Lem - ebook
Lem - ebook
Koedycja z wydawnictwem Agora.
„Lem. Życie nie z tej ziemi” to pierwsza w Polsce biografia autora „Cyberiady”. Korzystając z niepublikowanych dotąd źródeł, Orliński wyjaśnia duże i małe, poważne i zabawne tajemnice z życia pisarza. Jak Lem przeżył Holokaust? Czy kiedykolwiek uwierzył w komunizm? Dlaczego w 1945 roku porzucił intratną karierę spawacza? Jak się nauczył czytać po angielsku? Co sobie kupił za honorarium z „Obłoku Magellana”? O co chodziło w „Solaris” i dlaczego Andrzej Wajda w końcu jednak nie nakręcił ekranizacji? Jak korespondencyjna przyjaźń z Philipem K. Dickiem przerodziła się w nienawiść, w wyniku której Dick wysłał słynny donos na Lema do FBI? Co łączyło Lema z Karolem Wojtyłą? Czym się różniły pierwotne wersje „Fiaska”, „Głosu Pana” i „Kataru” od tego, co Lem ostatecznie wysłał wydawcy? Na czym polegała współpraca Lema z opozycją demokratyczną? Jaką tajemnicę skrywa szopa na zapleczu domu pisarza? Gdzie i kiedy Lem spróbował narkotyków i jakie miał przy tym doznania? Ile waży jamnik rubensowski? Jak w PRL wyglądał zakup samochodu, domu, „New York Timesa”, wejściówki na Kasprowy Wierch, stacyjki do fiata czy marcepanowego batonika? I co to właściwie jest sztamajza?
„Świetna książka! Dowiedziałem się z niej wielu rzeczy o… własnym Ojcu.” Tomasz Lem
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8049-572-2 |
Rozmiar pliku: | 4,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Feci, quod potui
Jest czwarta rano, a właściwie w nocy. Do świtu pozostało jeszcze kilka długich godzin. Kliny, dalekie przedmieście Krakowa, bardziej wieś niż miasto, jeszcze śpią. Żaden pies nie szczeka, żaden kogut nie pieje, żadna krowa nie ryczy.
Żaden samochód nie jedzie. Dopóki nie ruszy poranne sąsiedzkie machanie łopatami, żaden zresztą nie przejedzie, bo w nocy spadł śnieg. Jedyna trasa łącząca te kilka domków z cywilizacją – na planie miasta szumnie nazywana ulicą, ale na razie to po prostu polna droga odbijająca od szosy zakopiańskiej – w tej chwili jest nieprzejezdna.
Stanisławowi Lemowi to akurat nie przeszkadza. Nigdzie się nie wybiera, przynajmniej w sensie fizycznym. Ale za chwilę będzie szybować wyobraźnią ku gwiazdom, bo te kilka godzin przed świtem, kiedy wszyscy domownicy jeszcze śpią, to jego ulubiona pora na pisanie. Wyobraźnia nie potrzebuje odśnieżonych dróg.
Teraz czeka go pierwsza czynność tego dnia – rozpalenie w piecu. Lem wymyka się ze swojego pokoju na piętrze. Po lastrykowych schodach schodzi na parter, gdzie w swoim pokoju śpi teściowa, a w jadalni na rozłożonym fotelu dziewczyna ze wsi, która u państwa Lemów gotuje i sprząta. Na upartego to jej można by zlecić palenie w koksowym piecu. Wprawdzie wymaga to męskiej krzepy, ale jeśli tym dziewczynom – wynajdowanym w podkrakowskich wsiach przez teściową dzięki jej niebywale bogatej sieci krewnych i znajomych – czegokolwiek brakuje, to nie jest to tężyzna fizyczna.
Z tym że dokładanie dziewczynie obowiązków byłoby ryzykowne: mogłaby po prostu odejść, jak już ileś poprzedniczek. Rodziny nie stać na płacenie im wystarczająco dużo, żeby utrzymać je na dłużej. Wszystkie w końcu znajdują sobie gdzieś w Krakowie lepszą pracę – i poszukiwania trzeba zaczynać na nowo. Rotacja jest tak szybka, że Lemowi nie chce się nawet zapamiętywać imion kolejnych dziewczyn.
Są jeszcze dwa powody, dla których Stanisław Lem chętnie bierze na siebie rolę palacza centralnego ogrzewania we własnym domu. Po pierwsze, jest czterdziestolatkiem. W tym wieku mężczyzna chętnie chwyta się „męskich” zadań w przeczuciu, że to ostatnia dekada w życiu, kiedy jeszcze wolno mu to robić. Wyczuwa, że już bliska jest ta chwila, w której nie będzie dla rodziny tym silnym, sprawnym przenosicielem ciężkich sprzętów i uniwersalnym rozwiązywaczem problemów, a sam zaczyna się stawać problemem i obciążeniem. I chce się nacieszyć każdym dniem sprawności fizycznej.
Po drugie, od dłuższego czasu Barbara Lem – w trosce o tę sprawność – próbuje swojego męża odchudzić. Chwyta się różnych sposobów. Namawia go do fizycznego ruchu, ogranicza mu dania obiadowe.
Stanisław Lem nie spiera się co do meritum. Nie kwestionuje potrzeby odchudzania. Wprawdzie nie zrobił dyplomu, ale skończył studia medyczne tak samo jak jego żona, która zresztą często powtarza, że Staszek, mimo braku dyplomu, wie o medycynie więcej od niej. I nie jest to tylko kurtuazja, Lem przecież ciągle kompulsywnie coś czyta, także literaturę medyczną.
Krótko mówiąc, sam dobrze wie, jakim zagrożeniem dla niego jest nadwaga. Dlatego, trudno, gdy przy obiedzie cała rodzina je drugie danie, on zadowala się zupą. Mózg i serce każą mu słuchać żony, ale żołądek to organ kierujący się własnymi prawami. I to właśnie on wyrywa Lema ze snu.
Schody do piwnicy nie są już wykończone nawet lastryko. Stanisław Lem schodzi w mrok po gołym betonie. Pcha surowe drzwi, zbite z desek stabilizowanych trzema belkami tworzącymi literę Z. Zapala światło – ale nie kieruje pierwszych kroków do kotłowni. Skręca do garażu.
W bagażniku kryją się zakupy, które wczoraj zrobił w Krakowie, w swoim ulubionym „zieleniaku” na ulicy Długiej – gdy krążył po mieście, czekając, aż żona skończy pracę i wrócą do domu na świętą porę obiadową (godzinę trzynastą trzydzieści, jak co dzień). Lem jak zwykle przez ten czas załatwiał różne sprawy i sprawunki, od zakupów po lekturę międzynarodowej prasy wykładanej w hotelach.
Wczoraj w „zieleniaku” kupił dwa znakomite niemieckie batoniki marcepanowe. Wprawdzie nie wolno mu ich jeść, ale przecież nikt nie patrzy, wszyscy śpią. Lem pożera je pośpiesznie i przenosi się z garażu do spiżarni. Wrzuca papierki za szafę, która jest przymocowana do ściany, więc nikt nigdy nie wykryje jego dietetycznej transgresji, słodkiej zbrodni doskonałej.
Przez chwilę myśli o tym, jakim absurdem jest kupowanie słodyczy w „zieleniaku”, a więc w sklepie, którego teoretycznym przeznaczeniem jest handel warzywami i owocami. Ale przecież czym to się różni od jechania do banku celem kupienia samochodu albo do hotelu, by kupić „Heralda”? A na takich właśnie absurdach Lemowi schodzą kolejne dni.
Może zrobić z tego opowiadanie satyryczne? O jakiejś planecie, na której Ijon Tichy usiłuje robić zakupy w lekko tylko zawoalowanym świecie peerelowskich absurdów? A może to nie musi być planeta? Co chwila pojawia się na mapie świata jakieś nowe państwo w ramach dekolonizacji – może zróbmy z tego fikcyjny kraj gdzieś w Azji czy Afryce?
Ta myśl jednak szybko ulatnia się z głowy Lema. Trzeba się wreszcie zabrać za to, po co tu przyszedł. Wygrzebuje z pieca na szuflę wczorajszy popiół i żużel. Przy drzwiach zarzuca płaszcz i wkłada robocze gumofilce – wygląda teraz bardziej jak Franek Jołas z Mycisk Niżnych niż jak krakowski literat – i przedziera się przez świeże zaspy do furtki.
Rzuca popioły na drogę i zziębnięty szybko wraca do domu. W kotłowni odkrywa, że koks jak zwykle zamarzł (pomieszczenie jest wilgotne i nieogrzewane) i nie da się go nabrać na szuflę.
Sięga po sztamajzę, swoje podstawowe narzędzie pracy jako palacza, opisane żartobliwie w Podróży siódmej Ijona Tichego. To specjalny okuty drąg. Tichy miesza nim w stosie atomowym (a także walczy nim z samym sobą w pętli czasu o to, kto zeżre ostatnią ukrytą tabliczkę czekolady – Tichy czwartkowy, Tichy piątkowy czy może najgroźniejszy z nich wszystkich, bo najbardziej doświadczony, Tichy niedzielny). Lem natomiast rozbija sztamajzą zamarznięte grudy koksu i węgla. Ale oczywiście, jak Tichy, stoczyłby heroiczną walkę o zapasy w spiżarce, choćby z samym sobą. W jakimś sensie zresztą codziennie to robi.
Trach! Trach! Trach! W piecu jeszcze nie napalone, ale pisarz już się rozgrzał. Wsypuje rozdrobniony żużel. Sięga po kanister z benzyną, oblewa czarne bryły. Rzuca zapałkę.
BUM!
Benzyny jak zwykle nalał trochę za dużo. Zawsze strofuje siebie za przesadę, ale to jak ze słodyczami, silniejsze od niego. Batonik i eksplozja, czy można w przyjemniejszy sposób zacząć pracowity dzień?
Lem grzeje ręce przy huczącym piecu. Gdy tylko wróci do swojego pokoju, usiądzie przy maszynie. Ma jeszcze jakieś trzy godziny spokojnego pisania, zanim cały dom zacznie się budzić i znowu trzeba będzie jechać do Krakowa.
O czym by tu dzisiaj… Idąc po schodach na górę, Lem myśli o czytanym niedawno artykule – tak go zafrapował, że już nawet nie wie, gdzie to było, w „Heraldzie” czy w „Newsweeku”? – o tym, że rząd amerykański zamówił w RAND Corporation projekt sieci łączności, której węzłami będą komputery.
Komputer już nie jako samodzielny mózg elektronowy, ale jako narzędzie komunikacyjne! Jak zwykle to, nad czym pracują prawdziwi inżynierowie, jest ciekawsze od pomysłów fantastów. Przecież to w ciągu najbliższego pół wieku zupełnie zmieni cywilizację – media, relacje międzyludzkie, sposób pracy. Dlaczego nikt o takich rzeczach nie pisze?
Wczoraj Stanisław Lem mówił o tym Jankowi Błońskiemu, gdy ten wpadł z tradycyjną wieczorną wizytą. Rozmowa jak zwykle zaczęła się miło, Błoński o Prouście, Lem o sieci komputerowej, ale przeszła w awanturę, bo Błoński uparcie nie chciał przyznać, że pytanie o to, jak komputery zmienią cywilizację, jest jednak ważniejsze od pytania o to, jak Proustowi udało się ująć istotę natury ludzkiej na kartach W poszukiwaniu straconego czasu.
Jaką ludzie mogą mieć „istotę natury”, skoro niedługo zaczną ingerować w kod genetyczny, a już teraz mogą swoją naturę zmieniać na przykład przy użyciu narkotyków? Oczywiście, im wyraźniejsza była spiżobetonowa niepodważalność Lemowskiej argumentacji, tym bardziej Błoński podnosił głos.
Pani domu, chcąc zapobiec awanturze, zmieniła temat na coś neutralnego i wspólnego obu literatom: perspektywę gazyfikacji, a więc i asfaltowania ulicy, która ich przedmieście przy dobrej pogodzie jako tako łączy z Krakowem, przy złej – skutecznie od niego oddziela. Błoński jednak, zamiast cieszyć się z postępu, zaczął rozpaczać, ile go będzie kosztować instalacja gazowa i skąd on na to weźmie pieniądze.
„Może to nie było miłe z mojej strony – myśli Lem – że odpowiedziałem na to, że phi, wystarczy, że napiszę dwa opowiadania, i będę miał na instalację, ale Błoński nie musiał tak zareagować!” Wybuchnął, wstał, zaczął machać rękami i powiedział, co myśli o twórczości gospodarza – że to zwykła chałtura, pisana tylko dla zarobku, której nigdy, nigdy nie będzie się zaliczać do kanonu polskiej literatury.
„To już mógł sobie darować, ten mój przyjaciel tak zwany”, myśli Lem, siadając przed maszyną.
Ostatnie zdanie brzmi tak zabawnie, że w ostatniej chwili pisarz zmienia plany. Włoży je w cybernetyczne usta Trurla, bohatera literackiego, którego opisywanie sprawia mu ostatnio mnóstwo radości. Trurl to robot, konstruujący inne roboty. Jego sąsiad Klapaucjusz zajmuje się niby tym samym, ale oprócz tego wszystkim się różnią.
„Ciekawe, czy Błoński kiedyś się domyśli, że im goręcej mi chce dopiec, tym więcej mam pomysłów na opisywanie sporów Trurla i Klapaucjusza?”, myśli Lem i od razu sobie odpowiada. Żaden polonista w Polsce nie traktuje serio literatury fantastycznej. Co ma tę dobrą stronę, że pisarz może sobie pozwolić na wszystko, bo nie będą jego dzieła obracać na nice ani krytyk, ani cenzor.
A przecież Trurl i Klapaucjusz w kolejnych opowiadaniach knują przeciwko najrozmaitszym gnębiącym ich tyranom, różnym Okrucyuszom, Mandrylionom i Potworykom. Aluzje są coraz oczywistsze, ale cenzura to przepuszcza, choć gdzie indziej czepia się byle czego. Rozbawiony psikusem, jaki kolejnym opowiadaniem spłata najbliższemu przyjacielowi oraz całemu światu, Lem zaczyna walić w klawisze.
Miarowy stukot maszyny wypełnia cały dom. Domownicy, jeśli nawet się przez niego na chwilę budzą, to tylko przewracają się na drugi bok, wiedząc, że dopiero czwarta i mają jeszcze parę godzin snu. Przyzwyczaili się spać przy tym odgłosie, zaniepokoiłoby ich raczej odejście od rutyny.
*
Czas już, żeby opowiadający powyższą historię wszechwiedzący narrator dokonał autodemaskacji. Gdzieś w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych, kiedy Lem tworzył swe najważniejsze dzieła, naprawdę mógł się wydarzyć taki poranek. Skomponowałem go z rzeczywistych elementów – ale nie wiem, czy się wydarzył. Nie wiem, czy sztamajza z kotłowni rzeczywiście była pierwowzorem drąga z Podróży siódmej ani czy spory Lema z Błońskim o postęp techniczny stały się inspiracją dla kłótni Trurla (entuzjasty) z Klapaucjuszem (sceptykiem).
Na podstawie zgromadzonych materiałów wydaje mi się to prawdopodobne, ale nie mam na to dowodów. Nie mam ich nawet na to, że Lem rzeczywiście ukradkiem wcinał w piwnicy słodycze. Wiadomo, że podczas generalnego remontu tej piwnicy zza wspomnianej szafy wysypał się stos opakowań, pochodzących z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych – ale przecież każdy uczciwy sąd by uniewinnił oskarżonego na podstawie tak nędznych przesłanek. Nikt Lema za rękę nie złapał.
Częstym zjawiskiem wśród biografów jest utrzymywanie całej narracji w podobnej konwencji. Autor pisze z pozycji wszechwiedzącego narratora. Wszystko wie o swoim bohaterze, ale nie zawsze wiadomo skąd.
Nie zrobię tego. Jedyną historią, jaką mogę państwu opowiedzieć w sposób uczciwy, jest moja historia: współczesnego dziennikarza, który próbuje zrekonstruować życie Stanisława Lema na podstawie dostępnych materiałów.
Wydawałoby się, że ktoś prowadzący bogatą korespondencję, kto w dodatku napisał książkę autobiograficzną i udzielił dwóch wywiadów rzek, nie ma żadnych tajemnic. Ja odnalazłem ich mnóstwo. Przyszli adepci „lemologii, lemografii i lemonomiki opisowej, porównawczej i prognostycznej” być może je wyjaśnią, ale ja muszę się tu już na wstępie przyznać do porażki i choćby dlatego nie wypada mi dalej pisać w neutralnej trzeciej osobie.
Będę pisał, co mi wiadomo – a nie „jak było”. Bo przecież tak naprawdę nie wiadomo, kto pożerał ukradkiem w tej piwnicy chałwę i marcepan. Może kosmici? W przypadku tej akurat biografii tego nie można wykluczyć…Przypisy
I Wysoki Zamek
1 Cytaty z prozy Stanisława Lema podaję na podstawie wydań opisanych w Bibliografii na s. 402–404(chyba że zaznaczono inaczej).
2 Stanisław Lem, Powrót do prajęzyka?, w: tegoż, Lube czasy, Kraków: Znak, 1995.
3 Agnieszka Gajewska, Zagłada i gwiazdy. Przeszłość w prozie Stanisława Lema, Poznań: Wydawnictwo Naukowe UAM, 2016.
4 Świadczy o tym dokument przechowywany w rodzinnym archiwum – notarialnie poświadczony wyciąg sporządzony w 1953 roku z zaświadczenia wystawionego przez austro-węgierski Urząd Metrykalny Izraelicki we Lwowie; wyciąg ów zaświadcza, że „nazwisko opiewa LEM, a nie LEHM”.
5 Agnieszka Gajewska, Zagłada i gwiazdy…, dz. cyt.
6 Stanisław Lem, list do Michaela Kandla, 6.09.1975.
7 Barbara Mękarska-Kozłowska, Burza nad Lwowem, Warszawa: Polska Fundacja Kulturalna, 1996.
8 Stanisław Lem, list do Władysława Kapuścińskiego, 24.12.1978.
9 Wszystkie cytaty z wywiadów Stanisława Beresia na podstawie: Stanisław Bereś, Tako rzecze… Lem. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Stanisław Bereś, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2002.
10 Wszystkie cytaty z wywiadów Tomasza Fiałkowskiego na podstawie: Tomasz Fiałkowski, Świat na krawędzi. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Tomasz Fiałkowski, Cyfrant, 2000.
11 Wszystkie cytaty ze wspomnień Tomasza Lema na podstawie: Tomasz Lem, Awantury na tle powszechnego ciążenia, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2009.
12 Stanisław Lem, list do Michaela Kandla, 10.11.1972.
13 Stanisław Lem, list do Virgilijusa Čepaitisa, 6.04.1985.
14 Stanisław Lem, list do Michaela Kandla, 20.08.1975.
15 Stanisław Lem, Moje choinki, „Przegląd”, 16 grudnia 2002.
16 Anna Mieszkowska, Ja, kabareciarz. Marian Hemar od Lwowa do Londynu, Warszawa: Muza, 2006.WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
www.czarne.com.pl
Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75
[email protected], [email protected]
[email protected], [email protected]
[email protected]
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
[email protected]
Sekretarz redakcji: [email protected]
Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel./fax +48 22 621 10 48
[email protected], [email protected]
[email protected], [email protected]
[email protected]
Dział marketingu: [email protected]
Dział sprzedaży: [email protected]
[email protected]
[email protected]
Audiobooki i e-booki: [email protected]
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, [email protected]
Wołowiec 2017
Wydanie I