- W empik go
List - ebook
List - ebook
BESTSELLER, KTÓRY PODBIŁ TYSIĄCE SERC NA CAŁYM ŚWIECIE. IDEALNY DLA FANÓW PAMIĘTNIKA NICHOLASA SPARKSA.
Jeden List. Dwie kobiety, które wiele łączy, choć dzieli je czas.
Lata 70. XX wieku. Tina Craig pragnie uciec od swojego brutalnego męża. Ciężko pracuje, aby zaoszczędzić wystarczająco dużo pieniędzy i go zostawić, a dodatkowo udziela się jako wolontariuszka w sklepie charytatywnym, żeby spędzać w domu jak najmniej czasu. Podczas jednej ze zmian przegląda kieszenie używanego garnituru i natrafia na stary List w zamkniętej, nieostemplowanej kopercie. Tina otwiera go i czyta – ta decyzja na zawsze zmieni bieg jej życia...
4 września 1939 roku. Billy Stirling wie, że był głupcem, ale ma nadzieję, że uda mu się naprawić to, co zepsuł. Siada do napisania listu, licząc, że odmieni w ten sposób swój los. Nawet sobie nie wyobraża, jak wpłynie tym na przyszłość…
Niewysłany List, który złamał czyjeś życie, a jednocześnie stał się początkiem czegoś dobrego. Ta powieść to ekscytująca podróż w czasie i przestrzeni, w poszukiwaniu swoich korzeni.
Czy w gąszczu nieporozumień, ludzkiej bezsilności i złudnych nadziei można znaleźć szczęście? List to pisana z dwóch perspektyw czasowych, zdumiewająca, życiowa opowieść o miłości, stracie i nadziei na nowy początek.
Marta Ficek-Chmura, @wartoczytac
Kartka papieru, w środku napisanych kilka zdań, koperta – jeden niedostarczony List może wpłynąć na losy kilku pokoleń. W tym tkwi magia, smutek i radość, miłość i nienawiść. Przyciskam tę powieść mocno do serca, delikatnie ocieram łzy toczące się po moich ustach, na których gości uśmiech. Ta książka jest jak gorąca herbata w chłodny wieczór – parzy, ale też przyjemnie otula swoim ciepłem. Jestem przekonana, że rozgrzeje także i Ciebie!
Dagmara Łagan, @BooksCatTea
List to powieść wyjątkowa. Niezwykle wciągająca, poruszająca, życiowa opowieść o miłości, tęsknocie i bólu. Historia dwóch kobiet, żyjących w różnych czasach, zmagających się z odmiennymi trudnościami, które połączył jeden nieprzeczytany List, a jego treść na zawsze zmieniła ich życie. Przepiękna podróż, która pokazuje, że miłość nie zna granic i jest w stanie pokonać wszystko.
Anna Barańska, @oczytana_ania
Cytując jedno zdanie z tej książki: „Każda rzecz na świecie powinna mieć swoje miejsce”. List zdecydowanie zdobył miejsce w moim sercu! Sprawdźcie sami, czy znajdzie też miejsce w waszym. Polecam!
Dominika Smoleń, @nasz.ksiazkowir
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65830-97-5 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czasy współczesne
Lubiła się cieszyć małymi rzeczami. Cichym bzyczeniem olbrzymiego, kosmatego bąka z przejęciem przelatującego z kwiatka na kwiatek, nieświadomego przy tym faktu, że od jego pracy zależą losy całej ludzkości. Upojnym zapachem i jaskrawym kolorem słodkiego groszku, który hodowała na grządce warzywnej, choć przecież mogła poświęcić tę przestrzeń jego bardziej jadalnym krewniakom. I jeszcze widokiem swojego mężczyzny pocierającego obolałe plecy podczas nawożenia róż. Czynił to bez słowa skargi, chociaż istniało tysiąc rzeczy, które wolałby teraz robić.
Uklękła, by wyrwać kilka chwastów i wtem poczuła, jak w jej dłoń wsuwa się rączka wnuczki: maleńka, ciepła i ufna. Kolejna drobnostka. Ta dawała najwięcej radości, zawsze przywoływała uśmiech na jej twarzy i sprawiała, że serce biło szybciej.
– Babciu, co robisz?
Odwróciła się i spojrzała na ukochaną wnuczkę. Policzki dziewczynki były lekko zaróżowione od popołudniowego słońca, a na zadartym nosku miała plamę ziemi. Kobieta wyjęła chusteczkę do nosa i ostrożnie starła ciemny ślad.
– Wyrywam chwasty.
– Po co?
Zamyśliła się na chwilę.
– Ponieważ to nie jest ich miejsce.
– Ojej, to gdzie w takim razie jest ich miejsce?
– To tylko chwasty, słoneczko. Dla nich nie ma w ogóle miejsca.
Wnuczka rozciągnęła wargi i zmarszczyła brwi.
– To bardzo niemiłe. Każda rzecz na świecie powinna mieć swoje miejsce.
Kobieta uśmiechnęła się i wycisnęła buziaka na czole dziewczynki, rzucając okiem w kierunku męża. Choć jego niegdyś ciemne włosy przyprószyła siwizna, a na twarzy przybyło zmarszczek, kolejne lata nie ujęły mu uroku. Każdego dnia radowała się, że spotkała kogoś takiego pomimo przeciwności losu i że znaleźli wspólne miejsce na ziemi.
Odwróciła się do wnuczki.
– Masz rację. Wsadźmy je z powrotem.
Kopiąc niewielki dołek, rozmyślała o tym, jak wiele można się nauczyć od dzieci i jak często ich mądrość jest niedoceniana lub nawet całkiem odrzucana.
– Babciu?
Natychmiast otrząsnęła się z zadumy.
– Tak, słoneczko?
– A jak poznałaś dziadka?
Wyprostowała się i wzięła dziewczynkę za rękę, odgarniając z jej twarzyczki pasemko złotych włosów.
– Cóż, jakby ci to powiedzieć… To bardzo długa historia…ROZDZIAŁ 1
Marzec 1973
Tym razem umrze. Była tego właściwie pewna. Wiedziała, że zostało jej niewiele czasu, może sekundy, i w milczeniu modliła się o to, by koniec nadszedł jak najprędzej. Czuła, jak ciepła, lepka krew spływa jej po karku. Słyszała ten przyprawiający o mdłości odgłos pękającej czaszki, gdy mąż z całej siły walnął jej głową o ścianę. Coś w ustach zgrzytało niczym żwir; wiedziała, że to ząb, i rozpaczliwie starała się go wypluć. Jego ręce tak mocno zacisnęły się na jej gardle, że nie mogła już nabrać powietrza w usta ani nawet wydać żadnego dźwięku. Płuca błagały o tlen, a ciśnienie z tyłu gałek ocznych było tak duże, że miała wrażenie, iż te zaraz jej wypadną. Głowa stała się ciężka, a potem nadeszła wyczekana nieświadomość i czerń.
Usłyszała dawno już zapomniany dźwięk szkolnego dzwonka i nagle na powrót zmieniła się w pięciolatkę. Nieprzerwane dzwonienie niemal całkowicie zagłuszało szczebiot innych dzieci. Gdy zaczęła na nie krzyczeć, każąc im przestać, zdała sobie sprawę, że odzyskała głos.
Przez chwilę wpatrywała się w sufit sypialni, a potem przymrużonymi oczami spojrzała na budzik, który wyrwał ją ze snu. Zimny pot spłynął jej po plecach. Pospiesznie złapała za kołdrę i podciągnęła ją aż pod brodę, by jeszcze na chwilę zatrzymać ciepło. Serce wciąż waliło jej młotem po niedawnym koszmarze, a powietrze wydychała płytko, ustami. Ciepły oddech zawisł w lodowatej sypialni. Ogromnym wysiłkiem wygrzebała się z łóżka i skrzywiła, gdy bose stopy zetknęły się z zimną szorstkością drewnianej podłogi.
Zerknęła na Ricka, który na szczęście wciąż twardo spał, chrapiąc wskutek spożycia butelki whisky poprzedniego wieczoru. Sprawdziła, gdzie są jego papierosy, i ustaliła, że nadal leżą na stoliku nocnym, gdzie położyła je tak starannie. Jeżeli istniała rzecz, która z pewnością mogła wprawić Ricka w zły humor, była to niemożliwość znalezienia fajek o poranku.
Cicho wślizgnęła się do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi. Ricka mogła obudzić co najwyżej eksplozja porównywalna do spuszczenia bomby atomowej na Hiroshimę, ale Tina wolała nie ryzykować. Odkręciła kran w umywalce. Woda była lodowata jak zwykle. Czasem mieli wybór między jedzeniem a zapłatą rachunków. Rick stracił pracę jako kierowca autobusu, więc brakowało pieniędzy na ogrzewanie. Wystarczało ich za to, jak stwierdziła w cichości swojego umysłu, na picie, palenie i granie.
Zeszła na dół, napełniła czajnik i postawiła go na kuchence. Roznosiciel gazet zdążył ich już odwiedzić, więc Tina odruchowo wyjęła prasę ze skrzynki: „The Sun” dla niej i „The Sporting Life” dla Ricka. Jej uwagę przykuł jeden z nagłówków, informujący o dzisiejszej gonitwie Grand National. Opuściła ręce i wzdrygnęła się gwałtownie na myśl o wszystkich pieniądzach, które Rick przepuści na obstawianie wyścigu. Istniało pewne ryzyko, że będzie zbyt pijany już przed lunchem, by samodzielnie wyprawić się do bukmachera, toteż obowiązek postawienia pieniędzy spadnie na Tinę. Siedziba bukmachera mieściła się obok sklepu charytatywnego, w którym pomagała w soboty, a on sam, Graham, przez lata stał się ich przyjacielem. Chociaż Tina w tygodniu pracowała jako stenotypistka w biurze ubezpieczeń, zawsze wyczekiwała weekendowej zmiany w sklepie charytatywnym. Rick mówił jej, że to nie do pomyślenia, żeby spędzała cały dzień na darmowym układaniu ciuchów martwych ludzi, skoro mogłaby w tym czasie pracować w normalnym sklepie i dzięki temu przynosić do domu jeszcze więcej pieniędzy. Dla Tiny jednak był to sposób, by zejść mężowi z drogi. Lubiła rozmawiać z klientami, lubiła te normalne pogawędki, w których nie musiała bacznie zważać na każde wypowiadane słowo.
Włączyła radio i nieco je ściszyła. Tony Blackburn zawsze umiał ją rozbawić swoimi czerstwymi dowcipami. Akurat zapowiadał nowy singiel Donny’ego Osmonda – „The Twelfth of Never” – gdy rozgwizdał się czajnik. Złapała go, nim dźwięk stał się zbyt przenikliwy, i wrzuciła dwie łyżeczki herbacianych liści do starego, poplamionego rondla. Potem usiadła przy kuchennym stole i czekając, aż herbata się zaparzy, sięgnęła po gazetę.
Gdy rozległ się odgłos wody spuszczanej w toalecie na górze, wstrzymała oddech. Usłyszała, jak skrzypią deski podłogi, zwiastując powrót Ricka do łóżka. Dopiero wtedy odetchnęła z ulgą. A potem zamarła, gdy krzyknął:
– Tina! Gdzie moje faje?!
_Jezu. Ten człowiek pali jak smok._
Natychmiast zerwała się na równe nogi i jak strzała pomknęła po schodach, przeskakując po dwa stopnie na raz.
– Na twoim stoliku nocnym. Tam, gdzie je położyłam wczoraj wieczorem – odparła zdyszana, wbiegając do pokoju. W półmroku przesunęła dłoń po blacie, ale nigdzie ich nie wyczuła. Z narastającym poczuciem paniki przełknęła ślinę.
– Muszę trochę rozsunąć zasłony. Nic nie widzę.
– Do jasnej cholery, kobieto! Czy to naprawdę tak wiele, jeżeli po prostu chcę sobie zapalić faję o poranku? Zaraz się zrzygam!
Jego kwaśny poranny oddech cuchnął stęchłą whisky.
Wreszcie znalazła papierosy na podłodze między łóżkiem a stolikiem.
– Są, proszę bardzo. Pewnie zrzuciłeś je przez sen.
Rick gapił się na nią przez chwilę, aż w końcu zabrał od niej paczkę. Zamarła, instynktownie zakrywając twarz rękami. Złapał ją za nadgarstek. Ich spojrzenia spotkały się na moment, nim Tina zamknęła oczy i przełknęła łzy.
***
Doskonale pamiętała pierwszy raz, kiedy ją uderzył, zupełnie jakby to było wczoraj. Nawet wspomnienie o tym paliło jej policzki żywym ogniem. Nie chodziło tylko o fizyczny ból, lecz o nagłą, brutalną świadomość, że nic już nie będzie takie jak przedtem. Było jej tym trudniej, iż zdarzyło się to podczas ich nocy poślubnej. Aż do tamtej chwili wszystko układało się idealnie. Rick wyglądał tak perfekcyjnie w nowym brązowym garniturze, kremowej koszuli i z jedwabnym krawatem na szyi. Biały goździk w jego butonierce świadczył o statusie pana młodego, a Tina czuła, że nie mogłaby nigdy pokochać nikogo bardziej niż tego człowieka. Wszyscy mówili jej, że wygląda obłędnie. Jej długie ciemne włosy były upięte w luźny kok i poprzetykane kwiatkami. Jasnoniebieskie oczy błyszczały pod firanką gęstych sztucznych rzęs, a cera epatowała naturalnym pięknem, któremu nie była potrzebna pomoc kosmetyków. Po ślubie odbyło się niezapomniane przyjęcie w niedrogim lokalnym hotelu, gdzie państwo młodzi i ich goście tańczyli do białego rana.
Kiedy zbierali się do snu tamtej nocy w hotelowym pokoju, Tina zauważyła, że Rick jest nienaturalnie milczący.
– Wszystko w porządku, skarbie? – zapytała, obejmując go za szyję. – Cóż za cudowny dzień, nieprawdaż? To nie do wiary, że w końcu jestem panią Craig! – Nagle odsunęła się od niego. – Ojej, będę musiała poćwiczyć mój nowy podpis!
Wzięła do ręki długopis i kartkę ze stolika nocnego i napisała zakończone zawijasem „Pani Tina Craig”.
Rick wciąż milczał i tylko patrzył na nią. Zapalił papierosa, nalał sobie do kieliszka taniego szampana. Opróżnił naczynie jednym haustem, a potem podszedł do łóżka, na którym siedziała Tina.
– Wstań – zażądał.
Zaskoczona jego tonem posłusznie wypełniła polecenie. Rick uniósł rękę i mocno uderzył ją w twarz.
– Nigdy więcej nie rób ze mnie idioty – oznajmił, po czym jak burza wypadł z sypialni. Noc spędził na kanapie w hotelowym holu, otoczony pustymi kieliszkami. Minęło kilka dni, nim postanowił wyjaśnić Tinie, co dokładnie zrobiła nie tak. Najwyraźniej nie podobało mu się to, jak tańczyła z jednym z jego kolegów z pracy. Patrzyła na niego zbyt prowokująco i flirtowała z nim na oczach innych gości. Tina nawet nie pamiętała tego faceta, a już tym bardziej całej sytuacji, lecz był to początek paranoicznej obsesji Ricka, przeświadczonego, że jego żona leci na każdego faceta, którego spotka. Wiele razy zastanawiała się, czy powinna była nazajutrz zostawić zazdrosnego męża. Lecz w głębi duszy czuła się romantyczką i chciała dać szansę świeżo upieczonemu małżeństwu. Była pewna, że to tylko jednorazowe zajście, a Rick ukoił jej bolesne wątpliwości bukietem kwiatów na przeprosiny. Jego wyrzuty sumienia i poczucie winy były tak dojmujące, że Tina natychmiast mu wybaczyła. Dopiero po kilku dniach zauważyła bilecik wśród kwiatów. Wyciągnęła go z uśmiechem, a po chwili odczytała: _Najdroższa Nan, na zawsze pozostaniesz w_ _naszej pamięci._ Ten facet ukradł kwiaty z nagrobka na cmentarzu!
***
Minęły cztery lata i teraz patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, nim Rick rozluźnił uścisk.
– Dzięki, kotku – rzekł z uśmiechem. – A teraz bądź grzeczną dziewczynką i skocz po coś do picia.
Tina odetchnęła z ulgą i potarła poczerwieniały nadgarstek. Po tamtym zdarzeniu podczas nocy poślubnej poprzysięgła sobie, że nie stanie się jego ofiarą. Cokolwiek by się nie zdarzyło, nie miała zamiaru zostać jedną z tych wiecznie posiniaczonych żon, które znajdują coraz to nowe wymówki dla usprawiedliwienia nieakceptowalnego zachowania mężów. Wiele razy groziła mu, że odejdzie, lecz za każdym razem wycofywała się w ostatniej chwili. Rick zawsze był taki zasmucony i skruszony. Oczywiście obiecywał, że nigdy więcej nie podniesie na nią ręki. Ostatnio jednak pił o wiele więcej i jego wybuchy również stały się znacznie częstsze niż kiedyś. Aż wreszcie nadszedł czas, gdy nie była już w stanie tego znieść.
Problem polegał na tym, że nie miała dokąd uciec. Nie miała rodziny i chociaż posiadała kilkoro przyjaciół, nie byłaby w stanie poprosić ich o tak wiele, jak to, by ją przyjęli. To ona ze swojej pensji płaciła za czynsz, ale nie wyobrażała sobie, by Rick odszedł dobrowolnie. Zaczęła więc zbierać na własną ucieczkę. Potrzebowała pieniędzy na kaucję i miesięczny czynsz gdzie indziej – tyle wystarczyło, by być wolną. Ale było to o wiele trudniejsze, niż się zdawało. Rzadko kiedy udawało jej się cokolwiek zaoszczędzić, lecz ile nie miałoby trwać zbieranie pieniędzy, podjęła już decyzję. Stary słój po kawie, ukryty na tyłach jednej z kuchennych szafek, wypełniał się powoli, a teraz miała w nim ponad pięćdziesiąt funtów. Musiała jednak uzbierać znacznie więcej, ponieważ czynsz za pokój wyposażony jedynie w najbardziej podstawowe urządzenia zaczynał się od ośmiu funtów tygodniowo, a kaucja wynosiła około trzydziestu kolejnych. Na razie starała się więc po prostu nie wchodzić Rickowi w drogę i nie prowokować kolejnych wybuchów wściekłości.
***
Przyniosła na górę herbatę Rickowi razem z wciśniętym pod pachę „The Sporting Life”.
– Proszę bardzo – powiedziała, starając się brzmieć lekko. Nie odpowiedział. Znów spał głębokim snem, podparty na poduszce, z otwartymi ustami i papierosem chwiejącym się niebezpiecznie na suchej, popękanej dolnej wardze. Tina wyjęła go z ust męża i zgasiła.
– Na litość boską, kiedyś wpędzisz do grobu nas oboje – wymamrotała. Odstawiła kubek i zastanowiła się, co teraz. Czy powinna obudzić Ricka i ryzykować wprawienie go w złość? A może lepiej zostawić herbatę na stoliku nocnym? Zanim się obudzi, napój bez wątpienia całkiem wystygnie, co z pewnością na nowo go rozwścieczy, lecz może do tego czasu ona znajdzie się już w sklepie, z dala od jego ciężkiej ręki.
Decyzję z jej barków zdjął ten moment, kiedy mąż poruszył się niespokojnie i z trudem rozchylił powieki.
– Przyniosłam ci herbatę – powiedziała. – Teraz pójdę do sklepu, dobrze?
Rick uniósł się na łokciach.
– W ustach mam pustynię – sarknął. – Dzięki za herbatę, kotku. – Poklepał materac obok, nakazując jej, by usiadła. – Chodź tu.
Tak właśnie wyglądało życie u boku Ricka. W jednej chwili był okrutnym, obrzydliwym sadystą, a w kolejnej zmieniał się w uroczego, niewinnego aniołka.
– Sorki za wcześniej. No wiesz, to z fajkami. Nie mógłbym cię skrzywdzić, Tina, przecież wiesz.
Tina nie wierzyła własnym uszom, ale nigdy nie uważała za dobry pomysł sprzeciwiać się słowom męża, więc tylko anemicznie kiwnęła głową.
– Słuchaj – ciągnął – zrobiłabyś coś dla mnie?
Westchnęła cicho i właściwie niesłyszalnie, wznosząc oczy do sufitu. _Znowu się zaczyna._
– Postawiłabyś za mnie zakład?
Nie umiała już gryźć się w język.
– Naprawdę sądzisz, że to dobry pomysł, Rick? Wiesz, że ledwie wiążemy koniec z końcem. Chwilowo tylko ja zarabiam i nie mamy oszczędności, które moglibyśmy przeznaczyć na sprawy takie jak granie.
– _Tylko ja zarabiam_ – zaczął ją przedrzeźniać Rick. – Zawsze musisz mi to wypominać, co nie, ty świętojebliwa krowo? – Tina zamarła od jego gwałtownej reakcji, Rick jednak wcale nie skończył. – To Grand National, do ciężkiej cholery! Wszyscy dzisiaj obstawiają!
Sięgnął po leżące na podłodze spodnie, znajdujące się dokładnie tam, gdzie rzucił je poprzedniej nocy, i wyciągnął z kieszeni zwitek banknotów.
– Tu masz pięćdziesiąt funtów. – Zdarł z opakowania papierosów przednią tekturkę i na jej odwrocie napisał imię konia. – Można wygrać kolejnych pięćdziesiąt.
Wcisnął pieniądze i kartonik do jej ręki. Tina była oszołomiona.
– Skąd je masz? – zapytała, przyglądając się banknotom.
– Nie żeby to był twój interes, ale skoro pytasz, to ci powiem. Wygrałem na wyścigach. Widzisz, a twierdziłaś, że tylko idioci w to wierzą, co nie?!
_Kłamca._
Kręciło jej się w głowie, już czuła, jak na szyję wstępował rumieniec.
– To więcej niż zarabiam przez tydzień, Rick.
– Wiem. Czyż nie jestem genialny? – odparł z zadowoleniem.
Złożyła ręce jak do modlitwy i uniosła je do ust. Starała się zachować spokój, oddychając przez lekko rozchylone palce.
– Za te pieniądze moglibyśmy opłacić rachunki za prąd albo za jedzenie na cały miesiąc.
– Jezu, Tina, ależ ty jesteś przyziemna!
Drżącymi dłońmi rozłożyła banknoty. Miała doskonałą świadomość, że fizycznie nie da rady wręczyć tak ogromnej ilości pieniędzy bukmacherowi.
– Nie możesz ich odłożyć? – zapytała błagalnie.
– Pracujesz koło pierdolonego bukmachera. Mogę co najwyżej przyłożyć. Tobie.
Tina czuła, jak łzy zaczynają piec ją w oczy, ale już zdecydowała. Weźmie pieniądze i ustali z Grahamem, co z nimi zrobić. Już zdarzyło się, że brała funty, które dał jej Rick, ale ich nie postawiła. Koń, którego wybrał, zgodnie z przewidywaniami przegrał, więc mąż o niczym się nie dowiedział. Tina jednak miała wrażenie, że podczas tej gonitwy postarzała się o dziesięć lat. Tym razem zresztą było inaczej. Stawki były o wiele wyższe. _Pięćdziesiąt funtów, jak Boga kocham._
Nieoczekiwanie i całkiem niewytłumaczalnie poczuła narastającą panikę. Fala gorąca przepłynęła przez jej ciało od palców u stóp aż po kark i trudno było jej złapać oddech. Wycofała się z sypialni, mamrocząc wymówki, jakoby zostawiła tost w tosterze, po czym pobiegła na dół do kuchni. Wspięła się na stołek i sięgnęła do szafki, po omacku szukając słoika po kawie ze swoim funduszem awaryjnym. Palce w końcu znalazły znajomy kształt i Tina wyciągnęła słoik, po czym przycisnęła go do piersi. Ręce trzęsły się jej, gdy starała się odkręcić wieczko. Spocone dłonie nie mogły sobie poradzić z zakrętką, więc kobieta sięgnęła po ścierkę. Wreszcie wieczko poddało się i Tina zajrzała do środka. Wewnątrz było zaledwie kilka miedziaków. Potrząsnęła słojem, spojrzała ponownie, jakby sądziła, że wzrok oszukał ją za pierwszym razem.
– Sukinsyn! – krzyknęła. – Sukinsyn, sukinsyn, sukinsyn!
Zaczęła płakać, spazmy aż do dreszczy wstrząsały jej ciałem.
– Naprawdę sądziłaś, że możesz mnie oszukać?
Podskoczyła i odwróciła się. Rick opierał się o futrynę, a z ust zwisał mu kolejny papieros. Miał na sobie tylko poszarzały podkoszulek i brudne majtki.
– Zabrałeś moje pieniądze! Jak mogłeś?! Wiesz, ile miesięcy pracowałam, żeby oszczędzić te funty?!
Osunęła się na podłogę i zaczęła kołysać w przód i w tył, wciąż obejmując niemal pusty słój. Rick ruszył w jej stronę i szarpnął gwałtownie do pozycji stojącej.
– Weź się w garść, kobieto! A czego się spodziewałaś, chowając pieniądze przed własnym mężem? Na co ty w ogóle zbierałaś?!
_Na to, żeby od ciebie odejść, ty zapijaczony, bezużyteczny manipulancie._
– To miała być… niespodzianka, wiesz, mieliśmy pojechać na małe wakacje. Sądziłam, że chwila oddechu dobrze zrobi nam obojgu.
Rick rozmyślał przez chwilę nad jej słowami, aż wreszcie wypuścił ją ze swojego uścisku. Zmarszczył brwi, jakby się nad czymś poważnie zastanawiał.
– Niezła myśl. Wiesz co, jak ten koń dotrze na finisz, będziemy mieć wakacje jak z bajki. Może nawet pojedziemy za granicę.
Tina żałośnie pokiwała głową, ocierając oczy.
– Idź doprowadzić się do porządku. Spóźnisz się do pracy. A ja wracam do łóżka. Padam z nóg.
Cmoknął ją w czoło i ruszył z powrotem na górę.
Tina została sama pośrodku kuchni. Nigdy wcześniej nie czuła się tak rozbita i sponiewierana, ale jednocześnie nie zamierzała obstawić tego zakładu. Te pięćdziesiąt funtów należało do niej i nie było takiej opcji, by przepuściła je na wyścig, bez względu na to, czy chodziło o Grand National, czy o jakąkolwiek inną gonitwę. Wzięła pieniądze i wcisnęła je do portmonetki, a potem szybko zerknęła na imię zapisane na tekturce od paczki papierosów Ricka.
Red Rum.
_Obyś nie wygrał, ty gadzino._
***
Tina dotarła do sklepu i zaczęła szukać w torebce kluczy. Na progu ktoś zostawił worek starych ubrań, chociaż na drzwiach wisiała kartka z prośbą, by tego nie robić. Dla Tiny było nie do pomyślenia, by ktoś mógł ukraść ubrania przeznaczone dla organizacji dobroczynnej, ale fakt był taki, że kilkukrotnie to się zdarzyło. Nawet w tych ponurych gospodarczo czasach, pełnych strajków i przerw w dostawach prądu, wciąż zaskakiwało, jak nisko mogli się stoczyć niektórzy ludzie. Zarzuciła sobie torbę na ramię, otworzyła drzwi i weszła do środka. Po dwóch latach pracy w tym miejscu wciąż marszczyła nos od zapachu spowijającego sklep. Odzież z drugiej ręki miała specyficzną woń, identyczną w każdym sklepie charytatywnym czy na kiermaszu staroci. Pachniała mieszanką kulek na mole, starego potu i ciasteczek.
Tina nastawiła czajnik po raz drugi tego ranka, po czym otworzyła worek. Wyciągnęła z niego stary garnitur i uniosła, by ocenić jego stan. Miał już swoje lata, lecz wyglądał na znakomicie zszyty i dobrej jakości, tak dobrej, jakiej nigdy wcześniej nie widziała. Był w niespotykanym, zielonym kolorze, z wyblakłym złotym paskiem, a zrobiono go w całości z wełny.
Rozbrzmiał dzwonek nad drzwiami wejściowymi i Tina musiała przerwać oględziny.
– Niezły garnitur… yyy… w pięknym kolorze. Nic dziwnego, że ktoś chciał się go pozbyć.
To przyszedł Graham z zakładu bukmacherskiego.
– Dzień dobry. Jakim cudem znalazłeś dziś czas na niezobowiązującą pogawędkę, co? – zagaiła Tina.
– Tak, tak, wiem, to najbardziej zapracowany dzień w całym moim roku, ale nie narzekam – odparł, pocierając dłonie o siebie. – Nigel dopiero otwiera, więc mamy parę minut dla siebie.
Tina przytuliła go mocno.
– Cieszę się, że cię widzę.
– Jak się masz?
To było trudne pytanie. Graham doskonale orientował się w szczegółach jej skomplikowanej sytuacji domowej. Często komentował jej siniaki i rozciętą wargę. Zawsze był taki miły, a Tina czuła, że zaczyna nerwowo przestępować z nogi na nogę. Graham ujął ją za łokieć i poprowadził do krzesła.
– Co zrobił tym razem? – zapytał, przechylając jej podbródek i uważnie lustrując jej twarz.
– Czasem naprawdę go nienawidzę, Graham. Naprawdę.
Wziął ją w ramiona i pogładził po włosach.
– Zasłużyłaś na kogoś o wiele, wiele lepszego, Tino. Masz dwadzieścia osiem lat. Powinnaś mieć kochającego męża, może gromadkę dzieci…
Odsunęła się. Jej oczy z rozmazanym tuszem szukały jego wzroku.
– Nie pomagasz mi…
– Wybacz. – Graham znowu ujął jej głowę w ręce. – Powiedz, co się stało.
– Akurat dzisiaj na pewno nie masz na to czasu – odparła Tina, chociaż wiedziała, że dla niej Graham zawsze będzie miał czas. Odkąd się pierwszy raz zobaczyli, był w niej beznadziejnie zakochany. Tina odwzajemniała miłość, lecz z jej strony była to miłość przyjacielska i nieco jak do ojcowskiej figury. Był od niej dwie dekady starszy, a poza tym miał już żonę, Tina zaś nie potrafiłaby tak po prostu ukraść męża innej kobiecie.
– Chce, żebym postawiła pieniądze na wyścig. – Pociągnęła nosem. Graham wyjął z kieszeni wykrochmaloną do sztywności chusteczkę do nosa i wsunął jej do ręki.
– Nic nowego – odparł. – Jest jednym z moich najwierniejszych klientów. A dzisiaj odbywa się Grand National.
– Powiedział mi to samo. Ale tym razem wszystko jest inaczej, Graham. Chodzi o pięćdziesiąt funtów!
Nawet jego zaskoczyła ta kwota.
– Skąd u licha wytrzasnął tyle pieniędzy?
– Ukradł mi je – chlipnęła Tina.
Graham wyglądał na zdezorientowanego i tak też zapewne się czuł.
– Ukradł je _tobie_? – zapytał. – Nie rozumiem.
– Zaczęłam oszczędzać, Graham. Oszczędzać na ucie… – Urwała gwałtownie. Nie chciała teraz tego wyjaśniać Grahamowi. W przeszłości już oferował jej pieniądze, ale wtedy odmówiła. Mimo wszystko wciąż jeszcze miała trochę godności i szacunku do siebie. – Nieważne na co. Fakty są takie, że to moje pieniądze, a on chce, żebym postawiła je na konia w Grand National. – Coraz bardziej podnosiła głos z rosnącym niedowierzaniem. Graham nie wiedział, jak zareagować, lecz w pierwszej kolejności odezwała się w nim bukmacherska dusza.
– Na którego konia?
Tina spojrzała na niego z zaskoczeniem.
– Jakie to ma znaczenie? I tak tego nie zrobię.
– Wybacz, Tino. To po prostu ciekawość i tyle. – Zawahał się. – A jeśli ten koń wygra?
– Nie wygra.
– Jak się nazywa? – nalegał Graham.
Tina z westchnieniem sięgnęła do torebki po kartonik otrzymany od Ricka i wręczyła go Grahamowi. Odczytał imię, po czym powoli wypuścił powietrze z płuc.
– Red Rum! – Ostrożnie pokiwał głową. – Ma szansę, Tino, muszę ci to powiedzieć otwarcie. To jego pierwszy Grand National, ale już należy do grona faworytów. Jest jeszcze jeden koń, Australijczyk, Crisp. On też może to wygrać. – Objął Tinę ramionami. – Ma szansę, jasne, ale w Grand National nie ma nic pewnego.
Oparła się o niego z radością, czując ciepło jego rąk.
– Nie zrobię tego, Graham – rzekła cicho. W jej głosie była stalowa pewność, która powiedziała mu, że dalsza dyskusja nie ma sensu.
– To twój wybór, Tino. Cokolwiek się stanie, pamiętaj, że masz mnie.
Z uśmiechem pocałowała go w policzek.
– Jesteś świetnym kumplem, Graham. Dziękuję.
Odwrócił wzrok. Wydawał się nieco speszony.
– W każdym razie – powiedział lekko – nigdy nie wiesz, czy w kieszeni tego starego garnituru nie spoczywa akurat banknot pięćdziesięciodolarowy.
Tina parsknęła.
– A istnieją w ogóle takie banknoty? Nigdy nie widziałam ich na oczy.
Z ust Grahama wydobył się śmiech.
– Cóż, muszę wracać do roboty – odparł. – Nigel pewnie się zastanawia, dokąd mnie wywiało.
– Jasne. Już cię nie zatrzymuję. O której zaczyna się wyścig?
– Kwadrans po trzeciej.
Tina zerknęła na zegarek. Pozostało zaledwie sześć godzin.
– Daj znać, gdybyś zmieniła zdanie co do zakładu.
– Nie zmienię, ale dzięki.
***
Kiedy Graham wyszedł, Tina na powrót zajęła się workiem ubrań pozostawionym przed sklepem. Raz jeszcze podniosła marynarkę od garnituru, a mając w pamięci słowa bukmachera, wsunęła dłoń w wewnętrzną kieszeń. Nagle poczuła się jak idiotka, lecz zaraz natrafiła ręką na coś, co miało fakturę papieru. Serce zabiło jej mocniej. Wyciągnęła znalezisko i przyjrzała mu się uważnie. Nie był to jednak banknot pięćdziesięciofuntowy, lecz stara, pożółkła koperta.ROZDZIAŁ 2
Tina rozprostowała kremową kopertę i spojrzała na nią z zaciekawieniem. Przycisnęła ją do twarzy, by wciągnąć do płuc jej zatęchły zapach. List został zaadresowany na nazwisko panny C. Skinner, Wood Gardens 33, Manchester. W rogu miał przybitą nieznaną kobiecie pieczęć, nie z oczekiwaną podobizną królowej Elżbiety II, lecz z twarzą mężczyzny, który był, jak sądziła Tina, królem Jerzym VI. Odwróciła kopertę i spostrzegła, że ta wciąż jest zaklejona. Raz jeszcze przyjrzała się pieczęci i z zaskoczeniem odkryła, że na kopercie nie ma znaczka. Z jakiegoś powodu tego listu nigdy nie wysłano. Otwarcie koperty wydawało jej się całkowitym wścibstwem i nagannym wkroczeniem w czyjeś prywatne życie, lecz nie umiała tak po prostu odłożyć listu. Dzwonek przy wejściu rozbrzmiał ponownie, a Tina aż podskoczyła. Czuła, jak policzki oblewa jej róż, gdy wcisnęła zaklejoną kopertę do torebki i ruszyła przywitać pierwszego klienta tego dnia.
– Dzień dobry, pani Greensides.
– Dzień dobry, droga Tino. Jak zwykle przyszłam się rozejrzeć. Macie coś nowego?
Tina pomyślała o torbie z ubraniami, którą rano zgarnęła z progu, i nogą przesunęła ją za ladę.
– Hmmm, pewnie będzie później. Muszę dopiero przejrzeć parę rzeczy.
Chciała dobrze przyjrzeć się zawartości worka w poszukiwaniu wskazówek co do jego pochodzenia, nim rozwiesi nowe ubrania na wieszakach.
Wartki potok klientów przelewający się od rana przez sklep odciągnął myśli Tiny od nadchodzącej gonitwy, lecz punktualnie o trzeciej włączyła przenośny czarno-biały telewizor na zapleczu. Konie podążały już w stronę startu, a Tina próbowała odszukać wzrokiem tego, który miał przypieczętować jej los. Łatwo go było wypatrzeć. Miał wielkie, porośnięte sierścią chrapy, a jego dżokej posiadał diament na kamizelce nazwanej przez komentatora żółtą. Konie ustawiły się pod taśmą i tańczyły w miejscu, pragnąc czym prędzej ruszyć przed siebie. Wreszcie, punktualnie kwadrans po trzeciej, flaga została uniesiona, a komentator wrzasnął:
– Ruszyli!
Tina z trudem zmuszała się do oglądania koni docierających do pierwszego płotka. Jak dotąd komentator nawet nie wspomniał o Red Rumie. Na pierwszej przeszkodzie któryś z koni upadł i Tina rozpaczliwie starała się ustalić, czy to nie ten. Nie, on bezpiecznie przeskoczył płotek i pognał dalej. Na drugim płotku znowu zdarzył się wypadek, lecz Red Rum i jego przebył z zapasem, mimo że wciąż trzymał się na tyłach. Wyobrażała sobie, jak Rick w domu przeżywa gonitwę, krzyczy na telewizor, dopinguje konia i ujeżdża fotel, jakby sam był dżokejem, z piwem w jednej dłoni i z papierosem w drugiej. Pewnie nawet się nie ubrał.
Gdy konie po raz pierwszy docierały do najwyższego płotka, zwanego Becher’s Brook, Tina zakryła oczy dłońmi. Nie wiedziała zbyt wiele o wyścigach, ale nawet ona miała pojęcie, jak niebezpieczne jest to miejsce i ile ofiar przez lata zgarnęło.
Julian Wilson komentował:
– Przeskakują Bechera. Grey Sombrero już ląduje, jest na pierwszym miejscu przed Cripsem, a Black Secret zajmuje trzecią pozycję. Endless Folly na czwartym, Sunny Lad na piątym, Autumn Roughe na szóstym, Beggar’s Way na siódmym… Upada! Beggar’s Way upada na Becherze!
Tina westchnęła głęboko. Nawet nie poczuła, że wstrzymuje oddech, aż lekko zakręciło jej się w głowie. Red Rum nie zasłużył nawet na wzmiankę, toteż Tina pozwoliła sobie na chwilę odprężenia. W takiej gonitwie Rick nie był w stanie poprawnie wytypować zwycięzcy.
Drzwi sklepu otworzyły się, a Tina zaklęła w myślach, wracając do obsługi klientów. Ku jej ogromnej irytacji, przybyła stara pani Boothman. Owa kobieta w podeszłym wieku uwielbiała zostawać w sklepie na długą pogawędkę. Kiedykolwiek indziej Tina z radością zareagowałaby na jej odwiedziny. Pani Boothman wiodła samotne życie, odkąd owdowiała, a jej dwaj synowie niezbyt często odwiedzali starą matkę. Filiżanka herbaty i długo rozmowa z Tiną były jej ulubionym punktem tygodnia.
– Dzień dobry, pani Boothman – przywitała ją Tina. – Mam coś do zrobienia na zapleczu. Za chwilę wrócę. Może się pani w tym czasie na spokojnie rozejrzeć.
Pani Boothman wyglądała na zdezorientowaną, a Tina dobrze rozumiała, dlaczego. Starsza kobieta wcale nie chciała się rozglądać. Choć wielokrotnie bywała w tym sklepie, nigdy niczego nie kupowała.
– Nie ma problemu, kochana. Przycupnę tu sobie i zaczekam na ciebie.
Przysunęła sobie taboret, a torebkę cisnęła na ladę.
– Czyżbyś miała tam na zapleczu telewizor?
– Yyy… tak – odparła Tina z poczuciem winy. – Oglądałam właśnie Grand National.
Pani Boothman wydała się zaskoczona.
– Nie miałam pojęcia, że interesują cię wyścigi konne.
– To nie tak, ja po prostu…
– Postawiłaś na któregoś konia? – przerwała jej pani Boothman.
– Nie. Boże, nie! – wykrzyknęła Tina. Nie miała pojęcia, jak doszło do tego, że musi się tłumaczyć przed panią Boothman.
– W życiu nie zajmowałam się hazardem – kontynuowała staruszka. – Mój Jack zawsze mówił, że to rozrywka dla głupców. Po co tracić w ten sposób ciężko zarobione pieniądze?
– Na nikogo nie stawiałam, pani B. – wyjaśniła cierpliwie Tina. – Po prostu zainteresowała mnie gonitwa. I tyle.
Stała w progu między sklepem a zapleczem, by słyszeć głos z telewizora. Komentarz przejął Peter O’Sullevan.
– Na prowadzeniu utrzymuje się Crisp przed Red Rumem, ale Red Rum już się do niego zbliża.
Był drugi! Jak u licha mogło do tego dojść? Tina czuła się tak, jakby ktoś zabrał jej całe powietrze.
– Wszystko w porządku, Tino? Wyglądasz, jakbyś nagle zaniemogła – powiedziała pani Boothman.
– W p-porządku.
– Słuchaj, nigdy nie zgadniesz, czego się dowiedziałam – szepnęła konfidencjonalnie staruszka. – Ta spod dziewiątki, no wiesz, ta mała zdzira… jak jej tam było?
– Trudy – odparła automatycznie Tina, starając się usłyszeć głos komentatora.
– O, właśnie. Przyłapali ją na kradzieży w sklepie. W supermarkecie. Tak było. – Zaplotła ręce pod bujnym biustem i zacisnęła usta w wąską linię, czekając na reakcję Tiny.
– Och, naprawdę?
– Tylko tyle masz do powiedzenia?! – wykrzyknęła pani Boothman. Nie wyglądała na uszczęśliwioną faktem, że jej pikantna ploteczka została przyjęta jak coś absolutnie codziennego.
Tina zignorowała zgorszenie starszej pani i skoncentrowała się na głosie Petera O’Sullevana.
– Crisp utrzymuje się na prowadzeniu na dwa płotki przed końcem Grand National Anno Domini 1973. Na grzbiecie ma siedemdziesiąt pięć kilo dżokeja, a Red Rum, który jest za nim, ma tych kilogramów sześćdziesiąt siedem. Wygląda na to, że walka rozstrzygnie się między tą dwójką. Na przedostatnim płotku Crisp zyskuje więcej przewagi nad Red Rumem, który przeskakuje przeszkodę daleko za nim.
Tina złapała framugę drzwi i oddychała głęboko.
– Na pewno wszystko w porządku, Tino?
Głos Petera O’Sullevana niósł się nieprzerwanie w tle.
– Docierają do ostatniego, decydującego płotka w Grand National. Crisp nadal pędzi w świetnym stylu. Przeskakuje go bez błędu. Red Rum ma do niego przy skoku jakieś piętnaście długości. Crisp dociera do zakrętu, a przed nim widnieje ostatnie dwieście pięćdziesiąt jardów.
Tina zyskała pewność, że dobrze zrobiła, nie stawiając pieniędzy. Red Rum był już chyba pokonany, zbyt wiele dystansu dzieliło go od zwycięzcy, by to teraz nadrobić. Nieco się więc rozchmurzyła.
– Naprawdę wszystko jest dobrze. Napijemy się herbatki?
W ten sposób zyskała wymówkę, by wrócić na zaplecze, gdzie mogła widzieć telewizor. Nastawiła czajnik, wyjęła dwie filiżanki ze spodkami, a potem zamarła przed ekranem. Ton głosu Petera O’Sullevana uległ zmianie.
– Crisp traci koncentrację. Za długo biegł sam i Red Rum nadrabia dzielący ich dystans. Został mu do pokonania furlong, dwieście jardów dla Crispa, a Red Rum wciąż go goni…
Filiżanki zaczęły trząść się na swych spodkach, a Tina z przerażeniem i niedowierzaniem obserwowała wydarzenia na ekranie.
– Nie, nie – szeptała chrapliwie. – Błagam, tylko nie to…
– Crisp jest coraz bardziej zmęczony, a Red Rum już go naciska. Red Rum ma o wiele lepszy finisz. Red Rum wygra Grand National. Na mecie Red Rum wydziera zwycięstwo Crispowi i oto Red Rum jest triumfatorem gonitwy!
Tina poczuła, jak z twarzy odpływa jej cała krew, a stres powoduje parcie na pęcherz. Opadła na kolana, a filiżanki roztrzaskały się na tysiące kawałków. Przytrzymując głowę, w której dudniło, trzęsła się cała niczym bezdomny pies zagoniony w kąt. Łzy wypalały ścieżki na policzkach.
Nieproszona pani Boothman wpadła na zaplecze.
– Co się z tobą dzieje? Jednak postawiłaś na niego, prawda? – wykrzyknęła. – Co ja ci mówiłam? Hazard nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Mój Jack zawsze…
– Proszę, pani Boothman. Niech mnie pani zostawi w spokoju.
Niemal wypchnęła starszą panią z zaplecza przez sklep na zewnątrz. Pani Boothman zaniemówiła, gdy Tina zatrzasnęła jej drzwi przed nosem, zamknęła je na zasuwę i obróciła tabliczkę z napisem „Zamknięte” do ulicy. Wreszcie przycisnęła czoło do szyby w drzwiach, doznając kojącego chłodu. Czuła się tak, jakby zaraz miała zwymiotować i faktycznie kwas żołądkowy podszedł jej do gardła, a w ustach pojawiły się już soki trawienne. Z wysiłkiem przełknęła ślinę i potarła twarz. Ogarnięta rozpaczą podpełzła na zaplecze, gdzie wyłączyła wszystkie światła. Musiała się zastanowić, co dalej. Rick spodziewa się, że wróci do domu z jakąś niesamowitą fortuną. Nawet nie znała kursu, nie sądziła, że powinna go poznać, a teraz to. Była pewna, że tego jej nie odpuści.
***
Tina nie miała pojęcia, jak długo siedziała w ciemności. Wreszcie jednak z otępienia wyrwało ją walenie do drzwi wejściowych. Źrenice rozszerzyły jej się z przerażenia na myśl, że mógłby to być Rick.
– Zamknięte! – zawołała słabo.
– Tino? To ja, Graham. Wpuść mnie.
_Tego mi tylko brakowało,_ pomyślała. Współczucie i uprzejmość Grahama byłyby kroplą przelewającą czarę goryczy.
Dźwignęła się z miejsca i odsunęła zasuwę.
– Przepraszam, że nie przyszedłem wcześniej. Ten dzień jest naprawdę wariacki.
– W porządku, Graham.
Patrzył na jej twarz naznaczoną śladami łez.
– Oglądałaś gonitwę, prawda?
– On mnie zabije – powiedziała po prostu. – W sensie, sądzę, że naprawdę mnie zabije.
Graham sięgnął do kieszeni z tyłu spodni i wyciągnął zwitek banknotów.
– Co to jest? – zapytała Tina.
– Czterysta pięćdziesiąt funtów szterlingów. Proszę. – Wcisnął pieniądze w jej dłoń.
– Nie rozumiem.
– Ćśśś. – Graham przyłożył palec do ust Tiny. – Postawiłem je za ciebie.
– Ty? Przecież jesteś bukmacherem, Graham! Nie możesz sam uczestniczyć w zakładach!
Przecież nie była głupia.
– Wiem. Dlatego wysłałem Nigela do Ladbrokes.
Tina czuła, jak podbródek zaczyna jej drżeć.
– Zrobiłeś to dla mnie?
– Miałem przeczucia co do tego konia. Nie mogłem zaryzykować, żeby coś ci się stało. Można było za niego wygrać naprawdę dużo, kurs był jeden do dziewięciu.
– Ale… on prawie przegrał, Graham.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Słuchaj, masz tu czterysta pięćdziesiąt funtów, które możesz wręczyć jaśnie panu, a poza tym nadal masz swoją pięćdziesiątkę. Wszyscy są zadowoleni.
– Gdyby przegrał, nigdy byś mi o tym nie wspomniał, prawda?
Graham pokręcił głową.
– Ale nie przegrał. Nie zajmujmy się roztrząsaniem, co by było gdyby…
– Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Sądzę, że uratowałeś mi życie.
– Och, nie dramatyzuj już tak!
Tina ujęła w dłonie twarz Grahama, pociągnęła go lekko ku sobie i mocno pocałowała w usta.
– Dziękuję – rzekła po prostu. Graham spłonął czerwienią.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – A potem nieco poważniej dodał: – Zrobiłbym dla ciebie wszystko, Tino. Pamiętaj o tym.
– Nigdy o tym nie zapomnę – odparła, wciskając pieniądze do torebki. – Pójdę już. Rick na pewno na mnie czeka. Chociaż raz będzie w dobrym humorze.