Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Limak John - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Limak John - ebook

Limak żyje w sennym mieście pełnym smutku, obojętności i prostytucji. Wydaje się, że ostatecznie przegrał walkę o szczęście i jedynie czeka z utęsknieniem na śmierć, która uwolni go od bólu istnienia. Przygnieciony samotnością, spędza dni w całkowitej monotonii. Pewnego razu, gdy pojawia się przed nim szansa na wydanie własnej poezji, wszystko ulega zmianie. Mężczyzna rozpoczyna niezwykłą wyprawę w poszukiwaniu utraconego natchnienia, a w szaleńczej podróży towarzyszy mu nowo poznana Serene.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-809-1
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Limak John leżał na łóżku i przyglądał się osowiale miliardom płatków śniegu tańczącym za oknem. Monotonny obraz szarości już od dłuższego czasu przewijał się przed jego oczyma. Testował pokłady cierpliwości starannie przechowywane na okazje takie jak ta. Mężczyzna miał wrażenie, jakby wszystkie żywioły natury złączyły siły przeciwko niemu, by z uśmiechem na ustach pokazać mu środkowy palec i udowodnić, że mają go w dupie.

Z letargu wybudził go cichy, damski głos.

— Popatrz na mnie.

Limak rzucił prostytutce karcące spojrzenie. Oczekiwał, że w zapłaconym przez niego czasie kobieta będzie robić to, co do niej należy. A szczególnie wstrzymywać się od nieszczerych prób zbudowania między nimi bliskości.

— Rób swoje — odparł chłodno.

Umilkła i odgarnęła włosy do tyłu. Po jej wilgotnym czole spływała mała kropelka potu. Limak wytarł ją szybkim, zdecydowanym ruchem i głęboko westchnął, a następnie spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Zdawało mu się, że wskazówki znajdowały się w tym samym miejscu co chwilę wcześniej, jakby czas wcale nie płynął, lecz zatrzymał się w miejscu. Ten bezruch zmroził mężczyznę jeszcze bardziej niż chłód wpadający do mieszkania przez szpary w oknach. Poczuł, że coś jest nie tak, i prawie natychmiast zapragnął znaleźć się gdzie indziej, byle uciec z tej przeklętej, klaustrofobicznej klitki przypominającej mysią norę.

Rzucił prostytutce wymowne spojrzenie w nadziei, że jego niewerbalna sugestia nie będzie wymagała dodatkowego komentarza. Dziewczyna kiwnęła głową i przyśpieszyła, a jej pokaźne piersi zaczęły rytmicznie podskakiwać. Po chwili jęczała już cichutko. Jej usta zacisnęły się w delikatnym grymasie bólu, który nie umknął uwadze Limaka, a wręcz wywołał na jego twarzy półuśmiech. Na moment zapomniał o czasie i nieruchomych wskazówkach — rozkoszował się widokiem nagiej, bezsilnej kobiety przez godzinę należącej tylko do niego. I choć nieszczególnie miał ochotę na seks, a jego towarzyszka nie zaliczała się do grona wybitnych piękności, nie zamierzał przepuścić okazji, by trochę się zabawić. Wymierzył jej solidnego klapsa w pośladek. Dziewczyna wydała z siebie okrzyk bólu i nerwowo spojrzała na zegar.

Tymczasem Limak oparł głowę o ramię i leniwym, prawie niewzruszonym tonem kazał jej jeszcze bardziej zwiększyć tempo. Posłusznie wykonała polecenie, chociaż jej czerwona z wysiłku twarz sugerowała, że dziewczyna była bliższa wybuchowi płaczu niż doprowadzeniu mężczyzny do szczęśliwego finału. Mimo to kontynuowała bez słowa sprzeciwu, aż Limak w końcu poczuł delikatne łaskotanie w dolnej części ciała. Zmarszczył brwi i wydał krótki chrapliwy odgłos. Następnie rozluźnił mięśnie, po czym wypuścił powietrze nosem, jakby wydychał dym z papierosa.

— J… już? — zapytała prostytutka, po czym oparła się na jego torsie.

— Tak, spierdalaj — powiedział i gwałtownie ją z siebie zepchnął. Wstał z łóżka i zaczął podnosić z podłogi rozrzucone ubrania. Wkładał je pośpiesznie na wychłodzone ciało, zastanawiając się, dlaczego chłód pomieszczenia początkowo zupełnie mu nie przeszkadzał, a teraz powodował w nim rozdrażnienie. — Zimno jak na biegunie. — Rzucił pogardliwe spojrzenie opatulonej prześcieradłem kobiecie. Widział w jej oczach zawstydzenie. Dokładnie to samo, które towarzyszy każdej prostytutce zaczynającej swoją karierę w seks biznesie.

— To stara kamienica — odparła cicho. — Następnym razem będzie cieplej. Obiecuję.

Limak wykrzywił twarz, narzucił na siebie popielaty płaszcz i skierował się do wyjścia.

— A… a zapłata?! — Dziewczyna wybiegła za nim do przedpokoju.

Mężczyzna zatrzymał się w miejscu i bez odwracania się w jej stronę wyciągnął z kieszeni pomięty banknot, po czym rzucił go na podłogę.

— Po pierwsze, zainwestuj w ogrzewanie, bo można sobie odmrozić dupę, kiedy leży się przez godzinę na lodowatym materacu. Po drugie, jeszcze niewiele umiesz. Ciesz się, że w ogóle ci płacę — dodał z pogardą i wyszedł z mieszkania. Trzasnął drzwiami, a w tyle zostawił zawstydzoną dziewczynę i smutny pokój, do którego nie zamierzał więcej wracać.

Kolejny raz czuł niesmak i rozczarowanie. Seks od dawna nie przynosił mu satysfakcji, a jedynie poczucie źle zainwestowanych pieniędzy, wypływających ciurkiem z kieszeni przy każdej nadarzającej się okazji. Prostytutki wykorzystywały jego słabość, obiecywały nieziemskie rozkosze w kurewskich Edenach i letnie szczytowania na Kilimandżaro, ale kończyło się jak zwykle — w kawalerce na obszczanym tapczanie, na którego chwilę wcześniej zwalił się jakiś narwaniec. Limak wiele razy próbował z tym skończyć. Zadawał sobie pytanie, po co w ogóle to robi. Do tej pory nie znalazł odpowiedzi. Możliwe, że to zajęcie weszło mu tak bardzo w krew, że stało się nieomal uzależnieniem. A może już sam nie pamiętał powodu, dla którego zaczął chodzić na dziwki, więc na wszelki wypadek wolał z tego nie rezygnować, by przypadkiem nie odkryć, że wcale mu tego nie brakuje?

Wyszedł na zewnątrz, podniósł kołnierz płaszcza i rozejrzał się wokół. Ani śladu człowieka. Ruszył po śliskiej nawierzchni ku wąskiemu przejściu, które po dłuższej chwili doprowadziło go do szerokiej ulicy pogrążonej w półmroku. Pojedyncze latarnie rzucały wątłe światło na ziemię, obejmując pomarańczowym blaskiem kawałek chodnika i pordzewiałe kosze na śmieci. Wzdłuż drogi ciągnęły się dwa rzędy posępnych kamienic wyglądających na niezamieszkałe. Naruszone zębem czasu fasady nosiły na sobie liczne pęknięcia, odsłaniając pod spodem ciemnoczerwone cegły. Wąskie i strzeliste okna nieotwierane od lat były pożywką korników i siedliskiem pajęczyn, a w mieszkaniach panowała nieprzejednana ciemność.

Limak wzdrygnął się na samą myśl, że mógłby zobaczyć w nich coś więcej niż tylko mrok. Domy zdawały się skrywać dawno zapomniane historie, które snuły się nocami niczym upiory i zapraszały do środka zbłąkanych wędrowców. Nie chciał być jednym z nich. Odwrócił wzrok i przyśpieszył kroku.

Kierował się do starej kamienicy, której bramy wejściowej pilnowały dwie rzeźbione postaci podtrzymujące ciężar sklepienia. Z ich oczu biło przerażenie, mięśnie były napięte, a twarze wykrzywiały się w rozdzierającym bólu. Mężczyzna nieomal słyszał trzask miażdżonych jak zapałki kości i przeraźliwe wrzaski cierpiętników dudniące w jego uszach. Wzdrygnął się, pośpiesznie minął figury i pchnął ciałem frontowe drzwi.

Z sufitu zwisała naga żarówka, rzucając przytłumione światło na klatkę, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach starości. Wilgoć pokrywała bielone ściany, po których spływały małe kropelki wody wyglądające jak łzy, ale przecież kamienica nie mogła płakać. Była tylko stosem cegieł ułożonych w symetrycznym porządku. Nie miała uczuć. W przeciwnym wypadku Limakowi łatwiej byłoby zrozumieć, dlaczego schody żałośnie skrzypią pod jego stopami, a wiatr smutno zawodzi w pustym korytarzu. To by oznaczało, że kamienica żyje, a jeśli tak jest, to już wie o jego obecności.

Mężczyzna dotarł do drzwi swojego mieszkania i spojrzał niepewnie za siebie. Zdawało mu się, że ktoś za nim idzie, choć mógł to być tylko bzdurny wybryk jego zmęczonej głowy, cierpiącej na chroniczny brak snu. Możliwe, że to właśnie jego niedobór płatał Limakowi figle i zniekształcał odbiór rzeczywistości.

Przetarł twarz dłońmi, po czym wszedł do środka i nastąpił na coś śliskiego. Schylił się i podniósł z ziemi białą kopertę z widniejącym na niej adresem jego domu. Od lat nie otrzymał od nikogo żadnej przesyłki. Tym bardziej dziwił fakt, że ktokolwiek mógłby mieć powód, by do niego napisać. Nie miał rodziny ani przyjaciół, a na korespondencji urzędowej zwykle widniały krwistoczerwone stemple. Koperta nie nosiła ich śladów.

Limak powoli skierował kroki do niewielkiego pokoju. Przy ścianie piętrzyły się stosy książek o szarych, podniszczonych okładkach, spośród których wiele leżało otwartych stronami do ziemi, jakby wszystkie były czytane w tym samym czasie. Naprzeciwko nich górowały brudne kubki po kawie zalegające na małym kredensie zastępującym kuchnię, a tuż obok znajdował się zielony tapczan. Pościel, niegdyś białą, pokrywały teraz rozliczne plamy, które przez lata zdążyły wniknąć głęboko w strukturę prześcieradła. Limak przeniósł wzrok na drzwi balkonowe, przez które do środka dostawało się zimno. Termometr wskazywał siedemnaście stopni — o wiele za mało, by mówić o komforcie życia, lecz wystarczająco dużo, by opóźnić proces psucia jedzenia pozostawionego na talerzach.

Mężczyzna usiadł w twardym fotelu przy ścianie i powoli otworzył kopertę. Ujrzał białą kartkę papieru zapisaną odręcznym pismem.

_Drogi Limaku,_

_Minęło wiele czasu, odkąd po raz ostatni dane nam było się widzieć._

_Przez te wszystkie lata nieustannie podróżowałem i widziałem już chyba wszystko, co można zobaczyć: krainy tak piękne, jak opisują to legendy, i miejsca na ziemi niedostępne zwykłym śmiertelnikom. Czasami pływałem po oceanach, a w czasie rejsów zachwycałem się opowieściami starych żeglarzy o nieprzebranych skarbach spoczywających na ich dnie. Bywało też, że wędrowałem samotnie po dzikich stepach, gdzie rozkoszowałem się odgłosami wiatru, a za kompas musiały wystarczyć mi gwiazdy._

_Nie piszę jednak, by opowiadać ci moją historię, której streścić w dwóch słowach i tak nie zdołam, a ty — ze względu na nasze zaszłości — słuchać wcale nie chcesz, ale dlatego, że umieram. Ile czasu mi zostało? Tego dokładnie nie wiem, ale lekarze twierdzą, że jest to kwestia tygodni. Czy jest to dużo, czy też mało pozostaje kwestią względną. Dla dziecka czekającego z utęsknieniem na powrót rodzica z dalekiej wyprawy kilka tygodni to wieczność. Dla umierającego to zaledwie chwila, którą ten próbuje od siebie oddalić. Ja jednak przyjąłem wiadomość o swojej śmierci ze spokojem. Przeżyłem życie tak, jak chciałem, i jestem pogodzony z tym, co nieuchronne. Zatem ostatnie dni spędziłem na porządkowaniu niedokończonych spraw i, mówiąc szczerze, domknąłem wszystkie poza jedną._

_Sumienie nakazywało mi odezwać się do Ciebie już dawno temu, ale za każdym razem, gdy dłoń chwytała pióro, nie wiedziałem, co napisać. Co powiedzieć po tylu latach? Jak naprawić to, czego zapewne naprawić się już nie da? Wiem, że zwykłe słowo „przepraszam” to marna nagroda pocieszenia za lata mojej nieobecności, ale pomyślałem, że może istnieje sposób, by Ci to zrekompensować._

_Pamiętasz zapewne wiersz, który mi podarowałeś. Przeleżał lata w kieszeni mojego płaszcza, a ja bałem się go przeczytać. Zebrałem się na odwagę, by to zrobić, dopiero gdy dowiedziałem się o swojej chorobie. Teraz już wiem, że zrobiłem to co najmniej dziesięć lat za późno. Drogi Limaku, wiesz, że zawsze byłem wielbicielem Twojego talentu, który przez lata marnował się zamknięty w szufladzie biurka. Jednak po zapoznaniu się z Twoim ostatnim wierszem nie mogłem pozwolić, by tak wielki geniusz przeszedł niezauważenie w pisarskim świecie. Ten jeden, jedyny raz zrobiłem coś wbrew Tobie i zupełnie tego nie żałuję._

_Odnowiłem mianowicie kontakt ze starym znajomym wydawcą, który — podobnie jak ja — zachwycił się tym dziełem i pragnie zaoferować Ci współpracę przy wydaniu całego tomu wierszy. Dostrzega ogromny potencjał i możliwość dłuższej współpracy. Będzie zatem czekał do czternastego dnia miesiąca na nadesłanie zbioru utworów do publikacji. Po tym terminie uzna ofertę za nieaktualną. Adres znajdziesz na odwrocie._

_Chociaż tyle mogę dla Ciebie uczynić._

_Rick_

Limak dokończył czytanie listu, po czym zmiął go w dłoniach i rzucił w kąt pokoju. Kulka papieru poturlała się po podłodze i zniknęła pośród innych śmieci leżących na ziemi. Mężczyzna poczuł, jak wali mu serce, a gorąc odbiera oddech. Włożył palce za czarny golf i spróbował go poluzować, ale sprężysty materiał na nowo przylgnął do spoconej szyi. Sapnął. Pot zrosił mu czoło.

Nie mógł uwierzyć, że Rick odezwał się do niego po tylu latach nieobecności, jakby wszystko, co wydarzyło się między nimi, zostało nagle puszczone w niepamięć. I to tylko dlatego, że umiera. Śmierć, jakkolwiek nieodwracalna, nie zmywa popełnionych win niczym czarodziejski wodospad miłosnej harmonii. Jest tylko drogą w przepaść, a z niej nie ma powrotu. Z przeszłości też nie.

Energicznie podniósł się z fotela i kopnął z całej siły w leżące na ziemi pudełka obiadowe. Resztki jedzenia rozbryzgnęły się na ścianie, na której zostały tłuste, czerwone plamy.

— KURWA — wycedził przez zaciśnięte zęby, po czym złapał za laskę i wybiegł z mieszkania wprost na ośnieżoną ulicę.

Chciał zapomnieć o tym, co przeczytał, oczyścić głowę z kłębiących się w niej myśli o Ricku. Momentalnie zdjął go chłód. Przemarzł, w żołądku chlupotała pustka. Był zmęczony. Zmęczony listem i w ogóle zmęczony wszystkim. Potrzebował odpoczynku, a zamiast tego bezustannie fundował sobie nocne maratony picia: po poniedziałkowej lustrzanej libacji dochodził do siebie cały następny dzień, oglądając martwym wzrokiem sufit swojego mieszkania. Kolejnego dnia powłóczył na kacu do pracy. Kiedy stanął przed zgrają przysypiających w ławkach kretynów, zdołał wypowiedzieć w sumie trzy zdania, z których pierwsze i ostatnie stanowiły wprowadzenie i podsumowanie tego środkowego, a w środkowym wylały się żale na kurewski świat i przesolone żarcie. To wszystko w dodatku przerwane zwymiotowaniem do kosza na śmieci.

Właściwie nie pamiętał kiedy ostatni raz był zupełnie trzeźwy. Możliwe, że miewał kiedyś okresy abstynencji, ale widocznie za każdym razem dochodził do wniosku, że świat widziany w przeźroczystym szkle był łatwiejszy do zniesienia niż ten oglądany przez różowe okulary. W końcu prochy były na receptę, a alkohol dostępny na każdym rogu ulicy bez zbędnych pytań.

Przyśpieszył. Droga była pusta, a kiedy szedł jej środkiem, to miał wrażenie, jakby należała do niego. Raz po raz uderzał laską o twarde podłoże i wsłuchiwał się w dźwięki, jakie wydawała. Za każdym razem były tak samo głuche.

Nagle zza pleców dobiegł go warkot silnika. Początkowo pomyślał, że tylko mu się wydaje, ale przystanął i odwrócił głowę. Ze zdziwieniem spostrzegł żółtą taksówkę sunącą powoli po skrzypiącym śniegu. Jej szerokie reflektory oświetlały drogę, a z wnętrza dobiegała senna muzyka.

Auto zatrzymało się tuż obok niego. Kierowca uchylił szybę do połowy.

— Dokąd pana podwieźć? — zapytał taksówkarz niskim, grubym głosem, który idealnie pasował do jego pucołowatych policzków pokrytych bruzdami.

— Nie potrzebuję podwózki — odparł zachowawczo Limak. Rzadko kiedy widział, by cokolwiek jeździło po jego ulicy. Zwłaszcza taksówki. A już na pewno nie późną nocą.

— No, daj pan zarobić parę groszy.

Limak zeskanował wzrokiem wnętrze samochodu i przyjrzał się brzdękającym wokół lusterka amuletom.

— Dzięki. Przejdę się.

— W taką noc? No właź pan. Policzymy coś taniej — burknął kierowca.

Limak rozejrzał się wokół siebie. Mógł iść pieszo i marznąć, albo przejechać się w cieple i za kilka minut znaleźć się w barze.

— A, niech tam, kurwa, będzie — mruknął i wsiadł do samochodu.

— Gdzie jedziemy?

— Dwie ulice dalej jest bar u Jimmiego.

— Znam. — Taksówkarz kiwnął głową i ruszył po mokrym śniegu. — Ale zaraz go zamykają.

— Jak to?!

Mężczyzna wskazał zegar na desce rozdzielczej. Dochodziła druga. Większość miejsc o tej porze była już nieczynna lub wkrótce miała się zamknąć.

Limak ze złości uderzył ręką w podłokietnik.

— Złamasy — burknął pod nosem.

Kierowca machnął ręką i delikatnie przyśpieszył.

— Znam inne miejsce otwarte całą dobę.

— Daleko?

— Kawałek, ale chyba się panu nie śpieszy.

Limak milcząco skinął głową, po czym wyciągnął z kieszeni płaszcza waniliowe cygaro.Rozdział 2

Taksówka zatrzymała się w małej uliczce, zionącej chłodem i pustką. Limak wysiadł z samochodu i momentalnie przesiąkł zapachem nieznanej mu dzielnicy, która zdawała mu się tak bardzo obca, jakby przez całe życie ukrywała się przed jego wzrokiem.

Rozejrzał się wokół, a usta wygięły się mu w grymasie niesmaku. Nienawidził tego miasta z całego serca i miał poczucie, że ono odpłaca mu tym samym. Może właśnie z tego powodu kamienice odwróciły się do niego plecami, eksponując konglomerat pordzewiałych schodów przeciwpożarowych, zamiast witać go widokiem rozwartych niczym ramiona okiennic.

W oddali błysnęło małe światełko. Mężczyzna przyjrzał mu się z uwagą, a potem wszedł w szerokie przejście między dwoma fabrykami. Na pierwszy rzut oka przypominały zwyczajne pustostany, po których od lat hulał wiatr, jednak pozory łatwo można zmylić, a czujność uśpić. Wyłamane deski w oknach miały wyglądać na przypadkowe akty wandalizmu, choć w rzeczywistości stanowiły robotę przestępców poszukujących bezpiecznej kryjówki. Każdy wiedział, że miejsca takie jak te dawały im azyl w postaci ciepłego dachu nad głową i totalnej anonimowości. Wszystko to odbywało się przy cichym przyzwoleniu stróżów prawa, stroniących od nieprzyjaznych sobie dzielnic. Policja wolała pić kawę i obżerać się tłustymi pączkami, od których puchły im palce, a rozum pokrywał się lukrem koloru spermy, aniżeli ścigać morderców pszczół i gwałcicieli dmuchanych lalek. Zresztą, kogo obchodziło, czy przestępcy trafią w końcu do pierdla, czy też będą przez resztę życia koczować na miejskich bezdrożach i wyłudzać pieniądze od przypadkowych przechodniów. Limakowi ich los pozostawał obojętny, dopóki się do niego nie przypierdalali. Mogli żyć albo umrzeć. Albo najpierw umrzeć, a potem żyć, kurwa, nawet wiecznie.

Limak wsadził ręce w kieszenie i przyśpieszył kroku. Mijał bezdomnych leżących na ziemi, przykrytych kartonowymi pudłami, którzy trzęśli się z zimna i wyciągali do niego ręce. Odwracał wzrok, aby odciąć się od widoku bladosinych twarzy. Wiedział, że do rana wszyscy zamarzną, więc pomaganie im miało taki sam sens jak wymiana starego akumulatora w samochodzie tuż przed jego złomowaniem. Nie chciał się do tego mieszać, a tym bardziej obarczać siebie winą za losy ludzi niepotrafiących o siebie zadbać.

Chwilę później dotarł pod niebieski neon pubu. Przed wejściem walały się śmieci i przyprószone śniegiem butelki po alkoholu. Dookoła, niczym cienie, snuli się ludzie. Niektórzy apatyczni i bezwolni, kręcili się w kółko, jakby nie wiedzieli, dokąd zmierzają. Inni, zamroczeni alkoholem, próbowali dowiedzieć się o drogę do domu, a ich bezskuteczne starania rodziły na twarzach przerażenie, jakby sądzili, że już nigdy się stąd nie wydostaną.

Limak rzucił im wzgardliwe spojrzenie i pchnął drzwi do knajpy. Jednak nim zdążył przekroczyć próg, do jego uszu dotarł przeraźliwy kobiecy krzyk, dochodzący z drugiego końca ulicy. Zimny dreszcz przeszył jego ciało, serce przez chwilę waliło tak mocno, jakby chciało uciec z piersi. Krzyk trwał tylko ułamek sekundy. Ucichł równie szybko, co się pojawił, ale pozostawił po sobie krępującą ciszę — nazbyt sztuczną, by można było określić ją mianem zwyczajnej. Skrywała w sobie tajemnicę znaną tylko dwóm osobom, z których jedna prawdopodobnie nie miała już szans doczekać kolejnego świtu.

Limak przejechał wzrokiem po snujących się bezwiednie cieniach. Szukał w ich twarzach potwierdzenia, że nie zwariował, że oni też słyszeli to co on, ale niczego takiego nie dostrzegł. Jedynie tępy wzrok i wykrzywione bólem usta. Kimkolwiek byli, to ludźmi już na pewno nie.

Przełknął ślinę i wszedł do środka.

Wewnątrz panował zaduch. Rozpiął płaszcz i rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu. Przy ciasno rozstawionych stolikach siedzieli przygarbieni faceci i sączyli piwa. Ich półgłośne rozmowy przerywały wybuchy śmiechu i dudniące odgłosy dochodzące z toalet. Limak kroczył powoli przez środek lokalu. Czuł, jak jego buty kleją się do podłogi, na której alkohol mieszał się z moczem i zalegającym na niej brudem. W głębi sali znajdował się niepozorny bar. Siedziało przy nim kilku palaczy o mętnych spojrzeniach utkwionych w ziemi, a tuż obok na drewnianym blacie co chwilę lądowały szklane kufle wypełnione wodnistym piwem.

— Co dla ciebie? — zapytał brodaty barman i rzucił mu przy tym nieufne spojrzenie. W ustach trzymał małą wykałaczkę, którą sprawnie obracał językiem.

— Whisky.

— Jedną?

— Tak — odparł Limak, a gdy dostrzegł, że mężczyzna sięga po rozpoczętą butelkę, rzucił prędko: — Całą.

Barman odwrócił głowę.

— Całą butelkę? Musiałeś mieć, kolego, niezłą wypłatę.

Limak nie miał ochoty wdawać się w dyskusję. Kiwnął głową i położył na blacie wymięty banknot.

Nagle przy barze pojawiła się starsza kobieta. Kołyszącym krokiem podeszła bliżej i puściła mu oko. Jej staromodna, czarna sukienka falowała przy każdym ruchu, a rozłożysty kapelusz zabierał całą wolną przestrzeń wokół. Nieznajoma uśmiechnęła się uwodzicielsko, po czym otuliła szyję Limaka aksamitnym szalem.

— A może mnie też coś postawisz, młodzieńcze?

— Nie jestem już taki młody — odparł szorstko i zrzucił z siebie szal. Czuł na spodniach lubieżne spojrzenie kobiety. Zaczynało go mdlić na samą myśl, że mógłby iść z nią do łóżka.

Na blacie wylądowały butelka whisky i szklanka. Limak chciał odejść, lecz kobieta przysunęła się bliżej. A do tego otarła się kokieteryjnie o jego krocze.

— Jesteś taki piękny… Jak mój Mac. On też był taki przystojny. No i ten zarost!

— Musiała mnie pani z kimś pomylić.

— Och, nie bądź taki… — mówiąc to, kobieta zacisnęła dłoń na jego ramieniu. — Mogę ofiarować ci odrobinę czułości.

Limak odparł spokojnym, prawie beznamiętnym tonem.

— Nie pociąga mnie nekrofilia. Może kiedyś, ale na razie wolę, jak kobieta w łóżku się rusza i wydaje dźwięki. Nie wliczam do tego pośmiertnych bąków.

— N-nekro… co? — zapytała nieznajoma, próbując przy tym ukryć rumieniec zmieszania.

— Gówno. Zejdź mi z oczu.

Kobieta zaniemówiła i nabrała powietrza, lecz zaraz potem przez jej twarz przeszedł grymas wzburzenia, a z ust wylał się potok gorzkich słów.

— Jak śmiesz?! Daleko ci do mojego Maca! Myślałam, że mogę obdarzyć cię swoim uczuciem, ale już nie chcę! Jesteś taki sam jak wszyscy faceci!

— Wariatka… Zresztą, masz już chyba swoich adoratorów — powiedziawszy to, Limak wskazał głową na trójkę podpitych mężczyzn, którzy podeszli do nieznajomej.

— Pee! Gdzie ty się ukrywasz? — zawołał krępy rudzielec i chwycił ją mocno za ramię.

— Puszczaj, ochlaptusie! — Kobieta spróbowała mu się wyrwać.

Mężczyzna roześmiał się i zacisnął mocniej dłoń.

— Patrzcie ją — zwrócił się do swoich kolegów. — Uważa się za lepszą od nas.

— Puszczaj, powiedziałam! Gdyby mój Mac wciąż żył, dałby ci popalić!

Rudzielec zaczerwienił się na twarzy, po czym wycedził przez zęby:

— Ale nie żyje, a ty wciąż wisisz mi pieniądze. Na twoim miejscu rozmawiałbym grzeczniej.

— Mówiłam ci, że nie mam więcej! — odburknęła. — A teraz się wynoś! Nie widzisz, że mam randkę?

— W twoim wieku to chyba tylko ze śmiercią — rzucił wysoki brunet z butelką piwa w ręce. Reszta jego towarzystwa parsknęła śmiechem.

Pee spojrzała na Limaka błagalnym wzrokiem. Jej oczy zaszkliły się łzami.

— Powiedz im… powiedz, że jesteśmy razem.

Limak delikatnie się uśmiechnął i wzruszył ramionami.

— Nie znam tej pani.

— Na zewnątrz z nią — przerwał rudzielec.

Mężczyźni chwycili ją za ręce i nogi, po czym podnieśli do góry niczym szmacianą lalkę. Kobieta wierzgała, darła się w niebogłosy, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Jedynie Limak przyglądał się z zaciekawieniem jej bezskutecznym próbom ucieczki. Wkrótce jednak zniknęła za filarem, a on doszedł do wniosku, że jej los jest przesądzony. Zapewne zaginie bez śladu w tym samym ciemnym zaułku co jej poprzedniczka, w imię zasad wielkomiejskiej dżungli, których nie przestrzegała. A zatem nie przesłyszał się wtedy przed wejściem do baru. Ktoś naprawdę przeraźliwie krzyczał. Ta myśl przyniosła mu pokrzepienie — z jego głową było wszystko w porządku.

Wtem za plecami usłyszał głos barmana.

— Wolne miejsca na końcu sali!

Limak skinął i zajął krzesło w rogu przy kanciastym stoliku o nierównych brzegach. Na jego środku tliła się mała świeczka osadzona w zastygłym wosku. Jej płomień delikatnie oświetlał sylwetkę mężczyzny, który nalał sobie whisky, oparł ramiona o twardy blat stołu i obracał w dłoni szklankę z alkoholem. Bursztynowy kolor trunku hipnotyzował jego spojrzenie, mamił złudnym przeczuciem, że wkrótce zapomni o Ricku, a przeciążona głowa dostąpi chwili oddechu. Gryzły go sprawy, które na lata uległy zapomnieniu, a teraz znowu odżyły, jakby jego mózg wybudził się ze śpiączki.

Przechylił szkło, wypił duszkiem całą zawartość i ukrył głowę w ramionach. Próbował myśleć o czymś innym, jednak im bardziej się starał, tym boleśniej powracała do niego twarz nadawcy listu i ich ostatnie spotkanie. Wiedział, że jeśli od razu nic z tym nie zrobi, to pewnego dnia skończy w białym kaftanie i będzie walił głową w betonową ścianę pokoju bez klamek. Nie chciał tego. Nie potrafił znieść myśli, że obcy ludzie mogliby sprawować nad nim kontrolę, jak gdyby jego życie należało do bandy szalonych naukowców, traktujących go jak królika doświadczalnego. Musiał zapomnieć. Ale jak?

Myślał o liście. Myślał o tym, co napisał Rick, i równocześnie przypominał sobie coraz więcej z treści, która wcześniej mu umknęła. Było tam coś jeszcze. Coś, co początkowo zbył niechybnym lekceważeniem, a teraz trafiło w niego jak piorun — propozycja wydawcy.

Czy to możliwe? Dziwne, że akurat wobec tej informacji przeszedł zupełnie obojętnie, a przecież była czymś więcej niż tylko ofertą współpracy. Niosła ze sobą ogromne możliwości, jakich nigdy nie miał — szansę na zmianę swojego dotychczasowego życia. Koniec z nędznym mieszkaniem, pracą pozbawioną perspektyw i tanim seksem. Miałby wszystko, począwszy od sławy, na pieniądzach kończąc. Dla poety wydać twórczość, to jak dla ślepego strzelić dziesiątkę na strzelnicy. Jedyna okazja na milion, więc nie wolno chybić. Możliwe, że nigdy więcej nie musiałby znosić uniżonej pozycji pionka w maszynie społecznej, która bezdusznie odzierała go z wyjątkowości, nie zostawiając nawet cienia nadziei na bycie zauważonym. Wszak inaczej patrzy się na świat z pozycji domina trzymającego w ręku skórzany pejcz, niż na poddanego, który tym pejczem obrywa.

Uśmiechnął się pod nosem. Oferta mile go połechtała, lecz gdy tylko zaczynał o niej intensywniej myśleć, przyjemne uczucie spływającego nań poetyckiego splendoru niszczyła obecność Ricka. Limak nie chciał mu niczego zawdzięczać, a przyjęcie jego propozycji byłoby jak przyznanie, że samemu nigdy by sobie nie poradził. Co zrobić, gdy jedna półkula mózgu odwodzi go od pójścia o krok na przód w obawie przed porażką, a druga kusi wachlarzem korzyści i wizją pisarskiego sukcesu?

Rozejrzał się po siedzących wokół ludziach. Liczył, że odnajdzie w ich oczach odpowiedź. Równocześnie miał wątpliwości, czy szczający pod siebie żule i spoceni, łysi faceci po czterdziestce, śliniący się już od progu na widok prostytutek, byli zdolni rozstrzygnąć targający nim konflikt. Tylko on jeden wiedział, że jeśli wróci do pisania, które porzucił lata temu, otworzy puszkę Pandory i obudzi wszystkie drzemiące w niej potwory przeszłości. Wypełznie z nich Rick i Bóg raczy wiedzieć kto jeszcze, a Limak wiedzieć wcale nie chciał. Z drugiej strony, odrzucić szansę na wydanie swoich wierszy, w momencie gdy beznadzieja codzienności prowadzi co dnia na kraniec ulicy z nadzieją szybkiej śmierci pod kołami samochodu, to jak leczyć grypę przeświadczeniem, że choroba sama przejdzie.

— Do dupy z tym wszystkim… — westchnął i wsłuchał się w odgłosy pubu. Wśród rumoru i jazgotu biesiadującej gawiedzi dało się słyszeć jeden niepasujący do reszty dźwięk. Stuknięcia obcasów. Były tak równe jak skala w linijce albo rytm w muzyce. Zaburzały plątaninę rozmów i hałas przesuwanych po podłodze krzeseł.

Limak dolał sobie whisky i pociągnął solidny łyk. Targało nim dziwne przeczucie, że ktokolwiek się zbliża, idzie dokładnie w jego kierunku i, prawdę mówiąc, wcale się nie mylił.

Kroki ustały. Mężczyzna podniósł nieśpiesznie wzrok i zeskanował stojącą przed nim kobietę koło sześćdziesiątki. Jej długie, kruczoczarne włosy opadały na fioletową suknię wysadzaną błyskotkami, które brzdękały jak małe dzwoneczki, gdy tylko się poruszyła.

— A ty, kurwa, kim jesteś? — zapytał znużonym głosem.

Nieznajoma usiadła bez słowa, jednak zachowała pewien odstęp od stołu. Następnie wyciągnęła karty i zaczęła tasować je w dłoniach. Jej flegmatyczny sposób bycia kontrastował z narwaną postawą Limaka, który rzucił jej szydercze spojrzenie.

— Wróżka? Naciągaj kogoś innego.

Kobieta spojrzała na niego z kamiennym wyrazem twarzy.

— Widzę, że coś cię trapi.

— A niby skąd to możesz wiedzieć?

Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, mówiący o tym, jak wiele Limak musi się jeszcze nauczyć o życiu. A zwłaszcza o sprawach, które wybiegają daleko poza jego utarte schematy myślowe.

— Trudno ci uwierzyć w to, czego nie widzisz.

— Przeciwnie — odburknął mężczyzna. — Dzięki temu — mówiąc to, zakołysał butelką whisky — wierzę we wszystko, nawet w różowe słonie.

— Jednak w kieliszku nie znajdziesz odpowiedzi na nurtujące cię pytania.

— A jakie to pytania? — prychnął.

— Te, które chcesz zadać, ale się boisz.

Nagle Limak poderwał się z krzesła, chwycił szklankę i cisnął nią z całej siły o ziemię. Szkło rozbiło się na setki kawałków, a rozlany alkohol zaczął wsiąkać w szpary między deskami.

— Wypierdalaj stąd! Ale już!

— A więc twierdzisz, że nie potrzebujesz wróżby — powiedziała spokojnie kobieta, jakby nie zwróciła uwagi na wybuch złości Limaka. Wzrokiem wskazała na puste krzesło, dając mu do zrozumienia, że powinien zająć swoje miejsce.

Mężczyzna rzucił jej lodowate spojrzenie i usiadł z powrotem przy stole. Powoli zaczynało mu szumieć głowie, a jego reakcje spowalniały. Wciąż jednak zachował na tyle przytomności umysłu, by bronić się przed natarczywością swojej rozmówczyni.

Przekręcił się bokiem na krześle, założył nogę na nogę i wziął solidny łyk z butelki.

— Nie powiesz mi niczego, czego nie wiem.

— Ja milczę. Ty słuchasz. Karty mówią. — Powiedziawszy to, kobieta wskazała gestem dłoni rozłożoną talię.

— Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy?

— A ty? Czemu tak bardzo się bronisz?

— Bo to bzdury — wybełkotał i zmarszczył brwi. — Nie wierzę w to całe jasnowidztwo i gadanie o przyszłości, której nie da się przewidzieć. Gdyby było to możliwe, dzieciaki tłumnie odwiedzałyby wróżki, żeby dowiedzieć się, co ich czeka w przyszłości. Wróżby… też mi…

— Każdy człowiek ma swoje własne przeznaczenie. Wybierz jedną kartę.

Na twarzy Limaka pojawił się półuśmiech pomieszany z pogardą. Wiedział, że jeśli zrobi to, o co prosi wróżka, będzie musiał zapłacić. Chciała go wciągnąć w swoją grę, przekonana, że łatwiej sterować ludźmi pod wpływem alkoholu, bo na trzeźwo każdy już dawno by ją pogonił.

— Nie zamierzam się z niczego spowiadać ani tym bardziej wydawać na to pieniędzy — odparł Limak.

— Uznajmy zatem, że dziś wróżba jest za darmo.

— Taa? Od kiedy wróżki dają gratisy? Z takim biznesplanem szybko pójdziesz z torbami.

Kobieta ponownie wskazała na karty, a Limak poczuł na sobie jej świdrujące spojrzenie. Nie zamierzał poddawać się presji, ale jednak coś go korciło, żeby spróbować.

— Niech cię diabli — burknął pod nosem. Następnie bez zastanowienia odwrócił jedną z kart. — Zadowolona? Widzisz coś ciekawego? — zapytał sarkastycznie i wziął kolejny haust whisky. Przez jego twarz ponownie przebiegł ironiczny uśmiech, a na czole pojawiły się kropelki potu.

— Stoisz przed poważnym dylematem — powiedziała wróżka z zastanowieniem w głosie. — Nie wiesz, co powinieneś zrobić, bo jesteś rozdarty, jakby żyły w tobie dwie różne osoby, lecz każda z nich chciała czego innego.

— Co za brednie…

Wróżka puściła komentarz Limaka mimo uszu i kontynuowała:

— Masz przed sobą dwie drogi. Jedna jest żmudna i pokrętna, ale ostatecznie zakończy się pomyślnie. Druga… druga doprowadzi cię do celu, ale będzie okupiona wielkim cierpieniem, na które nie będziesz gotów.

— Pyrrusowe zwycięstwo — dodał Limak z wyższością. — Tak to się fachowo nazywa.

Kobieta zmierzyła Limaka pełnym współczucia spojrzeniem, jakby zobaczyła w kartach coś niepokojącego. Mówiła dalej:

— Staniesz przed trudnym wyborem. Bądź zatem ostrożny. Spotkasz na swojej drodze różne osoby, ale pamiętaj, że nie każdy będzie ci przychylny. Przyjaciel może zdać ci się wrogiem, a wróg przyjacielem. Zatem nie ufaj swoim zmysłom. Są zawodne. I uważaj na słowa. Mają wielką moc. Czynienia dobra lub zła.

— Wielką moc… — parsknął Limak i opróżnił butelkę. Z usłyszanych słów nie wynikało nic konkretnego; to była jedynie miałka papka dla niemowląt, którą można podać każdemu dziecku posiadającemu sprawny aparat gębowy. Był wściekły, że dał się wciągnąć we wróżby i pozwolić sobie na wiarę, że mogą nieść ze sobą jakąś wartość. — Wiem, że i tak chcesz ode mnie wyciągnąć pieniądze — powiedział i pokiwał karcąco palcem przed nosem kobiety. — Ale ja ci nie zapłacę. Ani złamanego grosza.

Wróżka nachyliła się bliżej świeczki, tak że płomień oświetlał jej twarz, po czym wyszeptała:

— Kusi cię propozycja. Wiem to. Wiem też, że będziesz chciał wiele zaryzykować w imię swoich wierszy, nawet jeśli jeszcze się wahasz. Ale i tak to zrobisz. Dostaniesz to, czego pragniesz. Którejkolwiek z dróg nie wybierzesz.

Kiedy usłyszał o wierszach, zesztywniał, a jego oczy szeroko się rozwarły. Nie miał pojęcia, skąd wróżka wiedziała o tym wszystkim. Przecież nie mogła tego wyczytać z jego twarzy, a list znajdował się w domu. Nikt nie miał do niego dostępu. No chyba, że to jakaś cholerna pułapka, w którą dał się złapać.

— Skąd o tym wiesz?! — warknął przez zęby.

— Karta mi powiedziała.

— Pieprzenie w bambus! Karta niczego nie wie! To tylko kawałek papieru z nadrukiem!

Kobieta pokręciła bezradnie głową i zaczęła zbierać talię ze stołu.

— Chyba nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić.

Limak uderzył pięścią w stół.

— A właśnie, że możesz!

— Wróżba daje odpowiedź tym, którzy chcą jej słuchać. Ty najwidoczniej nie chcesz.

Mężczyzna zmarszczył brwi. Jakkolwiek trudno mu było uwierzyć w to, że wróżka wyczytała to wszystko z karty, nie znajdował innego logicznego wytłumaczenia, które by to wyjaśniało. Nie wierzył, że Rick miałby dzielić się taką informacją z jakąś hochsztaplerką, tym bardziej, że mieszkał gdzieś na drugim końcu świata. Istniało zatem pewne prawdopodobieństwo, że nieznajoma rzeczywiście coś zobaczyła, a przepowiednia jest prawdziwa. PRAWDZIWA.

— Idę się odlać. Czekaj tu — rzucił cierpko i wstał od stołu.

Jego ciało niepewnie trzymało się na miękkich nogach, a w głowie szumiał alkohol. Starał się balansować między ludźmi, ale i tak co chwilę o kogoś się obijał. Za plecami słyszał rzucane w jego stronę obelgi i wyzwiska, ale nie miał siły, by na nie odpowiadać. Chwiejnym krokiem dotarł po chwili do niewielkiej łazienki wysadzanej płytkami koloru żółci i bieli. Ściany i podłoga były brudne i mokre, a pisuar w rogu zniszczony. Leżące na ziemi kawałki ceramiki ociekały moczem sączącym się lepkim strumieniem pod nogi wysokiego bruneta. Mężczyzna miał opuszczone spodnie i posuwał siedzącą na umywalce nastolatkę, która uderzała rytmicznie głową o lustro.

— Co za patologia… — mruknął sam do siebie i pchnął laską drzwi od kabiny.

Pośrodku betonowej posadzki stał zdezelowany sedes obsrany gównem jak gołębnik po nalocie ptaków. Nad muszlą niczym sępy krążyły muchy, a wydobywający się z wnętrza odór był tak przykry dla nosa, że wypalał wszystkie inne unoszące się w powietrzu zapachy. Mężczyzna wykrzywił twarz i zakrył nos rękawem, po czym wytoczył się z cuchnącej łazienki na korytarz. Odkaszlnął, a z ust wypłynęła mu strużka śliny, której nie chciał z powrotem połykać. Wtem kątem oka dostrzegł tylne wyjście. Przedostał się nim na tyły lokalu, gdzie zaczerpnął haust świeżego powietrza i przytulił twarz do chropowatej fasady budynku. Zimna cegła przyjemnie chłodziła jego rozgrzane policzki, a ciało bezwładnie oparło się o ścianę. Za plecami usłyszał kobiecy głos.

— No, no. Kogo my tu mamy?

Limak zignorował pytanie. Bez słowa rozpiął rozporek i zaczął sikać, skupiając na tym całą swoją uwagę. Żółty mocz spadał na ziemię i roztapiał zalegający na niej śnieg.

— Jesteś tu nowy? Nie widziałam cię nigdy wcześniej… — dodała kobieta i podeszła bliżej.

Mężczyzna nie odpowiedział.

— Nie jesteś zbyt rozmowny.

— Nie widzisz, że szczam? — odburknął Limak i rzucił kobiecie nieprzyjazne spojrzenie. Dopiero teraz zwrócił uwagę na jej pociągłą twarz i mocny makijaż eksponujący szerokie usta.

— Przepraszam… — wyszeptała uwodzicielsko i zaczęła masować swój biust kolistymi ruchami. — Miętoliłeś kiedyś takie cycki?

Limak skończył sikać, nieśpiesznie zapiął rozporek, siłując się przez chwilę z zamkiem, a następnie zwrócił się do dziewczyny:

— Miałem dziś chujowy dzień i było w nim zbyt wiele kobiet.

— No… ale chyba nie takich jak ja? — wyszeptała nieznajoma, a przy tym zmysłowo wodziła palcem pod sukienką. — Uwielbiam takich… eleganckich mężczyzn. Za rogiem mam przytulne mieszkanko…

Limak zacisnął usta, zastygł w bezruchu i zmierzył dziewczynę wściekłym spojrzeniem.

— Zostaw mnie.

— A może… nigdy tego nie robiłeś? — zaśmiała się, bacznie obserwując jego reakcję.

Mężczyzna zrobił energiczny krok do przodu i złapał nieznajomą za szyję. Silne palce niczym żelazne obręcze zacisnęły się na jej karku i zdusiły w kobiecie wszelki oddech. Prostytutka próbowała zachować spokój, lecz już po kilku sekundach zaczęła się nerwowo wić.

Limak zbliżył usta do jej ucha, wulgarnie przejechał po nim językiem i wyszeptał:

— Wyruchałem dziesiątą część tego miasta. Jak myślisz, co jeszcze możesz mi zaoferować?

— Ss-a-am s-się… prz… ekonaj… — wydusiła nieznajoma. Próbowała się mu wyrwać, niestety bezskutecznie.

— Mam nadzieję, że jesteś równie mocna w łóżku, co w gębie. Niełatwo mnie zadowolić — stwierdził, wygiął usta w półuśmiechu i zwolnił uścisk.

Kobieta upadła na ziemię i złapała się za piersi. Przez chwilę ciężko dyszała, a gdy już trochę się uspokoiła, obrzuciła Limaka wściekłym spojrzeniem, przez które przebijała lubieżność.

— Nie wiedziałam, że lubisz na ostro.

Limak włożył kciuka w jej usta i przyglądał się, jak kobieta namiętnie go ssie.

— Dalej. Pokaż to swoje gniazdko — mruknął ozięble.

Prostytutka wstała, złapała go za rękę i poprowadziła labiryntem wąskich przejść między kamienicami, z których każda wyglądała identycznie. Tu i tam walały się odpady, a tyły budynków oszpecały kontenery na śmieci. Za każdym razem, gdy jakiś mijali, wiatr zawiewał im w twarz smrodem zgniłego jedzenia i sfermentowanych owoców. Być może niektóre z nich już zamieniły się w wino, i to bez udziału Boga — cudowne, kurwa, przemienienie. Brakowało jeszcze chleba i ryb, które można by rozmnożyć, ale i na to pewnie znalazłby się jakiś sposób. Z całą pewnością naukowcy już pracowali nad produkcją większej ilości jedzenia, aby wykarmić trzecią część świata pozbawioną warunków do uprawy roślin i hodowli bydła. Człowiek był władny zrobić wszystko samemu i to bez udziału religii. Limak jej nie znosił. Mieszała tylko w głowie, zajmowała wolne przestrzenie mózgowe, które można by przeznaczyć na szczytniejsze cele, takie jak zgłębianie sztuki operowania słowem, czy nawet ta jebana astrologia. Co by o niej nie mówić, to w ciągu kilku minut dała mu więcej niż zmyślony Bóg przez całe życie.

— Daleko jeszcze? — zapytał ze zniecierpliwieniem.

— Nie. Już prawie jesteśmy — odpowiedziała, po czym nagle puściła jego rękę i skoczyła w bok, by zniknąć za metalowymi drzwiami.

— Ej, a ty gdzie?! — krzyknął, próbując ją zatrzymać.

Nagle zza pobliskiego kontenera wyrosło kilku potężnych mężczyzn. Bez słowa zmierzali w jego kierunku z metalowymi pałkami w rękach. Limak już wiedział, że nie jest dobrze. Odwrócił się na pięcie, chciał spróbować uciec, ale drogę zagrodziło mu kolejnych dwóch drabów. Jeden z nich, o wyrazie twarzy nieznoszącym sprzeciwu, podszedł do niego i przemówił krótkim, żołnierskim tonem:

— Dawaj kasę i kładź się na ziemi.

— Pierdol się, cebularzu — syknął Limak. Wyraźnie poczuł parujący z niego alkohol.

— Zła odpowiedź.

Limak nie zdążył zareagować, bo ktoś uderzył go w głowę. Upadł na chodnik. Jego kaszkiet momentalnie nasiąknął krwią, a przed oczami zrobiło się ciemno. Zaraz potem zasypał go grad ciężkich ciosów zadawanych z niebywałą wręcz furią. Leżał na ziemi w kałuży krwi i zastanawiał się, czy to już jego koniec.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: