Lekarze z Nashville - ebook
Lekarze z Nashville - ebook
Vivian i Reece byli rezydentami w szpitalu w Nashville. Przez pół roku stanowili parę. Vivian wybrała jednak karierę i gdy nadarzyła się okazja, wyjechała do kliniki w Monachium. Pracowała tam siedem lat, po czym, już jako znany neurochirurg, wróciła do swego rodzinnego Nashville, by zająć się matką. Ku jej zaskoczeniu Reece nadal pracował w ich dawnym szpitalu. Nigdy nie przestała o nim myśleć, żałowała tego, co się stało, ale teraz Reece traktował ją z rezerwą. Czy będzie umiał jej wybaczyć?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3683-6 |
Rozmiar pliku: | 650 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Dasz radę – powtarzała w kółko, żeby dodać sobie otuchy.
Akurat. Przystając teraz przed wejściem do Cumberland Mills Memorial Hospital, Vivian czuła, jak opuszcza ją odwaga. Był to ten sam szpital, w którym siedem lat wcześniej, przed wyjazdem do Monachium, zaliczyła rezydenturę.
Nic się nie zmieniło. Wszechobecny słodki zapach magnolii przypomniał jej, jak boso biegała po trawie, a ojciec, siedząc na huśtawce na werandzie, grał na gitarze. Wraz z tym zapachem wróciło bolesne wspomnienie człowieka, który lata temu porzucił ją i jej matkę.
Westchnęła. Nie czas i nie miejsce na wspomnienia.
Nie było to łatwe, bo na każdym kroku w Nashville wracały refleksje dotyczące nietrafionych decyzji oraz wyrządzonych krzywd. Bała się tego miasta i dlatego wyjeżdżała z zamiarem, że już nigdy tu nie wróci.
Ale wróciła. Do punktu wyjścia.
Jesteś tu dla mamy. Niczego nie zaczynasz od nowa.
Mimo to odbierała to jak drugą szansę. Jakby z powodu złych decyzji jej karma zmusiła ją do powrotu i zaczęcia od początku.
No niezupełnie od początku. Zmieniła się i jest silniejsza. Podczas rezydentury czuła się tak niepewnie, że musiała otoczyć się aurą pewności siebie. Koledzy mieli ją za nieprzystępną, z kolei wytrawni chirurdzy za zbyt potulną, by mogła sprawdzić się jako chirurg.
Tylko jeden człowiek ją przejrzał.
Nie myśl o nim. Zacisnęła palce na pasku torby. Już nie jest tamtą dziewczyną ze wschodniego Nashville, z dzielnicy o złej reputacji. Teraz jest światowej klasy neurochirurgiem i diagnostą.
Z wysoko uniesioną głową weszła do szpitala. Jednego z największych i najlepszych w Nashville.
Wewnątrz nic się nie zmieniło.
– Doktor Maguire! Witamy.
Przez atrium szedł ku niej ordynator chirurgii, doktor Isaac Brigham. Przybyło mu tylko kilka siwych pasemek na głowie. Wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy, gdy był już chirurgiem prowadzącym, a ona przestraszoną rezydentką marzącą, by wtopić się w tło. Dzięki niemu bardzo się zmieniła.
Zawsze pamiętaj, że jesteś rekinem i musisz przeć do przodu. Tego ją nauczył i tym się kierowała, podejmując decyzję o wyjeździe do Niemiec.
Ale w tej chwili wcale nie czuła się jak rekin.
– Miło pana widzieć – powiedziała, podając mu dłoń. Skłamała. Może i miał ją za rekina, może był świetnym chirurgiem, ale był też dwulicowy. Lepiej nie wchodzić mu w drogę. Nie ufała mu.
– Mów mi Isaac – zaproponował. Wysławiał się z akcentem charakterystycznym dla Belle Meade, miasta bogaczy. Całkiem odmiennym od tego, od którego ona za wszelką cenę starała się odciąć, bo przyciągał pogardliwe spojrzenia, sprawiał, że czuła się jak śmieć i nie na miejscu.
Uśmiechnęła się.
– Nie wiem, czy potrafię. Bo to pan mnie wytypował do stypendium w Monachium. Był pan moim mentorem, a ja się pana bałam.
– Bałaś się mnie?! – zapytał ze śmiechem. – Docierały do mnie pewne informacje z Monachium. Od początku wiedziałem, że masz do tego smykałkę, chociaż miewałem chwile zwątpienia. Byłaś taka cicha i nieśmiała. Odzywałaś się ledwie szeptem.
– Już mi przeszło. – Uśmiechnęła się zadowolona, że wieści o jej osiągnięciach docierały do Cumberland Mills, bo zdawała sobie sprawę, jak to podbuduje jej opinię.
Jej celem było zająć miejsce Brighama. Nie było tajemnicą, że szykuje się do odejścia na emeryturę, a większość chirurgów miała nad nią sporą przewagę. Byli cenieni i pochodzili z zamożnych rodzin. To przemawiało za nimi, podczas gdy ona stanowiła wielką niewiadomą. Postawiła sobie za punkt honoru to zmienić.
– Oprowadzę cię po neurochirurgii – zaproponował. – I przedstawię twojemu pacjentowi. To VIP.
– VIP?
Przytaknął.
– Od czegoś musisz zacząć. Słyszałem, że jesteś wytrawnym diagnostą.
– Podobno. Proszę zaznajomić mnie z tym przypadkiem.
– Będziesz pracowała z jednym z moich najlepszych neurochirurgów. To nietypowy przypadek, więc będziesz miała okazję sprawdzić się jako diagnosta.
Współpraca z „najlepszym neurochirurgiem” oznaczała jedno. Rywalizację.
– Kim jest ten VIP?
– Gary Trainer, gwiazda muzyki country, wschodząca gwiazda. Od kiedy przywieziono go dwa dni temu, ma dziwne objawy neurologiczne.
– Rezonans? – zapytała.
– Oczywiście. Jak już powiedziałem, to VIP, a jego wytwórnia płytowa chce, żeby jak najszybciej kontynuował trasę koncertową.
Jasne. Muzycy zawsze chcą wrócić na scenę. Ojciec nie przestawał o tym mówić.
– Hank, zostań dłużej, proszę. Tylko trochę dłużej.
– Sandro, nie mogę. Muszę grać. Zobaczysz, odniosę sukces jak Ray Castille. Będę taki sławny jak Castille.
Potrząsnęła głową.
– Muzycy… Wszyscy są sami – westchnęła.
Brigham przytaknął. W milczeniu jechali windą na najwyższe piętro.
– Tutaj znajdują się apartamenty dla hospitalizowanych VIP-ów – powiedział, a ona poczuła się dziwnie, spoglądając na luksusowo urządzone wnętrza.
Przypomniało się jej, ile razy nie otrzymały pomocy, godziny spędzone w zatłoczonej poczekalni izby przyjęć oraz niebotyczne rachunki za leczenie po tym, jak matka targnęła się na życie, których spłacenie zajęło całe lata, bo karetka przywiozła ją do szpitala, na jaki nie było ich stać.
Szli długim korytarzem. Przez uchylone drzwi zauważyła grupę stażystów w trakcie obchodu. Ciekawe, z kim przyjdzie mi rywalizować, pomyślała. Wyeliminuje tę osobę, gdy tylko uda się jej zdiagnozować ważnego pacjenta tak, by mógł pojechać w trasę.
Brigham zapukał do drzwi.
– Można?
– Zapraszam, doktorze. Podobno z mojego powodu ściągnął pan specjalistę aż z Niemiec – odpowiedział męski głos.
– Dla pana wszystko, co najlepsze – odparł Brigham.
Vivian weszła do pokoju. Jej uśmiech błyskawicznie zgasł na widok lekarza stojącego przy łóżku Trainera.
Poczuła się przygwożdżona spojrzeniem tych znajomych ciemnych oczu. Trochę zmiętoszony, krótsze włosy… Dobrze mu w takich krótkich. No i już nie taki chudy jak podczas rezydentury. Chłopięce rysy ustąpiły miejsca bardziej męskim, dojrzałym, a mimo to był tak samo przystojny jak dawniej.
Reece. Poznała go na ostatnim roku rezydentury, bo przeniesiono go z innego szpitala. Tylko on przebił się przez jej pancerz. To on wskazywał jej wtedy drogę. Był opoką.
– Kogo obchodzi, skąd jesteś? Liczy się wyłącznie, dokąd zmierzasz.
Nie myśl o nim. To niemożliwe. Mimo decyzji o wyjeździe myślała o nim każdego dnia. Skrzywdziła go i on to wie. Wtedy ważniejsza była dla niej kariera zawodowa. I tak będzie zawsze. Polegała na swoich umiejętnościach, medycynie oraz na sobie. Nie wierzyła w miłość, bo to zawsze kończy się zawodem.
Nie szukała związków damsko-męskich. Jednak poznawszy Reece’a, kompletnie o tym zapomniała.
Wspomnienia…
– Zmęczona? – zagadnął.
– Tak. To był bardzo długi dyżur. Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza. – Odwróciła wzrok w nadziei, że Reece odejdzie, ale tak się nie stało. – Pomóc ci?
Wzruszył ramionami.
– Też chciałem trochę odetchnąć. Lubię zapach magnolii.
– Ja też. Kojarzy mi się z domem rodzinnym.
– Skąd jesteś? – zapytał.
– Z Nashville.
– Ja też.
Nieoczekiwanie zerwał kwiat magnolii i nim się obejrzała, wsunął jej za ucho. Zadrżała, gdy dotknął jej policzka.
– Co ty wyprawiasz?! – wykrztusiła speszona.
– Nie wiem, ale do ciebie pasuje.
Nawet teraz, siedem lat później, czuła na policzku ciepło jego dłoni. I pamiętała, jak bardzo chciała go wtedy pocałować. Co on jeszcze robi w Nashville? Wyobrażała sobie, że przyjmie ofertę pracy w jakimś większym mieście. Nie wierzyła, gdy się zaklinał, że nie ruszy się stąd. Zapowiadał się na świetnego chirurga, więc doznała szoku, natknąwszy się na niego w szpitalu Cumberland Mills. Jedyny facet, przed którym się otworzyła. Facet, dla którego mogła stracić głowę.
Czy on to pamięta? Przecież dlatego wyjechała.
Przeraziła się, czując, że jest w nim zakochana. Bała się utracić nad sobą kontrolę. Więc gdy nadarzyła się okazja wyjechać do Monachium, skwapliwie z niej skorzystała.
Nie szukała miłości, a po tym, jak zostawiła Reece’a, nawet na nią nie zasługiwała. Reece oczekiwał trwałości. Korzeni. To ją przerażało, nie chciała ani trwałego związku, ani korzeni. Bo jedno i drugie nie trwa wiecznie.
Wystarczył jej przykład rodziców.
Więc uciekła do Niemiec. Zostawiła mu list, ale gdy teraz przeszywał ją spojrzeniem, poczuła, że to nie wystarczyło.
Ta rozłąka nic nie zmieniła, bo myślała o nim nieustannie, żałując tego, co się stało. Nie spodziewała się, że nadal będzie pracował dla doktora Brighama. Reece miał taki potencjał! Nie widzi tego? W Cumberland Mills jego talent się marnuje!
Do diabła z korzeniami! Dlatego tu został? Owszem, Cumberland Mills do bardzo dobry szpital, ale nie wiodący w dziedzinie neurochirurgii. Gdyby Reece wybrał inną placówkę, mógłby dla ich specjalności zrobić dużo więcej.
– Panie Trainer, doktorze Castle, przedstawiam panom doktor Vivian Maguire, neurochirurga i diagnostę, uczennicę doktora Mannheima z Monachijskiego Centrum Neurologii. – Brigham dumnie wypiął pierś. – Była także moją rezydentką.
– Pamiętam – powiedział lodowatym tonem Reece. – Byliśmy w tej samej grupie.
Zaczerwieniła się.
– Tak, byliśmy w tej samej grupie.
Brigham ściągnął brwi.
– Faktycznie, zapomniałem, przepraszam. Jasne, że się znacie. Fantastycznie.
Fantastycznie? Owszem, znają się, ale Reece patrzy na nią jak na intruza. Dziwi mu się? Zapracowała na to.
To nie jest Reece Castle, jakiego zapamiętała, ale przecież i ona się zmieniła.
– Za to ja nie miałem przyjemności poznać swojej nowej pani doktor – odezwał się Gary Trainer, spoglądając na nią z szerokim uśmiechem.
Uścisnęła wyciągniętą dłoń. To był próbny całkiem silny uścisk. Gary go odwzajemnił, a przynajmniej się starał. Ha, sztywne mięśnie, lekkie, nieznaczne drżenie.
Komuś innemu by to umknęło, ale nie jej.
– Miło mi pana poznać. Praca z zespołem pańskich lekarzy to dla mnie przyjemność. – Zerknęła na Reece’a, ale on zapatrzony był w swój tablet.
Unikał jej wzroku. Nie chciał być w centrum zainteresowania, za wszelką cenę unikał kłopotliwych sytuacji. Powtarzał jej, że ma być silna i walczyć o swoje, ale sam tego nie robił. Nie lubił też zmian. Na zewnątrz się zmienił, ale wewnątrz pozostał dawnym Reece’em.
Czuł, że Vivian na niego patrzy, ale nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Oszukiwał się.
Nie mógł uwierzyć, że to Vivian. Tak, wiedział, że do szpitala przyleci diagnosta z Niemiec, ale nie podejrzewał, że to właśnie ona. Okazała się niepodobna do dawnej Vivian, tej nieśmiałej i zdystansowanej dziewczyny sprzed siedmiu lat. Teraz była uosobieniem pewności siebie.
Albo arogancji.
Niesforne rude włosy spięła w kok, miała na sobie designerski kostium, ale spoglądając w jej zielone oczy, poczuł, że to za mało, by ukryć przed nim dziewczynę, która dorastała w podejrzanej dzielnicy Nashville.
Tej, która wolała boso biegać po trawie.
Tej, w której się zakochał. Ale ta fasada mu uzmysłowiła, że tamtej Vivian już nie ma, a ta nowa jest mu obca. Źle się czuł w jej obecności.
W czasach rezydentury często mówiła, że jej marzeniem jest praca u doktora Mannheima. On o tym nie marzył, ale łudził się, że uczucie zatrzyma ją w Nashville. A jednak wyjechała. Nie on jeden zamknął się w skorupie, ale ona po prostu uciekała od swoich problemów.
Załamał się owego poranka, kiedy obudziwszy się, zobaczył jej list. Wyjechała, nie pytając go, czy z nią pojedzie. Co gorsza, musiał zwrócić pierścionek zaręczynowy, bo akurat tego dnia miał zamiar o wszystkim jej opowiedzieć, niczego nie ukrywając. Do tej pory z nikim o tym nie rozmawiał.
Gdyby mu zaproponowała wspólny wyjazd, pojechałby z nią. Nie, nie zdecydowałby się na to.
Nie marzył o Niemczech.
Tak przynajmniej sobie wmawiał, usprawiedliwiając jej wyjazd. Że to jedyny powód, dla którego o to go nie poprosiła i dla którego on by nie wyjechał.
Okłamywał się. Pojechałby z nią, ale odmówiła mu tej szansy. Nie chciała, by jej towarzyszył, to fakt.
Mimo upływu czasu nadal go to bolało.
Była jego najlepszą przyjaciółką, jedyną osobą, przed którą się otworzył, jedyną, która pokonała mur, jakim się otoczył. I co? Wyjechała. Dostał nauczkę.
Drugi raz takiego błędu nie popełni. Sądząc po tym, co zaszło między nim i ojcem, drugiej szansy się nie dostaje.
– Niech się pani bierze do roboty – powiedział Trainer z uśmiechem. – Przepraszam, doktorze Castle, ale znudziło mi się codziennie oglądać pańskie szpetne oblicze.
Reece prychnął śmiechem, a rezydenci za jego plecami też się uśmiechnęli. Na policzkach Vivian dostrzegł rumieniec. Nigdy nie umiała przyjmować komplementów. Utrzymywała, że to forma słabości albo że na nie nie zasługuje. Ale one były uzasadnione. Była piękna. Zdążył już zapomnieć, jak bardzo. Zapomniał, jak zielone są jej oczy. Niczym szmaragdy.
Wysoka i elegancka. I nadal cholernie pociągająca.
Złamała ci serce. Nie wolno o tym zapominać. Pod maską urody kryje się osoba tak samo zahartowana jak on.
Kiedy ją poznał, była nieśmiała i zamknięta w sobie, ale się w niej zakochał. Po uszy. Do tego stopnia, że nie czuł potrzeby ukrywania, kim jest. Uwielbiał ją i jak dureń łudził się, że i ona go uwielbia. Całe szczęście nie przyznał się jednak, kim jest… Uczucie nie wystarczyło, by ją zatrzymać. Powinien o tym wiedzieć, mając za przykład swoją matkę. Kobietom nie wolno ufać.
Vivian rosła w skrajnie odmiennym środowisku niż on i podobnie jak on wolała o tym nie rozmawiać. Może tylko tyle, że jak on w dzieciństwie była zostawiona sama sobie, więc trudno było nazwać to prawdziwym dzieciństwem. Poza tym kto by rozmawiał o dzieciństwie, gdy był seks?
Teraz, siedem lat później, nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego się zaprzyjaźnili i co ich połączyło. Pragnienie miłości?
– Gary, szanuję twoje odczucia. – Zerknął na Vivian. – Masz rację, że przyjemniej oglądać doktor Maguire.
Wyraźnie speszona zaczerwieniła się jeszcze bardziej, a on poczuł, że znalazł się na polu minowym. Nie należało wdawać się z nią w dyskusję na oczach pacjenta oraz rezydentów. Ma z nią współpracować. Poza tym nie mają sobie nic więcej do powiedzenia. To zamierzchła przeszłość.
Czyżby?
– Chyba czas, żebym poznała resztę personelu i zorientowała się, gdzie jest mój gabinet. Miło było pana poznać, panie Trainer.
– Dla pani jestem Gary.
– Okej, Gary. – Uścisnęła mu dłoń, po czym zwróciła się do Reece’a. – Doktorze, na pewno jeszcze będzie okazja, żebyśmy porozmawiali.
Przytaknął bez słowa. Patrzył za wychodzącą kobietą z poczuciem winy, że potraktował ją tak chłodno.
To twoja rywalka. Nie wolno o tym zapominać, ale chociaż wcale mu nie zależy na stanowisku Brighama, nie po to harował przez tyle lat w Cumberland Mills, by teraz bez walki ustąpić pola Vivian. Brigham się z nim liczy, więc jeżeli Vivian chce kierować chirurgią, będzie musiała jemu i wszystkim innym udowodnić, że na to zasługuje.
Lata temu ruszyła na podbój świata, gardząc Cumberland Mills, a on wie o tym szpitalu absolutnie wszystko.
Podejrzewał, że wróciła wyłącznie po to, żeby zająć miejsce Brighama. Jego miejsce.
Odsunął od siebie tę myśl. Zaproponowano mu to stanowisko, ale odrzucił tę ofertę. Nie miał najmniejszego zamiaru dorównywać reputacji Brighama. Pewnych zaszłości nie da się puścić w niepamięć, a ojciec raz po raz mu wytykał, że jest do niczego. To stanowisko nie jest dla niego. Ani dla Vivian.
Powrót Vivian do Nashville to tylko nic nieznaczący incydent, jedynie zaskoczenie. Vivian nie jest zagrożeniem ani konkurencją, a już na pewno nie pokusą.
Gadaj zdrów.ROZDZIAŁ DRUGI
– Nie myślałem, że jeszcze kiedyś cię zobaczę.
W drzwiach do gabinetu stał Reece. Wpatrywał się w nią, ale w jego oczach nie dostrzegła dawnych iskierek. Nie wiadomo dlaczego serce zaczęło jej bić mocniej. Niestety myliła się, wyobrażając sobie, że lata rozłąki wyleczą ją z fascynacji Reece’em. Bardzo się myliła.
Możliwe, że to dlatego późniejsze relacje z facetami były tak przelotne, bo spoglądając teraz na niego, zrozumiała, że żaden inny mu nie dorówna.
Nie słyszała, kiedy wszedł, ale on zawsze zaskakiwał swoją obecnością ją, pielęgniarki czy lekarzy. Jakby przemieszczał się na granicy cienia, niewidoczny, dopóki sam nie uzna za stosowne się ujawnić.
Gdy kiedyś go o to zapytała, odpowiedział, że nauczył się tego w dzieciństwie, nic więcej. Unikał rozmów o swojej przeszłości. Wiedziała jedynie, że pochodzi z Nashville. Sama też o sobie nie opowiadała. Wiedział o niej tylko tyle, że dorastała w podłej dzielnicy zdecydowanie innej od jego środowiska. Na tym poprzestali.
– Vivian, nie mówmy o przeszłości, skupmy się na tym, co jest teraz – mawiał.
– Słusznie. – Oparła dłonie na blacie biurka. – Dziwi mnie, że ciągle tu jesteś…
– Hm, nie dostałem szansy terminować u doktora Mannheima. – Wyłowiła nutę goryczy w jego głosie. Trudno mu się dziwić. Jako protegowana sławnego niemieckiego neurochirurga nieraz miała do czynienia z różnymi zazdrośnikami.
Którzy twierdzili, że na to nie zasłużyła. Że wspięła się tak wysoko przez łóżko, ale to nieprawda. Wystarczyło poznać jego partnerkę życiową. Praca z doktorem Mannheimem była zaszczytem, a ona tego nie żałowała. Musiała wyrwać się z Nashville, by ratować swoje serce.
– Byłem potrzebny tutaj. I nie planowałem ruszać się z Nashville – powiedział. – O ile dobrze pamiętam, to ty byłaś w każdej chwili gotowa wyjechać. Mnie wielki świat nie pociągał.
– Nie wróciłam do Nashville, żeby się z tobą sprzeczać – odparła. – Nie żałuję tej decyzji, a przyjechałam tu do pracy.
Natychmiast pożałowała tych słów, bo Reece zamknął za sobą drzwi, po czym usiadł na jedynym wolnym krześle. Pozostałe były zasłane papierami albo kartonami.
– Vivian, czy nam się to podoba, czy nie, musimy współpracować. Było, minęło. Skoncentrujmy się na pacjencie.
Przytaknęła lekko zawiedziona…
O co chodzi?! Wróciła do pracy a nie po to, by rozpamiętywać przeszłość. Wystarczająco dużo kosztowała ją decyzja o powrocie do Nashville, więc niepotrzebne jej dodatkowe emocje.
– Wobec tego bierzmy się do roboty – zaproponowała.
– Co chcesz wiedzieć?
– Opowiedz mi o przypadku pana Trainera.
– Objawy wskazują na parkinsona, ale…
– Badania tego nie potwierdzają?
– Otóż to, chociaż wczesne stadium parkinsona jest trudne do wykrycia.
– Wiadomo, kiedy zaobserwowano pierwsze objawy? Rozmawiałeś z nim o tym?
Przytaknął.
– Owszem, wystąpiły znienacka dwa dni temu, kiedy upadł na scenie.
– Bardzo wczesne stadium? – W myślach rozważała setki możliwości.
– W trakcie występu. Wyglądało to jak napad padaczki. To jest to, co wykazał rezonans. – Podał jej tablet ze zdjęciami. – Ale to nie to.
Analizowała obrazy jak tysiące razy wcześniej. Jak trzy miesiące temu, kiedy w skrzynce na listy znalazła przesyłkę z wynikami badania rezonansem magnetycznym mózgu matki. Dostrzegła wówczas wczesne zwiastuny choroby Alzheimera.
– Córeczko, nie martw się o mnie. Zostań w Niemczech. Twoja praca jest najważniejsza.
To drżenie głosu pod maską zadowolenia ją zmroziło. Wróciło wspomnienie tamtej nocy, kiedy znalazła w kuchni matkę w kałuży krwi. Mimo że matka zapewniała ją, że czuje się wyśmienicie, wiedziała, że to nieprawda.
Wróciła do Nashville z powodu matki, bo ona była w jej życiu jedynym pewnikiem. Poświęcała się, by Vivian mogła ułożyć sobie przyszłość, nie polegając na nikim innym. Inaczej mówiąc, życie bez konieczności polegania na mężczyźnie.
– Vivian, niepotrzebny ci facet. Jesteś inteligentna i masz talent. Nie pozwól, żeby ktokolwiek cię ograniczał.
To matka zachęciła ją do wyjazdu do Niemiec. Przez chwilę się wahała, rozważała związek z Reece’em, ale słowa matki wpłynęły na jej ostateczną decyzję.
Nie miała wątpliwości, że to przez ojca matka zrezygnowała z kariery wokalistki. Przez ojca, który nie miał dla nich czasu. Matka odrzuciła intratny kontrakt, bo ojciec był zazdrosny o jej karierę, a gdy zaproponowano mu występy, zniknął z domu.
Zniknął, a wraz z nim ich oszczędności.
Nie wyobrażała sobie, by mogła zostawić na lodzie matkę, u której wykryto alzheimera, i dalej robić karierę na drugiej półkuli. Może w pracy jest bezwzględna, ale matkę kocha. Tak bardzo, że wróciła do Nashville.
– Vivian…?
– Przepraszam. – Otrząsnęła się.
– Widzisz coś, co mi umknęło? – W jego głosie brzmiała nuta troski. Nie zasłużyła na to. Nigdy jej się to nie należało.
– Przepraszam, jet lag daje o sobie znać. – Oddała mu tablet. – Przydałoby się powtórzyć rezonans. Proponuję też EEG przez czterdzieści osiem godzin. Być może uda się wywołać kolejny napad w kontrolowanym środowisku.
– Tak… Ale na jakiej podstawie to sugerujesz, skoro nie znamy przyczyny pierwszego napadu?
– Powiedziałeś, że stało się to w trakcie występu, tak?
– Tak.
– Zacznijmy od migającego światła, ciemności oraz głośnej muzyki.
Uśmiechnął się. Miło było to zobaczyć.
– Słusznie. Zaraz zaprzęgnę to tego moich rezydentów.
– Dzięki. Dobrze, że masz ich na każde zawołanie. – Fajnie było rozmawiać z nim o przypadku. To nieco ich zbliżyło.
– Korzystają z nich wszyscy lekarze, a ja często posługuję się nimi w badaniach nad chorobą Alzheimera.
– Nad alzheimerem?
– Tak. Właśnie rozpoczynam eksperyment z grupą pacjentów z zastosowaniem leków, elektroterapii oraz monitoringu aktywności mózgu.
– Sam wybierałeś kandydatów?
Ściągnął brwi.
– Dlaczego cię to interesuje?
– Przepraszam. Alzheimer to nie moja specjalność. Zapytałam wyłącznie z ciekawości.
Rzucił jej spojrzenie pełne niedowierzania, ale po chwili się zrelaksował.
– Tak, mam już całą grupę. Chorych na alzheimera nie brakuje. – Odwrócił wzrok. – Nie interesuje cię alzheimer, ale scheda po doktorze Brighamie owszem?
– Kto ci to powiedział? – zapytała, nie kryjąc zdumienia.
– Nie jestem głupi. Wiem, że po to wróciłaś. Z jakiego innego powodu miałabyś opuścić klinikę Mannheima?
– Dowiedz się, że byłam za dobra, chciałam dalej poszerzać swoje horyzonty. Może nawet zainicjować własne badania, a w Monachium było to niemożliwe.
– Dlaczego akurat Nashville?
– Czy to ważne? – Nie chciała mówić o matce. Jednak gdyby nie jej choroba, nie zdecydowałaby się na powrót.
– Ważne. Dlaczego Nashville? – powtórzył.
– Dlaczego nie? – Wzruszyła ramionami.
– Bo bardzo chciałaś stąd uciec. Chyba nawet się nie pożegnałaś. Zostawiłaś mi tylko list.
Gotowało się w nim, ale nie miała mu tego za złe. Będzie dźwigała ten ciężar, żeby siebie chronić.
Gdy pierwszy raz się przed nią otworzył, powiedział coś, co na zawsze wryło się jej w pamięć.
– W moim życiu było za dużo zmian. Oczekuję trwałości, chcę zapuścić korzenie tutaj, w Nashville.
Pragnął czegoś, czego nie mogła mu dać.
– Było, minęło, okej? Skupmy się na tym, co teraz.
Wstając, omiótł ją lodowatym spojrzeniem.
– Masz rację.
– Doktorze Castle, przepraszam, że mój powrót tak cię zaskoczył, ale nie zamierzam opuszczać Nashville, więc jesteśmy zmuszeni do współpracy.
– Racja. – Nie zabrzmiało to przekonująco.
– Okej.
– Nie sądzę, żebyś długo tu zagrzała miejsce.
– Jak mam to rozumieć? – Poczuła się jak spoliczkowana, a to jej przypomniało, że go porzuciła. Ogarnęło ją poczucie winy.
Wzruszył ramionami.
– Wyjedziesz, jeżeli nie uda ci się zastąpić Brighama.
– Kto mówi, że go nie zastąpię?
– Zazdroszczę takiej pewności siebie, ale czeka cię ostra rywalizacja. – Chyba chciał ją wystraszyć. Żeby wyjechała. Ale teraz była o wiele silniejsza.
Splotła przed sobą ramiona.
– Nigdy nie stchórzyłam przed żadnym wyzwaniem i nie rozumiem, dlaczego teraz, nie objąwszy tego stanowiska, miałabym się poddać.
– Wycofasz się. Poszukasz szczęścia gdzie indziej. Czy nie tak zachowują się rekiny?
To określenie ją prześladowało, bo kiedyś wobec niej używał go doktor Brigham. Tak walczyła o zabiegi jako rezydentka.
– Nie jestem rekinem.
Już nie. Kaszlnęła.
– Jeśli musisz wiedzieć, to chcę się zorientować, czy jest tu potencjał do przeprowadzenia badań nad autyzmem, których nie mogę przeprowadzić w Niemczech. Zdecydowałam się na współpracę nad przypadkiem Trainera tylko dlatego, że jestem jednym z najlepszych diagnostów w Europie. Dorównuję doktorowi Mannheimowi.
– Nie zależy ci na zastąpieniu Brighama?
Potrząsnęła głową.
– Oczywiście, że mi na tym zależy. Kto by tego nie chciał?
Ja. Ale się z tym nie zdradzał, bo nikomu nic do tego. Nie planował zająć miejsca Brighama, wolał działać na pierwszej linii frontu, bo kochał pracę na oddziale ratunkowym. Nie lubił być w centrum uwagi jak jego rodzice. Nienawidził tego. W wieku lat osiemnastu zmienił nazwisko Castille na Castle, by nie kojarzono go z gwiazdą muzyki country. Nie chciał być synem Raya Castille’a, jednej z największych gwiazd Grand Ole Opry. Oraz Edny, jego matki modelki, która nad niego i ojca przedkładała blichtr Hollywoodu. Pieniądze, sława i prestiż są zabójcze.
Niszczycielskie. Nie dla niego blask jupiterów.
Źle wspominał tamte czasy, bo to zmarnowało mu dzieciństwo, więc za wszelką cenę chciał pozostawać w cieniu. Na tym zależało mu najbardziej. Ale jeżeli jego program badań nad chorobą Alzheimera okaże się sukcesem, to się może zmienić. I przynieść spore pieniądze.
Być może wtedy będzie mógł pomóc chorym, których nie stać na opiekę specjalistów.
– Przepraszam, nie interesują mnie powody, dla których się tu zjawiłaś. Po prostu… twój widok mnie zaskoczył.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo odezwał się jego pager, wzywając go do Gary’ego Trainera.
– Co się stało? – zapytała, biegnąc za nim korytarzem.
– Kod niebieski! – rzucił przez ramię. Pacjent wymaga natychmiastowej pomocy.
Już w pokoju pielęgniarka zaczęła informować ich o stanie pacjenta. Wyglądało to na napad padaczki, ale obydwa monitory wskazywały na zaburzenie akcji serca oraz problemy neurologiczne.
Bez chwili wahania Vivian zaordynowała leki, wydając pielęgniarkom polecenia. Jak kiedyś.
– Spadek natlenowania! – krzyknęła przez ramię. – Nie oddycha! Dlaczego nie dostaje tlenu?!
Nie mam pojęcia, pomyślał, podbiegając z defibrylatorem. Razem pochylali się nad Garym, dokładnie tak samo jak lata temu. Jakby czas stanął w miejscu.
Zdążył już zapomnieć, jaka Vivian potrafi być spokojna i skupiona, jak potrafi zmotywować jego oraz cały zespół w sytuacji kryzysowej. Brakowało mu tego.
Po pierwszym wyładowaniu płaska linia na monitorze zafalowała, wrócił rytm zatokowy, a Reece odetchnął z ulgą, wsłuchując się w pikanie monitorów sygnalizujące przywrócenie prawidłowej pracy serca.
– Dzięki – zwrócił się do Vivian, obdarzając ją uśmiechem, jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
– Nie ma sprawy. Po to tu jestem.
Całe szczęście, ale już raz odeszła. Odejdzie znowu. Nie jest mu potrzebna.
– Teraz ja go przejmuję – powiedział, odwracając wzrok pod natłokiem wspomnień.
Gdy go zostawiła, czuł się upokorzony, bo była jedyną osobą, przed którą się otworzył, a ona go zawiodła. Złamała mu serce, utwierdzając w przekonaniu, że nikomu nie wolno zaufać. Nie mógł polegać nawet na rodzicach. Wyłącznie na sobie.
– Mogę zostać.
– Nie, nie trzeba. Zawiadomię cię, jak już wszystko wokół niego zorganizujemy.
Dzięki Bogu wyszła, bo nie miał ochoty na poważne rozmowy na oczach zespołu. Jedno było pewne. Musi trzymać się od niej z daleka, przynajmniej dopóki Gary przebywa w Cumberland Mills. Nie będzie to łatwe, ale konieczne. Dla jego dobra.