- promocja
- W empik go
Licho nie śpi. Bieszczadzkie demony. Tom 1 - ebook
Licho nie śpi. Bieszczadzkie demony. Tom 1 - ebook
Kiedy demony śpią, budzi się namiętność.
Dla Damiana Bieszczady są kryjówką. Były policjant ucieka przed swoją przytłaczającą przeszłością, uzależnieniem i mrokiem, który czai się głęboko w jego duszy. Praca w tartaku ma zagłuszyć palące wyrzuty sumienia, a odosobnienie przynieść upragnione ukojenie.
Magda Jaskólska, młoda asesor prokuratury, zostaje rzucona na głęboką wodę – przełożeni przydzielają jej sprawę, którą wszyscy już dawno spisali na straty. W okolicy giną młode dziewczyny, ale jedyny podejrzany… już siedzi w więzieniu. Zdesperowana i pozbawiona wsparcia Magda nie cofnie się przed niczym, by znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania. Aby to zrobić, musi przedrzeć się przez mur nieufności, odkryć głęboko skrywane miejscowe sekrety, a przede wszystkim uporać się z dziką namiętnością, która nieoczekiwanie przejmuje nad nią kontrolę.
Mroczna i zaskakująca powieść Emilii Szelest z pogranicza thrillera i erotyku.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66890-38-1 |
Rozmiar pliku: | 772 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PRO8L3M • _Bagaże_
Sokół feat. HEWRA • _I tak, i nie_
JVLA • _Such a Whore_
Des Rocs • _Used to the Darkness_
The Kills • _DNA_
Royksopp • _Here She Comes Again_
AG & Brad Gordon • _Terrible Thing_
Tender • _Oracle_
Billie Eilish • _Bad Guy_
Marilyn Manson • _Tainted Love_
Blues Saraceno • _Devil in You_
Nick Cave & The Bad Seeds • _Red Right Hand_
Off Bloom • _Love To Hate It_
Iron Maiden • _Fear of the Dark_
Two Feet • _Go Fuck Yourself_
Sam Tinnesz • _Play With Fire_
Kavinsky • _Nightcall_
Coco Moon • _I See You Walk_
Sleep Party People • _I’m Not Human At All_
Master and Margarita OST • _Woland Soundtrack Theme_PROLOG
Blondynka wygina się pod nim. Mruży oczy, przejeżdżając językiem po jej piersiach. Ecstasy działa, jak należy. Jest kolorowo, zmysłowo. Czuje ją każdą komórką swojego ciała. Jest pięknie. Owija jej długie włosy wokół nadgarstka i ciągnie mocno. Kobieta krzyczy z rozkoszy, gdy wchodzi w nią głębiej. Unosi biodra, by poczuć go jeszcze mocniej. Pot zrasza ich skórę. Mężczyzna zamyka oczy i puszcza jej włosy, by przenieść dłonie na jej gładką szyję. Przydusza ją przy materacu. Słyszy, jak zawodzi, ale nic sobie z tego nie robi. Nachyla się, żeby ją pocałować. Charczy mu w usta z satysfakcją.
– Mocniej… – dyszy, a on uśmiecha się diabolicznie.
Wysuwa się z niej i przekręca ją na brzuch. Unosi jej biodra, mocno klepie w pośladek, a potem ponownie w nią wchodzi. Krzyk ekstazy przerywa ciszę nocy. Jego zmysły szaleją. Uderza coraz głębiej, szybciej, mocniej, tak jak chciała. Jest bliski spełnienia. Dziewczyna zaciska dłonie na poduszce i przywiera twarzą do materaca, by jeszcze bardziej wypiąć tyłek. Jedną ręką przytrzymuje ją mocno w pasie, palcami drażniąc jej łechtaczkę, drugą chwyta ją za włosy. Zamyka oczy i odchyla głowę do tyłu, gdy jego ciało przeszywa dreszcz rozkoszy, tak intensywnej, że wręcz niewyobrażalnej. Doznania są spotęgowane przez tabletki ecstasy, które oboje zażyli. Pociera mocniej jej cipkę, by i ona osiągnęła spełnienie. Nie jest egoistą, przynajmniej nie w tej kwestii. Mruży oczy, bo nagle zdaje sobie sprawę, że nie pamięta jej imienia. Uśmiecha się sam do siebie. W sumie go to bawi. Poznał ją dzisiaj w dyskotece. Była ładna i naćpana. Nie potrzebował niczego więcej.
– Kończ – warczy, ponownie uderzając ją w wypięty pośladek, a ona jak na zawołanie krzyczy pod nim.
Damian nie kryje grymasu zadowolenia, gdy z niej wychodzi, a ona obraca się na plecy. Spogląda na jej ciało. W istocie – piękna. Krągłe biodra, zgrabne nogi, długie blond włosy. Jest niska i drobna, ale ma w sobie moc kobiecości. Przynajmniej tak ją teraz postrzega. Zagryza wargi i przejeżdża ręką po włosach. Patrzy na jej rozanieloną, spoconą twarz. Policzki spowija rumieniec, a brązowe oczy wpatrują się w niego, szeroko otwarte. Narkotyki wciąż krążą w jej organizmie. On też jest naćpany.
– To było… – wzdycha i pokazuje w błogim uśmiechu proste białe zęby.
– Było – potwierdza Damian i wstaje z łóżka. – A teraz muszę spadać – dodaje, wkładając spodnie.
– Już? Nie masz ochoty na drugą rundę? – Dziewczyna kokieteryjnie przeciąga palcami po swoim ciele.
W sumie… Damian czuje, że znowu mu staje. W normalnych warunkach byłoby to prawie niemożliwe, ale nie dziś.
Dziewczyna wyciąga do niego ramiona i bezwstydnie rozkłada nogi.
– Chodź. Wiem, że mnie chcesz… – Wkłada palec do ust i ssie.
Damian spuszcza spodnie i wychodzi z nich z szerokim uśmiechem. Klęka na brzegu materaca i wyciąga w jej stronę dłoń. Przyciąga ją mocno do siebie i szepcze do jej ucha:
– Teraz chcę cię na górze…
Dziewczyna jęczy i przygryza wargę. Przejeżdża paznokciami po jego klatce piersiowej.
– Dobrze, kładź się – mówi rozkazującym tonem, a on z przyjemnością wykonuje jej polecenie. Zakłada ręce za głowę i pozwala, by objęła go ustami.
Kiedy po chwili na nim siada, nie żałuje, że został. Myśl, że chyba o czymś zapomniał, znika równie szybko, jak się pojawia.I
Poranki po naćpaniu zawsze były ciężkie i Damian dobrze o tym wiedział, jednak nie przeszkadzało mu to w braniu. Miał łatwy dostęp, z czego chętnie korzystał. Uniósł głowę i z ulgą stwierdził, że wczoraj jednak wrócił do siebie. Nie lubił zostawać na noc u przypadkowych lasek, szczególnie takich, których imienia nie pamiętał. W rozdrażnieniu zerknął na telefon. Dziesięć esemesów i pięć nieodebranych połączeń. Próbował przypomnieć sobie, czy podawał dziewczynie swój numer telefonu, ale chyba nie. Miał ochotę łyknąć kolejną tabletkę, by dobry nastrój wrócił, ale dzisiaj musiał być w pracy. Udawać, że znów jest poważnym detektywem. Podszedł do okna i odchylił zasłony. Na zewnątrz było ponuro. Nic nowego. Kraków zawsze spowijała mgła. Lepiej się tu ćpało, niż oddychało.
Westchnął i rozejrzał się po mieszkaniu. Musiał posprzątać. Tylko po co? I tak nikogo tu nie przyprowadzał. Uchylił okno i spojrzał na mokry chodnik.
– Świetnie, w dodatku pada. – Skrzywił się. Chociaż październik tego roku był wyjątkowo ciepły, w Krakowie częściej niż w innych częściach Polski padał deszcz.
Olewając dzwoniący telefon, ruszył pod prysznic. Z łazienki wciąż słyszał irytujący dźwięk dzwonka. Wyszedł spod gorącego strumienia i owinął się ręcznikiem. Woda kapała z jego ciemnych włosów na podłogę, gdy szedł do pokoju. Widząc imię swojego partnera na wyświetlaczu, zbladł i wytrzeszczył oczy.
– Kurwa! – Przypomniało mu się, o czym zapomniał. Wyciszył komórkę i szybko zaczął się ubierać.
Wczorajszy wieczór wymknął mu się spod kontroli, to prawda. Nie powinien był brać, nie na akcji. Tomek na pewno się wkurwił, że tak nagle zniknął z klubu, gdzie namierzali faceta podejrzanego o gwałt. Damian ukrył twarz w dłoniach i potarł skórę, jakby to mogło go otrzeźwić. Nie raz tak robił – i się udawało. Ale dzisiaj czuł, że to nie będzie najlepszy dzień.
Chwycił kluczyki z komody i sięgnął po kurtkę. Wychodząc z mieszkania, narzucił ją na plecy i naciągnął na głowę kaptur, by nie zmoknąć w drodze do auta.
Stojąc w korku, niemrawo bębnił palcami o kierownicę. Nawet muzyka go irytowała, więc wyłączył radio. Musiał z tym skończyć, miał tego świadomość. Jeśli się dowiedzą, że ćpa, może stracić wszystko. Na chwilę przymknął oczy. Był zmęczony. Z letargu wybudził go dopiero dźwięk klaksonu samochodu stojącego za nim. Kierowca trąbił jak szalony, bo akurat zapaliło się zielone światło. Damian ruszył, klnąc pod nosem.
Wszedł do budynku komendy i przywitał się z dyżurnym policjantem, posyłając mu wymuszony uśmiech. Zmartwiona mina kolegi dała mu do myślenia.
– Co jest? – zapytał ochrypniętym głosem. W nocy zdarł gardło. Za trzecim razem z tą laską było naprawdę ostro.
– Nie jest dobrze, Damian. Stary wariuje od rana. Krótko mówiąc, masz przejebane.
Zimny pot zalał mu kark.
– O co chodzi? – szepnął, konspiracyjnie rozglądając się na boki.
– Nie wiesz? To gdzie ty wczoraj byłeś? Nie byłeś z Tomkiem?
– Nie, kurwa… To skomplikowane – wydukał. Co miał niby powiedzieć? Że zaćpał z jakąś panną w kiblu i kompletnie zapomniał o swoim partnerze?
– Tomek dostał wczoraj wpierdol na placu Dominikańskim. No, w bocznej uliczce – uściślił dyżurny. – Idź już lepiej, bo stary chce wiedzieć, co zaszło.
– Jasne, idę. – Damian pokiwał głową i nerwowym krokiem ruszył do gabinetu szefa.
Wiedział, że Tomek żyje, bo dzwonił do niego rano. Damian przypomniał sobie o swoim telefonie i zerknął na wiadomości. Wszystkie były od Tomka.
01:10 – „Gdzie ty, kurwa, jesteś?”
01:30 – „Nagabuje kolejną laskę. Antos, ogarnij się!”
02:10 – „Nie wiem, kurwa, gdzie jesteś, ale mam dość! Wychodzi z kolejną dziewczyną, a ja nie mogę cię znaleźć. Idę za nimi”.
Damian w panice śledził kolejne esemesy. Ostatni brzmiał przerażająco:
04:10 – „Dzięki, partnerze. Właśnie obudziłem się w szpitalu. Jutro składam raport. Nie chcę już z tobą pracować. Nie będę dłużej chronił twojej zaćpanej dupy, skoro nie potrafisz się ogarnąć”.
Zbladł i oparł się o ścianę. Dotarło do niego, jak bardzo ma przejebane. Jeżeli Tomek złożył już raport, mógł wylecieć z roboty. Nie powinien był go wczoraj zostawiać. Naraził jego życie. Z frustracją ścisnął nasadę nosa, bo zaczęła go boleć głowa. Drugą ręką wybrał numer partnera. Tomek nie odebrał. W odpowiedzi Damian dostał jedynie wiadomość o treści: „Spierdalaj”. Łapiąc głęboki oddech, odepchnął się od ściany i zapukał do gabinetu komendanta.
– Wejdź, Antos… – Wiedział, on już wiedział.
Damian wszedł do gabinetu i bez słowa skinął głową. Nie zdążył zamknąć za sobą drzwi, gdy usłyszał:
– Oddaj broń i odznakę. Zwalniam cię. I tylko dlatego, że Tomek się za tobą wstawił, nie jest to dyscyplinarka.
– Szefie…
– Nie przyjmuję żadnego tłumaczenia. – Pięść komendanta z hukiem uderzyła w stół. – Jesteś dobrym śledczym, ale wiecznie są z tobą problemy. Zostawiłeś partnera na miejscu akcji! Wiesz, jak to się mogło skończyć? Zdajesz sobie sprawę?! – Baryton komendanta Traszki był przerażający sam w sobie, ale gdy podnosił głos, brzmiał jak sam diabeł.
Damian zagryzł policzek i pokiwał głową.
– Rozumiem…
– No to chyba rozumiesz też moją decyzję, Antos.
– Rozumiem… – powtórzył jak zacięta płyta, spuszczając wzrok.
– Gdyby Tomek zginął, miałbyś go na sumieniu. Nie wiem, co jest z tobą nie tak, chłopaku, ale wyraźnie masz problemy. Uporaj się z nimi, zanim sprowadzisz jakąś tragedię na siebie albo na swoich bliskich.
Damian spojrzał na przełożonego. Wyciągnął broń z kabury i odłożył ją na stół. To samo zrobił z odznaką. Czuł duszący ucisk w klatce piersiowej.
– Przykro mi… – Sam słyszał, że brzmi żałośnie.
– Mnie też, chłopcze. Ale nie mogę cię zatrzymać. Jesteś zagrożeniem dla siebie, już nie wspominam o twoich współpracownikach. – Szef spojrzał na niego surowo. – Ogarnij się – dodał, zbierając jego rzeczy i wsuwając je do szuflady.
Damian uzmysłowił sobie, że szef wie, z czym się zmaga. Jeszcze raz pokiwał głową i zawrócił na pięcie.
– Do widzenia – powiedział spokojnie.
– Przerzuć się na trawkę – usłyszał za sobą. – Zerwanie z nałogiem z dnia na dzień nie jest takie łatwe. Nie wywalając cię dyscyplinarnie, dałem ci szansę, ale pamiętaj, że następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia.
Damian zamarł z ręką na klamce. Dopiero po chwili się obrócił.
– Wiem i żałuję… – Miał przekrwione oczy. Nieprzespana noc, narkotyki i żal malujący się na jego twarzy sprawiły, że wyglądał naprawdę kiepsko.
– Do widzenia, Antos. Życzę ci powodzenia.
– Dziękuję.
Zamknął za sobą drzwi i powoli wyszedł z komendy, unikając spojrzeń ciekawskich kolegów.
Na parkingu wsiadł do samochodu i utkwił wzrok w pustce. Było mu wstyd, cholernie wstyd. Pozostanie w Krakowie – bez pracy i kasy – wydawało się kiepskim pomysłem. Miał ochotę zniknąć, zapaść się pod ziemię, tak by nikt go nie znalazł. Co, kurwa, miał teraz zrobić?II
Potrzebował wytchnienia. Przerwy, długich wakacji i może jakiejś dupy, by zapomnieć o wszystkich swoich niepowodzeniach. Mógł to zwalać na kiepską sytuację rodzinną – na ojca, który go lał, na siostrę, która wyjechała do Anglii pracować na zmywaku, a w jakiś magiczny sposób zmieniła się w podrzędną dziwkę, dupczącą się z kim popadnie, aż wreszcie wyrwała bogatego Anglika i teraz zgrywa pierdoloną damę. Jego niepowodzenia mogły wynikać z faktu, że rządy sprawuje ta, a nie inna władza albo że mucha, która od dziesięciu minut lata mu po aucie, aż się prosi o rozpieprzenie na szybie. Dostrzegał winę wszędzie, tylko nie w sobie samym. Był popieprzonym typem, który w szkole policyjnej się wybił, bo nie miał hamulców. Przeszedł za dużo, by coś mogło sprawić mu ból. Dostawał kablem od żelazka – niektórych blizn nie pozbył się do dzisiaj. Nie wierzył w miłość, bo ona też była jednym wielkim bólem. Wystarczyło mu, że patrzył na swoją matkę, która każdego dnia umierała przy jego ojcu – aż wreszcie zniknęła, zostawiając ich samych, bez słowa wyjaśnienia. Do dzisiaj nie wiedział, gdzie ona jest. Szkoła policyjna była dla niego tak naprawdę ratunkiem. Bez niej mógłby skończyć gorzej – jak jego kumple, których nieraz mijał pod blokiem, gdy odwiedzał ojca, z poczucia obowiązku, bo staruch już nie domagał. Sponiewierani przez życie, smutni, z przekrwionymi oczami i ryjami sinymi od taniej wódy. Dzień jak co dzień. Pobudka na kacu, chlanie, rzyganie. Dzień świstaka. Damian patrzył na nich z żalem, czasem zapalił fajkę i zamienił kilka zdań. Osobiście jednak wolałby śmierć od takiej egzystencji. Zresztą kilku już gryzło ziemię od spodu – jeden dostał kosą, inny się zachlał i zamarzł na ławce, kolejnemu nie wytrzymała wątroba. Ale nie było źle. Władza dawała dobry socjal – głupim społeczeństwem lepiej się steruje. Wiele razy widział koleżanki z osiedla, zasilane „pięćset plus”, odjebane od stóp do głów za państwową kasę, podczas gdy on sam tyrał, żeby zarobić na chleb. Ecstasy była jedyną ucieczką, rzadziej kokaina, bo na nią trzeba mieć porządny hajs. To były te chwile, gdy był wręcz absurdalnie szczęśliwy i doceniał piękno popieprzonego świata, który go otaczał. Założyć różowe okulary i obserwować go, by na drugi dzień odkryć, że to tylko złudzenia. Karmił się nimi – to jedyne, co mu zostało. Związki też nigdy mu nie wychodziły. Męczyły go, ograniczały. Wolał przelotny seks z laską, której imienia nie musiał pamiętać.
A teraz w jednej chwili wszystko legło w gruzach. Sam był sobie winien. Mógł zwalać winę na wszystko wkoło, ale prawda była jedna – przekroczył granicę i nie było już powrotu. Uciekł, jak tchórz, w poczuciu wstydu. Zniszczony przez konsekwencje swych decyzji. Jechał przed siebie w obranym celu. Bieszczady zawsze go uspokajały. Wędrówki po górach, uprzejme „cześć” wymieniane z nieznajomymi na szlaku, wszechobecna dzika natura, legendy i hardzi ludzie – ludzie lasu, pustelnicy, osadnicy, których nikt o nic nie pytał, wrośnięci w swoje miejsca jak mech.
Tydzień później
Kończyły mu się pieniądze. Ostatnią tabletkę połknął wczoraj. Wyczerpały się zasoby, które przywiózł z Krakowa, a zdobycie narkotyków w Bieszczadach graniczyło z cudem. Zdenerwowany krążył po pokoju, który od tygodnia wynajmował za całkiem przyzwoitą kwotę, co, jak na tę okolicę, było prawdziwym wyczynem. Odkąd rozpoczął się boom na Bieszczady, ceny noclegów zdecydowanie przekraczały ich realną wartość. Nawet jesienią, jak teraz, były horrendalnie wysokie. Damian miał już dość samotnych wędrówek – no i musiał zarabiać. Wiedział, że powinien wrócić do Krakowa, by ogarnąć jakąś pracę, ale zupełnie nie miał na to ochoty. Próbował skontaktować się z Tomkiem, ale ten konsekwentnie ignorował jego telefony.
Dzień był pochmurny, wyjście w góry, gdy w każdej chwili mogło lunąć, nie wydawało się dobrym pomysłem. Przesiedział cały dzień w pokoju, ale w końcu miał dość kurczących się wokół niego czterech ścian – sięgnął po kurtkę i wyszedł w poszukiwaniu lokalnej knajpy, o której tyle słyszał. W sercu Cisnej znajdował się lokal postawiony przez samego diabła, przez tutejszych nazywany Biesem.
Damian przystanął na drewnianym podeście, by przyjrzeć się biesiadującym za oknem ludziom, ścianom przyozdobionym malunkami diabła i jelenimi porożami, pięknym barmankom zbierającym puste kufle. Jedna z nich właśnie odganiała jakiegoś natrętnego turystę, który chciał ją klepnąć w tyłek. Przez chwilę wahał się, czy powinien tu zostać. Obcy ludzie przyprawiali go o ciarki – nie lubił nawiązywać nowych znajomości, ale może wcale nie będzie musiał. Wszedł do lokalu i już miał postawić krok na stopień, gdy obok niego przecisnęła się jakaś kobieta.
– Co tak sterczysz? Wchodzisz czy wychodzisz? – Damian spojrzał na nią, marszcząc brwi. Wyglądała na tutejszą – ciemne dżinsy, kraciasta koszula, rozsunięta parka, trepy, do tego włosy związane w luźny kok. Patrzyła mu w oczy z wyczekiwaniem. W końcu zbyła go machnięciem ręki. – Nieważne, ale nie stój tak na środku – rzuciła, schodząc po schodach.
Po chwili zniknęła za drewnianymi rzeźbionymi drzwiami, podobnymi do tych z amerykańskich westernów, jednak te przypominały bramy piekieł i prowadziły do pomieszczenia, w którym znajdował się bar.
Ruszył za nią w dół. Rozejrzał się na boki. Cały czas czuł, że powinien tu przyjść, ale nie potrafił zrozumieć dlaczego. To była jedna z bardziej obleganych knajp w Cisnej. Spojrzał w lewo i jego wzrok napotkał lustro w solidnej, rzeźbionej ramie. Przyjrzał się swojemu blademu odbiciu – szeroko otwartym oczom, poszarzałej twarzy. _Wrak człowieka_, pomyślał i westchnął.
– Uważaj, chłopcze, bo przepadniesz! – usłyszał za sobą.
W pierwszej chwili nie zorientował się, że uwaga jest skierowana do niego. Sala wybuchnęła śmiechem.
– Może głuchy? – zabrzmiał inny męski głos.
Damian dostrzegł w lustrze starszego brodatego mężczyznę, który stał za nim.
– Mówi się, że osoba w lustrze to ktoś zupełnie inny – powiedział z rozbawieniem nieznajomy. – Zagubiony wędrowiec?
Damian zamrugał, obracając się do niego.
– Nie wiem, czy zagubiony. – Wzruszył ramionami. Miał ochotę dodać, że po prostu musiał tu przyjść, ale nie chciał, by wzięli go za wariata. – Chciałem się napić. – Zerknął na towarzyszy brodacza, a potem przeniósł wzrok z powrotem na niego.
– Dosiądź się do nas – zaprosił mężczyzna, ukazując w uśmiechu pożółkłe od papierosów zęby.
– Nie chcę przeszkadzać…
Dziadek prychnął jak koń i pokręcił głową.
– Jeżeli zapraszam cię do stolika, to znaczy, że tego chcę, jasne? Skąd pochodzisz?
– Z Krakowa – odpowiedział Damian.
– A jak cię zwą?
Zawahał się przez chwilę. Nie wiedział, czy chce zdradzać swoje imię. Dziadek najwyraźniej to wyłapał, bo wzruszył ramionami i stwierdził:
– Zresztą, nieważne. Będziesz gotowy, powiesz. To jak, dołączysz do nas?
W normalnych okolicznościach Damian trzy razy by się zastanowił. W Krakowie nikt ot tak sobie nie zapraszał do stolika obcego, chyba że miał w tym jakiś cel – chciał albo opchnąć towar, albo opróżnić delikwentowi kieszenie. Ale tu wszystko było inne. Ludzie byli o niebo życzliwsi, jakby magia gór działała na nich kojąco.
– Chętnie – zdecydował, idąc za dziadkiem do stolika.
– Ja jestem Tolek, a to moi współpracownicy: Piła, Garb i Tadziu – przedstawił kompanów, którzy przywitali się z Damianem szerokimi uśmiechami.
– A ty jak się zwiesz? – zapytał ten nazywany Garbem, na oko czterdziestoletni.
– Chłopak nie chce zdradzić swojego imienia. – Tolek zajął miejsce przy ławie, w którą wbite były dwie siekiery obwiązane łańcuchami.
– Atos – odparł Damian spokojnym głosem, sadowiąc się na miejscu.
– Jak jeden z trzech muszkieterów? – zapytał Piła. Damian dopiero teraz dostrzegł, że facet żuje wykałaczkę, obracając ją pod dziwnym kątem.
– Tak mnie nazywali kumple na podwórku – odpowiedział zgodnie z prawdą. Jego nazwisko często było przeinaczane i tak z Antosa został Atosem.
– Dobrze, Atos, więc co pijesz? – zapytał Tolek.
– A wy?
– Browar.
– Z Uherzec.
– Mała rozlewnia.
– Ale pyszne piwo.
Mówili jeden przez drugiego. Damian nie potrafił się skupić, wszystko go przytłaczało, drażniło. Chciał stąd wyjść, ale czuł, że byłoby to niegrzeczne.
– Wezmę to, co wy – powiedział spokojnie.
Dwie godziny później bar już prawie opustoszał. Ale przy stoliku Damiana toczyła się pijacka tyrada na temat nadajników 5G.
– I mówię ci, kurwa, Atos, że oni chcą nas stąd wysiedlić, zrobić drugi Arłamów. Niedługo… – pijacka czkawka przerwała wywód Piły – …nie będzie Bieszczad – zakończył na wdechu.
Damian odchylił głowę na oparcie krzesła.
– Czy nie po to ludzie tu przyjeżdżają? Żeby odpocząć w dziczy? – zapytał niemrawo, bo alkohol stłumił jego zwykle wyostrzone zmysły.
Tolek wybuchnął rubasznym śmiechem.
– Jakiej dziczy, chłopcze! Tutaj już od lat nie ma dziczy. Prawdziwi ludzie lasu zniknęli, przenieśli się jeszcze dalej. Jeżeli ktoś chce być sam, to powinien, kurwa, być sam, a nie stanowić atrakcję turystyczną. – Westchnął. – Ty też przyjechałeś wypocząć? Do dziczy?
– Niezupełnie wypocząć… Raczej uciec przed samym sobą.
– To doskonale trafiłeś! Tu jeszcze można się ukryć. Zaraz wprowadzą nam rejestr, sąsiad będzie podpierdalał sąsiada… Ech, szkoda gadać – skwitował z rezygnacją siwobrody.
– Jak już tak szczerze gadamy, to kasa mi się kończy. Roboty szukam – powiedział Damian, ziewając.
– A nie boisz się ciężkiej pracy? – zagaił Tadziu.
– Nie boję – odparł hardo, unosząc głowę. Łamał go sen. Nie wiedząc czemu, pomyślał, że praca tutaj może być jego wybawieniem. – Czułem, że muszę tu dziś przyjść… – wyznał w końcu.
– Ooo, Czady cię przyprowadziły! – roześmiał się Tolek. – Mamy etat w tartaku.
– Kto mnie przyprowadził? – zapytał Atos, mrużąc oczy.
– Jutro ci opowiemy. Pracowałeś kiedyś w tartaku?
– Nie…
– A chcesz pracować? Nauczymy cię. Na początek będziesz moim pomocnikiem. Kasa może wielka nie jest, ale starczy, żeby żyć.
– I tyle mi potrzeba na tę chwilę.
– Gdzie śpisz?
Damian zobaczył, że Garb zasnął na ławie, a Piła właśnie próbował go dobudzić. Tylko Tadziu przysłuchiwał się jego rozmowie z Tolkiem. Kiwał przy tym głową, jakby praca w tartaku była najlepszym pomysłem na świecie.
– W Zajeździe u Halinki.
– Dobra, Atos. To widzimy się o piątej rano – podsumował Tolek i czknął. – A teraz zbieram towarzystwo, muszę ich porozwozić do domu.
Damiana zamurowało. Był pewien, że się przesłyszał.
– Że co? Ale jak? Jesteś zalany…
Za plecami Damiana rozbrzmiał znajomy, dźwięczny głos:
– O, widzę, że jednak zdecydowałeś się zostać.
Obrócił się i zobaczył brunetkę, która minęła go w drzwiach kilka godzin temu. Patrzyła na niego piwnymi oczami, a na jej ustach błąkał się zarozumiały uśmieszek. Damiana uderzyło to, że wciąż była trzeźwa. Próbował ocenić jej wiek, ale był zbyt zamroczony. Pewnie nawet nastoletnią siksę uznałby za pełnoletnią.
– Tak – odparł, oblizując usta. – Ale z tobą mogę wyjść. – Zmrużył oczy, posyłając jej lubieżny uśmiech i taksując ją od stóp do głów.
– Madziula! – odezwał się Tolek. – Odwieziesz nas?
– Odwiozę, bo inaczej wkrótce będę musiała prowadzić sprawę przeciwko wam, moczymordy – powiedziała ostro kobieta i spojrzała na Damiana. – Jak widzisz, mam już towarzystwo na tę noc. Ciebie też odholować?
– Nie będzie takiej potrzeby. – Damian wstał z ławy i posłał jej kąśliwy uśmiech. – I tak nie jesteś w moim typie… – burknął jeszcze, kierując się do wyjścia.
– Że co? – zawołała za nim.
Obrócił się, stawiając krok na pierwszym stopniu schodów, i asekuracyjnie chwycił się barierki.
– Masz kij w dupie po samo gardło. Wyczuwam takie na kilometr.
– Aha – odparła z konsternacją. – Cóż, takie życie. Na razie.
Damian był zaskoczony, że nie wpadła w szał ani nie wysiliła się na jakąś ciętą ripostę. Wzruszając ramionami, ruszył ku wyjściu.
Dziewczyna natomiast obróciła się do zalanego towarzystwa i oparła ręce na biodrach.
– Zbierajcie się, bo rano nie wstaniecie i mój wujek wszystkich was wywali na zbity pysk! A nie chciałabym tego, bo was lubię, łachudry – dodała ze śmiechem.
– Jesteś aniołem – powiedział Tadziu, podnosząc z pomocą Piły zalanego Garba.
– Oczywiście, że jestem.
– A jak już zostaniesz tą panią prokurator, to będziemy mogli jeździć po pijaku? – zażartował Piła, ale zaraz został zgromiony lodowatym spojrzeniem. – Okej, tylko żartowałem. – Uniósł wolną rękę w obronnym geście.
– Tolek, powiedz im coś, bo wywiozę was na dołek… – westchnęła Magda.
– Dobra, koniec żartów, chłopaki! Skoro świt trzeba wstać!
– Nie chcę nic mówić, ale to za pięć godzin.
– Wobec tego prowadź, pani prokurator. – Tolek ucałował ją w policzek, a ona się roześmiała.
Był nie tylko pracownikiem tartaku, ale i cudownym przewodnikiem. Magda poznała go podczas kursu na przewodnika beskidzkiego – i była pod wrażeniem jego wiedzy i znajomości gór.
Gdy wyszli, odruchowo rozejrzała się za ich kompanem, ale nigdzie go nie dostrzegła.
– Nie martw się tym chłopakiem, śpi u Halinki. Pewnie już jest na miejscu – powiedział Tolek, ładując się do jej niewielkiej skody.
– Nie martwię się, ale licho nie śpi.
– Fakt. Zwłaszcza w Bieszczadach, moje dziecko.
Drzwi za Tolkiem i resztą się zatrzasnęły, a Magda jeszcze chwilę wpatrywała się w noc. Tolek miał rację – w Bieszczadach licho nigdy nie śpi.