- promocja
- W empik go
Lev - ebook
Lev - ebook
Seria o mafijnej rodzinie Leokov bestsellerowej autorki „Raw Family”!
Kiedy Lev Leokov zauważa w klubie nocnym zagubioną młodą kobietę, Minę Harris, wie, że coś jest nie tak. Dodatkowo przyłapuje ją na kradzieży. Musi jednak sam przed sobą przyznać, że po raz pierwszy w życiu ktoś go zaintrygował.
Lev szybko się orientuje, że Mina jest na dnie. W jego życiu nie brakuje przemocy, ale z jakiegoś powodu chce pomóc dziewczynie.
Pozwala jej dokonać wyboru. Jeśli Mina zgodzi się dla niego pracować, nie będzie musiała martwić się o dach nad głową. Jeżeli zdecyduje się zatrzymać sto dolarów, które ukradła, będzie musiała zniknąć. Może też wybrać trzecią opcję, czyli pozwolić, aby Lev zadzwonił po gliny.
Mina decyduje się dla niego pracować. Nie ma niczego, więc nic nie może stracić. Prawda?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-366-8 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mina
Konałam. Niczego w życiu nie byłam bardziej pewna.
Siedziałam w bocznej uliczce, gapiąc się na brudny mur zapaskudzony substancjami, o których wolałam nie myśleć, i zastanawiałam się, czy śmierć zastanie mnie właśnie tutaj.
Mój żołądek warknął z pretensją, ale pochłaniał mnie nie głód, tylko ból. Drżały mi wargi; skuliłam się, obejmując rękami podkurczone nogi, i oparłam czoło o kolana. To właśnie wtedy, z dala od wścibskich oczu, zapłakałam.
Ciepło łez nie przyniosło żadnego pocieszenia. Otuchy dodała mi za to świadomość, że jednak nadal coś czułam. Cokolwiek.
Dosłownie głodowałam: od wielu dni nie miałam nic w ustach. W zeszłym tygodniu byłam tak zdesperowana, że posiliłam się resztkami ze śmietnika. Kilka godzin później tego pożałowałam. Pochorowałam się od zjełczałego jedzenia; rzygałam tak długo, aż mój brzuch zrobił się jeszcze bardziej pusty niż wcześniej. Nie zamierzałam ryzykować drugi raz. Nie warto.
Po tym wszystkim naszło mnie coś gorszego od desperacji – beznadzieja.
Nie chciałam pogodzić się z losem. Zdałam sobie sprawę, że jeżeli czegoś nie zrobię, to już wkrótce zostanę kolejną cyferką w statystykach.
Pierwsza pozycja na mojej liście: znaleźć pożywienie.
Było późno. Ulice miasta cichły, a neony nad wieloma okolicznymi sklepami już zgasły. Jeżeli zamierzałam coś zjeść, musiałam się ruszyć, i to szybko.
Wyjęłam z kieszonki zamykane lusterko, po czym wytarłam spod oczu osad trzydniowego makijażu. Nawet bez oglądania własnego odbicia wiedziałam, że jestem blada. Moje obojczyki wyraźnie wystawały, kości policzkowe zdawały się tak ostre, że mogłyby przeciąć skórę. Ciało schowałam pod płaszczem, który dali mi w przytułku dla kobiet, ale twarzy nie zdołałabym ukryć.
Każdy mógł dostrzec, jak jestem wychudzona.
Otuliłam się ramionami, ponieważ byłam nieustannie zmarznięta, i wyszłam z uliczki. Już po kilku krokach zauważyłam na stoliku przed zamkniętą na noc restauracją styropianowy pojemnik. Wbiłam wzrok w zdobycz, a mój żołądek mruknął z ekscytacji, gdy zbliżałam się do naczynia niby obojętnie. Po dotarciu do celu poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Zobaczyłam chłopaka, nie więcej niż szesnastoletniego, który mnie obserwował.
Zachciało mi się płakać, kiedy zdałam sobie sprawę, że wyglądał jak ja: był chudy, brudny i głodny. Wiedziałam, co to głód. Głodowałam od lat. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, po czym przeniósł wzrok na pakunek.
Nie zabrałabym mu go, choć dałabym radę, w końcu szybko biegałam. Niemniej nie byłam w stanie tego zrobić. Zamiast tego, czując za powiekami i w nosie znajome mrowienie, kiwnęłam głową w stronę opakowania i się uśmiechnęłam.
Chłopak po prostu stał; wyglądał na wycieńczonego i przygaszonego, drapał się po ręce. Żadne z nas się nie poruszyło. Przeszył mnie promień optymizmu. Jeżeli on nie chce, ja to wezmę.
W końcu wykonał krok. Najwidoczniej dostrzegł we mnie cząstkę siebie, ponieważ uchylając wieko, powiedział:
– Możemy się podzielić.
Spojrzeliśmy na łup i cały mój optymizm zniknął. Na dnie leżało kilka twardych frytek, wyschnięta skórka bułki oraz listek przywiędłej, zbrązowiałej sałaty.
Chłopak, chyba wściekły na samego siebie, że zaproponował podział skromnego posiłku, przesunął pudełko w moją stronę. Nie zdołałam powstrzymać uśmiechu. To zabawne, że ludzie, którzy nie mają dosłownie niczego, potrafią zaoferować wszystko drugiemu człowiekowi w potrzebie, natomiast ci żyjący w komforcie, rzadko są do tego zdolni.
Mój żołądek burknął ze złości, kiedy z uśmiechem spojrzałam na nastolatka, i skłamałam:
– Dzięki. Nie jestem głodna.
Po sposobie, w jaki drgnęła jego brew, poznałam, że nie uwierzył. Wzruszył jednak ramionami i odszedł z posiłkiem, zostawiając mnie samą z własnym żalem.
Boże, ale jesteś głupia.
Przytaknęłam sobie powoli; już wcześniej byłam tego świadoma.
Odrętwiałe stopy zaprowadziły mnie trzy przecznice dalej, gdzie natrafiłam na zamykany właśnie bar z kanapkami. Krótkowłosy brunet zebrał krzesła sprzed lokalu, po czym schował je do środka budynku i miał zamiar zatrzasnąć drzwi.
– Chwileczkę! – zawołałam, podbiegając w jego stronę.
Zmarszczył brwi, lustrując mnie ciemnymi oczami.
– O co chodzi? Już zamknięte.
Spuściłam wzrok i powiedziałam cicho:
– Przepraszam, że panu przeszkadzam. Zastanawiałam się, czy nie ma pan jakiegoś jedzenia do wyrzucenia. – Nieśmiało na niego spojrzałam. – Jakiegokolwiek. Nie jestem wybredna.
– Głodna? – Zrobił groźną minę i zwinął usta w dziubek. – Znajdź sobie jakąś robotę.
Ponownie chciał zamknąć drzwi, ale spanikowałam i zablokowałam je butem. Ten odważny ruch mnie zszokował, bo zupełnie do mnie nie pasował. Drzwi wyhamowały parę centymetrów od framugi, a mężczyzna popatrzył na moją stopę ze złością, po kilku sekundach przenosząc wzrok na mnie.
– Dziewczyno, powinienem skopać ci tyłek. Bierz tę nogę albo ci ją, kurwa, złamię.
Zadrżały mi wargi, a oczy zaszły mgłą.
– Proszę, jestem taka głodna – jęknęłam błagalnie. – Proszę.
Jego złość na moment zniknęła. Obrzucił moją twarz badawczym spojrzeniem, po czym uchylił nieco szerzej drzwi, by rozejrzeć się czujnie po ulicy.
– Chcesz jedzenia? – zapytał, na co z entuzjazmem kiwnęłam głową.
Odchylił się, rozciągając wargi w obleśnym uśmiechu.
– Obciągnij mi, to cię nakarmię.
Nie sądziłam, że to możliwe, ale zbladłam jeszcze bardziej.
– Chcę tylko coś do jedzenia – wyszeptałam. – Nie musi być dużo. Ja… ja… – wyjąkałam. – Nie chcę tego robić. Proszę.
Jego złość wróciła ze znacznie większą mocą.
– Czyli nie aż taka głodna. – Wskazał podbródkiem w stronę ulicy. – Wypierdalaj, suko.
Gdy zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz, panika wybuchła we mnie z pełną mocą, a mój żołądek skręcił się w bolesny supeł. Rzuciłam się na szklaną witrynę: waliłam w nią pięściami, aż obdarłam sobie knykcie. Załamał mi się głos, zaczęłam cicho szlochać, po policzkach spłynęły łzy żalu.
– Proszę! Prze… przepraszam! Zrobię to!
Jednak mężczyzna zniknął mi z oczu, poszedł na zaplecze i zgasił światło.
Płakałam w całkowitej ciszy, drżały mi ramiona.
Wściekła na siebie i rozbita, wrzasnęłam:
– Zrobię to, do cholery! – Z całej siły uderzyłam pięścią w szybę.
Niestety drzwi już się nie otworzyły. Oparłam się o nie, a po chwili osunęłam na lodowaty, betonowy chodnik, bezsilnie płacząc. Dudniło mi w uszach, byłam głodna, zrozpaczona, upokorzona. Gdy zamknęłam oczy i dotarło do mnie, że moja sytuacja jest gorsza, niż myślałam, łzy ustały.
Oficjalnie znalazłam się na samym dnie. Ale nie na długo. Byłam zdesperowana, a desperacja to cholernie dobry motywator.Rozdział II
Lev
Stałem w drzwiach, przyglądając się bratu, który mówił do mężczyzny trzęsącego się na krześle za masywnym biurkiem. Na pierwszy rzut oka poznałem, że brat jest zły. Jego dobrze mi znane, znudzone spojrzenie, wystarczyło za wszelkie wyjaśnienia. Nie podnosił głosu. Nigdy tego nie robił. To nie było w stylu Sashy.
– Ile już się przyjaźnimy, Paolo? – zapytał nieśpiesznym, lecz stanowczym tonem.
Mężczyzna nie odpowiedział. Nie było sensu tego robić. Sasha nie miał przyjaciół. Co najwyżej tolerował niektórych ludzi.
Brat na mnie zerknął, jego jasnobrązowe oczy miały twardy wyraz.
– Lev, ile już przyjaźnimy się z Paolem?
Szybko policzyłem w myślach.
– Trzy lata, dwa miesiące i cztery dni – odparłem natychmiast.
– Trzy lata – powtórzył Sasha, po czym wstał z miejsca. – Dwa miesiące. – Obszedł biurko i usiadł naprzeciwko niskiego, krępego człowieka. – I cztery dni. – Wtedy spojrzał na niego złowrogo, zniżając głos do szeptu: – To bardzo długo, Paolo. – Następnie urządził przedstawienie z odpinaniem spinek do mankietów i podwijaniem rękawów. – Więc gdy słyszę, że przyjaciele mnie opuszczają, żeby pracować dla Laredo, zaczynam się zastanawiać, czy są prawdziwymi przyjaciółmi.
Paolo pobladł jak ściana, ale wyprostował się i powiedział:
– Kto ci tak nagadał? – Chciał zabrzmieć szyderczo, jednak wypadł chrapliwie. – To brednie, Sash. Mówiłem ci, że robię sobie wolne. Mojej Verze nie podobało się, że haruję tyle godzin. Ciągle ględziła, że spędzam za mało czasu w domu. Że przegapię dorastanie dzieci i cały ten szajs. – Wymusił uśmiech. – Wiesz, jak mówią: małżonka rada, życie jak ballada.
Sasha zamknął oczy, przeczesał włosy ozdobioną grubymi, srebrnymi pierścieniami dłonią, później westchnął. Drgnął mu policzek.
– Nie lubię kłamców, Paolo. Wiesz o tym. Widziałeś, jak kończą kłamcy. – Zacisnął powieki, przekrzywił głowę na prawe, potem na lewe ramię. Szykował się do finału. – Dlaczego mnie okłamujesz?
I wtedy mężczyzna zrobił coś głupiego: skłamał ponownie.
– Nie pracuję dla Laredo. Przysięgam na Boga.
Facet był idiotą. Sashy się nie okłamuje. Żadnego z Leokovów się nie okłamuje.
Brat szybko otworzył oczy, wziął głęboki oddech i rzucił:
– Rano odbyło się spotkanie w Pocałunku Afrodyty. – Paolo pobladł niczym trup, ale mój brat nie przerywał. – Prawdę powiedziawszy, było nawet zabawnie. – Mina Sashy zdradzała, że w całej sytuacji wcale nie było niczego zabawnego. – Laredo powiedział chłopakom, że muszę lepiej traktować swoich ludzi, bo jak nie, to pójdą w twoje ślady. Dodał, że każdego powita z szeroko otwartymi ramionami.
Tym razem mężczyzna zrobił się krwistoczerwony i krzyknął:
– No… Pieprzył bzdury!
– Zawstydzasz mnie – skwitował jego wybuch spokojnym szeptem Sasha.
Gdy do Paola dotarło, że to już koniec, wstał. Było po wszystkim. Dał się przyłapać.
– Sash, nie chciałem tego. Sam mnie zmusiłeś. Nie mogę dłużej tak harować. Za dużo, kurwa, wymagasz – błagał chrapliwym głosem o zrozumienie. – W zeszłym miesiącu miałem jebany zawał! Prawie zszedłem. Ta robota mnie wykańcza!
Sasha pokiwał głową z zadumą. W pomieszczeniu panowała niemal idealna, gęsta cisza, przerywana jedynie charkliwym sapaniem Paola. W końcu brat wstał i, ku totalnemu osłupieniu mężczyzny, wyciągnął rękę.
– Powodzenia.
Paolo wiedział, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, złapał więc dłoń Sashy i ochoczo nią potrząsnął.
– Przykro mi, Sash. Naprawdę.
Sasha odwzajemnił uścisk, a następnie puścił rękę gościa.
– Mnie też – dodał. – Będziemy za tobą tęsknili. – Przeszedł za swoje biurko. – Mam kilka spraw do dokończenia. Zejdź do baru, napijemy się, zanim wyjdziesz.
Paolo ewidentnie nie wierzył własnym uszom albo własnemu szczęściu.
– Nie chcę żadnych kłopotów…
– Nalegam – przerwał mu ostro Sasha.
Wtedy Paolo się uśmiechnął. Idiota.
– Okej, będę na dole.
Odwrócił się i chciał wyjść, ale zastawiłem mu drogę, nie spuszczając go z oka. Mężczyzna zadarł głowę, by na mnie spojrzeć. Wydawał się przestraszony.
Ludzie mnie nie lubią.
Nie winię ich za to.
Staliśmy tak przez moment, dopóki Sasha ponownie się odezwał, tym razem łagodniej:
– Przepuść go, Lev.
Usłyszałem brata, ale nie chciałem go posłuchać. Nie lubiłem Paola.
Minęła kolejna chwila.
– Lev, przesuń się – powtórzył.
Zrobiłem krok w bok i przepuściłem idiotę. Gdy tylko wyszedł, zamknąłem za nim drzwi i stwierdziłem rzecz oczywistą:
– To słabe ogniwo.
– Wiem – odparł Sasha, siadając z ciężkim westchnieniem. Podniósł słuchawkę i po chwili powiedział: – Jesteś potrzebny. – Odłożył ją, nic nie dodając.
Czekaliśmy w milczeniu, a gdy rozległo się pukanie, otworzyłem wysokiemu, chudemu mężczyźnie. Miał na sobie dżinsy, tenisówki i niebieską polówkę z krótkim rękawem. Nosił okulary, nażelowane blond włosy zaczesał do tyłu. Wyglądał elegancko, ale nic nie potrafiło zamaskować dziobów po ospie na jego twarzy.
– Co jest?
Sasha skinął głową na drzwi, więc zamknąłem je na klucz. Nowo przybyły uśmiechnął się figlarnie.
– Powinienem się obawiać? Czuję się jak u dyrektora na dywaniku.
Brat przetarł twarz dłonią, delikatnie ściskając nasadę nosa.
– Potrafisz wywołać zawał?
Mężczyzna oparł się o ścianę i jęknął teatralnie.
– Noż, cholera. A miałem taki miły dzień.
– Pox, da się to zrobić? – zapytał Sasha, wbijając w niego wzrok.
– Owszem, da się. – Pox wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Właściwe dobranie dawki może nieco zająć. Muszę zdobyć troszkę tamtego, troszkę owego. Większość tego gówna jest nielegalna albo trudno dostępna. Na kiedy ci to potrzebne?
– Za kwadrans. Najpóźniej.
Pox wyprostował się niczym struna i parsknął.
– Pojebało cię. – Pokręcił głową, tym razem już na poważnie. – Nie ma szans. Nie da się.
– Znam gościa, który handluje farmaceutykami – włączyłem się do rozmowy. – Tanio nie wyjdzie, ale zdobędzie wszystko, czego ci trzeba. Z dostawą do domu – dodałem.
Pox powoli obrócił się w moją stronę, zamrugał, po czym ponownie spojrzał na Sashę.
– Przerażające z was skurwysyny – stwierdził z podziwem.
Podałem mu numer telefonu i słuchałem, jak przeklina absurdalne ceny dyktowane za niezbędny mu towar.
Dziesięć minut później zjawił się chłopak z dostawą. Mikstura została uwarzona, rozpuszczona i niezauważenie dolana do six shootera¹ Paola.
Najpierw, kiedy Paolo się zakrztusił i lekko otrzepał, Pox parsknął śmiechem, a Sasha uśmiechnął się jak lis i zawołał jedną z dziewczyn. Natomiast potem, gdy – w samym środku lap dance’u – nasz gość dostał zawału, w klubie wybuchnął dziki chaos. W oczekiwaniu na karetkę Sasha robił mu masaż serca. Świadkowie zapewnili policję, że uczynił, co w jego mocy, żeby ratować klienta.
Niestety ten nie przeżył.Rozdział III
Mina
Nie za bardzo miałam plan.
W porządku. Nie posiadałam żadnego planu.
Po spędzeniu kolejnej bezowocnej nocy w mojej uliczce – przemarzałam na kość. Pragnęłam jedynie dostać się w jakieś ciepłe miejsce. Niestety było już po północy, więc nie dostrzegałam zbyt wielu możliwości.
Mogłabym wejść na chwilę do sklepu nocnego, ale na pewno oczekiwaliby, że coś kupię, a kiedy tylko zrozumieliby, że nie mam grosza przy duszy, zaraz wykopaliby mnie na bruk.
Był jeszcze ten fast food z jaskrawym żółto-czerwonym znakiem, lecz czując aromat burgerów i frytek, na pewno wybuchnęłabym płaczem.
Kiedy zauważyłam grupkę mężczyzn wychodzących z jakiegoś budynku, postanowiłam się odwrócić i podążyć za nimi. Śmiali się, wyglądali na radośnie podpitych. Pijaństwo było dobre. Pijani ludzie robili dziwne rzeczy.
Mój żołądek głośno zaburczał, decyzja zapadła: postanowiłam znaleźć najbardziej uwalonego faceta w całym klubie i go uwieść. A gdy gość straci przytomność, zabiorę mu portfel i z uśmiechem na ustach zniknę. Niewielka kwota pieniędzy starczyłaby mi na naprawdę długo.
Musiałam jeść. Wstydziłam się, że jestem skłonna sięgnąć po tak podłe rozwiązania, ale miałam samej siebie po dziurki w nosie. Byłam przyjacielska, uczciwa oraz miła. Nie przyniosło mi to jednak niczego dobrego. Spływałam rwącym potokiem gówna i nawet nie miałam wiosła.
Biały szyld nad wejściem do lokalu głosił prostą, zgrabną czcionką: Krwawiące Serca. Uspokoiłam się, popchnęłam jedno skrzydło dużych, podwójnych drzwi, po czym weszłam do środka.
Spojrzał na mnie wysoki, napakowany, obcięty na jeża mężczyzna w nieskazitelnym garniturze. Nie był zachwycony moim widokiem.
– Zgubiłaś się?
Pokręciłam głową, przełknęłam ślinę i wymamrotałam:
– Nie, po prostu chcę się gdzieś napić.
Szybko zmieniło to jego postawę. Otworzył przede mną drugie drzwi, a przedsionek zalało głośne R’n’B.
– Rzadko gościmy tu damy. Bar jest po prawej. Miłej nocy.
Dorobiłam się w życiu wielu przezwisk, ale jeszcze nikt nie nazwał mnie damą. Naszły mnie wyrzuty sumienia dotyczące powodu, który mnie tu ściągnął. Niemniej weszłam do środka i od razu poczułam przyjemne ciepło. Aż zadrżałam, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka rozkoszy.
W końcu!
Mogłabym zapiszczeć ze szczęścia, jednak miałam robotę do wykonania. Zanim dotarłam do baru, moją uwagę ściągnęły atrakcje po lewej stronie.
Wokół rur wiły się dwie kobiety o boskich ciałach, ubrane w strzępki materiału, które zasłaniały najbardziej intymne okolice.
Blondynka przykleiła do sutków lśniące plastry. Ruda miała brodawki przebite kolczykami.
Wtedy zrozumiałam.
Rzadko gościmy tu damy.
Zarumieniłam się na widok facetów pokrzykujących na tancerki. Ścisnęło mnie w brzuchu, gdy do mnie dotarło, że bramkarz musiał uznać mnie za totalną dewiantkę.
Przysłoniłam twarz włosami, żeby ukryć płonące policzki, i znalazłam wolne krzesło w kącie pomieszczenia, gdzie nie dochodziło światło. Idealny punkt obserwacyjny do wyłowienia mężczyzny, który pomoże mnie nakarmić.
Zlustrowałam spowitą przytłumionym światłem salę. Było ich zbyt wielu. Musiałam podejść bliżej.
Zanim wykonałam pierwszy ruch, spędziłam kilka długich chwil na swoim krześle. Zaczął opanowywać mnie niepokój, a moje serce gwałtownie przyśpieszyło. Wyprostowałam się jak struna; właśnie tutaj, w tym klubie, znajdę mojego zbawcę.
Po prostu na razie nie wiedziałam jeszcze, jak wygląda.
Lev
Coś natychmiast mnie do niej przyciągnęło. Ciekawość przejęła nade mną kontrolę.
Obserwowałem dziewczynę i odruchowo marszczyłem brwi. Czego szukała w takim miejscu? To przecież oczywiste, że tu nie pasowała.
Na pierwszy rzut oka wydawało się, że nigdzie nie pasowała. Była bardzo drobna, miała na sobie o przynajmniej trzy numery za duży, czarny płaszcz i zasłaniała twarz długimi, ciemnymi włosami w tak dziecinny sposób, że aż zakłuło mnie w piersi.
To było coś nowego. Zaskoczyło mnie. Nie byłem pewien, czy to dobrze, lecz mimowolnie zbliżyłem się do niej na kilka kroków.
Udało mi się wypatrzeć pomiędzy jej włosami jedno sarnie oko, gdy gapiła się na tańczące na scenie dziewczyny. Ale przecież na pewno nie po to tutaj przyszła. Jak wskazywał szok na jej twarzy, nie wiedziała, że Krwawiące Serca to klub ze striptizem.
Podniosła dłoń, ponownie zakrywając swoje oblicze włosami, po czym opuściła głowę i przemknęła przez ciemną część baru. Ucieszyło mnie, że wybrała akurat tę sekcję. Ja też zazwyczaj tam siadałem. Po mojej klatce piersiowej rozlało się ciepło.
Klub był prawie pełny. Kiedy rozeszły się wieści o śmierci Paola, Sasha rozgłosił, że otwiera lokal dla jego krewnych i przyjaciół. Darmowy wstęp oraz alkohol na koszt firmy.
Oczywiście oznaczało to, że mój wzrok musiał być dziś jeszcze czujniejszy niż zwykle. Sasha nie lubił problemów, a ja pilnowałem, żeby nie powstawały.
Barmanki obsługujące klientów miały przylepione do twarzy szerokie uśmiechy, mimo że musiały tyrać do upadłego. Niemniej napiwki wynagrodzą im dotyk „zbłąkanych” rąk i lubieżne spojrzenia, które musiały znosić.
Zza drzwi wyłonił się Sasha, a nasze oczy natychmiast się spotkały. Brat delikatnie kiwnął mi głową na powitanie. Odwzajemniłem ten gest.
Kiedy byłem młodszy, nauczył mnie, że ignorowanie powitania jest niegrzeczne. Zawsze kiepsko interpretowałem zachowania innych ludzi, rozmowy sprawiały mi realny ból. Nie lubiłem mówić, dopóki ktoś się do mnie bezpośrednio nie zwrócił, choć i wtedy rzadko się odzywałem, jeżeli nie padało jakieś konkretne pytanie.
Mój brat był twardym, ale również cierpliwym mężczyzną. A dorastanie ze mną nie było łatwe, oj nie. Nigdy nie podnosił na mnie głosu, nawet gdy wbijał mi do głowy, że zachowuję się niedorzecznie. Był miły, wyrozumiały i wyjaśniał mi wszystko tak, żebym zrozumiał.
Gdy rodzice się zorientowali, że coś ze mną nie gra, miałem sześć lat. Mishka, nasz pies, wybiegł na ulicę i wpadł pod auto. Kiedy ojciec mi powiedział, że zdechł, tylko przytaknąłem, po czym pobiegłem na górę do swojego pokoju.
Kilka godzin później znaleźli mnie zalanego krwią, bo waliłem głową w ścianę. Ojciec pognał ze mną na pogotowie. W jednym miejscu rozwaliłem skórę do kości. Pozszywali mnie, a ja przez cały ten czas nie uroniłem nawet jednej łzy.
Gdy lekarz zapytał, czy często mi się coś takiego zdarza, tata się wściekł. Powiedział, że nic mi nie dolega i że to był wypadek. Medyk spokojnie wyjaśnił, że może pomóc, mimo to ojciec mnie zabrał i odwiózł do domu.
W samochodzie nachylił się nade mną i powiedział:
– Jesteś moim synem i cię kocham. Wszystko z tobą w porządku.
Lecz z biegiem lat każdy, kto mnie poznawał, przekonywał się, że to nieprawda.
Choć od czasu do czasu się uśmiechałem, nigdy nie śmiałem się na głos. Potrafiłem zapamiętać każdy szczegół każdej rozmowy, jaką w życiu przeprowadziłem. Byłem na dziwny sposób bardzo mądry, potrafiłem obliczać w pamięci duże sumy. Nie rozumiałem oraz nie przetwarzałem emocji tak jak inni. Nie płakałem. I nigdy nie kłamałem.
Ludzie nazywali mnie cyborgiem.
Nie podobało mi się to.
Moja siostra, Nastasia, prała wszystkie dzieciaki, które się ośmieliły mi dokuczać. Sasha nie musiał kiwać nawet palcem; wystarczyło, że na nie spojrzał, i już wiały, gdzie pieprz rośnie.
Mijały lata, Sasha mi pomagał, a Nastasia dawała mi bezwarunkową miłość. Brat nauczył mnie reagować na ludzi w zwyczajny sposób i odczytywać ich zachowania. Co nie znaczy, że byłem w tym wybitnie dobry. Jeżeli ktoś nie powiedział mi wyraźnie, co czuł, istniała spora szansa, że sam się nie domyślę.
Nastasia powtarzała, że nic mi nie dolega. Że to nie moja wina, że jestem mądrzejszy od innych. Mówiła, że gdyby reszta świata nie miała gówna zamiast mózgów, to wcale bym się tak nie wyróżniał, więc w zasadzie powinienem się cieszyć.
Ta młoda kobieta przebijała się przez tłum w klubie pozornie swobodnie, lecz zauważyłem, że mierzy mężczyzn drapieżnym wzrokiem.
Coś kombinowała. Zamierzałem dowiedzieć się co.
Mina
Wybór mężczyzny do uwiedzenia był trudniejszy, niż mogło się wydawać.
Bynajmniej nie pomagało, że goście klubu w większości dobiegali pięćdziesiątki i śmierdzieli mieszanką potu, wódki oraz nieświeżą stęchlizną typową dla ludzi, którzy przesadzili z piciem. Zabawne, że narzekałam na smród, choć sama pachniałam nie lepiej. Powinnam być wdzięczna, gdyby któryś z nich się nade mną zlitował.
Gdy pewien facet złapał mnie za rękę i krzyknął mi do ucha: „grasz w tym przedstawieniu?!”, pokręciłam głową spanikowana, wyrwałam mu się i uciekłam z powrotem do swojego kąta.
Zrugałam się w myślach i przegrupowałam siły. Przecież byłby dobrym kandydatem. Jasne, był stary, gruby i łysiejący, ale miał ładne sygnety oraz zapewne wypchany portfel. Zamknęłam oczy i westchnęłam.
Co ja wyprawiam?
Prychnęłam sama na siebie, pokręciłam głową, po czym wreszcie wstałam. I tak nie poszłabym z żadnym z nich do łóżka, nawet gdybym konała z głodu. Byłam głupia, że w ogóle wpadłam na tak niedorzeczny plan.
Wyprostowałam się i ruszyłam w stronę wyjścia. Gdy mijałam grupkę hałaśliwych gości, atrakcyjny mężczyzna w średnim wieku nachylił się nad barem, żeby powiedzieć coś jednej ze ślicznych barmanek.
Zamarłam, a wszystko inne zniknęło za mgłą.
Z jego tylnej kieszeni wystawał portfel, dosłownie na centymetr.
To niewiele, jednak wystarczająco.
Stopy powiodły mnie w jego kierunku, jeszcze zanim mózg podjął decyzję. Naprawdę nie chciałam go okradać. Pragnęłam jedynie przetrwać kolejny dzień. To nie było nic osobistego. Po prostu życie.
Gdy zbliżyłam się na niecałe pół metra, obróciłam się do niego plecami i zręcznie, bezszelestnie wyjęłam portfel. Wepchnęłam go do kieszeni mojego płaszcza. Rozejrzałam się z szybko bijącym sercem i dostrzegłam świecący znak żeńskiej toalety.
Nie marnowałam czasu na rozmyślania. Pobiegłam w stronę łazienki.
Pokonałam wąski korytarz i z impetem otworzyłam drzwi. W środku nikogo nie zastałam. Zlustrowałam pomieszczenie szeroko otwartymi oczami, a po chwili pośpieszyłam do jednej z wielu wolnych kabin. Usiadłam na zamkniętym sedesie, by ocenić zdobycz.
Portfel był ciężki. Otworzyłam go drżącymi palcami. Kiedy wyjęłam ze środka plik studolarówek, w powietrzu zawisło moje siarczyste przekleństwo. Wybuchłam śmiechem. Nie policzyłam wszystkich, jednak byłam pewna, że mam przynajmniej siedemset dolarów. Rzuciłam portfel na podłogę, schowałam pieniądze do kieszeni i już miałam otworzyć kabinę. Gdy dotknęłam zimnej, metalowej klamki, odezwało się we mnie sumienie.
Po co ten mężczyzna nosił przy sobie tyle gotówki? Może wypłacił tę kwotę na coś ważnego? A ja mu ją zabrałam. Na pewno ciężko pracował na te pieniądze, a tu proszę, ja mu je ukradłam.
Wyjęłam banknoty z kieszeni, odruchowo marszcząc brwi. Nie potrzebowałam przecież wszystkich. Chciałam tyle, żeby wystarczyło na jakiś czas.
Zabrałam dwie studolarówki, a pozostałe wsadziłam z powrotem do portfela, lecz sumienie nadal było niezadowolone. Westchnęłam ciężko i schowałam jeszcze jedną setkę, została mi ostatnia.
Nie ma co robić dramatu o sto dolarów, a mnie to wiele da. Za sto dolarów będę mogła jeść dwa, może nawet trzy tygodnie. I przez ten czas coś wymyślę.
Zadowolona z łupu, z portfelem w ręku, otworzyłam drzwi i skamieniałam.
Nie słyszałam, żeby ktoś wchodził do łazienki, a jednak wysoki mężczyzna, który opierał się o ścianę, ewidentnie czekał na mnie. Ze skrzyżowanymi na piersi rękami przeniósł wzrok na trzymany przeze mnie dowód zbrodni. Wypowiedział jedno jedyne słowo:
– Wyjaśnij.