Lista podejrzanych spraw - ebook
Yorkshire, 1979 rok
Maggie Thatcher zostaje premierem Zjednoczonego Królestwa, na topie są spodnie rurki, a Miv jest przekonana, że jej tata chce przenieść rodzinę na południe kraju.
To wszystko przez te morderstwa.
I mamę, która z jakiegoś powodu przestała mówić.
Może jeśli Miv uda się rozwiązać zagadkę Rozpruwacza, który od pewnego czasu terroryzuje Yorkshire, nie będą musieli się wyprowadzać? Każdy plan jest dobry, kiedy stawką jest rozstanie z jej najlepszą przyjaciółką Sharon.
Dziewczynki postanawiają sporządzić listę podejrzanych spraw: osób, rzeczy i wydarzeń, które wydadzą się im dziwne. Nietypowe. Potencjalnie mordercze. Problem pojawia się, gdy w trakcie poszukiwań Miv i Sharon odkrywają więcej tajemnic, niż się spodziewały.
Bo sekrety są wszędzie – w sąsiedztwie, w ich rodzinach, a nawet między nimi…
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68381-48-1 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Całe pokolenie mieszkańców Północy przeżywało dzieciństwo z piętnem poczynań mordercy – Petera Sutcliffe’a. Jednym z moich najwyraźniejszych wspomnień z pierwszych lat życia jest dzień, w którym został schwytany – to wtedy wyszło na jaw, że mój tata go znał. Wciąż doznaję szoku na myśl o tym, jak bardzo zbliżył się do mojej rodziny.
Ta książka jest hołdem dla ofiar, dla ocalałych i dla tych, którzy – tak jak ja – byli wtedy dziećmi. Lista podejrzanych spraw to hołd oddany mojej pięknej krainie.1
Miv
Łatwo byłoby stwierdzić, że wszystko zapoczątkowały morderstwa, ale tak naprawdę zaczęło się od tego, że Margaret Thatcher została premierem.
– Kobiety nie nadają się do rządzenia krajem. Nie są do tego stworzone – orzekła ciocia Jean w dniu ogłoszenia wyników wyborów. – Jakby z ostatnimi u władzy nie dość było problemów. To początek końca Yorkshire i zaraz ci powiem dlaczego.
Krzątała się po naszej małej kuchni i energicznie wycierała powierzchnie, które ja już wcześniej przetarłam. Siedziałam przy stole w brązowo-pomarańczowym szkolnym mundurku, łuskałam groszek do durszlaka na wyszczerbionym żółtym blacie z laminatu i wkładałam sobie ziarenka do buzi, jak tylko ciocia nie patrzyła. Chciałam zauważyć, że ciocia Jean, podobnie jak Margaret Thatcher, jest kobietą, ale ona nie znosiła, kiedy jej się przerywało. Byłyśmy tylko we dwie, nie można więc było uciec od jej przemyśleń, a miała ich wiele. Tak wiele, że zaczęła je wyliczać.
– Po pierwsze. – Jej sprężyste siwe loki podskakiwały, gdy kręciła głową. – Wystarczy spojrzeć na jej twarz, od razu widać, co się dzieje z kobietą u władzy: staje się nieczuła. Od razu wiadomo, że jest bez serca, prawda? – Wzięła z ociekacza drewnianą łyżkę i dla wzmocnienia efektu machnęła nią w moją stronę.
– Hmm – mruknęłam.
Przez chwilę rozważałam, czy po prostu od czasu do czasu nie potakiwać, a ukradkiem czytać książkę, która leżała otwarta z rogiem wsuniętym pod durszlak, żeby się nie zamykała. Ale choć ciocia Jean nie miała zbyt dobrego słuchu, to pozostałe jej zmysły były jak brzytwa i moją nieuwagę wyczułaby jak pies myśliwski zwierzynę.
– Po drugie. Zdążyła już odjąć od ust mleko biednym dzieciom i zabrać posady ciężko pracującym mężczyznom.
Wiedziałam, że przynajmniej część tych zarzutów jest prawdą. Powiedzonko „Thatcher, złodziejka mleka” nadal krążyło po naszej szkole, wiele lat po tym, jak wycofała małe butelki obrzydliwego letniego mleka, które musieliśmy codziennie pić.
– Po trzecie. Co rusz te cholerne morderstwa. Z tego słynie teraz Yorkshire. Z martwych dziewczyn.
Odłożyła drewnianą łyżkę i otworzyła drzwi naszej starej lodówki, zardzewiałej na rogach, a one zaprotestowały skrzypieniem. Natychmiast cmoknęła na widok pustki, wyciągnęła zniszczony kołonotatnik, który wszędzie ze sobą nosiła, wyjęła równie wysłużony ołówek przyczepiony do okładki i pośliniła rysik.
– Masło, mleko, ser.
Widziałam, jak wypowiada wargami słowa kaligrafowane pismem, z którego była tak dumna. Ciocia Jean lubiła porządkować życiowy bałagan i zaprowadzać ład. Czasami zastanawiałam się, czy właśnie to próbowała zrobić w naszej rodzinie. Skończyła swoją listę, zamknęła lodówkę i na mnie spojrzała.
– No, nie tylko z martwych dziewczyn. Jeszcze z takich kobiet.
Korciło mnie, żeby zapytać, jakie ma na myśli i czy są one takie same jak Margaret Thatcher. Zawsze intrygowały mnie kobiety, których ciocia Jean nie pochwalała – było ich wiele – ale z doświadczenia wiedziałam, że nie liczy na żaden komentarz i żaden nie byłby mile widziany. Postanowiłam milczeć i po prostu usiadłam wygodniej na krześle, a ciocia Jean wróciła do wydawania swoich opinii. O morderstwa, o których wspomniała, pytać nie musiałam. Wszyscy w Yorkshire wiedzieli, że grasuje u nas upiór, uzbrojony w młotek i pałający nienawiścią do kobiet.
*
O Rozpruwaczu z Yorkshire po raz pierwszy usłyszałam dwa lata wcześniej, kiedy miałam prawie dziesięć lat. Ja, mama, tata i ciocia Jean siedzieliśmy w naszym salonie. To było niedługo po tym, jak ciocia u nas zamieszkała. Próbowałam się dostosować do obecności nowej osoby w domu, bo tego ode mnie wymagano. Nieustannie starałam się być cichsza i mniej widoczna, ale mimo najlepszych intencji moja osobowość i tak dawała o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie.
Na ekranie małego czarno-białego telewizora wciśniętego na półkę leciały wieczorne wiadomości. Mama, tata i ciocia Jean siedzieli na kanapie i wpatrywali się w nie, jakby słuchali kazania w kościele. Miałam mokre włosy po cotygodniowym myciu, więc mogłam usiąść na fotelu zwykle zarezerwowanym dla mamy, kiedy była na dole. Stał obok kominka gazowego wypełnionego mocno rozżarzonymi polanami i ogrzewał moją twarz, gdy się do niego odwróciłam. W pozostałej części pokoju było tak zimno, że można było zobaczyć własny oddech. Wpatrywałam się w brązowe, pomarańczowe i musztardowe zawijasy na naszej wykładzinie – wyglądały jak wzory rysowane spirografem, który dostałam na Boże Narodzenie – aż nagle się zorientowałam, że w pokoju coś się zmieniło, jakby nagle zabrakło w nim tlenu. Zdawało się, że wszyscy zaczerpnęli powietrza i wstrzymywali oddech, jak czasem robiliśmy w szkole – aż do momentu, gdy twarze płonęły nam czerwienią, a potem poddawaliśmy się, zasapani i roześmiani.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam policjanta z poważną miną, obwieszonego państwowymi odznaczeniami, który właśnie pojawił się na ekranie. Tata uważnie przyglądał się mamie, jakby sprawdzał, czy żyje. Najwyraźniej nie dopatrzył się niczego dziwnego, bo odwrócił się do cioci Jean, unosząc i opuszczając brwi, na co zawsze reagowałam chichotem. Ale teraz nie było w tym nic zabawnego. Nie miałam pojęcia, co się zmieniło.
Dziś mogę potwierdzić, że dwudziestoletnia Jean Jordan jest szóstą ofiarą Rozpruwacza z Yorkshire. Zginęła w brutalny sposób. Morderca zadał jej cios w głowę tępym narzędziem, a następnie wielokrotnie ją ranił. Ofiara również była prostytutką...
Wyprostowałam się – tego słowa jeszcze nie słyszałam. Tata zakaszlał, zagłuszając dźwięk telewizora. Ciocia Jean wstała, żeby przełączyć kanał, ale ja zdążyłam zapytać:
– Co to jest prostytutka?
Tata i ciocia Jean znów na siebie spojrzeli. Tata poruszył się w fotelu, a ciocia Jean zamarła. Mama nadal wpatrywała się beznamiętnie w ekran i jedynie przelotny przebłysk świadomości świadczył o tym, że widziała wiadomości, jednak skupienie w jej oczach znikło tak szybko, jak się pojawiło. Nikt na mnie nie spojrzał.
– To ktoś, kto pomaga policji – rzucił w końcu tata.
– Chcesz horlicksa przed snem? – zapytała ciocia Jean surowym tonem i wyszła z pokoju, dając mi znak, żebym poszła za nią.
Kiedy wróciłam, w telewizji leciało coś zupełnie innego. Miałam wrażenie, że wcześniejsza rozmowa nigdy się nie odbyła.
Od tamtego dnia Rozpruwacz błąkał się po peryferiach mojej świadomości. W szkole polowanie na całusa zastąpiła zabawa znacznie gorsza – „pościg Rozpruwacza” – chłopcy z mojej klasy zapinali wiatrówki tylko pod szyją i kiedy biegli, lekkie kurtki łopotały jak skrzydła drapieżnych ptaków. Uganiali się po dziedzińcu za najładniejszymi dziewczynami – między innymi za moją przyjaciółką Sharon – a one z krzykiem uciekały. Ale ofiarami mordercy nie interesowałam się zbytnio do czasu, gdy kilka tygodni przed wyborami zabito dziewiętnastoletnią pracownicę towarzystwa budowlanego z Halifaxu – Josephine Whitaker.
Tata zostawił gazetę na kuchennym stole i poszedł do pubu, a ja chciałam ją sprzątnąć. Ciocia Jean nie znosiła bałaganu. Najsilniej utkwiły mi w pamięci zdjęcia z pierwszej strony: uśmiechnięta twarz Josephine z szeroko otwartymi oczami, okolona gęstymi, ciemnymi włosami, obok fotografii jej częściowo zakrytego ciała w miejscowym parku, gdzie została dwadzieścia jeden razy dźgnięta śrubokrętem.
Jej śmierć dotknęła mnie tak, jakbym tę kobietę znała. Być może z powodu wieku – była na tyle młoda, że w telewizji mówiono o niej „dziewczyna”, i jednocześnie niewiele starsza ode mnie. Być może ze względu na sposób, w jaki ją opisano, słowami takimi jak „niewinna” i „szlachetna”. Nie zaliczała się do takich kobiet, jak nazywała je ciocia Jean. Wpatrywałam się w te zdjęcia, to w jedno, to w drugie, a serce łomotało mi tak mocno, że jego dudnienie czułam w uszach.
*
W dniu wyborów tata wrócił do domu po porze podwieczorku, a ja siedziałam przy kuchennym stole i skręcając się z głodu, czekałam, aż umyje ręce i do nas dołączy. Do kuchni wpadł znajomy piżmowy zapach potu i pasty do czyszczenia. Tata usiadł obok mnie przy stole i zmierzwił mi włosy, co było jednym z nielicznych przejawów czułości.
– Prawie gotowe, Austin. – Ciocia Jean kiwnęła głową i postawiła przed nim kubek gorącej herbaty, a ja poruszyłam się niecierpliwie na krześle. – Przestań, Miv – upomniała mnie ciocia. – Wiercisz się, jakbyś miała owsiki.
Zamarłam natychmiast, zwiesiłam głowę i przygryzłam mocno wargę. Mama ciągle tak do mnie mówiła. Ale zawsze robiła to z uśmiechem.
– Jak ci się nudzi, możesz zanieść to na górę. – Ciocia Jean wręczyła mi tacę z miską gęstej zupy.
Kiedy poczułam zapach pomidorów, zaczęło mi burczeć w brzuchu jeszcze bardziej. Odwróciłam się i zajrzałam do dużego pokoju. Zorientowałam się, że zdezelowany fotel jest pusty. Widocznie mama miała kiepski dzień.
Weszłam po naszych wąskich schodach, ze wzrokiem utkwionym w misce na tacy, stawiając stopy z przesadną ostrożnością, żeby nie rozlać ani kropli. Na górze położyłam tacę przed zamkniętymi drzwiami sypialni, zapukałam cicho i wytężyłam słuch, wyczekując jakiegokolwiek odgłosu, ale odpowiedziała mi tylko cisza. Zeszłam na palcach, a gdy postawiłam stopę na najniższym stopniu, usłyszałam niemal bezgłośny jęk otwieranych drzwi i odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej jadła. A więc dzień nie był całkiem zły.
Kiedy wróciłam do kuchni, ciocia Jean zdążyła zdjąć fartuch i miała na sobie swój codzienny sweter – pocerowany na łokciach i zapięty pod szyję. Jeśli nie liczyć jej opinii, ciocia Jean była bardzo schematyczna – raz w tygodniu układała swoje sprężyste loki pod kloszem suszarki u fryzjera, a na nogach nosiła grube, cieliste rajstopy zakrywające najmniejszy fragment skóry. Teraz kroiła dużą zapiekankę i nakładała ją na talerze. Tata pochłaniał najnowsze wiadomości na temat krykieta w gazecie „Yorkshire Chronicle”, którą zamknął, gdy stanęło przed nim jedzenie. W końcu siedzieliśmy we troje niemal łokieć przy łokciu przy okrągłym stole i jedliśmy.
Zanim przyjechała ciocia Jean, kolacje spożywaliśmy na tacach na kanapie przy włączonym telewizorze i było przy tym miejsce na hałas i śmiechy. Nawet podczas strajków, które kilka lat wcześniej na parę dni pozbawiły nas prądu i ogrzewania, mama zamieniła wszystko w zabawę. Udawała, że jesteśmy na biwaku, jedliśmy przy świecach, w wełnianych czapkach i śpiewaliśmy piosenki, jakie śpiewa się przy ognisku. Nawet jeśli musieliśmy jeść po ciemku, życie było wtedy pełne lekkości – nie tej ponurej szarości, która nas okryła, gdy mama zamilkła, a jej miejsce zajęła ciocia Jean.
Ciocia odkaszlnęła i sprawiła, że zrobiło się dużo ciaśniej, bo obok talerza położyła notatnik i go otworzyła. Dopisała jeszcze kilka uwag, starannie je numerując, na temat tego, dlaczego Margaret Thatcher była „złem dla kraju, a w szczególności dla Yorkshire”. Słowa zapisane na kartce brzmiały dokładnie tak jak te, które wypowiadała.
Tata w milczeniu jadł zapiekankę z kawałkami wołowiny i nerek, ze wzrokiem utkwionym w potrawie na talerzu. Nie dawał po sobie poznać, że słucha, gdy powtarzała te same kwestie, które wyrecytowała mi wcześniej, i dodała kilka nowych – o tym, że „kobiety zabierają się za rzeczy przekraczające ich możliwości” oraz że Yorkshire „schodzi na psy” przez coś, co nazywa się „imigracją”.
Westchnęła, a jej sztywne loki drgnęły.
– Nie wiem, Austin. Czasami myślę, że moglibyśmy dać sobie spokój i przenieść się na Południe.
Zamarłam z widelcem w połowie drogi do ust. Mówiła poważnie? W naszej rodzinie Południe oznaczało los gorszy niż śmierć. „Siedzi w nas Yorkshire”, mawiała ciocia Jean. „We krwi mamy wrzosowiska i przędzalnie”.
Odłożyłam na talerz kęs zapiekanki, zwisający z końca widelca, bo straciłam apetyt. Tata podniósł głowę. Zanim zdążyłam się zastanowić, z moich ust wypłynęły słowa:
– Nie możemy się wyprowadzić.
Ich głośność zaskoczyła nawet mnie. Tata i ciocia odwrócili się w moją stronę.
– Coś takiego! – Tata wyglądał na wyraźnie rozbawionego.
Na twarzy cioci Jean nie było jednak ani trochę wesołości.
– Zrobisz, co ci każą. – Wskazała na mój talerz, jakby chciała powiedzieć: „To dotyczy też kolacji”.
– Ale WSZYSTKO jest tutaj. – Miałam na myśli moją najlepszą i jedyną przyjaciółkę Sharon. Czułam, że gardło mam coraz bardziej ściśnięte i bezskutecznie próbowałam przełknąć ślinę. Płacz był jedną z wielu rzeczy, których ciocia Jean nie pochwalała.
Tata odłożył nóż i widelec i po raz pierwszy przeniósł wzrok z zapiekanki na ciocię Jean. Ze stosu na środku stołu wziął kromkę chleba grubo posmarowaną masłem i starannie wytarł nią resztki sosu z talerza.
– Tak, może masz rację – odezwał się po chwili namysłu. – Nowy początek mógłby nam wszystkim wyjść na dobre. Powinniśmy to przemyśleć. – Zerknął w kierunku sufitu i słuchał odgłosu kroków stąpających powoli po drewnianej podłodze.
Ja też spojrzałam w górę. Kiedy się odwróciłam, ciocia Jean obserwowała nas oboje. Dostrzegłam w jej oczach emocje, których nie potrafiłam nazwać. Pozbyła się ich równie szybko jak brudnych talerzy.
Wtedy zrozumiałam, że sytuacja jest poważna.
*
Tej nocy leżałam w łóżku, a księżyc zaglądający przez szparę w zasłonach oświetlał milczące cienie biurka, półek z książkami i ciężkiej starej szafy z orzecha. Oczy dawno wyblakłych, zbyt dziecinnych już dla mnie postaci Wombelków na tapecie wyglądały, jakby mnie obserwowały. Te znajome kształty sprawiły, że znów poczułam ucisk w gardle.
Chwyciłam się krawędzi łóżka i kurczowo trzymałam sztywny, szorstki koc, czując narastający ból głowy i supeł w żołądku na myśl o wyjeździe z Yorkshire. Przypomniało mi się nasze ostatnie wyjście na obchody dnia Guya Fawkesa w naszym mieście. Mama uznała, że jestem wystarczająco dorosła, by pojeździć na karuzeli, a ja czułam się tak, jakbym zwisała z krawędzi świata, gdy jeździliśmy w kółko. Przed krzykiem przerażenia powstrzymywał mnie jedynie mocny uścisk dłoni mamy. Wciąż pamiętałam imbirowy piernikowy zapach jej skóry. Wiedziałam, że to się już nie powtórzy. Ostatnie dwa lata nauczyły mnie, jak bardzo ludzie mogą się zmienić. Skoro nie mogłam liczyć na ludzi, to potrzebowałam przynajmniej niezmiennych miejsc i okoliczności. Nie mogliśmy się wyprowadzić.
Zwróciłam się do jedynej rzeczy, na którą zawsze mogłam liczyć. Nigdy nie znajdowałam pocieszenia w lalkach czy pluszowych maskotkach, więc zamiast po którąś z nich sięgnęłam po sfatygowaną książkę Enid Blyton, którą mama kupiła mi na pchlim targu. Leżała na szczycie stosu przy łóżku. Okładka zwijała się ze starości, a kartki odczepiły się od grzbietu. Była to jedna z opowieści o Słynnej Piątce. Oficjalnie byłam na nie za duża, ale książki te były dla mnie jak starzy przyjaciele. Uwielbiałam, kiedy każda przygoda kończyła się troską cioci Fanny i mnóstwem kanapek, które przygotowywała dla bohaterów.
Czytanie znajomych słów zajmowało mnie, gdy czekałam na inną codzienną pociechę. Co wieczór od dnia, w którym mama zamilkła, tata przychodził do mojego pokoju, żeby powiedzieć mi dobranoc. Był marnym zastępcą mamy, która śpiewała mi do snu, głaszcząc mnie przy tym po głowie. To nigdy nie były idiotyczne dziecinne piosenki, tylko melodyjne, smutne utwory Beatlesów czy The Carpenters, nabierające uroku dzięki jej dźwięcznemu głosowi. Tylko wtedy mogłam pobyć z tatą sama, dlatego ten czas stał się cennym rytuałem, po którym tata schodził na dół i oglądał telewizję z ciocią Jean lub „wyskakiwał na szybkie piwko”, co zdarzało się coraz częściej. Gdy wyjrzał zza drzwi, odłożyłam książkę, gotowa do ataku.
– Naprawdę zamierzamy się przeprowadzić? – zapytałam.
Wszedł, usiadł na brzegu łóżka i zaczął się bawić nitką wystającą z wydzierganego koca, który mnie przykrywał.
– A to naprawdę byłoby takie straszne? – zapytał z uśmiechem na twarzy. Skinieniem głowy wskazał otwartą książkę o Słynnej Piątce, leżącą na moich kolanach. – Myślałem, że lubisz przygody.
Zaskoczona podniosłam wzrok. To był cios poniżej pasa – wykorzystanie książek przeciwko mnie.
– A co z krykietem? – powiedziałam. – Nie można kibicować Yorkshire Cricket Club, jeśli się nie jest w Yorkshire.
Krykiet był jedynym wspólnym językiem, jaki mieliśmy z tatą. Dzięki jego obsesji na punkcie tej dyscypliny sportowej skomplikowane zasady i słownictwo gry były wyryte w mojej głowie jak litery w skale na plaży. W rodzinie krążyła anegdota, że mama i tata o mały włos nie mieliby dzieci, ponieważ mogłoby to utrudnić mu podróżowanie, żeby oglądać grę Yorkshire. Ostatecznie jednak to nie ja stanęłam temu na przeszkodzie. Wiedziałam, że nieco naciągam fakty, bo zasada mówiła tylko o tym, że żeby grać w drużynie, trzeba urodzić się w Yorkshire, ale nic to nie dało. Tata spojrzał na zegarek, jakby piwo czekało na niego o określonej godzinie.
– Yorkshire nie jest już takie jak dawniej – mruknął, wstając do wyjścia.
Poczułam, że karuzele we mnie znów zaczynają się kręcić.
– Z powodu morderstw?
– Po części – przyznał, gdy podszedł do drzwi mojej sypialni. – Ale się nie martw. – Uśmiechnął się niewyraźnie, zgasił główne światło i ostrożnie zamknął drzwi.
Wyciągnęłam spod łóżka latarkę, włączyłam ją i wróciłam do czytania. Już po kilku stronach mój umysł i ciało się uspokoiły, a słowa przeprowadziły hipnozę. Wiedziałam, że moja ulubiona bohaterka Georgina – znana jako George ze względu na swój chłopięcy wygląd i coś, co nazywa się „brawurą” – nie bałaby się ani przeprowadzki, ani nawet Rozpruwacza z Yorkshire. Pewnie wezwałaby resztę Piątki, żeby spróbować go złapać.
A gdyby ktoś go złapał? – zastanawiałam się, zanim pogrążyłam się we śnie. Gdyby morderstwa ustały? I moglibyśmy zostać? Wtedy nigdy nie musiałabym opuszczać Sharon i byłybyśmy przyjaciółkami na zawsze.2
Austin
Austin zamknął za sobą frontowe drzwi, przystanął na chwilę i westchnął. Powoli wyprostował zgarbione ramiona i pochylone ciało, niczym górnik wydostający się spod ziemi. Jego dom stał się miejscem przepełnionym potrzebami: ciągłych pytań, próśb o zapewnianie czegoś, konieczności naprawiania. Ale jedynej rzeczy, którą naprawdę chciał naprawić, naprawić nie mógł. Na zewnątrz poczuł, że znów może oddychać. Szedł do końca ulicy, wyliczając „ene, due, like, fake” w rytm swoich kroków na popękanych szarych płytach chodnikowych, zastanawiając się, dokąd pójść tego wieczoru. Gdy dotarł do skrzyżowania, doszedł do wniosku, że najbliżej jest Red Lion i że najprawdopodobniej będzie w nim stosunkowo spokojnie o tak wczesnej porze, choć był piątkowy wieczór. Większość ludzi udawała się do pubów w mieście zaraz po pracy i nie przemieszczała się nigdzie indziej albo robiła to dużo później. Najważniejsze było dla niego to, żeby nie musiał niczego robić z wyjątkiem zapłacenia za piwo.
Gdy dotarł do pubu, pociągnął ciężkie czarne drzwi. Na dworze było jeszcze jasno, słońce dopiero zaczynało zachodzić, ale ciemnoczerwone dywany i welwetowe bordowe tapety nadawały wnętrzu wieczorną atmosferę. Miał rację, przypuszczając, że będzie spokojnie. Stali bywalcy oczywiście już siedzieli na brązowych stołkach przy brązowym drewnianym barze, ich ciała w brązowych ubraniach pochylały się nad brązowym piwem, otoczone chmurą dymu.
Austin zamówił piwo i wskazał na stos gazet obok jednego z gości.
– Tak, możesz wziąć – powiedział mężczyzna, nie patrząc na niego ani nie wyjmując z ust papierosa, zanim się odezwał.
Austin przekopał się przez stertę, szukając lokalnej gazety i wiadomości o krykiecie. W gazetach krajowych zawsze było pełno bzdur, a wiedział, że tego dnia będzie ich jeszcze więcej. Przynajmniej na pierwszych stronach nie pojawił się Rozpruwacz. Nagłówki miały inny wydźwięk – triumfu i optymizmu, którego Austin nie podzielał. Przerzucał kolejne gazety, a każda z nich była listem miłosnym do nowej premier: „Maggie idzie na całość”, „Maggie się udało”, „Możesz pomóc Pani Premier sprawić, by Brytania znów była naprawdę Wielka”.
– Topisz smutki, Austin? – zaczepił go Patrick, niski, krępy barman, który postawił przed nim szklankę. – Teraz, kiedy rządzi nami kobieta, czekają nas prawdziwe kłopoty, co? – dodał, jakby ten fakt był raczej zabawny, a nie druzgocący.
Austin, podobnie jak jego siostra, nie darzył sympatią Thatcher, a na podstawie jej wcześniejszych poczynań mógł jedynie przewidywać dalszy upadek mieszkańców Yorkshire pod jej rządami. Wypił łyk piwa, żeby uniknąć odpowiedzi, ale Pat przeszedł do tematu jeszcze mniej przyjemnego.
– Co słychać w domu? – zapytał ściszonym głosem, by nie usłyszeli go stali bywalcy.
– Wiesz, jak jest – odparł Austin w równie lakoniczny sposób, jakiego od niego oczekiwano.
Zanim Pat zdążył powiedzieć cokolwiek więcej, Austin zabrał piwo oraz miejscową gazetę i przeniósł się do najcichszego zakątka w pubie – chyboczącego się drewnianego stolika do gry w karty z jednym krzesłem. Próbował zapomnieć o wszystkim i skupić się na lekturze, ale zastanawiał się, co Marian – ta dawna Marian – myślałaby o Thatcher w roli premiera. Wyobrażał ją sobie, jak wygłasza płomienną mowę na temat praw robotników, z policzkami zaróżowionymi z przejęcia. Nie mógłby się dłużej powstrzymywać i wyciągnąłby rękę, by ją pocałować, a ona chichotałaby i mu się wyrywała. „Austin, próbuję być poważna”. Westchnął, a powietrze uszło z jego płuc powoli niczym z przebitej opony.
Nie było sensu wyobrażać sobie takich rzeczy, ale zawoalowane pytanie Patricka sprawiło, że nie mógł nie myśleć o domu. Jak miał się czuć obok milczącej żony, nieznoszącej sprzeciwu siostry i, co najbardziej bolesne, nieletniej, zaniedbanej córki? Uwolnił się od coraz bardziej ściskającego za gardło poczucia winy, popijając je piwem. Rozejrzał się po pubie, szukając rozrywki, i jego wzrok padł na jedynego gościa, jeśli nie liczyć mężczyzn przy barze, którzy byli raczej częścią wyposażenia niż faktycznymi klientami. Mężczyzna siedział pochylony nad swoim kuflem w przeciwległym rogu, jakby on i Austin byli podpórkami do książek. Podniósł głowę, być może wyczuwając na sobie spojrzenie. Austin natychmiast odwrócił wzrok, bo w grubym mężczyźnie o lodowatych oczach rozpoznał Kevina Carltona. Na tego człowieka się nie patrzyło. Austin starał się pilnować własnego nosa i unikał zbytniego interesowania się życiem innych ludzi, ale mieszkanie pod jednym dachem z siostrą oznaczało, że nie mógł uciec od plotek, które w tak małym mieście krążyły zawsze. Zdaniem Jean Kevin zadawał się z „podejrzanymi typami” i miał „całą gromadkę chłopców”, którzy – co do jednego – zejdą „na złą drogę”; co prawda jego siostra wielu ludzi uważała za podejrzanych, ale sam widział, jak Kevin zaatakował kogoś kijem do snookera za to, że przyglądał mu się zbyt długo, i wiedział, że od ilości wypitego piwa zależy to, czy Carlton uzna kontakt wzrokowy za agresję. Na szczęście było chyba na tyle wcześnie, że przypadkowe potknięcie uszło Austinowi na sucho.
– Jak się masz, Austin!
Podniósł wzrok i zobaczył Gary’ego Andrewsa, który właśnie się zjawił. Austin zaczął składać gazetę i dopijać piwo.
– Jak leci, Gary – wymamrotał Austin. Gdy spojrzał na Pata, obaj jednocześnie przewrócili oczami.
Zrobił się lekki gwar, bo Gary witał wszystkich w pubie po kolei, klepiąc stałych bywalców po plecach, jednego po drugim. Podążał za nim jego mały oddział, kiwając głowami i śmiejąc się z każdego jego słowa. Austin nigdy nie rozumiał, dlaczego Gary ma tak wielu wielbicieli wśród młodych mężczyzn. Rozumiał, dlaczego chichotały przy nim dziewczyny – nie można było mu odebrać tego, że jest przystojnym chłopakiem – ale zdaniem Austina jego zuchwałe, przyjacielskie zachowanie „swojaka” było jedynie grą. Podejrzewał, że Pat czuje to samo.
– Przynieść ci jeszcze jedno? – Pat skinął na pustą szklankę Austina, wyraźnie odwlekając moment podejścia do Gary’ego i jego kolegów.
Austin spojrzał na zegar. Jego żona była już pewnie w łóżku, córka prawdopodobnie z nosem w książce, a Jean krzątała się po dużym pokoju, w którym brat urządził dla niej prowizoryczną sypialnię. Teren był czysty. Ale on nie był jeszcze gotowy na powrót do domu.