- W empik go
Like a Virgin. Czego nie nauczą Cię w szkole biznesu - ebook
Like a Virgin. Czego nie nauczą Cię w szkole biznesu - ebook
Richard Branson jest założycielem Virgin Group. W wieku szesnastu lat stworzył gazetę „Student”. W 1970 roku powołał do życia Virgin, małe przedsiębiorstwo wysyłkowe sprzedające płyty, a wkrótce potem otworzył sklep muzyczny w Londynie. Dwa lata później powstało studio nagrań i Virgin Records stała się jedną z sześciu najlepszych wytwórni płytowych na świecie. Od tamtej pory Virgin Group rozwinęła się i obejmuje teraz ponad czterysta firm w ponad trzydziestu krajach. Branson jest jedynym człowiekiem na świecie, który od zera zbudował warte osiem miliardów dolarów przedsiębiorstwa w ośmiu różnych sektorach. Działając w ramach charytatywnego oddziału Virgin Group, Unite, pracuje nad rozwijaniem nowego podejścia do problemów społecznych i środowiskowych.
Like a Virgin. Czego nie nauczą Cię w szkole biznesu to książka napisana z perspektywy założyciela dużego biznesu, który wyzwolił się od biznesowego szablonu, a całą wiedzę jaką ma o skutecznym prowadzeniu przedsiębiorstwa czerpie z własnego, czterdziestoletniego doświadczenia. Książka Richarda Bransona to zebrane w całość najlepsze biznesowe wskazówki autora, które pierwotnie pojawiły się w „New York Times”, a następnie były cytowane na całym świecie od Indii aż po Australię i Wyspy Bahama. Branson porusza w swojej książce zarówno kwestię światowego kryzysu finansowego, jak również zdradza pięć sekretnych przepisów, jak osiągnąć sukces w biznesie.
Praktyczna wiedza, jaką Branson dzieli się z Czytelnikami, jest nie do zdobycia w żadnej szkole. Like a Virgin to rady praktyka, który osiągnął sukces i który wie, jak sprawnie i skutecznie poruszać się w biznesie.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64437-45-8 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szkoły biznesu to wspaniałe miejsca, a jednak z perspektywy czasu jestem wdzięczny, że nigdy do żadnej nie chodziłem – zakładając oczywiście, że któraś z nich by mnie przyjęła!
Tak po prostu, formalna edukacja i ja nigdy do siebie nie pasowaliśmy. Miałem ciężką dysleksję w połączeniu z czymś, co – jak przypuszczam – obecnie zostałoby zdiagnozowane jako niezdolność do koncentracji. Jednak gdy w latach sześćdziesiątych chodziłem do Stowe School, byłem po prostu uważany za nieuważnego i nieznośnego ucznia. W wyniku czego, jak sądzę, wszyscy, począwszy od dyrektora, a na woźnym skończywszy, prawdopodobnie z ulgą przyjęli moją decyzję, żeby rzucić szkołę i zrealizować swoje marzenie (ówczesne), by wydawać własną gazetę.
Często zastanawiam się, jak wyglądałyby moje życie i kariera, gdybym kontynuował edukację wystarczająco długo, by nauczyć się wszystkich standardowych zasad, co należy, a czego nie należy robić przy zakładaniu biznesu.
Chociaż podobno słowo to powstało w dziewiętnastym wieku, to zakładając swoje czasopismo, a później firmę wysyłkowej sprzedaży płyt, nie miałem bladego pojęcia, że dość wyraźnie przejawiam pewne symptomy charakterystyczne dla czegoś zwanego przedsiębiorczością.
Wtedy ten wyraz nic dla mnie nie znaczył, ale od tamtej pory stał się właściwie sednem wszystkiego, co robiłem przez ostatnich ponad czterdzieści lat. Grupa firm Virgin rozrastała się na różne dziwaczne i wspaniałe sposoby, które nawet ja nie zawsze do końca rozumiem. Czasem zastanawiam się, czy fakt, że nigdy nie wpojono mi „poprawnego” sposobu postępowania, nie jest powodem, dla którego, żeby nie wiem co się działo, rzadko miewam problemy ze spaniem w nocy.
W artykułach, które – mam nadzieję – zaraz przeczytacie, sporo mówię o ważnej roli, jaką moim zdaniem przedsiębiorcy mają do odegrania we współczesnym świecie. Pęd do kreatywności, który każe przedsiębiorcom zakładać firmy i przywracać biznesy do życia, nie tylko daje zatrudnienie, ale pomaga też radzić sobie z wieloma wyzwaniami, jakie stoją przed naszymi społecznościami, społeczeństwem i planetą.
Przedsiębiorcy to ludzie z natury ciekawi. To pewnie dlatego otrzymuję całe tony poczty od osób z całego świata zadających przeróżne pytania o to, jak prowadzić biznes „w stylu Virgin”. Następne strony to mieszanka odpowiedzi na te pytania oraz moich pisemnych porad na różne tematy, porozrzucanych w różnych publikacjach, z całego świata.
Ludzie, którzy się ze mną kontaktują, zazwyczaj szukają wskazówek we wszelkich sprawach – jak założyć nowy biznes albo jak zamknąć stary, jak zatrudniać ludzi i jak ich zwalniać i – to najfajniejsze – pytają o wszystko, co jest pomiędzy jednym a drugim. Skoro dobrze wiadomo, że skupiam się na tym, by biznes zawsze dawał radość i frajdę, granica pomiędzy moją pracą a życiem osobistym czasem się trochę zaciera: podobnie jak w pytaniach, które otrzymuję!
Ponieważ nigdy nie pracowałem dla kogoś, ta książka została napisana z perspektywy założyciela. Tym niemniej rady nadają się dla każdego, kto staje w obliczu wyzwania, jakim jest praca w biznesie czy firmie.
Całkiem niedawno w Londynie pewien brytyjski dziennikarz zadał mi wiele krótkich pytań na temat mojej pracy i życia osobistego, dlatego w charakterze wprowadzenia do tego, co będzie potem, przytaczam kilka ciekawszych:
Pytanie: Jaka jest pierwsza rzecz, o jakiej pan myśli po przebudzeniu?
Odpowiedź: Jak większość ludzi myślę o tym, która godzina! A potem często: „W jakim jestem kraju?”.
P: Jakie słowo sprawia, że wstaje pan rano z łóżka?
O: Właściwie są to dwa słowa „Richard. Przestań!” z typowym dla Glasgow akcentem mojej żony.
P: Jaki jest pana ulubiony zespół?
O: Okej, jestem nieobiektywny, ale musi to być Sex Pistols i Mike Oldfield, którzy stanowili genezę Virgin Records – a tak, i jeszcze Genesis też.
P: Jaka była pierwsza płyta, którą pan kupił?
O: Aż wstyd mi się przyznać, ale wydaje mi się, że to było „Summer Holiday” Cliffa Richarda.
P: Najlepszy kraj, jaki pan odwiedził?
O: Trudna decyzja, ale prawdopodobnie Australia. Po prostu uwielbiam australijską radość życia – wspaniały, tętniący życiem kraj.
P: Pana ulubiony kraj?
O: Chociaż uwielbiam mieszkać na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych, musi to być Wielka Brytania. Przez całe lata okazywała mi życzliwość.
P: Trzy najbardziej ryzykowne rzeczy, jakie pan zrobił do tej pory?
O: Przepłynięcie Atlantyku ślizgaczem, lot balonem napełnionym gorącym powietrzem i kitesurfing. Na podróż w kosmos trzeba jeszcze poczekać, chociaż, jak na ironię, może to być najmniej niebezpieczna rzecz na tej liście.
P: Gdyby mógł pan spotkać człowieka legendę, żyjącego lub nie, kto by to był?
O: Zakładam, że wskrzesiłby ich pan na to spotkanie? Jeśli tak, to albo Krzysztof Kolumb który, wśród wielu innych miejsc, jako pierwszy dostrzegł Brytyjskie Wyspy Dziewicze, albo Sir Francis Drake. Wspaniale byłoby zostać odkrywcą tego kalibru.
P: Kto jest pana mentorem?
O: Moja mama i mój tata. Oboje mieli ogromnie pozytywny wpływ na moje życie.
P: Jaką najmądrzejszą sentencję pan kiedykolwiek usłyszał?
O: By szukać w ludziach tylko tego, co najlepsze. I jeśli mogę wymienić drugą: „Tylko głupiec nigdy nie zmienia zdania”.
P: Ulubiona piosenka?
O: Franka Sinatry „My Way”. Prawdopodobnie nie najbardziej odlotowa odpowiedź, jakiej można by się spodziewać, co? Szczególnie od kogoś, kto kiedyś był właścicielem największej niezależnej wytwórni płytowej na świecie.
P: Czy ktoś kiedyś wziął pana za kogoś innego?
O: Dość często. Kiedyś podeszła do mnie mała dziewczynka i powiedziała: „Wygląda pan dokładnie jak ten koleś Richard Branson”. A ja przytaknąłem i podziękowałem. Potem dodała: „Powinien pan pójść i zapisać się do jednej z tych agencji dla sobowtórów. Może nie zarobi pan tyle co on, ale mimo to zbiłby pan majątek!”. Mylą mnie też bez przerwy z Bradem Pittem… żartuję!
P: Gdyby dostał pan 60 dolarów na rozpoczęcie biznesu, jak by pan to zrobił?
O: Gdybym był znany, podpisałbym te dolary i sprzedawał każdy po 20 dolarów. Potem podpisałbym te dwudziestodolarówki i sprzedawał je po 50 dolarów, i tak dalej. Jak to mówią, nic tak dobrze nie robi pieniędzy jak pieniądze.
P: Czy jest coś, co chciałby pan w sobie zmienić?
O: Musiałby to być mój wiek. Chciałbym zacząć się cofać, zamiast posuwać do przodu.
P: Co pan kocha, a czego nienawidzi?
O: Kocham bliskość naszej rodziny. A nienawidzę tego, że nie mogę spędzać z nią dużo więcej czasu. Właściwie to nienawidzę też słowa „ nienawiść”. Jest jej zdecydowanie za dużo na tym świecie.
P: Co doprowadza pana do płaczu?
O: Płaczę, kiedy dzieje się coś radosnego i smutnego. Moje dzieci zawsze zabierają do kina pudełko chusteczek! Widziałem też w Afryce wiele rzeczy, od których każdemu łzy napłynęłyby do oczu.
P: Co sprawia, że się pan śmieje?
O: Mam szczęście. Cały czas się śmieję. Kocham życie, kocham ludzi, uwielbiam dobry dowcip. Zdecydowanie podpisuję się pod teorią, że śmiech jest dobry dla duszy.
P: Co najbardziej przyczyniło się do pana sukcesu?
O: Wszyscy ci ludzie, którzy ciężko pracowali w Virgin przez lata i sprawili, że dziś jest tym, czym jest. Była w tym też domieszka szczęścia, z pewnością, ale nie wierzę, że szczęście tak po prostu samo przychodzi – trzeba nad nim pracować.
P: Klucz do sukcesu w trzech słowach, poproszę?
O: Ludzie. Ludzie. Ludzie.
P: Czy jest coś, o czym jeszcze pan marzy?
O: Chciałbym mieć wnuki, podobnie jak moja żona. Trzymam kciuki!
P: Co pana motywuje, by kontynuować?
O: Wszystko! Kocham to, co robię, kocham Ludzi, uwielbiam doprowadzać do zmian. Nie sądzę, bym miał przestać, dopóki nie padnę. Dlaczego miałbym przestawać? Za dobrze się bawię.
P: Co pana doprowadza do szału?
O: Negatywność. Ludzie, którzy w innych szukają tego, co najgorsze, oraz typ „szklanka do połowy pusta”. Nie znoszę pLotek!
P: Czy jest pan zestresowany?
O: Nie za bardzo. Usilnie staram się pokonywać wyzwania, a jeśli mi się nie uda, szybko się podnoszę.
P: Co nie pozwala panu zasnąć w nocy?
O: Kiedyś były to imprezy, aLe dzisiaj należą do rzadkości. Bardzo mało jest teraz rzeczy, które nie pozwalają mi zasnąć w nocy. Zazwyczaj śpię jak dziecko.
P: Czego się pan najbardziej boi?
O: Jak wielu Ludzi boję się choroby w rodzinie czy wśród przyjaciół. Rzeczy, nad którymi nie mam kontroli.
P: Czy ma pan łaskotki?
O: Nie znam nikogo, kto miałby większe. Choć dlaczego jest tak, że nie można samego siebie połaskotać, pozostaje jedną z największych nierozwiązanych zagadek świata.
P: Co daje panu szczęście?
O: Osiąganie tego, z czego można być dumnym, szczególnie jeżeli ludzie mówili, że tego nie da się zrobić.
P: Którym z siedmiu krasnoludków by pan był?
O: A jest tam Napalony? Nie? Okej, w takim razie opowiadam się za Wesołkiem!
P: Czy jakieś wydarzenie zmieniło pana życie?
O: Przetrwanie kraksy podczas lotu balonem napełnionym gorącym powietrzem oraz na ślizgaczu, bo dzięki temu mogłem spotkać się z Nelsonem Mandelą. To jest absolutnie niesamowity człowiek; naprawdę czuję się zaszczycony, że go znam.
P: Myślał pan kiedyś o tym, by kandydować w wyborach?
O: Nie. Nie sądzę, by można było łączyć biznes i politykę. Musiałbym zrezygnować z Virgin, a za bardzo to lubię. Mogę walczyć o wiele kwestii politycznych (i przeciw wielu kwestiom), nie zostając tak naprawdę politykiem.
P: Co najbardziej żenującego pan w życiu zrobił?
O: Cóż, to, o czym jestem gotów powiedzieć, zdarzyło się pewnego razu, kiedy Ruby Wax i ja byliśmy na Majorce. Podeszła do nas jakaś młoda para i powiedziała coś o pstryknięciu fotki. Więc Ruby i ja objęliśmy się i uśmiechnęliśmy, a ta para spojrzała na nas zmieszana i powiedziała: „Nie, my chcieliśmy, żebyście to wy nam zrobili zdjęcie”.
P: Kto zagrałby pana w filmie o pańskim życiu?
O: Dawniej odpowiadałem „ja”, ale nigdy nie miałem pewności, czy byłbym wystarczająco przystojny do tej roli. Żartuję! Prawdopodobnie Robert Pattison ze „Zmierzchu”. Jest Brytyjczykiem i jest młody!
P: Gdyby nie był pan sobą, kim chciałby pan być i dlaczego?
O: Chciałbym zacząć od nowa i być moim własnym (wciąż czekamy) wnukiem, kiedy on lub ona się urodzi.
P: Czy jest ktoś, dla kogo wciąż czuje pan podziw i respekt?
O: Musi to być arcybiskup Tutu.
P: Jaki jest pana ulubiony sport?
O: Uwielbiam jeździć na nartach i sporo gram w tenisa, ale teraz musiałbym powiedzieć: kitesurfing. To niezwykłe, wiem, ale najlepsze warunki do jego uprawiania mamy na Necker.
P: Czy przebiegnięcie maratonu londyńskiego było dla pana równie bolesne jak dla mnie?
O: Nie wiem, jak bardzo pana bolało, ale tak! Ostatnie kilka mil okazało się dość trudne, ale tłum był zdumiewający, a ich entuzjazm ciągnął wszystkich. Ogromnie to polecam.
P: Trzy słowa na opisanie marki Virgin?
O: Innowacyjność, frajda i wysoka-jakość-obsługi-za-wspa-niałą-cenę. Trochę oszukiwałem przy tym ostatnim słowie!
P: Czy zostało panu jeszcze coś do osiągnięcia?
O: Jedna z najbardziej ekscytujących spraw, w jakie jesteśmy zaangażowani, to ELders¹. Starania o to, by zagwarantować, że konflikty światowe będą rozwiązywane skuteczniej Lub nawet przejdą do historii. Wierzę, że zobaczymy, jak ELders osiągają wspaniałe rezuLtaty.
P: Czy jest coś, co zrobiłby pan inaczej?
O: Jeśli popatrzeć na to z perspektywy czasu, jest oczywi-ście wiele rzeczy, które powinienem był zrobić inaczej, ale jeśli nie, to odpowiedź brzmi: nie. Odlotowo się bawiłem i mam nadzieję, że tak będzie jeszcze przez długi czas.SIŁĄ SĄ LUDZIE
Prawdziwy motor każdego biznesu
Przejdźmy od razu do sedna: dobrzy ludzie nie tylko są kluczowi dla firmy, oni są firmą!
Znalezienie ich, zarządzanie nimi, inspirowanie ich i zatrzymanie przy sobie to jedno z najważniejszych wyzwań, jakie stoją przed przywódcami biznesowymi, a to, czy uda ci się temu sprostać, czy wręcz przeciwnie, na dłuższą metę odgrywa decydującą rolę w sukcesie i rozwoju twojego biznesu.
Czym jest firma, jeśli nie zbiorem ludzi? Weźmy linię lotniczą – samoloty, jakimi lata, są prawie takie same, jak u konkurencji. Wnętrza zazwyczaj wyglądają niemal identycznie, a rozrywki i jedzenie różnią się tylko w niewielkim stopniu. Tym, co odróżnia jedną linię od drugiej, są ludzie (czyli załoga pokładowa) oraz ich podejście do pasażerów. Załogi linii lotniczej Virgin są uśmiechnięte, pogodne i chętnie służą pomocą, co sprawia, że nasi pasażerowie chcą ponownie z nami latać.
Nic w tym dziwnego, że podobnie jak wcześniej Virgin Atlantic, Virgin America, linia, która działa w Stanach Zjednoczonych, ciągle zgarnia nagrody Travel Awards za obsługę i jakość. Samoloty ma nowe, ze wspaniałymi wnętrzami i rozrywką; przede wszystkim jednak z wielkim uznaniem spotyka się wspaniała obsługa świadczona przez załogi.
Ludzie to twój kluczowy atut. Ci z pierwszej linii mogą zadecydować o sukcesie albo porażce biznesu. Jak ciągle przypominam naszym menadżerom oraz innym obiecującym przedsiębiorcom, szczere poczucie dumy z firmy całkiem zmienia postać rzeczy.
Nawet najlepszym ludziom potrzebne jest świetne kierownictwo. Dobry przywódca musi znać swój zespół, jego mocne i słabe strony; utrzymywanie kontaktów i słuchanie ludzi w czasie bezpośredniej rozmowy to podstawa. Jednym z najczęstszych powodów, dla których ludzie odchodzą z pracy, jest to, że nikt ich nie słuchał. Rzadko chodzi wyłącznie o pieniądze, częściej o frustrację.
Jak przysłowiowe jedno zgniłe jabłko, tak zły przywódca może bardzo szybko zniszczyć biznes. Łatwo to zauważyć w małej firmie. Na mojej wyspie Necker na Karaibach mieliśmy kiedyś dyrektora naczelnego, który próbował zmienić nasz sposób postępowania. Między innymi zniechęcał pracowników do nawiązywania kontaktów towarzyskich przy okolicznościowym drinku (czy dwóch!) z naszymi gośćmi, przez co szybko popsuła się znana od lat koleżeńska atmosfera na wyspie. Musieliśmy wkroczyć, zmienić menadżera, podnieść morale pracowników do poprzedniego poziomu, a kierownictwu przywrócić nadwerężone poczucie zaufania do podwładnych.
Pomysły na niektóre z naszych odnoszących największe sukcesy biznesów podsuwali nam nasi ludzie. Virgin Blue na przykład, nasza australijska linia lotnicza (znana teraz pod nazwą Virgin Australia), to idea Bretta Godfreya, Australijczyka, który pracował dla Virgin w Brukseli.
Tylko Australijczyk mógłby sobie pozwolić na to, by przyjść do mnie z planem biznesowym spisanym na podkładce pod kufel – a ten plan obejmował w zarysie powstanie niedrogiego krajowego przewoźnika w Australii, który miałby przejąć Quantas oraz Ansett. Upłynęło dziesięć lat i Brett rozbudował Virgin Australia oraz jej siostrzane linie na Stany Zjednoczone, Nową Zelandię, Tajlandię oraz Bali.
Zdarzało nam się też pomóc zespołowi z zewnątrz, gdy zrobił na nas wystarczające wrażenie, by dać mu wsparcie marki i przestrzeń, żeby mógł wziąć się do roboty i we własnym zakresie budować nowy biznes. Dobrym przykładem będzie tu Virgin Active, nasza sieć siłowni. Matthew Bucknall i Frank Reed przyszli do mnie z pomysłem na siłownię przyjazną rodzinie w 1999 roku. Założyli i sprzedali sieć w Zjednoczonym Królestwie w latach dziewięćdziesiątych i chcieli zrobić to ponownie pod marką Virgin.
Spodobał nam się ten pomysł oraz sam zespół kierowniczy, więc poparliśmy wspólne z nim wejście na rynek w Zjednoczonym Królestwie – nie minęły dwa lata, a dostaliśmy (od samego Nelsona Mandeli) propozycję uratowania sieci w Republice Południowej Afryki. Zespół Active skwapliwie skorzystał z okazji i od tamtej pory nie oglądał się za siebie. Mamy teraz ponad sto siłowni w RPA i kolejnych sto sześćdziesiąt w Zjednoczonym Królestwie, Australii, Hiszpanii, Portugalii i we Włoszech.
Zaufanie to kluczowy aspekt każdego biznesu, ale do sukcesu może również przyczynić się to, jak poradzisz sobie w sytuacji, gdy ktoś cię zawiedzie. Czy jesteś skłonny dać ludziom drugą szansę?
Kiedy kierowałem Virgin Records, jeden z członków zespołu poszukującego talentów wykradał i sprzedawał pudła płyt lokalnym sklepom z artykułami używanymi. Dostałem cynk i wezwałem go w tej sprawie. Przyznał się do wszystkiego. Zamiast go zwolnić, dałem mu poważne ostrzeżenie i drugą szansę. Każdemu zdarza się czasem skrewić, powiedziałem mu, i dodałem, że spodziewam się, iż wyciągnie nauczkę ze swojego błędu i wróci do tego, co robił najlepiej – do wynajdywania artystów. To on odkrył później Culture Club, jeden z najlepiej sprzedających się zespołów lat osiemdziesiątych.
Każdemu z nas na jakimś etapie kariery powinie się noga. Mnie też się to zdarzyło. Kiedy byłem zaledwie nastolatkiem, złamałem brytyjskie przepisy celne, próbując przemycić wolnocłowe płyty z Wielkiej Brytanii. Uniknąłem wpisania do rejestru karnego, płacąc grzywnę, i dano mi drugą szansę. Sądzę, że to sprawiło, iż dużo łatwiej jest mi pogodzić się z błędami popełnianymi przez innych i je wybaczyć.
Tak wiele firm porównuje się do komórek rodzinnych, że słowo „rodzina” jest chyba we współczesnym biznesie mocno nadużywane. Jednak naprawdę wierzę w to, że rodzinna atmosfera w Virgin sprawiła, iż nasza firma prosperuje od ponad czterdziestu lat.
Kiedy była mniejsza, organizowaliśmy legendarne przyjęcia w moim domu niedaleko Oxfordu. Dla pracowników oraz ich rodzin urządzaliśmy teren rekreacyjny z namiotami zapewniającymi rozrywkę. W miarę jak się rozrastaliśmy, jedno przyjęcie podzieliliśmy na dwa, z 80 tysiącami gości, aby mieć pewność, że wszyscy zostali zaproszeni. Pod koniec imprezy odbywały się co trzy tygodnie – wtedy sąsiedzi powiedzieli „dość!” (moi pomocnicy też) i musieliśmy przestać.