Lekcja Europy Środkowej. Eseje i szkice - ebook
Lekcja Europy Środkowej. Eseje i szkice - ebook
Wybór esejów prof. Csaby G. Kissa publikowanych i na Węgrzech. Autor – wybitny znawca zagadnień środkowoeuropejskich – jest historykiem kultury, politologiem i historykiem literatury; prowadzi badania z zakresu komparatystyki literatur Europy Środkowej, a także mitów i symboli narodowych w literaturze. W roku 2000 ukazało się polskie wydanie jego Dziennika polskiego (1980–1982).
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63463-95-3 |
Rozmiar pliku: | 4,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
BIBLIOTEKA EUROPY ŚRODKA
Biblioteka Europy Środka – nowa inicjatywa Międzynarodowego Centrum Kultury – to kolejny rozdział naszej fascynacji tą wyjątkową częścią Starego Kontynentu, gdzie granice polityczne zmieniały się znacznie szybciej niż granice kulturowe.
Magia Europy Środka, jej fenomen i jej dziedzictwo to zagadnienia, którym Centrum od nieomal dwudziestu lat swego istnienia poświęca szczególną uwagę. Przypadek? Z pewnością nie. To świadomy wybór, to kwestia naszego światopoglądu, ale i wspólnota doświadczeń – naszych własnych i naszych sąsiadów. To klucz do zrozumienia naszej tożsamości, do wyjaśnienia odrębności naszej drogi. Europa Środka jest naszym losem, a nie terytorium o ściśle wyznaczonych granicach.
Europa Środka to trauma i ambiwalencja. Ale to także przechowany świat wartości, o których Zachód już dawno zapomniał. To lekcja komunizmu, to krytyka idei postępu, to wszechobecność historii, to skomplikowana geografia i geopolityka, to różnorodność kulturowa i siła nacjonalizmów, to kompleks niższości peryferii, lecz jednocześnie kreatywność pogranicza. Europa Środka to trudny dialog z sąsiadami.
Mit Europy Środka przeżywał swój triumf w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. Oznaczał wówczas jasne rozróżnienie pomiędzy sowiecką rzeczywistością a europejskimi wartościami. Komunizm zanegował tradycję naszej części kontynentu i jej dorobek cywilizacyjny, był więc szokiem cywilizacyjnym, który narody środkowoeuropejskie odrzuciły. Idea Europy Środka okazała się silniejsza od komunizmu!
Rok 1989 otwiera nowy rozdział w dziejach Europy Środkowej. A może wyznacza jej nieuchronny koniec? Integracja europejska przynosi nie tylko kryzys idei Europy Środka, ale i zasadniczą zmianę percepcji samej Europy. Równocześnie jednak po roku 1989 pojawiają się nowe możliwości współpracy w regionie. Lata dziewięćdziesiąte to czas dialogu między sąsiadami i ponownego odkrywania siebie nawzajem. Odrodzenie narodowe oznaczało polifonię narracji i wzmocnienie różnorodności kulturowej. Policentryczność naszego zakątka kontynentu ponownie stała się bogactwem.
Misja Krakowa w takim systemie Europy Środka to funkcja jednego z węzłów tej wyjątkowej przestrzeni intelektualnej. Europa Środka staje się dziś znowu wielką szansą dla Krakowa, miasta będącego pomnikiem jej cywilizacji, a także zwierciadłem jej wzlotów i upadków. Sprzeczności często wywoływały tu kreatywne napięcia. Ich materialne i niematerialne owoce to nasze dziedzictwo, które przesądza o znaczeniu Krakowa na mapie kontynentu. To również siła wielu metropolii Europy Środka jako miast dialogu.
Międzynarodowe Centrum Kultury jako laboratorium dialogu wzmacnia od niemal dwóch dekad znaczenie Krakowa jako jednej z metropolii tego wyjątkowego obszaru. Biblioteka Europy Środka jest w tym kontekście próbą podzielenia się dorobkiem naszych przyjaciół myślących, marzących i piszących w różnych językach. Wspólnym mianownikiem tej twórczości pozostaje sen o Europie Środka. Część tego dorobku to owoc naszych wspólnych dyskusji prowadzonych przy Rynku Głównym 25 w Krakowie.
Csaba Kiss jest jednym z naszych najwierniejszych Przyjaciół a zarazem prawdziwym misjonarzem idei Europy Środka, co czyni go niemal „klasykiem gatunku”. Węgier, który tak wiele wysiłku włożył nie tylko w badanie tożsamości własnego narodu, lecz może przede wszystkim w zrozumienie duszy swoich słowiańskich sąsiadów. Książka ta jest więc swoistym zwierciadłem, w którym przeglądamy się my sami i w którym przegląda się Europa Środka.
Prof. Jacek Purchla
Dyrektor Międzynarodowego Centrum Kultury w KrakowieO Autorze
O AUTORZE
Csaba G. Kiss – historyk literatury i kultury, eseista, znawca problematyki środkowoeuropejskiej.
Ukończył hungarystykę i germanistykę na Uniwersytecie im. Loránda Eötvösa w Budapeszcie. Studiował także literaturę porównawczą Europy Środkowej i Wschodniej. W latach 1987–1990 działał w węgierskiej opozycji, współtworzył Węgierskie Forum Demokratyczne. Następnie, w latach 1992–1995 był dyrektorem Instytutu Europy Środkowej w Budapeszcie. Od 1995 roku jest profesorem w Katedrze Historii Kultury na Uniwersytecie im. Loránda Eötvösa w Budapeszcie. W latach 1999–2004 piastował stanowisko visiting professor w Katedrze Hungarystki na wydziale Filozoficznym Uniwersytetu w Zagrzebiu. Wykładał również na niemieckojęzycznym Uniwersytecie Gyuli Andrássyego w Budapeszcie. Obecnie jest także wykładowcą w Seminarium Studiów Środkowoeuropejskich działającym przy Instytucie Slawistyki i Studiów Wschodnioeuropejskich na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Karola w Pradze.
Doświadczenie węgierskiego października 1956 – tak ważne dla całego jego pokolenia – i reakcja Polaków na te wydarzenia utwierdziły Csabę Kissa w przekonaniu, że dialog obu narodów dostarcza klucza i kontekstu dla zrozumienia dziejów Węgrów i Polaków, a także ich miejsca w kulturze i cywilizacji europejskiej. Jako temat studiów porównawczych wybrał więc polsko-węgierskie związki literackie. Swoistym ich dopełnieniem była odbyta w 1964 roku długa podróż autostopem po Polsce. Odtąd jest częstym gościem w naszym kraju, jako literat, badacz i wykładowca akademicki, spod jego pióra wyszło też wiele analiz paralel polsko-węgierskich.
Nie mniej istotne są dla Csaby Kissa relacje węgiersko-słowackie, a sama Słowacja jest dlań jednym z ulubionych miejsc peregrynacji nie tylko literackich. Csaba Kiss to wybitny znawca literatury słowackiej i problematyki słowackiego odrodzenia narodowego. Nade wszystko jednak jest propagatorem idei wspólnego dziedzictwa – którego nośnikiem jest dla niego idea Hungarii (Uhorska), będącej wspólną ojczyzną narodów – czy miejsc wspólnej pamięci, takich jak na przykład Banská Štiavnica–Selmecbánya–Schemnitz. Kiedyś nawet podczas wystąpienia w Instytucie Słowackim w Budapeszcie Csaba Kiss przyznał, że w takim samym stopniu czuje się nacjonalistą węgierskim jak słowackim. „Ten podwójny nacjonalizm – dodawał – pozwala mi bezstronnie patrzeć na wspólne sprawy, albowiem moje węgierskie «ja» jest równoważone przez «ja» słowackie”.
Równie chętnie jak na północ od Dunaju autor spogląda za Drawę, na południe. Csabę Kissa interesują wspólne dzieje Chorwatów i Węgrów, a także przestrzeń, w której przenikają się światy węgierski i południowosłowiański. Wiele uwagi poświęca literackiemu i kulturowemu mitowi Adriatyku – czy szerzej Hungaria Mediterranea – od twórczości Janusa Pannoniusa czy siedemnastowiecznego eposu Syrena Morza Adriatyckiego po legendę Fiume-Rijeki – węgierskiego portu i okna na świat.
Przywołanym tu tematom i tropom poświęcił wiele książek, które składają się na fascynujący obraz literatury, kultury i zagadnień narodowościowych w Europie Środkowej, kreślony piórem Węgra, dbającego wszakże, aby widzieć sprawy z wielu perspektyw. Prace Csaby Kissa wydawane były m.in. we Francji, w Niemczech, Słowacji, Chorwacji i Polsce. W naszym kraju ukazał się jego Dziennik polski (1980–1982), a także liczne artykuły w czasopismach i tomach zbiorowych. Większość z nich, przejrzana i poprawiona, wraz z kilkoma dotąd w Polsce niepublikowanymi znalazły się w tej książce.Jechać do Krakowa
JECHAĆ DO KRAKOWA
Moje podróże do Polski: letnie przygody z autostopem od Karpat po Morze Bałtyckie, do Wrocławia, Poznania i nad jeziora mazurskie, później mknącym przez ośnieżone pola pociągiem, a w sylwestrową noc w wirującym tłumie Polaków. Jakoś zawsze Kraków stanowił dla mnie centrum. Był pierwszym albo jedynym przystankiem. Przyjmował mnie i żegnał. Zawsze czekał na mój powrót.
Już z daleka pozdrawiają mnie wieże kościoła Mariackiego: Witaj – słyszę, wychylając się z okna pociągu – nareszcie znów tu jesteś, Węgrze tułaczu! Jak gdybym dopiero wczoraj wyjechał. Jakby nie liczył się czas spędzony poza Krakowem. Wczoraj, pięć miesięcy czy pięć lat temu – wszystko jedno. Najważniejsze, że znów przyjechałem i jestem tu, u bram miasta.
Niezwykły jest ten czas, krakowski czas. Z jego bezkresną historią, z niezmienną zmiennością. Próżno niszczeją stare mury, miasto jest wieczne. I młode. Odwieczne kamienie niewzruszenie spoglądają na kłębiącą się przed nimi młodość. Na Rynek Główny, na Floriańską ciągną gromady dziewcząt i chłopców. Niegdysiejsze dziewczęta, dziś już szacowne damy, być może prowadzają na Planty swoje wnuki.
Co godzinę rozbrzmiewa trąbka hejnalisty. Znak pokrewieństwa przywodzi mi na myśl inny wymiar krakowskiego czasu, ekscytujące pulsowanie chwil, napięcie pełnego nadziei oczekiwania. Aby coś się stało. Coś ciekawego, wspaniałego. Coś, co może mi się przydarzyć tylko tutaj. Jest to taki czas, z którego znika teraźniejszość, podobnie jak rozprasza się w powietrzu dźwięk rozbrzmiewającego hejnału. Jakby był jedynie czasem przyszłym.
Przeciąć ponownie Rynek, potem przejść przez Sukiennice pośród mrowia turystów, aby stanąć przed pomnikiem Mickiewicza. Jakby ustawiono go tutaj niczym znak, by móc się pod nim spotykać. I spiesząc – lub snując się bez celu – dalej, powiedzmy w kierunku Brackiej. Istniała tam niegdyś bursa węgierskich żaków, wytarte litery na tablicy pamiątkowej trzeba niemal wymacać palcem. Rozbrzmiewała w tym zakątku miasta mowa węgierska i przed pięciuset laty, i w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Którędy dalej? Czy tamtędy, skąd polscy królowie kroczyli na Wawel? Mogę też skręcić w Kanoniczą, ku siedzibie Związku Pisarzy, gdzie pewnego razu w środku nocy nie mogłem dostać się do ciemnego budynku. Mijają godziny, powoli zmierzcha, a ja błąkam się dalej po mieście. Wspinam się jeszcze na kopiec Kościuszki, stąd wyraźnie rysuje się sylweta miasta, jak gdybym spoglądał na powiększoną mapę.
Stają mi przed oczami słoneczne krakowskie poranki, gdy widzę na ulicy te wesołe twarze. I błysk w ich spojrzeniach. Te oczy. Wówczas, i teraz też. Niebieskie, w kolorze niezapominajek, orzechowe i głęboko szare. Pozostaniecie w mojej pamięci.
Krakowie, stolico mojej młodości – czekaj, przybywam.
Csaba G. Kiss
przełożyła JOANNA NOWOSTAWSKA-GYALÓKAYTożsamość węgierska a Europa Środkowa
Tożsamość węgierska
a Europa Środkowa
Na Zachodzie nazywają nas Wschodem, na Wschodzie Zachodem
STANISŁAW JERZY LEC
TE DWA POJĘCIA POJAWIŁY SIĘ OBOK SIEBIE NIE TYLKO W POWYŻSZYM tytule, lecz są ze sobą ściśle związane i jedno nie jest zrozumiałe bez drugiego. Nie można mówić o węgierskości, o naszym poczuciu przynależności narodowej, nie poruszając jednocześnie problemów środkowoeuropejskich; do Europy Środkowej zaś przynależy naturalnie również wspólnota ludzi mówiących po węgiersku. Świadomość węgierska i Europa Środkowa warunkują się nawzajem i jest to prawda oczywista, by nie rzec – banał. Pomimo tego w rozważaniach na temat narodu prowadzonych w ostatnim dwudziestoleciu często się zdarzało, że strony dyskutujące zawężały swoje argumenty i kontrargumenty jedynie do świata węgierskiego, a jeszcze ściślej – do państwa węgierskiego, zapominając, iż ludność etnicznie węgierska zamieszkuje stosunkowo rozległe tereny, przemieszana z sąsiadami obcojęzycznymi. Wiadomo powszechnie, że przed rokiem 1918 poważny procent ludności żyjącej na Węgrzech nie był węgierski ani etnicznie, ani pod względem języka ojczystego; wiadomo także, iż od końca pierwszej wojny światowej w krajach sąsiadujących z Węgrami żyją milionowe rzesze Węgrów: częściowo w zwartych grupach, częściowo zaś w mniejszości lub w rozproszeniu, i znaleźć ich można niemal w każdym zakątku Kotliny Panońskiej.
Takie pomieszanie ludów i języków, częste zmiany lub niepewność granic państwowych charakterystyczne były nie tylko w naszych naddunajskich okolicach, lecz także na obszarach położonych na północ i na południe od nich: w prowincjach czeskich, w rzeczypospolitej szlacheckiej oraz na terenach bałkańskich, przygniecionych ciężarem potęgi osmańskiej.
Sprzeczności między pojęciami tożsamości węgierskiej, narodu węgierskiego i ojczyzny węgierskiej są skutkiem procesów historycznych i pod wieloma względami wykazują pokrewieństwo z dylematami narodowymi ludów szerszego sąsiedztwa o podobnych losach historycznych. Poniżej chcielibyśmy ukazać węgierską tożsamość narodową w zwierciadle środkowoeuropejskim, porównując ją z ideologiami narodowymi ludów sąsiednich, zaznaczając najważniejsze podobieństwa i różnice w ich rozwoju.
Przedtem jednak nie zaszkodzi krótko przypomnieć, jakie są owe najważniejsze sprzeczności w pojęciach narodu węgierskiego i ojczyzny węgierskiej. Mówiliśmy o węgierskości, o wspólnocie etnicznie i językowo węgierskiej – w takim ujęciu jedność języka ojczystego i kultury określa wspólnotę, stanowiąc ową ramę pojęciową, którą historycy nazywają ramą kulturowo-narodową. Coś nieco innego oznacza, gdy mówimy o Węgrzech, o ojczyźnie węgierskiej, o naszej ojczyźnie. W języku potocznym, w polityce i w ideologii od około dwustu lat – sięgając do początków powstawania nowoczesnego narodu – używaliśmy i używamy często pojęć ojczyzny i narodu jako synonimów, zakładając lub przypuszczając, że obszar treściowy jednego i drugiego pokrywa się. Takie podejście nie jest wszak jedynie wybaczalnym uproszczeniem czy niedokładnością, lecz zniekształceniem i zafałszowaniem. To tego rodzaju potknięcie myślowe, które poniekąd ujmuje w nawias jeden z najistotniejszych momentów stawania się narodem w Europie Środkowej. Na dawnych Węgrzech bowiem już od końca XVIII wieku z większymi lub mniejszymi przesunięciami czasowymi grupy etniczne posiadające odrębny język zaczęły myśleć o sobie w kategoriach narodu i wytyczyły sobie zapożyczony od Europy Zachodniej cel stania się państwem narodowym. Mieszkańcy tego kraju mówili wieloma językami i w ciągu XIX wieku coraz mniejsza liczba tych, dla których językiem ojczystym nie był węgierski, była skłonna uznać za swój ów program, według jakiego mieliby się stać częścią narodu węgierskiego. A osiągnąwszy wreszcie po 1918 roku cel własnej państwowości, narody te (niegdysiejsze mniejszości narodowe), wiedzione takim samym niecierpliwym nacjonalizmem jak wcześniej Węgrzy, wytyczali ojczyzny znacznie większe od swych terenów etnicznych, wykorzystując ku temu pomyślną dla nich konstelację międzynarodową w latach 1919–1920. W ten sposób w swojej istocie Europa Środkowa pozostała niezmiennie odległa od owego teoretycznie wyobrażonego i uznanego za idealny stanu, w którym granice państwa i narodu pokrywają się. Rama państwa narodowego, oznaczającego jedność polityczno-gospodarczą, ogarnia całkowicie inną sferę zjawisk niż rama wspólnoty kulturowo-językowej. W naszych stronach z dwóch możliwych ram interpretacyjnych narodu próbowano sztucznie i na siłę stworzyć jedną konstrukcję: w klasycznym okresie nacjonalizmu, tak samo jak w obecnym wieku, charakterystycznym, ciągle powracającym dążeniem było, by wielojęzyczną ludność zamieszkującą teren jednego państwa traktować w sensie narodowym jako jednolitą wspólnotę. Dążenie to miało swoje łagodniejsze i ostrzejsze formy, poczynając od podkreślania wagi przynależności do każdorazowej większości, poprzez państwowe poparcie dla asymilacji naturalnej i sztucznej, na wysiedleniach i konfliktach wojennych skończywszy.
Przeto poniższe stwierdzenie uważam za wniosek podstawowej wagi: w Europie Środkowej w procesie powstawania narodów, w odmiennych proporcjach u różnych nacji, lecz w pewnym stopniu wszędzie, stopiły się ze sobą ramy pojęciowe wymiaru kulturowo-narodowego i państwowo-narodowego, a z tego nieuchronnie wyniknęły poważne sprzeczności. Za wzajemnymi antagonizmami narodowymi kryły się często niekonsekwentnie wybrane aspekty wyjściowe, sformułowane w pierwszej połowie XIX wieku i odpowiednio podbarwione mitologie narodowe (które przedstawiając sąsiadów – narody mówiące innym językiem – w krzywym zwierciadle, traktowały ich jak wrogów), a ponadto – i naturalnie nie w ostatnim rzędzie – kryły się za nimi sprzeczności interesów. Kiedy narodowy ruch węgierski uczynił swym punktem wyjścia pojęcie kraju, którego jedność ma symbolizować korona świętego Stefana, nieuchronnie zanegował idee tych myślicieli słowiańskich, dla których alfą i omegą była wspólnota mówiących językiem słowiańskim – i to niezależnie od ówczesnych granic państwowych. Jednocześnie hasło węgierskiego okresu reform: „Naród żyje w języku”, umożliwiło i taką interpretację, która żądała od nie-Węgrów przyswojenia sobie języka węgierskiego lub wręcz zmuszała ich do tego. Ale też w dążeniach Słowaków i Rumunów, formułujących swoje kulturalne żądania, dał się odnaleźć moment polityczny, zarodek żądań państwa narodowego oraz idea wyłączności.
Środkowoeuropejska droga formowania się narodów, specyficzne tutejsze przeszkody w tym procesie – wszystko to wyodrębnia z Europy osobną strefę, region, którego granic nie można w każdym punkcie określić dokładnie, ale wiemy, że leży on mniej więcej pomiędzy obszarem języka niemieckiego a obszarem języka rosyjskiego. Dlatego dla naszego regionu używam nazwy Europa Środkowa. Europa Środkowa, a więc coś w środku, Środek Europy – jego pozytywną treścią jest negacja dwubiegunowego schematu, negacja skrajności, sprzeciw wobec logiki wyłączności, głoszącej: albo-albo.
Mowa tu o tym historycznym regionie naszego kontynentu, którego warunki rozwojowe, struktura społeczna, system państwa i władzy oraz jego mapa etniczna różniły się w znacznej mierze od terenów leżących zarówno na wschód, jak i na zachód od niego. Gdzie proces cywilizacyjny rozpoczął się spóźniony i przebiegał na ogół w dużych, wielonarodowych, dynastycznych tworach państwowych, gdzie masy chłopstwa pańszczyźnianego, stanowiące przeważającą część ludności, żyły w warunkach patriarchalno-feudalnych nierzadko do początków XX wieku, a nawet dłużej, pozbawione możliwości awansu społecznego. Gdzie pomimo tego żyły jednak – choć często zduszone, rozproszone, częściowo nawet zanikające – skutki tradycji europejskiej, na przykład takie formy samorządów, praw wolności stanowych, które można było wykorzystać w procesie uobywatelniania i formowania się narodu; istniała ponadto tradycja chrześcijaństwa zachodniego i protestantyzmu, w wielu miejscach drobna i średnia szlachta lub grupy wolnego chłopstwa stanowiły stosunkowo szeroką warstwę średnią. Specyficzną cechą tej strefy było, że dążenie do nowoczesnego państwa narodowego stanowiło – bezpośrednio lub pośrednio – negację istniejących ram mocarstwowych. Ludy Europy Środkowej żyły w mocarstwie habsburskim, w imperium cara rosyjskiego lub pod zwierzchnictwem sułtana tureckiego w tych czasach, gdy urzeczywistnienie współczesnego narodu znalazło się na porządku dziennym. W latach dwudziestych i trzydziestych XIX wieku Polak Adam Mickiewicz, którego ojczyzna była podzielona pomiędzy trzy mocarstwa, postrzegał perspektywy swego narodu w zasadniczo innych kategoriach niż współczesny mu poeta rosyjski Aleksander Puszkin, dla którego polityczne granice imperium carskiego oznaczały naturalną ramę identyfikacji narodowej (nie zapominajmy, z jakim niezrozumieniem traktował dążenia „separatystyczne” Polaków ten wielki poeta).
Klasyczny, dziewiętnastowieczny okres ideologii narodowych naszego obszaru można typologizować według licznych kryteriów, ale dwie najważniejsze grupy różni między sobą przede wszystkim to, co było uważane za kryterium prymarne: kraj jako wspólne terytorium, czy może jako jedność języka i kultury. Ale, jak zobaczymy, te dwie ramy pojęciowe mieszają się ze sobą w różnych proporcjach i nie znajdziemy ani jednej takiej ideologii narodowej, w której obie nie byłyby jakoś obecne. Spójrzmy na przykład, jaki dylemat oznaczało dla narodowego ruchu czeskiego podstawowe pytanie: „Gdzie jest ojczyzna?” (taki jest tytuł czeskiego hymnu narodowego: Kde domov můj). Wszystkim współczesnym znane były granice tych krain historycznych, które skupiały się w Koronie Świętego Wacława: granice Czech, Moraw i Śląska. A znowu biorąc pod uwagę wyznaczniki językowo-kulturowe, mówiący po czesku uważali się za jeden naród – częściowo z powodu bliskości językowej, częściowo dla wspólnego języka literackiego – ze Słowakami, zamieszkującymi ówczesne Górne Węgry. Jednocześnie zaś dla 30 procent ludności zajmującej historyczne prowincje czeskie językiem ojczystym był niemiecki. Uwzględniając więc pojęcie państwa narodowego i zgodnie z argumentami prawa historycznego należało wytyczyć zupełnie inne granice ojczyzny, niż można to było uczynić na podstawie (inna rzecz – na ile rzeczywistej) wspólnoty etniczno-językowej.
Tradycja odrębności państwa czy prowincji, średniowieczne regnum, tradycja ojczyzny stanowej były ważną bazą dla kształtowania idei nowoczesnego narodu; poważną trudność stanowiła konieczność formułowania ideologii bez takiej tradycji. W Europie Środkowej przede wszystkim Polacy, Czesi i Węgrzy posiadali silną świadomość odrębności politycznej i państwowej, pamięć o niegdysiejszej wielkości. Mniejsze znaczenie miał ten czynnik u Chorwatów (którzy również posiadali pewne historyczne ramy państwowe), a także u Serbów i Rumunów, którzy przez długie stulecia żyli w niewoli tureckiej, albo jako mieszkańcy księstwa wasalskiego, albo też całkowicie włączeni do imperium (dodajmy, że znaczna część obu ostatnich ludów żyła na Węgrzech należących do mocarstwa habsburskiego). Bez dziedzictwa własnego kraju czy prowincji musieli rozpocząć swój ruch narodowy Słoweńcy (zamieszkujący tereny trzech prowincji austriackich, głównie Krainę) oraz Słowacy.
Zrozumiałe więc, jak głęboko zapuściła korzenie w myśleniu Słowaków w ubiegłym wieku owa pochodząca od Herdera kategoria narodu w języku i że ten stosunkowo nieliczny naród słowiański wydał apostołów pansłowiańskich, rysujących wizję wielkiego, jednolitego narodu słowiańskiego; wydał także żyjącego w stanie duchownym w Peszcie Jana Kollára, który głosił, że „prawdziwą ojczyznę nosimy w sercu”. Okoliczności historyczne wyjaśniają, jak ważny był moment solidarności etniczno-językowej dla Rumunów, dla Słowian Południowych, a nawet dla Polaków, po stłumieniu powstania listopadowego.
Ale i pozostałe ludy tego terytorium musiały się liczyć z wymogami epoki romantycznej, stawiającymi na pierwszym miejscu język ojczysty i kulturę ludową. Rachuba nie była łatwa. Dla Polaków, Czechów i Węgrów z tego powodu, że jasne było, jak istotna jest proporcja ludności mówiącej innym językiem ojczystym w granicach państwa historycznego. Granice te głęboko wryły się w narodową świadomość. Na przestrzeni całego XIX wieku wszystkie polskie ruchy wyzwoleńcze (a było ich sporo) pragnęły powrotu Polski z roku 1772, to jest w granicach sprzed pierwszego zaboru, i nie brały pod uwagę tego, że na tych terenach żyło wielu Ukraińców, Białorusinów, Litwinów oraz przedstawicieli innych narodowości. Nacjonalizm czeski i węgierski w sposób bardziej lub mniej jawny starały się – na ile to było możliwe – uczynić teren państwa historycznego jednojęzycznym. Zeszłowieczni budziciele narodów w swych dążeniach do połączenia językowych krewniaków zakładali nierzadko okular romantycznej przesady, a wymarzone ojczyzny obejmowały też sporo takich terenów, na których ludność mówiąca ich językiem żyła tylko w mniejszości lub w rozproszeniu; tak narodziła się wizja ojczyzny rumuńskiej, sięgającej od Dniestru do Cisy, czy obraz ojczyzny słowackiej rozciągającej się od Karpat, a ściślej mówiąc od Tatr, aż do Dunaju. Na bardziej trzeźwe argumenty prędko przychodziła odpowiedź: żyjąca tam ludność obcojęzyczna jest właściwie ludnością wyrodzoną, która w minionych wiekach przyjęła język zaborców, i trzeba jej umożliwić, by niczym syn marnotrawny mogła powrócić do swego pierwotnego narodu.
Także w sensie językowym nie było jednoznaczne, gdzie są, gdzie mogą być granice planowanej ojczyzny, w wielu bowiem regionach do początków XIX wieku nie zakończył się jeszcze proces zjednoczenia językowego i wytworzenia normy języka literackiego. A to powodowało zasadnicze komplikacje, szczególnie w przypadku bliskich sobie, sąsiednich języków słowiańskich. Postanowienia uczonych i pisarzy w kwestii normy językowej miały daleko idące konsekwencje z punktu widzenia powstawania narodu. Mniej więcej w tym samym czasie (w 1843 i w 1850 roku) Słowacy postanowili stworzyć odrębny, różniący się od czeskiego język literacki, Chorwaci i Serbowie zaś zdecydowali się na wspólną normę językową. Oba te, związane z konkretnym miejscem i czasem, postanowienia w znacznej mierze wytyczyły drogę kształtowania się tych narodów.
W naszym szerszym sąsiedztwie wspólną cechą ruchów narodowych była ich względna słabość, fakt, że ludy tego regionu mogły planować państwa narodowe na znacznie mniejszym terytorium i z mniejszą liczbą ludności. Wystarczy pomyśleć o bazie Niemców czy Włochów, o dwóch najsilniejszych ruchach narodowotwórczych Europy XIX wieku, lub o tym ogromnym imperium carów, na które nawet rosyjscy przeciwnicy samodzierżawia patrzyli jako na ojczyznę. Poczucie słabości i zagrożenia wzmacniał jeszcze fakt znacznego przemieszania ludów i grup etnicznych, poważny etniczno-językowy chaos i rozmaitość, w którym rzecznicy jednolitego państwa narodowego widzieli pewien negatywny rys. Ruchy narodowe potrzebowały „narodowych” ośrodków miejskich i stolic; tymczasem twórcy idei – zarówno marzyciele, jak i realiści – widzieli przed sobą na początku XIX wieku miasta wielojęzyczne: skupiające przeważnie ludność niemieckojęzyczną Pragę, Peszt-Budę czy Zagrzeb. Ochrona języka narodowego, teatr i szkoła w języku ojczystym stanowiły proces naturalny i nieuchronny, ale jednym z jego skutków było to, że jednostki i grupy dobrowolnie, bądź też pod wpływem większego czy mniejszego nacisku zrzekły się swego języka ojczystego i tożsamości etnicznej. Wraz z upływem kolejnych dziesięcioleci XIX wieku coraz bardziej do głosu dochodziła logika wyłączności: musisz się zdecydować, czy jesteś Niemcem czy Węgrem, Czechem czy Niemcem, Polakiem czy Ukraińcem i tak dalej.
Wynikająca ze słabości psychoza strachu nierzadko wpychała ruchy narodowe naszego obszaru w ramiona „silniejszego”, czyli na pozycję sojusznika jednego bądź drugiego mocarstwa dominującego w naszym regionie, a to w nadziei, że do urzeczywistnienia swych celów narodowych – kosztem bezpośrednich sąsiadów – stamtąd będą mogły otrzymać pomoc. Moglibyśmy przytoczyć na to dość przykładów od jesieni 1848 roku do 1867 roku i pomiędzy latami 1918–1920; model wciąż był jeden, tylko występujący stali po coraz to innych stronach, dobrze ilustrując zjawisko zwane „nacjonalizmem antydemokratycznym”.
Trudno byłoby odpowiedzieć na pytanie, czy ludy Europy Środkowej nauczyły się czegoś ze wspólnej historii. Tworzenie wzajemnego zrozumienia, tolerancji, empatii grupowej jest ciągle aktualnym wspólnym zadaniem; możemy się doń przybliżyć tylko poprzez uświadomienie sobie wartości europejskich, a wśród nich chrześcijańskich. Rozumiejąc i akceptując myśl, którą István Bibó sformułował tak: „Trzeba zrozumieć, że każda przemoc wywołana jest właściwie przez stan skurczu i że dla każdego gestu przemocy istnieje dyktowany przez aktywną miłość bliźniego silniejszy gest miłości, zdolny rozbroić gest przemocy”¹.
— 1986²
przełożyła TERESA WOROWSKA
1. István Bibó, Az európai társadalomfejlődés értelme, Bibó István összegyűjtött munkái (dziela zebrane), t. 2, Bern 1982, s. 584.
2. Na końcu tekstów podajemy daty ich publikacji w Polsce bądź po polsku. Pełne informacje bibliograficzne zostały zestawione w Nocie edytorskiej.Lekcja Europy Środkowej
Lekcja Europy Środkowej
Magnificencjo, Szanowny Panie Dziekanie, Drogi Panie Profesorze, Szanowni Państwo!¹
PRZYJECHALIŚMY TU, ABY POZDROWIĆ KRAKOWSKIEGO UCZONEGO, profesora tej Alma Mater, z którą przez ponad sześćset lat jej istnienia tak owocnie wiązało się życie duchowe Węgier. Przyjechaliśmy tu z zagranicy, ale jednak nie na obczyznę. Dzisiejszą okazję możemy pojmować jako kontynuację szczególnej tradycji. W historii europejskiej kultury nie ma bowiem drugiego takiego przykładu, by dwa sąsiadujące ze sobą przez wieki narody miały o sobie wyłącznie pozytywne wyobrażenia. Mogło się zdarzyć, że dziedzictwo to pojmowano fałszywie bądź też starano się je przemilczeć, ale zawsze bywali w Polsce i na Węgrzech ludzie ducha, którzy coś doń dodali, o coś wzbogacili, sprawiając, że nie obróciło się ono we frazes. Nie manipulowali nim – przekazywali kolejnym pokoleniom tradycję przyjaźni, uświadamiając sobie i wszystkim jej treści, na nowo je formułowali w zależności od wymagań zmieniającego się czasu i na nowo poświadczali je swoim życiem, jeżeli chciał tego los.
Wacław Felczak należy do współczesnych polskich kontynuatorów najszlachetniejszych wartości tej tradycji. Dane mu było jako człowiekowi, jako uczonemu i jako wychowawcy być tradycji tej szafarzem i krzewicielem: nie tylko ją przekazywał, ale i współtworzył. Decydujący okres swego życia spędził na Węgrzech; do Budapesztu przyjechał w roku 1938 jako stypendysta Collegium im. Loránda Eötvösa. Po kilku miesiącach wrócił na Węgry jako wysłannik Polskiego Państwa Podziemnego i podczas okupacji niezłomnie działał na rzecz tego, aby Polska znowu była Polską. Ze studenta interesującego się historycznymi związkami Polski i Węgier sam stał się aktywnym twórcą tych więzi. Karierę historyka dane mu było rozpocząć, kiedy miał już ponad czterdzieści lat. Nie jest jednak naszym zadaniem omawiać koleje jego życia i twórczości. Mamy mówić o tym, czego nauczyliśmy się od niego my – jego węgierscy przyjaciele i „zaoczni studenci”. Większość autorów Księgi Pamiątkowej należy bowiem do pokolenia, które przyszło na świat, kiedy Jubilat przebywał w naszej ojczyźnie.
Chciałbym wspomnieć o dwóch przedmiotach jego nauczania, których nie wykłada się na uniwersytetach. Jeden to Europa Środkowa, drugi – Wierność. My, Węgrzy, lekcji Europy Środkowej próbujemy nauczyć się od półtora wieku. Ze zmiennym powodzeniem: nawet jeżeli czasem zdarzały nam się sukcesy, to jednak częściej oblewaliśmy egzaminy. I marna to pociecha, że na obszarze między Adriatykiem a Bałtykiem nie należy to do rzadkości. Przeszczepienie na nasz obszar, położony między ziemiami niemiecko- i rosyjskojęzycznymi, zachodnioeuropejskiego liberalnego pojęcia narodu spowodowało ciężkie konflikty. W XIX i XX wieku nacje Europy Środkowej własnym wysiłkiem, choć często uciekając się do pomocy mocarstw, usiłowały stworzyć nowoczesne państwa narodowe. W analizach profesora Felczaka mogliśmy ujrzeć konflikty narodowe i narodowościowe dziewiętnastowiecznych Węgier jak w polskim zwierciadle, bynajmniej nie ukazane przez obojętnego obserwatora, dla którego cenny jest każdy wysiłek zmierzający do porozumienia między żyjącymi obok siebie narodami. Jeden z wniosków płynących z jego prac to nieuchronność konfrontacji ruchów narodowych w XIX wieku, drugim zaś jest to, że sam konflikt – tragedia narodowościowa na Węgrzech lat 1848–1849 – mógłby przyjąć inny obrót, gdyby więcej było wzajemnego zrozumienia pomiędzy jego uczestnikami. Nie tego zatem uczyliśmy się od Profesora, że wśród sąsiadujących narodów nie było sprzeczności interesów i uprzedzeń, ale tego, że należy poznać powody tych sprzeczności i naturę niechęci. Bez takiej wiedzy nie zorientujemy się ani w przeszłości, ani w teraźniejszości naszego rejonu: oto najważniejsze dzisiaj „zadanie domowe” naszej rodzinnej Europy.
Możliwe, że słowo Wierność brzmi dziś patetycznie, a przez to śmiesznie i staromodnie. Wierność, gdy Czas przyspieszył, kiedy z dnia na dzień zmienia się świat wokół nas, kiedy kupujemy coraz to nowsze i nowsze rzeczy i gdy w nadmiarze zalewają nas coraz to świeższe informacje? Podpowiadano nam, naszemu pokoleniu na Węgrzech, że doświadczenie naszych ojców jest już nieważne, że nasza historia nie ma nic wspólnego z rzeczywistością naszego życia, że nasza narodowa przeszłość to zaledwie parę niemodnych strojów i ozdób, a wiele jest takich sklepów z koszulami Dejaniry, do których lepiej nie wchodzić. Postawa profesora Felczaka, naszego polskiego pana od historii, nakazywała nam wierność wobec najszlachetniejszych ideałów polskiej i węgierskiej przeszłości – to on przekazał nam przesłanie lat czterdziestych XIX stulecia, tej najambitniejszej dekady nowszej węgierskiej historii. Jego osobowość ucieleśniała wierność wobec tej Europy, której częścią staliśmy się niemal w jednym czasie z Polską. Wierność wobec najważniejszych wartości europejskiej tradycji: demokracji i tolerancji. Wierność wobec tej lekcji naszej przeszłości, że nie da się stłumić narodowych aspiracji i dążeń wolnościowych.
Świadectwo życia Profesora jednoznacznie dowodzi, że w historycznym wymiarze jednostkowego bytu człowiek może wybrać pewne wartości i pozostać im wierny: wartości, których blasku nie przyćmi mijający czas. Jakby wcześniej usłyszał to, co kilkadziesiąt lat później Zbigniew Herbert powie słowami bohatera jednego ze swych wierszy, Pana Cogito: „Bądź wierny. Idź”.
— 1986
1. Laudacja wygłoszona w Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie 6 czerwca 1986 roku podczas uroczystego posiedzenia Rady Wydziału Historycznego UJ uświetniającego Jubileusz 70. urodzin prof. Wacława Felczaka .