Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Lekcje wybaczania - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
3016 pkt
punktów Virtualo

Lekcje wybaczania - ebook

Selina Mae, gwiazda światowego wattpada, wraca ze swoimi czytelnikami na Uniwersytet Hall Beck!

Paula Castillo postanawia odzyskać kontrolę nad swoim życiem.

Po długim czasie spędzonym na dziennikarskiej ławce rezerwowych, wierzy, że reportaż o wschodzącej gwieździe piłki nożnej z HBU w końcu wprawi w ruch plan pod kryptonimem: „Odzyskać reputację”. Problem? Tym zawodnikiem jest Henry Pressley — ten sam, który w ostatnim roku podpisał milionowy kontrakt z klubem MLS... i złamał jej serce.

Choć Paula przysięga sobie, że tym razem nie pozwoli się porwać huraganowi emocji, jaki zawsze niósł ze sobą Henry, kolejne wywiady w cztery oczy i niespodziewane wspólne wieczory zmuszają ich do konfrontacji z przeszłością.

Między wierszami staje się jasne, że ten milczący, pewny siebie piłkarz wciąż skrywa słabość do Pauli, która była jego talizmanem na szczęście.

Historia o pierwszych miłościach i drugich szansach, idealna dla czytelniczek Ali Hazelwood.

 

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-3824-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

WTEDY, sierpień, trzy lata i siedem miesięcy temu

Przez ostatnie osiemnaście lat mojego życia stałam się ekspertką w czytaniu w myślach moich rodziców. Potrafiłam przewidywać wszystkie ich kaprysy, wiedziałam, kiedy mogę o coś poprosić albo zapytać, a kiedy trzymać buzię na kłódkę – kiedy drążyć jakiś temat, a kiedy odpuścić.

W tej chwili wiedziałam już, że żałowali swojej decyzji. Domyśliłam się tego po ściągniętych brwiach Maríi Castillo i wyrażającej zaniepokojenie, charakterystycznie wygiętej dolnej wardze Juana Castillo. Rodzice byli o włos od zaciągnięcia mnie na pokład samolotu, który zabrałby nas z powrotem na skąpane w ukropie Karaiby. Choć muszę przyznać, że wytrzymali dwa dni dłużej, niż przewidywałam.

– Ale… duża – powiedziała mama z ciężkim akcentem, próbując wpasować się w anglojęzyczne otoczenie. Wpatrywała się z zadumą w wysokie sufity i rosnące rzędy siedzeń w auli wykładowej. Ostatni raz objęła wzrokiem zgromadzone wokół nas rodziny, po czym odwróciła się do mnie.

_O tak._ Na twarzy Maríi malował się ogromny niepokój.

– Nie martw się, mamo.

Próbowałam ukryć swoje zdenerwowanie spowodowane jej rozedrganiem, więc tylko machnęłam ręką, by nie dać po sobie poznać, że w pełni podzielam jej obawy. Poczułam się przez to jakaś zesztywniała. Jak robot.

– _Mivida_ – mruknął tata, próbując przełknąć własne obawy. Położył mamie rękę na plecach i delikatnie skierował się w stronę korytarza. Kiedy spojrzał na mnie, jednego byłam pewna. Myśleliśmy tak samo.

Próbował również przekonać mamę, że bez problemu się tu odnajdę, i chciał jak najszybciej ją stąd zabrać.

– _Estoy seguro de que nuestra Paulita de integrará…_

Lecz mama odwróciła się do niego tak gwałtownie, że hiszpańskie słowa uwięzły mu w gardle. Jej groźne spojrzenie z pewnością również zadziałało.

– _Coño, Juan. Por favor._ Mów po angielsku! – Spojrzała szybko w stronę korytarza, by upewnić się, czy nikt jej nie usłyszał.

Oczywiście nikt poza nią by się tym nie przejął. Ale jeśli miałabym wymienić jedną rzecz, której María po prostu nie znosiła, to wyróżnianie się. A gdybym miała podać drugą, byłaby nią niewiedza o tym, gdzie jest i co robi jej córeczka w każdym momencie swojego życia.

I dlatego perspektywa zostawienia mnie w obcym kraju, w którym jej zdaniem najprawdopodobniej nie znajdę dla siebie miejsca, wydawała się piękna tylko w teorii. Dumne rozpowiadanie w kółko wszystkim kuzynom, ciotkom i wujkom, że jej córka wyjeżdża do Ameryki na studia, aż wszyscy zaczęli jej unikać, z pewnością miało swój urok. Jednak gdy nadszedł czas wyjazdu, rzeczywistość okazała się dla niej _dużo_ trudniejsza do zaakceptowania.

Siedziała ze ściągniętymi brwiami, zagryzając wargę, a mnie zostały jeszcze jakieś dwie sekundy, by przekonać ją, że właśnie tu było moje miejsce.

Tu, na Hall Beck University. W Stanach Zjednoczonych. Ponad dwa i pół tysiąca kilometrów od Dominikany. Od _domu_. Jako że sama nie byłam jeszcze w stu procentach przekonana, słowo _dom_ wciąż dziwnie pobrzmiewało w mojej głowie.

– Posłuchaj – zaczęłam, delikatnie kierując ją do jednego z niewielkich pomieszczeń, które mijaliśmy podczas wizyty zapoznawczej na uczelni. Przed chwilą zwiedziliśmy ogromną aulę z rosnącymi rzędami siedzeń i onieśmielającą mównicą, skąd profesorowie wygłaszali wielogodzinne wykłady, toteż gdy znaleźliśmy się wreszcie w zwykłej, niewielkiej klasie, w której rodzicom łatwiej będzie otrząsnąć się z szoku, odetchnęłam z ulgą. – To taka sama uczelnia jak Universidad Tecnológica de Santiago.

Na który zapewne trafiłabym, gdyby nie udało mi się zapanować nad sytuacją. I to jak najszybciej.

Mama potrząsnęła głową, a z jej ust wydobył się wyrażający dezaprobatę syk.

– Nie kłam, Paulita – powiedziała z niezadowoleniem. – Wcale nie taka sama – dodała, patrząc na białą tablicę i tablety poustawiane na każdej ławce. Pewnie miała rację. – Sama nie wiem – westchnęła. – Może jednak powinnaś z nami wrócić. Co myślisz, Juan?

Panika. Gdy mama pytająco spojrzała na tatę, moim ciałem wstrząsnął potężny, biały z gorąca dreszcz paniki. Za żadne skarby świata nie potrafiłabym sobie przypomnieć choć jednej sytuacji, w której Juan Castillo nie przyznał swojej żonie racji. Wystarczyło jedno spojrzenie na tatę, który wcześniej tak mocno opowiadał się za moimi studiami w Stanach, by wiedzieć, że dzisiaj nie będzie wyjątku.

Widziałam po nim, że zaraz się ugnie. Zapewne obliczał już w głowie koszt dodatkowego biletu do Puerto Plata.

– Nie! – wtrąciłam się, nie dając mu nawet szansy na potaknięcie, które zapewne wystarczyłoby, żeby przypieczętować mój los. – Dlaczego? Pomyśl tylko, jak świetnie będzie to wyglądało w moim CV! Przecież powiedziałaś już ciotce… Wszystkim ciotkom. I kuzynom, i kuzynkom. Nie zapominaj o nich. – Łącznie dwudziestu trzem osobom. – Co oni sobie pomyślą…?

Lecz mama wciąż kręciła głową i czułam, że sytuacja wymyka mi się z rąk.

– Nie. – Znów spojrzała na mnie. – Nie obchodzi mnie to. – _To było kłamstwo._ – Po prostu chcemy dla ciebie tego, co najlepsze, Paulo. I nie jestem przekonana, czy to miejsce jest dla ciebie idealne. A ty… się już… przystosowałaś? – W jej oczach znów pojawiła się troska. – Masz tu już jakichś znajomych?

Nie dziwiło mnie, że największym zmartwieniem mojej mamy będzie to, czy dobrze się tu wpasuję… Czy będę miała dużo znajomych.

Dlatego, gdy skłamałam, nie miałam nawet najmniejszych wyrzutów sumienia.

– Tak! – _Wcale nie._ – Oczywiście, że tak. – _Nawet nie poznałam jeszcze swoich współlokatorów._ – Tym się tak bardzo martwisz?

– Nie.

Tak. Tak. Tak! Ona też kłamała, więc moje szanse rosły.

– Och, mamo – westchnęłam z zachwytem, tak na wszelki wypadek wyprowadzając moich rodziców z pomieszczenia, w którym prawie podjęli decyzję rujnującą moją przyszłość. – Poznałam niesamowitych ludzi. Wszyscy są tutaj tacy… gadatliwi.

– Amerykanie uwielbiają mówić – mruknął tata. – I to głośno.

– Naprawdę? – Nie byłam pewna, czy skierowała to pytanie do mnie, czy do taty, ale nie zamierzałam dać mu dojść do głosu. Wreszcie pojawił się promyk nadziei. Światełko w tunelu. Maríi Castillo wyraźnie ulżyło, postanowiłam więc kuć żelazo, póki gorące.

Jeśli wszystko, co musiałam zrobić, to nakłamać o tym, jakie to wspaniałe będzie moje życie towarzyskie przez następne trzy lata, zwycięstwo miałam w kieszeni.

– _Naprawdę_ – zapewniłam, patrząc im w oczy z pełnym przekonaniem. Nie odwracałam wzroku, nawet gdy znaleźliśmy się z powrotem w korytarzu. – Wczoraj spędziłam z nimi cały dzień. – Cofając się, łgałam jak z nut. – A poza tym…

Nie zdążyłam wymyślić kolejnego kłamstwa, bo w tym momencie wpadłam na coś… twardego. I poślizgnęłam się.

W pierwszej kolejności założyłam, że wyrżnę o ziemię twarzą. A może jednak tyłem głowy? Tak czy inaczej, moi rodzice uznaliby, że nie potrafię sama o siebie zadbać (ponieważ już po dwóch dniach samodzielnego życia wylądowałam w szpitalu z urazem głowy), a ja musiałabym przyznać im rację, ponieważ… No, ponieważ trafiłam do szpitala. Mentalnie byłam z powrotem w Dominikanie, jeszcze zanim uderzyłam o ziemię. Ale nie uderzyłam.

Zamiast tego poczułam, jak czyjaś chłodna dłoń chwyta mnie za nadgarstek, unosi w górę i trzyma pewnie, póki moje stopy nie znajdują oparcia. Zamiast przydzwonić twarzą o ziemię, zatrzymałam się na klatce piersiowej mojego taty. Dłoń mnie puściła. I zamiast uwagi ze strony moich rodziców, jakobym nie potrafiła o siebie zadbać, usłyszałam ironiczne:

– Patrz przed siebie, bo jeszcze kogoś staranujesz.

Następna odezwała się moja mama.

– Wy się znacie?

W jej głosie dało się słyszeć nutkę… ekscytacji. Nagle przestało mnie obchodzić, na kogo wpadłam. Ktokolwiek to był, będzie musiał wystarczyć.

Odwróciłam się w samą porę, by powstrzymać jego oczywistą, formującą się już na ustach odpowiedź: _nie_.

– Tak! – wypaliłam, ignorując jego zmarszczone w wyrazie zdziwienia brązowe brwi. I to, jak pięknie pasowały do jego zielonych oczu. Z grymasem na twarzy powiedziałam bezgłośnie: _proszę_. A zaraz potem dodałam: _przepraszam_.

Z trudem przełknęłam ślinę i odwróciłam się do rodziców, robiąc jednocześnie krok w tył, aby stanąć obok nieznajomego o włosach tylko odrobinę jaśniejszych od moich brązowych loków.

– Oczywiście – potwierdziłam ochoczo. Zbyt ochoczo? – To…

Wnosząc po tym, jak wykrzywił się z bólu, moje _delikatne_ szturchnięcie łokciem mogło być jednak odrobinę za mocne. Ale najwidoczniej zadziałało, bo natychmiast się wyprostował i wyciągnął dłoń.

– Henry Pressley. Miło mi, że wreszcie mogę państwa poznać. – Zerknął na mnie dosłownie na ułamek sekundy, po czym dodał: – Wiele o państwu słyszałem.

_Ciekawe, jak wiele mógł o nich słyszeć w ciągu tych zaledwie dwóch dni, od których niby się znaliśmy?_

Ku mojemu zaskoczeniu pierwszy odezwał się tata.

– Pressley? – powtórzył tak cicho, jakby mówił do siebie. Z trudem dosłyszałam jego następne słowa. – _Donde fué que escuché ese nombre?_

Zamiast odpowiedzieć tacie, gdzie mógł wcześniej słyszeć to nazwisko, mama z całą swoją miłością wbiła mu łokieć w żebra. Była to już druga jego hiszpańska wpadka tego dnia.

– Henry! – powiedziała głośno z wymuszonym uśmiechem, nie spuszczając oczu z chłopaka. Zapewne chciała odwrócić jego uwagę od tego, że mój tata właśnie wypalił coś po hiszpańsku. – Nic dziwnego, że Paula tyle o tobie opowiadała.

Oczywiście nic takiego nie miało miejsca. W każdej innej sytuacji czułabym się zażenowana tego typu komentarzem. Jeśli jednak przez pojawienie się Henry’ego najwyraźniej zapomniała, że nigdy im o nikim nie opowiadałam, nie miałam nic przeciwko.

– Naprawdę? – Spojrzał na mnie szybko, po czym zamruczał z aprobatą i skierował wzrok z powrotem na moich rodziców. – Same dobre rzeczy, mam nadzieję.

– Oczywiście. – Mama machnęła ręką, wciąż zapominając, że w życiu o nim nie wspomniałam. Wyglądała na kompletnie otumanioną już samą możliwością, że naprawdę z kimś się zapoznałam. Jakby nie mogła w to uwierzyć.

Cudownie.

– Pressley! – wypalił tata zupełnie niespodziewanie i dopiero gdy podniósł głowę, zorientował się, że powiedział to na głos. Otworzył szeroko oczy.

– Triste… nie! Przepraszam! Przepraszam.

Nie byłam do końca pewna, czy przeprasza Henry’ego za swój wybuch, czy mamę za to, że znów odezwał się po hiszpańsku. Tak szybko przenosił spojrzenie z jednego na drugie, że nie potrafiłam tego ocenić. Ostatecznie zatrzymał wzrok na nieznajomym i tym razem trochę spokojniej, lecz wciąż z podnieceniem w głosie, powiedział:

– Jesteś synem Feliksa Pressleya. Tego piłkarza.

Przez twarz Henry’ego przemknął cień, lecz zniknął tak szybko, jak się pojawił. A potem, jak gdyby nigdy nic, uśmiechnął się, choć jego uśmiech nie sięgnął oczu.

– Zgadza się, sir.

Uśmiechnęłam się na te słowa, bo wiedziałam, że mój tata najbardziej lubi w Amerykanach to, że zawsze zwracają się do niego per „sir”.

– Interesuje się pan piłką nożną?

I tak jak nigdy wcześniej nie przeszkadzała mi bezpośredniość mojej rodziny w kontaktach z innymi ludźmi, tak wtedy gdy Juan Castillo pokręcił głową i odpowiedział wprost: „niespecjalnie” – nawet jeśli angielski nie był jego pierwszym językiem – pomyślałam, że mogliby czasem okazać trochę więcej ogłady. Uśmiech natychmiast zniknął z mojej twarzy.

Spodziewałam się jakiejś reakcji ze strony Henry’ego. Lecz zamiast się obrazić lub odpowiedzieć coś niekulturalnego, demaskując przy okazji moje drobne kłamstewko, Henry uśmiechnął się z całą szczerością.

– Tak – zachichotał, z wyraźną ulgą. – Ja też nie.

A potem zaczęli rozmawiać.

Każdy, kto przez następnych piętnaście minut spojrzałby w naszą stronę, z pewnością doszedłby do wniosku, że mój tata zna stojącego obok mnie chłopaka – albo jego tatę – dużo lepiej niż ja. Jednak dopóki moja mama nie przestawała się uśmiechać, zachwycona toczącą się rozmową i nieświadoma mojego kłamstwa, nie miałam nic przeciwko.

Kiedy rodzice wreszcie ruszyli do wyjścia, a niebezpieczeństwo, że zabiorą mnie ze sobą, zostało zażegnane, wydałam z siebie westchnienie, które poniosło się przez cały korytarz.

– Możliwe, że zupełnie niechcący właśnie uratowałeś mi tyłek.

– Cóż mam powiedzieć, Paulo. – Po głosie słyszałam, że się uśmiecha. Nawet nie musiałam na niego patrzeć, tym bardziej że wciąż wpatrywałam się w podwójne drzwi, które właśnie zamknęły się za moimi rodzicami. – Zawsze chętnie pomogę swojej koleżance w… – Urwał, licząc, że dokończę za niego. – W czym ja jej właściwie pomogłem?

– A, takie tam. – Machnęłam lekceważąco ręką i też się uśmiechnęłam. – Twoja koleżanka musiała po prostu przekonać swoich rodziców, że już po dwóch dniach na nowej uczelni wiedzie bujne życie towarzyskie, żeby przypadkiem nie zmienili zdania i nie kazali jej studiować w rodzinnym kraju. – Nagle zorientowałam się, że mówię o sobie w trzeciej osobie, co było prawdopodobnie tak dziwne, że nawet dziwniejsze od samego wyjaśnienia.

Odchrząknęłam więc, spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się głupawo.

– Nic wielkiego.

– Oczywiście. – Rozbawienie w jego głosie obudziło we mnie nadzieję, że moje gadanie w trzeciej osobie nie było aż tak odrzucające, jak się obawiałam. – Mój błąd. Powinienem był się domyślić.

Musiałam zadrzeć głowę, żeby porządnie mu się przyjrzeć. Jego jasnobrązowe włosy rozdzielał swobodnie ułożony przedziałek. Na sobie miał biały T-shirt, zatknięty w eleganckie materiałowe spodnie. Rękawki ciasno opinały wydatny biceps. Zamrugałam.

A niech mnie. Taki już był mój fart; Henry Pressley był niezaprzeczalnie i niepodważalnie… zajebisty. Powalająco przystojny.

A ja dopiero co mówiłam na swój temat w trzeciej osobie. Kiedy spojrzałam z powrotem w jego ciemne, zielone oczy, Henry uniósł komicznie brwi.

– W każdym razie – zadumał się. – Chyba moje małe przedstawienie podziałało. – Skinął głową w stronę, w którą oddalili się moi rodzice. – Zobaczymy się jeszcze?

Coś podpowiadało mi, że tak.

– Zobaczymy…ROZDZIAŁ 2

TERAZ

Zdałam sobie sprawę jednocześnie z dwóch rzeczy.

1. Rzuciłam się w szaleńczą pogoń za swoim redaktorem, a tego zdecydowanie nie powinnam robić.
2. Naprawdę muszę popracować nad kondycją.

– Ed, proszę! – wydyszałam, próbując dopaść człowieka, który trzymał w rękach całą moją zawodową przyszłość, zanim ucieknie z budynku. – Wiesz, że muszę dostać tę robotę! – krzyknęłam za nim. – Potrzebuję jej!

Zamiast odwrócić się i przyznać mi rację (i przede wszystkim dać mi ten cholerny artykuł), Eddie tylko potrząsnął głową. Wciąż zbiegał po schodach, stopień po stopniu depcząc moją przyszłą karierę.

– Przykro mi, Paulo – mruknął niewyraźnie pod nosem, skoncentrowany przede wszystkim na wielkich drewnianych drzwiach, za którymi czekała na niego skąpana w promieniach dnia wolność. – Naprawdę.

Desperacko rzuciłam się do przodu z ostatnich czterech stopni i zagrodziłam mu drogę. Eddie wleciał we mnie z całym impetem i nieomal runęlibyśmy razem na kamienną posadzkę przed wejściem do budynku.

– Boże święty. – Eddie otrzepał beżowy sweter, gdy tylko odzyskał równowagę. – Serio? – Potrząsnął głową z niedowierzaniem, a jego blond włosy powiewały na wszystkie strony. Kiedy znów na mnie spojrzał, zamrugałam tylko, a on wziął głęboki oddech. – Posłuchaj, wiem, że zależy ci na tym artykule – powiedział, nie za bardzo wiedząc, co zrobić z rękami: poklepać mnie po ramieniu, pozwolić im opaść po bokach czy podrapać się po głowie. W końcu zdecydował się na to ostatnie. – Ale nie mogę ci go dać. To zbyt ważny temat, a po tym wszystkim, co wydarzyło się w zeszłym roku…

Nie miałam ochoty wysłuchiwać kolejnego wykładu o tym, jak nawaliłam, więc weszłam mu w słowo.

– Eddie. – Zaśmiałam się niepewnie. – Posłuchaj, Ed. Nie rozumiesz. – Przełknęłam ciężko. – Potrzebny mi ten artykuł, żeby zaliczyć semestr. _Jakikolwiek_ artykuł.

Do tej pory zlecał mi wyłącznie horoskopy, a te przecież kompletnie się nie nadawały. Tymczasem zostało mi już tylko kilka miesięcy. Dodatkowy projekt był wart dwadzieścia pięć procent oceny końcowej. Rok temu nie byłoby problemu. Wtedy dostawałam artykuł za artykułem, zanim przez jeden głupi błąd całkowicie zniszczyłam swoją reputację. Niestety, zeszły rok należał już do przeszłości, a praca pisemna musiała dotyczyć obecnego semestru.

Tymczasem w minionym roku akademickim Eddie zlecił mi dokładnie trzy teksty. W każdym z nich musiałam przewidzieć przyszłość dla poszczególnych znaków zodiaku. Nie mogłam wykorzystać ich do zaliczenia przedmiotu. Gdyby na egzaminie sprawdzali moje umiejętności obsługi ksero lub wymykania się na kawę, zdałabym śpiewająco.

– Eddie – spróbowałam jeszcze raz, ale najwyraźniej był to ten jeden raz za dużo.

– Nie zasłużyłaś sobie na ten temat! – warknął.

Po jego minie było widać, że od razu pożałował swoich słów. Nie chciał podnieść na mnie głosu, ale było już za późno. Jego słowa i ton już wybrzmiały.

Jeszcze raz potrząsnął głową.

– Przykro mi, Paulo, naprawdę. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, po prostu nie mogę ci go dać. Lacy się tym zajmie. Tak, jak było ustalone.

Zadrżałam na wspomnienie tamtych wydarzeń, ale szybko się opanowałam.

– Ale ty nie dajesz mi nic. Żadnego tematu. Żadnego, rozumiesz? Ani jednego. Jak mam zaliczyć semestr, jeśli nie chcesz mi dać nawet jednego porządnego tematu?

Ed złapał się palcami za grzbiet nosa i zamknął oczy. Kiedy znów je otworzył i na mnie spojrzał, po żalu na jego twarzy nie było już śladu. Miał minę człowieka, który podjął decyzję. Coś mi podpowiadało, że ta nie była po mojej myśli.

– Nie martw się tym teraz. Niedługo na pewno coś dostaniesz. Po prostu nie mogę dać ci tego tematu.

Słyszałam tę wymówkę już milion razy, ale za każdym razem bolało tak samo mocno. Terminy zbliżały się coraz szybciej, nie wiedziałam, jak długo jeszcze będzie trzymał mnie w niepewności.

Eddie wrócił przez wielkie drewniane drzwi z powrotem do budynku „Hall Beck Offices”. W mojej głowie znów pojawiła się myśl sprzed kilku minut.

_Właśnie wygoniłam redaktora naczelnego mojej gazety z jego własnej redakcji._

Jęknęłam tak głośno, że musiał usłyszeć mnie nawet w swoim biurze na piętrze. Bo właśnie tam w to piękne piątkowe popołudnie moja kariera legła w gruzach. Znowu. Zanim zdążyła się odrodzić po pierwszym razie. Nie umiem sobie poradzić nawet w gazetce uniwersyteckiej.

Skoro nawaliłam w „HBP”, to jak miałam dać sobie radę w prawdziwym świecie, w prawdziwej dziennikarskiej robocie? Co miałabym mówić podczas rozmów o pracę, kiedy zapytaliby mnie o ten ziejący pustką rok przerwy w publikacjach?

_Spokojnie, to wina Eda. Przez rok nie dawał mi nic nowego, bo nawaliłam po całości. Naprawdę spieprzyłam, i to grubo. Ale nie ma się czym przejmować. Serio, to nic takiego._

Zacisnęłam pięści, skrzyżowałam ręce na głowie i ruszyłam niepewnie przed siebie. Wzięłam głęboki oddech i zacisnęłam powieki.

Tyle razy pokonywałam biegiem trasę z mojego mieszkania do redakcji, goniąc z powodu terminów czy po zapomniany w domu lunch, że znałam drogę na pamięć. Nie obchodziło mnie, że w każdej chwili mogę władować się na jakiś znak drogowy czy śmietnik. Miałam większe problemy na głowie.

W następnym tygodniu porozmawiam z Eddiem jeszcze raz. Wszystko dokładnie mu wyjaśnię… jeszcze raz. I choć w zasadzie odsunął mnie od roboty na cały rok, w końcu był redaktorem naczelnym „Hall Beck Post”, miał obowiązek dać mi coś… cokolwiek, co pozwoliłoby mi zaliczyć ten dodatkowy projekt. A ja chciałam dostać to jak najszybciej, zanim zrobi się naprawdę późno…

– Hej, patrz przed siebie.

Na dźwięk znajomego głosu stanęłam jak wryta. Zastygłam w miejscu z nadzieją, że się przesłyszałam, ale…

– Zanim zrobisz komuś krzywdę.

Nie było wątpliwości. Z kierunku, w którym zmierzałam z zamkniętymi oczami, dobiegał mnie głos Henry’ego Parkera Pressleya.

Mój brzuch też go rozpoznał i fiknął takiego koziołka, że zgubiłam krok. Zahaczyłam o coś stopą i mało brakowało, a wyrżnęłabym twarzą prosto w bruk. I to tuż przed moim byłym.

W ostatniej chwili odzyskałam równowagę i zorientowałam się, że idziemy prosto na siebie. Modliłam się, żeby nie zauważył moich wściekłych rumieńców. Z przerażeniem na twarzy – ale tylko mojej – minęliśmy się bez słowa. Nawet się nie odwrócił. Nie uśmiechnął. Żadnego: _Cześć, jak się masz? Brakuje mi cię, Paulo._

Pewnie powiedziałby to tym swoim droczącym się tonem, jakbyśmy wcale nie przestali się do siebie odzywać prawie rok temu. Na samo wspomnienie jego delikatnego, usypiającego głosu nagle ścisnęło mnie w żołądku. Musiałam zebrać w sobie wszystkie siły, żeby znów nie jęknąć.

_Weź się w garść, idiotko._

Przez okrągły rok udało mi się nie wpaść na niego na kampusie. Nie zamienić z nim nawet jednego słowa. Moja najlepsza przyjaciółka bardzo poważnie podchodziła do mojego postanowienia „zero kontaktu”. Budynek Wydziału Sztuk Pięknych i Komunikacji był ostatnim miejscem, w którym spodziewałabym się, że moja dobra passa dobiegnie końca. Może zabrzmi to dziecinnie, ale miałam _swój_ bezpieczny kąt na tym kampusie. Resztę mógł sobie wziąć.

Szkołę biznesu. Centrum Sportowe nazwane od nazwiska jego taty. Nawet bibliotekę i kafeterię, nie ma problemu. Ale nie „Hall Beck Post” – to znaczy nie budynek redakcji.

_Co on tu robił?_

Każda komórka mojego ciała podpowiadała mi, żebym się nie odwracała. Wrzeszczała, opierała się, a ja i tak to zrobiłam.

Henry stał przed budynkiem, z którego wybiegłam kilka minut temu, i wydawał się dumać nad tym samym pytaniem („Co ja tu robię?”). Odrzucił głowę i wplótł dłonie we włosy, które w tańczących promykach słońca wydawały się jaśniejsze.

Powinnam była ruszyć przed siebie dokładnie w momencie, gdy otrząsnął się z zamyślenia, prawda? _Zanim_ zauważy, że się na niego gapię, prawda? Zresztą w ogóle nie powinnam za nim patrzeć, o czym przekonałam się jeszcze lepiej, gdy on też się odwrócił i nasze spojrzenia, pokonawszy dzielące nas kilkadziesiąt metrów, spotkały się. Nagle zapragnęłam krzyknąć z całych sił: _Proszę, pozwól mi znów być twoją dziewczyną!_

Ale jakby co, to kompletnie mi już na nim nie zależy.

W kółko sobie to powtarzałam. Powiedziałam tak jeszcze raz, gdy odwracałam się na pięcie i uciekałam gdzie pieprz rośnie. A potem jeszcze raz, kiedy próbowałam nie zwracać uwagi na to, jak na sam jego widok ścisnęło mnie w piersiach.

_Kompletnie mi już na nim nie zależy._

_Dios mío_, słyszałam głos Maeve, jeszcze zanim dotarłam do domu.

_Paula, weź się w garść. To już rok._ A potem: _Słońce, przecież ustaliłyśmy „zero kontaktu”. A gapienie się na niego z tęsknotą w oczach, gdy przypadkowo miniecie się na kampusie, to nie jest „zero kontaktu”._

Razem z moją najlepszą przyjaciółką mieszkałyśmy w jednym domu z dwiema innymi dziewczynami (i moim kotem) od pierwszego roku studiów. Tak było najtaniej.

Kiedy weszłam do mieszkania, Maeve leżała na sofie z rozpuszczonymi czerwonymi włosami, a przed nią, na podłodze, usadowiły się Laila i Riley. Pip wtuliła się między dziewczyny i słodko sobie spała. Chociaż raz.

Któraś z dziewczyn, prawdopodobnie Laila, musiała dopiero co sprzątnąć w kuchni, ponieważ blat oddzielający kuchnię od salonu był całkowicie pusty, jeśli nie liczyć drewnianego kosza na owoce, który… też był pusty.

Nawet jeszcze nie otworzyłam ust, ledwo zdążyłam zdjąć adidasy i za dużą skórzaną kurtkę, kiedy Maeve przeniosła na mnie wzrok. Jedno spojrzenie i natychmiast uniosła dłoń w uciszającym geście. Przypominam: nie zdążyłam się nawet odezwać.

– Widzę, że chcesz mi coś powiedzieć – powiedziała szybko, po czym spojrzała z powrotem na telewizor. – Ale nie teraz. Dziewczyny wracają właśnie z Casa Amor!

Parsknęłam w odpowiedzi, po czym prześlizgnęłam się między ciałami i usiadłam obok niej na kanapie. Maeve była tak pochłonięta oglądaniem _Wyspy miłości_, że nawet nie oponowała, gdy zmusiłam ją, by przesunęła się i zrobiła mi miejsce. Dopiero kiedy różowy kocyk, który wisiał na bocznym oparciu kanapy od nie wiadomo ilu już lat, zsunął się na ziemię, skierowała w moją stronę głośne, pełne oburzenia _ciii_. Jakby to była moja wina, że spadł.

Dramatyczne zakończenie odcinka nastąpiło trzy minuty później. Maeve i Riley westchnęły tak głośno, że ich jęk wypełnił cały dom, a Laila tylko odrzuciła głowę, łaskocząc mnie włosami po stopach.

– No dobra. – Maeve spojrzała na mnie z uwagą. – Wyczuwam niechęć po tej stronie kanapy. – Wskazała na mnie i się zaśmiała. Dziewczyny przerwały omawianie dramatycznego zakończenia.

Było oczywiste, że w nadchodzącej rozmowie tylko one mogły stanąć po mojej stronie.

Z uśmiechem, który nie pozostawiał wątpliwości, Maeve powiedziała:

– Więc czegóż takiego nie chcesz nam powiedzieć, ale i tak nam powiesz?

Spojrzałam w jej brązowe oczy spod przymrużonych powiek.

– Skąd wiesz?

– Mam zdolności telepatyczne. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – A poza tym i tak byś wszystko powiedziała, nawet gdybym kazała ci się zamknąć.

Jedna rzecz à propos Maeve Peterson: jej przewidywania były zawsze przerażająco dokładne, wręcz ocierały się o jasnowidztwo. Niejeden raz zdarzyło mi się całkowicie oczyścić umysł, na wypadek gdyby rzeczywiście potrafiła czytać w myślach.

– No dobra – powiedziałam. – Nie mylisz się… z tą niechęcią.

– Szok – zachichotała Riley. Laila uciszyła ją, po czym przejechała dłonią po swoich idealnie prostych włosach, co robiła zawsze wtedy, gdy zbyt wiele osób skupiało na niej uwagę.

Odchrząknęłam.

– Pewnie pamiętasz, że jestem bardzo kiepska w podejmowaniu decyzji, prawda? Ostatnim razem, kiedy samodzielnie podjęłam ważną decyzję, moje życie całkowicie zmieniło trajektorię i od tego czasu muszę regularnie okłamywać swoich rodziców.

Maeve pokiwała głową.

– Trudno nie pamiętać, kochana.

– I dlatego mówisz mi, które ciuchy wybrać, na które filmy iść do kina, do których… byłych nie dzwonić. – Był tylko jeden _były_.

Na twarzy mojej najlepszej przyjaciółki odmalowało się przerażenie. Riley westchnęła dramatycznie – nie z zaskoczenia, chciała po prostu nadać sytuacji odrobinę komizmu.

– Do nikogo nie dzwoniłam! – dodałam natychmiast.

Maeve zamrugała powiekami. Nie była już tak uśmiechnięta, jak jeszcze minutę temu.

– Gadaj, Castillo.

– Więc. – Przełknęłam ślinę, wodząc wzrokiem dokoła salonu, byle tylko nie napotkać jej srogiego spojrzenia. Na ekranie telewizora widniało zatrzymane ujęcie czołówki _Wyspy miłości_, na stoliku do kawy, zamiast stylowych albumów w twardej oprawie, zalegał stos kolorowych czasopism i trzy powieści, które Riley czytała na zmianę, w zależności od dnia. Po lewej stronie, na kredensie stał pusty szklany wazon, a za nim, na ścianie wisiały oprawione w ramę, wypisane na niebiesko zasady obowiązujące w naszym domu.

1. Zdejmuj buty!
2. Śmiej się na cały głos!
3. Płacz, ile chcesz!
4. Tańcz jak oferma!

Ogólnie nie było tam wiele do oglądania, w każdym razie nie więcej niż zawsze.

– Wychodziłam właśnie z redakcji, rozmawiałam z Eddiem o moim nowym artykule…

– Och! – pisnęła Laila z podłogi. – Wreszcie dał ci coś innego niż horoskop?!

Dziękowałam jej w duchu za to, że wcale nie chciała, żeby jej słowa zabrzmiały tak… jak zabrzmiały. Kiedy spojrzałam na nią wzrokiem, który mówił „nie”, od razu zrzedła jej mina.

Nie mogłam się zdecydować, co wkurzało mnie bardziej: współczucie czy rozczarowanie.

– Jeszcze nie – poprawiłam Lailę, po czym wróciłam do tematu. – Tak czy inaczej, skończyliśmy gadać, pożegnaliśmy się i nagle, nie zgadniecie, na kogo wpadłam.

– Wpadłaś na kogoś? – spytała Riley.

– _Prawie_ wpadłam – doprecyzowałam.

Oczywiście Maeve westchnęła teatralnie, zanim zdążyłam wypowiedzieć jego imię.

– Paulo – mruknęła. – Rozmawiałaś z nim, prawda? – Kolejne westchnienie. – Zapomniałaś o zasadzie „zero kontaktu”? Rozmowa zdecydowanie podchodzi pod kontakt…

– Nie rozmawiałam z nim, wypraszam sobie. – Przedłużająca się cisza i pytające spojrzenia moich przyjaciółek zmusiły mnie do rozwinięcia tematu. – Po prostu patrzyłam na niego… odrobinkę za długo. Tak długo, że on również spojrzał na mnie i na moment złapaliśmy ten, no, wiecie… taki kontakt wzrokowy… Ale on stał tak daleko, że…

Trochę się rozgadałam, ale po minie Maeve poznałam, że w moim głosie dało się wyczuć ekscytację. Więc przerwałam.

– Pierwsza odwróciłam wzrok i prychnęłam. Moja najlepsza przyjaciółka opadła na oparcie kanapy, odrzuciła głowę do tyłu i potrząsając nią, jeszcze raz głośno westchnęła.

– Jezu Chryste, Paulo – jęknęła, przecierając twarz dłonią. Riley i Laila się nie odzywały. – Przede wszystkim – mówiła dalej – tęskne gapienie się na Pressleya liczy się jako kontakt. W taki sposób nigdy o nim nie zapomnisz, słońce. Minął już rok.

Mówiła to tak, jakby próbowała mnie pocieszyć. I jeszcze ten współczujący uśmieszek. Znowu.

– Tak, wiem, już mi to mówiłaś – jęknęłam. Właśnie miała zaprzeczyć, ale weszłam jej w słowo: – W mojej głowie! Mówiłaś mi to już w mojej głowie. A poza tym ja to wiem. To oczywiste, że muszę o nim zapomnieć. Pracuję nad tym… tak jakby. Ale Maeve, _ay dios mío_, przecież widziałaś go na własne oczy. Jak można o nim zapomnieć?

– Ciacho jak ja pierdzielę – zgodziła się z Riley, owijając wokół palca luźny loczek.

– Dziękuję! – Wskazałam ją dłonią dla podkreślenia swoich słów. – Nie ma nic złego w przyznaniu, że niezłe z niego… ciacho. – Zerknęłam na Riley, a ta mrugnęła do mnie. – Ani w podziwianiu w nim tego, co czyni go ciachem. Podziwianiu z daleka, oczywiście.

Maeve wyprostowała się i przyjrzała mi się z uwagą. Mojej ciemnej skórze, brązowym oczom i opadającym po bokach brązowym lokom.

– Owszem – mruknęła. – Nie ma w tym nic złego. Ja nic do niego nie mam. Nie patrz tak na mnie, naprawdę go lubię. Ale przyznaj. Raz spotkaliście się wzrokiem i od nowa się zakochałaś.

I znowu to współczucie bijące z jej brązowych oczu. Ten ubolewający ton…

– To przesada. – Spojrzałam na Riley, potem na Lailę. – Ona przesadza – powtórzyłam dla pewności.

– Wiemy, kochana. – Riley zachichotała, unosząc brew i nie przestając bawić się loczkiem, jakby wcale nie sugerowała tego, co sugerowała.

– Laski – wtrąciła się Laila swoim jak zawsze beztroskim głosikiem. – Przecież Paula nie potrzebuje Henry’ego. Ma Jacka.

Choć wcale nie chciałam tego zrobić, zmarszczyłam brwi i nos i wzdrygnęłam się na całym ciele. Od razu poczułam się z tym źle.

Na widok Maeve i Riley poruszających zalotnie brwiami jęknęłam głośno.

– Mam?

– Mogłabyś mieć! – pół krzyknęła, pół wrzasnęła Riley, jak zawsze, kiedy chciała coś powiedzieć, ale jeszcze nie skończyła się śmiać. – Ten biedak świata poza tobą nie widzi. Nie kręć głową, dobrze wiesz, że tak jest. Jeśli będzie jutro, sama się przekonasz.

– Jutro? – spytała Maeve.

– No wiesz, temat u Michaela. Zapomniałaś? – Oczywiście chodziło o imprezę. U Riley temat oznaczał imprezę. – Zaprosił mnie, a ja prawie na pewno uprzedziłam, że przyprowadzę was wszystkie ze sobą.

Spojrzała znacząco na Lailę, która zdecydowanie nie chciała tam iść, ale ostatecznie nie miała wyboru. Zapewne dlatego, że jej dziewczyna będzie na imprezie. Riley spojrzała z powrotem na mnie i dodała:

– Pewnie Henry też tam będzie.

Odruchowo się wyprostowałam.

– Tak myślisz?! – spytałam i natychmiast się zorientowałam, jak to zabrzmiało, jednak było już za późno. Jack zniknął z mojej głowy jak za dotknięciem różdżki, a ja nawet nie próbowałam tego ukryć.

– Dobry Boże – westchnęła Maeve i ukryła twarz w dłoniach. – Nie powinnaś była tego mówić, Rie.

Żachnęłam się, oburzona jej jak najbardziej trafnym spostrzeżeniem.

– Tylko spytałam! Wcale mnie to nie obchodzi, nic mi nie będzie! – Spojrzałam z wyrzutem na moją najlepszą przyjaciółkę. – Od miesięcy go ignoruję i zamierzam robić to do końca studiów. Ale dzięki, że we mnie wierzysz, Maeve.

Uniosła ręce w górę, żeby pokazać, że się poddaje.

– Kocham cię – powiedziała, krzywiąc się lekko. – Wiem, że dasz radę.

To samo powtórzyłam sobie w myślach. _Dam radę._ Przecież udawanie, że nienawidzę jedynego mężczyzny, którego w życiu kochałam, nie może być aż takie trudne. Pocieszające było to, że prawdopodobnie nigdy więcej już go nie zobaczę. Tak pocieszające, że aż skręcało mi wnętrzności.

------------------------------------------------------------------------

_KONIEC DARMOWEGO FRAGMENTU
ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI_
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij