- W empik go
Lewkonie - ebook
Lewkonie - ebook
Rodzinny Ogród Działkowy „Lewkonia” to zamknięty świat w granicach dużego miasta, świat pełen zawiści, ciągłych starć „mieszkańców” z „prawdziwymi działkowcami”. Świat, gdzie cudze szczęście w oczy kole, warto więc się postarać, aby sąsiad za płotem nie uśmiechał się tak radośnie. W tym świecie mieszkają trzy kobiety Kasia, Daria i Iza. Każda jest na swój sposób nieszczęśliwa i każda wini za tę sytuację otoczenie. A wystarczyłaby drobna zmiana nastawienia.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65236-00-5 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Panie Prezesie
Piszę do Pana Prezesa głęboko zaniepokojony pewnymi TENDENCJAMI jakie obserwuję na terenie Rodzinnego Ogrodu Działkowego LEWKONIA. Otóż jak powszechnie wiadomo, ogródki działkowe mają służyć uprawom i rodzinnemu wypoczynkowi a nie zaspokajaniu potrzeb mieszkaniowych, na co powołałbym stosowny punkt regulaminu, ale sam Pan Prezes wie najlepiej. Tymczasem obserwuję niepokojące ZJAWISKO mianowicie, że ROD LEWKONIA stopniowo ZAMIENIA SIĘ W OSIEDLE MIESZKANIOWE. Na dzień dzisiejszy naliczyłem 24 zamieszkane całorocznie altany. Czy Pan Prezes zamierza podjąć KROKI dla zapobieżenia pogłębianiu się sytuacji?
Jest mi znanym fakt, że w zarządzie zasiadają OSOBY również zamieszkujące na terenie ROD LEWKONIA, dlatego nie podpisuję się niniejszym nazwiskiem własnym. Uprzedzam jednak, że jeśli Pan Prezes nie zadziała osobiście podejmę stosowne STARANIA.
Szczerze Zbulwersowany Anonim
— Co tam tak sadzisz, kochaniutka? — Wiesia zajrzała Izie do ogródka. — Aksamitki? Mały ci nie podepcze?
— Niechby tylko spróbował — mruknęła Iza.
— Piękna pogoda, prawda? No, no, racja, trzeba korzystać. Ci nowi bynajmniej jutro się wprowadzają. Szybko. Już ich widzieliście? Wiesiu z nimi rozmawiał, niby sympatyczni, ale bo to wiele da się stwierdzić, jak człowiek parę zdań zamieni? Zresztą, co tam się Wiesiu na ludziach zna.
Iza z niechęcią oderwała się od wkopywania sadzonek. Chciała jak najlepiej wykorzystać tę resztkę dziennego światła, na jaką mogła liczyć po powrocie z pracy, ale nowi sąsiedzi zasługiwali jednak na odrobinę uwagi. Będzie ich miała tuż za płotem przez nie wiadomo ile lat. Dobrze, że trafiło się małżeństwo, z małym dzieckiem, czyli odpowiednio scementowane. Poprzednia właścicielka domku, Dorota, mieszkała sama, przez co Iza nieustannie musiała pilnować Radka.
— Mają córeczkę? — spytała.
— No, no, maleńką. Parę miesięcy, ale Wiesiu dokładnie nie wypytał, jak to on. Cud, że w ogóle dziecko zauważył. — Wiesia pokręciła głową. — Że też akurat wtedy do siostry pojechałam, no. Może bynajmniej dla Konradka narzeczona się szykuje? Ja tylko mam nadzieję, że przez tą małą nie będą tam i z powrotem jeździć, jak co poniektórzy. Sto czterdzieści osiem znowu skargę napisała, że jej kurzą.
— Bo ten piach to nie był najlepszy pomysł — burknęła Iza, przekonana, że „co poniektórzy” odnosiło się do niej i Radka.
Ale, bez przesady, ani myślała drałować pół kilometra do bramy z chorym Konradem tylko dlatego, że wściekłej babie przy głównej alejce przeszkadzał kurz. Tak strasznie babsku nie odpowiada lokalizacja działki, to niech wymieni ją sobie na inną, bardziej na uboczu. Na Lewkonii co rusz ktoś sprzedawał. Tyle że wtedy mniej ludzi podziwiałoby jej wymuskany ogródek, a przecież krowie zależało na widzach.
— Żaden piach, tylko to, no, jak się… aha, krzesiwo — sprostowała Wiesia. — Ty to nie pamiętasz, jakie tu kiedyś błoto było. Bynajmniej jeszcze cztery lata temu, niewiele przed tym, jak kupiliście. Z wózkiem to byś się po osie zapadła, auta wyjechać nie mogły.
— Można było wysypać nową warstwę żwiru — mruknęła Iza.
— Pewno, narzekać to każdy mądry, ale żeby do zarządu wejść, odpowiedzialność na siebie wziąć, z ludźmi się użerać, to już nie! — zaperzyła się Wiesia. — Najłatwiej z boku się komentuje! Taka cwana jesteś, a kiedy wózkiem po żwirze jechałaś?
Iza żałowała, że w porę nie ugryzła się w język. Ten piach — a raczej kruszywo barwy piachu, znacznie bardziej pyliste — załatwiał na zeszłą wiosnę Wiesiu, dało się więc przewidzieć, że Wieśka ostro zareaguje na krytykę. Wcześniej na głównej alejce leżał żwir, za mało, tak że w deszczowe dni albo przy odwilży robiło się błoto, ale jednak, mimo wszystko, było to lepsze rozwiązanie niż obecne pyliste badziewie. Człowiek przeszedł się do bramy i miał żółte buty.
Szlag Izę trafiał, ale powstrzymała cisnące się jej na język riposty. Uśmiechała się z przymusem i cierpliwie czekała, aż Wiesia się wygada.
— Czyli jutro się wprowadzają? — spytała, kiedy gniew Wiesi nieco przygasł.
— No, no, jutro. Bynajmniej tyle prezes im wyklarował, żeby w czwartek. Wiesiu twierdzi, że z tego Michała cwaniaczek, z takimi trzeba od razu krótko i konkretnie. Jeszcze tego brakuje, żeby ciężarówki tu w inny dzień jeździły. Sto czterdzieści osiem szału by dostała. Zresztą, sama wiesz, lepiej ludziom argumentów przeciw mieszkańcom nie dawać.
— E tam, ile im do tego domku wejdzie? — Iza obejrzała się na sąsiednią działkę. Nigdy nie odwiedziła Doroty, ale wiedziała, że jest tam jeden pokój z kuchnią we wnęce i łazienka. Już z zewnątrz było widać, że to malutkie. — Jeden bus przyjedzie, mówię ci. Albo coś jeszcze mniejszego. Uwinęli się z remontem w dwa tygodnie?
— No, no, przecież mówię, że szybko. Ale też ile tam do roboty było? Pomalować i wszystko. Dorota im nawet część mebli zostawiła. Ten jeden weekend tu byli, co to ich wtedy Wiesiu widział. Wyście na ślub pojechali.
Wyjaśniło się, czemu Iza nie zaobserwowała żadnej aktywności na działce sąsiadów. Myślała, że może rozmijała się z nowymi, że przyjeżdżali remontować, kiedy była w pracy. Ale fakt, ile to roboty, machnąć farbą jeden pokój?
— Część rzeczy po Dorocie do kontenera wywieźli, chociaż prezes bynajmniej uprzedzał, żeby z tym nie szaleli — ciągnęła Wiesia. — Dobrze, że teraz z góry opłata jest. Za waszych czasów nie było.
— Opłata?
— No, no, oprócz wpisowego, kaucji i całej reszty dodatkowo pięćdziesiąt złotych za śmieci. Bo to się bynajmniej zawsze każdy w pierwszym rzędzie za wywalanie rupieci po poprzednich właścicielach bierze, a potem inni działkowcy się burzą.
Bez wątpienia był to kolejny przytyk do Izy i Radka, którzy po nabyciu tej altany musieli się uporać z nieprawdopodobną wręcz górą śmieci po poprzednich właścicielach. Starsi państwo przez lata zbierali chyba wszystkie możliwe doniczki, pudełka, woreczki, butelki, tacki, kubki, a nawet przynosili wystawione przez działkowców koło kontenera niepotrzebne meble. W środku ledwie dało się ruszyć, uprzątnięcie tego zajęło Izie i Radkowi dobry tydzień.
Ale mniejsza o gadaninę Wieśki, nikt przecież na serio nie wypomni im dwojgu śmieci sprzed ponad trzech lat. Iza wróciła myślami do nowych sąsiadów. Małżeństwo z dzieckiem. Może dziewczyna okaże się w porządku? Ostatnimi czasy brakowało jej sprzymierzeńca. Wieśce nie mogła ufać, a z kolei Aga spiknęła się z Darią, chodziły do siebie na kawkę, kiedy Iza była w pracy, no i, jakżeby inaczej, obmawiały ją. Cholerne psiapsiółki.
Znów spojrzała na sąsiedni ogródek. Taa, nie zaszkodziłoby zewrzeć szyki z nową. Szkopuł w tym, że tamte dwie będą miały więcej czasu, żeby ją przekabacić.
W czwartek około południa pojawili się nowi, wypasionym wozem, a tuż za nimi bus. Zatarasowali Czereśniową. Daria tylko czekała, aż ktoś będzie chciał przejechać na działkę w głębi alejki i urządzi awanturę. Przydałoby się im, żeby zanadto nie szpanowali.
Pierwsze naprawdę ciepłe dni tej wiosny, grzechem byłoby nie wyjść do ogródka na kawę. Daria miała akurat wolne; pracowała na dwunastogodzinne zmiany, była w pracy wczoraj, pójdzie jutro, a w tej chwili mogła oddać się błogiemu lenistwu. I, razem z Agą, z bezpiecznej odległości poobserwować akcję zasiedlania dawnego domku Doroty. Nowy i kierowca busa układali w stos na tarasie przed domkiem kartony, plastikowe kontenery, wory, trochę mebli, a nowa stała na trawniku, wytrwale kołysząc w wózku drące się dziecko.
No, okej, przez ten płacz Daria nie czuła się aż tak błogo. Poza tym Majka dreptała po trawniku niebezpiecznie blisko jej rabatek i wyraźnie szykowała się do zerwania „kwiatuska”, co często kończyło się wyrwaniem z ziemi całej rośliny. Tymczasem Aga nie przejmowała się poczynaniami córci, ba, jeśli już, to ją chwaliła: „Jaki piękny kwiatuszek, dziękuję, słonko”.
— Taka przygaszona, nie wydaje ci się? — skomentowała Aga, wychylając się na krześle, żeby zobaczyć nową w przerwie między przesłaniającymi widok jałowcami. — On się rządzi, a ona na boczku z wózkiem. Ja mam nadzieję, że ten jej dzieciak to wyjątkowo tak wrzeszczy.
— Chyba lepiej tak, niż gdyby to ona nosiła kartony, a on zajmował się dzieckiem? — parsknęła Daria, z irytacją dzieląc uwagę między nowych a Majkę.
Jej Natka okres niszczycielstwa miała już dawno za sobą i Daria stwierdzała, że ówczesna cierpliwość wyparowała z niej bez śladu. Zmarszczyła brwi, bo Majka właśnie przykucnęła obok rabatki, wyciągając rączkę w kierunku kwitnącego na biało wrzośca.
— Majcia, chcesz ciasteczko? — spytała. — Chcesz? Chodź, dam ci.
To był jedyny rozsądny sposób. Aga bez oporów karmiła małą słodyczami, wściekała się natomiast, jeśli ktokolwiek obcy ośmielił się skarcić jej córunię.
— Czym on się zajmuje? — Aga przelotnie spojrzała na Majkę, która niezbyt czystą rączką wzięła ciastko od cioci Darii. — Ona pewnie siedzi z małą w domu na macierzyńskim. Myślisz, że ma macierzyński? Bo wygląda na smarkatą.
Znalazła się dorosła. Daria powstrzymała grymas. Chciała odpowiedzieć, ale na przylegającym od tyłu do ogródków działkowych lotnisku zaczął kołować samolot, musiały więc na dłuższą chwilę zawiesić rozmowę, ograniczając się do obserwacji nowych sąsiadów i ich pomocnika. Przynajmniej Daria mogła jednak pozwolić sobie na grymas, na pozór z powodu hałasu. Aga zaciążyła tuż po osiemnastce, czyli teraz miała, no, niecałe dwadzieścia dwa. O ile więc nowa mogła być od niej młodsza?
— Obwiesie chyba jeszcze się nie wywiedzieli — odpowiedziała Adze, kiedy ryk samolotowych silników stracił na sile, stopniowo zamierając w oddali.
Poniewczasie zerknęła z niepokojem na ogródek naprzeciw. Wiesiu podłapał robotę na budowie, wracał do domu późnym wieczorem, dziwne natomiast, że Wiesia dotąd się nie pokazała. Takie wydarzenie, a jej nie było na stanowisku?
— Majcia, ale nie właź cioci na rabatki. — Aga wreszcie zainteresowała się córką. — Majcia! Co ja mówię? Buty sobie wybrudzisz. Tylko po trawie. Majcia! Warto by zaprosić ją na kawę i ciut przemaglować — zwróciła się znów do Darii, mimo że córcia nie przejęła się napomnieniem i w najlepsze tuptała wśród kwiatów Darii i po nich.
Daria podbiegła i poderwała małą z ziemi, niby to w zabawie.
— Drugie ciasteczko? — Podała małej ciastko, a potem spojrzała na Agę. — Może niech ona nas zaprosi? Wprowadzili się, to by wypadało. Zapoznać się z sąsiadami.
— A jak nie zaprosi? Lepiej wziąć sprawy we własne ręce.
Własne czyli czyje? Aga pięknie sypała ogólnikami, ale pewnie skończy się na tym, że to Daria zafunduje nowej tę kawę. Bo jakoś tak dziwnie się składało, że przeważnie to Aga przychodziła żłopać kawę do Darii, a nie odwrotnie. Wygodniej, taniej. Mimo że na przykład teraz z ogródka Agi miałyby o wiele lepszy widok na poczynania nowych.
Bus odjechał, nowy ruszył za nim w swoim wypasionym aucie, żeby otworzyć bramę. Ha, jeśli będzie tak zasuwał Truskawkową w tę i we w tę, zaraz ktoś doniesie na niego do zarządu.
— Mógłby chociaż ręką machnąć na powitanie — skomentowała Aga. — Buc. Mówię ci, on rządzi, a ona patrzy w niego jak w obrazek.
— Jeśli jej to leży.
Zdaniem Darii, opis równie dobrze pasował do związku Agi i Ryśka, ale nie wychylała się z tym komentarzem. Zanim na powrót usiadła, przyjrzała się krytycznie stosowi rzeczy przed domkiem nowych.
— Ciekawe, czy dzisiaj się wyrobią.
— Pogoda ładna, więc najwyżej zostawią część klamotów na dworze. — Aga łyknęła kawy. — Nic się nie stanie, tutaj to jak na strzeżonym osiedlu. To mi się podoba, wiesz? Że można zostawić wózek czy rower, bez obawy, że ci zakoszą.
— Kupiliście rower?
— Majki. Co ty, gdzie ja, na rowerze? O, wraca. On jest Michał, a ona?
Daria wzruszyła ramionami. Nie wiedziała, poza tym ryk kolejnego samolotu znowu na jakiś czas uniemożliwił rozmowę. Tym razem samolot schodził do lądowania, to na szczęście nigdy nie trwało długo. Przeklęte lotnisko. Daria ceniła sobie spokój „strzeżonego osiedla”, natomiast do samolotów nie umiała się przyzwyczaić. No, ale domek odziedziczyła po babci, dobrze, że w ogóle był. Dlatego starała się nie narzekać. Nie rozumiała jednak, jak można z własnej woli pchać się w taką okolicę, na dobitkę z małym dzieckiem.
Jakby na zawołanie dzieciak nowych znów się rozbeczał, zapewne zbudzony rykiem samolotowych silników. No właśnie. Gorzej, że płacz był tak przenikliwy, że przebijał się nawet przez hałas z lotniska.
Kasia z ulgą wyjęła ostatni sweter ze studwudziestolitrowego wora, piątego, z jakim dotąd się uporała. Do końca było nadal daleko, ale zawsze to jakiś… Stos swetrów runął na nią z półki.
Zaczerpnęła powietrza i przytrzymała je w płucach, żeby się nie rozpłakać.
— Przynieść następny? — Michał zajrzał do domku, spostrzegł rozsypane swetry i zaklął pod nosem. — W ten sposób do zimy nie skończymy. Julka się drze. Chyba powinnaś ją nakarmić albo coś.
Kasia odetchnęła.
— Która godzina? — spytała, świadoma drżenia we własnym głosie, mimo że przecież chodziło tylko o kilka swetrów.
Tak, jak się obawiała, Michał się zezłościł. Nie lubił, kiedy się mazała, a już zwłaszcza — gdy robiła to z błahych powodów. Ale co mogła poradzić? Cała ta przeprowadzka nadszarpnęła jej nerwy. Julka bez przerwy płakała, teściowa miała pretensje, więc Kasia co chwila rzucała pakowanie, żeby zająć się dzieckiem. Padała z nóg. A teraz te swetry… To już okazało się ponad jej siły.
Nakarmiła małą, a Michał w tym czasie wniósł parę kartonów z książkami. To były jego książki, z ekonomii, marketingu i innych pokrewnych dziedzin, dla Kasi bez wyjątku zbyt skomplikowanych. Dobrze, że sam ułożył je na regale, bo na pewno coś by pomieszała, a Michał denerwował się, kiedy nie potrafił znaleźć potrzebnego mu tytułu.
Karmienie pomogło jedynie na krótko. Julka tradycyjnie uspokoiła się przy piersi, a kiedy już się jej odbiło, poleżała cicho przez mniej więcej kwadrans, po czym znów zaczęła ryczeć. Kasia nie zdążyła nawet uporać się z rozsypanymi swetrami.
— Ta babka dwie działki wcześniej, wiesz, ci, co mają owczarka, mówiła, że spokojnie możemy zostawić rzeczy na noc na dworze! — Michał starał się przekrzyczeć Julkę. — Zajmij się nią, jutro będziesz dalej rozpakowywać!
Nazajutrz Michał szedł do pracy, bo szef zgodził się dać mu tylko dzień urlopu, na samą przeprowadzkę. A i to ponoć z łaski.
W piątek jednak Kasia nie znalazła czasu, żeby rozpakować choć jeden wór ciuchów, gdyż Julka jakby się na nią uwzięła. Płakała, bo chciała jeść albo trzeba było ją przewinąć, przeważnie jednak darła się ot tak, bez powodu. W wózku zasnęła, ale Kasia musiała ciągle jeździć nim w tę i z powrotem po betonowej ścieżce na działce; nie odważyła się wyjść na spacer z prawdziwego zdarzenia, bo musiałaby zostawić bez dozoru stos rzeczy na tarasie.
Przyszła sąsiadka, ta od owczarka — pani Wiesia. Ogromnie miła, zaproponowała pomoc: zaofiarowała się, że weźmie Julcię na spacer, aby Kasia mogła w tym czasie kontynuować rozpakowywanie. Kasia nie miała jednak odwagi skorzystać. Zbyt dobrze znała Julkę, smarkula dałaby taki koncert, że sąsiadka by się zestresowała.
Ostatecznie więc z rozparcelowywaniem rzeczy w nowym lokum uporali się z Michałem dopiero w weekend. Na szczęście nic nie zginęło, przynajmniej na ile Kasia umiała to stwierdzić.
Urządzili się, wreszcie byli na swoim! Daleko od teściowej, choć akurat tego Kasia nie mówiła głośno, bo Michał złościł się, kiedy pozwalała sobie na najdrobniejszą nawet krytykę jego mamy. Co począć, kiedy między nimi dwiema się nie układało. Kasi podobał się nowy domek, mili sąsiedzi, przyjazna okolica, gdzie można było bezpiecznie zostawić rzeczy na dworze na kilka nocy, ale przede wszystkim cieszyła się z tego, że nie będzie musiała codziennie oglądać teściowej. Wiedziała, że nie powinna tak myśleć, ale nie potrafiła się pohamować.
Ich kotce, Elegantce, zmiana chyba też przypadła do gustu. Kasia bała się, po raz pierwszy wypuszczając do ogródka chowaną dotąd w domu kocicę, niemniej Elegantka wyśmienicie odnalazła się w nowym otoczeniu. Już w sobotę rano Kasia widziała ją dokazującą z innym kotem.
Jedyną wadą tego miejsca były samoloty. Ledwo Julka zasnęła, budził ją ryk silników. Michał twierdził jednak, że mała szybko się przyzwyczai i dzięki temu generalnie uodporni na hałasy, z korzyścią dla wszystkich.
W niedzielne popołudnie Kasia wybrała się wreszcie na pierwszy spacer z wózkiem po działkach. Michał został, żeby w spokoju, bez wydzierającej się Julki pod bokiem, pooglądać telewizję.
Ładna pogoda przyciągnęła działkowców, Kasia wręcz zdumiewała się panującym tłokiem. Kiedy byli oglądać domek albo choćby w czwartek, gdy się wprowadzali, odniosła wrażenie, że ogródki działkowe są wyludnione.
Prawdę mówiąc, nie wiedziała, co woli. W taki słoneczny dzień płacz Julci przeszkadzał większej liczbie osób, lecz zarazem poniekąd rozpływał się w panującym wokół harmidrze. Mimo to Kasia odnosiła wrażenie, że mijani działkowcy spoglądają na nią z wyrzutem. Dlatego starała się patrzeć przed siebie, pchając wózek Truskawkową, pylistą główną alejką, prowadzącą do bramy wjazdowej.
Tuż przed bramą skręciła w lewo, w boczną alejkę, dość szeroką w porównaniu z innymi, mijanymi wcześniej. Dotarła nią do alejki Agrestowej, równoległej do Truskawkowej, jedynie odrobinę od niej węższej i, przede wszystkim, nie tak pylistej. Po krótkiej przejażdżce Truskawkową wózek nadawał się do mycia.
Kasia zatrzymała się gwałtownie, kiedy w jej stronę zatoczył się berbeć na rowerku, straciwszy równowagę na koleinie. Już myślała, że wjedzie w wózek; byłoby fatalnie, bo Julka przed momentem wreszcie przestała ryczeć i błądziła na granicy błogosławionego snu.
— Oj, Alan! — Śladem chłopca nadbiegła ładna szatynka w widocznej ciąży. — Przepraszam stokrotnie. Alan?
Chłopczyk zmarszczył brwi, ale po krótkim wahaniu również z powagą przeprosił. Następnie zawrócił swoim trójkołowcem i popedałował Agrestową w kierunku, z którego nadjechał. Szatynka spojrzała za nim, a potem znów popatrzyła na Kasię.
— Wprowadziliście się na Czereśniową? Jestem Emilia — przedstawiła się, gdy Kasia przytaknęła z wahaniem. — Mieszkamy na tej samej alejce, z drugiego końca. Jej, przepraszam, muszę za nim gonić. Wpadnijcie kiedyś na kawę. Dwieście trzydzieści cztery.
Kasia zaczęła dukać, że nie wie, musi spytać Michała, ale Emilia machnęła jej już radośnie na pożegnanie i pobiegła za synkiem, bardzo żwawo, jeśli wziąć pod uwagę jej stan. Kiedy Kasia była w ciąży, najchętniej tylko by spała. Teraz zresztą też nieustannie myślała o tym, jak dobrze byłoby się położyć, zamknąć oczy i spać, spać, spać. Jak najdalej od ryczącej Julci. Która właśnie kwęknęła, a potem wybuchła płaczem, bo z lotniska wystartował samolot. Kasia miała nadzieję, że smarkula faktycznie szybko przywyknie do tych hałasów.
Pchnęła wózek dalej. Najchętniej wróciłaby do ich ogródka, żeby móc chociaż kołysać wózkiem na siedząco. Ale skoro Julka znowu ryczała, Michał by się zezłościł. Szła więc alejką, patrząc przed siebie i ignorując pełne wyrzutu spojrzenia, jakimi bombardowano ją z mijanych działek.Maj
Proszę Szanowanego Zarządu
Zwracam się o nakaz użytkowniczce działki 181 o usunięcie tujów spode płota od strony mojej tj 182. Tuje przyprawiajom mnie o szkody moralne w postaci czucia się jak mieszkaniec cmentarza. Jestem starszym człowiekiem a użytkowniczka to młoda osoba i tuje posadzono złośliwie celem wywołania uczuć cmentarza. Chciałbym podkreślić że ideom Rodzinnych Ogródków Działkowych jest wypoczywanie z komfortem i relaksem a obecność tujów za płotem czyni mi to niemożliwem. Jako działkowiec od 1979 domagam się poszanowania moich praw do komfortu bez tujów nasadzonych przez w/w użytkowniczkę.
Z poszanowaniem
Roman Gawlikowski działka 182
W długi weekend non stop mieli gości — rodziców, wujostwo, znajomych — dlatego zabrakło okazji, żeby zaprosić nowych na zapoznawczą kawę. Iza obawiała się, że ci z naprzeciwka ich ubiegną i pierwsi zakumplują się z nowymi, no i zrobią się trzy działki przeciw ich jednej. W niedzielę te dwie parki urządziły sobie wspólnego grilla i nikt się nawet nie pofatygował, żeby zaprosić Izę i Radka. Co z tego, że nie mogliby przyjść? Liczyły się intencje. Wystarczyło spytać, Iza nie miałaby pretensji, że robią grilla bez nich. Ale nie, gdzieżby. A potem te krowy gadają, że to ona się izoluje!
Odburknęła coś ciotce, poirytowana wskutek tych rozważań, no i została zasypana cichymi, lecz pełnymi niepokoju pytaniami. Czy między nią a Radkiem wszystko dobrze? W pracy dobrze? Firma Radka dobrze? Konrad dobrze? Aż ją zatelepało.
Dla świętego spokoju ponarzekała na pracę, bo inaczej by się zaczęło, że coś ukrywa. Raz człowiek okaże rozdrażnienie, a całą rodzinę momentalnie obiega plotka o jego problemach małżeńskich. Swojej roboty Iza miała po dziurki w nosie, nie musiała udawać.
— Izuniu! — zawołała Wiesia ze swojego ogródka. — Podejdziesz no do płota?
Zrobili taras bliżej działki Doroty, czyli teraz tych nowych, właśnie po to, żeby choć trochę odizolować się od Wiesi i jej wścibstwa. W tej chwili jednak Iza wyjątkowo ucieszyła się, że ma okazję umknąć przed pytaniami ciotki.
Aczkolwiek fakt, że Wiesia użyła zdrobnienia, niewątpliwie oznaczał, że ma do niej interes.
— Jutro normalnie z pracy wracasz? — spytała Wiesia. — Bo Wiesiu do roboty jedzie, a ja mam coś do załatwienia na cały dzień, więc jakbyś mi tak Reksa wyprowadziła, kiedy wrócisz… Bynajmniej tylko tam na skwerek. — Wiesia machnęła ręką w kierunku lotniska na tyłach, mimo że ani chybi miała na myśli połać trawnika przed Lewkonią. — Trochę się przejdziesz, dla zdrowia. Co? Chyba nie problem?
— Nie ma sprawy. — Iza zmusiła się do uśmiechu.
Kiedy Obwiesie gdzieś wyjeżdżali, zostawiali Reksa przypiętego na długim łańcuchu do budy. Iza nie bardzo rozumiała, dlaczego pies nie może w związku z tym wysrać się w ogródku. Bo nie chciało się im sprzątnąć jednej kupy? I z tego powodu ona miała zasuwać z bydlakiem taki kawał? Szkopuł w tym, że Wiesia również często wyświadczała jej przysługi, choćby zajmując się przez chwilę Konradem, a z kolei Wiesiu to nawet pomagał Radkowi przy dachu, byłoby zatem niedyplomatycznie odmówić tak drobnej prośbie.
— Cudownie. To baw się dobrze, bynajmniej już nie przeszkadzam. — Wiesia niby zaczęła się odwracać, ale w ostatniej chwili jakby coś sobie przypomniała. Normalka. — O włamaniu słyszałaś?
— Wiesiu mi mówił.
Nie przejąwszy się tą odpowiedzią, Wiesia raz jeszcze zdała Izie relację z włamania do Góreckich na Truskawkowej. Bez wątpienia w jej wydaniu historia zyskiwała sporo dramatyzmu.
— Że też ja zawsze mam takie szczęście! — gorączkowała się Wiesia. — Sama powiedz! Ciągle na mnie pada! Tamtą, co w szklarni zamarzła, od Narcysia, też ja znalazłam, opowiadałam ci?
Iza prędko pokiwała głową. Na szczęście Wiesię w tej chwili bardziej nurtowała świeża sprawa Góreckich niż trup sprzed pięciu czy sześciu lat.
— A potem zeznanie trzeba składać, głowę zawracają, wypytują, podejrzliwie patrzą, jakby to różnicę robiło, czy o ósmej zauważyłam, czy ósma piętnaście! Godziny sobie przypomnieć nie mogłam, to tak na mnie spojrzał, że ci mówię! I dalej, po co szłam, a czemu patrzyłam, a przecież krata z boku, więc trudno zauważyć, że ktoś odpiłował. Moja wina, że taka spostrzeżona jestem? Czasu mi zabrali, a od Góreckich, to myślisz, że co? „Dziękuję” choćby usłyszałam? Wilkiem na mnie patrzyli, jakby chcieli się pozbyć, żebym przypadkiem nie usłyszała, co im wynieśli i ile warte.
Szczęśliwie ciotka zorientowała się, że Iza potrzebuje pomocy, i odwołała ją z bezpiecznej odległości. Gdyby podeszła bliżej, Wiesia także z niej uczyniłaby sobie słuchaczkę i nie uwolniłyby się obie przez kolejne pół godziny.
— Włamanie było? — spytała szeptem ciotka.
— Na głównej alejce, pod dziesiątką. Tutaj nic nam nie rąbną, z Wiesią pod bokiem — odparła równie cicho Iza. — Zresztą, akurat u tych ludzi mieli co kraść. U nas wystarczy, że spojrzą na ten krzywy dach, a od razu będą wiedzieli, że szkoda zachodu.
Ostatnie zdanie powiedziała głośniej, ale Radek udał, że nie słyszy, zagadany z wujkami. Zresztą, może i nie udawał, Iza miała jednak nadzieję, że mu chociaż zabrzęczało gdzieś w uchu. Z Wiesią pod bokiem faktycznie nic im nie groziło, a dach wypadałoby wreszcie skończyć.
— Te tuje to bynajmniej korą powinnaś podsypać — doradziła ze znawstwem pani Wiesia. — Po worku na każdy rządek. Widziałam, że dzisiaj chodzą, sprzedają, jak to zwykle z początkiem sezonu przy ładnej pogodzie. Na działkę ci przywiozą i po kłopocie.
— Korą? — Kasia z wahaniem spojrzała na rosnące wzdłuż płotu iglaki.
— No, no, korą, glebę trzeba zakwasić. Ty się doświadczonej działkowiczki słuchaj. Ładne tuje, szkoda by było zmarnować. Bynajmniej to jedno Dorocie trzeba przyznać, że o ogródek dbała. Duża zmiana po tych przed nią, Barczewskich. Na nich wiecznie skargi były, że mlecze się z ich działki sieją, że etykietę psują. Jak i zresztą ten tu, naprzeciw. — Pani Wiesia machnięciem ręki wskazała zapuszczony ogródek po drugiej stronie alejki. — Prezes chodzić musiał, upominać, a on takich sytuacji bardzo nie lubi. Normalnie na mnie te rzeczy spadają, nie wiem, za jakie grzechy się do komisji rozjemczej zgłosiłam, ale tutaj, że sąsiedzi, nie chciałam. Zresztą, z Adamem to w ogóle źle się żyło, zarozumiały, że jego to niby żadne zasady się nie dotyczą. Mówię ci, skaranie boskie. Wrogów tu sobie narobili, prezes na dźwięk ich nazwiska bynajmniej aż gorączki dostawał. A naszego prezesa trzeba oszczędzać, bo z niego dusza człowiek, ale zdrowie już nie to i co rusz o odejściu przebąkiwuje. Dorwie się do władzy jakiś idiota i dopiero będziemy mieli. Dlatego dbajcie o ogródek, koszenia trawy pilnujcie. Dorota kosiła, bynajmniej tyle jej trzeba przyznać. Bo tak między nami, wzniosła była, ludzie niezbyt ją tu lubili. Zamknięta w sobie, do sąsiadów nie zagadała. O, idą! — Pani Wiesia machnęła ręką w głąb alejki.
Oszołomiona zalewem informacji, których chwilowo nie była w stanie w pełni przyswoić, Kasia wychyliła się przez płot i spojrzała we wskazanym kierunku. W oddali zobaczyła mężczyznę z wyładowanym workami dwukołowym wózkiem.
— Korę i obornik rozwożą, ale wam obornik niepotrzebny — zawyrokowała pani Wiesia. — Chyba że grządki założysz? Na warzywka świeże?
— Nieee… chyba. Przy Julci nie mam czasu na…
— Czyli tylko korę — rozstrzygnęła pani Wiesia. — Cztery worki? Idę mu powiedzieć.
— Ale… ale ja nie mam pieniędzy. Michał… Michał musiałby przyjechać, a nie wiem o której…
— No, no, pożyczę ci, żaden problem. Okazji szkoda. Oni bynajmniej nieczęsto chodzą. Teraz nie kupisz, to specjalnie jechać będziecie musieli, auto wybrudzicie, takie porządne. Facet ci przywiezie, na ścieżkę zrzuci, a Michał potem rozsypie.
— Ale ja nie mogę… Michał…
Kasię stopniowo ogarniała rozpacz. Nie wiedziała, jak obronić się przed natarczywością sąsiadki, nie urażając jej przy tej okazji, nie mogła jednak kupić kory bez konsultacji z Michałem, nawet gdyby miała dość pieniędzy, a co dopiero — jeśli musiałaby na ten cel pożyczać. Tymczasem pani Wiesia ignorowała jej protesty. Wyjęła portfel, przeliczyła pieniądze i już miała ruszyć w kierunku mężczyzny z wózkiem, kiedy od strony Truskawkowej nadeszło małżeństwo mające działkę w głębi alejki.
— Wiesia, kupujesz korę? — huknęła kobieta.
Ci dwoje mieli zwyczaj prowadzenia bardzo głośnych rozmów. Nie kłócili się, w każdym razie Kasia nie wychwytywała w ich tonie złości, co nie zmieniało faktu, że rozróżniała każde słowo, choć ich ogródki dzieliło ponad pięćdziesiąt metrów. Nie przepadała za nimi, bo budzili Julkę, ale tym razem okazali się wybawieniem.
Niezauważona, wykluczona, przysłuchiwała się entuzjastycznej wymianie zdań, jaką prowadzili z Wiesią. Dobrze się czuła, tak na uboczu; hałaśliwa para napawała ją lękiem, pewnie więc Kasia miałaby trudność z wysłowieniem się, gdyby jedno z tych dwojga do niej zagadało.
Ogólnie wolała stać z boku i słuchać niż brać udział w rozmowach. Dlatego lubiła, kiedy był z nią Michał. Przejmował na siebie trud prowadzenia konwersacji, odpowiadał również na pytania kierowane do Kasi, a ona mogła się odprężyć, ograniczając całą aktywność do uśmiechu.
Wreszcie hałaśliwi państwo pożegnali się z panią Wiesią, tak wylewnie, jakby co najmniej wyjeżdżali na rok. Oddalili się, by po chwili zasypać mężczyznę z wózkiem donośnymi pytaniami o korę i obornik.
— Strasznie głośni — szepnęła konspiracyjnie pani Wiesia, nachylając się nad furtką. — Sąsiedzi skargi na nich piszą, a prezes z tym do mnie, bo komisja rozjemcza. Nie wiem, co mnie podkusiło, że sobie taki strup na głowę wzięłam. No, bo co ja mogę? Raz, dwa razy uwagę zwróciłam, ale oni tak mają. Przecież to nie, że burdy urządzają, tylko z natury głośni. Bynajmniej ten z dwieście pięćdziesiąt osiem taki pieniacz się trafił. Ty sobie wyobraź, że zażądał, coby zmierzyć poziom debecyli! A samoloty wte i wewte latają, więc tych debecyli i tak tu całe mnóstwo.
Kasia pokiwała głową i z niepokojem obejrzała się na stojący na zacienionym tarasie wózek z Julką, która właśnie zaczęła kwękać. Za moment się rozryczy. Czy na płaczące dzieci też pisano tutaj skargi? I co wtedy? Jakie będą konsekwencje, jeśli ktoś napisze na Kasię, pani Wiesia przyjdzie zwrócić jej uwagę, a Julka mimo to nie przestanie płakać?
— No, do prezesa muszę lecieć — powiedziała pani Wiesia, nim Kasia zebrała się na odwagę, żeby zadać dręczące ją pytanie. — Biedak jeszcze do końca się nie pozbierał, po tym jak działkowcy na niego na walnym naskoczyli. Powiem ci, że ludziom to brak wyczucia, taktu, no, w ogóle przyzwoitości. W tym roku was walne ominęło, to zawsze w połowie kwietnia, ale od następnego bynajmniej musicie uczestniczyć. Dorota nie chodziła, nic jej sprawy działek nie interesowały. A ważne przecież, żeby mieszkańcy mieli silną, tą, no, rezydencję. No, no, ale pa, bo się spóźnię.
I pani Wiesia ruszyła dalej, gdyż zasadniczo przystanęła koło działki Kasi tylko na moment, żeby się przywitać. Kasia spoglądała w ślad za nią, nadal trochę oszołomiona. Kiedy patrzyła na podrygującą w posuwistym truchcie pulchną sąsiadkę, zrobiło się jej głupio, że tak długo ją przetrzymała.
Walne. Kasię przerażała wizja udziału w jakimkolwiek zebraniu, a cóż dopiero takim, na którym ludzie podnoszą głos i atakują jedni drugich. Choć kolejne walne odbędzie się dopiero za rok, i tak dostała dreszczy. Zaraz jednak jej uwagę przyciągnęła Julcia — zgodnie z przewidywaniami, ryknęła płaczem.
We wtorek na spacerze Kasia wpadła na Emilię, która tradycyjnie ścigała zasuwającego na trójkołowym rowerku Alana. Po tłocznym weekendzie działki znów opustoszały, mimo że pogoda dopisywała. W każdym razie zmalało zagrożenie, że Alan w kogoś wjedzie.
— Alan, czekaj! Stój! Mama zamieni parę słów z ciocią. Cześć. — Emilia zatrzymała się przy Kasi, dysząc teatralnie. — Przy dzieciach nie da się stracić kondycji. Wpadnij do nas, co?
— Postaram się, ale nie wiem, czy Julcia…
— Fajnie. — Emilia z uśmiechem puściła do niej oko i pobiegła za Alanem, który wprawdzie wykonał dwa kółka, czekając na nią, ale prędko mu się znudziło i ruszył dalej wyboistą Agrestową.
Kasia pchnęła wózek, bo Julcia okazała niezadowolenie z postoju, a należało pamiętać, że w każdej chwili ktoś mógł napisać na nie dwie skargę do zarządu.
Chętnie zajrzałaby do Emilii i Carlosa. Była u nich dotąd zaledwie raz, ale wspominała wizytę bardzo miło; w dodatku wystarczyło, że Emilia pochyliła się nad wózkiem i zagadała coś do Julci, a mała natychmiast się uspokajała. Bała się jednak, że Michał się rozzłości.
Miał pretensje już o tę pierwszą wizytę, mimo że było to w środku tygodnia, w jego godzinach pracy. Wyrzucał Kasi, że powinna była zaczekać na niego, by razem zapoznali się z sąsiadami. Nie pomyślała, że miałby na to ochotę; codziennie do późna siedział w pracy, a do domu wracał zmęczony, raczej nie w nastroju na sąsiedzkie wizyty. No, a w weekend, teraz co był ten długi, pojechał z kolegami w góry, więc wspólne poznawanie sąsiadów znowu przesunęło się na dalszy termin. Tymczasem pani Wiesia zachęcała Kasię, żeby przyszła do niej na kawę, no i jeszcze ta z naprzeciwka, też z córeczką… Aga. Czy wypadało ciągle odmawiać?
Poza tym Kasia zwyczajnie miała ochotę wpaść do Emilii, pogadać, pośmiać się. Emilia wydawała się jej najsympatyczniejsza ze wszystkich poznanych dotąd na działkach osób, a ponieważ dość często ktoś do Kasi zagadywał i pochylał się nad wózkiem, miała porównanie. Inni ludzie bardzo ją krępowali nachalnością, komplementami pod adresem Julci, która w ocenie Kasi nie była nawet w miarę ładnym, a cóż dopiero „śliczniutkim” dzieckiem, dociekaniami na temat tego, kiedy ona i Michał się wprowadzili, jak im się mieszka czy jak im się podoba Lewkonia.
Z Emilią i Carlosem było inaczej, przy nich czuła się swobodnie, na tyle, że bez trudu odpowiadała pełnymi zdaniami, wygłaszała dłuższe opinie, a nawet sama poruszała nowe tematy. Wizyta u nich bardzo poprawiła wtedy Kasi humor, nastrajając ją pozytywnie na resztę dnia, aż do czasu, kiedy wieczorem opowiedziała o niej Michałowi, a on urządził jej awanturę.
Z drugiej strony, nie musiała mówić mu o ponownej wizycie, prawda? Nigdy nie pytał, jak jej minął dzień, to Kasia sama z siebie zdawała mu relację. Wystarczy, jeśli tym razem się powstrzyma, czy raczej — pominie ten jeden szczegół. Odetchnęła głęboko, czując, jak na myśl o tym, że miałaby okłamać Michała, ogarnia ją panika. Powtarzała sobie, że zatajenie drobnego faktu to nie to samo co kłamstwo, a gdyby Michał zapytał ją wprost, powiedziałaby mu prawdę, ale niewiele to pomogło.
Pchała wózek, bijąc się z myślami. Miała jeszcze trochę czasu, zanim podejmie decyzję. Nie znosiła podejmować decyzji.
— Znowu lezie do tej żebraczki — skomentowała Aga. — A do nas zajrzeć to nie łaska. Ojej, Ryśku, ale będzie za bardzo przypieczony… — jęknęła, pochylając się nad rozpalonym grillem i krytycznie przyglądając schabowi.
— Nie zapraszaliśmy ich przecież — powiedziała Daria. — Tamci za to są namolni, doświadczyłam na własnej skórze.
— To ja go zjem, a ty weźmiesz ten z prawej. — Rysiek odwrócił ostatni z czterech schabów. — Zobacz, jest w sam raz.
— Ale za duży, chciałam tamten — marudziła Aga, po czym, zmieniając ton głosu, zwróciła się do Darii: — Ja ją zapraszałam, wymówiła się. Nie wie, z kim powinna trzymać.
— Komuś jeszcze piwa? — spytał Damian.
Goście chcieli, a jakże. Daria uśmiechnęła się słodko, w duchu zaciskając zęby. Kiedy wreszcie Damian przestanie być taki hojny? Odkąd się ociepliło, po raz trzeci urządzali razem grilla — ostatnio w długi weekend — i po raz trzeci u nich. Pewno, Aga i Rysiek przynieśli trochę żarcia, ale niewiele więcej, niż sami zjedzą. Natomiast żłopać cudze piwo to pierwsi. Nie wspominając o tym, że Darię czekało później zmywanie. Pal sześć samą robotę, ale szambo szybciej się zapełni. Mieli za małe, praktycznie co miesiąc wzywali szambiarza, a kasy na to szło, że hej.
— Skąd dziewczyna ma wiedzieć, że powinna unikać artystów? — Daria wróciła do tematu nowej sąsiadki. — Dopiero co się wprowadziła, a Emilia potrafi zagadać. Szczerze, ta Kasia nie wygląda mi na rozgarniętą. Wieśka twierdzi, że niektóre rzeczy dwa razy jej powtarza, a i tak jak grochem o ścianę.
— No, to żebracy na bum cyk ją zbajerują — zawyrokowała Aga. — Założę się, że włamanie na Truskawkowej to ich sprawka. Ponad rok tu już mieszkają, nie? Odczekali, żeby nie wzbudzać podejrzeń, niby się zadomowili, dobrzy sąsiedzi i w ogóle, a po cichu cały czas robili rozeznanie. Mówię wam, to dopiero początek.
— Przesadzasz, za rękę ich nie złapałaś. — Rysiek poklepał wzburzoną Agę po ramieniu. — Za tym może stać ktokolwiek. Odkąd zrobiło się ciepło, furtka jest ciągle otwarta, po alejkach kręcą się tłumy. Rozpoznasz, kto stąd, kto odwiedza znajomych, a kto przylazł się rozejrzeć, kogo by obrobić?
— Tak też mogło być — zgodziła się Aga. — Zaprosili znajomków spod ciemnej gwiazdy, ci zobaczyli samochód Góreckich, albo, jeszcze lepiej, widzieli, jak wnoszą sprzęty na lato… — Urwała, bo wrócił Damian z piwami i okazało się, że można już zdejmować mięso z grilla.
Całe szczęście, bo dyskusji na temat włamania Daria miała po dziurki w nosie. Niby nie było czym się stresować: okradziono dzianych ludzi, bez wątpienia więc włamywacze zrobili wcześniej rozeznanie. Do domku Darii i Damiana nikt nie będzie uderzał, bo co u nich kraść? No, okej, rower Natki stał na zewnątrz, w środku brakowało miejsca. Prezent komunijny, trochę już poobtłukiwany, ale stówkę czy dwie by się za niego dostało. Obejrzała się pod wpływem tej myśli. Rower stał oparty o boczną ścianę. Kiedy Natka wróci od ojca, Daria będzie musiała jej powiedzieć, żeby odtąd stawiała go za domkiem, tak by nie był widoczny z alejki.
W każdym razie poza rowerem nie mieli nic cennego. Do tego Wiesia pod bokiem… Daria nie powinna się przejmować.
Zresztą, Góreckim też nie stała się wielka krzywda. Kasę mają, kupią sobie nowe sprzęty. Kto wie, może wręcz ucieszyli się z pretekstu do ich wymiany? Burżujom to dobrze. Pozłoszczą się, ponarzekają, a na drugi dzień pójdą do sklepu, kupią, co im potrzebne, zapłacą kartą i nawet nie zauważą, że ubyło im na koncie. Kombinują, wiadomo. W dzisiejszych czasach to albo trzeba umieć kombinować, albo genetycznie się dostaje.
— Może by ich zaprosić na grilla? — zaproponował Damian.
— Nowych? — upewnił się Rysiek.
— Akurat myślałem o artystach.
— Artyści! — prychnęła Aga. — Taa, na pewno chętnie by skorzystali z darmowej wyżerki.
Daria pomyślała, że jak co poniektórzy z darmowego piwa, ale znów poprzestała na uśmiechu.
— Nowych też by można — stwierdził Damian. Ten to najchętniej pół alejki by żywił. — Jak się trochę zadomowią. Tego gościa… Mieszka?
— Michała — podpowiedziała Aga.
— No, Michała to może raz widziałem, w ich pierwszy weekend.
— Wiesia mówiła, że dużo pracuje — wyjaśniła Daria. — Dorabia się. Planują pomieszkać na Lewkonii przez rok, a potem kupić mieszkanie. Takie burżujstwo. Więc nie wiadomo, czy zechcą się bratać, skoro oni tu tylko przelotem.
— A, to się zawsze tak mówi. — Rysiek machnął widelcem. — I ani się obejrzysz, a tkwisz w jednym miejscu pięć lat.
Był od nich sporo starszy, miał córkę w wieku Agi, pewnie więc zdarzył mu się w życiu niejeden poślizg w realizacji planów. Ciekawe, jak to będzie z Agą. Zamierzał za pięć czy dziesięć lat wymienić ją na młodszy egzemplarz? Gdyby z dziesięciu zrobiło się piętnaście, mógłby już poszukać sobie rówieśniczki Majci.
— Choćby Iza i Radek — powiedziała Aga, odczekawszy, aż z lotniska wystartuje samolot. — Kupili gruuubo przed nami, ile to ja słyszałam, że już, już się wprowadzają, i co? Wyprzedziliśmy ich o dobry rok. Nie, co ja gadam, więcej. Nie tak, Rysiu?
— O Izie ty mi nawet nie mów — prychnęła Daria. — O co ona się mnie czepiała ostatnio? Ach, wiem, że niby Damian im wjechał w krawężnik! Gdzie od naszej działki do ich krawężnika?
— Słyszałam, że w ogóle mają to znieść. — Aga nieznacznie zmarszczyła brwi. No tak, ta to regularnie kasowała sąsiadom krawężnik, Damianowi oberwało się pewnie za nią. Swoją drogą, Iza i Radek mogliby wkopać krawężnik głębiej, wtedy nic by się nie stało. — Te pół metra przed płotem, znaczy. Bo alejki za wąskie, trudno przejechać.
— I dobrze — stwierdziła Daria.
Sama pod płotem nie miała nic — randapowała zielsko i tyle. Na początku były tam rośliny ze skalniaka, ale Wiesiu regularnie po nich jeździł, bo inaczej nie dałby rady wykręcić na swoją działkę. Zlikwidowała je, bo wyglądały paskudnie. Po czym prezes kiedyś przechodził i zagadał, że nieładnie, bo te pół metra to obowiązek każdego działkowca. A Wiesia słowem się nie odezwała, stała u siebie w ogródku i kiwała głową. Sama miała krawężnik, a jakże, i niechby ktoś spróbował po nim przejechać…
— Wiesia! — Daria pomachała ręką, ponieważ bohaterka jej rozważań pojawiła się akurat na alejce. — Wpadniecie na grilla?
— Jedliśmy już, kochana.
— To na piwko! — zawołał Damian.
Na tę propozycję Wiesia przystała z ochotą, pobiegła tylko najpierw po małżonka. Tym razem Daria nie bluzgała na hojność Damiana: z Wiesią należało żyć w zgodzie.
Michał zadzwonił, kiedy Kasia była u Emilii i Carlosa. Nie odważyła się go okłamać, gdy spytał, gdzie jest; poza tym Emilia by usłyszała i głupio by wyszło. Carlos grał akurat z Alanem w piłkę, ale pewnie by mu powtórzyła, no i obojgu byłoby przykro.
Poznała po głosie, że Michał się wściekł, ale przez telefon nie robił jej wymówek. Chciał, żeby sprawdziła mu coś w papierach, więc tak czy inaczej Kasia musiała wracać. Właściwie dobrze, bo chyba się zasiedziała. Emilia sama nigdy by jej nie wyprosiła, ale bardzo możliwe, że od jakiegoś czasu ukradkiem spoglądała na zegarek.
Obiecała Michałowi, że oddzwoni, kiedy tylko wróci do domu i znajdzie potrzebny mu dokument w segregatorze, po czym szybko pożegnała się z sąsiadami, tłumacząc, o co chodzi.
— Michał jest u rodziców na obiedzie — dodała. — Ja się z nimi niezbyt dogaduję, to znaczy z teściową. Teść jest w porządku, nie miesza się. Dlatego się tu przeprowadziliśmy. Ale to jednak mama Michała, więc czasem ją odwiedza. Ja wolałam zostać, zresztą Julka ciągle płacze, wszystkim by przeszkadzała.
Prawdę mówiąc, Michał nawet nie zaproponował, żeby pojechała z nim na ten niedzielny obiad, a Kasia odetchnęła z ulgą. Obawiała się, że w razie czego nie umiałaby wykręcić się od wizyty w sposób nieobraźliwy dla jego mamy.
Emilia uniosła brwi, jakby chciała o coś zapytać albo wygłosić jakiś komentarz, lecz ostatecznie tylko zaprosiła Kasię, żeby znów do nich wpadła, kiedy znajdzie chwilę. Kasi ulżyło. Ludzie często na nią naskakiwali albo dręczyli ją pytaniami, czego bardzo nie lubiła. Przy Emilii i Carlosie czuła się swobodnie, świadczył o tym choćby fakt, że zdobyła się na tak długą i składną wypowiedź, niemniej gdyby teraz Emilia na nią napadła, wszystko by się skończyło.
Wracając alejką do domku myślała o tym, jak miło byłoby, gdyby Michał poznał wreszcie Emilię i Carlosa. Na pewno by mu się spodobali. Znali tyle ciekawych historii, tyle już w życiu widzieli, objeżdżając Europę z ulicznymi spektaklami. Kasia wątpiła, by jej kiedykolwiek udało się zgromadzić choć połowę tego rodzaju doświadczeń, nawet jeśli dociągnie do późnej starości.
Odwiedzała ich sama po raz czwarty, aż niezręcznie. Tylko że Michała wiecznie nie było. Nie wspominała mu o dwóch poprzednich wizytach, po prostu nie znalazła okazji. Teraz stresowała się, że prawda wyjdzie w trakcie…
— O, czyżby nowa sąsiadka?
Słodkie wołanie wytrąciło Kasię z rozmyślań, ledwo zamknęła furtkę. Spojrzała w prawo. Na sąsiedniej działce, przy płocie, stała sympatycznie uśmiechnięta starsza pani. Szczupła, zadbana, o starannie ułożonych włosach. Sprawiała bardzo miłe wrażenie. Kasia odpowiedziała uśmiechem, zastanawiając się jednocześnie, czy to aby na pewno ta pani Rozalia, o której słyszała mnóstwo niepochlebnych rzeczy od pani Wiesi.
— Dzień dobry — bąknęła.
— Oj, ale sąsiadka podejdzie bliżej, przedstawi się — zaćwierkała starsza pani.
Julcia zaczęła płakać, jakby przestraszyła się tej słodyczy w obcym głosie. Kasia zerknęła do wózka, a potem kornie przeszła przez trawę, zbliżając się do płotu. Na szczęście — tym razem, wyjątkowo, Kasia gotowa była użyć tego określenia — Julcia darła się coraz głośniej, tak więc pani Rozalia poprzestała na krótkiej wymianie uprzejmości i poradziła Kasi, żeby zajęła się dzieckiem.
Darmowy fragment