Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Leśna trylogia: Czerwień jarzębin. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Leśna trylogia: Czerwień jarzębin. Tom 2 - ebook

Trzy przyjaciółki, trzech braci i zło, które nie odpuszcza…

Leśną Polanę spowił mrok. Kiedy już wszystko wskazywało na to, że szczęście odnalazło do niej drogę, Gabriela nagle znika. Zło, które krzywdziło, wciąż nie jest syte bólu.

Czy przyjaciele Gabrieli – i ten, który nie przestał jej kochać – zapobiegną nieszczęściu?

Majka i Julia są gotowe na wszystko, by ocalić przyjaciółkę. Jednak los sprzysiągł się przeciwko nim. Niespodziewane wydarzenia zmuszają do trudnych wyborów i jeszcze trudniejszych decyzji. A kiedy w grę wejdą uczucia – oraz przystojni bliźniacy Marcin i Patryk – można spodziewać się wszystkiego…

*

Czerwień jarzębin – kolejny tom bestsellerowej Leśnej Trylogii – opowiada o sile prawdziwej przyjaźni i miłości, która czasem przychodzi w najmniej spodziewanym momencie. To także ostrzeżenie przed złem, któremu tylko najodważniejsi potrafią się przeciwstawić…

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7393-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Marcin Prado był w siódmym niebie. Impreza, na którą przyciągnęła go Isabella Rotschild – bo tak kazała do siebie mówić: nie Iza, tylko Isabella – ze wspaniałej willi, stojącej tuż nad brzegiem ciepłego morza, przeniosła się do równie wspaniałego basenu, gdzie w najróżniejszych pozach i zestawieniach uprawiali seks młodzi, piękni, bogaci ludzie.

Marcin nie był wyjątkiem. Równie pijany jak wszyscy przed chwilą wyszedł na zewnątrz z kieliszkiem szampana, wyciągnął się na leżaku i pozwolił, by dwie napalone laski zaczęły ściągać z niego ciuchy. Zanim jednak na serio się do niego dobrały, wstał, wziął rozbieg i pięknym łukiem wskoczył do basenu.

Powoli, od niechcenia przepłynął połowę długości, po czym odwrócił się na plecy i leżał nieruchomo, wpatrzony w niebo hojnie usiane miriadami srebrzystych gwiazd.

To było życie…! W takich chwilach nie dowierzał, że udało mu się uciec z piekła. Że spod łóżka żoliborskiej willi, gdzie – zatykając usta małą pięścią – patrzył, jak bestia katuje jego brata, a potem z nory na dalekim Mokotowie, w której jako ośmioletni smarkacz musiał najpierw wytępić pluskwy, by dało się w ogóle żyć, trafił wreszcie tutaj, do raju na ziemi…

Odetchnął głęboko, słysząc, jak dwie piękne dziewczyny, których imion nie znał, nawołują go z brzegu, i już miał do nich wracać, oddać się ich chętnym dłoniom i ustom, gdy dźwięk telefonu – jakim cudem go usłyszał w huku muzyki, która zagłuszała wszystko inne? – sprawił, że… znieruchomiał.

Chwilę nasłuchiwał, czy aby to nie wytwór jego wyobraźni, ale nie. T e n telefon zawsze nosił przy sobie. Ciuchy cisnął niedaleko basenu i stamtąd dochodziła melodyjka przypisana Patrykowi.

Marcin zacisnął powieki. „Błagam cię, bracie, nie teraz!”, pomyślał, pragnąc zatrzymać tę chwilę szczęścia i beztroski chociaż na parę sekund dłużej.

Telefon dzwonił nieprzerwanie.

Parę ruchów umięśnionymi, opalonymi na brąz ramionami i już Marcin wyskakiwał na brzeg, gdzie natychmiast dopadły go dwie dziewczyny.

Odepchnął je.

– Zaraz wracam – rzucił, owijając się w pasie białym ręcznikiem. – Oj, zamknąłbyś się na chwilę! – mówił, idąc w stronę dzwoniącego bez przerwy telefonu. – Znów jakąś Julię mam ci ratować, będąc na Ibizie?

Wyciągnął komórkę z kieszeni spodenek.

– Czego chcesz? – warknął do Patryka. – Właśnie wyrwałem dwie napalone…

– Oszczędź mi tego – usłyszał zimny głos brata. No tak, na ten numer nie dzwonili, by wymieniać uprzejmości. Coś musiało się stać, skoro Patryk go użył. – Jesteś trzeźwy czy pijany? – padło pytanie.

– A jak myślisz?! Imprezuję na Ibizie. Tutaj nie bywa się trzeźwym!

– Ale kontaktujesz, więc zamknij się i słuchaj…

Marcin ze zdumieniem spojrzał na wyświetlacz. To naprawdę dzwonił jego brat? Nigdy nie słyszał u Patryka takiego tonu i takich słów, chyba że odwalił jakiś numer, ale tym razem niczego nie miał na sumieniu.

– Gabriela zaginęła – rzucił Patryk. – Kilkanaście godzin temu. Właśnie wyszliśmy od Tamtego. – Tu Marcin poczuł zimny dreszcz spływający po kręgosłupie. – To on kazał ją uprowadzić. Nie wiem, czy skończy się tylko na zbiorowym gwałcie, czy dostali polecenie, by ją zamordować, ale… Wiktor jest w strasznym stanie – dokończył łamiącym się głosem.

Marcin poczuł, że musi usiąść. Zapomniał, gdzie jest, zapomniał, co przed chwilą robił, był teraz tam, na Żoliborzu, razem z Wiktorem i Patrykiem.

– On… ten bydlak… – ciągnął Patryk, a Marcin słyszał po drżeniu w jego głosie, że walczy ze łzami – przyniósł swój pięciopalczasty batog i kazał Wiktorowi na klęczkach błagać o litość dla Gabrieli. Nie mogłem na to patrzeć. Po prostu nie mogłem. Wyciągnąłem Wiktora na ulicę i… Nie wiem, co robić, Marcin. Być może wydałem tym wyrok na Gabrielę, a wiesz, że jej śmierci Wiktor nie zniesie. Znów będzie próbował…

– Jak to znów? – przerwał mu Marcin, czując jak przerażenie unosi mu włosy na karku. – Co Wiktor próbował?

– Po tym, jak Tamten zmiażdżył mu buciorem dłoń, Wiktor próbował… próbował w nocy się powiesić. – Patryk, trzymający w drżącej ręce komórkę, zacisnął powieki.

„Nie teraz! – krzyczał w myślach. – Nie chcę o tym mówić! Nie chcę tego pamiętać!”

*

Miał wtedy siedem lat. Wszyscy trzej wrócili po północy ze szpitala. Odwiózł ich doktor Braniewski, wyjątkowo wściekły na Kuchtę, że musi milczeć.

Wiktor, z ręką w gipsie, był ledwo żywy z bólu i szoku. Braniewski odprowadził go do drzwi, za którymi bestia już chrapała, schlana do nieprzytomności.

– Nie wiem, jak ci pomóc, dzieciaku – szepnął, przytulając Wiktora.

Ten nie miał siły unieść ręki, by objąć jedynego człowieka, który był im życzliwy. Chwiał się lekko na nogach, oczy wypełniały mu cierpienie i zupełna rezygnacja.

– Wiesz, że masz wybór? Możecie wszyscy trzej zgłosić się na policję i…

– Wiem – przerwał mu chłopak. – Rozdysponują nas po domach dziecka.

– Może to lepsze niż…

– Może… – W głosie Wiktora brzmiało błaganie, by doktor pozwolił mu po prostu wejść do domu, powlec się do swojego pokoju, paść na łóżko i zasnąć. O ile ból zmiażdżonej dłoni mu na to pozwoli, bo na razie rwała tak, że ledwo powstrzymywał łzy.

– Tu masz tabletki przeciwbólowe i nasenne. Tylko bądź rozważny, to silne leki. – Doktor podał mu niewielką apteczną kopertę. – Pilnujcie brata, chłopcy – zwrócił się do stojących tuż obok bliźniaków.

Marcin poważnie skinął głową. Patryk… zaledwie siedmioletni Patryk… wpatrywał się w twarz Wiktora. Czuł, że coś się w nim zmieniło. Od dwóch lat mniej więcej co dwa miesiące był przez Tamtego katowany. Nie po raz pierwszy wracali o tej porze ze szpitala, dokąd jeździli po pomoc, o ile dyżur miał doktor Braniewski. Jeśli nie, Wiktor nawet nie chciał słyszeć o pogotowiu.

Za każdym razem ledwo stał na nogach, pobity mniej lub bardziej, ale… mimo wszystko w oczach miał życie. I chęć walki. Dzisiaj zaś… Wyglądało, jakby się poddał.

Mały Patryk spojrzał na jego obandażowaną rękę. Gdy Tamten to robił, Wiktor krzyczał. Krzyczał jak jeszcze nigdy. Obaj z Marcinem zacisnęli powieki i zatkali uszy rękami, by nie widzieć, nie słyszeć… W następnej chwili, gdy ten nieludzki skowyt umilkł, wypełzli spod łóżka i zaczęli błagać ojczyma, by dał już spokój, by nie bił już Wiktora, który leżał nieprzytomny u jego stóp. Tamten odkopnął go i wyszedł.

Marcin zadzwonił pod jeden ze znanych na pamięć numerów, by zapytać doktora Braniewskiego, czy ma dzisiaj dyżur. Patryk klęczał przy bracie, jak zwykle z jego głową na kolanach, i błagał go, by nie umierał. Łzy kapały na twarz Wiktora, na jego włosy, gładzone siedmioletnią rączką, na posiniaczone ramię. Dziecko patrzyło na zakrwawioną dłoń brata i… mogło tylko bezradnie płakać i głaskać go po włosach.

– Jest doktor – wyszeptał Marcin. – Przyśle po nas taksówkę. Tylko owiń czymś Wikusiowi tę rękę, żeby nic nie było widać…

Ocucili brata – w tym mieli już wprawę – i wyprowadzili go tylnymi drzwiami z domu. Braniewski go opatrzył, podał leki…

Teraz wrócili na miejsce kaźni, równie zmęczeni jak on. Ale w nich obu – Patryku i Marcinie – dopóki mieli przy sobie starszego brata, tliła się iskra nadziei.

„Kiedyś uciekniemy, zabiorę was ze sobą” – tak im przyrzekł. Te słowa pozwalały im wytrzymać krzyki i jęki bitego Wiktora, gdy siedzieli skuleni pod łóżkiem.

Teraz jednak, gdy stali na schodach żoliborskiej willi, mały Patryk widział to, czego nie dostrzegł doktor Braniewski: coś się w Wiktorze zmieniło. Coś w nim umarło.

Tej nocy Patryk, mimo śmiertelnego zmęczenia, nie mógł zasnąć. Przewracał się w łóżku z boku na bok, aż w pewnym momencie znieruchomiał, czując, jak ciało sztywnieje mu z przerażenia, a gardło zaciska się, dusząc oddech. Nie wiedząc dlaczego, półżywy ze strachu, poderwał się na równe nogi. Cicho, tak by nie zbudzić Marcina, pobiegł do pokoju obok, nacisnął klamkę i zajrzał ukradkiem do środka.

Wiktor… stał przy oknie, zwrócony twarzą ku drzwiom. W ręce trzymał sznur, przywiązany do klamki, który niezdarnie, łkając z bólu, bo nie mógł sobie pomóc drugą dłonią, próbował zarzucić sobie na szyję.

Nagle ręka z pętlą opadła. Wiktor patrzył na stojącego w drzwiach Patryka.

Chłopczyk przez chwilę nie rozumiał, właściwie w ogóle nie rozumiał, co starszy brat chce zrobić. Czuł tylko, że to coś strasznego. Ruszył biegiem. Przytulił się do Wiktora z całych sił. Ten ni to z jękiem, ni ze szlochem opadł na kolana i przycisnął do siebie łkające dziecko.

– Pój-pójdziemy do domu dziecka, tylko nie rób tego – wyszeptał Patryk przez łzy, patrząc w pociemniałe źrenice brata.

On przytulił go jeszcze mocniej.

– Wytrzymam – szepnął.

*

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – Marcin cedził te słowa dwadzieścia pięć lat później, ściskając telefon tak silnie, jakby chciał go zmiażdżyć. Nienawidził wspomnień z dzieciństwa… Nienawidził bestii, która im takie dzieciństwo zafundowała. Ach, z jaką rozkoszą zacisnąłby palce, gdyby zamiast w telefon, miał je teraz wbite w gardło Tamtego. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?!

– Bo nie – uciął Patryk. – Wtedy nie rozumiałem, co Wiktor chciał zrobić. Dzisiaj owszem. I wiem, że teraz wygląda tak jak tamtej nocy. Jeżeli Gabriela się nie odnajdzie albo wyłowią z Wisły jej zwłoki, nasz brat skończy ze sobą… Marcin, do cholery, czy nie mógłbyś wyjść na zewnątrz, gdzie nie słychać tego łomotu?! Czy chociaż raz mógłbyś się zachować jak dorosły człowiek?! Nie dociera do ciebie powaga sytuacji? Nie rozumiesz, że możemy stracić kogoś, kto…

I w tym momencie Marcin wybuchnął:

– Kurrrwa, Pat! Za kogo ty mnie uważasz?! Jestem na zewnątrz!!! I owszem, zrozumiałem, że jest źle, bardzo źle! I tak, rozumiem, że trzeba działać natychmiast, bo Wiktor się powiesi, a już raz próbował! Gdy tylko skończymy tę rozmowę, poruszę niebo i ziemię, by mu pomóc! Dlaczego we mnie, kurwa, wątpisz?! Wiem, wiem: jestem złotym chłopcem, rozwydrzonym bachorem, tym najgorszym z trzech braci Prado, ale czy kiedykolwiek was zawiodłem?! Moim życiem jest nasza firma! Nasza zasrana firma, na którą pracowaliśmy wszyscy trzej, a Wiktor najciężej! Na pstryknięcie twoje czy jego jadę tam, gdzie mnie wysyłacie, wrodzonym urokiem i z zębami wyszczerzonymi w uśmiechu uwodzę każdego, kto jest wam potrzebny. Nigdy nie pytacie, czy chcę albo mogę gdzieś jechać, czy nie mam swoich planów, tylko pstryk i marionetka posłusznie leci do Paryża czy Hongkongu. Ale ty, właśnie ty, powinieneś wiedzieć, co się ukrywa za tym uśmiechem, za maską playboya, bo siedzieliśmy pod jednym łóżkiem! Pamiętam każdy krzyk Wiktora, pamiętam świst bata na jego nagich plecach, pamiętam każdą kroplę jego krwi na moich rękach, gdy ciągnęliśmy go półżywego do szpitala, i na twojej piżamie, którą próbowałeś otrzeć mu tę krew z twarzy. Pamiętam, jak po ucieczce ukrył nas tam, gdzie nikt nie mógł nas znaleźć, w opuszczonej norze na krańcach Mokotowa, a potem wracał z roboty tak skonany, że karmiliśmy go niemal przez sen. I zrobię dla Wiktora wszystko – wszystko! – choćbym miał prosić o pomoc złych chłopców z Czeczenii, a wiesz dlaczego? Nie z wdzięczności, choć już to by wystarczyło, ale dlatego, że kocham Wiktora jak brata! Nie. Kocham go, bo j e s t moim bratem. Jest też najszlachetniejszym człowiekiem, jakiego znam, i najbardziej skrzywdzonym przez los. Gabriela, jak się okazuje, chyba jeszcze bardziej. Zrobię wszystko, by odnaleźć ją – niewinną ofiarę Kuchty – dla naszego brata, który przed Kuchtą nigdy się nie ugiął.

Urwał, czując łzy w oczach. Wziął głęboki oddech.

– Przepraszam, Marcin – odezwał się cichy głos po drugiej stronie. – Ale nie patrzysz na Wiktora w tej chwili, nie widzisz, jak…

– A ty tracisz bezcenny czas, którego Gabriela być może nie ma – wpadł mu w słowo. – Musimy ją znaleźć jak najszybciej.

– Ale jak?! Jak odnaleźć zaginioną kobietę, która wyszła rano od przyjaciółki ze szpitala i do tej pory nie dała znaku życia? Policja nawet zgłoszenia o zaginięciu nie przyjmie…

– Daj spokój z policją. I daj mi pomyśleć. Znam kogoś, kto nam pomoże, chociaż będzie to słono kosztowało, ale…

– Pieniądze nie grają roli…

– Wiem przecież. Mamy pieniądze. Na szczęście teraz już mamy. Nie jesteśmy zdani na łaskę tamtego bydlaka. Możemy walczyć z nim jego metodami. Nie wiem, jak szybko zdołam wrócić do Polski…

– Nie wracaj – przerwał mu Patryk. – Pozostań na zewnątrz, w razie gdyby była potrzebna szybka, duża gotówka na okup albo… pomoc tej drugiej, ciemnej strony mocy. Wiem, że ty znasz wszystkich…

– Znam – uciął Marcin. Jego nagle trzeźwy umysł już pracował na najwyższych obrotach. – Wracaj z Wiktorem do hotelu i pozwólcie mi działać. Odezwę się, gdy tylko złapię odpowiedni kontakt. Nie dzwoń i nie ponaglaj mnie. Wiem, że czas ucieka, a każda minuta może być ostatnią dla Gabrieli, mimo to cierpliwie czekaj na telefon.

– Dzięki, Marcin – usłyszał słowa brata, chyba po raz pierwszy wypowiedziane takim tonem, jakim zwykle Wiktor zwracał się do Patryka, i poczuł ciepło w sercu i łzy w oczach. – Będziemy czekać u pana Antoniego. Z nim też jest bardzo źle…

– Domyślam się – wyszeptał Marcin, patrząc na ciemniejący wyświetlacz.

Nie zważając na nic ani na nikogo i nie słysząc zdziwionego głosu Isabelli, w którym zaskoczenie, że tak nagle, bez słowa wyjaśnienia opuszcza imprezę i tym samym ją, zmieniło się we wściekłość, zgarnął swoje rzeczy, zamknął się w łazience, ubrał i już po chwili – trzeźwy, jakby nie wypił ani kropli – wzywał taksówkę.

Zamelinował się w hotelowym pokoju, gdzie spokojnie mógł szukać tego, kto był im potrzebny, a pół godziny później – bardzo długie pół godziny – spotkał się przy fontannach, gdzie nikt nie mógł go podsłuchać ani nagrać, ze swoją zdecydowanie najbrzydszą i jeszcze bardziej zdecydowanie najinteligentniejszą przyjaciółką, która mając laptop w ręku, potrafiła… wszystko.

Irina – znana w hakerskim półświatku jako X Factor – wysłuchała uważnie skróconej historii braci Prado i bestii, która ich „wychowywała”, wysłuchała smutnego zakończenia miłości Wiktora i Gabrieli, którą to miłość również zabiła owa bestia, po czym zadysponowała:

– Martin – on za granicą był z kolei Martinem – potrzebne mi będzie zaciszne miejsce z szybkim netem i bez kamer. Takie, które będzie można po wszystkim spalić.

– Spalić dosłownie czy w przenośni?

– W przenośni. Na do widzenia rozpieprzę im całą sieć, za co nie będą ci wdzięczni, więc nigdy więcej się tam raczej nie pokazuj.

– Okej, w moim hotelu będziemy mieli spokój. Co jeszcze?

– Dostęp do komputera któregoś z twoich braci tam, w Polsce. Z systemem Windows.

Marcin uniósł brwi, ale zanotował.

– I ktoś, kto dobrze zna tę zaginioną i rozpozna ją zawsze i wszędzie.

Kiwnął głową. Powie Patrykowi, żeby ściągnął tę przyjaciółkę Gabrieli. Majkę jakąś tam.

– Okej. Łącz się z braćmi, przekaż moje polecenia i zaczynamy.ROZDZIAŁ II

Gdy Wiktor z Patrykiem wrócili do domu pana Antoniego, wystarczyło jedno spojrzenie na ich poszarzałe twarze, by starszy człowiek stracił nadzieję.

– Żyje? Powiedz chociaż, że moja córeńka żyje… – zwrócił się błagalnym tonem do Patryka, zaciskając palce na jego dłoni.

– Zna pan Kuchtę, panie Antoni… – zaczął cicho młody mężczyzna. – Dla niego ta zabawa dopiero się zaczyna. Zamierza dłużej podręczyć i Gabrielę, i nas.

Jako prawnik powinien nieco rozważniej dobierać słowa. Leszeński pobladł, wypuścił jego rękę i opadł na poduszkę. Majka natychmiast przy nim była.

– Mam nadzieję, że go nie zabiłeś tymi rewelacjami – syknęła do Patryka. – Nie mogłeś sformułować tego jakoś łagodniej?! – Chwyciła komórkę i wybrała 112. – Pogotowie? Starszy pan, którym się opiekuję, nagle stracił przytomność. Dziś zaginęła mu córka, już wieczorem czuł się źle, ma chore serce, teraz zaś… Dobrze. Podaję adres… Dziękuję. Czekam.

Gdy sanitariusze wynosili nosze, Antoni na chwilę odzyskał świadomość, odnalazł dłoń Majki i przycisnął do ust.

– Zróbcie dla mojej dziewczynki, co tylko możliwe. I powiadamiajcie mnie o wszystkim. Dobrym i złym.

– Nie zostawimy pana w tej cholernej niepewności i jeszcze gorszym strachu ani sekundy dłużej, niż trzeba – obiecała Majka. – Przybiegnę, gdy tylko będę coś wiedziała.

Ucałowała dłoń staruszka i ze łzami w oczach patrzyła, jak zamykają się za nim drzwi karetki, mercedes rusza na sygnale i znika w mroku nocy.

Wróciła do mieszkania. Właśnie dzwonił Marcin z dalekiej Ibizy. Patryk przełączył swój telefon na głośnik, by wszyscy w pokoju mogli słuchać tego, co tamten ma do powiedzenia.

– Potrzebny nam szybki, dobry laptop z Windowsem… – zaczął.

Wiktor, który już nieco oprzytomniał i próbował wziąć się w garść, spojrzał na Patryka bezradnie:

– Obaj mamy apple.

Majka nonszalanckim gestem rzuciła na stół nowiutką, srebrzystą toshibę.

– Proszę bardzo. Z Windowsem.

Marcin mówił coś szybko i cicho do osoby, która mu towarzyszyła. Potem długo słuchał jej wyjaśnień. Wreszcie odezwał się.

– Mój… powiedzmy, że znajomy, znany jako X Factor, włamie ci się teraz do komputera, ale musisz mu w tym pomóc, musisz go sama zaprosić.

– Zapraszam serdecznie! – odparła Majka sarkastycznie. – Zawsze marzyłam, żeby mi haker komputer przetrzepał.

– Dostaniesz mailem link, zalogujesz się i otworzysz program. Tam będzie hasło. Podasz je przez telefon.

Majka wzruszyła ramionami, otworzyła link, znalazła hasło i podyktowała je. Trochę się zaniepokoiła, widząc, jak cyfry i litery zaczynają pojawiać się w okienku „powtórz hasło”, chociaż… nie ona je wpisywała.

Ale zupełnie zaparło jej dech w piersiach, gdy kursor – choć Majka nie trzymała w dłoni myszki – drgnął, przesunął się na czerwony prostokąt, podpisany _Let’s play_, i… jej komputer przejął haker.

Czując się coraz bardziej nieswojo, patrzyła szeroko otwartymi oczami, jak ktoś swobodnie porusza się po jej toshibce, otwierając strony, których potrzebował, i ściągając z nich tajemnicze kody czy szyfry. Czyjeś ręce, oczy i mózg zaczęły pracować coraz szybciej, w końcu okienka otwierały się i zamykały w takim tempie, że Majka, ogłuszona tym wszystkim – i widząc to na ekranie własnego laptopa! – po prostu usiadła.

Patryk oparł jej lekko dłoń na ramieniu, jakby dawał znać, że rozumie, co dziewczyna w tej chwili czuje. Posłała mu zbolały uśmiech.

Zgasł, gdy odezwał się Marcin:

– O której Gabriela wyszła ze szpitala? Im dokładniejszy czas dostaniemy, tym szybciej ją znajdziemy…

– Dzwonię do Julii – odparła.

Julia odebrała natychmiast. Zastanawiała się chwilę nad odpowiedzią.

– To musiało być jakiś kwadrans przed siódmą rano.

Informacja poszła w eter, to znaczy do chciwych tej informacji uszu, a potem palców hakera.

– Teraz przełączcie ekran laptopa na coś większego.

Podłączyli toshibę do telewizora i nagle tapeta z laptopa Majki – piękny nagi model – znalazła się na znacznie większym niż laptop ekranie. Nikt słowem tego modela nie skomentował, za co była wdzięczna i braciom Prado, i hakerowi, a najbardziej cieszyła się, że pan Antoni nie musi tego oglądać i się za nią wstydzić. Nie było jednak czasu na takie przemyślenia.

– Teraz uwaga: zaraz dostaniecie szybki zrzut z czterech kamer – odezwał się Marcin. – W przyspieszonym tempie, bo mamy mało czasu. Jeżeli na którymś rozpoznacie Gabrielę, krzyczcie.

Tapeta z modelem zniknęła. Zastąpił ją obraz z czterech szpitalnych kamer. Wiktor i Majka podeszli bliżej. Patryk trzymał telefon. Nie pamiętał Gabrieli na tyle dobrze, by poznać ją po dziewięciu latach…

Obrazki zmieniały się szybko, ludziki na ekranie poruszały się w nienaturalnym tempie. Majka oczopląsu zaczęła dostawać, gdy wreszcie:

– Jest!!! Stop!!! W lewym górnym rogu, ta w błękitnych dżinsach i niebieskiej bluzce to Gabrysia!

„Jak strasznie chciałabym mieć pewność, że tak jak cała i zdrowa wychodziłaś ze szpitala, tak do nas wrócisz”, pomyślała ze smutkiem.

Ekran z Gabrielą powiększył się. Jej twarz, a potem cała sylwetka zostały zeskanowane. Niebieska bluzka dodatkowo jeszcze oznaczona.

– To będzie nasz marker, o ile jej nie zmieni – usłyszeli głos Marcina. – Zaczynamy zabawę.

Jak Majka przed chwilą myślała, że oczy jej wypłyną od zmieniających się błyskawicznie obrazów, tak teraz projekcja nabrała takiego tempa, że nawet nie próbowała za nią nadążać.

Komputer zaczął sam namierzać oznaczony obiekt, przeskakując z kamery na kamerę. Monitoring miejski pokrywał niemal całe miasto, śledzili więc Gabrielę, jak idzie ulicami Bielan, potem Żoliborza, wreszcie wzdłuż Wisły aż do Starówki. W rzeczywistości taki spacer zajął jej dobrych parę godzin. Na ekranie – zaledwie trzy kwadranse. Jedno bezsprzecznie rzucało się w oczy: Gabrysia była cieniem samej siebie, wlokła się noga za nogą z ramionami zwieszonymi, jakby dźwigała na nich zbyt wielki ciężar, i wzrokiem wbitym w chodnik… Wiktorowi, który chłonął jej widok, serce się krajało. Majce, która powinna była wcześniej zauważyć, w jak fatalnym stanie jest jej przyjaciółka – jeszcze bardziej.

Nagle Gabriela, która dotąd wędrowała najwyraźniej bez celu, wyprostowała się, jakby podjęła decyzję – obraz w tym momencie zwolnił – i weszła na most.

Już nie szła przed siebie jak otępiała. Wszyscy troje widzieli, iż wie, dokąd i po co zdąża. Jej sylwetka zaczęła maleć. Oddalała się od jednej kamery, zamontowanej na początku mostu Śląsko-Dąbrowskiego, i jeszcze nie uchwyciła jej następna. Haker powiększył obraz. Gabriela nagle się zatrzymała. Oparła się łokciami o barierkę i zaczęła wpatrywać w płynącą kilka pięter poniżej burą, spienioną wodę.

Samochody obojętnie mijały samotną kobietę. Nieliczni spacerowicze szli po drugiej stronie mostu, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. Tylko ich troje, Majka, Wiktor i Patryk, i dwójka po drugiej stronie telefonu, Marcin z hakerem, wpatrywali się w nieruchomą sylwetkę z narastającym przerażeniem.

– Co ona chce zrobić? – wyszeptała Majka, łapiąc się rękawa Patryka. – Błagam, powiedzcie, że nie ma zamiaru skoczyć.

Mężczyzna objął ją od tyłu, przytulił. Oboje nie mogli oderwać wzroku od ekranu telewizora, na którym Gabriela ponownie pochyliła się nad barierką odgradzającą ją od wolności. Całkowitej wolności…

…bez tabelek, Leśnych Polan i Wiktora Prado.

Znów wpatrywała się w otchłań, a ona wpatrywała się w Gabrielę.

Nagle – widzieli to – coś się w niej zmieniło. Coś pękło. Patrzyli, jak z zaciętą miną zrzuca z ramienia torbę, chwyta obiema dłońmi za barierkę i…

– Dosyć!!! – krzyknęła Majka, dopadła toshiby i zatrzasnęła ją. – Jeżeli ona skoczy, ja nie będę na to patrzeć! Nie mogę! Nie wytrzymam! Niech ten haker przewinie do przodu i powie, co się stało, to wystarczy, ale ja nie będę oglądać samobójstwa mojej przyjaciółki! Nie zmusicie mnie do tego!

– Majka – rozległ się ostry głos Marcina, głos, który już kiedyś słyszała, ale nie miała głowy się nad tym zastanawiać – otwórz ten cholerny laptop! Będziemy musieli odtworzyć nagranie od początku i zajmie nam to niemal godzinę, żeby za Gabrielą dotrzeć na most, a w twoim komputerze jesteśmy już na miejscu. Otwórz go, słyszysz?!

– Nie ma mowy – rzuciła, ocierając wierzchem dłoni łzy z policzków.

– Majka – usłyszała cichy głos Wiktora – muszę wiedzieć, co się stało z Gabrielą. Oddaj laptop Patrykowi, a my oboje przejdziemy do kuchni…

Drżącymi dłońmi uniosła klapkę komputera. Na ekranie znów ujrzeli Gabrysię, jak wpatruje się, coraz bardziej pochylona do przodu, w bure, głębokie wody Wisły.

– Nie będę na to patrzeć – wyszeptała Majka i wybiegła do kuchni.

Za nią wyszedł Wiktor.

Wtuliła się w niego, a on objął ją mocno ramionami.

Oboje czuli drżenie swoich ciał i wściekły łomot serc. Nie była to miłość, a umieranie ze strachu o Gabrielę.

Czekali, aż Patryk krzyknie: „Skoczyła!” – i…

…zadzwonił telefon.

Stary rupieć z innej epoki, stojący w sypialni, przy łóżku pana Antoniego. W pierwszej chwili nikt nie zwrócił na ten dźwięk uwagi, ale w następnej Majka, która wzięła odpowiedzialność za ojca Gabrysi, zmusiła się, by odebrać.

Podniosła słuchawkę, rzuciła „Halo?” i… oniemiała.

– O, to ty, myślałam, że odbierze mój tata. Coś się stało? – zabrzmiał spokojny, no, pod koniec może nieco zaniepokojony głos… Gabrysi.

Majka zacisnęła powieki, jeszcze nie wiedząc, czy z ulgi, czy z chęci mordu, czy z radości, że słyszy normalny głos żywej przyjaciółki.

– Gdzie ty się podziałaś? – zaczęła, cedząc zgłoska po zgłosce, bo zęby szczękały jej tak, że ledwo mogła wyartykułować słowa. Wiktor stanął przy niej i nie tyle położył jej rękę na ramieniu, co po prostu wsparł się na Majce… – Zniknęłaś wczoraj rano, szukamy cię od wielu godzin. Jeżeli my ciebie nie obchodzimy, to chociaż nad swoim tatą mogłaś się zlitować…

– Przecież wysłałam mu wiadomość! „Wyjeżdżam na parę dni. Odezwę się, gdy tylko dolecę na miejsce”. Na pewno odebrał tego esemesa! I nagrałam się na automatyczną sekretarkę!

Majka, nie wypuszczając słuchawki, drugą ręką sięgnęła po starą, wysłużoną nokię pana Antoniego. Była rozładowana.

– Gabriela… – zaczęła, ale głos odmówił jej posłuszeństwa. Patryk zapytał spojrzeniem, czy ma przejąć telefon, lecz pokręciła głową i wzięła się w garść. – Myśleliśmy, że zostałaś porwana jak dziewięć lat temu! Że Kuchta znęca się nad tobą, a może już jesteś martwa! Dlaczego wyłączyłaś telefon?! Dzwoniłyśmy do ciebie z Julą setki razy! Szukaliśmy cię w szpitalach i na komisariatach policji. Gdzieś ty się, do cholery, podziała?!

– Jestem w Stanach – odparła Gabriela jakimś dziwnym, obcym głosem.

– Jakich stanach?! – Majce odebrałoby głos albo słuchawka rupiecia wypadłaby jej z ręki, gdyby nie czuła w tej chwili takiej wściekłości na Gabrielę, jaką czuła.

– No chyba nie w odmiennych stanach świadomości. W USA. W Ameryce.

Patryk podszedł do Majki, podał jej telefon komórkowy i powiedział bezgłośnie: „My też chcemy to słyszeć”.

– Słuchaj, ty cholerna podróżniczko, masz przy sobie swoją komórkę?

– Przecież z niej dzwonię. I właśnie zaczęły przychodzić esemesy i powiadomienia o nieodebranych połączeniach…

– Bo mówię przecież, że dzwoniłyśmy do ciebie ze sto razy! Teraz się rozłączymy, bo ja przez ten rupieć ze słuchawką i cyferkami w kółkach nic nie słyszę, ale zaraz do ciebie zadzwonię. Tylko nie wyłączaj komórki!

– Musiałam. Podczas lotu – wyjaśniła Gabriela. – Dobrze, oddzwoń, bo ta rozmowa zaczyna mnie coraz więcej kosztować.

„Zabiję ją”, pomyślała Majka. Odłożyła słuchawkę i po raz sto pierwszy wybrała numer Gabrieli. Od razu przełączyła też rozmowę na głośnik, by wszyscy, którzy poszukiwali tej niewdzięcznicy, łącznie z Marcinem i hakerem, słyszeli każde jej słowo.

Odebrała po pierwszym sygnale.

– Dlaczego nam to zrobiłaś?! – wybuchnęła Majka przez łzy, bo nadal miała przed oczami obraz Wiktora i Patryka wracających od Kuchty. Pamiętała też swoje przerażenie, gdy musiała patrzeć, jak Gabriela, którą przecież kochała, szykuje się do samobójczego skoku.

Patryk bez słowa zacisnął dłoń na ramieniu Majki. Była mu wdzięczna za ten gest. Odetchnęła głęboko. Zaczęła jeszcze raz:

– Dlaczego poleciałaś do Stanów, nie uprzedzając nas o tym?

– Bo bałam się, że zaczniecie odwodzić mnie od tego pomysłu. Jak się okazuje, słusznie się obawiałam – odparła Gabriela cicho.

– Czego?! Niby my, twoje przyjaciółki, będziemy miały coś przeciwko temu, że bierzesz urlop od tabelek i lecisz zwiedzać świat?!

– Nie, Majka. Ja nie jestem tu na wycieczce. Stoję, choć po tylu godzinach lotu ledwo stoję, przed budynkiem, w którym mieści się firma Prado Ltd. Tobie to pewnie nic nie mówi…

– Mówi – wpadła jej w słowo Majka. – Ale kontynuuj.

– Stoję więc przed firmą kogoś, kto… kiedyś był… był mi bardzo bliski. I nadal jest. To jedyny człowiek, którego mogę prosić o pieniądze na Leśną Polanę. Dlatego tu jestem, bo zrozumiałam, że ten dom to moja ostatnia szansa. Muszę, po prostu muszę go mieć.

Wiktor w tym momencie usiadł na wersalce pana Antoniego i przytknął dłoń do oczu, siłą powstrzymując łzy.

Majka za to… parsknęła śmiechem. Histerycznym co prawda, ale śmiechem.

– Widzisz, Gabrina, tak się głupio składa, że ten człowiek, Wiktor Prado, bo rozumiem, że o nim mówisz, jest nie w Stanach, a tutaj, obok mnie. – Usłyszała, jak przyjaciółka wciąga powietrze. – A jeszcze głupiej się składa, że Leśna Polana już dziś, w tej chwili, należy do ciebie. Już ją masz.

– Proszę, nie żartuj sobie ze mnie tak okrutnie – odpowiedział jej szept po drugiej stronie.

– Mówię śmiertelnie poważnie. Kupiliśmy ją dla ciebie. I wiesz, co teraz zrobię? Oddam telefon Wiktorowi. On najbardziej z nas wszystkich chce z tobą porozmawiać. I chyba najbardziej z nas wszystkich ma do tego prawo…

Nie czekając na „tak” lub „nie” Gabrieli, podała komórkę mężczyźnie. Właściwie telefon wypadł z jej drżącej dłoni i wpadł w jego rękę.

– Gabrysiu… – zaczął Wiktor i głos odmówił mu posłuszeństwa.

– Wiktor… – usłyszał szept Gabrieli i jej zduszony szloch. – Dlaczego?

Wiedział, o co pyta, ale…

– Poczekaj na mnie w Nowym Jorku – poprosił. – Chcę ci wszystko wyznać, trzymając twoje dłonie w swoich, patrząc ci w oczy, klęcząc i prosząc o wybaczenie. Przylecę najbliższym rejsem, tylko, błagam, Gabrysiu, kochana moja, nie wracaj do Polski. Pozostań tam, gdzie jesteś, i czekaj na mnie.

– Wiktor…

– Podaj mi numer konta, wyślę ci pieniądze i wynajmę najlepszy hotel, tylko poczekaj na mnie. Tutaj, w kraju, nadal nie jesteś bezpieczna, tak jak nie byłaś dziewięć lat temu.

– Dobrze, poczekam – usłyszał cichy głos i odetchnął głęboko, choć nadal łzy spływały mu po policzkach. Ulga, jaką czuł, wiedząc, że jest cała i daleko od Kuchty, była niewyobrażalna. – Wiktor, musisz wiedzieć… ja nigdy nie przestałam cię kochać.

– Ja ciebie też, Gabrysiu…

– Czekam na ciebie.

– Będę. Przylecę… Kocham cię…

Oboje chcieli coś jeszcze powiedzieć, jeszcze siebie słyszeć, oboje nie chcieli się jeszcze rozłączać, ale Majka, nadal wściekła, wyrwała telefon Wiktorowi z ręki i rzuciła bezceremonialnie:

– Wszystko ładnie, pięknie, Gabrina, ale my jeszcze ze sobą nie skończyłyśmy. Jeszcze cię zdrowo opierniczę za to, że przybyło mi parę siwych włosów, ale, sorry, muszę teraz odwołać pewnego dobrego ducha, który włamał mi się do komputera, żeby ciebie odnaleźć, a potem uspokoić twojego ojca, którego zabrało pogotowie.

– Co mu jest?!

– Wszystko z nim okej oprócz tego, że odchodził od zmysłów ze strachu o swoją córkę.

– Nagrałam się na oba telefony!

– Jego nokia zdechła, a ten przedpotopowy rupieć może i miga na czerwono, ale dosyć słabo. Ja na to miganie nie zwróciłam uwagi, więc twój tata tym bardziej, bo może już niedowidzieć. Mówię: my pogadamy później. Wiktor do ciebie przyleci. Leśna Polana jest twoja. Wszystko jak w bajce. Teraz tylko: żyli długo i szczęśliwie…

Patryk odebrał jej nagle telefon i przerwał połączenie.

– Sorry, Majeczka, ale zaczęłaś bredzić – wyjaśnił łagodnie.

– Bo tak się o nią bałam – wybuchnęła łkaniem, wtulając się w mężczyznę. – I ten most… Byłam pewna, że skoczy!

Gabriela również była tego w tamtej chwili pewna.

I nie do końca wierzyła, że zamiast w Wiśle, znajduje się w Nowym Jorku…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: