Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Lewy. Chłopak, który zachwycił świat - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lewy. Chłopak, który zachwycił świat - ebook

Bestsellerowa biografia Roberta Lewandowskiego dla młodzieży w zupełnie nowym wydaniu.

Mając 8 lat, był najmniejszy i najchudszy w drużynie. W wieku 16 lat stracił ojca i najważniejszego dla siebie sportowego mentora. Półtora roku później skreślony z powodu kontuzji przez Legię, klub swoich marzeń, zaczął wszystko od nowa w III-ligowym Zniczu Pruszków. I nawet potem, w Borussii, tak długo znosił docinki i kpiny, póki jego talent nie rozbłysł na nowo, a on sam nie zamknął ust wszystkim krytykantom. A dziś?

Idol w Polsce, Dortmundzie, Monachium i Barcelonie, gdzie gra jako pierwszy Polak w historii. Kapitan reprezentacji Polski i strzelec największej liczby goli w historii naszej drużyny narodowej. Triumfator Ligi Mistrzów i napastnik, który w plebiscycie Złotej Piłki pokonał wszystkich, ustępując – i to o włos – jedynie Leo Messiemu.

Robert Lewandowski, oto jego historia. Uniwersalna opowieść o chłopcu, który ani przez chwilę nie stracił wiary w siebie. Historia o wielkim talencie i żelaznej konsekwencji. Oraz o tym, że nawet porażkę można przekuć w sukces.

Współczesna bajka, w której wszystko WYDARZYŁO SIĘ NAPRAWDĘ.

Kategoria: Sport i zabawa
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8330-019-1
Rozmiar pliku: 19 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Był raz sobie niebieskooki chłopczyk o przenikliwym i bystrym spojrzeniu. Urodził się w Polsce, kraju o pięknej przyrodzie i bogatej, ponadtysiąc­letniej historii. Miał kochających rodziców i starszą o 3 lata siostrę. Rodzice byli sportowcami. Mama uprawiała siatkówkę, tata – judo. Ale choć ich syn był dobry w obu tych dyscyplinach, najbardziej ukochał piłkę nożną. Rodzina mieszkała w podwarszawskim Lesznie i tata marzył, aby syn trafił do Legii, słynnego na całą Polskę klubu ze stolicy. Niestety, nie doczekał tej chwili – zmarł, gdy chłopiec miał 16 lat.

Zaraz potem jego syn został przyjęty do wymarzonego klubu. Po kilku miesiącach doznał jednak poważnej kontuzji. Lekarze troskliwie leczyli młodego piłkarza, ale klub nie chciał czekać na jego powrót do pełnej sprawności. Z dnia na dzień i bez słowa wyjaśnienia skreślono chłopca z listy zawodników. Nie załamał się. Zaczął wszystko od nowa w III-ligowym klubie spod Warszawy, który – w przeciwieństwie do poprzednika – dostrzegł jego wielki talent i wierzył, że po kontuzji wróci do pełni sił. I tak też się stało.

Od tamtej chwili minęło sporo czasu. Nasz bohater od dawna nie gra już w III lidze. Mieszka w Hiszpanii, jest zawodnikiem słynnej Barcelony i kapitanem reprezentacji Polski. Ma piękną żonę, mistrzynię karate tradycyjnego, i dwie cudowne córeczki, które kocha ponad życie. Grał w 3 różnych ligach, na koncie ma 12 tytułów mistrza kraju i wygraną Ligę Mistrzów, a w plebiscycie na Złotą Piłkę ustąpił miejsca jedynie… Leo Messiemu.

Dziś piłkarz ten wart jest miliony, a jego nazwisko zna cały futbolowy świat. Znacie je też i Wy, bo ów chłopak nazywa się…

Robert Lewandowski.ROZDZIAŁ 1
„NASZ SYN BĘDZIE SPORTOWCEM”,
CZYLI JAK ROBERT NIE ZOSTAŁ ARNOLDEM

Leszno to licząca 8 tysięcy mieszkańców miejscowość na przedmieściach Warszawy. Leży na skraju Puszczy Kampinoskiej, słynnego rezerwatu przyrody, a do centrum stolicy dojechać stąd można autobusem w niecałą godzinę. Tutaj, w tej spokojnej podwarszawskiej miejscowości, mieszkali w latach 80. ubiegłego wieku państwo Iwona i Krzysztof Lewandowscy. Mieli nieduży, ale przytulny dom z ogrodem przy ulicy Polnej. Uczyli WF-u w leszneńskiej szkole podstawowej i w gimnazjum imienia Stefana Batorego. Byli fantastycznymi nauczycielami, prawdziwymi pasjonatami, a ich uczniowie co roku zdobywali trofea na szkolnych turniejach. Nic w tym zresztą dziwnego. Państwo Lewandowscy potrafili doskonale zmotywować swoich uczniów, gdyż wcześniej sami uprawiali sport zawodowo. I to ze znakomitymi wynikami. Pani Iwona była siatkarką, reprezentantką i mistrzynią Polski. Pan Krzysztof od małego trenował judo. Był w tym tak dobry, że został mistrzem Europy juniorów, a później mistrzem Polski.

Iwona i Krzysztof poznali się, kiedy mieli po 19 lat. Oboje w tym samym czasie dostali się na studia w warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego, zwanej w skrócie AWF, i jako przyszli studenci tej uczelni musieli przejść obowiązkowe badania lekarskie. Działo się to jeszcze przed rozpoczęciem roku akademickiego.

Iwona Dembek, wysoka, atrakcyjna brunetka, przyjechała specjalnie na badania z rodzinnego Grudziądza. Kiedy przed gabinetem zobaczyła niemałą kolejkę, grzecznie w niej stanęła. Czekała już całkiem długo, gdy do poczekalni wpadł ciemnowłosy, dobrze zbudowany młodzieniec z wąsem. Na oko – warszawiak. Omiótł spojrzeniem poczekalnię i zobaczył, że z gabinetu właśnie wychodzi pacjent.

– Bardzo przepraszam, przyszedłem po wyniki badań. Wejdę tylko na chwilę, dobrze? – zwrócił się uprzejmie do oczekujących i zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, zniknął w środku.

„Ale cwaniak!” – pomyślała Iwona.

Mijały minuty, a student, który miał wejść „tylko na chwilę”, wciąż siedział w gabinecie. Kiedy wreszcie wyszedł pół godziny później, dziewczyna popatrzyła na niego gniewnie i ostrym tonem zapowiedziała:

– Ja cię zapamiętam!

– Oj, te brązowe oczy to i ja zapamiętam – odpowiedział niczym niezrażony chłopak i posłał Iwonie szelmowski uśmiech.

Bardzo szybko spotkali się ponownie. Na imprezie studenckiej koleżanka siatkarka przedstawiła Iwonie swojego kolegę, judokę.

– Krzysztof jestem, miło mi… – powiedział znajomy głos. – Czy myśmy się już wcześniej nie spot­kali? Te oczy…

Iwonę zamurowało. Przed nią stał ni mniej, ni więcej tylko chłopak spod gabinetu lekarskiego.

Wystarczyło zaledwie minut, by niefortunne wspomnienie z poczekalni całkowicie odeszło w niepamięć.

Krzysztof Lewandowski okazał się uroczym, szarmanckim mężczyzną, zdolnym rozkręcić każdego, a Iwona w jego towarzystwie czuła się znakomicie. Między młodymi po prostu zaiskrzyło. Stali się nierozłączni i pobrali się jeszcze na studiach.

Rok po ślubie spodziewali się dziecka i – jak wszyscy przyszli rodzice – zasiedli do wybierania imion.

– Będzie sportowcem, jak my, więc powinien mieć imię, które da się wymówić na całym świecie – powiedział pan Lewandowski. – Nie tak jak ja: K-r-z-y-s-z-t-o-f. Za granicą wszyscy sobie na mnie języki łamali.

Ponieważ nie było wiadomo, czy urodzi się syn, czy córka, postanowili przygotować się na oba warianty.

– Jeśli urodzi się dziewczynka, to nazwiemy ją Milena. Jeśli chłopak: Arnold. Co o tym myślisz, kochanie? – spytał żonę Krzysztof.

Wzrok Iwony mówił sam za siebie.

– Nie? Trudno. Myślałem, że Arnold to fajne imię. Takie mocne, męskie. Ale jak nie chcesz, to może… – Przyszły tata zamyślił się na chwilę, po czym rzucił: – A Robert? Zdrobniale: Bob. Podoba ci się?

Iwonie się podobało.

I w ten oto sposób w 1985 roku na świat przyszła…

Prześliczna Milenka.

Chłopczyk o mocnym, męskim imieniu Robert urodził się dopiero 3 lata później, 21 sierpnia 1988 roku, w pewną letnią niedzielę. Jak widać, w kwestii imion swoich dzieci rodzice trzymali się wcześniejszych ustaleń.ROZDZIAŁ 2
NÓŻKI JAK PATYCZKI,
CZYLI WITAMY W VARSOVII

Krzysztof Lewandowski miał oczywiście rację. Mając takich rodziców, Milena i Robert byli skazani na sport. Po latach ładnie ujmie to ich mama:

– Nie mogli wytrzymać bez sportu. Nic zresztą dziwnego. W końcu byli dziećmi nauczycieli WF-u. Nie wychowywali się w piaskownicy, tylko w sali gimnastycznej i na boiskach.

Kiedy mały Robert kończył leżakowanie w przedszkolu, mama albo tata natychmiast zabierali go do siebie do szkoły. Do podstawówki, podobnie jak wcześniej jego siostra, poszedł już wszechstronnie przygotowany. Szybko zaczął reprezentować szkołę we wszelkich zawodach, z których prawie zawsze wracał z medalem. Biegał, skakał, grał w tenisa, ping-ponga… Znał też judo, gdyż pan Krzysztof nie byłby sobą, gdyby nie nauczył syna podstaw tej dyscypliny. Jednak mimo niezaprzeczalnych sukcesów w bieganiu czy tenisie serce chłopca najmocniej biło dla… piłki nożnej.

Piłka towarzyszyła mu wszędzie. Od razu po szkole lądował z kolegami na boisku klubu piłkarskiego Partyzant Leszno, który nie dość, że sąsiadował ze szkołą przez płot, to w dodatku jego kierownikiem był… pan Krzysztof. Klub ma piękną tradycję, bo został założony w 1934 roku, a dzięki temu, że znajdował się tak blisko szkoły, mały Robert niejedną lekcję WF-u „rozegrał” właśnie tutaj.

Wracając do domu, chłopiec już myślał o ponownej grze w piłkę. Lekcje odrabiał ekspresowo i bez przypominania, bo wiedział, że dzięki temu będzie miał więcej czasu na grę. Jedząc obiad czy kolację, już podbijał piłkę nogą pod stołem. Po przełknięciu ostatniego kęsa natychmiast ruszał z nią do ogrodu, gdzie poprzyczepiane przez rodziców do drzew linki służyły mu za bramki. Ponieważ nie zawsze znajdował partnera do gry, w rolę bramkarza często wcielała się… Kokusia, ukochany pies rodziny Lewandowskich. Pyskiem lub łapami broniła jego rzuty karne!

Koka – piękny, czarny podpalany pies rasy bokser – była nietypowym, ale bardzo wiernym sparingpartnerem naszego bohatera. Nie tylko zresztą w piłce nożnej. To właśnie jej Robert zawdzięczał szybkie sprinty i niejeden medal zdobyty w biegach przełajowych. Podczas porannych czy wieczornych spacerów bezustannie ścigali się po ścieżkach przepięknej Puszczy Kampinoskiej, żeby na koniec, oboje identycznie zziajani, wpaść na posesję domu przy Polnej. A wszystkim tym, którzy są ciekawi, skąd państwo Lewandowscy wzięli tak nietypowe imię dla psa, wyjaśniam, że słowo koka pochodzi z terminologii judo i oznacza najniższą z 4 not, jaką można w tym sporcie otrzymać*.

Początkowo tata myślał, że jego syn, tak jak on, będzie judoką. Z czasem zmienił zdanie.

– Zostawmy to judo. Tu się nie wybijesz. Tu rządzi przypadek – powiedział pewnego razu i przerzucił się na ćwiczenie z Robertem biegów przełajowych.

Po pewnym czasie chłopiec przyszedł do ojca i powiedział poważnym tonem:

– Tato, nie każ mi więcej biegać. Ja chcę już tylko grać w piłkę.

Panu Krzysztofowi, w młodości zawodnikowi klubu piłkarskiego Hutnik Warszawa, nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.

– Dobrze, synku. Skoro tak czujesz… Ale wiesz, że aby być piłkarzem, musisz naprawdę trenować? No i musisz się temu bez reszty poświęcić. W sporcie liczy się przede wszystkim wytrwałość.

– Wiem, tato. I chcę. Bardzo chcę.

Kiedy Robert miał 8 lat i chodził do 2. klasy podstawówki, tata postanowił zaprowadzić go na treningi piłkarskie z prawdziwego zdarzenia. Pierwszą myślą pana Krzysztofa było oczywiście zapisanie syna do Partyzanta Leszno. Niestety, chłopiec był za młody. W Partyzancie w tamtych czasach istniała tylko jedna drużyna młodzików i grali w niej chłopcy, którzy mieli po kilkanaście lat, dużo starsi i dużo więksi od Roberta. Trzeba więc było znaleźć coś w Warszawie.

Rodzice usiedli nad planem miasta i zaczęli rozważać klub po klubie. Ponieważ ich kryterium był jak najlepszy dojazd z Leszna, wybór padł na Varsovię, znany warszawski klub sportowy mieszczący się przy ulicy Międzyparkowej w dzielnicy Żoliborz, która leży na trasie z Warszawy do Leszna. Krzysztof Lewandowski działał wówczas w SZS, Szkolnym Związku Sportowym, i od razu przypomniał sobie, że zna jednego z trenerów Varsovii, Marka Siweckiego. Czym prędzej do niego zadzwonił i umówił syna na spotkanie.

W Varsovii pojawił się jednak podobny problem co w Partyzancie: tu też nie było rocznika 1988 ani nawet 1987. Najmłodszą drużyną byli chłopcy starsi od Roberta o 2 lata, a to mogło wydawać się przepaścią. Czemu? Dziś pewnie trudno będzie Wam w to uwierzyć, ale jako dziecko Robert Lewandowski był wyjątkowo… chudy i niski. Ot, takie chucherko. Nic dziwnego, że kiedy Marek Siwecki zobaczył chłopca, osłupiał.

– Jaki mały!!! – wykrzyknął. – Krzysiek, na Boga, on ma nogi jak patyczki. Toż nasze chłopaki zaraz mu je połamią.

– Marek, to jest skarb. Sam zobacz – odrzekł z pewną miną tata.

To super, kiedy tata tak wspiera syna, prawda?

Trener Siwecki zwrócił się do Roberta:

– Na co czekasz, kolego? Zakładaj strój i pokaż, co potrafisz.

A kiedy tylko zobaczył, co chłopczyk wyprawia z piłką, natychmiast zmienił zdanie.

– OK. Niech ćwiczy z rocznikiem 1986 – powiedział do pana Krzysztofa, a do Roberta rzucił z uznaniem: – Zaczynasz od dzisiaj, młody. Powinieneś sobie poradzić.

Tym sposobem w 1996 roku 8-letni Robert zaczął regularne treningi w Varsovii z chłopcami o 2 lata starszymi i… o głowę wyższymi od niego. A

------------------------------------------------------------------------

* W judo koka przyznawana jest za rzut na pośladki lub bark, a także za założenie trzymania trwającego 10–14 sekund. Kolejne noty to yuko, waza-ari oraz ippon, który oznacza zwycięstwo, a co za tym idzie – zakończenie walki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: