- promocja
- W empik go
Listonosz - ebook
Listonosz - ebook
Bukowski jest jednym z twórców, którym przyszło ruszyć w miasto z przewieszoną przez ramię torbą listonosza. Taka anonimowość może być dla pisarza prawdziwym darem.
Bukowski, choć szczerze nienawidził swej pracy, trzymał się jej jednak przez kilka lat. Ta mieszanka fascynacji i niechęci musiała przynieść książkę pełną pasji, chwilami przypominającą reportaż. Listonosza czyta się niczym powieść sensacyjną, element niepewności tkwi tu niemal za każdymi drzwiami, do których puka bohater, przyjmowany euforycznie lub wrogo, nagabywany lub odpędzany.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-589-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zaczęło się od zwykłej pomyłki.
Były święta Bożego Narodzenia. Od pijaka mieszkającego na wzgórzu, który co roku odstawiał ten numer, dowiedziałem się, że zatrudnią niemal każdego. Poszedłem więc i zanim się spostrzegłem, taszczyłem skórzaną torbę i wędrowałem bez pośpiechu od domu do domu. Ależ lekka robota! – pomyślałem. Przydzielali tylko kwartał lub dwa i gdy udawało ci się skończyć przed czasem, etatowy listonosz wyznaczał jeszcze jeden kwartał lub wracałeś do urzędu, gdzie przydzielał go kierownik, ale ty po prostu spokojnie i bez pośpiechu wsuwałeś kartki świąteczne do skrzynek.
Drugi już chyba dzień występowałem w roli pracownika tymczasowego, gdy pojawiła się skądś duża kobieta i zaczęła towarzyszyć mi podczas roznoszenia listów. Przez słowo „duża” rozumiem to, że miała duży tyłek i duże cycki, oraz to, że była duża wszędzie tam, gdzie należało. Sprawiała wrażenie lekko stukniętej, ale ja nie odrywałem oczu od jej ciała i miałem to gdzieś.
Usta jej się nie zamykały. Okazało się, że jej mąż służy jako oficer na jakiejś odległej wyspie, a ona czuje się samotna i mieszka w tym domku z tyłu zupełnie sama.
– Jakim domku? – zapytałem.
Zapisała mi adres na kartce.
– Ja też jestem samotny – dodałem. – Wpadnę dziś wieczorem i pogadamy.
Miałem kochankę, ale często gdzieś znikała i naprawdę byłem samotny. Dla tej wielkiej dupy, stojącej obok mnie, byłem samotny.
– W porządku – powiedziała. – Do zobaczenia dziś wieczorem.
Była naprawdę niezła, dobra w łóżku, ale znudziła mi się po trzeciej czy czwartej nocy, jak wszystkie dupy, i więcej tam nie wróciłem.
Nie mogłem jednak wyzbyć się myśli, że, Boże, wszyscy ci listonosze nie robią nic innego, tylko wrzucają listy do skrzynek i przelatują lokatorki. O tak, to praca w sam raz dla mnie.2
Przystąpiłem więc do egzaminu, zdałem go, pomyślnie przeszedłem badania lekarskie i proszę – zostałem „skoczkiem”, zastępcą doręczyciela. Początki były łatwe. Wysłano mnie do urzędu w West Avon i było dokładnie tak jak w święta, tyle że nie przeleciałem żadnej dupy. Codziennie na to liczyłem, ale nie trafiła się żadna okazja. Naczelnik nie wymagał jednak za wiele i przechadzałem się po okolicy, robiąc kwartał to tu, to tam. Nawet nie miałem munduru, jedynie czapkę. Nosiłem swoje zwykłe ubranie. Ze swoją kochanką Betty wypijałem tyle, że prawie nigdy nie mieliśmy forsy na ubrania.
Potem przeniesiono mnie do urzędu w Oakford.
Naczelnikiem był tam osiłek nazwiskiem Jonstone. Potrzebował pomocnika i szybko zrozumiałem dlaczego. Jonstone lubił nosić ciemnoczerwone koszule – to zaś oznaczało niebezpieczeństwo i rozlew krwi. W urzędzie pracowało siedmiu „skoczków” – Tom Moto, Nick Pellegrini, Herman Stratford, Rosey Anderson, Bobby Hansen, Harold Wiley i ja, Henry Chinaski. Mieliśmy zgłaszać się o piątej rano, a ja byłem jedynym pijakiem w tym towarzystwie. Zawsze chlałem aż do północy; o piątej siedzieliśmy, czekając, aż jakiś etatowy doręczyciel zgłosi, że zachorował. Etatowi doręczyciele zwykle zapadali na zdrowiu, gdy padał deszcz, podczas upałów bądź nazajutrz po święcie, gdy dwukrotnie wzrastała porcja przesyłek.
Nasz obszar obejmował czterdzieści lub pięćdziesiąt różnych rejonów, może więcej, każda fachownica była inna, nie dało się tego spamiętać, trzeba było przygotować listy przed ósmą do wysyłki furgonetkami, a Jonstone nie przyjmował żadnych usprawiedliwień. „Skoczkowie” sortowali prasę na rogach ulic, chodzili bez lunchu i umierali na ulicach. Kręcąc się na krześle w swojej czerwonej koszuli, Jonstone zmuszał nas, byśmy zaczynali sortować pocztę z trzydziestominutowym opóźnieniem: „Chinaski, bierz rejon 539!” Zaczynaliśmy o pół godziny później, a mimo to mieliśmy zapakować pocztę, wyjść na rejon i wrócić na czas. A raz lub dwa razy w tygodniu, już zmordowani, wykończeni i zjebani, musieliśmy zwozić pocztę nocą, a harmonogram na tablicy był niewykonalny – furgonetki nie jeździły tak szybko. Przy pierwszym objeździe trzeba było opuścić kilka skrzynek i następnym razem pęczniały od listów, a człowiek cuchnął, spływał potem, wpychając je do worków. Jonstone dopilnował, żebym naprawdę dostał w dupę.3
„Skoczkowie” sami ułatwiali Jonstone’owi sprawę, posłusznie stosując się do jego niewykonalnych poleceń. Nie mogłem zrozumieć, jak człowiekowi tak ewidentnie okrutnemu pozwolono objąć to stanowisko. Etatowi listonosze mieli to gdzieś, a przedstawiciel związku zawodowego był do niczego, więc któregoś wolnego dnia sporządziłem trzydziestostronicowy raport, posłałem jeden egzemplarz Jonstone’owi, a drugi zaniosłem do Federal Building. Tamtejszy urzędnik kazał mi czekać. Czekałem i czekałem. Po półtorej godziny zaprowadzono mnie do małego siwowłosego człowieka o oczach jak popiół z papierosa. Nawet nie poprosił, żebym usiadł. Ledwie przestąpiłem próg, wydarł się na mnie:
– Przemądrzały z ciebie sukinsyn, co?!
– Wolałbym, żeby pan mnie nie wyzywał!
– Widzę, że należysz do tych przemądrzałych, wyszczekanych sukinsynów, którzy lubią popisywać się swoją elokwencją!
Machał do mnie moim raportem i wrzeszczał:
– PAN JONSTONE TO WSPANIAŁY CZŁOWIEK!
– Niech pan nie gada głupot. To zwykły sadysta – odparłem.
– Jak długo pracujesz na poczcie?
– Od trzech tygodni.
– A PAN JONSTONE OD TRZYDZIESTU LAT!
– Jakie to ma znaczenie?
– Powiedziałem: PAN JONSTONE TO WSPANIAŁY CZŁOWIEK!
Sądzę, że ten biedak tak naprawdę miał ochotę mnie zabić. On i Jonstone pewnie sypiali ze sobą.
– W porządku – odparłem. – Jonstone jest wspaniałym facetem. Niech pan zapomni o całej tej pieprzonej sprawie. – Po czym wyszedłem i nazajutrz wziąłem urlop. Oczywiście bezpłatny.4
Gdy Jonstone ujrzał mnie o piątej rano następnego dnia, przekręcił się na obrotowym krześle, a jego twarz przybrała barwę koszuli, ale nic nie powiedział. Było mi wszystko jedno. Do drugiej nad ranem piłem i rżnąłem się z Betty. Odchyliłem się na krześle i zamknąłem oczy.
O siódmej Jonstone znowu się obrócił. Wszystkim pozostałym „skoczkom” przydzielił już robotę lub posłał do innych urzędów, w których potrzebowano pomocy.
– To wszystko, Chinaski. Dzisiaj nie ma dla ciebie zajęcia.
Obserwował moją twarz. Do diabła, miałem to gdzieś. Chciałem jedynie położyć się i trochę pospać.
– W porządku, Stone – odparłem. Tak nazywali go między sobą listonosze, ale ja jako jedyny zwracałem się do niego w ten sposób.
Wyszedłem z biura, stary grat zapalił i wkrótce znowu leżałem w łóżku z Betty.
– Och, Hank! Jak miło!
– Cholernie miło, kotku! – Przylgnąłem do jej ciepłej pupy i błyskawicznie zasnąłem.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------