Lista. Dziennik 2005 - ebook
Lista. Dziennik 2005 - ebook
Na początku roku 2005 Polską wstrząsnęła lista. Medialne show, podejrzenia i święte oburzenie mieszało się z kolejnymi sensacjami na temat tego, kto rzekomo "donosił". Anda Rottenberg przedstawia w tej książce zapis sześciu miesięcy swojego życia z listą, od momentu jej ogłoszenia do dnia, w którym uzyskała status pokrzywdzonej. Warszawa, Wawer, Kraków i Paryż. Bliska emerytura i kolejne angaże. Wir pracy i chwila na refleksję. Błyskotliwe obserwacje dnia codziennego słynna polska kuratorka przeplata z ostrymi komentarzami na tematy towarzyskie i społeczne.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66232-74-7 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Galop z Muzeum Ludwiga na peron S-Bahn. Esbanu. Esbanu – esbanu – esbanu – esbanu – stuka w głowie, biegnę schodami w górę, schodami w dół, jak w książce Choromańskiego, czytanej przy akompaniamencie bólów porodowych, w klinice przy placu Starynkiewicza. Lodowaty wiatr wciska w oczy kurz z placu przed katedrą, oczy łzawią, nie mogę sięgnąć po chusteczkę, ręce zajęte bagażem, walizeczka na kółkach głośno turkocze, tykają sekundy owiewane najpierw dworcowym zapachem hot dogów, a pół godziny później sosnowym frische Duftem, królującym na sterylnym lotnisku Kolonia / Bonn. Zdążyłam.
Warszawska Etiuda pęka w szwach, nie ma mowy o frische Dufcie, przeważa nuta wędzonek z lekkim czosnkowym akcentem. Na zewnątrz kłujący, suchy mróz odbiera smak papierosom. Partner Taxi leci dieslem i charczy przy zmianie biegów. Znajome kadry ulic przesuwają się w zwolnionym filmie warszawskiego ruchu kołowego i prawie zamierają na wybojach ulicy Lucerny, częściowo zapomnianej przez drogowy walec. Koniec trasy. Witaj w domu.
Obrażone koty demonstrują pogardę dla zeschniętych resztek wczorajszego jedzenia. Zgarniam je dla Czarnego, czatującego przy drzwiach tarasu. Czarny chce się wprowadzić na pokoje, moje białe bronią terenu szarżą zza beniamina; każdy ma, na co zasłużył, bezdomni do hospicjum. Przy łóżku rośnie sterta rozdartych kopert i ich zawartości, zwiastującej istotne wydarzenia kulturalne, oferującej niepowtarzalne okazje zakupu, skorzystania z wiedzy, pogłębienia znajomości, poprawienia wizerunku oraz samopoczucia. Nasenne piwo rozcieńcza skondensowaną bezwzględność Elfriede Jelinek dla Eriki Kohut i rozmazuje ostrość konturów radiowych rewelacji o kradzieży listy ubeków. Pęka gruba kreska.Warszawa Poniedziałek, 31 stycznia 2005
Listę ukradł Wildstein. Nie ukradł, mówi, ponieważ lista nie jest objęta klauzulą tajności. Klauzula – klauzura. Ograniczenie – zamknięcie. Jak w klasztorze o podwyższonym rygorze. I w więzieniu. Wrzątek z mediów wylewa się na ulice i przetacza przez Polskę jak tsunami, w sprawie którego gwiazdy wyśpiewują pomoc na placu Teatralnym, między fasadami opery, kościoła i banku, który udaje niegdysiejszy ratusz. Nasze gorące tsunami nie stygnie, chociaż od wschodu wieje mrozem. Gauden wyrzuca Wildsteina z pracy.
– Każdy wie, co robił w życiu, ja wiem, co podpisywałem i od kogo brałem pieniądze. Oraz od kogo nie brałem – komentuje Sławek Bielecki.
Ja też wiem. Wiem? Nikt mi nie proponował, mogłam nie rokować. Autorytety od moralności mówią mi z telewizora, że jednak nie można na to patrzeć statystycznie. Każdy wypadek jest pojedynczy, odmienny od pozostałych. Na przykład, że niektórzy podpisywali zgodę, ale tak naprawdę nie kapowali. Albo kapowali tylko troszkę, nieszkodliwie. Ale skąd się wzięło tylu kandydatów?Warszawa, Wawer Wtorek, 1 lutego 2005
Lista krąży po Internecie. Jak Lokis. Strzeż się ciąży, Lokis krąży. Lokis, dyżurny wilkołak Peerelu, romantyczny, blady, nie chce, ale musi czasem wpić się w aortę przy pełni księżyca. Jacek Żakowski napada na profesor Staniszkis, która figuruje. Ona jednak listę niezłomnie popiera, bo to przyspieszy wyjaśnienie sytuacji wielu osób. Jackowi nie rośnie sierść. Może nie ma pełni? Wszystko w mediach. Medium przekazuje głos z zaświatów. Nie kapowała, a była na liście? Jako kandydatka?Warszawa, Wawer Czwartek, 3 lutego 2005
Formuje się komitet obrony Wildsteina. W Czytelniku Jacek Żakowski pyta, czy się podpiszę pod protestem. Nikt się do mnie w tej sprawie nie zgłaszał. Chcę na emeryturę. Będę mieć oko na drzwi, wpuszczać i wypuszczać koty. Dreptać do sklepiku po bułeczkę. Doglądać roślinek. Zapomnę wspomnień. Nasza ścieżka pod sosnami stoi pusta.
Tymczasem, charytatywnie, chociaż na tłusto, balujemy w Muzeum Narodowym. Smalec ze skwareczkami, ale bez wódeczki, w końcu to jednak muzeum. Góralska kapela, góralskie chusty, góralskie serdaki, góralskie fryzury, góralskie parzenice jako fanty – zadatki zakupu dzieł sztuki. Coraz więcej parzenic, coraz mniej smalcu, szyneczka się kończy, nie ma gdzie zapalić, wychodzimy z papierosami na mróz. Gruby za chwilę zacznie licytację, ale na razie pali, mimo składanych żonie obietnic jeszcze nie rzucił. Mruga do mnie i pyta, czemu nie wolno rozgryzać viagry.
– Bo powstaje stwardnienie rozsiane, cha, cha, cha; tylko nie opowiadaj w nieznanym towarzystwie, bo można kogoś urazić.
Kuratorki z Moskwy nigdy nie jadły smalcu, dlaczego wszystkim tak smakuje? U nich je się sało, a to co innego, sało owszem, jak najbardziej, ale smalec? Pytam, jak u nich tłusty czwartek. Niby jestem prawosławną Rosjanką, przynajmniej częściowo, okazuje się jednak, że mam wyraźne braki.
– U nas maslenica, od masła. Ale jeszcze nie nadeszła, jeszcze mamy czas.
U prawosławnych zawsze wszystko później. Muszę się trochę poduczyć, zapytam Leona.
Licytacja nad wyraz udana, wszystko sprzedane, Tomek nawet zaskoczony, trzy pięćset za ksero, ale kto by się przyglądał, w końcu chodzi o cel, nieprawdaż? Już wychodzisz? Spotkamy się później, pogadamy w Trzcinie. W mózgu kalka, chrząszcz brzmi w trzcinie w Szczebrzeszynie. Muszę jechać ostrożnie, nie mogę znów stracić prawa jazdy, mam już swoje lata, na mój widok policja traci poczucie humoru, nie rozumie, że znam siłę swego samochodu.
Instytut Adama Mickiewicza, w którym wówczas pracowałam, mieścił się w budynku Czytelnika przy ulicy Wiejskiej.