi.
– Owszem – odparł Mitchell. – Mnie.
– Co takiego? Wykluczone. Zdarzył się wypadek. Nerka jest już w drodze. Musimy tylko wykonać kilka testów na potwierdzenie zgodności tkankowej.
– Chcę podarować synowi nerkę. Muszę!
Max spojrzał Mitchowi w oczy. Były takie same jak jego, takie same jak Jamiego, małego bratanka, o którego istnieniu dopiero niedawno się dowiedział. Serce mu się ścisnęło. Od dawna marzył o zasypaniu przepaści między nimi, o odbudowaniu bliskości, o rodzinie, o ludziach, którzy go kochają i wierzą w niego.
Teraz ma szansę zrobić coś właśnie dla rodziny.
– Jesteś pewny? Zdajesz sobie sprawę z ryzyka, prawda? To poważna operacja.
– Wiem, że jestem dobrym dawcą. Wiem, że wszczepienie dziecku narządu pochodzącego od żyjącego dorosłego jest optymalnym rozwiązaniem. I wiem, że dla swojego dziecka jestem gotowy na wszystko.
Max skinął głową. W rodzinie Maitlandów gen determinacji był równie silny jak gen uporu. Wiedział, że nie ma szans zmienić decyzji Mitcha, niemniej jeszcze raz spróbował:
– Poczekajmy na wyniki testów i wtedy podejmiemy decyzję, dobrze?
– Nie. Dajcie tę nerkę komuś innemu.
– Przynajmniej poczekajmy…
– Nie. Czy ty nie zrobiłbyś tego samego dla własnego dziecka?
– Oczywiście, że bym zrobił – odparł Max bez wahania.ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Cześć, Max. To co zwykle? – Bill, barman w pubie Buda, ruchem głowy wskazał przeszkloną lodówkę.
– To co zwykle.
– Świętujesz?
– Chyba tak.
Max wolał zachować ostrożność. Pierwsza doba jest decydująca, chociaż z przeszczepami nigdy nie wiadomo. Powikłania mogą wystąpić nawet wiele lat po operacji. Jamie dostał sprawnie funkcjonującą nerkę, lecz jeszcze wiele może się wydarzyć.
Nie chciał teraz tego analizować. W pracy chirurga nie ma miejsca na emocje. Zawsze mu się udawało stosować do tej reguły, ale ratowanie życia własnego bratanka to zupełnie inne doświadczenie.
Barman uniósł brwi na znak, że go rozumie, i w milczeniu pchnął w jego stronę butelkę piwa.
Oprócz Maxa w pubie była tylko para lekarzy z chirurgii ogólnej i jakaś samotna kobieta odwrócona tyłem. Ciemne kręcone włosy zakrywały jej ramiona. Ubrana była w czarną bluzkę z długimi rękawami, bardziej odpowiednią na pogrzeb niż do pubu. Max objął wzrokiem jej postać i nagle wyobraził sobie, że gładzi te krągłości. Potarł kark. Po ośmiu godzinach przy stole operacyjnym jego zesztywniałym mięśniom przydałby się masaż.
Wiedział, co należy zrobić. Najpierw musi się napić, a potem… Potem zobaczymy.
– Barman? – Kobieta uniosła dłoń. – Jeszcze jedno mojito.
Bill nachylił się nad barem i szepnął do Maxa:
– Siedzi tu od godziny. Już wypiła trzy.
Max obejrzał się dyskretnie. Dawno żadna twarz nie zrobiła na nim takiego wrażenia. Delikatna, z ustami zapraszającymi do pocałunku pomalowanymi czerwoną szminką. Rysy prawie idealne, zgrabny nos z piegami. Każdy mężczyzna spojrzałby na nią ponownie, a może nawet trzeci raz. W jej głosie brzmiała jednak surowa nuta, świadcząca o tym, że z nią się nie żartuje.
Oczywiście pobudziło to tylko jego ciekawość. Ogniste kobiety zawsze stanowiły dla niego wyzwanie. A Max uwielbiał wyzwania. Nie zostałby odnoszącym sukcesy chirurgiem transplantologiem w Auckland, gdyby nie przekroczył kilku granic.
Zgoda, wielu granic.
Kobieta zorientowała się, że na nią patrzy, lecz Max nie odwrócił wzroku. Oczy. No, no. Duże, migdałowe, z błyskiem… bólu? Złości?
Zignorował ten sygnał ostrzegawczy. Rozmowa to przecież nic wielkiego, prawda? A gdyby sprawy zaszły trochę dalej, cóż… Jasno określi swe zamiary. Żadnych planów, żadnych zobowiązań do grobowej deski.
Teraz on nachylił się nad barem.
– Czeka na kogoś? Ktoś się spóźnia?
Barman pokręcił głową.
– Nie sądzę. Nie sprawdza komórki, nie patrzy na zegarek.
Dobrze. Nikomu nie nadepnę na odcisk, pomyślał Max. Nie łamał zasad męskiej solidarności tak jak inni. Tak łatwo, jak to uczynił Mitchell.
Uniósł rękę z butelką piwa w stronę nieznajomej.
– Ciężki dzień?
– Z każdą minutą coraz cięższy.
Odebrała od barmana koktajl i z powrotem odwróciła się do nich plecami.
– Zrozumiałem. Nie ma pani ochoty na rozmowę, tak?
Kobieta obejrzała się i zmierzyła go gniewnym wzrokiem.
– Nie jestem dziś w nastroju do rozmów.
Znowu pokazała mu plecy, lecz teraz widział również jej profil. Uniesiony podbródek. Zaciśnięte wargi.
Czyżby cień uśmiechu?
Zachęcony, przesunął się na stołek obok niej.
– W porządku, nie musimy rozmawiać. – Intuicja podpowiadała mu, że mogłoby być zabawnie. – Chociaż odnoszę wrażenie, że potrzeba pani kogoś, kto panią rozweseli.
– I pan zgłasza się na ochotnika? Dziękuję, nie skorzystam.
Od dawna tak otwarcie nie dostał kosza.
– Zapomniałem się przedstawić. – Wyciągnął rękę. – Max.
– Max… – Nieznajoma pstryknęła palcami. – Max Maitland. Wydawało mi się, że pana dziś widziałam.
– Naprawdę? Gdzie?
Był pewien, że on jej nie widział. Zapamiętałby ją.
– Przyszłam obejrzeć oddział intensywnego nadzoru pediatrycznego. Kiedy pan robił obchód, czuwałam kilka godzin przy Jamiem. Cudowny dzieciak.
Max poczuł ucisk w piersi. Wziął głęboki oddech. Poszedł na obchód, zostawiając Jamiego podłączonego do aparatury. Dysfunkcja nerek zdarza się w każdym wieku, ale u trzylatka? To niesprawiedliwe. Szybko sprawdził, czy w komórce nie ma żadnych wiadomości. Nie było. Brak wiadomości to dobra wiadomość, pomyślał.
– Jamie jest moim bratankiem.
– Prawda, to samo nazwisko. Te same oczy. Uroczy chłopczyk. Trzeba mieć odwagę samemu go operowa-. – Ich spojrzenia spotkały się. Max miał wrażenie, że ta kobieta rozumie, przez co przeszedł. Większość dziewczyn, z jakimi się spotykał, interesowało tylko jego nazwisko, pozycja i portfel. Żadna nie zajrzała głębiej, nie prześwietliła jego duszy. – Dobrze się pan dziś spisał.
Max przysunął się jeszcze bliżej.
– Bo ja jestem dobry.
Nieznajoma wydęła wargi.
– W skali jeden do dziesięciu dałabym panu… osiem.
Wkraczamy na grząski grunt, pomyślał Max. Nie zapominaj, że pracujemy w jednym szpitalu. Miał dość plotek, udawania, uników i całej reszty. A jednak czuł, jak między nimi zaczyna działać męsko-damska chemia.
– Och, doskonale znam takich facetów jak pan – ciągnęła nieznajoma. – Pracoholik, który nie ma czasu ani dla przyjaciół, ani dla partnerki. – Zerknęła na jego dłonie. – Nie ma pan obrączki. Nikogo, kto czeka w domu… Albo już nie ma. Chce pan załatwić sprawę szybko, gorąco, bez komplikacji i zobowiązań.
Jeszcze żadna kobieta nie flirtowała z nim tak otwarcie. Poczuł falę pożądania.
– Z tobą? – szepnął jej do ucha.
– Nie dzisiaj. Wybacz, ale chciałabym pobyć sama. – Wyciągnęła rękę z pustą szklanką w stronę barmana. – Jeszcze jeden.
Max nie zamierzał pytać, dlaczego chce się upić. Im mniej o niej wiem, tym lepiej, uznał. Ale ciekawość okazała się silniejsza od rozsądku.
Ujął kobietę za przegub i łagodnym ruchem zmusił do postawienia szklanki. Na jej dłoni nie było obrączki.
– Nie powinnaś zwolnić tempa?
Oswobodziła rękę, zmarszczyła brwi.
– Wypiłam cztery kolejki. Mogę chodzić, rozmawiać, liczyć. Nie wtrącaj się. Raz w roku urządzam sobie bal, więc nie psuj mi zabawy.
Chciał zapytać, dlaczego bal. Dlaczego raz w roku? Co się wydarzyło? Dlaczego tutaj? Dlaczego musiał się natknąć akurat na nią, skoro zależy mu na, jak to ujęła, załatwieniu sprawy szybko, gorąco i bez komplikacji?
– Nie zapominaj, że jestem chirurgiem transplantologiem. Wątroba nie lubi alkoholu.
– Przestań, skarbie. – Kąciki jej ust drgnęły. – Raz w roku. Przez pozostałe trzysta sześćdziesiąt pięć dni jestem święta.
– Czyli dobrze się składa, że spotkałem cię właśnie dziś. Twoja wątroba będzie mi wdzięczna po wsze czasy.
– Z pewnością. Ale mój mózg nigdy ci tego nie wybaczy.
Gabby potrząsnęła głową. Starała się ignorować żar, jaki dotyk nieznajomego w niej rozpalał, i nie patrzeć w jego niebieskie hipnotyzujące oczy okolone nieprzyzwoicie długimi rzęsami. Ani na grzywę ciemnych włosów, ani na obcisłe czarne dżinsy, ani na szerokie ramiona pod białą koszulą. Jego opinia go wyprzedzała. Max Maitland, legendarny chirurg, pożeracz serc. Doświadczenie nauczyło ją unikać pewnych siebie i czarujących uwodzicieli.
– Już wiem, do kogo się zwrócić, kiedy będę chciała, aby ktoś popsuł mi zabawę.
– Przybędę z ochotą, choć nie wiem, jak się nazywasz.
– Gabriella Radley. Dla znajomych i przyjaciół Gabby.
– Miło mi cię poznać. – Max uścisnął jej rękę. – Może masz jakieś ciekawe sekrety, którymi chciałabyś się podzielić z supermanem, który przybywa twojej wątrobie z odsieczą?
Za żadne skarby! Przeniosła się do Auckland, aby zacząć życie od nowa. Nareszcie wolna.
– Dla pana, doktorze Maitland, siostra oddziałowa Radley.
Max uśmiechnął się szeroko.
– Och, Gabriello, oczy cię zdradzają. Bardzo ładne imię, ale zostanę przy Gabby.
– Wobec każdego jesteś taki bezpośredni?
– Zważywszy, że to twój pierwszy dzień w nowej pracy, zgaduję, że chcesz wywrzeć dobre wrażenie. – Zaśmiał się. – Postaraj się ułatwiać ludziom poznawanie siebie.
– Zazwyczaj tak robię, ale nie wtedy, kiedy spotykam ludzi takich jak ty. – I nie wtedy, kiedy chcę, aby zostawiono mnie w spokoju, pomyślała. – Nie martw się, potrafię zachować się profesjonalnie. Przekonasz się.
– Już nie mogę się doczekać. Obawiam się jednak, że nas zmrozisz. Na wszelki wypadek wezmę szalik. – Spojrzał na zegarek. Uśmiech na jego twarzy z przyjacielskiego zmienił się w szelmowski. – Posłuchaj, źle mnie oceniasz. Albo ulegasz złudzeniom, albo jesteś wstawiona. Bez względu na odpowiedź lepiej żebyś nie była sama, bo popełnisz jakieś głupstwo. Dlatego zabieram cię do domu.
– Hola, hola! Wykluczone! – Nikt nie będzie jej rozkazywał. – Nie jestem jeszcze gotowa wracać do domu…
Dom? A gdzie, do diabła, jest takie miejsce? Nowe mieszkanie, gdzie wczoraj wrzuciła swoje rzeczy, nie zasługuje na to miano. Ani Wellington, z którym wiążą się gorzko-słodkie wspomnienia i czarna otchłań rozpaczy.
Przyjeżdżając tutaj, postanowiła, że nie będzie o tym wszystkim myśleć, chociaż dziś zrobiła wyjątek. Cały dzień był wyczerpujący – nowa praca, nowi ludzie. I kolejne słodkie dziecko walczące o życie. Akurat w rocznicę, którą uroczyście obchodziła od lat. A teraz jeszcze ten przystojniak. Szczypta pikantności i ryzyka dodana do uderzającego do głowy koktajlu krzywd i złości.
– Dziękuję, ale dam sobie radę. – Sięgnęła po kurtkę, zachwiała się i omal nie spadła ze stołka. – Ojej!
– Jesteś pewna? – Oddech Maxa musnął jej szyję. – Bo jeśli mogę cokolwiek dla ciebie zrobić…
Przed chwilą była pewna, lecz teraz już mniej.
Silne ramiona objęły ją w talii, pomogły stanąć. Gabby podniosła wzrok, napotkała niebieskie oczy i zdała sobie sprawę, że stawianie oporu nie ma sensu. To, czego nie powiedziały usta, czytała teraz w spojrzeniu Maxa. Przyspieszony oddech nie pozostawiał wątpliwości.
Wyszli na ulicę. Wybór miała prosty – albo wrócić do obcego mieszkania i spędzić noc sama ze wspomnieniami, tak jak to robi od dziesięciu lat, albo skorzystać z propozycji. Alkohol uczynił ją śmielszą. Zamiast odepchnąć Maxa, oparła się o niego i spojrzała mu w oczy. Chciała zyskać pewność, że się rozumieją.
– Właściwie jest kilka spraw, w których przydałaby mi się pomoc.
Na jedno mgnienie jakby się zawahał, lecz natychmiast w jego oczach rozbłysło pożądanie. Nachylił się, jego usta znalazły się tuż przy jej wargach.
– Jestem do usług.
W całym ciele poczuła ciepło. Max objął ją w pasie, przyciągnął do siebie i przycisnął usta do jej warg.
Przy nim budziła się w niej zmysłowa kusicielka, a świadomość, że przecież to tylko przygoda, dodawała jej odwagi. Zarzuciła mu ręce na szyję, oddała pocałunek. Biodrami otarła się o jego biodra. Czuła, jak go to podnieca.
– No, Gabby… – Max przerwał pocałunek – jaką dasz mi ocenę?
Aha, kontynuujemy zabawę, pomyślała. Proszę bardzo. Udała, że się zastanawia, wydęła usta.
– Dziewięć.
– Dziewięć?
Przygryzła wargi i szepnęła Maxowi do ucha:
– No dobrze, dziewięć i pół.
– Naprawdę? Za co odjęłaś mi pół punktu?
– Za to, że za szybko skończyłeś.