List - ebook
List - ebook
Ta historia zostanie z Tobą na długo. Emocje skradną Ci serce, jak i bohaterka, którą najlepiej zrozumie jedynie druga kobieta.
Małgorzata jest szczęśliwą żoną i matką. Od kilku lat jako pisarka święci triumfy. Najbliżsi sądzą, że ma wszelkie powody do zadowolenia. Ale pozory mylą. Małżeństwo nie należy do szczęśliwych, a ona nosi w sobie brzemię dramatycznej decyzji z przeszłości, która zaważyła na jej całym dotychczasowym życiu. Kiedy wydaje się, że nigdy nie wydobędzie się z matni, dostaje od kogoś nieznajomego list, który zmieni wszystko. Pozostaje pytanie, kto i w jakim celu do niej napisał… Jak daleko sięgają cienie przeszłości?
"List" to pierwszy tom nowego cyklu "Pamiętaj o mnie". Drugi tom, "Postscriptum", już w przygotowaniu.
Anna Karpińska - autorka poczytnych książek obyczajowych, które cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem czytelników. Ukończyła politologię na Uniwersytecie Wrocławskim, uczyła studentów, była dziennikarką, wydawała książki, prowadziła firmę. Siedem lat temu porzuciła dotychczasowe życie zawodowe, całkowicie oddając się pisaniu powieści. Ma męża, trójkę dorosłych dzieci i troje wnucząt. Mieszka w Toruniu, weekendy spędza na wsi, przynajmniej raz w roku podróżuje gdzieś dalej, by naładować akumulatory. "Nie wyobrażam sobie życia bez moich bohaterów, ale tworzę dla czytelników. To ich zainteresowanie stanowi dla mnie źródło satysfakcji i motywuje do pracy" - mówi.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8169-926-6 |
Rozmiar pliku: | 586 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Właśnie wróciłam do domu po uciążliwej rundzie po sklepach. Zmachana poszukiwaniem garnituru dla Jaśka, marzyłam o chwili relaksu przy filiżance cappuccino i niezobowiązującej lekturze kolorowej gazety, tyleż ogłupiającej, co przyjemnej.
Przyda się reset przed kolejnym rozdziałem, pomyślałam, starając się opędzić od myśli o losach bohaterki książki, którą aktualnie pisałam.
Ciągnęłam narrację jak przysłowiowego kota za ogon, bez pomysłu na dalszy ciąg akcji. Niestety, doświadczenie nie chciało podpowiedzieć, co dalej. Nie po raz pierwszy stanęłam pod murem, by podjąć walkę z brakiem inwencji, a rozliczne domowe obowiązki nie pomagały zebrać myśli. Jasiek miał studniówkę za dwa tygodnie, a temat garnituru wciąż pozostawał nierozwiązany.
– Mam założyć coś takiego?! – zagrzmiał na widok moim zdaniem całkiem fajnego ciucha, który niedawno wynalazłam w jednej z sieciówek. – Niech ojciec sobie go kupi! To dobre dla jakiegoś starego dziadka!
– To może sam przejdziesz się po sklepach? – Załamałam ręce nad permanentnym deprecjonowaniem moich starań. – A poza wszystkim z ojca nie taki znów dziadek – oburzyłam się w imieniu Rafała, czterdziestosześcioletniego mężczyzny, który dbał o wygląd.
Porównywanie było zgoła niestosowne. Mój mąż, pan doktor od spraw kobiecych, nosił się modnie i mimo braku czasu, który dzielił pomiędzy dyżury w szpitalu i prywatną praktykę, nie zapominał o siłowni.
– Dobra, już dobra. Ten gajer mi się nie podoba. – Jasiek wyskoczył ze spodni i podał ubranie do odwieszenia.
Czekały mnie kolejne poszukiwania. Chociaż miałam serdecznie dosyć synowskich fochów, zacisnęłam usta. Zależało mi, żeby skoncentrował się na nauce i nie zawracał sobie głowy przyziemnymi sprawami.
– Popatrzę jeszcze – odparłam. – Jak ci idą korepetycje z biologii?
O postępy pytałam nie bez powodu. Za namową Rafała mój syn wybierał się na medycynę, choć prawdę mówiąc, nie dostrzegałam u niego specjalnego zapału do włożenia lekarskiego fartucha.
Co z tego, skoro mój mąż pozostawał nieugięty?
– Ktoś powinien przejąć moją praktykę – tłumaczył podczas naszych kolejnych rozmów na temat przyszłości Jaśka. – Gabinet, pacjentki. Czy ja muszę ci tłumaczyć rzeczy oczywiste? Nie jest głupi, no, może leniwy, ale na medycynie nauczą go pracować. A kiedy zacznie zarabiać, dostrzeże zalety zawodu. Nie każdy ma podaną przyszłość na tacy.
– Ale może on ma inne zainteresowania? – Spróbowałam nierównej walki z samcem alfa, który zaplanował naszemu synowi życie i nie przyjmował do wiadomości żadnych reklamacji.
– Małgorzato, ile jeszcze razy będziemy wałkować ten temat? Oboje zdajemy sobie sprawę z wątpliwych pasji Jana. – Zawsze używał oficjalnych form, kiedy chciał nadać swojej wypowiedzi poważny, niebudzący sprzeciwu ton. – Komputer, gitara, kumple i imprezy. W tym jest najlepszy. Ktoś musi wytyczyć mu plan działania, a tym kimś z pewnością nie jesteś ty, mamusia, która pozwala na wszystko. Mogłabyś wreszcie przestać go bronić i mnie wesprzeć, bo chłopaka trzeba wziąć za gardło i zmusić do roboty. Mam nadzieję, że jesteś w kontakcie z korepetytorem. – Sięgnął po gazetę, co oznaczało koniec rozmowy.
Powinnam była stanąć w obronie dziecka, ale nie miałam zbyt wielu argumentów. Niestety, w tym, co mówił Rafał, było dużo racji. Jaś nie należał do ambitnych ani skłonnych do prowadzenia poważnych rozmów o przyszłości. Lubił korzystać z życia, a mnie nierzadko zdarzało się tuszować jego niesubordynację. Sprytnie wykorzystywał nieobecność ojca podczas całodobowych dyżurów, żeby wracać po nocy do domu bez narażania się na jego gniew. Czekałam na dźwięk klucza w drzwiach, by zasnąć spokojnie, kiedy gasło światło, obiecując w duchu synowi umoralniającą gadkę następnego dnia.
Zaraz po odespaniu nocnych harców, i, jak mogłam przypuszczać, tęgiego kaca, skruszony stawał przede mną, by posypywać głowę popiołem i dobrowolnie poddawać się karze.
– O której wczoraj wróciłeś? Czekałam. – Z trudem panowałam nad złością.
– Przepraszam, mamuś. Mieliśmy dobrą imprezę, trochę się przedłużyło.
– Do czwartej?
– Nie patrzyłem na zegarek. Nie musiałaś czekać.
– Chłopaku, ile razy ci można powtarzać, że nie mogę zasnąć, kiedy nie ma cię w domu? – Podnosiłam głos, ledwie powstrzymywałam drżenie rąk. – Nie rozumiesz, że boję się o ciebie?
– Sorry. Będę już grzeczny. Zrobisz mi jajecznicę na boczku? – Zmiękczał moje serce spojrzeniem godnym skarconego spaniela.
Kładł uszy po sobie, a ja oddychałam głęboko, szczęśliwa, że mam go na wyciągnięcie ręki.
Przypadek znajomego nastolatka, który po nocnej libacji utopił się w Wiśle, cały czas stał przed oczami i wywoływał suchość w ustach. Ale zdawałam sobie sprawę, że Jaś jest już niemal dorosły i twarde zakazy niewiele pomogą.
Zawsze stawiałam na szczerą rozmowę, która, jak mi się wydawało, stanowiła podstawę naszych kontaktów. Mobilizowałam do nauki, karciłam za imprezowy styl życia. Jednak w sytuacjach takich jak ta zaczynałam wątpić w sens mojego postępowania.
– Będę musiała porozmawiać z ojcem – straszyłam, sięgając do lodówki po jajka. – Za dużo mnie to kosztuje.
– Oczywiście. Jeżeli musisz. – Jaś sprawiał wrażenie pogodzonego z losem. – To może sam usmażę? – Spróbował przejąć patelnię.
Z każdym rokiem coraz mniej go rozumiałam, zastanawiając się, po kim odziedziczył niefrasobliwość. Nie przejawiał ani cech charyzmatycznego ojca, ani wiecznie przejmującej się matki.
Ukojenie zgryzot znajdowałam w rozmowach z przyjaciółką Igą, koleżanką od czasów licealnych, matką Julka, o dwa lata młodszego od Jaśka. Nie zawsze popierała moje metody wychowawcze, ale przynajmniej wysłuchiwała racji. W przeciwieństwie do Rafała, który z miejsca wytaczał działa ciężkiego kalibru.
– Jak ci idą korepetycje z biologii? – powtórzyłam pytanie.
– Dobrze. Możesz zapytać profesora.
Nie omieszkałam zrobić tego kolejnego dnia. Doktor Kwietniewski z toruńskiego uniwersytetu okazał zadowolenie z ucznia.
– Przepracowaliśmy niemal cały materiał i niebawem zaczniemy testy.
Z przyjemnością przekazałam Rafałowi opinię Kwietniewskiego. Jeszcze większą radość sprawiła mi zmiana zachowania Jaśka, który ostatnimi czasy wyhamował nieco życie towarzyskie i skupił się na nauce. Niemal nie mogłam wywołać go z pokoju, w którym zaszył się nad książkami. No i wybraliśmy w końcu garnitur na studniówkę.
W domu zapanował spokój, a wraz z nim wyprostowały się problemy z kolejnym rozdziałem książki.
Nadeszły lepsze, przewidywalne, rutynowe dni, które sprzyjały pracy. Zosia i Janek chodzili do szkoły, ja siadałam przed komputerem, starając się jak najwięcej zrobić przed weekendem, kiedy do domu zjedzie głodna Zuza, z walizą rzeczy do wyprania.
Od półtora roku, kiedy moja najstarsza córka podjęła studia w Warszawie, niemal każdy weekend wyglądał tak samo. W piątek jechałam po nią na dworzec, odwoziłam w niedzielę, by w międzyczasie ugościć, nakarmić, oprać i złapać kilka chwil na rozmowę.
Nie narzekałam, a nawet nie mogłam się doczekać tej mojej krótkiej, kilkuminutowej wyprawy, oczekiwania na peronie i córki wyglądającej mnie przez okno pociągu.
– Cześć, kochanie, był tłok? – witałam ją, za każdym razem przytulając i sprawdzając, czy nie zmizerniała od ostatniego spotkania.
– Było spoko – odpowiadała niezmiennie. A potem prosiła mnie o podwiezienie któregoś z jej przyjaciół.
Jechałam zatem. Na dworze było zazwyczaj ciemno, muzyczka grała, a mnie rozpierała radość, że mam pierworodną na weekend.
Nawet gdyby tego samego wieczoru miała spotkać się ze znajomymi, co zdarzało się wcale często.
Na szczęście czasami udawało się nam wyskoczyć gdzieś tylko we dwie, tak jak ostatnim razem. Wyłącznie dla mojej córki bywałam w stanie kusić los i nie oglądając się na Rafała, uciec z domu w sobotni wieczór.
Nie był zadowolony, ale my w niedzielny poranek puszczałyśmy do siebie oko, robiąc grzanki z pieczarkami, które Zuzia uwielbiała.
– Tatusiu, nie bądź zły. Keczup łagodny czy pikantny? – proponowała, odwracając jego uwagę od wieczornej eskapady.
Zniecierpliwiony machał ręką.
– Okej. Pikantny.
Wiedziała, co lubi.
– Piękny przykład, Małgorzato, tak włóczyć się z dzieckiem po knajpach… – usłyszałam.
Mój dobry nastrój ulotnił się jak sen.
Rafał zgasił mnie i zmroził. Może rzeczywiście nie powinnam iść z Zuzką na miasto? Skuliłam się w sobie. Zniknęła przyjemność z babskiego wyjścia.
– Pójdę się ubrać. – Zacisnęłam mocniej poły szlafroka.
Tak czy inaczej, uwielbiałam, gdy Zuza wpadała do domu, nawet z tobołem prania.
Lecz kiedy Rafał miał wolne, nie wszystko układało się wspaniale.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI