- W empik go
Lek na śmierć. Seria Więzień labiryntu. Tom 3 - ebook
Lek na śmierć. Seria Więzień labiryntu. Tom 3 - ebook
„Lek na śmierć” to trzeci tom serii amerykańskiego autora Jamesa Dashnera. Książka stała się międzynarodowym bestsellerem i jest uznawana za jedną z najlepszych z tego gatunku, obok takich tytułów jak Igrzyska Śmierci, Gone czy Niezgodna.
Na podstawie powieści został nakręcony film, który odniósł sukces na całym świecie.
Thomas wie, że DRESZCZowi nie można ufać, ale oni twierdzą, że czas kłamstw już się skończył, że zgromadzili w toku Prób wszystkie dane, jakie dało się zebrać, a teraz chcą przywrócić Streferom pamięć, bo potrzebują ich pomocy w ostatecznej misji.
Streferzy muszą dobrowolnie pomóc uzupełnić mapę, która pozwoli stworzyć lek na Pożogę.
DRESZCZ nie wie jednak, że stało się coś, czego żadne Próby i żadne Zmienne nie pozwoliłyby przewidzieć. Thomas przypomniał sobie dużo więcej, niż przypuszczają.
I wie, że nie może wierzyć w ani jedno słowo z tego, co twierdzi DRESZCZ.
Czas kłamstw już się skończył. Ale prawda jest bardziej niebezpieczna, niż Thomas mógłby sobie wyobrazić.
Czy ktokolwiek przetrwa poszukiwania leku na śmierć?
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65568-57-1 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To zapach zaczął powoli doprowadzać Thomasa do szaleństwa.
Nie pozostawanie w izolacji przez ponad trzy tygodnie. Nie białe ściany, sufit i podłoga. Nie brak okien ani też fakt, że nigdy nie wyłączali świateł. Nic z tych rzeczy. Zabrali mu zegarek; trzy razy dziennie serwowali mu dokładnie taki sam posiłek – gruby plaster szynki, purée z ziemniaków, surowe marchewki, kromka chleba, woda – nigdy nic do niego nie mówili, nigdy nie wpuścili nikogo innego do pomieszczenia, gdzie przebywał. Żadnych książek, żadnych filmów, żadnych gier.
Całkowita izolacja. Już od ponad trzech tygodni, choć zaczął wątpić w swe wyliczenia, gdy chodzi o upływ czasu – a te bazowały wyłącznie na instynkcie. Próbował zgadywać, kiedy zapadła noc, i spać tylko tyle, ile wydawało się normalne. Posiłki pomagały w tym, choć miał wrażenie, że nie pojawiają się regularnie. Tak jakby chciano, żeby czuł się zdezorientowany.
Sam. W pokoju o ścianach obitych gąbką, pozbawionym kolorów – jedynymi wyjątkami były mała, niemal schowana toaleta z nierdzewnej stali w rogu oraz stare drewniane biurko, z którego Thomas nie miał żadnego pożytku. Sam w nieznośnej ciszy, z nieograniczoną ilością czasu na myślenie o chorobie, która w nim tkwiła. Pożoga, ten milczący, podstępny wirus, który powoli odbierał wszystko, co nadawało człowiekowi człowieczeństwo.
Nic z tego nie sprawiło, by odszedł od zmysłów.
Ale śmierdział, i z jakiegoś powodu to działało mu na nerwy tak dotkliwie, jakby fetor wrzynał się niczym ostry drut w solidny blok jego zdrowia psychicznego. Nie pozwalali mu na prysznic ani na kąpiel; odkąd tu się zjawił, nie dali mu ubrania na zmianę ani niczego, czym mógłby się umyć. Wystarczyłaby choćby szmatka; mógłby ją zamoczyć w wodzie, którą mu dawali do picia, i przynajmniej przetrzeć twarz. Ale nie miał nic oprócz brudnej odzieży, tej samej, w którą był ubrany, kiedy go zamykali. Nie dysponował nawet posłaniem – sypiał zwinięty w kłębek, z tyłkiem wciśniętym w róg pokoju, obejmując się ramionami, próbując zatrzymać każdą odrobinę ciepła, często dygocząc.
Nie wiedział, czemu smród wydzielany przez jego własne ciało przerażał go najbardziej. Może już samo to było sygnałem, że mu odbiło. Ale z jakiegoś powodu brak higieny wwiercał się w jego umysł, wywołując okropne myśli. Jakby gnił, rozkładał się, jakby jego wnętrzności stawały się równie plugawe, jak plugawa wydawała się jego skóra.
To właśnie go martwiło, nawet jeśli obawy wydawały się irracjonalne. Dostawał mnóstwo jedzenia i akurat tyle wody, żeby ugasić pragnienie; miał mnóstwo czasu na wypoczynek i trenował, na ile mógł to robić w małym pomieszczeniu, często godzinami biegając w miejscu. Logika podpowiadała mu, że brud nie ma nic wspólnego z tym, czy twoje serce jest sprawne albo jak funkcjonują twoje płuca. Mimo to jego umysł zaczynał wierzyć, że nieustająco wydzielany przez jego ciało smród oznacza nadciągającą pędem śmierć, która rychło pochłonie go w całości.
Te mroczne myśli sprawiały z kolei, że zaczynał się zastanawiać, czy może Teresa mimo wszystko mówiła prawdę wtedy, kiedy ostatnio rozmawiali, kiedy powiedziała, że jest już dla Thomasa za późno i że Pożoga rozwinęła się u niego w szybkim tempie, że zaczął wariować i stał się niebezpieczny. Że _już_ postradał zmysły, zanim znalazł się w tym okropnym miejscu. Nawet Brenda ostrzegła go, że będzie źle. Może obie miały rację.
A prócz tego wszystkiego czuł niepokój o przyjaciół. Co się z nimi stało? Gdzie byli? Co robiła z ich umysłami Pożoga? Po wszystkim, przez co zmuszeni byli przejść, czy czekał ich taki właśnie koniec?
Nadpełzła wściekłość. Niczym drżący szczur szukający odrobiny ciepła, okruszka żywności. I z każdym mijającym dniem w chłopaku narastał gniew, tak potężny, że Thomas czasem przyłapywał się na tym, iż dygocze niepohamowanie, zanim udawało mu się ten gniew z powrotem okiełznać i stłumić. Nie chciał, by to uczucie zupełnie go opuściło; chciał je tylko przechowywać w sobie i pozwalać, by narastało. Czekać na odpowiedni czas, odpowiednie miejsce, by je wyzwolić. To DRESZCZ zrobił mu to wszystko. DRESZCZ wziął jego życie oraz życia jego przyjaciół i wykorzystywał ich do takich celów, do jakich uznał za stosowne. Bez względu na konsekwencje.
I zapłacą za to. Thomas przysięgał to sobie tysiąc razy na dzień.
Rozmyślał o tych wszystkich rzeczach, siedząc oparty plecami o ścianę, twarzą do drzwi – i do brzydkiego drewnianego biurka, które stało przed nimi – wedle swojej rachuby, późnym rankiem dwudziestego drugiego dnia pobytu w białym pokoju. Zawsze to robił – po zjedzeniu śniadania, po ćwiczeniach. Mając nadzieję, wbrew wszystkiemu, że drzwi się otworzą – naprawdę _otworzą_ na oścież – całe drzwi, nie tylko wąski otwór u dołu, przez który wsuwano posiłki.
Sam już próbował je otworzyć niezliczoną ilość razy. A szuflady biurka były puste, nie znajdowało się w nich nic prócz zapachu pleśni i cedrowego drewna. Thomas zaglądał do nich co rano, na wypadek, gdyby coś się tam w magiczny sposób pojawiło, gdy spał. Takie rzeczy czasem się zdarzały, gdy miałeś do czynienia z DRESZCZem.
Siedział więc, gapiąc się na te drzwi. Czekając. Białe ściany i cisza. Smród jego własnego ciała. Siedział i rozmyślał o przyjaciołach – o Minho, Newcie, Patelniaku, o tych nielicznych pozostałych Streferach, którzy jeszcze żyli. O Brendzie i Jorge, którzy zniknęli gdzieś po tym, jak grupa została uratowana przez gigantyczny górolot. O Harriet i Sonyi, o reszcie dziewczyn z Grupy B, o Arisie. O Brendzie i o jej ostrzeżeniu po tym, jak po raz pierwszy się ocknął w białym pokoju. Jakim sposobem przemówiła w jego myślach? Czy była po jego stronie, czy też nie?
Ale przede wszystkim rozmyślał o Teresie. Nie potrafił wyrzucić jej z pamięci, choć z każdą upływającą chwilą nienawidził jej troszeczkę bardziej. Ostatnie słowa, jakie do niego powiedziała, brzmiały: _DRESZCZ jest dobry_, i bez względu na to, czy było to słuszne, czy nie, Thomasowi stopniowo zaczęła się wydawać uosobieniem tych wszystkich strasznych rzeczy, które ich spotkały. Za każdym razem, gdy o niej myślał, wrzała w nim wściekłość.
Może cały ten gniew był ostatnim, co jeszcze chroniło go przed popadnięciem w szaleństwo, gdy tak czekał.
Jeść. Spać. Ćwiczyć. Pragnąć zemsty. Spędził tak jeszcze trzy dni. Sam.
Dwudziestego szóstego dnia drzwi się otworzyły.2
Thomas wyobrażał to sobie niezliczoną ilość razy. Co zrobi, co powie. Jak skoczy naprzód, obali tego, kto wszedł, po czym rzuci się do ucieczki, będzie pędzić, ucieknie. Ale te myśli były niemalże bardziej rozrywką niż czymkolwiek innym. Wiedział, że DRESZCZ nie pozwoli, by coś takiego miało miejsce. Nie, będzie musiał zaplanować każdy szczegół, zanim zacznie działać.
Kiedy to się _naprawdę_ stało – kiedy te drzwi odemknęły się z cichym „puff” i zaczęły się otwierać coraz szerzej – Thomasa zaskoczyła jego własna reakcja: nie zrobił nic. Coś powiedziało mu, że między nim a biurkiem pojawiła się niewidzialna bariera – taka sama, jak w dormitoriach po opuszczeniu Labiryntu. Czas na działanie jeszcze nie nadszedł. Jeszcze nie.
Chłopak poczuł zaledwie najlżejszy ślad zaskoczenia, kiedy do pokoju wszedł Szczurowaty – typ, który wtedy poinformował Streferów o ostatniej próbie, w której zmuszeni byli uczestniczyć, wędrując przez Pogorzelisko. Ten sam długi nos, te same łasicze oczka; te tłuste włosy, zaczesane na widoczną wyraźnie łysinę zajmującą pół jego głowy. Ten sam kretyński biały garnitur. Facet wyglądał jednak na bledszego niż wtedy, kiedy Thomas widział go ostatnim razem, w zgięciu łokcia trzymał grubą teczkę wypełnioną tuzinami pogniecionych, niedbale upchniętych papierów, a za sobą ciągnął krzesło o prostym oparciu.
– Dzień dobry, Thomas – powiedział, skinąwszy sztywno głową. Nie czekając na odpowiedź, zamknął drzwi, postawił krzesło za biurkiem i usiadł. Położył teczkę przed sobą, otworzył ją i zaczął przeglądać zawartość. Kiedy znalazł to, czego szukał, przestał i położył dłonie na górnej części teczki. Potem błysnął zębami w parodii uśmiechu, kierując spojrzenie na Thomasa.
Kiedy Thomas wreszcie się odezwał, uświadomił sobie, że nie robił tego od tygodni, i głos, który wydobył się z jego gardła, bardziej przypominał skrzeczenie.
– Będzie dobry tylko pod warunkiem, że mnie wypuścicie.
Mina mężczyzny nie zmieniła się ani o włos.
– Tak, tak, wiem. Nie ma potrzeby się martwić; dzisiaj usłyszysz mnóstwo dobrych wieści. Wierz mi.
Thomas zastanowił się nad tym, czując wstyd, że pozwolił, aby te słowa dały mu nadzieję, choćby tylko na sekundę. Do tej pory powinien już znać prawdę.
– _Dobrych_ wieści? Czy nie wybraliście nas dlatego, że uważaliście nas za inteligentnych?
Szczurowaty milczał przez kilka sekund, zanim przemówił.
– Inteligentnych, tak. Aczkolwiek były też ważniejsze powody. – Zrobił pauzę i zmierzył Thomasa wzrokiem, po czym kontynuował. – Czy sądzisz, że wszystko to sprawia nam _frajdę_? Sądzisz, że z _radością_ patrzymy, jak cierpicie? Wszystko to miało swój cel, i już niedługo zrozumiesz, o co chodziło! – Mówił coraz głośniej, a ostatnie słowo praktycznie wykrzyczał, czerwieniejąc na twarzy.
– Spoko – odparł Thomas, czując się odważniejszy z każdą minutą. – Wylaksuj, staruszku. Wyglądasz, jakbyś był trzy kroki od zawału serca. – Pozwolenie, by wylały się z niego takie słowa, sprawiło mu przyjemność.
Mężczyzna podniósł się z krzesła i pochylił, opierając się o biurko. Żyły na jego szyi nabrzmiały niczym postronki. Powoli usiadł z powrotem, kilka razy głęboko zaczerpnął tchu.
– Myślałby kto, że prawie cztery tygodnie w tym białym pudle powinny nauczyć chłopca pokory. Ale ty sprawiasz wrażenie bardziej aroganckiego niż kiedykolwiek.
– Więc co, zamierzasz mi powiedzieć, że jednak nie zwariowałem? Nie jestem zarażony Pożogą, nigdy nie byłem? – Thomas nie mógł się powstrzymać. Narastała w nim wściekłość, aż poczuł się tak, jakby miał zaraz eksplodować. Zmusił się jednak, by mówić spokojnie. – To właśnie utrzymało mnie przy zdrowych zmysłach; w głębi duszy wiem, że okłamaliście Teresę, że to tylko kolejny z waszych testów. Więc co mnie teraz czeka? Wyślecie mnie na pikolony księżyc? Każecie przepłynąć ocean w samych gatkach? – Uśmiechnął się dla większego efektu.
W czasie tej tyrady Szczurowaty wpatrywał się w Thomasa oczami bez wyrazu.
– Skończyłeś?
– Nie, nie skończyłem. – Od tylu dni czekał na okazję, żeby przemówić, lecz teraz, gdy w końcu nadeszła, w głowie miał pustkę. Zapomniał wszystkie scenariusze, które wcześniej tak pieczołowicie opracowywał w myślach. – Ja... chcę, żebyś mi wszystko powiedział. Teraz.
– Och, Thomas. – Szczurowaty powiedział to cicho, jakby obwieszczał coś smutnego małemu dziecku. – Nie okłamaliśmy cię. Owszem, _jesteś_ zarażony Pożogą.
Thomasa zbiło to całkowicie z tropu; jego wściekłość przeciął zimny dreszcz. Czy Szczurowaty kłamał nawet teraz? Jednakże chłopak wzruszył ramionami, jakby usłyszał coś, co podejrzewał od samego początku.
– No cóż, jeszcze nie zacząłem wariować. – W którymś momencie, po całym czasie, jaki spędził na Pogorzelisku, przebywając w towarzystwie Brendy, otoczony przez Poparzeńców, pogodził się z faktem, że kiedyś zarazi się wirusem. Powtarzał sobie jednak, że póki co nic mu nie jest. Wciąż pozostaje zdrów na umyśle. I chwilowo tylko to się liczyło.
Szczurowaty westchnął.
– Nie rozumiesz. Nie rozumiesz tego, co przyszedłem ci powiedzieć.
– Czemu miałbym wierzyć w choćby jedno słowo, jakie pada z twoich ust? Jak w ogóle możecie tego oczekiwać?
Thomas uświadomił sobie, że zerwał się na nogi, chociaż nie pamiętał, kiedy to zrobił. Pierś falowała mu od gwałtownych oddechów. Musiał się opanować. Spojrzenie Szczurowatego było zimne, oczy miał jak czarne jamy. Bez względu na to, czy ten człowiek go okłamywał, Thomas wiedział, że musi go wysłuchać do końca, jeśli chce się kiedykolwiek wydostać z białego pokoju. Zmusił się, by oddychać wolniej. Czekał.
Po kilku minutach milczenia jego gość znów zaczął mówić.
– Wiem, że cię okłamaliśmy. Wielokrotnie. Robiliśmy różne okropne rzeczy tobie i twoim przyjaciołom. Ale wszystko to było częścią planu, w którym nie tylko zgodziłeś się uczestniczyć, ale też pomogłeś go urzeczywistnić. Zmuszeni byliśmy posunąć się nieco dalej niż początkowo mieliśmy nadzieję, nie ma co do tego wątpliwości. Jednakże wszystko przez cały czas odbywało się zgodnie z duchem tego, co zaplanowali Stwórcy – tego, co _ty_ zaplanowałeś na ich miejscu, po tym, jak zostali... usunięci.
Thomas powoli potrząsnął głową; wiedział, że kiedyś działał wspólnie z tymi ludźmi, ale pomysł, by zmusić kogokolwiek do przejścia przez to, przez co przeszedł on sam, wydawał się niewyobrażalny.
– Nie odpowiedziałeś mi. Jak w ogóle możesz oczekiwać, że uwierzę w cokolwiek, co mówisz? – Oczywiście nie przyznawał się, ile tak naprawdę pamięta. Choć okno na jego przeszłość pokrywała warstwa brudu, uniemożliwiając dostrzeżenie czegoś więcej niż tylko niewyraźne urywki, wiedział, że współpracował z DRESZCZem. Wiedział także, że Teresa również z nimi współpracowała, i że oboje pomagali stworzyć Labirynt. Były też jeszcze inne przebłyski wspomnień.
– Ponieważ, Thomasie, nie ma sensu utrzymywać cię w nieświadomości – odrzekł Szczurowaty. – Już nie.
Thomas nagle poczuł zmęczenie, jakby wypłynęła z niego cała siła, pozostawiając go z niczym. Z głośnym westchnieniem osunął się na podłogę. Potrząsnął głową.
– Nie wiem nawet, co to znaczy. – Jaki był sens w prowadzeniu rozmowy, gdy nie można było ufać słowom?
Szczurowaty mówił dalej, lecz jego ton się zmienił; stał się mniej zdystansowany i kliniczny, a bardziej profesorski.
– Oczywiście dobrze wiesz, że okropna choroba zżera umysły ludzi na całym świecie. Wszystko, co robiliśmy do tej pory, miało jeden i tylko jeden cel: przeanalizować wzory aktywności twojego mózgu i stworzyć z nich schemat. Zamysł jest taki, żeby wykorzystać ten schemat do stworzenia leku na Pożogę. Utracone życia, ból i cierpienie – znałeś stawkę, kiedy to wszystko się zaczęło. Wszyscy ją znaliśmy. Wszystko zostało zrobione po to, żeby zapewnić gatunkowi ludzkiemu możliwość przetrwania. I jesteśmy już bardzo blisko. Bardzo, bardzo blisko.
Do Thomasa przy kilku okazjach powracały wspomnienia. Przemiana, sny, które przyśniły mu się od tamtej pory, ulotne przebłyski od czasu do czasu, niczym błyskawice przelatujące przez jego umysł. A teraz, gdy słuchał, co mówi do niego człowiek w białym garniturze, czuł się tak, jakby stał nad urwiskiem, a wszystkie odpowiedzi miały lada chwila przypłynąć ku niemu z głębin przepaści, by mógł je zobaczyć w całej okazałości. Pragnienie, by pochwycić te odpowiedzi, było niemal zbyt silne, by mógł je powściągnąć.
Jednakże zachowywał czujność. Wiedział, że był częścią tego wszystkiego, pomagał zaprojektować Labirynt, przejął kontrolę po tym, jak Stwórcy z pierwotnego zespołu postradali życie, i zadbał o to, by program kontynuowano z nowymi rekrutami.
– Pamiętam wystarczająco dużo, by wstydzić się tego, co zrobiłem – przyznał. – Ale przeżyć całe to maltretowanie to coś zupełnie innego niż je zaplanować. To po prostu nie jest w porządku.
Szczurowaty podrapał się po nosie, przesunął się na krześle. Coś, co Thomas powiedział, trafiło go w czuły punkt.
– Zobaczymy, co będziesz myślał pod koniec dzisiejszego dnia, Thomas. Zobaczymy. Ale pozwól, że zadam ci pytanie: czy chcesz mi powiedzieć, że życie kilku osób nie jest warte poświęcenia po to, żeby ocalić niezliczoną liczbę innych? – Znów mówił z pasją, pochylając się. – To bardzo stary aksjomat, ale czy wierzysz, że cel może uświęcać środki? Kiedy nie ma się wyboru?
Thomas tylko wpatrywał się w niego. Na to pytanie nie było dobrej odpowiedzi.
Może Szczurowaty się uśmiechnął, ale wyglądało to bardziej jak drwiący grymas.
– Thomas, pamiętaj tylko, że był czas, kiedy uważałeś, że tak. – Zaczął zbierać swoje papiery, jakby zamierzał wyjść, ale się nie poruszył. – Jestem tu po to, żeby ci powiedzieć, że wszystko jest przygotowane i dysponujemy prawie kompletem danych. Znajdujemy się na progu czegoś wielkiego. Gdy już uzyskamy nasz schemat, będziesz mógł do woli użalać się razem z przyjaciółmi nad tym, jacy byliśmy _niesprawiedliwi_.
Thomas miał ochotę przerwać mężczyźnie szorstko. Powstrzymał się jednak.
– W jaki sposób torturowanie nas prowadzi do tego schematu, o którym mówisz? Co może wysłanie grupy niechętnych temu nastolatków w okropne miejsca, patrzenie, jak część z nich umiera – co to wszystko może mieć wspólnego z wynalezieniem leku na jakąś chorobę?
– Ma z tym wspólnego absolutnie _wszystko_. – Szczurowaty westchnął głęboko. – Chłopcze, wkrótce wszystko sobie przypomnisz, i przeczuwam, że będziesz żałował wielu rzeczy. Tymczasem jest coś, co powinieneś wiedzieć – może nawet przywróci ci to rozsądek.
– Co niby takiego? – Thomas naprawdę nie miał pojęcia, co mężczyzna powie.
Jego gość wstał, wygładził zagniecenia na spodniach i poprawił marynarkę. Potem splótł ręce za plecami.
– Wirus Pożogi żyje we wszystkich częściach twojego ciała, lecz nie oddziałuje na ciebie w żaden sposób i nigdy nie będzie oddziaływał. Należysz do nadzwyczaj nielicznej grupy szczęśliwców. Jesteś _odporny_ na Pożogę.
Thomas przełknął, oniemiały.
– Na zewnątrz, na ulicach, takich jak ty nazywają Odporniakami – kontynuował Szczurowaty. – I naprawdę, naprawdę was nienawidzą.3
Thomas nie był w stanie wykrztusić słowa. Mimo wszystkich kłamstw, jakie dotąd słyszał, wiedział, że to, co mu właśnie powiedziano, jest prawdą. Zestawione z jego niedawnymi doświadczeniami, po prostu zbyt dobrze pasowało do całości obrazu. On, a prawdopodobnie także pozostali Streferzy i wszyscy z Grupy B, byli odporni na Pożogę. I właśnie dlatego wybrano ich, by wzięli udział w Próbach. Wszystko, co im zrobiono – każda okrutna sztuczka, każde oszustwo, każdy potwór umieszczony na ich drodze – wszystko to było częścią wymyślnego eksperymentu. I jakimś sposobem eksperyment ten miał doprowadzić DRESZCZ do leku.
Wszystko pasowało. A co więcej – rewelacja ta pobudziła jego pamięć. Brzmiała znajomo.
– Widzę, że mi wierzysz – powiedział w końcu Szczurowaty, przerywając przedłużające się milczenie. – Kiedy odkryliśmy, że istnieją tacy ludzie jak ty, zarażeni wirusem, lecz niewykazujący żadnych objawów, wyszukaliśmy najlepszych i najbystrzejszych spośród was. Tak właśnie narodził się DRESZCZ. Oczywiście niektórzy członkowie grupy wybranej do Prób _nie są_ odporni, i zostali wybrani jako kontrole. Gdy prowadzi się eksperyment, Thomasie, niezbędna jest grupa kontrolna. Jest potrzebna, żeby umieścić wszystkie dane w odpowiednim kontekście.
Ostatnie słowa sprawiły, że serce Thomasa zamarło.
– Kto nie jest... – To pytanie nie chciało się wydostać z jego gardła. Za bardzo bał się usłyszeć odpowiedź.
– Kto nie jest odporny? – zapytał Szczurowaty, unosząc brwi. – Och, oni chyba powinni się tego dowiedzieć przed tobą, nie sądzisz? Ale wszystko po kolei. Cuchniesz jak trup sprzed tygodnia; najpierw zaprowadzimy cię pod prysznic i poszukamy jakichś świeżych ciuchów. – Z tymi słowami podniósł swoją teczkę i odwrócił się do drzwi. Miał już wychodzić, kiedy umysł Thomasa się zogniskował.
– Czekaj! – krzyknął chłopak.
Jego gość odwrócił się, by na niego spojrzeć.
– Tak?
– Tam na Pogorzelisku – dlaczego skłamaliście, że w bezpiecznej przystani będzie czekać lek?
Szczurowaty wzruszył ramionami.
– Wcale nie uważałem, że to kłamstwo. Przechodząc przez Próby, docierając do bezpiecznej przystani, pomogliście nam zebrać więcej danych. I dzięki temu _wynajdziemy_ lek. W końcu. Dla wszystkich.
– A dlaczego mówisz mi to wszystko? Dlaczego teraz? Po co zamknęliście mnie tu na cztery tygodnie? – Thomas wskazał pokój, obity gąbką sufit i ściany, żałosny kibelek w kącie. Skąpe pozostałości jego wspomnień nie wystarczyły, żeby móc dojść, o co chodzi we wszystkich dziwacznych rzeczach, jakie z nim robiono. – Dlaczego okłamaliście Teresę, że zwariowałem i stałem się niebezpieczny, i przetrzymaliście mnie tutaj przez cały ten czas? Jaki może być tego sens?
– Zmienne – odparł Szczurowaty. – Wszystko, co dotąd z tobą robiliśmy, zostało starannie wykalkulowane przez naszych psychów i lekarzy. Miało na celu stymulację odpowiedzi w strefie zagłady, którą uszkadza Pożoga. Badanie wzorów różnych emocji, reakcji i myśli. Sprawdzenie, jak działają w warunkach obecności wirusa, którym jesteś zarażony. Staraliśmy się zrozumieć, dlaczego u ciebie nie powoduje on zgubnych efektów. Wszystko sprowadza się do wzorów w strefie zagłady, Thomas. Do zmapowania twoich odpowiedzi kognitywnych oraz fizjologicznych, żeby stworzyć schemat działania potencjalnego leku. Chodzi o lek.
– Czym _jest_ strefa zagłady? – spytał Thomas, próbując sobie przypomnieć, lecz bez skutku. – Powiedz mi tylko tę jedną rzecz, to pójdę z tobą.
– Ależ, Thomas – odparł mężczyzna. – Jestem zaskoczony, że po użądleniu przez Bóldożercę nie przypomniałeś sobie nawet tego. Strefa zagłady to twój mózg. To tam lokuje się wirus i zaczyna się namnażać. Im bardziej zainfekowana jest strefa zagłady, tym bardziej paranoiczne i gwałtowne staje się zachowanie zarażonego. DRESZCZ wykorzystuje twój mózg oraz mózgi kilku innych osób, aby pomóc nam rozwiązać ten problem. Jak może pamiętasz, nasza organizacja deklaruje swój cel w samej swojej nazwie – Departament Rozwoju Eksperymentów, Strefa Zamknięta: Czas Zagłady. – Szczurowaty wyglądał na zadowolonego z siebie. Niemalże uradowanego. – Teraz chodź, zajmiemy się doprowadzeniem cię do porządku. A tak dla twojej wiadomości, jesteśmy obserwowani. Tylko spróbuj wyciąć jakiś numer, a będą konsekwencje.
Thomas siedział bez ruchu, usiłując poukładać sobie w głowie wszystko, co właśnie usłyszał. Wszystko znowu brzmiało wiarygodnie, miało sens. Pasowało do wspomnień, które wróciły do niego w ostatnich tygodniach. A mimo to jego brak zaufania do Szczurowatego oraz do DRESZCZu nadal mącił to wszystko wątpliwościami.
W końcu chłopak wstał, pozwalając, by jego umysł przetwarzał nowe rewelacje, mając nadzieję, że te same się posortują w zgrabne małe stosiki do późniejszego przeanalizowania. Nie mówiąc już ani słowa, przeszedł przez pokój i wyszedł śladem Szczurowatego przez drzwi, opuszczając swoją celę o białych ścianach.
Budynek, w którym Thomas się znalazł, nie miał żadnych wyróżniających się cech. Długi korytarz, wykafelkowana podłoga, beżowe ściany z oprawionymi obrazami przedstawiającymi przyrodę – fale rozbijające się na plaży, koliber trzepoczący obok czerwonego kwiatu, deszcz i mgła spowijające las. W górze cicho bzyczały świetlówki. Minąwszy kilka zakrętów, Szczurowaty w końcu zatrzymał się przy drzwiach. Otworzył je i polecił gestem, żeby Thomas wszedł do środka. Była to duża łazienka, pod ścianami której znajdowały się zamykane szafki i prysznice. A jedna z szafek, otwarta, ukazywała świeże ubranie oraz parę butów. Był w niej nawet zegarek.
– Masz około trzydziestu minut – oznajmił Szczurowaty. – Kiedy skończysz, po prostu zaczekaj, wrócę po ciebie. Potem ponownie dołączysz do przyjaciół.
Z jakiegoś powodu słowo _przyjaciół_ sprawiło, że w umyśle Thomasa zjawiła się Teresa. Spróbował znowu zawołać do niej w myślach, ale nadal nie było odpowiedzi. Mimo narastającej pogardy, jaką do niej czuł, pustka związana z jej nieobecnością nadal trwała w jego wnętrzu niczym bańka, która nigdy nie pęknie. Teresa stanowiła ogniwo łączące go z przeszłością i, jak wiedział bez żadnych wątpliwości, kiedyś była jego najlepszą przyjaciółką. Była to jedna z nielicznych rzeczy, co do których miał pewność, i z trudem przychodziło mu całkowite odcięcie się od tego.
Szczurowaty kiwnął głową.
– Do zobaczenia za pół godziny – powiedział. Potem otworzył drzwi i zamknął je za sobą, znów zostawiając Thomasa samego.
Thomas nadal nie miał innego planu niż odnalezienie przyjaciół, ale przynajmniej znalazł się o krok bliżej tego celu. A choć nie miał zielonego pojęcia, czego się spodziewać, przynajmniej wydostał się z tamtego pomieszczenia. Nareszcie. Zaś póki co – gorący prysznic. Możliwość wyszorowania się do czysta. Nic nigdy nie brzmiało równie kusząco. Pozwalając, by wszystkie troski chwilowo go opuściły, Thomas ściągnął swoje wstrętne ubranie i zajął się czynnościami niezbędnymi do tego, żeby znowu wyglądać jak człowiek.4
Koszulka i dżinsy. Buty sportowe – identyczne jak te, które nosił w Labiryncie. Świeże, miękkie skarpetki. Po tym, jak wyszorował się od stóp do głów przynajmniej pięć razy, czuł się niczym nowo narodzony. Nie mógł się powstrzymać od myśli, że od tego momentu sprawy przybiorą lepszy obrót. Że teraz przejmie kontrolę nad własnym życiem. Gdyby tylko lustro nie przypomniało mu o posiadanym tatuażu – tym, który mu zafundowano, zanim trafił na Pogorzelisko. Był to permanentny symbol tego, przez co Thomas musiał przejść, i chłopak żałował, że nie może o tym wszystkim po prostu zapomnieć.
Stał przed drzwiami do łazienki, oparty o ścianę, z założonymi rękami, czekając. Zastanawiał się, czy Szczurowaty wróci – a może pozostawił Thomasa, by ten zaczął na własną rękę badać to miejsce, rozpoczął jeszcze jedną Próbę? Zaledwie myśli chłopaka powędrowały w tym kierunku, usłyszał kroki, a potem ujrzał, jak biała postać łasicowatego typa wyłania się zza rogu.
– No, no, ależ elegancko wyglądasz – skomentował Szczurowaty, a kąciki jego ust powędrowały w górę w nieprzyjemnym uśmieszku.
Przez głowę Thomasa przebiegło sto sarkastycznych odpowiedzi, wiedział jednak, że musi się odpowiednio zachowywać. Chwilowo jedyne, co się liczyło, to zebranie tylu informacji ile się da, a potem odszukanie przyjaciół.
– Właściwie to czuję się nieźle. Więc... dzięki. – Przywołał na twarz swobodny uśmiech. – Kiedy będę mógł się zobaczyć z resztą Streferów?
– Już teraz. – Szczurowaty znów zachowywał się rzeczowo. Skinął głową w kierunku, z którego przyszedł, i gestem polecił Thomasowi iść za sobą. – Wszyscy przeszliście przez różnego rodzaju testy stanowiące Fazę Trzecią Prób. Mieliśmy nadzieję, że pod koniec drugiej fazy będziemy już dysponować zmapowanymi wzorami strefy zagłady, ale żeby pójść dalej, musieliśmy improwizować. Tym niemniej, tak jak powiedziałem, jesteśmy już bardzo blisko. Teraz wszyscy będziecie pełnoprawnymi partnerami w badaniu, będziecie nam pomagali się dostrajać i drążyć coraz głębiej, aż w końcu rozwiążemy tę zagadkę.
Thomas zmrużył oczy. Odgadł, że w jego przypadku Fazę Trzecią stanowił biały pokój – ale co z pozostałymi? Choć ta próba była dla niego męką, umiał sobie bez trudu wyobrazić, o ile gorsze rzeczy mógł mu zafundować DRESZCZ. Niemalże miał nadzieję, że nigdy się nie dowie, co wymyślili dla jego przyjaciół.
W końcu Szczurowaty dotarł do drzwi. Otworzył je bez wahania i wszedł.
Wkroczyli do niedużej sali konferencyjnej i Thomasa zalała ulga. Na krzesłach ustawionych w jakieś dwanaście rzędów siedzieli jego przyjaciele, bezpieczni i wyglądający zdrowo. Streferzy oraz dziewczyny z Grupy B. Minho. Patelniak. Newt. Aris. Sonya. Harriet. Wszyscy sprawiali wrażenie szczęśliwych – rozgadani, uśmiechający się, śmiejący – choć być może w jakimś stopniu udawali. Thomas przypuszczał, że im także powiedziano, iż wszystko dobiega końca, wątpił jednak, czy ktokolwiek w to uwierzył. On sam na pewno nie. Jeszcze nie.
Rozejrzał się po sali, wypatrując Jorge i Brendy – bardzo chciał zobaczyć Brendę. Niepokoił się o nią, odkąd zniknęła po tym, jak zgarnął ich górolot, martwił się, że DRESZCZ spełnił swoją groźbę i odesłał ją oraz Jorge z powrotem na Pogorzelisko – ale nigdzie ich nie było. Zanim jednak zdążył zapytać o nich Szczurowatego, przez wrzawę przebił się jeden głos, a Thomas nie zdołał powstrzymać uśmiechu cisnącego mu się na twarz.
– O purwa, chyba śnię. To Thomas! – zawołał Minho. Te słowa wywołały chór pohukiwań, wiwatów i gwizdów. Fala ulgi zmieszała się z niepokojem szarpiącym żołądek Thomasa. Chłopak dalej wodził wzrokiem po twarzach zebranych. Zbyt wzruszony, by przemówić, po prostu szczerzył zęby w uśmiechu do momentu, aż natrafił spojrzeniem na Teresę.
Chwilę wcześniej podniosła się ze swojego krzesła na końcu rzędu i odwróciła tak, żeby stanąć przodem do niego. Czarne włosy, czyste, wyszczotkowane i lśniące, spływały jej na ramiona, obramowując bladą twarz. Jej czerwone wargi rozchyliły się w radosnym uśmiechu, który rozjaśnił jej rysy i sprawił, że niebieskie oczy zabłysły. Thomas omal do niej nie podszedł, ale powstrzymał się, pochmurniejąc, gdy z całą wyrazistością wróciły do niego wspomnienia tego, co mu zrobiła i jak powiedziała, że DRESZCZ jest dobry, nawet po tym wszystkim, co się stało.
_Słyszysz mnie?_ – zawołał w myślach, tylko po to, żeby sprawdzić, czy ich umiejętność powróciła.
Ale ona nie odpowiedziała, i nadal nie czuł jej obecności wewnątrz siebie. Po prostu stali tam, gapiąc się na siebie, mierząc się wzrokiem – jak się zdawało – przez dobrą minutę, choć w rzeczywistości mogło to być zaledwie kilka sekund. A potem przy boku Thomasa znaleźli się Minho i Newt, klepiąc go po plecach, potrząsając jego dłonią, wciągając go na salę.
– No cóż, przynajmniej nie odwaliłeś kity, Tommy – rzekł Newt, mocno ściskając jego dłoń. Jego głos brzmiał bardziej ponuro niż zwykle, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie widzieli się od tygodni, ale przyjaciel był cały i zdrów. A z tego należało się cieszyć.
Na twarzy Minho malował się złośliwy uśmieszek, ale twardy błysk w jego oczach wskazywał, że chłopak ma za sobą straszne przeżycia. Że jeszcze nie całkiem doszedł do siebie, tylko ze wszystkich sił stara się udawać, że tak jest.
– Banda Streferów znowu razem. Dobrze cię widzieć żywego, smrodasie; wyobrażałem sobie, jak giniesz na sto różnych sposobów. Założę się, żeś płakał co noc z tęsknoty za mną.
– Taa – wymamrotał Thomas, uradowany, że widzi ich wszystkich, ale nadal daremnie szukający słów. Wywinął się kolegom i przepchnął się w stronę Teresy. Z całego serca pragnął stanąć z nią twarzą w twarz i jakoś się z nią pogodzić do czasu, aż będzie w stanie zdecydować, co dalej. – Hej.
– Hej – odparła. – Żyjesz?
Thomas kiwnął głową.
– Chyba tak. To było parę ciężkich tygodni. Czy... – Zamilkł. Omal nie spytał, czy była w stanie usłyszeć, jak usiłował ku niej sięgać umysłem, ale nie chciał dawać jej satysfakcji w postaci świadomości, że próbował to zrobić.
– Próbowałam, Tom. Dzień w dzień próbowałam do ciebie przemówić. Odcięli nas od siebie, ale myślę, że cel był tego wart. – Wyciągnęła dłoń i ujęła go za rękę, co wywołało chór kpiących okrzyków ze strony Streferów.
Thomas szybko wyszarpnął dłoń z jej uścisku, czując, że twarz zalewa mu rumieniec. Z jakiegoś powodu jej słowa nagle wywołały w nim gniew, ale pozostali uznali, że po prostu się speszył.
– Uuuu – stwierdził Minho. – Ale słodko, prawie jak wtedy, kiedy ci przypikoliła włócznią w pysk.
– To się nazywa prawdziwa miłość – zawtórował mu Patelniak, po czym zaniósł się swym basowym, donośnym śmiechem. – Wolę nie wiedzieć, co będzie, jak tych dwoje po raz pierwszy _naprawdę_ się pokłóci.
Thomas nie dbał o to, co sobie myśleli, ale był zdecydowany pokazać Teresie, że to wszystko, co mu zrobiła, nie ujdzie jej bezkarnie. Nieważne, jak bardzo ufali sobie przed próbami – nieważne, co ich łączyło – teraz to już nie miało znaczenia. Dopuszczał możliwość pogodzenia się z nią, ale tu i teraz podjął decyzję, że odtąd będzie ufał tylko Minho i Newtowi. Nikomu innemu.
Miał właśnie odpowiedzieć, kiedy Szczurowaty przemaszerował przejściem między rzędami krzeseł, klaszcząc w dłonie.
– Niech wszyscy usiądą. Mamy parę rzeczy do omówienia, zanim _zdejmiemy Zatarcie_.
Powiedział to tak swobodnie, że Thomas niemal nie załapał. Potem znaczenie tych słów dotarło do jego świadomości – zdejmiemy Zatarcie – i zamarł.
Na sali ucichło, a Szczurowaty wszedł na podest z przodu pomieszczenia i podszedł do mównicy. Zacisnął ręce na jej krawędziach i ponownie uśmiechnął się tym samym wymuszonym uśmiechem co wcześniej, po czym przemówił:
– Zgadza się, panie i panowie. Dostaniecie z powrotem wszystkie swoje wspomnienia. Co do jednego.5
Thomas był oszołomiony. Czując zawrót głowy, podszedł, żeby usiąść obok Minho.
Po tym, jak tak długo usiłował sobie przypomnieć swoje życie, swoją rodzinę i dzieciństwo – nawet to, co robił dzień przed tym, zanim się obudził w Labiryncie – wizja odzyskania tego wszystkiego była niemal nie do ogarnięcia umysłem. Ale w miarę, jak docierała do niego, uświadomił sobie, że coś się zmieniło. Przypomnienie sobie wszystkiego już nie stanowiło zachęcającej perspektywy. A jego instynkt potwierdzał to, co Thomas przeczuwał od momentu, gdy Szczurowaty oznajmił, że wszystko skończone – po prostu wydawało się to zbyt łatwe.
Szczurowaty odchrząknął.
– Jak zostaliście poinformowani w rozmowach w cztery oczy, Próby w takiej formie, jaką znacie, dobiegły końca. Gdy wasze wspomnienia zostaną przywrócone, myślę, że mi uwierzycie i będziemy mogli ruszyć dalej. Wszyscy otrzymaliście podstawowe informacje na temat Pożogi i powodów, dla których zorganizowano Próby. Jesteśmy już nadzwyczaj bliscy skompletowania naszej mapy strefy zagłady. Rzeczy, których potrzebujemy – aby udoskonalić to, co już mamy – łatwiej będzie uzyskać przy waszej pełnej współpracy, gdy wasze umysły nie będą w żaden sposób zmodyfikowane. A zatem gratulacje.
– Powinienem tam podejść i złamać ci, purwa, nos – stwierdził Minho. Jego głos był przerażająco spokojny, biorąc pod uwagę groźbę w jego słowach. – Mam potąd tego twojego zachowania, jakby wszystko było cacy – tak jakby więcej niż połowa naszych przyjaciół nie _zginęła_.
– Bardzo chciałbym zobaczyć, jak ten szczurzy nos się łamie! – warknął Newt.
Gniew w jego głosie zaskoczył Thomasa, który odruchowo zaczął się zastanawiać, przez jakie okropności Newt musiał przejść w Fazie Trzeciej.
Szczurowaty przewrócił oczami i westchnął.
– Przede wszystkim każde z was zostało ostrzeżone przed konsekwencjami, jakie zostaną wyciągnięte, gdybyście próbowali mi zrobić krzywdę. A wierzcie mi, wszyscy nadal jesteście obserwowani. Po drugie, przykro mi z powodu tych, których straciliście – lecz końcowy cel będzie tego wart. Martwi mnie jednak to, iż zdaje się, że nic, co mówię, nie jest w stanie uzmysłowić wam, o co toczy się tutaj gra. Mówimy o przetrwaniu ludzkości.
Minho zaczerpnął tchu, jakby chcąc rozpocząć tyradę, lecz zrezygnował, zamknął usta.
Thomas wiedział, że bez względu na to, jak szczerze brzmiał głos Szczurowatego, musiał to być podstęp. Wszystko było podstępem. Mimo to nic dobrego nie mogło teraz wyniknąć z próby walczenia z tym człowiekiem – czy to za pomocą słów, czy pięści. Tym, czego chwilowo najbardziej potrzebowali, była cierpliwość.
– Po prostu wylaksujmy wszyscy – przemówił spokojnie Thomas. – Wysłuchajmy go do końca.
Patelniak odezwał się w momencie, gdy Szczurowaty już miał podjąć przemowę.
– Czemu mielibyśmy ufać, że... Jak to się nazywało? Zatarcie? Że po wszystkim, co zrobiliście nam, naszym przyjaciołom – chcecie usunąć Zatarcie? Nie sądzę. Wolę nic nie wiedzieć na temat mojej przeszłości, dziękuję uprzejmie.
– DRESZCZ jest dobry – odezwała się ni z tego, ni z owego Teresa, jakby mówiąc do siebie.
– Co? – zapytał Patelniak. Wszyscy odwrócili się, żeby na nią popatrzeć.
– DRESZCZ jest dobry – powtórzyła o wiele głośniej, odwracając się na krześle, żeby napotkać spojrzenia pozostałych. – Ze wszystkich rzeczy, które mogłam napisać sobie na ręku, kiedy obudziłam się ze śpiączki, wybrałam te trzy słowa. Wciąż o tym myślę i musi istnieć powód. Uważam, że powinniśmy się po prostu zamknąć i zrobić to, co mówi ten człowiek. Będziemy w stanie zrozumieć to wszystko tylko mając swoje wspomnienia z powrotem.
– Zgadzam się! – krzyknął Aris, dużo głośniej niż wydawało się potrzebne.
Thomas milczał, podczas gdy na sali zawrzało od kłótni. Głównie pomiędzy Streferami, którzy stanęli po stronie Patelniaka, i dziewczynami z Grupy B, które trzymały stronę Teresy. Nie sposób było sobie wyobrazić gorszy moment na takie starcie.
– Cisza! – ryknął Szczurowaty, waląc pięścią w mównicę. Poczekał, aż wszyscy się uciszą, po czym kontynuował. – Słuchajcie, nikt nie będzie miał do was pretensji za nieufność, którą odczuwacie. Zostaliście zmuszeni do funkcjonowania na granicy fizycznej wytrzymałości, patrzyliście, jak giną ludzie, doświadczyliście przerażenia w najczystszej postaci. Ale obiecuję wam, że kiedy już będzie po wszystkim, nikt z was nie obejrzy się do tyłu...
– A jeśli nie chcemy? – zawołał Patelniak. – Co jeśli nie chcemy dostać z powrotem naszych wspomnień?
Thomas odwrócił się, żeby popatrzeć na przyjaciela, pełen ulgi. Sam rozmyślał dokładnie o tym samym.
Szczurowaty westchnął.
– Pytasz dlatego, że naprawdę nie jesteś zainteresowany odzyskaniem pamięci, czy dlatego, że nam nie ufasz?
– Och, nie jestem w stanie sobie _wyobrazić_, czemu nie mielibyśmy wam ufać – odparł Patelniak.
– Czy do tej pory jeszcze do ciebie nie dotarło, że gdybyśmy chcieli was skrzywdzić, po prostu byśmy to zrobili? – Mężczyzna skierował spojrzenie w dół, na mównicę, po czym ponownie podniósł wzrok. – Jeśli nie chcesz się pozbywać Zatarcia, po prostu tego nie rób. Możesz stanąć z boku i obserwować pozostałych.
Wybór czy blef? Thomas nie był w stanie tego poznać z tonu mężczyzny; niemniej jednak był zaskoczony jego odpowiedzią.
Obecni na sali ponownie zamilkli, a zanim ktokolwiek jeszcze zdążył się odezwać, Szczurowaty już zszedł z podestu i skierował się w stronę drzwi w tylnej części pomieszczenia. Gdy do nich dotarł, odwrócił się, by ponownie stanąć twarzą do obecnych.
– Naprawdę chcecie spędzić resztę życia bez jakichkolwiek wspomnień o swoich rodzicach? O rodzinie i przyjaciołach? Naprawdę chcecie stracić szansę na to, żeby móc hołubić przynajmniej tych kilka dobrych wspomnień, które być może posiadaliście, zanim to wszystko się zaczęło? Mnie jest wszystko jedno. Ale być może już nigdy nie dostaniecie drugiej szansy.
Thomas rozważył swoją decyzję. To prawda, że marzył o tym, by przypomnieć sobie rodzinę. Myślał o tym tyle razy. Ale też _znał_ DRESZCZ. I nie zamierzał pozwolić sobie wpaść w jeszcze jedną pułapkę. Będzie walczył na śmierć i życie, zanim pozwoli tym ludziom jeszcze raz się dobrać do swojego mózgu. Zresztą jak mógłby uwierzyć w jakiekolwiek wspomnienie, jakie by mu przywrócili?
Poza tym dręczyło go coś jeszcze – ten przebłysk, który Thomas poczuł, kiedy Szczurowaty po raz pierwszy oświadczył, że DRESZCZ usunie Zatarcie. Oprócz świadomości, że nie może tak po prostu zaakceptować czegokolwiek, co DRESZCZ nazwie jego wspomnieniami, Thomas się bał. Jeśli wszystko to, co uparcie przedstawiali jako prawdę, faktycznie nią było, nie chciał stanąć w obliczu swoich wspomnień, nawet gdyby mógł. Nie rozumiał tej osoby, którą – jak twierdzili – był wcześniej. A co więcej, nie lubił tego dawniejszego siebie.
Obserwował, jak Szczurowaty otwiera drzwi i opuszcza salę. Gdy tylko wyszedł, Thomas nachylił się w stronę Minho i Newta, tak, żeby tylko przyjaciele mogli go usłyszeć.
– Nie ma mowy, żebyśmy to zrobili. Nie ma mowy.
Minho uścisnął ramię Thomasa.
– Amen. Nawet gdybym ufał tym sztamakom, czemu miałbym _chcieć_ odzyskać pamięć? Wystarczy sobie przypomnieć, jak to podziałało na Bena i Alby’ego.
Newt kiwnął głową.
– Wkrótce będziemy musieli wykonać jakiś cholerny ruch. A gdy to zrobimy, zamierzam rozwalić parę łbów, żeby poczuć się lepiej.
Thomas był tego samego zdania, ale wiedział, że będą musieli być ostrożni.
– Ale nie _zbyt_ szybko – zaznaczył. – Nie możemy tego schrzanić; musimy zaczekać na najlepszy moment. – Tyle czasu minęło, odkąd ostatnio je czuł, że zdziwił się, gdy zaczęło go wypełniać wrażenie siły. Ponownie dołączył do przyjaciół i nadszedł koniec Prób – już definitywnie. Cokolwiek ich teraz czekało, skończyli już z robieniem tego, co chciał DRESZCZ.
Wstali i we trzech skierowali się do drzwi. Ale gdy Thomas położył rękę na klamce, żeby je otworzyć, zatrzymał się. To, co słyszał za sobą, sprawiło, że serce w nim zamarło. Reszta grupy wciąż jeszcze rozmawiała, i większość pozostałych postanowiła odzyskać swoje wspomnienia.
* * *
Szczurowaty czekał przed salą konferencyjną. Poprowadził ich pozbawionym okien korytarzem, aż po kilku zakrętach dotarli w końcu do wielkich stalowych drzwi. Były zamknięte na solidną sztabę i wyglądały na hermetyczne. Ich biało odziany przewodnik zbliżył kartę magnetyczną do kwadratowego zagłębienia w stali i po kilku kliknięciach wielka metalowa płyta odsunęła się ze zgrzytliwym odgłosem, który przypomniał Thomasowi Wrota w Strefie.
Dalej były następne drzwi; gdy już cała grupa zgromadziła się w niewielkim westybulu, Szczurowaty zamknął pierwsze drzwi i tą samą kartą otworzył drugie. Po drugiej stronie znajdowała się obszerna sala, niewyróżniająca się niczym szczególnym – te same wykafelkowane posadzki i beżowe ściany co w korytarzu. Mnóstwo szafek z szufladami i stołów laboratoryjnych. A wzdłuż tylnej ściany stało w rzędzie kilka łóżek, zaś nad każdym zwieszała się przerażająca, przedziwna konstrukcja z błyszczącego metalu i plastikowych rurek, mająca kształt maski. Thomas nie potrafił sobie wyobrazić, że miałby pozwolić, aby ktoś nałożył mu to coś na twarz.
Szczurowaty wskazał łóżka.
– Oto, jak zamierzamy usunąć Zatarcie z waszych mózgów – obwieścił. – Nie martwcie się, wiem, że te urządzenia wyglądają niepokojąco, ale procedura nie będzie boleć nawet w przybliżeniu tak bardzo, jak być może myślicie.
– _Nawet w przybliżeniu tak bardzo_? – powtórzył Patelniak.
– Nie podoba mi się to. Czyli tak naprawdę powiadasz, że to _będzie boleć_.
– Oczywiście odczujecie pewien dyskomfort; to jednak _jest_ operacja – odrzekł Szczurowaty, podchodząc do wielkiej maszyny stojącej na lewo od łóżek. Zamontowane były na niej tuziny migających światełek, przycisków i ekranów. – Usuniemy małe urządzenie z tej części waszych mózgów, która odpowiada za pamięć długotrwałą. Ale mogę was zapewnić, że nie jest to wcale takie straszne. – Zaczął naciskać przyciski i pomieszczenie wypełnił bzyczący szum.
– Sekundę – powiedziała Teresa. – Czy to pozbawi nas też tego czegoś, co pozwala wam nas kontrolować?
Do Thomasa powróciło wspomnienie Teresy w tamtej chacie na Pogorzelisku. I Alby’ego wijącego się na łóżku w Bazie. I tego, jak Gally zabił Chucka. Wszyscy byli kontrolowani przez DRESZCZ. Na ułamek sekundy Thomas zwątpił w swoją decyzję – czy naprawdę mógł pozwolić sobie pozostać na ich łasce? Czy powinien po prostu pozwolić im przeprowadzić tę operację? Ale potem wątpliwości zniknęły – to była kwestia braku zaufania. Postanowił, że się nie podda.
Teresa kontynuowała:
– A co z... – Zająknęła się, spojrzała na Thomasa.
Wiedział, o czym myślała. O ich umiejętności porozumiewania się telepatycznie. Nie mówiąc o tym, co szło z nią w parze – o tej dziwnej zdolności wyczuwania drugiej strony, kiedy wszystko było dobrze, niemal jakby dzielili ze sobą mózgi. Thomasowi nagle ogromnie spodobała się wizja, że miałby to bezpowrotnie utracić. Może wtedy zniknęłaby również pustka związana z nieobecnością Teresy.
Teresa opanowała się i ciągnęła:
– Czy wszystko zostanie wyjęte? _Wszystko_?
Szczurowaty skinął głową.
– Wszystko poza maleńkim urządzeniem, które pozwala nam mapować wasze wzory strefy zagłady. I nie musiałaś mówić na głos tego, co pomyślałaś, bo widzę to w twoich oczach – nie, ty, Thomas i Aris już nie będziecie w stanie wykonywać waszej małej sztuczki. Owszem, wyłączyliśmy ją na jakiś czas, ale teraz zniknie już na zawsze. Tym niemniej, przywrócimy wam pamięć długotrwałą i nie będziemy już w stanie manipulować waszymi umysłami. Obawiam się, że to transakcja wiązana. Wszystko albo nic.
Pozostali obecni na sali krążyli dokoła, zapytywali się wzajemnie szeptem o zdanie. Przez ich głowy musiały teraz przebiegać miliony myśli. Było tyle rzeczy do rozważenia; istniało tyle implikacji. Tyle powodów do bycia wściekłym na DRESZCZ. Zdawało się jednak, że z grupy opadła cała wojowniczość, a jej miejsce zajęło pragnienie, żeby jak najszybciej mieć to już za sobą.
– To jasna sprawa – stwierdził Patelniak. – Czaicie? Jasna sprawa! – W odpowiedzi dało się słyszeć tylko jeden czy dwa jęki.
– W porządku, myślę, że jesteśmy z grubsza gotowi – obwieścił Szczurowaty. – Jeszcze tylko jedna rzecz. Muszę wam coś powiedzieć, zanim odzyskacie wspomnienia. Lepiej będzie dla was, gdy usłyszycie to ode mnie, niż gdybyście sobie sami... przypomnieli diagnostykę.
– O czym ty gadasz? – spytała Harriet.
Szczurowaty splótł ręce za plecami, poważniejąc raptownie.
– Niektórzy z was są odporni na Pożogę. Ale... niektórzy nie są. Zaraz odczytam listę – proszę, postarajcie się przyjąć to spokojnie.