Lekarz z prowincji - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Lekarz z prowincji - ebook
Clancy, osoba zorganizowana i rozsądna, wykłada pielęgniarstwo w szkole medycznej w Brisbane. Wszystko się zmienia, gdy dziedziczy niespodziewany spadek: stary dom na australijskiej prowincji wraz z lokatorem, przystojnym lekarzem. Mac wprowadza chaos w uporządkowane życie Clancy...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9569-5 |
Rozmiar pliku: | 602 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nie należało przychodzić z psem, pomyślał, dochodząc do wejścia ultranowoczesnego kompleksu mieszkalnego na South Bank w Brisbane. Ale Gracie wylądowała w szpitalu, a chłopak z sąsiedztwa, który opiekował się psem w sytuacjach awaryjnych, wyjechał z rodzicami na wakacje.
Prawdę mówiąc, wyludniło się całe miasto. Teraz wszyscy korzystali z uroków nadmorskich plaż, by świętując Boże Narodzenie z rodziną i przyjaciółmi, zapomnieć o traumatycznych przeżyciach związanych z niedawną katastrofalną powodzią.
Nie miał wyjścia, musiał wziąć psa. I nieprzypadkowo zachęcał teraz Mike’a do obwąchiwania ciekawych miejsc w pewnej odległości od luksusowo wyglądającego wejścia do apartamentowca. Tuż pod okiem kamery umieszczonej nad domofonem! Weź głęboki oddech i przyciśnij guzik. Robisz to dla Hester. Lubiłeś ją i w głębi serca lubisz też Mike’a, mimo że nie potrafi się nauczyć wykonywania najprostszych poleceń.
– Do nogi! – rzucił w nadziei, że Mike, który oddalił się na całą długość smyczy, posłucha.
Mike spojrzał na niego z głupawym uśmiechem na pysku. Jedyne, co to zwierzę potrafi, to się uśmiechać. I to jak! Mac odwzajemnił uśmiech.
Dźwięk dzwonka zabrzmiał tak przenikliwie, że Clancy aż podskoczyła. Siedziała na podusze wypełnionej plastikowym groszkiem i tępo wpatrując się w sufit, zastanawiała, czy jest na tyle znudzona długą przerwą letnią, by wybrać się w odwiedziny do matki.
– Przyjedź na święta – zapraszała matka, ale mimo że Clancy szczerze kochała swoją piękną i szaloną rodzicielkę oraz nie miała nic przeciwko jej przyjaciołom z hipisowskiej komuny, nie mogła zapomnieć zeszłorocznych świąt, kiedy matka podała wegetariański pasztet z orzechami w kształcie indyka, a do tego wino z kwiatów werbeny.
Clancy była bliska decyzji, że „raczej nie przyjedzie” i właśnie postanowiła zająć się listą spraw do załatwienia, którą spisała na początku wakacji, gdy rozbrzmiał ten dzwonek. Gramoląc się z przepastnej poduchy po pilota, o mało się nie przewróciła. Wściekła spojrzała na wyświetlacz. Pirat u jej drzwi! Albo korsarz. Ciekawe, czym się różnią.
W kamerę wpatrywał się wyraźnie wkurzony, rozczochrany i zarośnięty osobnik. Z ruchu jego warg wyczytała: „No, rusz się, otwieraj!”.
– O co chodzi? – zapytała, nie kryjąc niechęci.
Po chwili namysłu doszła do wniosku, że to wysłannik matki, jakiś hipis. Zapewne z koszykiem uplecionym z trzciny, w którym jest niejadalny ser, zielony agrest i twardy jak kamień chleb.
– Panna Clancy? Jestem prawnikiem i muszę z panią porozmawiać o spadku…
W życiu nie widziała takiego prawnika. I nie spodziewała się spadku, nawet gdyby ojciec sobie o niej przypomniał przed śmiercią. Sądząc po tym, jak ograniczony miała z nim kontakt, spadek na pewno nie wchodzi w rachubę. Pirat, oszust? Oszust wyglądałby schludnie, a już na pewno byłby gładko ogolony.
– Oto mój identyfikator ze szpitala. Jestem też lekarzem. Mam identyfikator, bo rano przyleciałem tu z Carnock z pacjentem.
Nawet nie spojrzała na nazwisko, bo jej wzrok przyciągnęło logo na identyfikatorze – „Anielski Lot” z aureolką nad wyrazem „anielski”. Wspierała tę organizację pozarządową, od kiedy pewnego dnia pilot ochotnik przywiózł do szpitala na wizytę kontrolną dziecko operowane w interiorze.
Być może za sprawą tej aureoli zdecydowała się otworzyć drzwi bez dalszych pytań, ale też niewykluczone, że to władczy ton nieznajomego uśpił jej czujność. Na pewno nie jego głos, który skojarzył się jej z ciemną, słodką, rozpływającą się w ustach czekoladą.
Rozważała możliwości, stanowczo odrzucając tę ostatnią, gdy rozległ się dzwonek do jej drzwi.
Zawsze zamykała się na łańcuch, więc i tym razem, by wyjrzeć, uchyliła je na dziesięć centymetrów. Zdecydowanie pirat. W czerwonej koszuli i postrzępionych dżinsach.
– O co chodzi? – zapytała.
Uśmiechnął się nieznacznie, a zarazem bezczelnie, po prostu tak ujmująco, że aż wstrzymała oddech.
– Przywiozłem pani spadek, ale nie przejdzie przez te drzwi. Mike!
Osłupiała na widok ogromnego psa, który z zainteresowaniem wsunął w szparę długi cienki nos. Zdumiona gapiła się na niego, a on się do niej uśmiechał.
– Jeżeli to jest żarcik mojej mamy, to wcale nie jest śmieszny – warknęła, nieco się otrząsnąwszy. – Mieszkam w dwóch pokojach, więc nie ma tu miejsca nawet dla kota. Bardzo mi tu dobrze samej. Nie potrzebuję psa, kota, papużki ani złotej rybki. Lubię mieszkać sama. Najwyższy czas, żeby to dotarło do mojej szurniętej mamuśki!
Ta tyrada nie wypadła najlepiej, bo Clancy przez cały czas wypychała psi pysk za drzwi, ale zwierzak, radośnie liżąc ją po ręce, za wszelką cenę starał się wśliznąć do środka.
– Nie znam pani matki.
Gwałtownie się wyprostowała.
– Możemy wejść?
Spojrzała podejrzliwie na psa, po czym otworzyła drzwi. W ciasnym mieszkaniu mężczyzna i pies wydali się jej jeszcze więksi, wypełniając praktycznie cały miniaturowy pokój dzienny.
– Całe szczęście, że nie ma pani mebli, bo byśmy się nie zmieścili – zauważył z uśmiechem nieznajomy.
– Kim pan jest? – zapytała, czując, że drży w niej każdy nerw. Zdecydowanie nie dlatego, że jak idiotka wpuściła do domu obcego człowieka. Ale przyczyną tego drżenia nie był też strach…
– Mam na imię Mac – odparł mężczyzna.
Automatycznie uścisnęła wyciągniętą dłoń, ale w tej samej chwili poczuła, że popełnia błąd.
– A ja Clancy. – Pospiesznie cofnęła rękę.
Mac rozglądał się po pokoju, by na nią nie patrzeć. Nie była oszałamiająco piękna, ale miała oczy koloru lucerny rosnącej za jego domem, zielononiebieskie, jasną karnację i krótko ostrzyżone ciemne włosy. Drobna, kształtna, odziana w bermudy z idealnym kantem i starannie wyprasowany T-shirt.
Kto prasuje T-shirty?
– Co cię tu sprowadza?
Jaki aksamitny niski głos. Niższy, niżby się można spodziewać u tak niewysokiej kobiety.
– Mac…?
Otrząsnął się z wrażenia, po czym poszukał wzrokiem Mike’a, który, o dziwo, siedział przy jego nodze.
– Ja… – Zawahał się. – Może byśmy gdzieś usiedli? Domyślam się, że dopiero co się wprowadziłaś i nie masz jeszcze mebli, ale po drodze tutaj mijałem kafejki ze stolikami na chodniku. Moglibyśmy tam zabrać Mike’a.
– Mike? – powtórzyła, ale przeniosła wzrok na psa.
– Hester wszystkim swoim zwierzętom nadawała imiona ludzi. Trochę to niezrozumiałe, bo uważała, że psy są dużo bardziej inteligentne od ludzi.
Clancy pokręciła głową, po czym palcami przegarnęła włosy.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie mam pojęcia, czego chcesz, ale chodźmy na kawę. – Był już przy drzwiach, gdy dodała: – To, że nie mam mebli, wcale nie znaczy, że niedawno się tu wprowadziłam. Nie mam mebli, bo nie znalazłam nic, co by mi się podobało.
Nim dotarli do windy, z sąsiedniego mieszkania wyszedł starszy pan, który obrzucił Mike’a krytycznym spojrzeniem.
– Panno Clancy, chyba pani wie, że w tym domu nie wolno trzymać psów?
– On tylko z wizytą. Już wychodzimy – odparła, mimo że zawstydzona tą uwagą lekko się zaczerwieniła.
Mac podjął temat dopiero na ulicy.
– Widzę, że możesz mieć problemy z przyjęciem spadku w postaci Mike’a.
W odpowiedzi spiorunowała go wzrokiem.
W kafejce wybrała stolik na skraju chodnika, niewątpliwie zakładając, że w ten sposób Mike nie będzie przeszkadzał innym. Ale nie znała jego możliwości!
– Okej. – Usiadła tyłem do ulicy. – Zacznijmy od początku. Kim jesteś, dlaczego tu się znalazłeś, kim jest albo była Hester i, chyba najważniejsze, co zrobisz z psem, skoro już wiesz, że nie mogę go wziąć.
– Bardzo zwięźle to ujęłaś – odparł z uśmiechem. – Nic dziwnego, że jesteś takim dobrym pedagogiem.
Ten uśmiech ją rozbroił, rozpalił jej krew, ale niezależnie od reakcji ciała postanowiła nie puszczać mu płazem takiej drwiny.
– Jestem starszym wykładowcą na tutejszym uniwersytecie medycznym – odparła z godnością.
Mac uśmiechnął się szerzej.
– Jak powiedziałem, świetny nauczyciel! Ale wyjaśnij mi, dlaczego zrezygnowałaś z pielęgniarstwa na rzecz nauczania? Nie odpowiadała ci opieka nad pacjentami?
Nieznośny facet.
– Nie twój biznes – ucięła. – Przyszliśmy tu, żeby rozmawiać o psie, nie o mnie.
– Mike! – warknął, spostrzegłszy, że pies obwąchuje nogę blondyny trzy stoliki dalej, za co otrzymał kawałek croissanta posmarowanego masłem.
Mam go przywołać? – pomyślała Clancy. Przyjdzie, jak go zawołam?
– Zacznij od siebie – zwróciła się do Maca, bo łatwiej było jej zignorować psa.
– Nazywam się McAlister Warren i…
– McAlister Warren? To brzmi bardziej jak firma prawnicza niż nazwisko.
Nieładnie, ale miała nerwy tak napięte, że samo się jej wyrwało. Jednak w tak niezwykłej sytuacji odrobina szorstkości była bez znaczenia.
Ale on puścił to mimo uszu.
– Takie imię i nazwisko nadali mi rodzice – odrzekł. – Trochę to śmieszne, że krytykuje je ktoś, kto nazywa się Willow Could Clancy. Iwa Chmurka Clancy.
Clancy westchnęła. Mało kto znał jej prawdziwe imię, a ci, którzy je poznali, nie ważyli się nim posługiwać. Od pierwszego dnia w szkole była Clancy.
– Wszyscy nazywają mnie Clancy. – Czuła, że się czerwieni. On ma rację, kto jak kto, ale ona nie powinna się czepiać imion innych ludzi.
– Słuszny wybór. – Uśmiechnął się wesoło, a ją przeszył dreszcz, jakby dotknął jej ręki. – Kawa? Coś do jedzenia?
Przejęta swoją reakcją, nie zauważyła, że podeszła do nich kelnerka.
– Duża czarna i nic do jedzenia – zachrypiała, licząc, że kawa przywróci jej jasność myślenia. W tym stanie na pewno by się zakrztusiła pierwszym kęsem. – Więc masz na imię Mac. Z Carnock, tak?
– Słyszałaś o Carnock?
Zabrzmiało to niewinnie, ale poczuła na sobie całą jego uwagę, jakby krył się w tym pytaniu jakiś podtekst.
– Czy to nie jedno z tych miasteczek, które trzeba było ewakuować podczas zeszłorocznej powodzi?
Przypomniała sobie, jak w dzieciństwie szukała go na mapie, zastanawiając się, czy doszłaby tam na piechotę. To wspomnienie najwyraźniej obudziła wzmianka o spadku. Kiedy w końcu wyruszyła do Carnock, a ekipa poszukiwawcza doprowadziła ją z powrotem do hipisowskiej komuny, która wówczas była jej domem, matka powiedziała, że być może jej ojciec kiedyś tam mieszkał, ale na pewno tam nie wrócił, bo nienawidził tego miasteczka.
– Tylko tyle wiesz o Carnock?
Ściągnęła brwi.
– Możliwe, że stamtąd pochodzi mój ojciec, ale ja go nie pamiętam, a matka twierdziła, że wolałby umrzeć, niż znowu tam się znaleźć. Nie sądzę, że przyjechałeś, aby mi powiedzieć, że umarł. Chociaż… – popatrzyła w stronę najodleglejszego stolika, gdzie Mike raczył się jajkami na bekonie – …przekazanie mi w spadku psa pasowałoby do jego nieobecności w moim życiu.
– Nic o nim nie wiesz?
– Tylko tyle, że sobie poszedł. Nic więcej matka mi nie powiedziała. Miałam wtedy dwa, może trzy lata… – Zawahała się, wzruszyła ramionami, po czym dodała: – Nie mam do niego żalu, bo sama uciekłam od matki i jej komuny, jak tylko było to możliwe.
Rozważał jej słowa, ale nie doszukał się w nich goryczy. To smutne, że tak mało wie o ojcu. Dorastanie z taką świadomością na pewno bardzo ją bolało. Ale on ma tu misję do spełnienia i nie może się przejmować jej smutnym dzieciństwem… jeśli było smutne.
– Rzecz w tym, że twój ojciec faktycznie pochodzi z Carnock. Co więcej, nie umarł. Hester ustaliła, że żyje, ale w jej opinii jest kompletnym nieudacznikiem, więc być może niewiele straciłaś.
Nie sprawiała wrażenia przekonanej, ale tak ją to zaintrygowało, że zapytała:
– Kim była ta Hester?
– Hester Clancy była twoją cioteczną babką i wspaniałą kobietą. W każdym miasteczku jest taka postać, ale Carnock trafił się prawdziwy skarb. Do Hester przychodziły dziewczyny, które odkryły, że są w ciąży, jej zwierzały się maltretowane kobiety, to ona znajdowała pieniądze, żeby wysłać na studia zdolne dzieciaki z biednych rodzin, a po powodzi przez prawie rok dawała u siebie schronienie trzem rodzinom, dopóki ich domy nie zostały odbudowane. – Pokiwał głową. – Toczyła boje z ubezpieczycielami oraz funduszem powodziowym i praktycznie zmuszała rzemieślników do roboty w Carnock, chociaż wszyscy mogli lepiej zarobić w pobliskich kopalniach.
– Prawdziwa Wonder Woman – mruknęła Clancy bez cienia złośliwości. Mimo to Mac nie mógł nie zareagować.
– Raczej nie. Hester miała wielkie serce i była bardzo rozsądna. – Zawahał się. – Mam wrażenie, że masz taki sam gen rozsądku. Małe mieszkanie blisko miejsca pracy, brak pośpiechu przy zakupie mebli zamiast wydawania pieniędzy na byle co…
– Stać mnie na meble – zaripostowała, spoglądając na niego niechętnie, co mogło sugerować, że już chwalono jej rozsądek, a ona ma tego dosyć.
– Nie wątpię – odrzekł pojednawczym tonem, bezwiednie się uśmiechając, aż Clancy po chwili odwzajemniła uśmiech. Gdy się rozpromieniła, zabrakło mu tchu w piersiach.
– I to ta niesamowita Hester zostawiła mi psa?
Czy ona też czuje, że między nimi zaiskrzyło?
– Oraz dom, w którym ten pies mieszka – wyjaśnił, oprzytomniawszy.
– Dom z trzema rodzinami powodzian?
– Skądże! Już się wyprowadzili – uspokoił ją. – Aktualnie jedynym lokatorem jestem ja, chociaż przyznam, że darmowym. Mnie Hester też przygarnęła po powodzi, ale ja zostałem. Hester chorowała, a dom jest bardzo stary i wymagał napraw…
– Stop! – Uniosła rękę, na co kelnerka niosąca kawę błyskawicznie się zatrzymała. Gdy w końcu filiżanki stanęły przed nimi, Mac zapomniał, co chciał powiedzieć, głównie dlatego, że Clancy znowu się uśmiechnęła.
Teraz podniosła filiżankę do warg. Serce mu zadrżało. Nie, nic z tego, on nie ulega impulsom chwili ani nie wierzy w uczucie od pierwszego wejrzenia. Ma za sobą dwa wieloletnie związki, które rozwijały się powoli, i obydwa okazały się niewypałem, więc związek oparty wyłącznie na pociągu fizycznym jest niechybnie skazany na jeszcze bardziej przykrą porażkę.
Jaki związek?! Co mu chodzi po głowie?!
– McAlister, zacznijmy jeszcze raz od ciebie – odezwała się Clancy. – Przez domofon powiedziałeś, że jesteś prawnikiem, potem pokazałeś szpitalny identyfikator z logo organizacji dobroczynnej, co wcale nie znaczy, że jesteś lekarzem, bo wystarczy być pilotem, ale to nie wyjaśnia, dlaczego pasożytowałeś na Hester aż do jej śmierci. Liczyłeś, że dostanie ci się dom i ten pies?
– Uchowaj Boże! – zastrzegł się zadowolony, że jej zarzut rozjaśnił mu umysł. – Ten dom to ruina. Po prostu nie chciałem zostawić jej samej. Poza tym dom ma długą historię i warto go ratować, ale wymaga remontu. Ja tylko dbałem, żeby wszystko działało, czasami wzywałem fachowców, chociaż stałem się ekspertem od wymiany uszczelek i udrożniania zatkanych rur.
– Rozumiem coraz mniej – wyznała, nie mogąc się połapać. Nie bardzo wiedziała czy z powodu tego, co mówił, czy z powodu reakcji swojego ciała, ale z każdym jego słowem czuła się coraz bardziej zagubiona. – To kim ty jesteś? Lekarzem, prawnikiem, stolarzem, złotą rączką?
Stłumił śmiech, ale Mike najwyraźniej to wyczuł, bo przydreptał do nich z uśmiechem na pysku i kawałkiem bekonu przylepionym do brody. Wsunął łeb pod dłoń Maca, a gdy ten zaczął go gładzić, Clancy przeszył przyjemny dreszczyk.
– Przede wszystkim jestem lekarzem, a prawnikiem i złotą rączką po godzinach, podobnie jak rolnikiem. Wiesz zapewne, że w Queenslandzie brakuje lekarzy, a prawnicy są potrzebni tylko wtedy, gdy miejscowi chcą coś kupić lub sprzedać.
– Rolnictwo? Tym też się zajmujesz? Studia medyczne i prawnicze zabierają mnóstwo czasu, praktyki, staże… To ile ty masz lat? Sto dziesięć?
– Trzydzieści osiem. – Zabrzmiało to podejrzanie sztywno. – Zacząłem studiować prawo, ale po czterech latach poszedłem na medycynę. A po tym, jak przeprowadziłem się do Carnock, zaocznie zrobiłem dyplom z prawa i odbyłem wymaganą praktykę.
– Okej, jesteś lekarzem i prawnikiem i mieszkasz w moim rozpadającym się domu, tak?
– Mniej więcej – przyznał z niechęcią. – Ale to nie jest twój dom, tylko Mike’a.
– Mike’a?! – zapiszczała, co spotkało się z odzewem ze strony psa, który przysiadł przy jej krześle, i wpatrywała się w człowieka, który w niespełna godzinę postawił na głowie całe jej uporządkowane życie. – Pies może dostać dom w spadku? Jesteś pewien, że to zgodne z prawem?
Poklepała Mike’a po łbie, by dać mu do zrozumienia, że osobiście nie ma nic przeciwko niemu. Najwyraźniej mu się to spodobało, bo położył jej pysk na kolanach, obśliniając nieskazitelnie białe bermudy.
– Dożywotnie użytkowanie – wyjaśnił. – Potem dom przechodzi na ciebie, ale…
Do tej chwili, rozmawiając z nią, patrzył jej prosto w oczy, wprawiając ją tym w zakłopotanie. Teraz jednak nie tylko zawiesił głos, ale wbił wzrok daleko poza nią.
– Ale…?
– Hmm.
Facet robi unik.
– Prawdę mówiąc, żeby dostać dom, musisz wziąć psa.
– Prawdę mówiąc, wiedząc, w jakim jest stanie, wątpię, żebym była zainteresowana, a jeśli chodzi o psa…
Niestety, w tej samej chwili Mike, najpewniej zrozumiawszy, że o nim mowa, spojrzał na nią wymownie… i znów się uśmiechnął. Nie, nie ma mowy! Nie rezygnuje się ze starannie zaplanowanego życia, bo jakiś pies się do nas uśmiechnął.
– A czy pies nie może być oficjalnie moją własnością, ale mieszkać z tobą w domu Hester?
Teraz Mac na nią spojrzał. Długo się zastanawiał, ale jego odpowiedź trudno było nazwać odpowiedzią.
– Rozumiem, że nie masz zbyt wiele czasu dla ojca, ale nie jesteś ciekawa, nie interesuje cię rodzina, przodkowie? Nie chcesz nawet pojechać do Carnock, obejrzeć domu?
Przypomniała sobie pasztet świąteczny bardziej podobny do dinozaura niż indyka. O winie z werbeny lepiej nie mówić…
Idealny pretekst, by nie jechać na święta do Nimbin! Wakacje letnie trwają trzy miesiące, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by dwa tygodnie poświęciła na wizytę w Carnock, a potem i tak będzie miała dużo czasu zająć się swoją listą spraw. Z przykrością przyznała Macowi rację. Tak, ojciec ją interesuje. Po nieudanej dziecięcej wyprawie, by go odszukać, odsunęła ten temat w najgłębsze zakamarki umysłu.
– Nie mam samochodu. Dojeżdża tam jakiś autobus albo pociąg?
Mac ściągnął brwi.
– Nie masz auta?
Spojrzała na niego spode łba.
– Uważasz to za grzech przeciwko ludzkości? Nie słyszałeś o ograniczaniu indywidualnego śladu węglowego? Po co mi samochód? Krótki przyjemny spacer kładką przez rzekę i już jestem w pracy, w samym centrum Brisbane. Moje osiedle otaczają parki, poza tym mam rower, gdyby przyszła mi ochota na dalszy wypad. Nie, auto nie jest mi do szczęścia potrzebne.
– Możesz polecieć ze mną. Wracam dzisiaj po południu, ale jestem pewien, że niedługo będę tu ponownie. Albo przywiezie cię ktoś z Carnock. – Przyglądał się jej badawczo. – Polecisz ze mną?
Pomyślała o ośmioletniej Clancy, która wyruszyła na piechotę do miejsca zwanego Carnock z kartą wydartą ze szkolnego atlasu w kieszeni, i nagle perspektywa zobaczenia miasteczka, do którego wybrała się tyle lat temu, wywołała w niej radosne podniecenie.
– Polecę! – Podrapała Mike’a za uchem.
Nie należało przychodzić z psem, pomyślał, dochodząc do wejścia ultranowoczesnego kompleksu mieszkalnego na South Bank w Brisbane. Ale Gracie wylądowała w szpitalu, a chłopak z sąsiedztwa, który opiekował się psem w sytuacjach awaryjnych, wyjechał z rodzicami na wakacje.
Prawdę mówiąc, wyludniło się całe miasto. Teraz wszyscy korzystali z uroków nadmorskich plaż, by świętując Boże Narodzenie z rodziną i przyjaciółmi, zapomnieć o traumatycznych przeżyciach związanych z niedawną katastrofalną powodzią.
Nie miał wyjścia, musiał wziąć psa. I nieprzypadkowo zachęcał teraz Mike’a do obwąchiwania ciekawych miejsc w pewnej odległości od luksusowo wyglądającego wejścia do apartamentowca. Tuż pod okiem kamery umieszczonej nad domofonem! Weź głęboki oddech i przyciśnij guzik. Robisz to dla Hester. Lubiłeś ją i w głębi serca lubisz też Mike’a, mimo że nie potrafi się nauczyć wykonywania najprostszych poleceń.
– Do nogi! – rzucił w nadziei, że Mike, który oddalił się na całą długość smyczy, posłucha.
Mike spojrzał na niego z głupawym uśmiechem na pysku. Jedyne, co to zwierzę potrafi, to się uśmiechać. I to jak! Mac odwzajemnił uśmiech.
Dźwięk dzwonka zabrzmiał tak przenikliwie, że Clancy aż podskoczyła. Siedziała na podusze wypełnionej plastikowym groszkiem i tępo wpatrując się w sufit, zastanawiała, czy jest na tyle znudzona długą przerwą letnią, by wybrać się w odwiedziny do matki.
– Przyjedź na święta – zapraszała matka, ale mimo że Clancy szczerze kochała swoją piękną i szaloną rodzicielkę oraz nie miała nic przeciwko jej przyjaciołom z hipisowskiej komuny, nie mogła zapomnieć zeszłorocznych świąt, kiedy matka podała wegetariański pasztet z orzechami w kształcie indyka, a do tego wino z kwiatów werbeny.
Clancy była bliska decyzji, że „raczej nie przyjedzie” i właśnie postanowiła zająć się listą spraw do załatwienia, którą spisała na początku wakacji, gdy rozbrzmiał ten dzwonek. Gramoląc się z przepastnej poduchy po pilota, o mało się nie przewróciła. Wściekła spojrzała na wyświetlacz. Pirat u jej drzwi! Albo korsarz. Ciekawe, czym się różnią.
W kamerę wpatrywał się wyraźnie wkurzony, rozczochrany i zarośnięty osobnik. Z ruchu jego warg wyczytała: „No, rusz się, otwieraj!”.
– O co chodzi? – zapytała, nie kryjąc niechęci.
Po chwili namysłu doszła do wniosku, że to wysłannik matki, jakiś hipis. Zapewne z koszykiem uplecionym z trzciny, w którym jest niejadalny ser, zielony agrest i twardy jak kamień chleb.
– Panna Clancy? Jestem prawnikiem i muszę z panią porozmawiać o spadku…
W życiu nie widziała takiego prawnika. I nie spodziewała się spadku, nawet gdyby ojciec sobie o niej przypomniał przed śmiercią. Sądząc po tym, jak ograniczony miała z nim kontakt, spadek na pewno nie wchodzi w rachubę. Pirat, oszust? Oszust wyglądałby schludnie, a już na pewno byłby gładko ogolony.
– Oto mój identyfikator ze szpitala. Jestem też lekarzem. Mam identyfikator, bo rano przyleciałem tu z Carnock z pacjentem.
Nawet nie spojrzała na nazwisko, bo jej wzrok przyciągnęło logo na identyfikatorze – „Anielski Lot” z aureolką nad wyrazem „anielski”. Wspierała tę organizację pozarządową, od kiedy pewnego dnia pilot ochotnik przywiózł do szpitala na wizytę kontrolną dziecko operowane w interiorze.
Być może za sprawą tej aureoli zdecydowała się otworzyć drzwi bez dalszych pytań, ale też niewykluczone, że to władczy ton nieznajomego uśpił jej czujność. Na pewno nie jego głos, który skojarzył się jej z ciemną, słodką, rozpływającą się w ustach czekoladą.
Rozważała możliwości, stanowczo odrzucając tę ostatnią, gdy rozległ się dzwonek do jej drzwi.
Zawsze zamykała się na łańcuch, więc i tym razem, by wyjrzeć, uchyliła je na dziesięć centymetrów. Zdecydowanie pirat. W czerwonej koszuli i postrzępionych dżinsach.
– O co chodzi? – zapytała.
Uśmiechnął się nieznacznie, a zarazem bezczelnie, po prostu tak ujmująco, że aż wstrzymała oddech.
– Przywiozłem pani spadek, ale nie przejdzie przez te drzwi. Mike!
Osłupiała na widok ogromnego psa, który z zainteresowaniem wsunął w szparę długi cienki nos. Zdumiona gapiła się na niego, a on się do niej uśmiechał.
– Jeżeli to jest żarcik mojej mamy, to wcale nie jest śmieszny – warknęła, nieco się otrząsnąwszy. – Mieszkam w dwóch pokojach, więc nie ma tu miejsca nawet dla kota. Bardzo mi tu dobrze samej. Nie potrzebuję psa, kota, papużki ani złotej rybki. Lubię mieszkać sama. Najwyższy czas, żeby to dotarło do mojej szurniętej mamuśki!
Ta tyrada nie wypadła najlepiej, bo Clancy przez cały czas wypychała psi pysk za drzwi, ale zwierzak, radośnie liżąc ją po ręce, za wszelką cenę starał się wśliznąć do środka.
– Nie znam pani matki.
Gwałtownie się wyprostowała.
– Możemy wejść?
Spojrzała podejrzliwie na psa, po czym otworzyła drzwi. W ciasnym mieszkaniu mężczyzna i pies wydali się jej jeszcze więksi, wypełniając praktycznie cały miniaturowy pokój dzienny.
– Całe szczęście, że nie ma pani mebli, bo byśmy się nie zmieścili – zauważył z uśmiechem nieznajomy.
– Kim pan jest? – zapytała, czując, że drży w niej każdy nerw. Zdecydowanie nie dlatego, że jak idiotka wpuściła do domu obcego człowieka. Ale przyczyną tego drżenia nie był też strach…
– Mam na imię Mac – odparł mężczyzna.
Automatycznie uścisnęła wyciągniętą dłoń, ale w tej samej chwili poczuła, że popełnia błąd.
– A ja Clancy. – Pospiesznie cofnęła rękę.
Mac rozglądał się po pokoju, by na nią nie patrzeć. Nie była oszałamiająco piękna, ale miała oczy koloru lucerny rosnącej za jego domem, zielononiebieskie, jasną karnację i krótko ostrzyżone ciemne włosy. Drobna, kształtna, odziana w bermudy z idealnym kantem i starannie wyprasowany T-shirt.
Kto prasuje T-shirty?
– Co cię tu sprowadza?
Jaki aksamitny niski głos. Niższy, niżby się można spodziewać u tak niewysokiej kobiety.
– Mac…?
Otrząsnął się z wrażenia, po czym poszukał wzrokiem Mike’a, który, o dziwo, siedział przy jego nodze.
– Ja… – Zawahał się. – Może byśmy gdzieś usiedli? Domyślam się, że dopiero co się wprowadziłaś i nie masz jeszcze mebli, ale po drodze tutaj mijałem kafejki ze stolikami na chodniku. Moglibyśmy tam zabrać Mike’a.
– Mike? – powtórzyła, ale przeniosła wzrok na psa.
– Hester wszystkim swoim zwierzętom nadawała imiona ludzi. Trochę to niezrozumiałe, bo uważała, że psy są dużo bardziej inteligentne od ludzi.
Clancy pokręciła głową, po czym palcami przegarnęła włosy.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie mam pojęcia, czego chcesz, ale chodźmy na kawę. – Był już przy drzwiach, gdy dodała: – To, że nie mam mebli, wcale nie znaczy, że niedawno się tu wprowadziłam. Nie mam mebli, bo nie znalazłam nic, co by mi się podobało.
Nim dotarli do windy, z sąsiedniego mieszkania wyszedł starszy pan, który obrzucił Mike’a krytycznym spojrzeniem.
– Panno Clancy, chyba pani wie, że w tym domu nie wolno trzymać psów?
– On tylko z wizytą. Już wychodzimy – odparła, mimo że zawstydzona tą uwagą lekko się zaczerwieniła.
Mac podjął temat dopiero na ulicy.
– Widzę, że możesz mieć problemy z przyjęciem spadku w postaci Mike’a.
W odpowiedzi spiorunowała go wzrokiem.
W kafejce wybrała stolik na skraju chodnika, niewątpliwie zakładając, że w ten sposób Mike nie będzie przeszkadzał innym. Ale nie znała jego możliwości!
– Okej. – Usiadła tyłem do ulicy. – Zacznijmy od początku. Kim jesteś, dlaczego tu się znalazłeś, kim jest albo była Hester i, chyba najważniejsze, co zrobisz z psem, skoro już wiesz, że nie mogę go wziąć.
– Bardzo zwięźle to ujęłaś – odparł z uśmiechem. – Nic dziwnego, że jesteś takim dobrym pedagogiem.
Ten uśmiech ją rozbroił, rozpalił jej krew, ale niezależnie od reakcji ciała postanowiła nie puszczać mu płazem takiej drwiny.
– Jestem starszym wykładowcą na tutejszym uniwersytecie medycznym – odparła z godnością.
Mac uśmiechnął się szerzej.
– Jak powiedziałem, świetny nauczyciel! Ale wyjaśnij mi, dlaczego zrezygnowałaś z pielęgniarstwa na rzecz nauczania? Nie odpowiadała ci opieka nad pacjentami?
Nieznośny facet.
– Nie twój biznes – ucięła. – Przyszliśmy tu, żeby rozmawiać o psie, nie o mnie.
– Mike! – warknął, spostrzegłszy, że pies obwąchuje nogę blondyny trzy stoliki dalej, za co otrzymał kawałek croissanta posmarowanego masłem.
Mam go przywołać? – pomyślała Clancy. Przyjdzie, jak go zawołam?
– Zacznij od siebie – zwróciła się do Maca, bo łatwiej było jej zignorować psa.
– Nazywam się McAlister Warren i…
– McAlister Warren? To brzmi bardziej jak firma prawnicza niż nazwisko.
Nieładnie, ale miała nerwy tak napięte, że samo się jej wyrwało. Jednak w tak niezwykłej sytuacji odrobina szorstkości była bez znaczenia.
Ale on puścił to mimo uszu.
– Takie imię i nazwisko nadali mi rodzice – odrzekł. – Trochę to śmieszne, że krytykuje je ktoś, kto nazywa się Willow Could Clancy. Iwa Chmurka Clancy.
Clancy westchnęła. Mało kto znał jej prawdziwe imię, a ci, którzy je poznali, nie ważyli się nim posługiwać. Od pierwszego dnia w szkole była Clancy.
– Wszyscy nazywają mnie Clancy. – Czuła, że się czerwieni. On ma rację, kto jak kto, ale ona nie powinna się czepiać imion innych ludzi.
– Słuszny wybór. – Uśmiechnął się wesoło, a ją przeszył dreszcz, jakby dotknął jej ręki. – Kawa? Coś do jedzenia?
Przejęta swoją reakcją, nie zauważyła, że podeszła do nich kelnerka.
– Duża czarna i nic do jedzenia – zachrypiała, licząc, że kawa przywróci jej jasność myślenia. W tym stanie na pewno by się zakrztusiła pierwszym kęsem. – Więc masz na imię Mac. Z Carnock, tak?
– Słyszałaś o Carnock?
Zabrzmiało to niewinnie, ale poczuła na sobie całą jego uwagę, jakby krył się w tym pytaniu jakiś podtekst.
– Czy to nie jedno z tych miasteczek, które trzeba było ewakuować podczas zeszłorocznej powodzi?
Przypomniała sobie, jak w dzieciństwie szukała go na mapie, zastanawiając się, czy doszłaby tam na piechotę. To wspomnienie najwyraźniej obudziła wzmianka o spadku. Kiedy w końcu wyruszyła do Carnock, a ekipa poszukiwawcza doprowadziła ją z powrotem do hipisowskiej komuny, która wówczas była jej domem, matka powiedziała, że być może jej ojciec kiedyś tam mieszkał, ale na pewno tam nie wrócił, bo nienawidził tego miasteczka.
– Tylko tyle wiesz o Carnock?
Ściągnęła brwi.
– Możliwe, że stamtąd pochodzi mój ojciec, ale ja go nie pamiętam, a matka twierdziła, że wolałby umrzeć, niż znowu tam się znaleźć. Nie sądzę, że przyjechałeś, aby mi powiedzieć, że umarł. Chociaż… – popatrzyła w stronę najodleglejszego stolika, gdzie Mike raczył się jajkami na bekonie – …przekazanie mi w spadku psa pasowałoby do jego nieobecności w moim życiu.
– Nic o nim nie wiesz?
– Tylko tyle, że sobie poszedł. Nic więcej matka mi nie powiedziała. Miałam wtedy dwa, może trzy lata… – Zawahała się, wzruszyła ramionami, po czym dodała: – Nie mam do niego żalu, bo sama uciekłam od matki i jej komuny, jak tylko było to możliwe.
Rozważał jej słowa, ale nie doszukał się w nich goryczy. To smutne, że tak mało wie o ojcu. Dorastanie z taką świadomością na pewno bardzo ją bolało. Ale on ma tu misję do spełnienia i nie może się przejmować jej smutnym dzieciństwem… jeśli było smutne.
– Rzecz w tym, że twój ojciec faktycznie pochodzi z Carnock. Co więcej, nie umarł. Hester ustaliła, że żyje, ale w jej opinii jest kompletnym nieudacznikiem, więc być może niewiele straciłaś.
Nie sprawiała wrażenia przekonanej, ale tak ją to zaintrygowało, że zapytała:
– Kim była ta Hester?
– Hester Clancy była twoją cioteczną babką i wspaniałą kobietą. W każdym miasteczku jest taka postać, ale Carnock trafił się prawdziwy skarb. Do Hester przychodziły dziewczyny, które odkryły, że są w ciąży, jej zwierzały się maltretowane kobiety, to ona znajdowała pieniądze, żeby wysłać na studia zdolne dzieciaki z biednych rodzin, a po powodzi przez prawie rok dawała u siebie schronienie trzem rodzinom, dopóki ich domy nie zostały odbudowane. – Pokiwał głową. – Toczyła boje z ubezpieczycielami oraz funduszem powodziowym i praktycznie zmuszała rzemieślników do roboty w Carnock, chociaż wszyscy mogli lepiej zarobić w pobliskich kopalniach.
– Prawdziwa Wonder Woman – mruknęła Clancy bez cienia złośliwości. Mimo to Mac nie mógł nie zareagować.
– Raczej nie. Hester miała wielkie serce i była bardzo rozsądna. – Zawahał się. – Mam wrażenie, że masz taki sam gen rozsądku. Małe mieszkanie blisko miejsca pracy, brak pośpiechu przy zakupie mebli zamiast wydawania pieniędzy na byle co…
– Stać mnie na meble – zaripostowała, spoglądając na niego niechętnie, co mogło sugerować, że już chwalono jej rozsądek, a ona ma tego dosyć.
– Nie wątpię – odrzekł pojednawczym tonem, bezwiednie się uśmiechając, aż Clancy po chwili odwzajemniła uśmiech. Gdy się rozpromieniła, zabrakło mu tchu w piersiach.
– I to ta niesamowita Hester zostawiła mi psa?
Czy ona też czuje, że między nimi zaiskrzyło?
– Oraz dom, w którym ten pies mieszka – wyjaśnił, oprzytomniawszy.
– Dom z trzema rodzinami powodzian?
– Skądże! Już się wyprowadzili – uspokoił ją. – Aktualnie jedynym lokatorem jestem ja, chociaż przyznam, że darmowym. Mnie Hester też przygarnęła po powodzi, ale ja zostałem. Hester chorowała, a dom jest bardzo stary i wymagał napraw…
– Stop! – Uniosła rękę, na co kelnerka niosąca kawę błyskawicznie się zatrzymała. Gdy w końcu filiżanki stanęły przed nimi, Mac zapomniał, co chciał powiedzieć, głównie dlatego, że Clancy znowu się uśmiechnęła.
Teraz podniosła filiżankę do warg. Serce mu zadrżało. Nie, nic z tego, on nie ulega impulsom chwili ani nie wierzy w uczucie od pierwszego wejrzenia. Ma za sobą dwa wieloletnie związki, które rozwijały się powoli, i obydwa okazały się niewypałem, więc związek oparty wyłącznie na pociągu fizycznym jest niechybnie skazany na jeszcze bardziej przykrą porażkę.
Jaki związek?! Co mu chodzi po głowie?!
– McAlister, zacznijmy jeszcze raz od ciebie – odezwała się Clancy. – Przez domofon powiedziałeś, że jesteś prawnikiem, potem pokazałeś szpitalny identyfikator z logo organizacji dobroczynnej, co wcale nie znaczy, że jesteś lekarzem, bo wystarczy być pilotem, ale to nie wyjaśnia, dlaczego pasożytowałeś na Hester aż do jej śmierci. Liczyłeś, że dostanie ci się dom i ten pies?
– Uchowaj Boże! – zastrzegł się zadowolony, że jej zarzut rozjaśnił mu umysł. – Ten dom to ruina. Po prostu nie chciałem zostawić jej samej. Poza tym dom ma długą historię i warto go ratować, ale wymaga remontu. Ja tylko dbałem, żeby wszystko działało, czasami wzywałem fachowców, chociaż stałem się ekspertem od wymiany uszczelek i udrożniania zatkanych rur.
– Rozumiem coraz mniej – wyznała, nie mogąc się połapać. Nie bardzo wiedziała czy z powodu tego, co mówił, czy z powodu reakcji swojego ciała, ale z każdym jego słowem czuła się coraz bardziej zagubiona. – To kim ty jesteś? Lekarzem, prawnikiem, stolarzem, złotą rączką?
Stłumił śmiech, ale Mike najwyraźniej to wyczuł, bo przydreptał do nich z uśmiechem na pysku i kawałkiem bekonu przylepionym do brody. Wsunął łeb pod dłoń Maca, a gdy ten zaczął go gładzić, Clancy przeszył przyjemny dreszczyk.
– Przede wszystkim jestem lekarzem, a prawnikiem i złotą rączką po godzinach, podobnie jak rolnikiem. Wiesz zapewne, że w Queenslandzie brakuje lekarzy, a prawnicy są potrzebni tylko wtedy, gdy miejscowi chcą coś kupić lub sprzedać.
– Rolnictwo? Tym też się zajmujesz? Studia medyczne i prawnicze zabierają mnóstwo czasu, praktyki, staże… To ile ty masz lat? Sto dziesięć?
– Trzydzieści osiem. – Zabrzmiało to podejrzanie sztywno. – Zacząłem studiować prawo, ale po czterech latach poszedłem na medycynę. A po tym, jak przeprowadziłem się do Carnock, zaocznie zrobiłem dyplom z prawa i odbyłem wymaganą praktykę.
– Okej, jesteś lekarzem i prawnikiem i mieszkasz w moim rozpadającym się domu, tak?
– Mniej więcej – przyznał z niechęcią. – Ale to nie jest twój dom, tylko Mike’a.
– Mike’a?! – zapiszczała, co spotkało się z odzewem ze strony psa, który przysiadł przy jej krześle, i wpatrywała się w człowieka, który w niespełna godzinę postawił na głowie całe jej uporządkowane życie. – Pies może dostać dom w spadku? Jesteś pewien, że to zgodne z prawem?
Poklepała Mike’a po łbie, by dać mu do zrozumienia, że osobiście nie ma nic przeciwko niemu. Najwyraźniej mu się to spodobało, bo położył jej pysk na kolanach, obśliniając nieskazitelnie białe bermudy.
– Dożywotnie użytkowanie – wyjaśnił. – Potem dom przechodzi na ciebie, ale…
Do tej chwili, rozmawiając z nią, patrzył jej prosto w oczy, wprawiając ją tym w zakłopotanie. Teraz jednak nie tylko zawiesił głos, ale wbił wzrok daleko poza nią.
– Ale…?
– Hmm.
Facet robi unik.
– Prawdę mówiąc, żeby dostać dom, musisz wziąć psa.
– Prawdę mówiąc, wiedząc, w jakim jest stanie, wątpię, żebym była zainteresowana, a jeśli chodzi o psa…
Niestety, w tej samej chwili Mike, najpewniej zrozumiawszy, że o nim mowa, spojrzał na nią wymownie… i znów się uśmiechnął. Nie, nie ma mowy! Nie rezygnuje się ze starannie zaplanowanego życia, bo jakiś pies się do nas uśmiechnął.
– A czy pies nie może być oficjalnie moją własnością, ale mieszkać z tobą w domu Hester?
Teraz Mac na nią spojrzał. Długo się zastanawiał, ale jego odpowiedź trudno było nazwać odpowiedzią.
– Rozumiem, że nie masz zbyt wiele czasu dla ojca, ale nie jesteś ciekawa, nie interesuje cię rodzina, przodkowie? Nie chcesz nawet pojechać do Carnock, obejrzeć domu?
Przypomniała sobie pasztet świąteczny bardziej podobny do dinozaura niż indyka. O winie z werbeny lepiej nie mówić…
Idealny pretekst, by nie jechać na święta do Nimbin! Wakacje letnie trwają trzy miesiące, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by dwa tygodnie poświęciła na wizytę w Carnock, a potem i tak będzie miała dużo czasu zająć się swoją listą spraw. Z przykrością przyznała Macowi rację. Tak, ojciec ją interesuje. Po nieudanej dziecięcej wyprawie, by go odszukać, odsunęła ten temat w najgłębsze zakamarki umysłu.
– Nie mam samochodu. Dojeżdża tam jakiś autobus albo pociąg?
Mac ściągnął brwi.
– Nie masz auta?
Spojrzała na niego spode łba.
– Uważasz to za grzech przeciwko ludzkości? Nie słyszałeś o ograniczaniu indywidualnego śladu węglowego? Po co mi samochód? Krótki przyjemny spacer kładką przez rzekę i już jestem w pracy, w samym centrum Brisbane. Moje osiedle otaczają parki, poza tym mam rower, gdyby przyszła mi ochota na dalszy wypad. Nie, auto nie jest mi do szczęścia potrzebne.
– Możesz polecieć ze mną. Wracam dzisiaj po południu, ale jestem pewien, że niedługo będę tu ponownie. Albo przywiezie cię ktoś z Carnock. – Przyglądał się jej badawczo. – Polecisz ze mną?
Pomyślała o ośmioletniej Clancy, która wyruszyła na piechotę do miejsca zwanego Carnock z kartą wydartą ze szkolnego atlasu w kieszeni, i nagle perspektywa zobaczenia miasteczka, do którego wybrała się tyle lat temu, wywołała w niej radosne podniecenie.
– Polecę! – Podrapała Mike’a za uchem.
więcej..