- W empik go
List do Świętego Mikołaja - ebook
List do Świętego Mikołaja - ebook
Czy Święty Mikołaj naprawdę istnieje?
Oczywiście!
Wiedzą o tym przede wszystkim dzieci, do których święty przychodzi co roku, przynosząc wspaniałe prezenty. O wielkiej przyjaźni dzieci i Świętego Mikołaja opowiada historia małego Jakuba Collinsona – chłopca pochodzącego z ubogiej wiejskiej rodziny. Jakub na co dzień opiekuje się zwierzętami w gospodarstwie i nie ma czasu na zabawę. Dlatego jego największym marzeniem jest spotkanie Świętego Mikołaja, który przyniesie całej jego rodzinie wyjątkowe prezenty. Czy Mikołaj zawita do maleńkiej wioski? Czy uszczęśliwi chłopca o wielkim, dobrym sercu? Oto pełna ciepła opowieść o wyjątkowej chwili w roku, w której spełniają się wszystkie życzenia.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66616-25-7 |
Rozmiar pliku: | 1 008 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pamiętam, to był maj, była piękna pogoda. Pływałem sobie kajakiem po jeziorze i tam wtedy przyszedł mi do głowy pomysł „Listu do Świętego Mikołaja”.
Moja opowieść będzie długa, bo zanim napisałem mój pierwszy list do Świętego Mikołaja, dużo w moim życiu się działo – a chciałbym wam jak najwięcej opowiedzieć, drogie dzieci.1.
To był rok 1850, miałem wtedy siedem lat i pięcioro rodzeństwa. Byliśmy kochającą się rodziną… bardzo biedną.
Mieszkaliśmy w małej wiosce Bukon. Do szkoły nie mogłem chodzić, choć bardzo tego chciałem. Raz spytałem mamę:
– Czemu ja nie mogę chodzić do szkoły?
Odpowiedź była krótka:
– Jakubie, synku, nas na to nie stać.
Nigdy więcej nie zadawałem tego typu pytań.
O Świętym Mikołaju dowiedziałem się dopiero wtedy, kiedy zacząłem pracować w majątku rodziny Johanson (a dlatego to ja pracowałem, że byłem najstarszy, w związku z czym ode mnie wymagano najwięcej pomocy w zarabianiu pieniędzy).
Wstawałem wtedy wcześnie rano, zimą było jeszcze ciemno. Zegarka nie miałem, ale po co miałbym go mieć, skoro nie umiałem ani pisać, ani czytać, a tym bardziej – ponieważ i tak nie znałem się na zegarku (bo i gdzie miałbym się nauczyć, przecież do szkoły nie chodziłem!).
Naszym budzikiem był kogucik, nazywany przez nas „opierzonym krzykaczem”; codziennie o świcie krzyczał „Kukurykuuuu!!!”.2.
Mama wstawała zawsze pierwsza; szła do kuchni, paliła w piecu, gotowała wodę i kroiła chleb. Tak wyglądało nasze śniadanie.
Najgorzej było wstawać w zimie – na dworze było jeszcze ciemno, często było bardzo zimno, a tu trzeba było wychodzić z cieplutkiego łóżeczka!
No właśnie, z bardzo ciepłego!
Opiszę wam szybko mój pełen miłości dom.
W naszej chacie były kuchnia i dwie izby (pokoje). Cała rodzina spała w jednej izbie, w której były trzy łóżka. Mama z tatą spali w jednym, w drugim spały moje trzy siostry, a trzecie należało do mnie i do moich dwóch braci.
Do drugiej izby wchodziliśmy codziennie wieczorem przed spaniem, żeby razem z rodzicami odmówić pacierz. Tylko w święta i niedzielę spożywaliśmy tam posiłki.
Bardzo miło ten czas dzieciństwa wspominam.