- W empik go
Let me know - ebook
Let me know - ebook
Nazywali się najlepszymi przyjaciółmi,
póki los nie zdecydował, że wystawi ich relację na próbę.
Bee i Noah byli nierozłączni.
Oboje lubili kwaśne żelki i długie spacery po plaży. Z największą czcią celebrowali pewną letnią, magiczną tradycję i naiwnie wierzyli, że mogą zatrzymać czas.
Po czterech latach rozłąki zaczynają wątpić, że kiedykolwiek mieli ze sobą coś wspólnego, a szansa, że po wszystkim będą potrafili zamienić ze sobą zdanie, nie skacząc sobie przy tym do gardeł, jest coraz mniejsza.
Co może się wydarzyć, gdy Noah wróci do Kalifornii, a Bee zrozumie, że nie jest już tym samym miłym chłopakiem, którego znała?
Oto historia, którą pokochały tysiące czytelniczek Wattpada!
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8266-293-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rok 2016
Słońce chyli się ku zachodowi, pozostawiając na niebie pomarańczoworóżowe odcienie. Delikatny, letni wiatr smaga moją skórę, dając odrobinę ulgi po upalnym dniu. Szybkim krokiem razem z grupką podekscytowanych nieznajomych podążam w kierunku plaży, gdzie czeka już na mnie Noah.
Co roku dziewiątego lipca spotykamy się na festiwalu, którego główną atrakcją jest puszczanie lampionów spełniających życzenia. Kilka lat temu stało się to naszą tradycją, którą wciąż celebrujemy i czcimy z odpowiednim szacunkiem.
Przyśpieszam, podekscytowana, coraz bardziej zbliżając się do ciemnowłosego chłopaka opartego o murek. Przytłumiona muzyka staje się na tyle wyraźna, że jestem w stanie rozróżnić śpiewane przez Lewisa Capaldiego słowa. Dźwięki melancholijnej piosenki Before You Go ospale wybrzmiewają z głośników, wprawiając mnie w wyjątkowy nastrój. Odnoszę irracjonalne wrażenie, że idealnie pasuje do dzisiejszego wieczoru, ale nie wiem, skąd i dlaczego się ono u mnie wzięło.
Czuję się odrobinę winna, że jak zwykle się spóźniam, jednak morski zapach skutecznie odpędza moje myśli od tego małego przewinienia. Przyjaciel i tak zdążył się już przyzwyczaić, że nigdy nie jestem w żadnym miejscu o wyznaczonym czasie. To taka moja ułomność, z którą nie umiem wygrać.
Noah wygląda jak zawsze. Ma na sobie niebieską koszulę z krótkim rękawem oraz czarne spodnie. Na ramionach jak zwykle nosi ulubiony granatowy plecak, z którym nigdy się nie rozstaje. Szare oczy patrzą w kierunku oceanu, a ostatnie promienie słońca padają na jego lewy profil.
– Już jestem! – krzyczę, chociaż dzieli mnie od niego jeszcze spora odległość.
Pomimo panującego hałasu Noah odwraca głowę w moim kierunku, wyszczerzając się w nieco krzywym uśmiechu. Unosi chude ramiona i macha mi wesoło na powitanie. Odpowiadam równie energicznie, przechodząc do truchtu, by jak najszybciej znaleźć się blisko niego.
– Cześć – witam się lekko zdyszana, opierając dłonie na kolanach. Moja kondycja jest tak słaba jak łącze wi-fi w naszym domu, ale nie lubię sportu, więc prawdopodobnie już do końca życia będę skazana na cierpienie po kilkumetrowym wysiłku. – Mama kazała mi posprzątać pokój przed wyjściem – mówię, tłumacząc swoje spóźnienie.
W odpowiedzi lekceważąco macha ręką i robi krok w przód. Jest ode mnie o głowę wyższy, a mimo to wygląda na dużo drobniejszego. Z bliska jestem w stanie dostrzec wszystkie jego pryszcze, które pojawiły się wraz z okresem dojrzewania, oraz niebieskie gumeczki w aparacie na zębach. Jestem pewna, że ostatnio były czarne.
– Gdzie Maison i pozostali? – pytam, rozglądając się w poszukiwaniu brata i znajomych.
Noah nieświadomie marszczy swój piegowaty nos, bawiąc się jedną z koralikowych bransoletek na ręce.
– Dzisiaj będziemy tylko my – słyszę w odpowiedzi, na co mimowolnie ściągam brwi.
Jeszcze kilka dni temu Maison rozmawiał z Noah o festiwalu, a teraz jesteśmy tutaj sami. Nie żeby mi to przeszkadzało. Po prostu trochę to dziwne, bo brat wychodził z domu przede mną, a na dodatek w życiu z własnej woli nie odpuściłby darmowej kukurydzy, którą rozdają na plaży chwilę po puszczeniu lampionów.
– Dlaczego? – pytam podejrzliwie.
– Bo chcę być dzisiaj sam z moją najlepszą przyjaciółką – wyjaśnia bez zająknięcia, obejmuje mnie ramieniem i prowadzi w dół schodów.
Pomimo tego, że uśmiecha się szeroko, wyczuwam, że coś się zmieniło. Nie potrafię jednak zrozumieć, co to takiego i czy powinnam się martwić. Noah zazwyczaj nie jest ani trochę skomplikowany, dlatego nie pasuje mi, że dzisiaj wisi między nami coś ciężkiego, czym z pewnością mogłabym rozbić niejedną szybę, a on umyślnie to ignoruje.
Na plaży tłoczy się mnóstwo ludzi pochłoniętych zabawą i tańcem. Santa Monica Pier rozbrzmiewa muzyką, śmiechem i wrzaskami oszalałych dzieci. W powietrzu unosi się smakowity zapach kukurydzy z masłem (tej, którą później miał zjeść Maison) oraz karmelowego popcornu. Niedaleko od miejsca, w którym stoimy, majestatyczny diabelski młyn rzuca niebieski blask na okolicę, a mnie ściska w żołądku na sam ten widok. Jest wspaniale. Plażę przyozdobiono mnóstwem lampek, których światło miękko rozlewa się na piasku, tworząc przytulny klimat. Ocean dzisiejszego wieczoru jest bardzo spokojny, a fale delikatnie obijają się o brzeg, idealnie wpasowując się w powolne rytmy rozbrzmiewającej piosenki.
– Cudownie jak zawsze – szepczę rozmarzona.
Noah, podobnie jak ja, łapczywie pochłania wzrokiem okolicę. Jego oczy błyszczą z podekscytowania, a ręka, która wciąż spoczywa na moich ramionach, przyciąga mnie bliżej do niego.
Objęci ruszamy w poszukiwaniu wolnego miejsca, w którym moglibyśmy zatrzymać się na dłużej niż tylko na kilka niekomfortowych wdechów. Festiwal cieszy się dużą popularnością, dlatego nie jest to najprostsze zadanie, ale uparcie idziemy przed siebie. Gdzieś musi być kawałek specjalnie przeznaczonej dla nas przestrzeni. I na szczęście trafiamy tam już po kilku krótkich minutach lawirowania między ludźmi.
Noah wyjmuje z plecaka koc, który rozkłada na piasku, a ja w tym czasie wygrzebuję osiem opakowań naszych ulubionych kwaśnych żelków.
– Przygotowana jak zawsze – mówi rozbawiony.
Odpowiadam mu szerokim uśmiechem, po czym z głośnym westchnięciem ląduję na kocu. Moje blond włosy rozsypują się na materiale, tworząc wokół głowy odrobinę krzywą aureolę. Chwilę później obok mnie układa się Noah.
Niebo nad nami gaśnie coraz bardziej, zapowiadając nadejście nocy. Z każdym uderzeniem serca ciemnopomarańczowe pasma czernieją coraz bardziej, a na sklepieniu pojawiają się malutkie, iskrzące gwiazdy. W milczeniu wsłuchujemy się w muzykę płynącą z głośników oraz relaksujący szum wody.
Kocham stan, w którym nic nie muszę mówić, aby czuć się komfortowo. Obecność przyjaciela sprawia, że moje mięśnie automatycznie się rozluźniają, a wewnątrz kumuluje się przyjemne, kojące ciepło. Znamy się już tak długo, że nie musimy ciągle rozmawiać, żeby się dobrze bawić. Wystarczy, że po prostu jesteśmy tutaj razem, leżąc i stykając się dłońmi. Mieszkamy naprzeciwko siebie i chociaż Noah chodzi do klasy z Maisonem, to w porę zdał sobie sprawę, że to ja jestem tym lepszym dzieckiem, z którym nie może się rozstać, odkąd skończył sześć lat.
Większość rzeczy robimy wspólnie; lubimy te same filmy i muzykę, choć Noah nigdy nie przyzna się otwarcie do tego, że uwielbia Taylor Swift. Kochamy pizzę z ananasem, która rzekomo jest obrzydliwa, a nawet dzielimy się sekretami i dbamy o to, żeby rodzice nigdy nie dowiedzieli się o zepsutym telewizorze w pokoju dla gości.
Wszyscy już dawno przyzwyczaili się do tego, że wszędzie widzą nas razem. Co roku wybieramy nawet wspólny kostium na Halloween. Ubiegłej jesieni Noah robił za bekon, a ja za jajko. Jego obecność jest tak oczywista, że nigdy się nie zastanawiałam, jak wyglądałoby nasze życie osobno. Wizja tego, że jutro mielibyśmy nie obejrzeć Ricka i Morty’ego razem, przyprawia mnie o ból głowy.
– Myślisz, że możemy zatrzymać tę chwilę na zawsze? – słyszę, wracając do rzeczywistości.
Automatycznie odwracam się w stronę przyjaciela, w skupieniu skanuję jego poważną twarz.
– Po co? – pytam. – Nie chciałbyś najpierw dorosnąć, a dopiero potem zatrzymać czas?
Noah się krzywi, potrząsając w roztargnieniu głową.
– Przyjdziemy tu za kilka lat, kiedy rodzice nie będą mi już wyznaczać godziny powrotu do domu – mówię. – Usiądziemy dokładnie w tym samym miejscu, niedaleko tej gigantycznej palmy, pomyślimy życzenie przed puszczeniem lampionów i wtedy zatrzymamy czas. Żebyśmy już na zawsze byli blisko siebie. I mogli legalnie kupować alkohol – dodaję, jakby to był kluczowy argument, który zmieni jego zdanie.
I przez ułamek sekundy faktycznie wygląda na przekonanego. Potem jednak mrugam, a to złudzenie znika. Zapał w jego oczach przygasa, ale mimo to mówi:
– Masz rację. Zrobimy to, kiedy będziemy dorośli.
Zadowolona, że ostatecznie akceptuje moją propozycję, posyłam mu szeroki uśmiech i sięgam po paczkę żelków.
– Ciekawe, kim wtedy będziemy… – zastanawiam się na głos, wpakowując do buzi zieloną przekąskę. Jest tak kwaśna, że ślina napływa mi do ust od samego jej zapachu. – Myślisz, że będziesz już miał dziewczynę i przyjdziemy tu we trójkę? O, a może ja też się zakocham! Albo nikt nas nie zechce i wszystko pozostanie takie jak teraz – kończę, nie mogąc się zdecydować, czy ta opcja mi odpowiada.
– Nie chcę mieć dziewczyny – oponuje natychmiast. – Jesteście strasznie marudne i pochłaniacie zdecydowanie za dużo energii.
Zbulwersowana uderzam go w bark.
– No co? – rzuca. – Wystarczy, że mam ciebie, Bee. Drugiej takiej złośnicy bym nie zniósł. – Wybucha śmiechem, nic sobie nie robiąc z mojej groźnej miny. – Nie będzie mi przeszkadzać, jeśli nic się w tym temacie nie zmieni – podsumowuje, podnosząc się na łokciach.
– Mnie też nie, ale jeśli nie przestaniesz mnie obrażać, to zaraz cię uduszę. – Wzruszam nonszalancko ramionami. – Mimo wszystko kiedyś chciałabym zobaczyć, jak to jest się z kimś całować – dopowiadam szczerze.
W chwili, gdy Noah rejestruje moje słowa, szeroko otwiera oczy. Wygląda przekomicznie i jest wyraźnie zdziwiony. Szybko się jednak reflektuje i przypieczętowuje to śmiechem, który ginie wśród głośnej muzyki. Zabiera mi żelki i nie przestając się głupkowato uśmiechać, wpakowuje do buzi całą garść żab.
– Co cię tak bawi? – fukam, obruszona, ponownie szturchając go pięścią w biceps.
Noah zupełnie się tego nie spodziewa, przez co paczka wypada mu z ręki, a zielone żaby rozsypują się na kocu. To rozśmiesza go jeszcze bardziej. Jego niepohamowany wybuch radości ściąga na nas kilka ciekawskich spojrzeń.
– Jeszcze tego nie robiłaś?
Sapię, nie wiedząc, o co mu chodzi.
– Oczywiście, że nie. Przecież od razu bym cię o tym poinformowała – mówię, a w mojej głowie zapala się czerwona lampka. – Ty tak?
– Kiedyś – odpowiada mimochodem, całkowicie bagatelizując temat. – Z Allison z naszej klasy.
– I mówisz mi o tym dopiero teraz? – Mrużę oczy, posyłając mu mordercze spojrzenie. – Jesteś okropny, Noah.
Wykrzywia twarz w grymasie obrzydzenia, udając jednocześnie odruch wymiotny. Cierpliwie czekam, aż zdradzi coś więcej.
– Zaczepiliśmy się aparatami. Poza tym to wcale nie jest takie cool, jak wszyscy mówią.
Zagryzam wargę, ale chyba mu wierzę. Chociaż na filmach pocałunki zawsze wyglądają idealnie, to może Noah ma rację. Ludzie mają tendencję do wyolbrzymiania wielu rzeczy. Z tym odkryciem chęć zdobycia chłopaka znacząco gaśnie. Skoro całowanie się jest do kitu, to do czego więcej jest mi on potrzebny? Każdą inną rzecz mogę robić z przyjacielem.
– Może masz rację – mruczę, a on kiwa głową.
Naszą rozmowę niespodziewanie przerywa cichnąca muzyka. Do tej pory grała tak głośno, że z trudem słyszałam własne myśli. Teraz jednak wokół panuje pełne napięcia milczenie, które zapowiada mój ulubiony fragment wieczoru. Z całych sił powstrzymuję się, żeby nie pisnąć z ekscytacji.
Wszyscy ludzie znajdujący się na plaży wstają. Ich twarze rozświetla podekscytowanie, a w dłoniach majaczą lampiony, które za chwilę wypuszczą w nadziei na spełnienie wszystkich swoich marzeń. Noah podaje mi mój lampion. Wlepiam wzrok w granatowe niebo, starając się zapanować nad buzującymi we mnie emocjami.
– Wiesz już, czego będziesz sobie życzył? – pytam, a w odpowiedzi otrzymuję głośne parsknięcie.
– Czy to nie jest oczywiste?
– Ja też wiem – mówię, ignorując jego słowa oraz porzucając myśli o tym, że zdradzi mi swój sekret. – Mam nadzieję, że spełni się, jak co roku.
– Oby tak było – mamrocze cicho, spoglądając w dal.
Nigdy nie zdradzamy sobie tego, co zapisujemy na kartkach. Obawa, że przez to lampion straciłby swoją moc, jest zbyt wielka i zdecydowanie niewarta zaspokojenia ciekawości.
Wyciągam z plecaka marker, jeszcze zanim ludzie zaczną odliczanie. Pośpiesznie zapisuję życzenie i ukrywam je przed wścibskim wzrokiem Noah. Podaje mu pisak dokładnie w momencie, w którym wokół rozlega się głośne „dziesięć!”.
Dołączam do pozostałych, z całych sił wykrzykując: dziewięć, osiem, siedem… Zerkam na przyjaciela, który w skupieniu przygryza koniuszek języka. Sześć, pięć, cztery… Noah zatyka marker i rzuca go na koc. Patrzymy na siebie, uśmiechnięci od ucha do ucha, a moje serce gwałtownie przyśpiesza, próbując wyrwać się z piersi. Trzy, dwa, jeden…
Podpalamy lampiony, które sekundę później unoszą się w powietrzu. Lecą w stronę nieba, razem z tysiącem innych zapisanych życzeń. Z każdą upływającą sekundą zbiera się ich coraz więcej, aż w końcu pokrywają prawie całe sklepienie, tworząc nad nami swego rodzaju ruchomy i najpiękniejszy na świecie sufit.
Ten widok zawsze zapiera mi dech w piersi. Światełka na ciemnym tle wyglądają ślicznie. Są takie pokrzepiające i dające nadzieję, że trudno oderwać od nich spojrzenie. Pochłaniają mnie do tego stopnia, że ledwo rejestruję cichą, melancholijną muzykę pobrzmiewającą w tle.
Wzdycham, rozmarzona, chwytając za instaxa. Ustawiam Noah przodem do aparatu, podziwiając jego piękną, wesołą twarz.
– Uśmiech – mówię, szczerząc się jak wariatka.
W odpowiedzi otrzymuję radosny grymas, który sekundę później uwieczniam na zdjęciu. Zadowolona szybko chowam je do plecaka, by móc wrócić do oglądania magicznego widowiska.
– Weź żelki i chodź tu, pszczółko – instruuje mnie Noah.
Zgodnie z prośbą sięgam po przekąskę i wtulam się w zachęcające ramię przyjaciela. Z rozmarzeniem patrzę na błyszczące fale oceanu, w których odbijają się światła latających po niebie lampionów. Gryząc żabę, głośno wzdycham i modlę się w duchu, żeby moje życzenie się spełniło.
Chcę wrócić tu za rok z Noah.ROZDZIAŁ 2
Po czterech latach nieobecności znowu jest w Santa Monica. Stoi zaledwie parę kroków od mojego domu, a ja marzę tylko o tym, żeby rzucić mu się w ramiona, chociaż nie powinnam.
Jestem masochistką, ale muszę go zobaczyć. Choćby przez szybę i nawet na ułamek sekundy. Chcę wiedzieć, jak bardzo się zmienił. Muszę usłyszeć jego głos. Upewnić się, że nadal nosi te pomylone koszule i kolorowe bransoletki. Muszę sprawdzić, czy pod maską obcego człowieka znajdę w nim jeszcze chociaż cząstkę mojego Noah.
– Jaki jest? – rzucam, pozwalając, żeby Ivy zobaczyła go pierwsza.
– Niesamowicie przystojny – odpowiada rzeczowo przyjaciółka. – Uroczy i chyba patrzy prosto na mnie – dodaje niepewnie, odsuwając się nieco od okna. – Jesteś pewna, że nie chcesz zobaczyć jego gorących skrzydeł i elfich uszu?
Potrząsam w roztargnieniu głową. W tej chwili walczą we mnie dwie sprzeczności: pragnienie zerknięcia na Noah i przemożna ochota ucieczki. Nie jestem nawet pewna, czy dożyję choćby najbliższych pięciu minut, stojąc i wyobrażając sobie, jak w chwilach kryzysu oglądał ze mną bajki lub wpychał we mnie czekoladę, bo tylko ona mogła uratować mi humor. Więc czy jeśli go znowu zobaczę, zemdleję? Wyobrażałam sobie ten dzień od tak dawna, że kiedy w końcu nadszedł, trudno mi skleić myśli. To szaleństwo. Świadomość, że jest tak blisko, wprawia mnie w dezorientację.
– Bee, on chyba mi macha – oznajmia podekscytowana przyjaciółka, nawet się na mnie nie oglądając. – Tak, jestem pewna, że to robi. Wyciągnął dłoń i nią potrząsa, jakbym była najcudowniejszą istotą na tej planecie, z którą koniecznie musi się przywitać. Czy to nie słodkie? – pyta, na moment przenosząc na mnie rozanielone spojrzenie.
– Odejdź od tego okna – proszę ją, chociaż wiem, że to na nic.
– Teraz się rozgląda – relacjonuje dalej, kompletnie mnie ignorując. – Wygląda, jakby czegoś szukał. Albo kogoś. Nie wiem, bo nie widzę jego spojrzenia z takiej odległości, a na dodatek twoi rodzice już zdążyli tam pobiec – sapie. – No i koniec. Czar prysł, a Noah zapomniał o moim istnieniu. Masz, co chciałaś, marudo.
Z jękiem odwraca się od okna, poświęcając mi całą uwagę. Trochę jej zazdroszczę, że zobaczyła go jako pierwsza. Odkąd Noah i ja przestaliśmy rozmawiać, nie śledziłam jego mediów społecznościowych, więc nie wiem nawet, jak wygląda. Nie chciałam też oglądać jego zdjęć z nowymi przyjaciółmi i z Maksem… To wszystko mogłoby mnie doszczętnie zniszczyć, a poczucie zdrady nigdy nie pozwoliłoby mi złapać choćby jednego drżącego oddechu.
Teraz, kiedy mogę spojrzeć mu prosto w oczy i sprawdzić, czy chociaż przez sekundę po wyjeździe myślał o mnie tak samo, jak ja o nim, mam wrażenie, że nogi przywarły mi do podłoża. Nie umiem zrobić choćby kroku w jego kierunku, bojąc się tego, co zobaczę. Czeka tam na mnie osoba, która wyrwała mi serce, a potem zapomniała je oddać. Na szczęście nie może tego zrobić ponownie, dlatego biorę dwa głębokie wdechy, po czym podchodzę do przyjaciółki.
Niepewnie zerkam przez okno, po czym błyskawicznie odnajduję go wzrokiem. Stoi odwrócony do mnie plecami, z dłońmi ukrytymi w kieszeniach, spogląda na dom, w którym spędził dzieciństwo. Przez te kilka lat sporo wyrósł i już nie jest tym samym szczupłym chłopczykiem, którego znałam. Ma szerokie ramiona oraz umięśnione ręce, doskonale widoczne dzięki koszulce bez rękawów. Pomimo padających promieni słońca nawet jego włosy wydają się ciemniejsze.
Po chwili namysłu nieśpiesznie odwraca się w kierunku białej ciężarówki i zerka w okno, z którego na niego patrzę. Nasze spojrzenia się krzyżują i jedyne, co jestem w stanie z siebie wydusić, to cichy, niekontrolowany jęk zaskoczenia.
Nie mogę oderwać od niego wzroku, chociaż mój mózg błaga mnie o to od dobrych kilkudziesięciu sekund. Powiedzieć, że Noah się zmienił, to spore niedomówienie. Różnica jest tak diametralna, że przez chwilę myślę, że może to wcale nie on. Nie ma w nim nawet cząstki mojego dawnego przyjaciela, a to boli jeszcze bardziej niż jego powrót. Ale potem dostrzegam kolorowe bransoletki na jego lewej ręce oraz stary, znoszony plecak, który już dawno powinien pożegnać się z życiem. I wtedy wiem, że mam przed sobą chłopaka, który jest moją największą słabością bez względu na to, co będę próbowała wmówić Ivy czy komukolwiek innemu.
Noah jest wysoki i dobrze zbudowany. Zapuścił grzywkę, jednak brązowe kosmyki nadal pozostają w nieładzie. Ma wyraźnie zarysowane, gęste brwi oraz pełne usta, które obecnie zaciskają się w cienką linię na jego twarzy. W niczym nie przypomina mojego Noah i gdyby nie stojąca obok Alice, wróciłabym do łóżka i udawała, że tylko sobie to wszystko ubzdurałam. Spodziewałam się, że już dawno przestał być tym samym słodkim piętnastolatkiem, którego znałam, ale i tak jestem zawiedziona.
Odwracam wzrok w tej samej chwili, w której z domu wybiega Maison. Przybija Noah piątkę, a potem zamyka go w szczelnym uścisku, co jest dla mnie tak niewyobrażalne, że chce mi się wrzeszczeć.
– Co to w ogóle znaczy? – rzucam idiotycznie, ale nie umiem inaczej skomentować tego, co zobaczyłam. – Odległość to nie tylko cichy zabójca wszystkich przyjaźni, lecz także, jak widać, okazja do zacieśnienia nawet tych najbardziej absurdalnych relacji.
Ivy posyła mi współczujące spojrzenie i tyle mi wystarcza, bym upewniła się w przekonaniu, że nie oszalałam, a Noah i Maison naprawdę ze sobą rozmawiają, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi.
Wiem, że wszyscy cieszą się na powrót Brownów – o zgrozo, nawet ja. Odkąd pamiętam, nasze rodziny utrzymują bliskie relacje i jesteśmy najbardziej zżytymi sąsiadami na tej planecie. A przynajmniej byliśmy. Dopóki nie wyjechali z Santa Monica, zostawiając za sobą całe dotychczasowe życie.
– Muszę tam iść – oznajmiam, patrząc na przekochaną Alice. Ta kobieta była kiedyś dla mnie drugą mamą, a widząc jej twarz po takim czasie, dociera do mnie, jak bardzo się za nią stęskniłam. – Ale strasznie się boję.
– Nie ma czego, kochanie – mruczy współczująco Ivy. – Po prostu bądź sobą i zrób to, co podpowiada ci serce.
– Serce mi podpowiada, żebym tam zeszła i udusiła Noah gołymi rękami.
Przyjaciółka wykrzywia twarz w przerażeniu, machając niedbale dłonią.
– Wiesz co? Zapomnij o sercu. Po prostu spróbuj być miła.
Zrezygnowana ze świstem opadam na krzesło. Mam dość obecnej sytuacji. Czuję, jak szczęki wyimaginowanego imadła zaciskają mi się na gardle i powoli tracę siłę do życia.
– Ten chłopak na dole to nie koniec świata, Bee. Fakt, był twoim najlepszym przyjacielem, kochałaś go, a on złamał ci serce – mówi Ivy, a ja posyłam jej znaczące spojrzenie. – Ale to wszystko już dawno za tobą, pamiętasz? Teraz jesteś tylko ty i pancerna tarcza, przez którą nikt nie zdoła cię zranić.
Kiwam głową, bo omawiałyśmy to już tysiąc razy przed przyjazdem Brownów. Co, jeśli jednak Ivy się myli, a moje zejście na dół będzie równoznaczne z porażką?
– Chcesz iść ze mną? – pytam, bo jestem zbyt wielkim tchórzem, bym mogła sobie z tym sama poradzić.
– Czy chcę poznać tego niesamowicie przystojnego kolesia, który stoi na dole?
Parskam, kładąc ramię na oparciu krzesła. Kiwam głową.
– Oczywiście, że tak, ale nie dzisiaj – mówi, puszczając mi najbardziej kiczowate oczko w historii wszechświata. – Musisz przejść przez to sama, nawet jeśli po wszystkim będę tygodniami doprowadzała cię do porządku. Przedstawisz nas sobie innym razem.
– Jesteś pewna, że nie chciałabyś przyjrzeć się bliżej jego spiczastym uszom? – próbuję dalej.
Ale Ivy jest nieugięta. Z poważną miną kręci głową na boki, wyraźnie dając mi znać, że mam z nią nie dyskutować. I tak nic już nie wskóram, bo moja przyjaciółka jest zbyt uparta i przemądrzała, by zmienić zdanie. Z głośnym westchnięciem przyjmuję gorycz porażki, która nieprzyjemnie zalega mi w ustach.
– Zadzwoń po wszystkim – mówi, rozpoczynając standardowy obchód po pokoju. Zgarnia z łóżka kilka swoich rzeczy, wyciąga z gniazdka ładowarkę, po czym wrzuca wszystko do materiałowej torby w jednorożce.
– I tak zamierzałam to zrobić. Ale trzymaj za mnie kciuki, bo chcę wrócić stamtąd w jednym kawałku i z tą odrobiną godności, która mi jeszcze została.
Ivy wyciąga przed siebie mocno zaciśnięte pięści, uśmiechając się szeroko, co niespodziewanie przynosi mi odrobinę otuchy. Mozolnie wstaję z krzesła, maksymalnie odwlekając zejście na dół. Zerkam w lustro, pobieżnie oceniając swój wygląd, i zdaję sobie sprawę, że jest gorzej, niż myślałam. Ale już za późno, bym mogła coś ze sobą zrobić.
Tuż po tym, jak wstałam, związałam włosy w kok, który do tej pory zdążył mi się rozwalić. Nie poprawiam go, pozwalając, żeby część blond kosmyków swobodnie spływała mi na ramiona. Przecieram dłońmi podkrążone zielone oczy i patrzę na swoje odbicie. Ponownie żałuję, że nie jest to jeden z tych dni, podczas których prezentuję się schludnie i nienagannie – albo chociaż przyzwoicie.
Obserwuję odbicie Ivy, która materializuje się tuż obok, a następnie chwyta mnie za dłoń. Posyła mi ostatni, pokrzepiający uśmiech, po czym bez słowa rusza w kierunku drzwi, ciągnąc mnie za sobą. Nie opieram się, chociaż dołączenie do pozostałych wciąż wywołuje we mnie najgorsze uczucia. Wiem jednak, że spotkanie z Noah jest nieuniknione. Nie da się wiecznie uciekać przed osobą, która mieszka w domu naprzeciwko, a na dodatek ma doskonały widok na twój pokój prosto ze swojej sypialni. Jeśli dzisiaj nie zdecyduję się na to piekło, to będę zmuszona do niego wejść jutro lub za kilka dni.
Kiedyś bardzo nam się podobało, że mamy z Noah doskonały widok na swoje pokoje. Lubiliśmy pisać do siebie sekretne wiadomości, a czasami po prostu patrzyliśmy razem w gwiazdy lub rozmawialiśmy przez telefon, obserwując reakcję drugiej osoby. Teraz jednak notuję w głowie, aby pamiętać o zasuwaniu zasłon na noc.
– Gotowa? – pyta mnie Ivy.
– Nie – mruczę zgodnie z prawdą, ale i tak zostaję wypchnięta na zewnątrz.
Zdrajczyni.