Leśniczówka na Mazurach - ebook
Leśniczówka na Mazurach - ebook
Czy w małych mazurskich Wikliszkach Anna i Radek postanowią na nowo zawalczyć o swoje szczęście i znajdą do siebie drogę?
Anna jest pisarką z Warszawy, która przyjechała na wieś, żeby w spokoju napisać kolejną książkę. Radek jest meteorologiem, wykładowcą uniwersyteckim, który mieszka w leśniczówce na Mazurach. Oboje mają za sobą nieudane związki, jednak, mimo początkowej wzajemnej niechęci, powoli zaczyna rodzić się między nimi uczucie. Sobótkowe ognisko, wycieczka do Olsztyna i rajd rowerowy coraz bardziej zbliżają ich do siebie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-151-4 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Las tonął w całkowitych ciemnościach. W świetle reflektorów samochodu widać było tylko niewielki fragment leśnej drogi i okalające ją paprocie. Gdzie ona mnie wysłała?, pomyślała z niepokojem Anna. Ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę, to zgubić się w nocy w zapomnianym przez Boga i ludzi mazurskim lesie. Odetchnęła w duchu, gdy w końcu dojechała do rozwidlenia dróg i ujrzała drogowskaz „Wikliszki” z przytwierdzoną pod nim deseczką z napisem „LEŚNICZÓWKA 1,5 km”. Wszechobecna ciemność napawała ją lękiem. Las nocą żył własnym życiem, które czaiło się wokół samochodu, a podsycana obawami wyobraźnia płatała figle. Wyłaniające się z mroku krzaki rosnące wzdłuż szosy przybierały fantastyczne kształty, poruszane wiatrem gałęzie potężnych drzew pochylały się nad asfaltem, jakby chciały zagarnąć wszystko, co znajdzie się w ich zasięgu.
Minęła senną wioskę zagubioną wśród nocy i po chwili dojechała do dużego domu okolonego niskim drewnianym płotem. Otwarta brama czekała na spóźnionego gościa. Anna powoli wjechała na podwórze, ale w chwili gdy wyłączyła silnik i otworzyła drzwi, usłyszała:
– Proszę nie wysiadać!
Jednocześnie przy pojeździe pojawił się ogromny owczarek niemiecki, który z zapałem dokładnie ją obwąchał. Na koniec machnął ogonem i spokojnie usiadł obok na trawie. Przyjrzała się psu z uwagą, następnie z kieszeni kurtki powoli wyjęła niedojedzoną resztkę kanapki i podsunęła zwierzęciu pod nos. Z ociąganiem wyciągnęło pysk w stronę smakołyku, rozważając w psim mózgu wszelkie za i przeciw przyjęcia jedzenia od obcej osoby. Łakomstwo jednak przeważyło. Owczarek błyskawicznym ruchem capnął kanapkę i połknął ją, nawet nie gryząc.
– Zaakceptował panią. Może pani wysiąść – usłyszała głos dobiegający z ciemności.
– Wiem – uśmiechnęła się do łakomego stróża i szepnęła: – Nie bój się, nie wydam cię. – A na głos spytała: – Co by się stało, gdyby mnie nie polubił?
– Przypuszczam, że by zaatakował. Igor, odsuń się. – Pies natychmiast wykonał polecenie wypowiedziane zdecydowanym, ale spokojnym tonem.
Przy drzwiach samochodu pojawił się wysoki mężczyzna. Przyjrzał się Annie, a ponieważ ta nadal tkwiła na fotelu kierowcy, założył, że zamarła ze strachu, i zapytał z udaną troską:
– Mam zamknąć psa w boksie, żeby pani w końcu wysiadła?
– Nie. – Potrząsnęła głową i postawiła stopy na ziemi.
Z progu domu oświetlonego słabą żarówką dobiegło ich wołanie.
– Radku, pomóż pani z bagażami! Zapraszamy do środka!
W ciepłej, pogrążonej w półmroku sieni przywitała Annę wysoka szczupła kobieta, pośpiesznie wycierając ręce w spłowiały fartuch.
– Dobry wieczór. Spodziewaliśmy się pani nieco wcześniej, ale kolacja jeszcze ciepła. Zapraszam do kuchni, bagaże zostawcie na razie na zewnątrz. – Spojrzała na zegar wiszący nad frontowymi drzwiami. – Przenocuje pani tutaj, domek spokojnie pokażę pani jutro. Nie będziemy się tłuc po ciemku. Chyba że woli pani od razu… – zawiesiła głos.
– Nie, chętnie skorzystam z gościny. Wyjechałam dużo później, niż planowałam – wyjaśniła, siadając przy dużym drewnianym stole. – Przepraszam za kłopot.
– Nic się nie stało – uśmiechnęła się gospodyni, stawiając przed Anną półmisek pełen dymiących pierogów i gliniany dzbanuszek ze śmietaną. – Mieszkamy na końcu świata i trudno do nas trafić. Jesteśmy przyzwyczajeni do spóźnionych gości.
W czasie gdy Anna jadła, kobieta krzątała się po kuchni, zachwalając uroki okolicy.
– Renatka wiedziała, co robi, namawiając panią na przyjazd tutaj. Cisza, spokój, doskonałe warunki, żeby odpocząć. Niedaleko jest nieduże jezioro, a spacer ścieżką biegnącą dookoła jest bardzo przyjemny. Można się też kąpać, ale woda jest jeszcze zimna. – Przerwała na chwilę, z impetem szorując garnek, i kontynuowała: – Któregoś dnia powinna się pani wybrać na przechadzkę do kapliczki. Dochodzi się do jeziora, a potem skręca w lewo i ścieżką paręset metrów. Nazywamy ją kapliczką zakochanych, jest bardzo stara, ma ponad sto lat. Mężczyźni z naszej rodziny oświadczają się w niej…
– Mamo, pani jest zmęczona po podróży, a ty opowiadasz tutaj niestworzone historie. – W progu stanął mężczyzna, którego Anna spotkała na podwórku. Był wysoki i szczupły, wchodząc do pomieszczenia, musiał się nieco schylić, żeby nie uderzyć głową we framugę. Miał na sobie dżinsy i kraciastą koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci. Z jasnymi, bardzo krótko ostrzyżonymi włosami kontrastowały ciemne, mocno zarysowane brwi i oczy koloru ciemnego piwa. Anna zwróciła uwagę na pełne usta i szeroką szczękę znamionującą zdecydowanie i silny charakter. Ruchy mężczyzny były sprężyste, ale lekko leniwe, przypominał drapieżnego kota, świadomego swojej siły.
Gospodarz wziął jej torbę i zaprowadził Annę do pokoju. Na piętro prowadziły wąskie, drewniane, kręte schody okolone pięknie rzeźbioną balustradą w formie dwóch splecionych warkoczy, wykonaną z idealnie gładkiego drewna. Stopnie zrobiono z dwóch gatunków drzew różniących się fakturą i kolorem. Anna miała przenocować w niewielkim pokoju, którego okna wychodziły na drogę i rozciągający się za nią las. Ściany pokryto sosnową boazerią pociemniałą już pod wpływem światła. W jednej była ukryta szafa. Umeblowanie stanowiły sosnowe łóżko ze stojącą obok szafeczką nocną przykrytą ręcznie robioną serwetką, stolik i dwa krzesła pod oknem oraz sosnowa komoda, na której ustawiono turystyczny telewizor i radio. Anna zostawiła torebkę na łóżku i podążyła za swoim przewodnikiem obejrzeć funkcjonalnie urządzoną łazienkę znajdującą się na końcu korytarza. Przez uchylony i osłonięty koronkową firanką lufcik wpadało do pomieszczenia rześkie wieczorne powietrze.
– W piwnicy jest terma, trzeba trochę poczekać, aż popłynie ciepła woda. Proszę ją oszczędzać, korzystamy z naturalnego szamba i nie należy go zbytnio przepełniać.
– Rozumiem, każdy dzień przeznaczony jest na inną część ciała. – Z niezrozumiałych powodów zirytowała ją uwaga o oszczędzaniu wody.
– Bardzo śmieszne. – Mężczyzna skrzywił się w niby-uśmiechu. – Nikt tu nie będzie pani oglądał, dlatego nic się nie stanie, jeżeli przez okres pobytu tutaj w ogóle nie będzie się pani myła – dodał z sarkazmem.
– Załatwione, pod warunkiem że dostanę rabat od ceny za nocleg. – Starała się całą idiotyczną rozmowę obrócić w żart. Jej rozmówca był jednak nadal śmiertelnie poważny.
– Porozmawiam z matką, to w końcu jej dom.
– To może również ona powinna wypowiadać się na temat korzystania z wody? – odcięła się i wróciła do pokoju.
Po tym, jak zameldowała rodzicom, że dojechała bezpiecznie na miejsce, wybrała w telefonie kolejny numer i bez żadnych wstępów zaczęła:
– Renata, gdy wrócę, zamorduję cię. Albo nie, zwolnię cię. Gdzieś ty mnie wysłała?! Na koniec świata strzeżony przez psa ludojada i faceta, który mi właśnie zaproponował, żebym się przestała myć! – W słuchawce usłyszała śmiech, co ją jeszcze bardziej zezłościło. – Śmiej się, śmiej, nie będzie ci tak wesoło, jak wrócę.
– Uspokój się. Radek zyskuje przy bliższym poznaniu, a poza tym nie będziesz go często spotykać. Miejsce jest doskonałe, wierz mi. Cisza, idealny spokój. Poza tym czego się spodziewałaś? Zaludnionego kurortu, w którym nie mogłabyś się skupić? Zabierz się do pracy i wracaj z tarczą.
– Łatwo ci mówić…
– Przestań się użalać, w końcu to nie ja się ostatnio obijałam. Zapewniłam ci świetne warunki do pisania, które z pewnością połączysz z przyjemnymi wakacjami. Jesteś zmęczona, jutro inaczej na to spojrzysz. – Renata emanowała spokojem i pewnością siebie. Od ponad pół roku bezskutecznie usiłowała zmusić Annę do napisania chociaż słowa. Pomysł z wysłaniem jej w spokojne miejsce podsunęła koleżanka z wydawnictwa. Zmiana środowiska, wolniejsze tempo życia i świeże spojrzenie na różne sprawy miały sprawić, że Anna ponownie nabierze chęci do pracy i przypomni sobie, jak wiele radości sprawiało jej wymyślanie historii i ich opisywanie.
– Miejsce jest urocze, niemal bajkowe – zachwalała Renata. – Cisza i święty spokój. I najważniejsze: twoja komórka na tym końcu świata ma zasięg! Nie dramatyzuj, jutro za dnia inaczej na wszystko spojrzysz. Musisz się po prostu zaaklimatyzować. Nim się zorientujesz, pokochasz Wikliszki tak jak my. A Radkiem się nie przejmuj. To przesympatyczny człowiek, ale niesamowicie zapracowany, więc rzadko go będziesz widywać. Teraz się uspokój i idź spać.
– Dobrze, już dobrze. Przecież wiem, na jakich warunkach tu jestem. Zadzwonię jutro.
Anna otworzyła okno, żeby wpuścić do pokoju nieco świeżego powietrza. Za pasem światła padającym z okien pomieszczeń na parterze rozciągała się nieprzenikniona ciemność. Kobieta nie była w stanie dostrzec granicy między drogą a lasem, wyczuwała jednak jego potęgę. Spodziewała się ciszy, ale ku swojemu zaskoczeniu słyszała wieczorne nawoływanie ptaków. Słuchała jak urzeczona koncertu delikatnych świstów i melodyjnych pogwizdywań. W końcu leśni śpiewacy zamilkli, ale Anna jeszcze długo stała, wsłuchując się w szum drzew. Mieszały się z nim odgłosy domu szykującego się do spoczynku: zamykanie drzwi na klucz, skrzypienie schodów, trzask otwieranego gdzieś okna. Jakże różne były to dźwięki od tych, do których przyzwyczajony jest mieszkaniec miasta. Zdała sobie sprawę, że być może znalazła się w miejscu, gdzie czas biegnie swoim stałym rytmem. Wszystko ma swoją porę, przewidzianą już dawno poza granicami naszego poznania, i na nic się zda ciągłe sztuczne przyśpieszanie. Jest czas siewu i zbiorów, młodości i starości, czas pracy i odpoczynku. W którym miejscu ona się znajdowała? Miała wrażenie, że nadal tkwi w stanie zawieszenia, poza rzeczywistością. Widziała upływający czas i uciekające szanse, ale odgrywała rolę biernego widza, bez wpływu na przebieg zdarzeń i ich zakończenie. Musiała opuścić to destrukcyjne zaklęte koło, w którym tkwiła od ponad roku, i wierzyła, że tak jak mówiła Renata, radykalna zmiana otoczenia pozwoli jej się otrząsnąć i odnaleźć ponownie samą siebie.
Przymknęła okno i położyła się do łóżka. Zmęczona po wyczerpującym dniu zasnęła bez trudu, mimo że zazwyczaj pierwszą noc w nowym miejscu okupywała bezsennością.II
Ranek następnego dnia wstał piękny, przepełniony głośnym śpiewem ptaków, który spotęgowany panującą ciszą nie pozwalał nieprzyzwyczajonej do tego Annie ponownie zasnąć. Długo przewracała się w łóżku, niepewna, o której godzinie wypada jej zejść na śniadanie. Wstała po tym, jak usłyszała ciężkie kroki na schodach, a następnie odgłosy krzątania się w kuchni. Wzięła prysznic i odświeżona zeszła na parter. Gospodyni uśmiechnęła się na jej widok.
– Dzień dobry, wcześnie pani wstała.
– Pierwszej nocy w nowym miejscu zazwyczaj mam trudności ze spaniem. Poza tym obudziły mnie ptaki. – Usiadła za stołem, na którym stały już koszyczek z pieczywem, biały ser ze szczypiorkiem i rzodkiewką, masło i miód.
– Ptaki? – zdziwiła się starsza kobieta, stawiając przed Anną talerz z parującą jajecznicą.
– Tak. W mieście ich nie słychać i nie jestem przyzwyczajona do takiego hałasu.
– Hałasu? Ptaki robią hałas? – dziwiła się nadal pani Malewska. – Niesamowite. Ja ich w ogóle nie słyszę.
Anna przez chwilę jadła w milczeniu, rozkoszując się smakiem wiejskiego masła i gorącej jajecznicy. Nagle do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna z dużą skórzaną torbą przewieszoną przez ramię. Rozpoznała Radka, syna właścicieli. Chciał bez słowa przemknąć do następnego pokoju, ale zatrzymał go głos matki.
– Synu, nie przywitasz się? Nie tak cię wychowałam.
– Dzień dobry – mruknął i oddalił się tak szybko, że nie zdążyła odpowiedzieć.
– Przepraszam za Radka – sumitowała się starsza kobieta – trochę zdziczał na tej wsi, ale to dobry chłopak – tłumaczyła syna.
Chłopak? Dorosły, gburowaty mężczyzna, z którym Anna nie chciała mieć nic wspólnego. Po śniadaniu poszły z gospodynią do niedużego drewnianego domku stojącego pod lasem na tej samej posesji, przeznaczonego do wynajmowania letnikom. Gospodyni otworzyła drzwi i oczom Anny ukazała się sień ze ścianami obitymi deskami w kolorze zgniłej zieleni. W głębi widać było wąskie schody prowadzące na piętro, po prawej stronie usytuowana była jasna kuchnia z oknami wychodzącymi na podwórko, w pomieszczeniu po lewej urządzono pokój dzienny z kominkiem. Na parterze znajdowały się również niewielka ciemna łazienka i spiżarnia. Na piętrze oprócz wygodnie urządzonej sporej sypialni ze stojącym na środku małżeńskim łożem również była łazienka, tym razem jasna i przestronna, z oknem zasłoniętym delikatną firanką, oraz kolejny pokój z oknami wychodzącymi na las. Pod jedną ze ścian ustawiono jasne, lekkie biurko, całą przeciwległą zajmował regał utworzony z różnej wielkości otwartych półek. Na podłodze leżał dywan w geometryczne wzory. To pomieszczenie bardzo się Annie spodobało i od razu podjęła decyzję, że właśnie tutaj urządzi sobie gabinet do pracy.
Po przeniesieniu bagaży do sieni spędziła parę minut na bezmyślnym siedzeniu za stołem w kuchni. Nie znosiła się rozpakowywać i odwlekała ten moment jak najdłużej, czasem do końca pobytu nie opróżniając walizek. Także dzisiaj, jak niemal za każdym razem, dziwiła się, że zabrała ze sobą tak dużo rzeczy i że tak chaotycznie były spakowane. Kosmetyki znalazła w trzech torbach, ze smutkiem stwierdziła, że źle zakręcony szampon poplamił jedną z bluzek, a ulubionej zielonej herbaty w ogóle nie wzięła. Osiem par butów ustawiła w równym rządku i przyjrzawszy się im krytycznie, musiała przyznać, że w miejscu, do którego przyjechała, do chodzenia nadawały się jedynie sandały, japonki i adidasy. Jej bagaże wyglądały tak, jak gdyby na spakowanie się miała pięć minut i wrzucała do walizek wszystko, co jej wpadło w ręce. Mariusza zawsze doprowadzało to do wściekłości. Już na miejscu po przyjeździe warczał, że przecież wyjazd zaplanowali dawno temu i miała bardzo dużo czasu, by zdecydować, co zabiera, a potem na porządne spakowanie się. Zawsze się okazywało, że Anna czegoś zapomniała. Pewnego razu w ogóle nie wzięła ze sobą bielizny, na wycieczkę do Tunezji pojechała w jednej parze butów, notorycznie zapominała o szczoteczce do zębów i piżamie. Tym razem również nie spakowała niczego do spania.
Zaniosła komputer i książki do pokoju na piętrze i gdy schodziła na parter, zobaczyła rozbawionego mężczyznę stojącego między porozrzucanymi na podłodze walizkami.
– Nie chciałbym, żeby mnie pani źle zrozumiała, ale od razu widać, że w tym domu zamieszkała artystyczna dusza. Moja mama dostałaby zawału.
– Mój były mąż również.
– Przepraszam, nie przedstawiłem się. Robert Malewski, marnotrawny, to znaczy młodszy syn właścicieli – uśmiechnął się szelmowsko i Anna od razu poczuła do niego sympatię. – Mój kochany brat pewnie nastraszył panią Igorem… – Widząc jej minę, pokręcił głową niby z dezaprobatą. – Nie uwierzy pani, ale on tak sprawdza ludzi. Na szczątkową uwagę zasługują ci, którzy się nie przestraszą.
– Cóż, nie bardzo wiem, co mam powiedzieć. Sprawiałam co prawda wrażenie osoby nieco przestraszonej, bo nie ruszyłam się zza kierownicy, ale było to wynikiem nawiązywania bliższej znajomości z Igorem za pomocą mojej kanapki. Uznał, że jest warta grzechu. Obiecałam mu jednak, że nikomu tego nie powiem, więc proszę dochować tajemnicy. – Wskazała ręką na kuchnię i powiedziała przepraszająco: – Zaproponowałabym panu doskonałą herbatę, ale jestem właśnie w trakcie sprawdzania, czego zapomniałam.
Mężczyzna, śmiejąc się z tej opowieści, spytał:
– Czegoś istotnego?
– Na razie brakuje wspomnianej herbaty i piżamy… Rozważyłam już możliwość spania nago. W końcu nikt mnie nie będzie tu oglądał, tak poinformował mnie pana brat, wyjaśniając mi kwestię oszczędzania wody.
– Brak piżamy, w przypadku tak pięknej kobiety, doprowadzi bez wątpienia do pojawienia się obserwatorów. Proszę mi zdradzić tajemnicę, pod którym oknem mam stanąć…
Roześmiała się.
– Jeszcze nie wiem, dam znać, jak się zdecyduję…
– Trzymam za słowo. A tak przy okazji, w ramach oficjalnego powitania mama zaprasza na trzecią na obiad.
Pożegnał się, życząc jej miłego dnia. Natychmiast oceniła go w myślach: wesoły, bezpośredni, dusza towarzystwa, z powodzeniem u kobiet, których jednak nie traktuje zbyt serio. Flirtowanie to jego hobby. Jak rodzeństwo potrafi się czasami diametralnie różnić. Starszy z braci poważny, chmurny i arogancki odludek, młodszy – trzpiot i Don Juan.
Gdy w końcu usiadła z kawą przed komputerem, nie mogła się skoncentrować. Zamierzała przejrzeć zrobione parę miesięcy temu notatki. Pomysł chodził jej po głowie od pewnego czasu, ale były to niepowiązane ze sobą w sposób logiczny pojedyncze sceny i fragmenty dialogów. Historia miała ciekawy początek, nic więcej. Nie poruszała Anny, co oznaczało, że należałoby ją zarzucić. Przynajmniej na jakiś czas, pozwolić jej dojrzeć lub umrzeć śmiercią naturalną.
Nagle przyszła jej do głowy myśl. A gdyby kanwą książki uczynić rywalizację dwóch braci o jedną kobietę? Mogłaby wzorować swoje postaci na Radku i Robercie. W trakcie budowania relacji między całą trójką zdecyduje, który z mężczyzn okaże się zwycięzcą. Bawiąc się tą jeszcze nie do końca sprecyzowaną myślą, uznała, że na początek przyda się barwne, sugestywne przedstawienie miejsca, do którego przyjechała – być może umieści tutaj akcję powieści. Przywołując w pamięci obraz domu, ogrodu i wszechobecnego lasu, starała się nadać opisowi lekkość i świeżość oddającą charakter okolicy. Zawsze niezwykłą wagę przywiązywała do słów. Czytając książki, bardziej zachwycała się językiem niż fabułą, być może dlatego, że z wymyślaniem historii nie miała większego problemu. Przychodziły nagle i nieoczekiwanie, ale musiała przyznać, że ostatni rok nie był pod tym względem udany. Czuła ogromną presję. Siadała przed komputerem i nic, żadnych pomysłów. Parę miesięcy wcześniej bawiła się tematem skomplikowanego i napotykającego wiele przeszkód romansu, którego tłem miało być życie dziewiętnastowiecznej polskiej szlachty. Co ją powstrzymało? Konieczność żmudnego poszukiwania materiałów wtedy, gdy absolutnie nie miała do tego głowy. Lubiła myśleć, że to z winy Mariusza ta książka nie powstała, ponieważ w ten sposób rozgrzeszała własne zniechęcenie.
O wyznaczonej porze pojawiła się w jadalni swoich gospodarzy. Stół nakryto dla pięciu osób, ale w pomieszczeniu był jedynie Robert. Podając jej szklankę z sokiem, powiedział:
– Cieszę się, że panią widzę. Zapraszam obok mnie, będziemy mieli okazję porozmawiać podczas obiadu.
– Nie lubi pan takich rodzinnych spotkań?
– Unikam ich, jak mogę, ale nie zawsze się udaje. Dlatego uciekłem możliwie daleko.
– Gdzie jest to dostatecznie daleko? – spytała spokojnie, chociaż informacja, którą przypadkiem uzyskała, burzyła nieco jej plany. Jeżeli wyprowadził się z domu rodzinnego, to nie bywa tu codziennie i trudno będzie poznać go bliżej i przekazać jednemu z braci jego cechy.
– W Warszawie – usłyszała. – Uznałem, że jeden syn w domu zupełnie wystarczy, zwłaszcza że zaobserwowałem pewną prawidłowość. – Odsunął dla niej krzesło, usiadł obok i kontynuował: – Młodsze dzieci wychowywane są mniej surowo od starszych, mają więcej swobody, rodzice są wobec nich bardziej tolerancyjni. Być może wynika to z faktu nabycia przez nich pewnego doświadczenia przy pierworodnym i uświadomienia sobie, że nie wszystko na tym świecie stanowi stuprocentowe zagrożenie życia dziecka. Tak czy inaczej konsekwencją jest, niestety, brak odpowiedzialności. Starsze czuje, że ma zobowiązania, uczy się i wraca do domu. W zasadzie powinienem powiedzieć na wieś, ponieważ moje spostrzeżenia dotyczą właśnie tego środowiska. Młodsze natomiast kombinuje i dochodzi do oczywistego wniosku: ja już nie muszę. Sytuacja komfortowa, ponieważ do tej pory znajdowało się najprawdopodobniej pod kuratelą rodzeństwa. Z własnego doświadczenia wiem, że życie zaczyna się po wyjeździe starszego brata – zakończył z łobuzerskim uśmiechem, pozostawiając w domyśle wszystkie wyskoki, jakich się dopuścił. Śmiali się jeszcze oboje, gdy do jadalni wszedł Radek w towarzystwie niewysokiego, dość korpulentnego starszego mężczyzny ubranego w kraciastą koszulę i znoszoną kamizelkę z mnóstwem różnej wielkości powypychanych kieszeni. Obrzucił ich surowym spojrzeniem.
– Przedstawiłeś już pani swoją teorię?
– Mój drogi, każdy ma jakiegoś konika, a sądząc po reakcji mojej uroczej słuchaczki, teoria ta spotkała się z pełną akceptacją. – Robert podniósł szklankę z sokiem w geście toastu. – Ty straszysz ludzi Bogu ducha winnym Igorem, a ja pozuję na intelektualistę – zaśmiał się. – Nie rób takiej miny, nasz gość już wie, jak okrutnie wczoraj z niego zażartowałeś.
Anna gotowa była przysiąc, że Radosław się zarumienił!
– Przepraszam, to było bardzo nie na miejscu – bąknął, a następnie przedstawił jej swojego towarzysza, który okazał się ich ojcem. Obaj usiedli po przeciwnej stronie stołu.
Podczas posiłku Anna dyskretnie przyglądała się Radkowi. Musiała przyznać, że był przystojny i zdecydowanie bardziej męski od brata. Skórę miał opaloną, gdy się uśmiechał, wokół oczu pojawiały mu się drobne zmarszczki. Zwróciła uwagę na jego dłonie – szczupłe, z długimi palcami jak u pianisty. Rozmawiał grzecznie ze wszystkimi, ale starał się nie zwracać bezpośrednio do niej. Partnera do konwersacji znalazła więc w swoim sąsiedzie.
– Pisze więc pani te okropne romansidła dla gospodyń domowych?
– Cóż – przez ułamek sekundy widziała twarz Mariusza i jego zdegustowaną minę, postanowiła jednak nie dać się sprowokować – czasem miło jest pomarzyć, a pisanie daje właśnie taką możliwość. Jako dzieci lubimy baśnie, ale w dorosłym życiu zaczynamy się tego wstydzić. Wydaje nam się, że to nie wypada. Człowiek odpowiedzialny, na stanowisku, nie wierzy już w krasnoludki, smoki, prawda? Pańskie dość kąśliwie skonstruowane pytanie pokazuje natomiast pewną prawidłowość. Mianowicie już w dzieciństwie widać różnice między dziewczynkami i chłopcami. My uwielbiamy słuchać o śpiącej królewnie ocalonej przez młodego księcia na pięknym rumaku, wy natomiast pasjonujecie się pełnymi przygód historiami o rycerzach, smokach i strachach. Przedłużeniem naszych baśni są romanse, zarówno pod postacią książek, jak i komedii romantycznych. Mężczyźni z kolei realizują potrzebę oderwania się od rzeczywistości, oglądając filmy akcji czy science fiction. Zgodzi się pan ze mną?
– Nie mógłbym nie przyznać racji tak pięknej kobiecie, chociaż nie jestem do końca pewien, czy obrazy wojenne, które zaliczyłbym do szeroko pojętych filmów akcji, można uznać za bajkę.
– Och, dałby pan spokój. To zależy od konwencji. Działa Nawarony czy Złoto dla zuchwałych nie mają przecież nic wspólnego z rzeczywistością, ale bardzo wiele z walką ze smokiem. Nie rozmawiamy o literaturze faktu, reportażach, autobiografiach, ale o czystej rozrywce. Zmieniając temat, czym się pan zajmuje się w stolicy?
– Prowadzę ze wspólnikiem od paru lat kancelarię adwokacką.
– Jak na prawnika wyjątkowo łatwo poddał się pan w naszej dyskusji. – Sięgając po misę z sałatą i pomidorami, napotkała uważne spojrzenie starszego z braci. Zrobiło jej się nagle gorąco. Mogłaby przysiąc, że w jego wzroku było zainteresowanie i to o wiele bardziej skoncentrowane niż siedzącego obok Roberta. Jednak szybko odwrócił głowę w stronę ojca, z którym prowadził rozmowę o kontrolowanej wycince lasów, suszy i kłusownikach.
– To było jedynie wstępne przesłuchanie. Dalszy ciąg nastąpi na spacerze, na który, mam nadzieję, pozwoli się pani zaprosić. – Robert przywołał ją do rzeczywistości.
– Chętnie się przejdę – odpowiedziała mechanicznie.
Do końca obiadu usiłowała złowić kolejne spojrzenie piwnych oczu, ale Radek bardzo się pilnował, żeby nie patrzeć w jej stronę.
Podczas spaceru nad jezioro z zainteresowaniem wysłuchała opowieści Roberta o zimie stulecia, podczas której przez ponad tydzień byli odcięci od świata. Wspominał brak prądu, z powodu którego zużyli wszystkie znajdujące się w domu świeczki, i popękane na skutek mrozu rury, co zmuszało ich do noszenia wody z przerębla wyrąbanego w jeziorze. Dopiero wiosną, gdy ziemia odmarzła, można było wszystko naprawić. Śmiał się, że dla niej brzmi to jak opowieści nie z tego świata. Odpowiedziała, że surowa zima również w mieście może dać się mocno we znaki. Nie ma gdzie zaparkować, bo wszędzie piętrzą się hałdy brudnego śniegu, codziennie rano trzeba odśnieżać samochód i skrobać szyby. We wspomnianą zimę stulecia w mieszkaniu było tak zimno, że wszyscy zbierali się w kuchni ogrzewanej piecykiem gazowym. W drodze z przystanku autobusowego do szkoły jej koleżance przymarzły okulary do policzków. Śmiała się, że niepotrzebnie to opowiada, bo on przecież od paru lat mieszka w mieście i doskonale zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę. Przekomarzając się, doszli nad jezioro. Do niewielkiego pomostu była przycumowana łódka, kiedyś jaskrawozielona, teraz w widoczny sposób nadgryziona zębem czasu. Farba łuszczyła się na burtach i schodziła z nich płatami, dulki mocno zardzewiały, a każda z dwóch ławeczek była zrobiona z innej deski.
– Jedynie mój brat ma odwagę nią pływać. Bohater – skomentował Robert i ruszył wąską dróżką prowadzącą w lewo. Pachniało nagrzanym powietrzem, od czasu do czasu rozlegał się świergot jakiegoś ptaka, między potężnymi sosnami rosły smukłe brzozy, rozświetlając las i nadając mu lekkości. W niższych partiach przeważały paprocie i mchy, a w miejscach bardziej odsłoniętych krzewinki jagód, borówek i wrzosów. Szli powoli, a Robert ze swadą opowiadał zabawne historie ze studiów i z pracy w kancelarii. Był urodzonym gawędziarzem i nie przeszkadzało mu, że Anna prawie wcale się nie odzywa. Ważny był on i wrażenie, jakie wywierał, popisując się swoją elokwencją. W pewnym momencie odwrócił się i idąc tyłem, zapytał:
– W zasadzie dlaczego nie mielibyśmy mówić sobie po imieniu? Widzisz jakieś przeciwwskazania?
– Nie.
– Dobrze. Myślę, że należałoby to przypieczętować wypiciem bruderszaftu, ale to później… wieczór przy świecach, wino, brak świadków. – Właśnie wchodzili na podwórko i przy słowach o świadkach Robert wskazał na swojego brata, który wychodząc z garażu, ponuro im się przyglądał.
Chichocząc, odpowiedziała:
– Wydaje mi się, że picie bruderszaftu nie wyklucza obecności innych osób.
– To zależy od preferencji. Czyżbyś lubiła trójkąty? – zapytał zafrasowany. – To niestety nie masz szczęścia. Co prawda gdyby mój brat był normalny, to tak piękna kobieta jak ty miałaby już dwóch wielbicieli, ale nie liczyłbym na to. Pozostaje ci duecik.
Ponownie parsknęli śmiechem. Czuła się jak nastolatka, która odkrywa urok flirtowania i radość, jaką ono daje. Żartobliwa forma rozmowy ułatwia pokonanie oporów i można pozwolić sobie na większą swobodę w zachowaniu. Niemal zapomniała o tym uczuciu podniecenia i euforii, jakie wywołuje świadomość, że się komuś podobamy. Nadaje ono życiu smak i dodaje mu rumieńców, pozwala oderwać się od codzienności i rutyny dnia powszedniego. Radośnie pożegnali się przed wynajmowanym przez Annę domkiem i umówili się na wypicie bruderszaftu sankcjonującego oficjalnie zwracanie się do siebie po imieniu.
Ciąg dalszy w wersji pełnej